wtorek, 8 stycznia 2013

Prawa zwierząt czy prawa dla zwierząt

Czy prawa zwierząt w ogóle istnieją, czy istnieją w rzeczywistości, czy to tylko taka dziwaczna idea i zwykłe udawanie humanizmu. A może za tym rozpropagowanym powiedzeniem nie kryje się zgoła nic, i tzw. prawa zwierząt to zwykły humbug?
Podobnie jak prawa dzieci, ale jednak w znacznie większym stopniu, prawa zwierząt to przede wszystkim business, bo przecież nie tylko o zwierzęta domowe, czyli przede wszystkim psy i koty, tu chodzi ale również o zwierzęta hodowlane. Dla przykładu: poprawiając los kur zaczęto wymieniać klatki w fermach kurzych w całej EU, co spowodowało drastyczny wzrost cen jajek. Być może teraz niektórym kurom żyje się lepiej, ale za to bardzo wielu ludziom gorzej.
Rynek karmy psiej i kociej w Polsce osiągnął ponad miliard dolarów amerykańskich rocznie, a przecież nie jest to jedyny wydatek dotyczący domowych pupili, bo do tego dochodzą wydatki na leczenie, na kosmetyki itp. Ale kiedy porównamy rynek polski do amerykańskiego to okaże się on mrówką w porównaniu ze słoniem, być może jest tak nadal dlatego, że wiele psów w Polsce żywi się resztkami ze stołu swoich panów oraz kupowanymi podrobami przeznaczonymi dla ludzi.
Ale skoro świń nie można karmić resztkami kuchennymi, to zapewne wkrótce również psów i kotów nie będzie można, a każdy właściciel psa czy kota będzie musiał przedstawić paragony ze sklepu posiadającego koncesję na handel karmą zwierzęcą.
Generalnie można powiedzieć, że dla ludzi pragnących przyznawać zwierzętom ich prawa, uchwalać je, zapisywać, tworzyć kodeksy karne gdzie będą wyszczególnione liczne kary za takie a nie inne traktowanie zwierząt - w kontekście nie zwierząt jako czyjejś własności, ale zwierząt jako podmiotów prawnych, które jednak nie mogą mieć własnej reprezentacji - z braku umiejętności pisania pozwów, prawa zwierząt to prawo do nie cierpienia, do pełnego brzucha, ciepłego miejsca do spania, do zdrowego trybu życia i wystarczającej Lebensraum.  

Każdy zapewne w swoim życiu zetknął się z równymi zdumiewającymi sytuacjami, które można określić jako odwracanie kota ogonem. Otóż wszelkiego autoramentu 'obrońcy praw zwierząt' czy po prostu 'obrońcy zwierząt' czy to osiedlowi, lokalni czy też medialni nawołują do sterylizacji kotów czy psów aby te nadmiernie się nie rozmnażały. Idea skądinąd bardzo słuszna i pożyteczna, bo o ile nie żyjące w uwięzieniu domowym koty, czy to w miastach czy na terenach wiejskich spełniają ważną funkcję regulacji ilości gryzoni i drobnego ptactwa, to o psach tego powiedzieć nie można - zarówno te domowe i o które ktoś dba, jak i dziko wałęsające się, są szkodnikami; ale aktywiści ci, nie tyle mają na myśli dobro środowiska naturalnego i jego równowagę, bo najczęściej o przyrodzie wiedzą tyle, że zimą czasem pada śnieg, a latem czasem są upały, ale im przyświeca humanitarne pragnienie ulżenia w życiu tymże zwierzakom, poprzez nie dopuszczanie do zaistnienia tego życia. Czyli dla dobra twojego kocie, nie przychodź na świat, bo to są ciężkie warunki życia. Psie, o ciebie też zadbamy, i cię wysterylizujemy.
A zatem, nie tylko chodzi o problemy jakie będzie miała ciężarna suka czy kotka, ale przede wszystkim o te nienarodzone kotki i szczeniaki.
W pełni się zgadzam, że ilość tych zwierząt trzeba ograniczać, nie się nie wałęsają, ale po co kłamać, że to dla ich dobra? Wytłumaczmy psu, żę nie ma potrzeby się rozmnażać, żeby nie ganiał za sukami kiedy te mają cieczkę....Będzie patrzył na nas jak nie dość, że dwunożne to jeszcze pozbawione rozumu istoty. To samo z marcującymi kotami: "jakiż on wymizerowany! Ach! Tylko skóra i kości! Ach! Muszę go wysterylizować." Rzeczywiście po sterylizacji kot zamienia się w spasionego wałkonia, grubego i gnuśnego, całkiem bezpiecznego dla dzieci zwierzaka, zdechlaka. To dobrze, bardzo dobrze, ale nie mówmy, że to dla jego dobra, ale z naszego, ludzkiego egoizmu, chcemy mieć czystą zabawkę, i to wszystko.

Józef Bocheński, filozóf którego cenię w bardzo umiarkowany sposób, zarówno ze wzgledu na mało literacki język jakiego używa, ale też z powodu kiepskiej obrony swoich poglądów, które często wyłuszcza w sposób mało jasny, albo na zasadzie: "to jest oczywiste dla każdego rozsądnie myślącego człowieka" w jednym z haseł, dziwacznie zatytułowanej książeczki "Sto zabobonów" o prawach zwierząt w kontekście doświadczeń przeprowadzanych na nich pisze tak:"
"Ale przeciwnicy tych doświadczeń wysnuwają czasam na poparcie swojego wierzenia zabobonne afgumenty. Twierdzą mianowicie niraz, że zwierzęta są naszymi "braćmi", przczą więc zasadniczej róznicy między człowiekiem z zwierząciem, w duchu naturalistycznym." I dalej "Z drugiej strony owinnismy unikać okrucieństwa wobec zwierzat, nie ze względu na same zwierzęta, ale dlatego, że okrucieństwo wobec nichpaczy ludzki charkter i powadzi do okrucieństwa wobec ludzi".




Obrońcy praw zwierząt chcą likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka w Tatrach i od wtorku zbierają podpisy pod petycją w tej sprawie. Ekolodzy twierdzą, że konie pracują zbyt ciężko, a fiakrzy łamią regulamin zawarty z Tatrzańskim Parkiem Narodowym.
Chcą likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka
Chcą likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka
- "Konie, które nie są w stanie pracować, wbrew regulaminowi trafiają do rzeźni lub w niewyjaśnionych okolicznościach znikają. Zgodnie z regulaminem, który obowiązuje wozaków, obrońcy praw zwierząt mają prawo pierwokupu koni, tymczasem nie jesteśmy informowani o losie zwierząt. Fiakrzy grają na nosie władzom Tatrzańskiego Parku Narodowego (TPN), robiąc wszystko wbrew regulaminowi - powiedział Dominik Nawa z Komitetu Pomocy dla Zwierząt.
Z danych obrońców praw zwierząt wynika, że w 2012 r. do rzeźni trafiło 36 koni pracujących na drodze do Morskiego Oka, a średnia wieku tych zwierząt wynosiła niemal 9 lat. Ekolodzy mówią, że od września 2011 r. na trasie do Morskiego Oka padły cztery konie. W 2011 r. 13 koni pracujących na tej trasie uznanych zostało za trwale niezdolne do pracy.
Danych przedstawionych przez organizacje ekologiczne na razie nie potwierdza dyrekcja TPN. Jak powiedział dyrektor TPN Paweł Skawiński, dane te są weryfikowane.

Polski Związek Hodowców Koni odpiera zarzuty

- Polski Związek Hodowców Koni, który zakładał czipy koniom pracującym na drodze do Morskiego Oka zaprzeczył, że udostępniał dane dotyczące koni jakimkolwiek organizacjom, więc nie wiemy, skąd pochodzą zarzuty przedstawione przez ekologów - zaznaczył Skawiński. Dodał, że jeżeli te dane się potwierdzą, to TPN rozważy, co dalej będzie z transportem konnym do Morskiego Oka.
- Idea pozbycia się transportu konnego w Tatrach to idea wyeliminowania koni z tej przestrzeni, co w konsekwencji oznaczałoby sprzedanie na rzeź wszystkich koni pracujących na trasie, czyli niemal 300, bo organizacje ekologiczne nie kupią wszystkich koni. Jeżeli na Podhalu nie będzie koni pracujących, to hodowla tych zwierząt zupełnie zaniknie - powiedział Skawiński. Z transportu konnego ponadto żyje 60 rodzin, a za jego zachowaniem w Tatrach przemawia także wiekowa tradycja.

Społeczne oburzenie wzbudził upadek konia

Kontrowersje wokół koni pracujących przy przewozie turystów na trasie do Morskiego Oka trwają od kilku lat. Społeczne oburzenie wzbudził upadek konia w lipcu 2009 r. na przystanku końcowym na Polanie Włosienica przed Morskim Okiem. Koń idący w zaprzęgu wcześniej wywiózł wóz z turystami na górę. Po dotarciu na miejsce weterynarza koń zdechł. Wszystkiemu przypatrywały się dziesiątki turystów, w tym także pasażerów pechowego wozu. Jeden z turystów nagrał całe zdarzenie i opublikował w internecie.
Po tym zdarzeniu władze TPN wprowadziły zmiany w regulaminie dla fiakrów wożących turystów do Morskiego Oka, mające na celu wykluczyć podobne zdarzenia. Specjaliści z dziedziny weterynarii i hipologii ustalili parametry koni, które mogą pracować w tym terenie. Wprowadzono obowiązkowe badania wysiłkowe koni wożących turystów, zaostrzonokontrolewozaków oraz wprowadzono nowe tablice informujące o dopuszczalnej liczbie osób na wozie. Ponadto wszystkim koniom pracującym na drodze do Morskiego Oka wszczepiono elektroniczne czipy, pozwalające na szybkąkontrolęprzez straż parku. TPN chce od tegorocznego letniego sezonu turystycznego dodatkowo kontrolować zaprzęgi konne wożące turystów do Morskiego Oka za pomocą systemu kamer.

"Działania miały charakter wizerunkowy"

Zdaniem Cezarego Wyszyńskiego z Fundacji Viva, działania podjęte przez TPN w sprawie koni miały charakter wizerunkowy, a faktycznie sytuacja zwierząt nie uległa poprawie.
Licencję na przewóz turystów do Morskiego Oka wystawianą przez wójta Bukowiny Tatrzańskiej ma 60 osób. Dziennie na trasie może kursować 20 wozów; na jeden wóz może wsiąść 14 osób."






zdjecie
ROBERT GALBRAITH/Reuters
Anna Ambroziak, Piątek, 7 lutego 2014 (02:09)
O „relacjach między ludźmi i innymi zwierzętami” oraz „holokauście zwierząt” ma traktować konferencja Instytutu Badań Literackich PAN.
 "Planowana na marzec międzynarodowa konferencja „Zwierzęta i ich ludzie” finansowana jest z grantu przyznanego przez Narodowe Centrum Nauki. Partnerami w projekcie są Ośrodek Kultury Francuskiej i Studiów Frankofońskich Uniwersytetu Warszawskiego, Wydział Artes Liberales UW i Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie. Jak deklarują organizatorzy, sympozjum ma mieć charakter interdyscyplinarny, a potrzeba jego zorganizowania wynika z coraz większego zainteresowania oddziaływaniem „animal studies” w kulturze współczesnej. By to zjawisko pojąć, trzeba ich zdaniem na nowo przeanalizować relacje ludzko-zwierzęce i relacje między samymi zwierzętami.
Wprowadzający wywód na stronie internetowej Instytutu Badań Literackich PAN nasycony jest pseudopojęciami z zakresu filozofii, kultury i sztuki. Czytamy tam o „upodmiotowieniu zwierząt”, „prawach zwierząt”, a nawet rozumieniu i obrazowaniu „holokaustu zwierząt” (bynajmniej nie w znaczeniu ofiary całopalnej, ale raczej masowego uboju).
Badacze chcą zrozumieć kondycję zwierząt w świecie, wprzęgając w swe rozważania nawet kontekst etyczny – „kluczowy dla studiów nad zwierzętami”.
– Tyle że zwierzę to nie człowiek. Jest istotowa różnica pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem. Tymczasem usiłuje się nam wmówić, że tej różnicy nie ma, a w każdym razie, że są jakieś porządne argumenty przemawiające za tą tezą. Z odróżnieniem człowieka od zwierzęcia mają wiele problemów nowożytni i współcześni myśliciele. Ale tylko z racji ideologicznych, oderwania od prawdy, a nie dlatego, że istnieją jakieś uzasadnione powody, aby uznać zwierzę za istotę równą człowiekowi. Czy używanie w nowym kontekście pojęcia „holokaust zwierząt” nie uwłacza ofiarom ludobójstw dokonywanych przez zbrodniarzy? – podnosi dr Marek Czachorowski z Katedry Etyki KUL.

Człowiek to przeżytek

Nasi rozmówcy nie mają wątpliwości, że gender studies najwyraźniej już nie wystarcza jako narzędzie deprawacji. Stąd na grunt polski przenoszone są tezy animal studies.
Konferencja jest organizowana w ramach projektu „Znaczenie studiów nad zwierzętami dla badań nad kulturą w Polsce”, realizowanego przez Narodowe Centrum Nauki. Jego celem jest wprowadzenie do sfery polskiej nauki transdyscyplinarnych studiów nad zwierzętami. Miałoby się to dokonać szczególnie w polskiej humanistyce, w której – podnoszą organizatorzy sympozjum – wciąż dominuje zainteresowanie człowiekiem. Polscy badacze mają się tu wzorować na dokonaniach „naukowych” krajów anglo- i niemieckojęzycznych. Punkt wyjścia mają stanowić m.in. teorie postmodernistycznego ideologa Jacquesa Derrida czy ultrautylitarystycznego bioetyka Petera Singera, znanego australijskiego propagatora aborcji i eutanazji (dodajmy: ludzi).
Tematyka podjęta pod przykrywką naukowości przez powołany w 1948 r. Instytut Badań Literackich szokuje. Ale przypomnijmy, że instytucja ta ma już w historii niechlubny okres, gdy kryterium analizy dzieł literackich miało być ich wartościowanie z odwołaniem do ideologii marksistowskiej. – Wygląda na to, że IBL pozostaje wierny swojemu posłannictwu ideologicznemu, tyle że teraz służy Nowej Lewicy, a więc neomarksizmowi. Nasze pieniądze idą na to bez naszej zgody i dla naszej zagłady, jest to więc swego rodzaju haracz, który porównać można do praktyk stosowanych w państwach okupowanych lub podbitych – ocenia prof. Piotr Jaroszyński, kierownik Katedry Filozofii Kultury KUL, wykładowca w WSKSiM.

Wywracanie pojęć

Stosunek człowieka wobec zwierzęcia jest hierarchiczny, więc trzeba to zmienić – nasze „relacje” ze zwierzętami powinny ulec zmianie, ponieważ przynoszą cierpienie istotom, które czują tak jak człowiek. Trzeba zmienić status zwierząt – tak najogólniej można zinterpretować przewodnią ideę konferencji. Popatrzmy na zakres proponowanych prelekcji: „Upodmiotowienie zwierząt: zwierzęta jako podmioty działań (animal agents), aktorzy nie-ludzcy – współuczestniczenie zwierząt w kulturze”, „Prawa zwierząt w sztuce i literaturze”, „Problem granicy pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem: przekraczanie dualizmu, przezwyciężanie opozycji”. Swój udział w konferencji potwierdziły już osoby parające się animal studies z Polski i z zagranicy, m.in. prof. Steve Baker z University of Central Lancashire czy dr Jessica Ullrich z Universität Lüneburg.
Pomieszanie z poplątaniem, mówią eksperci o programie spotkania. Na przykład kategoria podmiotu to przecież kategoria filozoficzna, która odnosi się tylko i wyłącznie do osoby jako bytu, który jest zdolny właściwie odczytać i zrozumieć rzeczywistość. Zwierzęta tego nie potrafią.
– Oczywiście zwierzęta należy dobrze traktować – pamiętamy o św. Franciszku z jego wilkiem z Gubio. Ale zwierzę to nie człowiek. Żadne zwierzę nie jest w stanie dokonać tak jak człowiek pewnych czynności: poznawczych, umysłowych i wolitywnych. Właśnie dlatego człowiekowi przypisujemy rozumność i wolność, a zwierzętom nie – wskazuje dr Czachorowski.

Nowy proletariat

Animal studies to kontynuacja gender studies, a więc ideologii, której praktycznym rezultatem ma być uprzywilejowanie homoukładów kosztem małżeństwa. W przypadku studiów zwierzęcych „równouprawnienie” ma nastąpić przez zrównanie zwierząt z ludźmi. A to już wyraźne nawiązanie do darwinizmu, którego logiczną konsekwencją były totalitaryzmy XX wieku. – Prawa zwierząt to ludzka projekcja w ramach ideologii bazującej na ewolucjonizmie, zgodnie z którym człowiek jest odmianą małpy. W praktyce zrównanie praw zwierząt z prawami ludzi doprowadzi do tego, że to nie zwierzęta będą podmiotami, ale człowiek będzie traktowany jak zwierzę. I to faktycznie już przerabialiśmy w systemach totalitarnych. Niemcy rasy niearyjskie traktowali jak bydlęta, a Sowieci traktowali jak bydlęta przeciwników komunizmu – zwraca uwagę prof. Piotr Jaroszyński. – Po robotnikach, studentach, mniejszościach seksualnych zwierzęta staną się nowym proletariatem. Oto docelowy program animalistycznego neomarksizmu – dodaje. Jak tłumaczy filozof, ponieważ żaden zdrowo myślący człowiek nie jest w stanie czegoś takiego przyjąć, więc szuka się popleczników wśród różnych „intelektualistów”, którzy, jeśli się im dobrze zapłaci, wezmą udział w każdym programie. – Będą analizować, wywracać znaczenia słów, zdobywać granty, iść z postępem. Teraz to brzmi jak bełkot, budzi śmiech i litość, ale w pewnym momencie może się to stać groźne W normalnych warunkach elementarne poczucie wstydu nie pozwoliłoby na to, żeby brać w takich konferencjach udział. Jeśli dzieje się inaczej, to musimy bardzo na takich naukowców i na takie instytucje paranaukowe uważać, nawet jeśli mają wzniosłe nazwy – dodaje naukowiec.
Wyobrażają sobie Państwo „równościowe przedszkole” w tej wersji?"







Brak komentarzy: