wtorek, 30 kwietnia 2013

Moskwa. Czeczenia. Boston

Czy niedawne wydarzenia w Bostonie mogą i czy są preludium do czegoś bardzo znacznie gorszego i, nie umniejszając rangi wydarzeń bostońskich, znacznie poważniejszego niż zamach bombowy i późniejsza, w ogromnej mierze, medialna akcja, ujęcia zamachowców? Wanted: alive or dead?
Medialność tych wydarzeń, może być preludium do kolejnej inwazji Czeczenii, jako matecznika światowego terroryzmu. Dla Rosji jest to znakomita osłona, przede wszystkim przed współczuciem i oburzeniem, opinii amerykańskiej. Teraz ludzie mogę mówić: to terroryści, dobrze im tak, mają za swoje, z nimi nie można inaczej.
Pamiętamy, że Putin zlecał nawet wysadzenia bloków mieszlalnych w Rosji, aby uzasadnic atak na Czeczenię i próbę, właściwie udaną, jej pacyfikacji.
Swoją drogą jest bardzo ciekawe i potencjalnie niepokojące czy i w Polsce dojdzie, wzorem radzieckim, do przeprowadzania tego typu akcji.


 04.05.2013 [20:22]
Zamach w Bostonie - Śmiertelna rozgrywka służb - niezalezna.pl

"W sprawie zamachu bostońskiego znajdujemy tak wiele wątków prowadzących w stronę Rosji, że pominięcie ich milczeniem lub rezygnacja z rozważenia hipotezy o inspirującej roli służb rosyjskich byłaby niewybaczalnym błędem.

Podstawowym faktem godnym rozważenia jest informacja o półrocznym pobycie w Rosji Tamerlana Carnajewa. Starszy z braci zamachowców wylądował na lotnisku Szeremietiewo w Moskwie 12 stycznia 2012 r. i powrócił do Nowego Jorku dopiero 17 lipca. Jako oficjalny powód wizyty podaje się odwiedziny u rodziców i krewnych mieszkających w Dagestanie.

Sympatycy rosyjskiej marionetki

Warto przy tym zauważyć, że jedna z sióstr Tamerlana mieszka z mężem w czeczeńskim mieście Ursus-Martan. Przedstawiciele opozycji czeczeńskiej podkreślają, że członkowie tej rodziny pracują w ministerstwie spraw wewnętrznych Ramzana Kadyrowa – putinowskiej marionetki osadzonej na stanowisku prezydenta Czeczenii, a ojciec zamachowca, były oficer rosyjskiej armii Anzor Carnajew, w wywiadzie dla radia „Wolność” przyznał, że jest zwolennikiem promoskiewskiego prezydenta. Tę informację trzeba skonfrontować z wydanym przez Kadyrowa komunikatem, z którego wynika, jakoby rodzina Carnajewów nie miała żadnych związków z Czeczenią. Jednocześnie odpowiedzialnością za zamach Kadyrow obarczył służby amerykańskie.

W związku z pobytem starszego z zamachowców w Rosji pojawia się najważniejsze pytanie: jak mogło dojść do tego, że FSB wpuściła do kraju człowieka, o którym rok wcześniej informowała amerykańskie służby, że jest „groźnym zwolennikiem radykalnego islamu”?

W 2011 r. rosyjskie służby zwróciły się do USA z prośbą o przekazanie danych na temat Carnajewa, twierdząc, iż chce on się przyłączyć do jednego z ugrupowań islamskich. FBI nie potwierdziło takich związków. Służby USA nie mogły mieć w tej kwestii żadnych wątpliwości, skoro dwa miesiące później, 11 września 2011 r., Tamerlan otrzymał obywatelstwo amerykańskie.

Tajemnica Tamerlana

Pomimo posiadania takich informacji Rosjanie w styczniu 2012 r. pozwolili Carnajewowi na przylot do Moskwy i (przynajmniej oficjalnie) nie monitorowali jego pobytu. Tuż po zamachu agencja ITAR-TASS podała zaś wiadomość, że bracia „nie figurują w rosyjskich bazach danych osób podejrzanych bądź osób, które mogły mieć związek z organizacjami terrorystycznymi”.

Pobyt starszego z zamachowców w Rosji okryty jest tajemnicą. Ojciec Tamerlana twierdzi, że przez cały czas syn był z nim w Dagestanie. Przeczy temu wersja podana przez ciotkę Carnajewów – Patimat Suleimanową. Utrzymuje ona, że Tamerlan pojawił się w Machaczkale dopiero w marcu 2012 r., a z ojcem spotkał się w maju. Nie wiadomo, co robił i gdzie przebywał przez pozostałe miesiące. Podczas pobytu w Rosji Tamerlan Carnajew miał również kontakt z rodziną siostry, jej mężem i jego braćmi pracującymi w czeczeńskim MSW. Biorąc pod uwagę sytuację z 2011 r., jest wielce prawdopodobne, że FSB śledziło jednak Tamerlana i nawiązało z nim kontakt. Czas ten można było również wykorzystać do zwerbowania i przeszkolenia przyszłego zamachowca.

Na temat pobytu Carnajewa w Dagestanie portal Kavkazcenter.com zamieścił oświadczenie, w którym możemy przeczytać: „Władze prowincji Dagestanu podkreślają w kontekście tych doniesień, że kaukascy mudżahedini nie walczą z USA. Jesteśmy w stanie wojny z Rosją, która jest odpowiedzialna nie tylko za okupację Kaukazu, ale również za haniebne zbrodnie przeciwko muzułmanom”.

W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera informacja zamieszczona 20 kwietnia br. na izraelskim portalu internetowym Debka. Zaprezentowano tam tezę opartą na „źródłach wywiadowczych”, z której wynika, że bracia Carnajewowie byli podwójnymi agentami zwerbowanymi przez wywiady USA i Arabii Saudyjskiej. Ich zadanie miało polegać na przeniknięciu do kaukaskich środowisk islamistycznych i nawiązaniu kontaktów z organizacjami terrorystycznymi w tym regionie. Mieli oni jednak zdradzić interesy USA i ulec retoryce islamskich radykalistów.

Gdyby tak istotnie było, informacja ta objaśniłaby nie tylko zachowanie FBI po zamachu i okoliczności podróży Tamerlana do Rosji, ale w nowym świetle stawiała fakt zainteresowania nim służb rosyjskich. Jeśli bowiem Rosjanie wiedzieli o związkach Carnejewów z wywiadem amerykańskim, mogli tę wiedzę wykorzystać dla przewerbowania agenta lub (co bardziej prawdopodobne) do skłonienia go do współpracy z którąś z grup nadzorowanych przez Kadyrowa i FSB. Wpuszczony do Rosji Tamerlan był łatwym celem, a szukając kontaktów z „islamskimi braćmi”, mógł trafić na ludzi współpracujących z FSB. W tej sytuacji przyszły zamachowiec nie musiał nawet wiedzieć, że za „bojownikami czeczeńskimi” stoi kremlowska marionetka; mógł być również nieświadomy, że wykonuje robotę na rzecz Moskwy. Można także przypuszczać, że władze USA posiadały wiedzę o podwójnej misji Carnajewów, a nawet mogły znać personalia bostońskich zamachowców przed opublikowaniem ich zdjęć."



piątek, 19 kwietnia 2013

Powstanie w Getcie Warszawskim. Moshe Arens - new version of the story

Dzieci i kobiety z rękami do góry...siłą yciągnięcie z piwnic.

O godzinie 10.00 zawyły syreny w Warszawie, kolejna rocznica wybuchu powstania w Getcie, וואַרשעווער געטאָ־אויפֿשטאַנד; warszewer geto-ojfsztand), można powiedzieć wybuchu powstania Żydów w Getcie. Sierpień, to wybuch Powstania Warszawskiego, tego dużego, bardzo znaczącego i obejmującego wszystkich mieszkańców, ale jednak już po likwidacji Getta, czyli miasta już tylko z resztkami żydostwa.
Zdumiewa mnie to rozdzielanie obywateli, bo mimo, że do Getta zagonieni byli też Żydzi z innych krajów, to jednak większość spędzonych do Warszawskiego Getta Żydów, to byli obywatele polscy.


Przed wybuchem Powstania (żydowskie siły porządkowe):





Ciekawy, w sensie bardzo niepoprawnym politycznie, artykuł z Naszego Dziennika:
"W Wielki Poniedziałek 1943 r. rozpoczął się zbrojny opór Żydów w getcie warszawskim, nazwany później powstaniem. Nie miał szans powodzenia, miał znaczenie moralne. Główną siłę stanowili Żydzi – byli oficerowie i żołnierze Wojska Polskiego, zwłaszcza ci z Żydowskiego Związku Wojskowego.
Opór wspierało czynnie Polskie Państwo Podziemne. W ramach akcji „Getto” Armia Krajowa dostarczyła duże ilości broni, a od 19 kwietnia do połowy maja 1943 r. przeprowadziła szereg akcji mających na celu wyprowadzenie Żydów z getta. Atakowano niemieckie placówki i patrole wokół getta, niektórzy Polacy walczyli w samej dzielnicy żydowskiej. Na placu Muranowskim Żydzi wywiesili dwie flagi: biało-czerwoną i niebiesko-białą. Himmler nakazał ich zniszczenie: „To coś więcej niż armata”!
W okresie stalinowskim komuniści pochodzenia żydowskiego zafałszowali obraz oporu, zasługi wyłącznie przypisując lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej i jej przywódcom, m.in. Markowi Edelmanowi. Koncentrowano się nie na tym, co w historii polsko-żydowskiej było dobre, lecz na tym, co złe. Polak szmalcownik – tak; Polak ratujący Żydów – nie. Dziś powrócono do tej antypolskiej propagandy. Do załgania obrazu przyczynił się Czesław Miłosz wierszem „Campo di Fiori”: biedni Żydzi umierają w getcie, a za murem Polacy bawią się na karuzeli! Tym kłamstwem molestuje się dziś w szkołach polskie dzieci.
W getcie zginęło kilkudziesięciu Niemców. W Powstaniu Warszawskim około 10 tysięcy. Monumentalny pomnik bohaterów getta postawiono w roku 1948. Kameralny pomnik Małego Powstańca w roku 1983. Za granicą dezinformowano opinię publiczną, że Powstanie Warszawskie to właśnie opór w getcie. Prezydent Niemiec był o tym przekonany jeszcze w latach 90!
Pamiętajmy o bohaterach getta i o wspierających ich Polakach. Mieliśmy wspólnych wrogów. Dziś wielu udaje, że nie wie, jak się nazywali, więc mówią o nich „naziści”."


Powstanie w Getcie Warszawskim.



Odseparowani od reszty świata.

Powstanie Getta Warszawskiego

Gdy w 1933 roku Adolf Hitler obejmował urząd kanclerza, niewielu Niemców spodziewało się, iż wydarzenie to pociągnie za sobą tak zgubne skutki. Szybko okazało się, jak wyglądają prawdziwe zamiary orędowników nazistowskiej ideologii. Naród niemiecki dobrowolnie zgodził się oddać w ręce człowieka, który w późniejszym czasie bez mrugnięcia okiem decydował o życiu i śmierci tysięcy ludzi. Bez skrupułów. Bez cienia litości. Ideologia nazistowska zakładała bowiem ścisłą segregację rasową narodów europejskich, układając je w swoistej hierarchii czystości krwi. Na najniższym szczeblu w tej drabinie znalazł się naród żydowski, uznawany przez Niemców za nieczysty i najbardziej oddalony od rasy aryjskiej - niemieckiej, która stała się w tym czasie wyznacznikiem czystości krwi. Skrajna nietolerancja względem Żydów przejawiała się jeszcze przed wojną. Wybuch światowego konfliktu był apogeum prześladowań, które teraz następowały wręcz lawinowo. Eksterminacja i terror na masową skalę doprowadziły do załgady znacznej części narodu żydowskiego, a ten przez większą część czasu umierał bez walki. Niemcy brutalnie rozprawili się ze swoimi głównymi wrogami rasowymi, realizując program nakreślony niegdyś przez Hitlera i Alfreda Rosenberga. Izolacja Żydów, a następnie ludobójstwo w niemieckim przekonaniu służyły wyższemu celowi - podporządkowaniu Europy "rasie panów", jak sami siebie zwykli zwać. Naród żydowski w końcu jednak obudził się z letargu i postanowił dogorywać z bronią w ręku, czego wyrazem były kolejne zrywy powstańcze, z których najważniejszym okazało się być powstanie w Getcie Warszawskim.
Jeszcze w trakcie trwania kampanii wrześniowej Niemcy nakreślili główne cele polityki realizowanej na zagrabionych polskich terytoriach. Jak się okazało, głównymi jej wyznacznikami były terror i eksterminacja zamieszkujących II RP nacji. Szczególne miejsce w tej operacji przypadło w udziale Żydom. Ziemie przyłączone do Rzeszy szybko i brutalnie germanizowano. Opornych pozbywano się, eksmitując ich do Generalnego Gubernatorstwa utworzonego z ziem Polski Centralnej, w tym Warszawy oraz Krakowa. Stosowano zbiorową odpowiedzialność, a Polaków wykorzystywano jako tanią siłę roboczą. Latem 1940 roku, już po podbiciu Francji, Niemcy przystąpili do kolejnego etapu zbrodniczej działalności. Okupant wzmógł prześladowania, wykorzystując układ sił na światowej scenie politycznej, gdy oczy całego świata zwrócone były raczej na Europę Zachodnią niż okupowaną Polskę. Mimo iż w chwili kapitulacji Warszawy hitlerowcy zobowiązali się do przestrzegania praw ludności żydowskiej, to właśnie ta nacja szybko stała się najbardziej zagrożoną agresywnymi posunięciami nazistów. Wprawdzie ustawy norymberskie z 1935 roku wprowadzono w Polsce dopiero w 1943 roku, jednakże w praktyce status ludności żydowskiej był równy temu, co uwidoczniło się w Niemczech. Okupant zdecydował się na koncentrację ludności żydowskiej na terenie Generalnego Gubernatorstwa, co umożliwiało szybsze i efektywniejsze wykorzystanie siły roboczej Żydów, a następnie ich eksterminację. Stąd też rozpoczęto budowanie wyizolowanych dzielnic. Już 21 września 1939 roku Reinhard Heydrich nakazał skupienie ludności żydowskiej na terenie największych polskich miast. Co więcej, przymus zamieszkiwania wydzielonych stref obejmował wszystkich, którzy w odległości trzech pokoleń mieli choć jednego Żyda w rodzinie. Paradoksalnie więc nawet osoby nie uznające się za Żydów i nieświadome swojego pochodzenia otrzymywały taki status od okupanta. Budowa gett ruszyła w październiku 1939 roku. W październiku roku następnego przystąpiono do podobnej praktyki w Warszawie, gdzie planowano utworzyć największe tego typu skupisko ludności żydowskiej. 2 października szef dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer podpisał rozporządzenie, które normowało powstanie dzielnicy żydowskiej oraz charakter i wygląd obszaru. Objęło ono 4,5% powierzchni stolicy, w sumie 2,6 km2 powierzchni. Mimo niewielkiego obszaru, stłoczono tam aż 37% ludności Warszawy, co łącznie dawało sumę blisko 445 tys. ludzi. Wszystko to spowodowało ogromne zagęszczenie mieszkańców, którzy zmuszeni byli do zamieszkiwania średnio 8-10 osób w jednym pomieszczeniu. Granice getta przebiegały ulicami: Wielka, Bagno, pl. Grzybowski, Rynkowa, Zimna, Elektoralna, pl. Bankowy, Tłomackie, Przejazd, Ogród Krasińskich, Freta, Sapieżyńska, Konwiktorska, Stawki, Okopowa, Towarowa, Srebrna i Złota. Wkrótce jednak obszar ten Niemcy pomniejszyli i robili to stopniowo aż do likwidacji getta. Warunki mieszkalne wewnątrz enklawy były fatalne. Brak było niezbędnych środków do życia, o co zadbali Niemcy, skutecznie utrudniając kontakt ze światem poza murami. W środku wyodrębniono dwie części nazywane dużym i małym gettem, które łączył ze sobą wiadukt silnie obstawiony przez niemieckie straże. Niemcy absolutnie podporządkowali się rozkazowi nieprzepuszczania nikogo poza obręb murów. W praktyce oznaczało to wyrok dla żyjących wewnątrz getta, którym brakowało żywności, ubrań czy medykamentów. Choć kwitł handel na czarnym rynku, a ludność Polska starała się nieść pomoc pomimo zakazów, do lutego 1943 roku zanotowano już 96 tys. zgonów. Warunki sanitarne były fatalne, a ciała niejednokrotnie rozkładały się bezpośrednio na ulicach, co w połączeniu z brudem i masą ludzi koczujących przed budynkami sprawiało iście piekielne wrażenie. Dantejskie sceny rozgrywały się także podczas prób ucieczki z ogrodzonego obszaru, co Niemcy karali śmiercią. Wewnątrz, w celu maskowania sztuczności życia, powołano żydowską administrację i służby mundurowe. Tzw. Judenraty i Ordnunsdienst sprawowały władzę pod kontrolą Niemców, nierzadko wykazując się równą okupanckiej brutalnością. Nie brakowało też prawdziwych bohaterów, którzy z narażeniem życia nieśli pomocy bardziej potrzebującym mieszkańcom getta. Żydzi opuszczający getto w niemieckich transportach zdawali się wierzyć, iż poza murami czeka ich lepszy los. Jakże się mylili, nie przypuszczając nawet, iż wyjście z getta było drogą przez mękę, prowadzącą do śmierci.

Ostateczne rozwiązanie



Likwidacja.

Na przełomie 1940 i 1941 roku nasiliła się polityka zamykania Żydów w gettach. Naród żydowski nie zdawał sobie wtedy sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo mu grozi. Nie podejrzewano wtedy, iż Hitler może posunąć się do ludobójstwa na taką skalę. Dlatego też Żydzi nie buntowali się przeciwko przymusowi zamieszkiwania w gettach, choć warunki tam stale ulegały pogorszeniu. Przy okazji przenosin Niemcy grabili ich z mienia, zabierając co bardziej wartościowe rzeczy. Rekwirowano także żydowskie nieruchomości, a mienie ruchome przesyłano do Rzeszy. Ci, którzy zorientowali się w zbrodniczej polityce hitlerowskiej, decydowali się na ucieczkę lub ukrycie. Niestety, mimo ofiarnej pomocy Polaków (blisko 50% obdarowanych zaszczytnym tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata to obywatele Polski), możliwość szukania schronienia była znikoma. Żydzi wyróżniali się bowiem charakterystycznymi rysami oraz stylem bycia - brody, pejsy oraz elementy ubioru. Co więcej, najczęściej skupieni byli w gminach żydowskich zarządzanych przez wstecznych współwyznawców, którzy zalecali podporządkowanie się niemieckich rozkazom. W ten oto sposób Żydzi dobrowolnie oddawali się jurysdykcji okupanta, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji tych kroków. Ci, którzy zamieszkiwali Getto Warszawskie także z optymizmem patrzyli w przyszłość. Dopiero 26 listopada 1940 roku obszar ten został odgrodzony trzymetrowym murem, a do sierpnia 1941 roku Niemcy umożliwiali sporadyczne kontakty handlowe między Żydami i Polakami. Historyk Emanuel Ringelblum, zamordowany przez Gestapo w marcu 1944 roku), notował w swoim dzienniku, iż chrześcijanie - Polacy ofiarnie ruszyli do pomocy mniejszości żydowskiej, dostarczając chociażby artykuły żywnościowe, w tym chleb. W tym czasie Getto Warszawskie miało juz poważnie ograniczony obszar w stosunku do początkowego, co w połączeniu z rosnącą liczbą mieszkańców dodatkowo pogarszało warunki ponujące wewnątrz. Fischer zapowiedział: "Żydzi będą ginęli z głodu i nędzy, a z kwestii żydowskiej pozostanie cmentarz". To właśnie owa "kwestia żydowska" stała się głównym tematem rozmów toczonych przez najwyższych hitlerowskich dygnitarzy na konferencji w podberlińskim Wannsee 20 stycznia 1942 roku. Spotkaniu przewodniczył Reinhard Heydrichzlikwidowany później przez czeskie podziemie. W konferencji uczestniczyli:
Dr Josef Bühler
Adolf Eichmann
Dr Roland Freisler
Reinhard Heydrich
Otto Hofmann
Dr Gerhard Klopfer
Wilhelm Kritzinger
Dr Rudolf Lange
Dr Georg Leibbrandt
Martin Luther
Dr Alfred Meyer
Heinrich Müller
Erich Neumann
Dr Eberhard Schöngarth
Dr Wilhelm Stuckart

W praktyce obrady dotyczyły masowego ludobójstwa, które zniszczyłoby naród żydowski. "Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" określone terminem Endlösung der Judenfrage było początkiem bestialskiej polityki uśmiercania Żydów. Konferencja w Wannsee stała się impulsem do takiego działania, choć jej postanowienia nie miały mocy wiążącej bez wyraźnych rozkazów Adolfa Hitlera. Wkrótce jednak przystąpiono do realizacji tych założeń, wykorzystując obozy koncentracyjne, gdzie lokowano tysiące więźniów. W praktyce eksterminację rozpoczęto nieco wcześniej, choć nie prowadzono jej jeszcze na masową skalę. W celu szybkiego uśmiercania więźniów zastosowano specjalne komory gazowe, które zastąpiły powolne i mało efektywne rozstrzeliwanie. Endlösung prowadzono także w Getcie Warszawskim. Od lipca 1942 roku prowadzono akcję likwidacyjną getta, wysyłając kolejne transporty do obozów zagłady, szczególnie Treblinki. Śmiertelność w gettach w tym czasie bardzo wzrosła. Spowodowane to było pogarszającymi się warunkami oraz obostrzeniami strony niemieckiej. 17 czerwca 1941 roku gubernator Fischer zagroził grzywną i więzieniem Polakom udzielającym wsparcia ludności żydowskiej. Z kolei 15 października Hans Frank wydał rozporządzenie: "Żydzi, którzy bez upoważnienia opuszczają wyznaczona im dzielnicę - podlegają karze śmierci. Tej samej karze podlegają osoby, które takim Żydom świadomie dają kryjówkę". Wszystko to spowodowało zniechęcenie ludności do podejmowania działań mających na celu ratowanie Żydów, choć wciąż nie brakowało i takich, którzy ryzykowali własne życie, pomagając innym. Żydzi wciąż jednak nie decydowali się na podjęcie walki na większą skalę. Starszyzna przeciwna byla rozlewowi krwi, wierząc, iż lepszy efekt przyniesie modlitwa. Z twierdzeniem tym spotykamy się w relacjach Filipa Friedmana, który mówi: "Ortodoksyjni Żydzi nie wierzyli, by było możliwe albo nawet pożądane przeciwstawiać się zbrodniom Niemców w inny sposób. Wierzyli, że odmówienie psalmu będzie miało lepsze skutek na bieg wypadków, jak zabicie Niemca - niekoniecznie natychmiast, ale w nieskończonym biegu wzajemnych stosunków między Stwórcą a jego tworem". Zupełnie inne zdanie na temat walki miał Adolf Berman, który w ostatnich miesiąch przed likwidacją Getta Warszawskiego kierował podziemnym ruchem oporu. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż kolejne deportacje mają swój koniec w obozach śmierci, a Żydom grozi fizyczna zagłada, jeśli nie zdecydują się przeciwdziałać. Niestety, stosunek sił i środków niemieckich i żydowskich był zdecydowanie niekorzystny dla wyznawców judaizmu. Prawdopodobnie w tym czasie tylko młodzież świadoma była zagrożenia, decydując się na konspirację i przygotowania do walki. Nie brakowało i takich, którzy trzeźwo oceniali szansę powstańczego zrywu i uznawali walkę za nonsens i najkrótszą drogę do grobu. Jak już mówiliśmy, 22 lipca rozpoczęto likwidację getta. Na kilka dni wcześniej wewnątrz obszaru zapanował grobowy nastrój. Żydzi spodziewali się zagrożenia. Niemcy podsycali pesymistyczne nastroje kolejnymi aresztowaniami. Mimo wszystko udało się im zmylić Żydów co do prawdziwych zamierzeń deportacji z getta. Pełnomocnik do spraw przesiedleń Hermann Hoefle zażądał od przewodniczącego Judenratu Adama Czerniakowa codziennych kontyngentów obejmujących 6000 ludzi. Żydom pozostawiono dowolność doboru. Wysiedleni mieli prawo do zabrania 15-kilogramowego bagażu, kosztowności i żywności na trzy dni, co sprawiało wrażenie przenosin do bardziej humanitarnych warunków. Czerniakow zdawał sobie sprawę z prawdziwych założeń akcji i w konsekwencji popełnił samobójstwo, nie godząc się na podobne postępowanie. Na miejsce wywózki przeznaczono plac przeładunkowy Umschlagplatz przy ul. Stawki. W późniejszym czasie władze Warszawy upamiętniły to miejsce pomnikiem. Kolejne transporty zmniejszały zaludnienie w Getcie Warszawskim, rozwiewając złudzenia nawet największych optymistów, którzy wciąż liczyli na oswobodzenie spod brutalnej hegemonii niemieckiej. Jerzy Śląski opisuje sytuację na Umschlagplatz słowami: "Ludzie nawołują się wzajemnie, ktoś krzyczy, żeby uciekać, bo wiozą ich nie do pracy, lecz na śmierć. Przed wagonami zamieszanie. Niektórzy nie chcą do nich wsiadać. Tłum poganiany pałkami gettowymi policjantów napiera. Atletycznie zbudowany mężczyzna w długich lśniących butach bije pejczem tak, że ci, których dosięgnie, padają. To były bokser Mieczysław Szmerling, oficer żydowskiej policji, komendant placu przeładunkowego. Niektórzy próbują pertraktować z policjantami, ściskając w rękach banknoty, biżuterię, złote dziesięciorublówki. Wrzeszczą Niemcy, ujadają ich psy. Jest 5 sierpnia 1942 roku".

Zanim ruszono do boju



Plan Getta Warszawskiego.

Nie do końca wiadomo, co tak naprawdę było zamiarem Judenratów, które godziły się na współpracę z Niemcami. Działania, które podejmowali przywódcy żydowscy najczęściej nie sprzyjały ich narodowi, choć w mniemaniu Rad Żydowskich były jedyną drogą ratunku dla zagrożonej nacji. Akcja masowego mordowania Żydów opatrzona kryptonimem "Einsatz Reinhard" rozpoczęła się jeszcze w 1941 roku i trudno było nie zauważyć, iż naród żydowski szybko ulega eksterminacji niemieckiej. W samym okresie od 22 lipca do 21 września 1942 roku, jak szacują Marek Arczyński i Wiesław Balcerak ("Kryptonim Żegota"), 300 tys. mieszkańców warszawskiego getta zostało uśmierconych w Treblince. Zdumiewającym jest zatem fakt bezczynności Żydów w chwili ich zupełnej zagłady. Adolf Berman wyjaśniał to: "Uporczywie nie dopuszczano myśli, że hitleryzm dąży do zupełnego unicestwienia Żydów, że również Żydom w Warszawie grozi fizyczna zagłada. Nie wierzono, aby Niemcy mogli się zdobyć na wymordowanie blisko 400 000 ludzi". Jak się później okazało, liczba pomordowanych sięgnąć miała kilku milionów. Polityka niemiecka spotkała się z silnym odzewem ze strony działaczy polskich. Polacy zdali sobie bowiem sprawę z tego, że Żydzi w bardzo krótkim czasie mogą zostać wyniszczeni. I dlatego należało wyrzec się uprzedzeń i narosłych antagonizmów i podjąć się pracy na rzecz wspólnego dobra. "Biuletyn Informacyjny" Armii Krajowej przestrzegał i wzywał do udzielenia pomocy ukrywającym się Żydom. Kierownictwo Walki Podziemnej wydało w dnhiu 17 września 1942 roku oficjalną notę, w której oprotestowało, w imieniu narodu polskiego, zbrodnię dokonaną na Żydach. W praktyce system eksterminacji stosowany w Polsce był najostrzejszą formą represji, jakich dopuszczali się Niemcy w Europie. Okazało się jednak, iż obostrzenia i groźby pod adresem pomagających Żydom nie przyniosły wymiernego efektu. Właściwie na współpracę z okupantem decydowały się jednostki słabe bądź zdeprawowane, szukające zysku w cudzym nieszczęściu. Akcję pomocy zakrojoną na szeroką skalę prowadził chociażby Wydział Opieki i Zdrowia, umożliwiając Żydom ukrywanie się wśród ludności polskiej i zapewniając im niezbędne ku temu warunki. Polityka okupanta zmobilizowała także Polskie Podziemie. Szczególne zaangażowanie w niesienie pomocy Żydom wykazywały grupy lewicowe, a później powiązane z Polską Partią Robotniczą. Ogromnego wysiłku podjął się także obóz związany z Rządem RP na Emigracji. We wrześniu 1942 roku utworzony został Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom działający przy Delegaturze Rządu na Kraj. Jego przewodniczącą została Zofia Kossak. Delegatura szybko postanowiła rozwinąć działalność, widząc, iż wróg przystępuje do ostatecznej likwidacji gett i obozów. Dlatego też jesienią trwały rozmowy inicjujące powstanie jednolitej organizacji pomocy ludności żydowskiej. Wreszcie w grudniu 1942 roku do życia powołana została Rada Pomocy Żydom opatrzona kryptonimem "Żegota". W jej skład weszły przedstawicielstwa ówczesnych najsilniejszych stronnictw politycznych Polskiego Podziemia, a przewodniczącym mianowano Juliana Grobelnego z PPS-WRN. Rada Pomocy Żydom działała w ścisłej konspiracji. Oczywiście, także w łonie "Żegoty" nie uniknięto aresztowań, ale były to najczęściej przypadkowe akcje zaborcy - łapanki uliczne czy akcje powiązane z działalnością członków RPŻ na polu politycznym. Działalność "Żegoty" opierała się na niesieniu ogólnej pomocy ludności żydowskiej - od opieki nad dziećmi i zapewnianiu im ochrony, poprzez dostarczanie fałszywych dokumentów czy zapasów broni do getta, aż po informowanie Zachodu o tragedii narodu żydowskiego, czemu alianci czesto nie dawali posłuchu, mimo alarmujących doniesień z różnych stron Europy. Rada powołała kilka referatów, które zajmowały się poszczególnymi zagadnieniami pomocy. I tak powstały referaty legalizacyjny, finansowy, mieszkaniowy, antyszantażowy, propagandowy, dziecięcy, do spraw prowincji a w późniejszym czasie także lekarski i odzieżowy. Warto przy tym wspomnieć, iż dzięki akcjom "Żegoty" wydano Żydom około 50-60 tys. fałszywych dokumentów. Oddział dziecięcy prowadzony przez Irenę Sendlerową miał pod opieką aż 2500 dzieci, które uratowano z warszwskiego getta. Ponadto współpracy z RPŻ podjęły się zakony marianów i urszulanek, wydające fałszywe metryki chrztu, a także organizacje działające w Polskim Podziemiu, jak chociażby Armia Krajowa, Armia Ludowa, Bataliony Chłopskie czy Bund, który aktywnie wspierał żydowski ruch oporu na ziemiach okupowanych. "Żegota" uzyskiwała także silne wsparcie finansowe, które rosło wprost proporcjonalnie do jej rozwoju i długości działania. Szacuje się, iż latem 1944 roku kierownictwo RPŻ miało do dyspozycji aż 4 mln złotych miesięcznie, co w dużej mierze zawdzięczało pieniądzom przysyłanym zza granicy. Warto też przyjrzeć się dokładniej innej organizacji powstałej w okupowanej Polsce. Żydowska Organizacja Bojowa, bo o niej mowa, utworzona została 28 lipca 1942 roku na terenie Getta Warszawskiego jako próba zbrojnego oporu Żydów więzionych w tej odizolowanej dzielnicy. W skład oddziałów bojowych ŻOB weszły najbardziej liczące się ugrupowania żydowskie, a dowódcą został Mordechaj Anielewicz z Haszomer Hacair. Obok warszawskiego oddziału ŻOB posiadała także organy w innych miastach Generalnego Gubernatorstwa. Dzięki pomocy Polskiego Podziemia Żydzi zdobywali niezbędną broń oraz amunicję przemycaną na teren getta przez żołnierzy Armii Krajowej i Gwardii Ludowej. W tym względzie zarówno obóz londyński, jak i związany z Moskwą uznały ŻOB jako legalną zbrojną organizację żydowską. ŻOB prężnie działała za murami getta, mimo ograniczonych możliwości. Prowadzono budowę bunkrów obronnych, zdobywano broń, przeprowadzano także akcje likwidacyjne konfidentów i kolaborantów. Obok ŻOB na terenie getta działał także Żydowski Związek Wojskowy utworzony przez byłych oficerów Wojska Polskiego żydowskiego pochodzenia jeszcze w listopadzie 1939 roku. ŻZW prowadził współpracę z Polskim Podziemiem, de facto podlegając Związkowi Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej. Tuz przed wybuchem powstania w getcie nawiązano współpracę z Żydowską Organizacją Bojową, dokonując poziału stref obronnych i ustalając taktykę współdziałania. Dowódcą ŻZW był prawdopodobnie Dawid Wdowiński, jednak dużą rolę odgrywał w nim nim również Mieczysław Apfelbaum. Szacuje się, iż w przeddzień wybuchu powstania w getcie liczebność bojowników ŻZW sięgała ponad 500 ludzi, jednakże niewykluczone jest także silne wsparcie ochotnicze, które podniosło stan osobowy organizacji do blisko 1500 żołnierzy. Ich uzbrojenie pozostawiało wiele do życzenia. Posiadali oni, według prawdopodobnych danych, 3 ciężkie karabiny maszynowe, 4 RKM-y i 1 LKM, a także 150 pistoletów i około 1000 granatów. ŻOB dysponowała w tym czasie 500 ludźmi, na których przypadało około 500 sztuk pistoletów, każdy z 10-15 nabojami. Dodatkowo mieli oni do dyspozycji ponad 2000 granatów ręcznych, z których część pochodziła z produkcji "domowej". Mieli również 2000 butelek zapalających, także własnej produkcji. Żydowska Organizacja Bojowa podzieliła getto na trzy sektory, w których zamierzała nawiązać kontakt bojowy z nieprzyjacielem. Rzeczywistość zweryfikowała zamiary bojowników, a getto ostatecznie podzielono na dwa rejony operowania ŻOB i ŻZW. W ostatnich miesiącach przed zrywem bojowym niezwykle ważną operacją było dostarczenie zapasów broni. Poczetne miejsce w tej akcji zajmuje Armia Krajowa, która zgodziła się współpracować z Żydami, nierzadko narażając na szwank życie własnych żołnierzy. Jesienią rozpoczęto szeroko zakrojoną, na miarę możliwości, operacją przerzutową. Punktem przerzutowym było mieszkanie przy Krakowskim Przedmieściu 4 m. 11, skąd wysyłano za mury spore ilości broni. Za operację odpowiedzialność wziął Korpus Bezpieczeństwa działający w ramach AK. 18 stycznia 1943 roku, w chwili wzmożenia represji niemieckich w Warszawie (i ostrej łapanki na terenie getta) ŻOB chwyciła za broń, wzywając do walki mieszkańców enklawy. "Żydzi! Okupant przystępuje do drugiego aktu naszej zagłady. Nie idźcie bezwolnie na śmierć... Brońcie się... W walce macie możliwość ratunku... Walczcie...". Ten dramatyczny apel nie pozostał bez odzewu. Gdy Niemcy wkroczyli do getta, napotkali silny opór, co zmusiło ich do zaniechania planów. Do kolejnej tego typu akcji, tym razem ostatecznej, okupant przystąpił niemalże dokładnie w trzy miesiące później.

Walka



Mordechaj Anielewicz.
 

19 kwietnia 1943 roku wybuchło powstanie w Getcie Warszawskim. Żydzi zdawali sobie sprawę, iż ostateczny akt likwidacji getta nastąpi właśnie w tym dniu, dlatego postanowili przygotować się do odparcia Niemców. Choć wiedzieli, iż ich siły są mizerne w porównaniu z tym, czym dysponował przeciwnik, stanęli do nierównej walki. Jej los był z góry przesądzony. Hitlerowcy ruszyli do natarcia w poniedziałek. Nazajutrz wypadało żydowskie święto Pesach, które judaiści obchodzili z wielkim uniesieniem. Tradycyjne przygotowania prowadzono pomimo mobilizacji do walki. Wielu z tych, którzy szykowali się do obchodów, nie doczekało pełni księżyca tradycyjnie wiązanej ze świętem. W tradycji żydowskiej trwa ono siedem dni w Izraelu, poza jego granicami osiem. Pierwszy wieczór to tzw. Pascha, najbardziej wzniosły moment religijnego życia Żydów. Stąd też porównania do chrześcijańskiej uroczystości Wielkanocy. Choć nie zapomniano o święcie, nastroje panujące w getcie określić należy jako bojowe. Na dowódcę przyszłych walk wyznaczono Mordechaja Anielewicza. Młody Żyd wykazywał się szczególną ambicją i zabiegał o zaszczytne stanowisko. Miał ku temu predyspozycje, choć w walce był niedoświadczony. Marek Edelman wspomina, iż mianowano go dowódcą na własną prośbę. Tymczasem na teren getta wkroczyli Niemcy. Oddziały hitlerowskie liczyły blisko 3000 żołnierzy sformowanych z jednostek SS, "Schupo", "Sipo" oraz artylerii i saperów Wehrmachtu wspomaganych dodatkowo przez 367 granatowych policjantów i 337 faszystów w Łotwy i Ukrainy). Siłom tym ŻOB i ŻZW mogły przeciwstawić 1100 zorganizowanych żołnierzy. W getcie zajdowało się wówczas blisko 65 000 ludzi. Ich mentalność zmieniła się w ciągu tych paru miesięcy. Teraz nie chcieli już umierać zapomnieni i anonimowi, zapragnęli walczyć. 19 kwietnia nad gettem powiewały sztandary wywieszone przez Żydów, a dowództwo ŻOB w odezwie z 23 kwietnia zapowiadało walkę na śmierć i życie oraz wzywało do podjęcia wysiłku tych, którzy jeszcze nie zaangażowali się w starcia. Dwie kolumny, które wkroczyły do getta o 6.00 rano przywitał ogień z okien domów rozmieszczonych przy Nalewkach. To zmusiło zaskoczonych Niemców do wycofania się. Do walki podciągnęli oni lekkie czołgi, ale i te zatrzymali bojownicy, którzy obrzucili nadciągające jednostki granatami i butelkami zapalającymi. Dowództwo nad akcją objął teraz gen. major Jürgen Stroop. "Grossaktion in Warschau" była jego największym do tej pory wyznaczonym zadaniem. W SS służył od 1 lipca 1932 roku, dochodząc do rangi SS-Gruppenführera. W roku przystapienia do Schutzstaffel wstąpił też do NSDAP. W swojej karierze wielokrotnie wykazywał się bestialstwem, co docenili jego przełożeni, nakazując mu prowadzenie akcji antypartyzanckich na Ukrainie, a wcześniej przeprowadzenie represji w Poznaniu i kilku innych podbitych polskich miastach. Od kwietnia 1943 roku zajmował się deportacją Żydów do Treblinki. Podczas likwidacji Getta Warszawskiego Stroop prowadził dziennik-raport, który później stał się jednym z ważniejszych dowodów podczas Procesu przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdzes. Wyprzedzając może nieco bieg wypadków, musimy opowiedzieć o jego powojennych losach. 8 maja 1945 roku został zatrzymany przez Amerykanów i pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Wprawdzie Amerykanie skazali go na śmierć, jednak na wniosek rządu Polski Ludowej, przekazali go Polakom, którzy ponownie niemieckiego generała osądzili. Co ciekawe, Stroop w 1949 roku został umieszczono w jednej celi z Kazimierzem Moczarskim, byłym żołnierzem Armii Krajowej. Niemiec opowiedział współwięźniowi historię swojego życia, ze szczególnym uwzględnieniem "Grossaktion in Warschau", co stało się później kanwą książki Moczarskiego zatytułowanej "Rozmowy z katem". Wróćmy zatem do powstania w getcie i oddajmy na chwilę głos katowi Warszawy, Jürgenowi Stroopowi:
"Podczas wtargnięcia po raz pierwszy do getta udało się Żydom i polskim bandytom przez zaatakowanie przygotowanym zawczasu ogniem odeprzeć rzucone do walki siły łącznie z czołgami i samochodami pancernymi. Przy drugim natarciu, około godz. 8, rzuciłem przez wyznaczone szlaki siły podzielone na małe grupy w celu przetrząśnięcia całego getta. Mimo ponownego zaatakowania ogniem udało się teraz systematycznie przeszukać całe kompleksy budynków. Przeciwnik został zmuszony do wycofania się z dachów i wyżej położonych punktów oporu do piwnic, bunkrów i kanałów. Ażeby przeszkodzić ucieczce do kanałów, sieć kanalizacyjna pod żydowską dzielnicą mieszkaniową została niezwłocznie zalana wodą, co jednak okazało się przeważnie iluzoryczne na wskutek wysadzenia przez Żydów w powietrze zaworów. Wieczorem pierwszego dnia napotkano większy opór, który jednak specjalnej jednostce bojowej udało się prędko złamać. W toku dalszej akcji udało się wyprzeć Żydów z urządzonych przez nich gniazd oporu, kryjówek strzeleckich itp. i w ciągu 20 i 21 kwietnia tak opanować większą część tzw. reszty getta, że nie mogło już być mowy o znaczniejszym oporze na terenie tego kompleksu budynków.
Główna grupa bojowa Żydów, przemieszana z polskimi bandytami, wycofała się już w ciągu pierwszego czy też drugiego dnia na tzw. plac Muranowski. Tam została zasilona przez większą liczbę polskich bandytów. Planem jej było utrzymanie się wszelkimi sposobami w getcie, ażeby przeszkodzić wtargnięciu z naszej strony. Na jednym z betonowych budynków wywieszono flagi żydowską i polską jako wezwanie do walki przeciwko nam".
Pierwszego dnia walk po południu burza rozpętała się w pobliżu Muranowskiej. ŻZW doskonale wykorzystała warunki tego miejsca, dziesiątkując nacierających Niemców i niszcząc czołg. Z kolei wieczorem polskim saperom udało się zrobić wyłom przy Bonifraterskiej i zasilić szeregi walczących. Następnego dnia Niemcy ponownie wkraczają na teren getta. Udaje im się zlikwidować 9 broniących się zaciekle bunkrów. Kolejni Żydzi zostają pojmani. Wysokie straty niemieckie wymusiły na nich zmianę taktyki. W kolejnych dniach koncentrują się oni na podpalaniu poszczególnych domów. Spalani żywcem Żydzi niejednokrotnie decydują się na samobójczą śmierć. 22 kwietnia zaciekła batalia toczy się o ulicę Muranowską i Miłą. Następnego dnia wydana zostaje wspominana już przez nas odezwa dowództwa żydowskiego: "Toczy się walka o Waszą i naszą wolność. O Wasz i nasz – ludzki, społeczny i narodowy – honor i godność. Pomścimy zbrodnie Oświęcimia, Treblinki, Bełżca, Majdanka. Niech żyje braterstwo broni i krwi walczącej Polski!". Z kolei Stroop dzieli swoje oddziały i decyduje się na odcięcie dopływu energii elektrycznej. Popołudniowy atak Niemców nie przyniosi spodziewanego efektu, czego przyczyną jest szaleńczy opór bojowników żydowskich. Rankiem następnego dnia natarcie jest kontynuowane, a obrońcy już niemal w całości gromadzą się w pobudowanych przezornie bunkrach. 27 kwietnia Stroop wspomina jako bardzo pracowity. Na uwagę zasługuje bohaterski czyn Dawida Hochberga, który własnym ciałem osłonił bunkier, aby umożliwić przedostanie się pozostałym bojownikom pod huraganowym ogniem Niemców. Polska prasa, "Dzień Warszawy" nr 44, informuje:
"Wielkie szopy Tebensa, zatrudniające około 10 tysięcy ludzi, poddały się. Poddali się również pracownicy Werterfassung. Niemcy obiecali im, że zostaną przewiezieni do obozów w Trawnikach i w Poniatowie. Według otrzymanych przez nas informacji, z około 20 tysięcy wywiezionych do Lublina Żydów, zaledwie mała garstka doczekała się spełnienia niemieckiej obietnicy.
Wczoraj zaatakowali Niemcy szop Hoffmana [ul. Nowolipki 51a]. Najdzielniej bronią się szczotkarze w palącym się od kilku dni gmachu.
W płonącym ghetto rozgrywają się dantejskie sceny. Matki wyrzucają dzieci z okien palących się domów. Nie ma gdzie uciec z ognia, chyba tylko pod kule wroga. Straszliwy swąd palących się ciał opada jak zmora na całe miasto. Nocą rozpalają się nad Warszawą krwawe łuny..."
Od 1 maja trwają walki o bunkier przy ul. Franciszkańskiej 30, gdzie do 3 maja Niemcom udaje się zdobyć żydowskie magazyny żywnościowe. Wciąż trwają systematyczne przeszukiwania kolejnych sektorów getta połączone z podpalaniem. Prasa polska cały czas donosi o zaciętym boju w Getcie Warszawskim. 5 maja odzywa się także obóz londyński. Premier Władysław Sikorski w kolejnej już audycji radiowej wzywa Polaków do udzielenia jak największej pomocy walczącym Żydom. Dzień później Niemcy przystępują do niszczenia Wielkiej Synagogi na ul. Tłomackie. Bojownicy zaczynają wątpić w sens dalszego oporu. Oczekują wsparcia z aryjskiej strefy Warszawy. Część decyduje się na próbę przebicia kanałami. Niektórym się udaje, inni czynią to bezskutecznie. Nadchodzi 8 maja. Niemcy decydują się na zliwkidowanie bunkra przy Miłej 18, gdzie znajduje się dowództwo Żydowskiej Organizacji Bojowej. Wobec niemożności ucieczki Mordechaj Anielewicz i kilku innych bojowników popełniają samobójstwo. Części jednak udaje się wydostać z bunkra i dotrzeć na ul. Franciszkańską. W nastepnych dniach opór wygasa. Ostatni żołnierze próbują dramtycznego przebicia się z getta na stronę aryjską. 9 maja 40 ludziom udaje się ta sztuka i wkrótce znajdują schronienie u żołnierzy Armii Krajowej. 13 maja dramat rozgrywa się w Londynie. Przedstawiciel Bundu Szmul Zygielbojm dokonuje samospalenia na znak protestu przeciwko likwidacji getta. W środku pozostawił rodzinę. Wcześniej pisze list do przedstawicieli władz polskich na uchodźstwie. 16 maja rozgrywa się ostatni akt dramatu. Niemcy wysadzają w powietrze Wielką Synagogę, co symbolicznie daje kres zbrojnemu zrywowi ludności żydowskiej w getcie. Jürgen Stroop po raz kolejny raportuje (co ciekawe, jego raport ozdobiony jest bogato zdjęciami): "Postanowiłem zakończyć Grossaktion 16 maja 1943 r. o godzinie 20 minut 15. Piękną klamrą oficjalnego zamknięcia Wielkiej Akcji było wysadzenie w powietrze Wielkiej Synagogi przy ulicy Tłomackie". W jego raporcie czytamy także o stratach, jakie szacunkowo miały ponieść obie strony. Stroop podawał w raporcie przesłanym do Heinricha Himmlera, iż zginęło 13 000 Żydów. Pisał także o ujęciu dalszych 49 000. Wśród strat własnych generał major wymienia 16 zabitych i 87 rannych. Wiemy jednak, iż dane te zostały mocno zaniżone, ponieważ w rzeczywistości Żydom i Polakom udało się zabić lub ranić nawet do 300 ludzi, choć sami szacowali sukcesy na znacznie wyższe. Ponadto wojska hitlerowskie utraciły jeden czołg i dwa samochody pancerne. Getto przestało istnieć...

Dyplomaci



Koniec walki.
Wielokrotnie o sytuacji na ziemiach polskich informowani byli dyplomaci zachodni. Nie mieli oni jednak możliwości interwencji zbrojnej na ziemiach polskich. Wiązało się to z nieciekawą sytuacją na froncie, jaka zaistniała w latach 1941-43. Siły III Rzeszy wciąż górowały nad alianckimi, co powodowało, iż niemożliwym było zmuszenie Niemców do czegokolwiek natarciem na froncie. Sprzymierzonym pozostawała zatem droga dyplomatyczna. Referaty informacyjne i propagandowe polskich organizacji podziemnych wielokrotnie wysyłały sygnały za pośrednictwem Londynu. 3 maja 1941 roku Rząd Polski na Emigracji wystosował specjalną notę do sojuszników zachodnich, w której określono rozmiar zbrodni niemieckich na polskich ziemiach. Szczególne miejsce w tym referacie zajęła sprawa żydowska, a dokumenty przetłumaczono na kilka języków, aby ułatwić komunikację. Niestety, nie dotarto do sumień polityków angielskich, którzy nie zdecydowali się na przeprowadzenie operacji odwetowej. Strona polska sugerowała nawet użycie sił bombowych RAF-u w celu dokonania nalotów na szereg celów zarówno w Niemczech, jak i krajach okupowanych, jednak alianci nie chcieli przystać na taką ewentualność, tłumacząc to czynem niegodnym dla alianckich sił powietrznych. Kontrowersje wokół tematu nalotów odwetowych trwały od poczatku wojny. Brytyjczycy wielokrotnie wykazywali się w tym temacie przesadną słabością, początkowo nie dostrzegając nawet szansy odwetu za bestialskie bombardowania Londynu czy Coventry. 9 czerwca 1942 roku na antenie radia BBC premier Władysław Sikorski wezwał aliantów do pociągnięcia do odpowiedzialności zbrodniarzy hitlerowskich. Jego apel nie miał jednak siły przebicia. Podobnie rzecz się miała z notami wicepremiera Stanisława Mikołajczyka, który 27 listopada tego samego roku zauważył ogrom problemów okupowanej ojczyzny, ze szczególnym zwróceniem uwagi na kwestię mordowania ludności żydowskiej i polskiej. Zaprzeczył także doniesieniom, jakoby naród polski współpracował w tym celu (likwidacji Żydów ) z Niemcami. Wreszcie, 17 grudnia 1942 roku, Narody Zjednoczone zareagowały na niepokojące wieści z kontynentalnej części Europy. W specjalnej nocie przywódcy Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR wyrazili oburzenie polityką niemiecką (paradoksalnie w Związku Sowieckim eksterminacja była porównywalna). Stwierdzono także: "Raz jeszcze uroczyście stwierdzają [Narody Zjednoczone], iż odpowiedzialni za te zbrodnie nie ujdą kary, i zwracają się o podjęcie środków prowadzących do praktycznej realizacji tego celu". Interweniował także wysłannik Polskiego Podziemia Jan Karski, który przed wyjazdem z Warszawy do Londynu spotkał się z przedstawicielami żydowskiego podziemia, w tym przywódcą Bundu. Ogółem jednak zachodnie noty, protesty i dokumenty miały niewielkie znaczenie. Oprócz wymowy moralnej tak naprawdę niczego nie zmieniały w statusie Żydów przebywających pod okupacją niemiecką. Bestialska brunatna okupacja trwała nadal w najlepsze i nie było tego w stanie zmienić żadne niemrawe memorandum Narodów Zjednoczonych. Dlatego też, widząc, iż śmierć milionów Żydów może zostać zapomniana, organizacje podziemne zdecydowały się na szaleńczy zryw, którego punktem kulminacyjnym było powstanie w Getcie Warszawskim. Opór zbrojny Żydów wbudził zainteresowanie całego świata, ale i za tym nie poszły adekwatne do czynu ludności żydowskiej kroki. USA i Wielka Brytania po raz kolejny zdobyły się zaledwie na noty, a samoloty sowieckie podczas strategicznych bombardowań omijały teren getta. Prasa polska, raportująca na bieżąco o wynikach walki w getcie, musiała zdobyć się na smutne podsumowanie akcji. W dniu 20 maja 1943 roku czytelnicy "Gwardzisty" mogli dowiedzieć się chociażby:
"Bohaterscy bojownicy z ghetta warszawskiego przejdą do historii walk wyzwoleńczych jako przykład nieustraszonej odwagi i męstwa".
Miał rację biuletyn wydawany przez Gwardię Ludową. Żydzi walczący w getcie faktycznie przeszli do historii, a dzisiaj ich wysiłek pozostaje jedną z najpiękniejszych i najbardziej bohaterskich kart tego narodu. Umęczonego, jak żaden inny w trakcie sześciu lat trwania II wojny Światowej.
 



"Former Minister of Defense and Foreign Minister Professor Moshe Arens visited the Jewish village of Shdema in Gush Etzion on Friday, and told a new version of the story of the Warsaw Ghetto Uprising. 
The event was organized by Women In Green (Nashim B'Yarok), a grassroots organization which involves women in efforts to maintain the security of Judea and Samaria's Jewish residents. 
Arens started off by referring to how difficult it is for most Jews in Israel to comprehend the reality in those days, when Jews were being led to the furnaces, allegedly without resistance.  
He then spoke about the meeting between representatives of the Jewish communities in Kibbutz Yagur with Zivia Lubetkin, who had escaped from Europe and arrived in the Land of Israel, and who then told them of the Uprising in Warsaw.
“Zivia Lubetkin spoke Hebrew fluently and told of the Warsaw Ghetto Uprising to the hundreds of participants, who were eager to hear of the Jewish fighters. But the story she told was only one half of the story,” claims Arens.
“Two organizations took part in the fighting during the Warsaw Ghetto Uprising: the well known organization which is studied in Israeli schools, the ŻOB (Żydowska Organizacja Bojowa, Jewish Combat Organization), led by Mordechai Anielewicz, an organization which included all the Left-Zionist organizations, and the other organization," Arens explained, "and the ŻZW (Żydowski Związek Wojskowy, Jewish Military Union), led by Beitar members and Jabotinsky’s disciples, some of them Irgun members who established operational cells." 
Arens pauses to deal with the the question of the lack of Jewish resistance to the murders and massacres that were committed against them. “People felt isolated, without an organization or military, facing the strongest army in the world," Arens said. 
"People were concerned for their families. At the same time, the Germans planted the idea among the Jews that not all of them would be killed, that those who worked in their factories and operated for their police force and the Judenrat would survive, along with their families. There was a general feeling that resistance would bring devastation down upon them all”.
Arens notes that the mass murder of European Jewry began in the summer of 1941. “Before then, the ghettos were created and many Jews died in them from diseases and epidemics. Murders were committed, but it wasn’t mass murder yet," he explains. "When the German army invaded Russia and the Ukraine, special units were established with the purpose of the targeted mass murder of Jews by shooting."
Arens then explains information not widely known about the uprising. "In Paneriai, a neighborhood of Vilnius, 30,000 people were murdered, and that is where the first Partisan organization was established, the unified organization that included everyone. At its head stood a Communist and his Beitar and Ha’Sho’mer Ha’Tza’ir lieutenants."
"Their first operation was sending 4 youths to Warsaw, no easy task under the German regime, with the objective of informing the people of Warsaw that the Jews were being murdered. The greatest concern was that the information wasn’t getting through."
Yet it turns out that despite the efforts to alert and warn the people, no one heeded the warnings. “The 4 youths arrived in Warsaw and told of the murder of Jews in Vilnius and the establishment of a resistance movement and that ‘you can expect the same thing. You have time to organize a resistance and fight’," Arens recounted.
But, "Warsaw Jewry refused to believe it. They thought that as things stood, they were under German occupation, yet it had not happened, there was no mass murder. There were those who believed that perhaps such a murder could occur, but only in a place that was previously under Soviet regime and not here, in Warsaw”, says Arens, and points out that there was some opposition to the very spreading of this information, as it might invoke German wrath.
6 months later, on the 9th of Av, 1942, the shipment from the Warsaw Ghetto began, and about 10,000 Jews were sent to the furnaces of Treblinka every single day until Yom Kippur.
“They were told they were being sent to labor camps, yet the fact that the shipments were comprised of the elderly, disabled and children, indicated otherwise. The trains returned empty and they became aware they were being sent to Treblinka. 270,000 people were transferred with no resistance. People wanted to believe that it was possible to survive. There were rumors that today’s shipment would be the last and rumors that the Germans were taking 70,000 and then they would stop and take no others, but these rumors were soon proven wrong. These rumors prevented even the spark of resistance."
At the end of these shipments, when 50,000 people were left in the Warsaw Ghetto, the awareness that the Germans really did intend to kill them all, regardless of whether or not there was any resistance, started to sink in, and the resistance began to form in the 2 organizations. According to Arens, at this point the Jews of Warsaw were having difficulties establishing a single unified entity to fight the Germans.
“The Left-wing organizations didn’t want to involve Beitar and Jabotinsky’s people. Today it is difficult to comprehend this refusal and understand how there were such differences in face of the Nazi threat which did not differentiate between various Jewish schools of thought, yet in the Warsaw Ghetto, even prior to the shipments, life was conducted, both politically and with the youth groups, as it had been before the war. The participants were taught that Jabotinsky’s people are fascists who killed Arlosoroff, and are therefor outcasts. As Israeli Prime Minister David Ben-Gurion would later say, ‘No Herut and no ICP (Israeli Communist Party)’, this was the mentality of the combatants."
The ŻZW, led by Paweł Frenkiel, was established due to this split, and the forces were ready for the Uprising, which broke out on Passover Eve of 1943. . During these talks, Anielewicz and Frenkiel, along with their people, sat across from each other and could not reach an agreement.
“If it was difficult to understand why 2 organizations were established, it was much easier to understand why they had difficulties merging together. Anielewicz’s organization was political and less militant," Arens stated. "His people were youth group participants. On the other hand, Frenkiel’s organization had a more military styled construct, people with military backgrounds who fought in the Polish army and trained in the Irgun’s cells. Anielewicz’s people couldn’t accept a situation where Frenkiel would command the fighting, despite being the most qualified”.
“Most of the weapons the combatants had were purchased in Warsaw after the Battle of Stalingrad”, says Arens. “Warsaw had a train stop for soldiers returning from the battles and a large arms market was developed. Money was obtained in various ways and the weapons had to smuggled into the Ghetto. Pistols could be passed over the fence, but the ŻZW also had a machine gun, which was smuggled through a tunnel under the Ghetto’s fence”.
Prof. Arens returns to Zivia Lubetkin’s story in front the people of Yagur, in the Land of Israel, and points out that she never told of the ŻZW’s struggles against the Nazis, despite knowing they existed and despite having been present in the meetings between both sides. “She understood how things were perceived in Israel, with The “Saison”- Hunting Season mentality and the persecution of the Irgun members. As far as she was concerned, the people of the Kibbutz movement gathered in Yagur and there was no place for sharing the story of Irgun heroism”.
“18 years later, during Eichmann's trial, even when the witnesses were called to tell of the death camps, public figures were called forth to talk about the bravery of fighters, and for this task Icchak Cukierman, Anielewicz’s lieutenant, and Zivia Lubetkin were brought in. Even during Eichmann's trial, Ben Gurion had no interest in telling the heroic tale of his political rivals”.
Anielewicz and Frenkiel had different plans for the fight against the Germans. Frenkiel wanted to have a direct confrontation with the German army and to that end they positioned themselves at Muranowska Square, raised the Zionist flag, later to become the Israeli flag, and the Polish flag. Himmler had the flags taken down and for a few days a battle was waged over the flags”.
There was no one to tell of this battle, because Paweł Frenkiel and his men were killed in the fighting. Anielewicz was also killed, but Lubetkin, Cukierman and dozens others escaped through the sewage pipes, came to Israel, wrote books and told their half of the story. There was no one left to tell the full story”.
Due to the suppression of the full story of the fighting in the Ghetto, the only comprehensive and reliable source remaining  to study the details of the battles were the German records. General Jürgen Stroop, commander of the forces, issued a daily update, and sometimes twice a day, with a detailed description of everything that occurred each and every day. 
All these operational reports were collected by the General into a sort of special scrapbook to which he attached photographs from the photographer who escorted him around the Ghetto, the same famous photographs from the Warsaw Ghetto, including the most famous photograph of the young boy raising his hands. Later on, Stroop was captured and the album became part of the indictment against him. The documents reached both global and Israeli press.
Prof. Arens points out that the 20 NIS bill has President Ben Zvi’s speech from the day Israel joined the UN printed on it. Ben Tzvi spoke then of the blue and white flag that was raised over the Warsaw Ghetto, but didn’t mention who raised the flag, “possibly because he didn’t know and possibly because he didn’t want to talk about it”.
At the end of his speech, Prof. Arens reminded participants of Menachem Begin’s often cited motto ‘the Truth will prevail’, stating, “I truly hope that in the case of the Warsaw Ghetto Uprising, the Truth will once again prevail”.
After his speech, Arens answered several questions that were directed to him by the large audience in the Shdema  all. Among other things, Arens was asked about the treatment the ŻZW receives in the Yad Va’Shem institute.
He says that although there is a small commemoration of the organization and its part in the Uprising, this is a minor, token mention, especially in comparison to the full extent of the organization’s actions and significance. In response to another question, he shared that only after his book about the struggle came out did Yad Va’Shem personnel organize a lecture for him but only before a small crowd.
According to him, Yad Va’Shem has a perception that all the Jews of that time were good, and there is no room to criticize their actions, and the same applies to those who chose not to fight and to the Judenrat, but we must remember that there were those who were not so good, as he puts it."

Z raportu Stroopa (podpisy oryginalne)



"Dowódca wielkiej operacji"



"Rabini żydowscy"



"Siłą wydobyci z bunkrów"



"Ci bandyci stawiali zbrojny opór"

wtorek, 16 kwietnia 2013

Dekomunizacja Polski


Dekomunizacja nie miała w Polsce miejsca, miały jedynie miejsce próby dekomunizacji, często udane, zwłaszcza w niektórych regionach, w wielu, zwłaszcza niewielkich miejscowościach poczyniono znaczne postępy w tej dziedzinie. Jednak nie było systemowej dekomunizacji, a komunizm jako system tylko w ten sposób może być wypleniony z życia publicznego, tylko w ten sposób może być zepchnięty głeboko do podziemia, do kanałów, gdzie jego miejsce razem ze szczurami.
Oczywiście skutki braku dekomunizacji widać: w mediach, na ulicach, w szkołach, w zakładach pracy a za tym wszystkim zapewne i w wielu domach prywatnych - co ciężko zweryfikować, ale można domiemywać.
A niezdekomunizowani słudzy starego ustroju, ubecy i inni szubrawcy mają się niezgorzej, pracują m. in. w prasie, nic to, że szmatławej, ale wywierającej jakiś tam wpływ na podatne prymitywnej propagandzie doły społeczne. Nawet morderca Błogosławionego Księdza Popiełuszki pracuje jako dziennikarz w Faktach i Mitach, brukowcu należącym do lewaka i pisze tam wulgarne artykuły na temat Kościoła Katolickiego przede wszystkim, ale tez i... we własnej sprawie, czyli popełnionej przez siebie plugawej zbrodni.
Tolerancja i skłonność do odpuszczania win Polaków nie wychodziła im najczęściej na zdrowie, nadal nie wychodzi i zapewne kością w gardle będzie jeszcze długo stawać.

Ale dekomunizacja to nie tylko oczyszczenie z ludzi, ale też z symboli i nazw, które zwykle umieszcza się i nadaje "na cześć", aby zapamiętać i uczcić, zatem wszystko co bezpośrednio w ten właśnie sposób związane jest z narzuconym z zewnątrz i przeciw Polsce i Polakom, komunizmem, musi zniknąć z przestrzeni publicznej, czyli ulic, placów, skwerów, parków, szkół i urzędów, ale również z prywatnych posesji jeśli jest dostępne wizualnie lub akustycznie z innych miejsc.



"Dzisiejsze sądy polskie, m.in. Sąd Najwyższy i Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie, umarzają sprawy lub uniewinniają komunistcznych pokuratorów i sędziów będących przestępcami i zbrodniarzami. Uzasadnieniem takiego postępowania jest według sędziów to, że ludzie ci postępowali zgodnie z ówczesnym prawem (chodzi o prawo epoki PRL), toteż nie ma podstaw, aby ścigać i karać sprawców przestępstw sądowych z czasów komunizmu.

Jednym z najnowszych tego typu przykładów jest sprawa stalinowskiego prokuratora Kazimierza Graffa, o której napisano w Rzeczypospolitej z 16 kwietnia b.r., a którego IPN oskarżał o przestępstwa popełnione w latach 40. Sprawa została umorzona przez Sąd Najwyższy. Podobnie rzecz się miała w przypadku 20 sędziów i prokuratorów oskarżanych przez IPN o bezprawne stosowanie dekretu o stanie wojennym. Akty oskarżenia zostały odrzucone uchwałą Sądu Najwyższego.
Przypadków takich, jak powyższe, było w Polsce wiele, a i w przyszłości będą się pojawiać liczne podobne sprawy, bo prokuratorzy z IPN słusznie uważają za swój obowiązek eksponowanie komunistycznych zbrodni i występowanie do sądów o ukaranie sprawców.
Wydaje się jednak, że uzyskiwanie sprawiedliwych wyroków w sprawach dotyczących zbrodni sądowych (a pewnie i we wszelkich innych sprawach) będzie niemożliwe dopóty, dopóki sądownictwo i prokuratura nie zostaną poddane procesowi dekomunizacji. Proces ten powinien polegać na wywaleniu z pracy komunistów, to jest byłych członków partii komunistycznych (w PRL partiami takimi były PZPR, ZSL i SD). Odsunięcie komunistów jest konieczne, ponieważ ludzie ci są kompletnie zdemoralizowani, co stanowi gwarancję naginania bądź łamania przez nich prawa i sprawiedliwości.
Na nieszczęście nie ma w dzisiejszej Polsce żadnej siły politycznej opowiadającej się za dekomunizacją struktur naszego państwa."





zdjecie
M.Marek/Nasz Dziennik

Młodzież kontra Czerwone Gliwice

More Sharing Servic
Sobota, 23 listopada 2013 (02:00)
"Młodzi mieszkańcy Gliwic domagają się od władz miasta zmiany komunistycznych nazw ulic. .
„Nie rozumiemy, jak w naszym pięknym mieście może nadal funkcjonować nazewnictwo ulic systemu komunistycznego. Systemu totalitarnego, zbrodniczego, którego propagowanie jest wprost zabronione w najważniejszym akcie prawnym w Polsce – konstytucji. Nie zgadzamy się z takim stanem rzeczy i żądamy zmian nazw ulic upamiętniających ludzi tego niegodnych!” – deklarują członkowie nieformalnej grupy walczącej z nazewnictwem rodem z PRL.
– Od jakiegoś czasu z kilkoma kolegami walczymy z komunistycznym nazewnictwem ulic. Proste rozwieszanie plakatów informujących mieszkańców, jakich patronów mają ich ulice. Kilka dni temu zaczęliśmy działać bardziej oficjalnie. Założyliśmy stronę internetową, na której jasno powiedzieliśmy, czego żądamy, i założyliśmy tzw. fan page na Facebooku, gdzie możemy organizować zwolenników – mówi „Naszemu Dziennikowi” Michał, jeden z inicjatorów akcji.
– Chociaż cała oficjalna akcja trwa kilka dni, już zebraliśmy ponad 300 zwolenników i kilka ważnych osób z regionu zabrało głos. Kilku radnych i poseł poparli nas bez sprzeciwu – podkreśla Michał.
Inicjatorzy powstania strony, nazwanej przewrotnie Czerwone Gliwice, wskazują na początek na osiem ulic. – Staramy się robić wszystko z głową. Na początek tylko 8 ulic, co do których mamy odpowiednie dokumenty. Atakujemy tylko te nazwy ulic, które zakwestionował IPN. O których wyraża się jednoznacznie – podkreśla Michał. – Dodam tylko, że nazwa celowo jest kontrowersyjna – zaznacza.
Wymieniają m.in. ulice Janka Krasickiego, Armii Ludowej, Gwardii Ludowej, 22 lipca. Ale tych ulic jest o wiele więcej. – To są 32 ulice noszące nazwy postaci, które były zaangażowane w tworzenie tego systemu, związane z tym systemem, bądź są to nazwy związane z ideologią komunizmu – wylicza Bogusław Tracz (IPN Katowice), badacz tej problematyki. Są wśród nich ulice Władysława Gomułki, Wandy Wasilewskiej, Róży Luksemburg, Feliksa Kona, Hanki Sawickiej czy Karola Marksa. Tracz podkreśla, że to przejaw niedokończonej dekomunizacji w mieście.
– Prezydenta nazwy te „uwierają”, ale ostateczna decyzja w tej sprawie nie należy do niego – zapewnia Marek Jarzębowski, rzecznik prasowy prezydenta Gliwic. – Zawsze pytamy o zdanie mieszkających przy danej ulicy, a ostateczną decyzję podejmuje rada miejska – zaznacza. – Prezydent Gliwic podejmował próby zmiany nazw ulic pozostałych po PRL. Ostatnia miała miejsce w 2008 roku. Wynik konsultacji społecznych był mizerny – dodaje.
– Po 1989 r. Gliwice nie dały sobie rady z dekomunizacją przestrzeni publicznej, tak jak inne miasta – Katowice czy Zabrze, gdzie udało się tę przestrzeń publiczną wyczyścić z tych pozostałości z okresu PRL – mówi Tracz.
– Najbardziej rażące nazwy ulic zmieniono, jak Bolesława Bieruta, ale pozostałe pozostawiono na później. W tej chwili jest taka sytuacja, że ludzie się przyzwyczaili i mieszkańcy nie chcą już tych zmian – wskazuje. Czy władze miejskie wrócą do projektu dekomunizacji? – Jesteśmy teraz przed sesjami, przed spotkaniami grudniowymi i będziemy rozmawiać w klubach – mówi „Naszemu Dziennikowi” Jarosław Gonciarz, radny Rady Miasta Gliwice (PiS). – Były wcześniej propozycje, już od wielu lat jest ta sprawa obecna, ale pojawiają się kwestie opłat itp. – dodaje.
Inicjatorzy akcji deklarują, że nie poddadzą się mimo ataków. – Od samego początku jesteśmy mocno atakowani. Główny zarzut to „kto za to zapłaci?”. Przeraża nas myśl, że tak dużo osób podchodzi do wszystkiego finansowo. Honor pomordowanych przez komunizm ma swoją cenę? Część osób chce nas marginalizować, ale się nie poddajemy – twierdzą."
Zenon Baranowski







Nasz Dziennik
  Dodane 27/11/2013

"Po 61 latach były funkcjonariusz czeskiej bezpieki został skazany na dwa lata w zawieszeniu za przestępstwo, polegające na prześladowaniu rolników podczas kolektywizacji w 1952 r. Sprawa dotyczyła zbrodni komunistycznej, a te - zgodnie z orzeczeniami czeskiego Sądu Najwyższego - nie ulegają przedawnieniu. Czy wyobraża Pan sobie taki proces i wyrok w Polsce?

Leszek Żebrowski, historyk, zajmujący się polskim podziemiem niepodległościowym: W Polsce w takich sprawach nic się nie dzieje. Nie wiem, czy gdyby ktoś złożył do sądu wniosek o ukaranie sprawców w swojej sprawie, to taki wniosek w ogóle zostałby przyjęty i by go rozpatrywano. Zaraz wymyślono by zapewne albo przedawnienie, albo niewłaściwość, albo jeszcze coś innego. Ostatecznie uznano by, że sprawcy są starzy, chorzy, nieprzytomni i nie mogą ponosić odpowiedzialności. W Polsce skala odpowiedzialności za takie działania dotknęłaby setek tysięcy ludzi. Takie procesy powinny dotyczyć nie tylko funkcjonariuszy struktur bezpieczeństwa, ale również żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, pionu politycznego wydającego dyspozycje, ludzi Informacji Wojskowej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, milicyjnych grup operacyjnych, czy ORMO. Skala jest przerażająca. Pacyfikacje trwały w Polsce do końca lat 40., a nawet dłużej. Wszędzie, gdzie były okolice sprzyjające partyzantce niepodległościowej, następowały represje, a nawet wysiedlenia. Ludzi wyrzucano z miejsca zamieszkania, ich dobytek niszczono, albo grabiono, a oni byli wysyłani na Zachód Polski czy Żuławy.


Ktoś odpowiedział za te działania?

Nie słyszałem w ogóle, by komuś przyszło do głowy ich ściganie. Nie rozumiem zresztą dlaczego.

Jesteśmy skazani na bezkarność takich ludzi?

W tej sprawie mamy do czynienia z morderstwami, skrytobójstwami, rekwizycją, zaborem mienia. Znane są protokoły, które wskazują, że ludziom zabiera się cały dobytek, włącznie z ubrankami dziecięcymi. Konkretni ludzie są podpisani pod dokumentami, które mówią o zaborze mienia. Tymczasem nawet w czasie komunistycznego okupacji nie było prawa, które pozwala obrabować kogoś bez wyroku sądu. A oni mogli i to robili bezkarnie. I są podpisani, wiemy kto tego dokonał. Ci ludzie byli potem odznaczani wielokrotnie. Namierzenie ich nie jest trudne.

Po tylu latach obowiązuje wciąż w Polsce zmowa milczenia? Dlaczego takich ludzi nie można sądzić?

Dlatego, że - jak powiedział Tadeusz Mazowiecki - umów należy dotrzymywać.

...nawet po tylu latach...

I takie są konsekwencje. Tymczasem zamiast grubej kreski powinna być gruba pała. I żadnych przedawnień. Powinno się pociągać do odpowiedzialności każdego, do ostatniego funkcjonariusza - od tych szeregowych, po tych z najwyższej półki. Nie wszyscy oczywiście mordowali i zabijali, ale wszyscy służyli w zbrodniczym aparacie, jak Gestapo czy SS. Tu nie chodzi o odpowiedzialność zbiorową, ale o to, że cała formacja była zbrodnicza. Mamy przecież uchwałę Sejmu z 1994 roku, która mówi, że struktura aparatu bezpieczeństwa - Urzędy Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, prokuratura wojskowa, sądownictwo wojskowe - to struktura zbrodnicza. To uchwała Sejmu, która nie ma żadnej mocy prawnej, ale jest pewien podkład pod działania prawne.

Jak pan ocenia fakt, że "bohaterowie" z czasów stalinowskich wracają na pierwsze strony gazet? Mówię o Zygmuncie Baumanie...

Sprawa dotyczy nie tylko Baumana. Wielu funkcjonariuszy KBW, o których przeszłości powszechnie nie wiadomo, funkcjonuje, działa i nawet jest odznaczanych. Warto się temu przyjrzeć.

Jak pan ocenia fakt, że tekst Baumana był nawet częścią próbnej matury z języka polskiego?

Słyszałem o tym. Jak widać "autorytety" wszędzie są potrzebne, nawet tam. I to takie "autorytety". Oni innych nie mają. Gdyby mieli lepszych w naszym pojęciu to wystawiliby tych lepszych. Ale tam są jedynie właśnie tacy."

Rozmawiał Stanisław Żaryn