niedziela, 30 grudnia 2012

Absurdy codzienności naszych czasów

Kiedy byśmy zapytali w sądzie ulicznej przechodniów na przykład o to czy popierają wprowadzenie kary administracyjnej w wysokości do 10 000 zł za brak skrzynki pocztowej na domu lub ogrodzeniu posesji w związku z nowelizowana ustawa o Poczcie Polskiej, lub o karę do 5000 zł za brak ważnego dowodu osobistego, lub nie wystąpienie o nowy dowód w ciągu 30 dni od utraty ważności poprzedniego dowodu, to trudno byłoby spodziewać się odpowiedzi pełnych zrozumienia, oczywiście wyjątki zawsze się znajdą i zapewne niektórzy, z przekonaniem mówiliby: tak, trzeba trzymać naród za mordę, albo porządek wreszcie musi być w tym kraju. Jednak zdecydowana większość jest przeciw temu aby doprowadzać do sytuacji tak absurdalnych, a przecież ludzie się nie buntują, dlaczego? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta: zdecydowana większość obywateli ma zarówno ważny dowód osobisty jak i skrzynkę na klatce schodowej, budynku czy ogrodzeniu posesji, a zatem ta taka grozi im bardzo hipotetycznie.
Podobnie jest z wprowadzaniem innych absurdalnych przepisów, jak więzienie z klapsa danemu dziecku, bo to podpada pod przemoc domową. Nie słychać o przypadkach karania rodziców za tak błahą rzecz jak reprymenda w postaci lekkie kary fizycznej, czy znęcania się psychicznego pod postacią rugania, ponaglania czy zmuszania do nauki. Ale przepisy chroniące dziecko są, one istnieją, i ta ochrona obejmuje dzieci w kontekście zagrożenia ze strony rodziców, i to jest absurd, za który zapłacą przede wszystkim dzieci i teraz i w przyszłości kiedy już same staną się rodzicami. Zapłacą o ile ten absurd, jak i pozostałe nie zostaną usunięte z zapisów prawa.

Złe prawo, zbyt szczegółowe, zbyt regulujące i zakazujące, ingerujące we wszystkie dziedziny życia, przestaje być prawem, jest zbiorem przepisów, często martwych, ale jednak nieistniejących i mogących być wykorzystanych przeciwko pojedynczym osobom, rodzinom i całym społecznościom. Rak było w przeszłości, tak się zdarza teraz i to bardzo często - wystarczy zapoznać się z historią przedsiębiorców zniszczonych przez urzędy skarbowe lub sądy, prawo to będące ręką bezprawia będzie uderzać w porządnych ludzi i w przyszłości. To będzie o ile nie przeciwstawimy temu swojej woli.

Niestety, sprawy nie idą w tym kierunku aby zmniejszyć i przeciwstawiać wolę wolności, ale wręcz przeciwnie aby jeszcze zwiększać bardziej, jeszcze bardziej ograniczać. Nie ma siły politycznej, która ma w swoim programie rewolucyjne zmiany na lepsze.


Ale przecież absurdy codzienności, to również absurdalna praca urzędników, zwłaszcza wysokiego szczebla, którzy traktują państwowe posady jak księstewka fełdalne, zatem nie muszą sie liczyć z niczym, zwłaszcza z pieniędzmi i opinią poddanych:


Maciej Małecki, Czwartek, 16 stycznia 2014 (20:28)
"Prezeska Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) Magdalena Gaj w zagranicznych delegacjach spędziła 71 dni w 2012 r. i 84 w 2013 roku. Jeśli doliczymy do tego 26 dni ustawowego urlopu, to mogło jej nie być w Urzędzie co drugi dzień.
Tak wynika z odpowiedzi, jaką uzyskałem na moją interpelację, w której zapytałem pana Michała Boniego, ówczesnego ministra administracji i cyfryzacji, o szczegóły tych wyjazdów. W tym ile kosztowało to podatników i kto latał z panią prezes.
Odpowiedzi udzieliła wiceminister Małgorzata Olszewska. Niestety, większość z moich pytań pozostała bez odpowiedzi. W tym wszystkie pytania o to, ile polscy podatnicy musieli zapłacić za wojaże pani prezes. No i kto z nią latał.
Tymczasem Polacy, którzy podatkami zapłacili za egzotyczne podróże, mają prawo dowiedzieć się, ile kosztują ich wyprawy urzędnika.
Zresztą każdy z nas ma prawo wiedzieć, co zyskała Polska i Polacy przez to, że Magdalena Gaj, prezes UKE, spędziła 20 dni w Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich?
Co zyskaliśmy przez to, że prezeska poleciała na 10 dni do Pekinu, na 8 dni do Kolombo na Sri Lance, na 7 dni do Manama w Bahrajnie czy na 8 dni do Bangkoku?
Jaka skomplikowana materia uzasadniała 5 dni pani prezes w Wagadugu w Burkina Faso (gdzie 72 procent ludności nie umiało czytać i pisać w 2007 r.) albo kolejne 5 dni w Mexico City?
Co panią prezes ciągnie do tych ciepłych krajów? Czy walczy tam o polskie interesy, czy uprawia turystykę konferencyjną? Jeżeli walczyła o interesy, to co wygrała?
Tym bardziej że w tym samym czasie Naczelny Sąd Administracyjny nazwał działanie, a raczej opieszałość UKE „rażącą bezczynnością, która wola o pomstę do nieba”.
Do wyjaśnienia pozostaje też dziwna postawa wiceminister Małgorzaty Olszewskiej, która nie chce ujawnić ani kosztów wojaży, ani nazwisk urzędników, którzy tam latali.
Ponadto od czasu, kiedy pani Gaj została prezesem UKE, na stronie Urzędu trudno znaleźć nazwiska urzędników, którzy latają w zagraniczne delegacje.
Mamy prawo wiedzieć, ile kosztują zagraniczne podróże urzędników. Podobnie jak mamy prawo dowiedzieć się, kto latał z panią prezes do ciepłych krajów.
To chyba nie jest ściśle tajne? Jawność kosztów funkcjonowania państwa to standard europejski. Ukrywając te koszty, urzędnicy łamią podstawowe prawo demokracji: prawo do jawności życia publicznego.
Dlatego złożyłem dziś kolejną interpelację. Tym razem pytam już pana premiera: ile kosztują wojaże prezes UKE i co dało nam to, że pani Magdalena Gaj spędziła na koszt podatnika kilkadziesiąt dni w ciepłych krajach.
Przygotowuję też wniosek do NIK o zbadanie podróży prezes UKE.
A przy okazji, biorąc pod uwagę dziwne zachowanie wiceminister administracji i cyfryzacji M. Olszewskiej, która nie chciała podać ani kosztów wyjazdów, ani nazwisk uczestników, to pytam premiera: czy w tych wyjazdach brała też udział wiceminister M. Olszewska?"







"Toksyczne lewicowe eksperymenty społeczne pustoszą Europę. Od dawna nie da się już traktować ich jako dziwactw, bo – wprowadzane krok po kroku z żelazną konsekwencją – stały się twardą rzeczywistością, za którą stoją państwowe aparaty przymusu i która przybiera formy coraz bliższe kulturowemu totalitaryzmowi. To eliminowanie z życia społecznego systemów wartości i zastępowanie ich konceptami opartymi na redukcji człowieka do roli istoty zapatrzonej w swoje krocze, wszechpożerającej i wszechkopulującej.
I do tych czynności sprowadzającej swoją aktywność umysłową oraz swoje życiowe aspiracje. To zakrojona na masową skalę deprawacja dzieci, niszczenie tożsamości i formatowanie na bezwolną pulpę, łatwo poddającą się emocjom, które Orwell opisał jako seanse nienawiści. To promocja dewiacji, coraz większy rozmach niszczenia rodziny, narodów, wszelkich wspólnotowych więzi, wszelkiej społecznej siły wynikającej z porozumienia wolnych obywateli rozumiejących wspólnotę swoich interesów i praw. To wreszcie ideologia i plan, które mają dziś na swych usługach 90 proc. mediów, zdecydowaną większość polityków (także tych rzekomo konserwatywnych) oraz – praktycznie pozostających poza społeczną kontrolą – urzędników decydujących o losach Europy.
O codzienności naszej i naszych dzieci. Być może jest tak, że w owej epidemii neobolszewizmu międzynarodowego jest podobnie, jak było przy socjalizmie narodowym. Aktywnych we wprowadzaniu współczesnych ustaw norymberskich jest może 20 proc. ideowych totalitarystów, zaś 80 proc. urzędników tysięcy instytucji milczy i przykłada ręce do politpoprawnego terroru z czystego oportunizmu, ze strachu przed stygmatem „nietolerancyjnych” i „nienowoczesnych”, który w dzisiejszej Europie oznacza zepchnięcie do getta osobników szkodliwych, odczłowieczonych, skazanych na wymarcie.
A więc wolny (jeszcze przecież demokratyczny) świat znowu, dla świętego spokoju – by nie rozsierdzać wiecowo utalentowanych wodzów i ich sprawnych bojówkarzy – tylko wykonuje rozkazy i zgadza się na ideologie coraz bardziej przypominające to, co już skądś znamy. Ideologie – wbrew nieustannie wykrzykiwanym „antyfaszystowskim” mantrom – coraz bliższe zdominowaniu eurolandu przez kastę panów, zredukowaniu reszty do roli niewolników nieświadomych swego niewolnictwa, i wreszcie racjonalnemu usprawiedliwianiu fizycznej eliminacji słabszych, gorszych, niepotrzebnych."  Maciej Pawlicki

sobota, 29 grudnia 2012

Wiktoria 1920

 


Ten rok wydaje się być kluczowym w historii Polski. Stanęła ona bowiem przed, póki co, niepowtarzalną szansą rozprawienia się z zagrożeniem ze Wschodu na długie lata.
Zamiast rozprawienia się nastąpiło wstrzymanie ofensywy zwycięskiej armii polskiej, które dało możliwość pokonania przez czerwonoarmistów białej armii. Biała Rosja przestała istnieć, właściwie nie istnieje do dziś, a to co mamy po rozpadzie ZSRR to Rosja postsowiecka.
Józef Piłsudski miał niepowtarzalną szansę zapisania się w historii Świata jako wielki wódz równy Aleksandrowi Macedońskiemu, ale z tej szansy zrezygnował, co było tego przyczyną?
Denikin, który gdy kontrrewolucja miała wielkie szanse zduszenia czerwonej rewolucji wcale nie był chętny w czynieniu obietnic Polsce, mimo, że prosił o pomoc, ale trudno odmówić mu, że nie umiał przewidzieć iż Polska będzie żałować, że pozwoliła rewolucji przetrwać w trudnych chwilach 1919 a potem odnieść ostateczne zwycięstwo.
Oczywiście co innego oceniać sytuację z perspektywy czasu i posiadanych informacji historycznych z różnych źródeł, a co innego być w centrum wydarzeń i zdawać sobie wagę z ciężaru podejmowanych decyzji, a Piłsudski był już człowiekiem statecznym, bardziej strategiem niż dowódcą polowym. 
Czy zatem należałoby uznać, że potrzeba było w tym czasie kogoś bardziej porywczego, kogoś bardziej narwanego i rządnego zwycięstw? Całkiem to możliwe, tym niemniej takiego człowieka nie było w otoczeniu Marszałka. Wszyscy podporządkowali mu się bezwzględnie.
Potem, już podczas negocjacji pokojowych w roku następnym rzecz się inaczej miała, jako że zawsze w okresie pokoju ilość odważnych ludzi wzrasta, a Piłsudski nie wykorzystawszy swojej siły od nowa musiał tworzyć i umacniać zaplecze polityczne, budować swoją siłę wewnątrz kraju.
Niewykorzystane sytuacje nie tylko na wojnie, ale nawet w sporcie się mszczą, każdy trener zna to powiedzenie, zapewne i każdy dowódca, ale sztuką jest wykorzystać to w sztabie i w polu nie tylko znać w teorii.



Czy rok 1920 nauczył czegoś naszych polskich polityków - tych z przedwojnia naprawdę mała, historyków, publicystów? Zwycięstwo J. Piłsudskiego dało Rzeczpospolitej wytchnienie na kilkanaście lat (można uznać, że nawet pełne 19 lat), niestety nie zapewniło jej pozycji takiej, jakiej nie tylko Marszałek pragnął, a taka pozycja - kluczowa w regionie - nie tylko dawać mogła bezpieczeństwo ale i potęgę.


Pokój Ryski nie dał tego czego można się było spodziewać po zwycięstwie tak spektakularnym, ale i zwycięstwo nie było takie jakie mogło być - ponieważ Wódz nie zdecydował się na zniszczenie Sowietów, a przecież w wojnie własnie chodzi o pokonanie wroga - w przypadku bolszewików zaś, pokonanie, znaczy zniszczenie. Dlatego też zdobycze pokoju nie były wygraną ale kompromisem, który drogo kosztował i Polskę, zwłaszcza Kresy Wschodnie. 
Warto poczytać Piaseckiego i Mackiewicza aby uzmysłowiż sobie jaka przepaśc dzieliła tereny Białorusi przypadłe Sowietom a te pozostające pod władztwem Polski


                                                                           Sowiecka propaganda była prymitywna, ale chyba całkiem skuteczna.

piątek, 28 grudnia 2012

Ograniczanie wolności.

Ograniczanie wolności następujące stopniowo, powoli poprzez regularnie uchwalane ustawy, wydawane przez rządy i samorządy akty prawne, w wyniku ustawionych medialnie nacisków społecznych trwa nieustannie od czasów powojennych. A zatem mamy czy to w Polsce czy w Europie, ale również w Stanach Zjednoczonych, Rosji długotrwałą tradycję ograniczania wolności i obecne pokolenie znają tylko z opowieści literackich lub filmowych stan wolności jakim cieszył się lud w Rzeczpospolitej lub obywatele USA. Ale opowieści filmowe, książki mogą dać jedynie namiastkę wiedzy na ten temat szerokim grupom społecznym, zaś propaganda medialna jest w stanie wykreować taki obraz nie tylko przeszłości ale również teraźniejszości, że ludzie zgodzą się na każde ograniczenie wolności w imię bezpieczeństwa, wygody i samej wolności właśnie.

Z jednej strony chcemy być wolni i chcemy być odpowiedzialni za swój los i odpowiedzialni w rzeczy samej jesteśmy, z drugiej strony zaś lubimy mieć wsparcie i poparcie w kimś innym, im silniejszy jest nasz protektor tym lepiej, pragniemy mieć 'plecy'. Państwo może być i jest protektorem, ale czy musi być też niańką?
Stopniowe ograniczanie wolności jest równie niebezpieczne jak zabranie jej gwałtownie,  ale oczywiście tego pierwszego nie zauważamy a drugie może nawet zabić, nie tylko jednostkę ale i cały naród. Tym niemniej i powolne zniewalanie i gwałtowne może unicestwić i jednostkę, i rodzinę i cały naród.
Podobnie jest z podwyższaniem podatków, lub co w ostatnich każdy w Polsce może zaobserwować podnoszenie cen paliw, 2 grosze w górę, 5 groszy w górę itp. po czym 10 w dół, po miesiącu wzrost o 15 groszy, po roku o 1 złoty. W 1999 roku już cena 2 złote za litr wydawała się dużą, dziś kiedy płacimy 5,3 złotego za litr 95 oktanowej, cieszymy się, że trafiła się gratka cenowa.
Na Giełdzie Papierów Wartościowych są hossy i bessy, wzrost cen towarów owatowanych, akcyzowych itp. zwłaszcza paliw to ciągła hossa dla państwa i nieustanna bessa dla konsumenta.
Z aktami prawnymi jest bardzo podobnie jak z cenami paliw: coraz więcej ograniczających prawa obywatelskie ustaw, czasem media o tym piszą więcej czasem mniej, ale w nawale informacji mało co przebija się do świadomości szerokiej opinii publicznej, a kiedy się przebija ludzie nie mają pojęcia ani narzędzi aby coś przeciw temu zrobić, a niemrawe protesty nie robią wrażenia ani na Sejmie, ani na Rządzie, nawet na władzach lokalnych (ustawy dotyczące śmieci z coraz to wyższymi opłatami).
Po jakimś czasie, jakaś podkomisja sejmowa, ogłasza z dumą, że opracowała w ciągu ostatniego roku raport, z którego wynika, że bez szkody dla państwa można usunąć 300 ustaw w prawie gospodarczym, aby ułatwić życie przedsiębiorcom i zmniejszyć koszty administracji. To ile jest tych ustaw skoro 300 z nich to prawne buble zaśmiecające biura?
Polska mogłaby być niezwykle atrakcyjnym krajem dla inwestorów, ale też rozwojowych dla kraju emigrantów (wykształconych, zamożnych, twórczych, itp.) ze Wschodu i Zachodu gdyby 95% aktów prawnych zostało zlikwidowanych a Polska stała się krajem wolności, takim jakim była w okresie I Rzeczypospolitej.
Do dziś nawet dzieci (mój 5-letni syn również) powtarzają zdanie; musi to na Rusi, w Polsce nic nie musi, niestety to piękne powiedzenie jest już nie aktualne.

Wyliczanie wszystkich ograniczeń jest wręcz niemożliwe, ale koniczne jest nie tyle ograniczenie ilości zakazów, ile rewolucja w prawie na miarę rewolucji bolszewickiej, ale tym razem niosąca coś dobrego, czy wręcz zbawiennego dla Polski.
Kiedy patrzymy na Europę Zachodnią i Unię Europejską, to stwierdzenie, że drobiazgowe prawodawstwo jest wytworem bolszewickim prawdopodobnie nie jest prawdziwe, ale nabożna cześć do urzędowego papierka, do pieczątki to już pamiątka po komunistach. O ile na Zachodzie urzędnik ponosi (z grubsza rzecz ujmując) odpowiedzialność za błędy, co [prowadzi do rozsądnego wydawania decyzji, o tyle w Polsce nie ponosi, a decyzjami urzędy szastają jak dzieci pieniędzmi w grze Monopol.
Korupcja jest wszędzie na świecie, ale tak jak rozwinęła się ona w krajach bloku sowieckiego nigdy wcześniej nigdzie nie miało to miejsca, bowiem dotyczyła ona wszystkich sfer życia codziennego, politycznego, gospodarczego. Nic, dosłownie nic, nie było możliwe do załatwienia bez łapówki, nawet gdy nie trzeba było dawać to petent i tak dawał, na wszelki wypadek.
Po 1990 roku na pewno wiele się zmieniło, ludzie niesieni wiatrem swobody rozwijali się, urwany został łeb hydrze, lub raczej tylko naderwany, bo od 1993 roku zauważamy ponowny, oczywiście stopniowy, wzrost "praworządności", ilości wydawanych licencji, koncesji, ograniczeń itp, a wszystko dla dobra ludzi i wzrostu bezpieczeństwa narodowego.
Obecnie Polska to kraj postkomunistyczny, neokolonialny, który jest polem działania byłych zaborców, a w ich interesie  nie jest wzrost wolności obywatelskich, dlatego rządząca partia, mimo że pięknie się nazywa, na pewno obywatelską nie jest.
Im więcej przepisów regulujących każdą sferę życia, tym więcej możliwości do szczucia ludzi jednych na drugich. Za socjalizmu to przynajmniej milicjanci zwracali się zamiast pan, pani: obywatelu, obywatelko. I na tym koniec obywatelstwa, ale czy teraz ludzie którzy nie biorą odpowiedzialności za swój kraj czy region są bardziej obywatelami.
Na czym owo szczucie polega? Na znajomości natury ludzkiej krótko rzecz ujmując.
W PRL, dla odreagowania ludzie śmiali się z dzieł Lenina, że cegły, że rozwlekłe, że nudne, mało kto je czytał, a były w każdej bibliotece publicznej i w wielu zakładowych. Ale przecież Lenin nie tylko był świetnym i przewidującym politykiem, znał również naturę ludzką a przez to było urodzonym rewolucjonista i przywódcą. Wiedział, że jeśli nie będzie można mieć w domu ikony Matki Bożej, to zawsze we wsi czy w kamienicy znajdzie się choćby i jeden szpicel, który doniesie na sąsiada, jeśli ten będzie ja posiadał. Potem donosy miały miejsce nawet na własnych rodziców.
Dziś w Polsce Rzecznik Praw Dziecka zachęca aby dzieci skarżyły się na rodziców, zwracały do jego urzędu o poradę, generalnie jak wyczują, że coś nie gra w domu niech dzwonią z donosem.
Jeśli dziecko sąsiada pociągnie kota za ogon zbyt mocno, to należy interweniować, donosić. W każdej sprawie która wzbudza zawiść.
Wyobraźmy sobie, że dziś trwa II Wojna Światowa, prześladowania się nasilają...Jak reagowaliby dzisiejsi Polacy na pokusę złożenia donosu, jaką odwagą wykazywaliby się w ukrywaniu Żydów, jak wielu byłoby Sprawiedliwych?


Mnożenie się zakazów i nakazów jest skutkiem rozwiniętej biurokracji. Dzięki niej miliony ludzi mają – byle jaką, ale jednak stałą – pracę. Muszą się czymś wykazać, a najbardziej boją się precedensów, przypadków gdy coś złego się stało: ktoś się potłukł, zatruł, przestraszył, obraził. Dlatego wprowadza się obostrzenia, aby udowodnić zwierzchnikom, a także reszcie obywateli, że nowe prawo będzie teraz działało prewencyjnie, że nie pozwoli na pojawienie się niebezpieczeństw i nieprzyjemnych sytuacji.
Nie można jednakże wszystkiego zwalać na bezmyślność biurokratów. Wiele państw Zachodu doszło do takiego rozwoju gospodarczego i społecznego, że nie muszą już martwić się o podstawowe rzeczy, jak wyżywienie i wykształcenie społeczeństwa. Raczej – starają się mozolnie, dzień po dniu, ustawa po ustawie, budować coraz doskonalsze państwo. W ich idealistycznej wizji – są to przeważnie przedstawiciele lewicy, może więc nawiązują do niegdysiejszych utopii komunistów? – pracy będzie coraz mniej, będzie coraz bezpieczniejsza i przyjemniejsza, przestępczość będzie spadać, więzienia będą coraz bardziej humanitarne, woda w rzekach i powietrze nad miastami będzie czysta, szkoły będą coraz mniej stresować dzieci, ateiście nigdy nie zrobi się smutno, że inni obchodzą Boże Narodzenie, płci i rasy będą równe, dzieci nie będą bite i molestowane, no i nikt nie podniesie głosu na swojego kota.
Jak stworzyć taką utopię? Wiadomo, że ludzie nie są doskonali i jak nie będzie na nich bata – paragrafu, nastąpi jedna wielka samowolka. Będą sobie budować jak chcą, jeździć gdzie chcą, gadać co im ślina na język przyniesie, żartować z innych, karać swoje dzieci, zdradzać żony, a w biznesie kierować się ideą maksymalnego zysku. Trzeba więc traktować ich jak dzieci, obiecując życie spokojne i bezpieczne, ale na ogrodzonym wybiegu i z zatwierdzonym repertuarem zabaw.
Ograniczające nas na codzień przepisy to nie tylko głupota i znudzenie biurokratów. To także skutek dobrych intencji idiotów.

czwartek, 27 grudnia 2012

Tragedie narodowe polskie


Wszystkie katastrofy narodowe, nie tylko te samolotowe jak katastrofa smoleńska, czy giblartarska, jakie miały miejsce w naszej historii miały swoje źródło w błędnych decyzjach politycznych. Wszystkie bez jednego wyjątku.
Błędem teraz jest szukać winy po stronie Rosji czy III Rzeszy, słuszną zaś rzeczą jest szukać winy po swojej stronie, szukać zdrajców, piętnować ich, ale też jasno określić błędy popełnione przez mężów stanu.
Wyciągać wnioski z tragicznych błędów przywódców może każdy kto rozważa historię krytycznie, zastanawia się co mogłoby być gdyby decyzje wyglądały inaczej. Zastanawiając się nad motywami postępowania króla, hetmana czy naczelnika państwa naturalnie należy pamiętać o tym, że ten czy ów mąż stanu nie znał wszystkich okoliczności, nie widział przyszłości, która obecnie jest przeszłością. Trzeba rozważać to sprawiedliwie, ale trzeba rozważać, wiedząc, że co prawda nie miał on przed oczami czasów współczesnych, tak jak i my teraz rzadko zastanawiamy się na d tym, co będzie w roku 2050 czy 2200, ale zarówno my wiemy jak i Piłsudski wiedział co działo się w roku 1830.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że to nie Rosjanie ponoszą winę za Smoleńsk 2010, za katastrofę samolotu, przecież prezydent Lech Kaczyński zdawał sobie sprawę, że wybiera się na terytorium wroga, że mogą oni chcieć zlikwidować niewygodnego polityka, który napsuł im szyków w wielu miejscach.
Również Józef Piłsudski podejmując decyzję o wstrzymaniu ofensywy na Moskwę w październiku 1920 roku miał świadomość, że może to Polskę drogo kosztować, że wybór pomiędzy :Leninem a generałem Wranglerem, to nie wybór pomiędzy dwoma politykami ale pomiędzy przeciwstawnymi światopoglądami. Biała Rosja zagrażała Polsce ale Radziecka Rosja żadna rozprzestrzeniać rewolucję chyba bardziej. Rosja była przewidywalna, można było na nią naciskać, Lenin już podczas kampanii wojennej pokazał, że nie zamierza dotrzymywać umów, a podpisać może każdy papier.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że mimo druzgocącego zwycięstwa zdobycze wojenne były nader skromne, Polska nie objęła swoją ochroną setek tysięcy naszych rodaków na wschodnich obszarach Białorusi, na Ukrainie, w Kurlandii, nie dała tez obywatelstwa milionom Rusinów, którzy nie poparli bolszewików a którzy, gdyby mieli wybór wybraliby Rzeczpospolitą. Mimo to Polska zachowała swoją wolność i niepodległość, przy okazji dając ją Litwie, która podczas wojny bolszewicko - polskiej dała wolny przemarsz czerwonym, którzy korzystając z głupoty władz litewskich zajęły Litwę bez wystrzału.
Niestety przez 19 lat od zwycięstwa, ZSRR jako tako wykorzystał ten okres na budowę komunistycznego systemu i umacnianie go, Polska zaś mając w 1920 roku 900 tysięcy żołnierzy w 1939 wystawiła ich na dwa fronty jedynie 800 tysięcy.
Klęska Kampanii Wrześniowej, czyli wojny obronnej z Niemcami i ZSRR, do dziś skutkuje zapaścią Polski, ilość obywateli jakich Polska utraciła jest ogromna, nigdy wcześniej niezdarzyło się nic takiego nawet porównywalnego w historii naszego kraju. Polska stała się po wojnie kraikiem jednonarodowym, nie mającym praktycznie żadnego znaczenia na arenie międzynarodowej, i tylko Kościołowi Katolickiemu zawdzięczamy, że ten czas nie  był kompletnie dla przyszłości Polaków stracony.


Katyń nie jest winą Rosjan, winę za Katyń ponosi prezydent Ignacy Mościcki (pomijając zasługi Prezydenta Mościckiego dla Polski w okresie jego prezydentury zwłaszcza wczesnej, jak np. wybudowanie zakładów azotowych w Mościcach i wiele wiele innych, nie sposób zapomnieć, ze we wrześniu 1939 roku po prostu zwiał z Polski z podkulonym ogonem) i Naczelny Wódz Marszałek Śmigły-Rydz (który haniebnie spieprzył z kraju jak tchórzliwy piesek).
Staramy się, jako kraj czy jako naród, rozliczać Rosjan, choć nie wiele możemy im zrobić, nawet jeśli udowodnimy winę, ale osoby odpowiedzialne po naszej stronie są całkowicie pomijane, z wielką korzyścią dla nich samych.


Kilka uwag o o katastrofie pod Smoleńskiem:

"Tysięczne szpalty prasowe, tysiące minut w TV tudzież innych środkach masowego przekazu poświecono na naszą największą tragedię narodową w historii Polski: katastrofy samolotu pod Smoleńskiem i śmierci tak wielu najważniejszych osób Państwa Polskiego na czele z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego małżonką Marią.
Roztrząsanie prawdziwych przyczyn katastrofy jest zasadne, zwłaszcza że – tak na zdrowy rozum – logiczności tłumaczeń zarówno strony rosyjskiej, jak i obecnych władz polskich wiele można zarzucić. Matactwo dokumentów, tzw. „ekspertyz” itp. niedociągnięcia aż rażą w oczy. Rodziny tragicznie zmarłych chcą dojść prawdy – to zrozumiałe. Przeciwnicy oraz ci, którzy maczali ręce w tej zbrodni pragną nie tylko ją zatuszować, ale wręcz wymazać pamięć o śp. Prezydencie RP Lechu Kaczyńskim, Jego Małżonce oraz Przywódcach Państwa Polskiego.

W tym kontekście rozumiem argumenty i jednych, i drugich. Jednakże, niezależnie od tych argumentów dochodzi do tego tzw. prawda historyczna, do której każdy historyk dążyć powinien, by przekazać ją przyszłym pokoleniom. Tak na marginesie mówiąc – dlatego obecnie niszczy się nauczanie historii w polskich szkołach... Ale to taka uboczna dygresja.

Ja wiem, że wszelkie argumenty techniczne, dotyczące ostatnich minut lotu maszyny prezydenckiej, są niezwykle ważne. Zaczepił o brzozę, czy nie zaczepił... Zabrakło prądu dla świateł na lotnisku czy nie zabrakło... Ś.p. Generał Błasik był w kabinie pilotów czy nie był... Kontrolerzy ruchu w baraku na lotnisku smoleńskim byli pijani czy nie (a jeśli pijani to dlaczego, napili się ze strachu przed Putinem?).

To wszystko bez wątpienia ważne pytania, zwłaszcza gdy chodzi o tragedię narodową bez precedensu w całej historii Polski. Bez precedensu bo czy ktokolwiek może mi podać jakikolwiek inny przykład w historii Polski, kiedy w jednym incydencie giną prawie wszyscy przywódcy Państwa Polskiego ? Nawet osławiony „proces moskiewski” 16-tu przywódców nie może się tutaj równać.

Myślę, że zamiast zadawać niekończące się pytania o szczegóły samej katastrofy warto wziąć pod lupę przyczyny. Czasami one wychodzą – dzięki Internetowi – na światło dzienne, lecz nikt do tej pory im się nie przyjrzał. Ja skupie się na jednym, jedynym doniesieniu portalu TVP Info, który wygrzebał kiedyś sympatyk Polonia Semper Fidelis. Czekaliśmy (i ja osobiście) czekałem cierpliwie, że ktoś to dojrzy z którejkolwiek strony.Niestety – tak się nie stało. Dlatego dzisiaj, w przededniu drugiej rocznicy tragedii smoleńskiej zgłaszam w imieniu własnym oraz organizacji Polonia Semper Fidelis ów kawalątek dokumentu zarówno pro publico bono jak i dla potrzeb ewentualnych śledczych.

Oto on:


Ów „zrzut” z Internetu dokonał sympatyk PSF z Włoch w dniu 28 kwietnia 2010 roku o godzinie 22:48 (czasu europejskiego), a więc w 18 dni po katastrofie smoleńskiej. Prezentuje on nic innego jak początek odezwy ówczesnego Marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego do Narodu pod tytułem: „W tych trudnych dniach bądźmy razem”. Najważniejszym w tym jest data i podana godzina wystawienia owego dokumentu: 10 kwietnia 2010 roku o godzinie 5:57.

Nigdzie nigdy nie przeczytałem, że Bronisław Komorowski poza tytułem magistra historii (o czym przypominam w „głębokim bulu”) posiada też tytuł magistra-wróżbity (pewnie na takiej samej zasadzie jak posiada tytuł „hrabiowski”). Ale – nie moje ZOO – nie moje małpy, a raczej jedna małpa.
Ja rozumiem, że być może ów dokument mógł zostać wystawiony nawet w czasie moskiewskim, bo to są dwie godziny różnicy, a zatem o 7:57. Ale nawet tutaj pozostaje jeszcze czas około 45 minut (samolot się rozbił około 8:43 czasu polskiego), czyli okres, na którym na stadionie piłkarskim trwa cała jedna połowa meczu – nieprawdaż ?

Osobiście tylko podziwiam to zacietrzewienie w sprawach technicznych obu stron. Dla mnie – cokolwiek by to nie było (uderzenie prawym czy lewym skrzydłem, zła podpowiedź, pijani w sztok Rosjanie etc) to sprawy drugorzędne. Było jak było i stało się jak sie stać musiało. I ktoś, kto chciał tego, by tak się stać musiało powinien wreszcie odpowiedzieć z całą surowością prawa nie tylko obecnego ale całej historii Polski od czasów Mieszka I.

Publikujemy ten dokument po raz pierwszy i nie wykluczam, że podobne dokumenty się znajdą u nas. Nie zarzucamy nikomu niczego, a ja nawet jestem skłonny uwierzyć osobiście Putinowi, Komorowskiemu, Tuskowi czy Millerowi jeśli mi odpowiedzą na moje malutkie i proste pytanie: czy Bul-Komorowski to prorok ? I na jakim wydziale jakiej uczelni dostaje się tytuł proroka dla przepowiadania przyszłości ? Czy taki sam jak "profesura" Bartoszewskiego ? To jest właśnie moje malutkie pytanie..."

środa, 26 grudnia 2012

Język dysputy.

Nie chodzi mi o to aby unikać czegokolwiek, na przykład tzw. języka nienawiści lub dążyć do poprawności politycznej w dyspucie, a nade wszystko o to aby język był precyzyjny i budował pozytywne poczucie wspólnoty. A zatem nie do przyjęcia jest dla mnie nadużywanie, lub przyjmowanie za swoje pejoratywnych określeń nadawanych przez specjalistów od propagandy, propagatorów, dziennikarzy, publicystów i wszelkiej maści aktywistów rożnym grupom lub wielkim rzeszom ludzi, którzy utożsamiają się z szeroko pojętą prawicą lub wiarą. Do takich należy np. wzięte z języka anty-kibicowskiego słowo 'katol', 'moher' czy pisowiec.
Samo już używanie określenia katolik samodzielnie, lub wyłącznie  jest niewłaściwe, bowiem słowo które określa moją wiarę to chrześcijanin. Jestem chrześcijaninem przede wszystkim, zaś na drugim miejscu jestem katolikiem. Wierny mam być przede wszystkim Chrystusowi i to bezkrytycznie, do końca, a Kościołowi będąc wierny zachowam umiar, a kiedy Kościół pobłądzi napomnę jego hierarchów.
Katol niesie w sobie pejoratywny ładunek, tak jak kibol, ładunek agresji dla samej agresji, warcholstwa i chuligaństwa. Oczywiście publicystom używającym tych określeń wydaje się, że są dowcipni, że wyprzedzają ciosy oponentów, że kiedy siebie tak nazwą to wytrącą oręż z rok lewakom. Niestety mylą się, idą w złym kierunku, popełniają głupstwo, ponieważ nie tylko nie zabierają argumentów prześmiewcom ale je wzmacniają.
Ja nie czuję się katolem, tylko katolikiem, przynależę do Sanctam Catolicam Ecclesiam, kiedy idę na mecz jestem kibicem, na pewno nie kibolem, a moja matka gdyby nosiła moherowy beret czy moherową czapkę, nie będzie żadnym moherem, tylko panią Lilią Lipińską.
Nawet ta medialna akcja kibiców Legii, kiedy się wykazali oni się dowcipnym hasłem: 'Donald matole, twój rząd obalą kibole', wypisywane na transparentach z myślnikiem Donald ma Tole i wyśpiewywane chóralnie po kibicowsku, ostatecznie było błędem, choć na pewno scaliło to środowisko i upolityczniło, zatem mimo przegranej nie jest to porażka druzgocąca. Gdyby media były obiektywne takie akcje, z taką formą przekazu, były by właściwe, jednak tylko część mediów chciała i mogła przekazać relacje we właściwy sposób.

sobota, 22 grudnia 2012

Polska i jej sąsiedzi

Polska, jak każdy kraj ma sąsiadów, oczywiście kraje wyspiarskie mają sąsiadów za morzem, ale jest niewiele jest krajów które zajmowałyby same całą wyspę, jak  Australia - i to do tego tak wielką, ale i tam nie można mówić o jednorodności, bowiem ludność napływowa wyparła miejscową, Aborygenów, którzy teraz , korzystając z ogólnych nastrojów i trendów podnoszą, słusznie, głowy mimo swojej demograficznej i ekonomicznej słabości.

Polacy zajmują obszar, który geologicznie jest bezpieczny, ale politycznie to obszary tektoniczne. Tym niemniej obecnie tylko dwóch sąsiadów i tylko dwa narody nam mogą zagrażać i nam zagrażają, to oczywiście Rosja i Niemcy. Generalnie, mając na myśli zagrożenie bytu narodowego, tylko te dwa narody i ich aktualne państwa czy systemy polityczne, jedynie nam zagrażały.

Kiedy zastanowimy się dogłębnie nad wszystkimi konfliktami nękającymi nasze ziemie i ludy je zamieszkujące, od czasów Wikingów, Prusów, Jadźwingów, poprzez Litwinów, Rusinów, późniejszych Ukraińców, Czechów, Tatarów i Turków, Średniowiecznych Germanów czy Szwedów to dojdziemy do wniosku, że żaden z tych agresorów nigdy nie zagrażał naszym przodkom jak dwaj główni, rzec można odwieczni wrogowie, Niemcy i Rosja, opisani powiedzeniem: "Jak świat światem Niemiec i Moskal nigdy nie będą Polakowi bratem".
W obliczu tych sąsiadów istniało, istnieje i zawsze będzie istnieć zagrożenie dla niepodległości Polski. W zależności od sytuacji w Europie i na Świecie, sytuacji politycznej i gospodarczej a także sytuacji u naszych dawniejszych zaborców, gdzie Austria ze względu na język pochodzenie i tradycje to po prostu jedno z księstw niemieckich, ograniczanie naszej suwerenności może mieć różne formy.

Niemcy chcą nas uzależniać od siebie gospodarczo, podobnie jak to robią z innymi państwami, w mijającym roku najlepszym tego przykładem jest Grecja, ponadto pragną mieć wielkie wpływy na media - prasa, oraz kulturę - różnego rodzaju fundacje; Rosja zaś ma aspiracje posiadania monopolu energetycznego w naszym kraju i państwach ościennych (z wyjątkiem Niemiec - tam jest to niemożliwe na dzień dzisiejszy) oraz wpływów politycznych, im bardziej nieformalnych tym lepiej, zatem agentury gdzie się tylko da.

W I Rzeczpospolitej obecne ziemie białoruskie w caości należały do Polski, również przez większość trwania I RP obecne ziemie ukraińskie z Kijowem lub bez należały do Polski, zatem te ziemie, te kraje historycznie i kulturowo ciążyły do Polski, nawer Cerkwi Ruskiej, autokefalii konstantynopolitańskiej bliżej było zawsze do Polski, któa dawała wolnośc religijną niż do Rosji, gdzie Patriarchat Moskiewski był religią państwową, carską, co "pięknie" zostało pokazane w filmie rosyjskim o Iwanie Groźnym.
Zatem Polska nie działając usilnie na tym obszarze aby budować i wzmacniać wpływy, Polska czyli rząd i wszelkie władze, popełniają grzech zaniechania, szkodzą przyszłości i osłabiają kraj.
W II RP mieliśmy poza wiekszościa obecnych sąsiadów również Rumunię z bezpośrednią granicą i Węgry, co prawda oddzielone wąskim obszarem Słowacji, ale za to z silnymi związkami z Polską.
Obecnie te związki z Węgrami stara się utrzymać partie opozycyjne i Kluby Gazety Polskiej. Z Rumunią nic nas właściwie nie łączy, co jest wielką, kolejną wyrwą polityczną, zaniechaniem, z którego powinny być rozliczane ekipy polityczne kolejno sprawujące władzę w Polsce.
Stany Zjednoczone jako mocarstwo, liczy się rówinież ze stosunkowo słabymi partnerami, czasami ostro występując przeciw wielkim oponentom, dla Polski, dla budowania jej pozycji najważniejsze jest nie zabieganie o przyjaźń możnych tego świata ale o skupianie wokół siebie mniejszych Pańśtw i stawania w ich interesie na forum międzynarodowym, wspierania gospodarczo, kulturalnie i militarnie. 

Bogusław Wolniewicz mówił o swoistym charakterze narodów, że narody jak i judzi emaja indywidualny charakter, że może tylez samo zależy od genów, jak i od środowiska, wychowania. Nie jest to myśl nowa, ale zawsze o tej teorii trzeba pamiętac w polityce, bowiem historia to w sposób niebezpośredni, ale jednak udowadnia.
To nie jest tak, jak mogłoby wynikac z podręczników historii, że narody politycznie podburzane, czy to przz władców, czy przed grupy nacisku - lobby, będą się ze sobą scierać, jeśli bedzie w tym taki czy inn interes, sa narody, które w sposób naturalny sa bratnie, zawsze to na myśl przychodzi Polakowi kiedy myśli chociażaby o Węgrach.

6/05/2014
Teraz, w obliczu postępujących walk na Urainie, tej kroczącej wojny, szczególnie ważne jest dla Polski tworzenie sojuszy militarnych i gospodarczych, sojuszy nie tyle strategicznych ale taktycznych, bowimem kiedy walka trwa, nie tyle ważne jest myślenie o tym co bedzie za 10 czy więcej lat, ale co będzie za miesiąc czy pół roku. Oczywiście po zawariciu sojuszy taktycznych, z rozpisaniem zadań na najbliższe miesiące, przychodzi pora na działania w dalszej perspektywie czasowej i współpracy długoterminowej.
Kiedy patrzymy historycznie na sojusze Polski, to jedne na których moglismy polegać, trwałe i korzystne długoterminowo dla Polski były zawierane z krajami położonymi na Południe i na Wschód (z wyjątkiem Rosji co oczywista).
Sojusze zawierane na Zachodzie, były zawsze jednie namiastką, nigdy nie dały Polsce bezpieczeństwa, a jednie zapłatę za przelaną krew otwarciem drzwi na naszych uchodźców i emigrantów.


A za naszą wschodnia granicą (informacja z sierpnia 2013):


"Prezydent Alaksander Łukaszenka polecił przystąpić do praktycznej realizacji porozumień z Rosją dotyczących lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Powiedział też, że Białoruś zwiększa wydatki w tych dwóch sferach.
– Przed ministerstwem obrony stawiam zadanie przystąpienia do praktycznej realizacji porozumień z Federacją Rosyjską w sprawie lotnictwa i systemów obrony przeciwlotniczej – oświadczył Łukaszenka na naradzie dotyczącej kierunków rozwoju sił zbrojnych Białorusi.
Pod koniec kwietnia minister obrony Rosji Siergiej Szojgu oświadczył, że Rosja zamierza rozmieścić na Białorusi pułk wojsk lotniczych, a także dostarczy jej cztery dywizjony rakietowych systemów przeciwlotniczych S-300. W czerwcu dowódca sił powietrznych Rosji, generał Wiktor Bondariew, powiadomił, że baza lotnicza będzie się znajdować w Lidzie w obwodzie grodzieńskim i podejmie działalność jeszcze w tym roku.
Łukaszenka oznajmił dziś, że Białoruś optymalizuje finansowanie swoich sił zbrojnych poprzez zwiększanie wydatków na lotnictwo i obronę przeciwlotniczą. – Analizując konflikty i wojny w ostatnim czasie, stwierdziliśmy, że najważniejsze są dziś dla nas lotnictwo i obrona przeciwlotnicza – powiedział prezydent Białorusi, dodając, że „będąc narzędziem zapobiegania wojnie, nasze siły zbrojne powinny być gotowe w nowych realiach do obrony suwerenności, niezależności oraz integralności terytorialnej kraju”. – Trzeba doprowadzić do tego, że nikomu nie przyjedzie do głowy rozmawiać z Białorusią z pozycji siły militarnej – wskazał.
Łukaszenka wyraził przekonanie, że sytuacja wojskowo-polityczna świadczy – zwłaszcza w ostatnich dekadach – o poważnych zmianach w sferze stosunków międzynarodowych. – Ich sedno sprowadza się do tego, że „mocarze tego świata” nieustająco wywierają presję na zagraniczną i wewnętrzną politykę tak zwanych niepożądanych państw. Są przy tym wykorzystywane różne mechanizmy, w tym stosowanie walki zbrojnej – oświadczył.
Zastrzegł, że wprawdzie metoda walki zbrojnej nie jest stosowana wobec Białorusi, ale są wykorzystywane inne środki wpływu na nią, przede wszystkim ze strony państw zachodnich i NATO, w tym USA."

Wielka bitwa pod Orszą, gdzie wojska Polskie i WKL (któego tradycje są również tradycjami Białorusi) to wspólny sukces nasz i naszych sąsiadów ze wschodu w zatrzymaniu inwazji azjatyckich, moskiewskich hord. Rocznica tego wydarzenia powinna jednoczyć nasze trzy państwa, Polskę, Litwę i Białoruś. Ale to wydarzenie nie jest w Polsce w ogóle znane (mimi wielkich rozmiaró tego starcia militarnego) zaś na Białorusi Łukaszenka przeniósł obchody rocznicowe z jesienie na wiesnę, łacząc je z jakimś świętami zjednoczeniowymi z.... Rosją. Oczywiście to nie żart, ale kpina z Białorusinów, i tutaj widać niewidzialną rękę Rosji.
Ta ręka, w oficjalnhym ścieku informacyjnym niezauważalna, działa cały czas, mącąc stosunki polsko - białoruskie i polsko - litewskie a także litewsko - białoruskie, Rosji w to graj.
A co nasz rząd? A nasz rząd po prostu nic. Odszedł Lech Kaczyński, skończyła się polityka wschodnia Polski. Ktoś ma wątpliwości odnośnie korzyści Rosji z katastrofy smoleńskiej?

Rosja to taki dziwny ponaddto kraj, gdzie jego ludnośc od wieków właściwie jest bardzo przyjazna Polsce i Polakom na jego rząd, czy to carski, czy sowiecki czy obecny korupcyjny, tradycyjnie jest Polsce nieprzyjazny, a ta nieprzyjaźń wynika po prostu z interesu tegoż rządu, z niczego więcej (czasami tylko z osobistych animozji, jakie mieli carowie, Stalin czy obecny władca tego kraju Putin). Oczywiście interesy rządu rosyjskiego są w sprzecznosci z interesami narodu rosyjskiego. A mimo to rząd ten trwa.



BIAŁORUŚ
Z 2009-12-06
"W Grodnie wybucha antybiałoruskie powstanie - wywołane przez polską mniejszość narodową - inspirowane i popierane przez władze w Warszawie. Przerażony szybkim opanowaniem miasta przez Polaków prezydent Białorusi prosi o wsparcie armię rosyjską. Rosjanie odpowiadają bratnią pomocą i tysiące żołnierzy wkracza do miasta. Opór zostaje szybko złamany, a polska rewolta zdławiona…
To nie początek powieści z gatunki science-fiction, lecz scenariusz przeprowadzonych miesiąc temu wspólnych manewrów wojsk rosyjskich i białoruskich pod kryptonimem „Zapad 2009”. W tych największych od czasów zakończenia zimnej wojny ćwiczeniach wojskowych wzięło udział około 100 samolotów i śmigłowców, prawie 1000 czołgów, dział samobieżnych i innych pojazdów pancernych. Uczestniczyły w nich również trzy z czterech flot rosyjskich: Czarnomorska, Bałtycka i Północna. W „planie obrony” szczegółowo opisano kolejność działań mających na celu powstrzymanie ataku wojsk Sojuszu Północnoatlantyckiego. Czyżby więc szykowała nam się nowa wojna? A jeśli tak, to czy jej celem miałaby być właśnie Polska?
Stosunki polsko-rosyjskie i polsko-białoruskie są tak naprawdę przez cały czas bardzo napięte, choć następują w nich momenty pewnej odwilży. Oprócz aspektu historycznego znaczny wpływ na owe stosunki ma także ustrój wspomnianych krajów. W Polsce mamy już demokrację, w której obywatele mają zagwarantowaną pełnię praw i wolności pod praktycznie każdym względem. W Rosji już niekoniecznie, a na Białorusi… szkoda gadać. Białoruś, to chyba obecnie jedyne państwo w Europie zarządzane według wzorców zaczerpniętych z okresu stalinizmu. Z relacji medialnych wiemy wszyscy, jak wygląda w tym kraju respektowaniu praw człowieka. Spójrzmy choćby na sytuację zamieszkujących tam Polaków. Nasi rodacy są w tym kraju często represjonowani, polskie media cenzurowane, a władze Związku Polaków na Białorusi nieuznawanie. O stosunkach z Rosją też można by było wiele napisać. Wiemy przecież, jak burzliwa była historia obu tych narodów. Z obydwu stron padały przez lata przeróżne oskarżenia. Gdy my wypominaliśmy Rosjanom zabory, oni przypominali nam okupację w latach 1605-1612. Gdy my mówiliśmy o mordowaniu polskich oficerów w Katyniu, Rosjanie ripostowali, przypominając nam historię rozstrzelania wszystkich wziętych do niewoli jeńców radzieckich po bitwie warszawskiej w 1920 roku.
A jak jest dziś? Dziś Rosja, która jeszcze niedawno wraz z USA była największą potęgą militarną świata i kontrolowała połowę Europy, pogrąża się w coraz większym kryzysie gospodarczym. Mentalność rosyjskiego społeczeństwa nie zmieniła się jednak specjalnie od czasu rozpadu Związku Radzieckiego. Większości Rosjan uważa więc nadal, że ich kraj jest gospodarczą i militarną potęgą, a prezydent czyni wszystko, co tylko jest możliwe, by przekonać obywateli, że mają rację, i że ich kraj faktycznie nadal jest potęgą, z którą wszyscy musza się liczyć. Myślę, że te ćwiczenia z zaprzyjaźnioną Białorusią miały to właśnie potwierdzić.
Zastanawia mnie jednak, czego tak naprawdę oczekiwały po tych ćwiczeniach władze w Moskwie i czy osiągnięto zamierzony cel? Społeczeństwo rosyjskie na pewno podtrzymało w sobie wiarę w siłę władzy i armii, ale, jak relacjonują media, odsłoniły również wiele słabości. Z komentarzy obserwatorów wynika, że żołnierze nie potrafili wykonać bardziej skomplikowanych operacji i byli słabo wyszkoleni. Wyszło również na jaw, że większość dowódców nie potrafiło wykorzystać w praktyce posiadanej wiedzy. Poziom ćwiczeń oceniono zatem w mediach jako słaby.
Czy powinniśmy zatem obawiać się Rosjan i Białorusinów? Uważam, że nie. Należy oczywiście dokładnie obserwować i analizować te wydarzenia, ale nie wolno nam popadać w paranoję. Ćwiczenia te były bez wątpienia próbą pokazania światu „potęgi militarnej” Rosji. Próbą, jak się później okazało, średnio udaną. Mnie zastanawia jednak coś innego. Ciekaw jestem czy NATO ma opracowany wariant obrony naszego kraju w wypadku takiej właśnie zbrojnej interwencji ze wchodu? To bardzo istotne pytanie, bo nie możemy zapominać, że armia rosyjska jest zdecydowanie liczniejsza od polskiej. Podczas gdy nasza armia liczy obecnie około 350 tysięcy żołnierzy (wraz z rezerwą), Rosjanie dysponują armią składającą się z ok. 3,5 mln żołnierzy. Oczywiście wierzę, że do tak czarnego scenariusza nigdy nie dojdzie, a Rosjanie chcieli nas wszystkich po prostu trochę postraszyć. Obserwując jednak agresywną politykę władz Federacji Rosyjskiej niczego nie można być pewnym. W trakcie wspomnianych manewrów jeden z ćwiczonych scenariuszy nosił nazwę „Ядерный удар по Польше” („Atak jądrowy na Polskę”). Dla mnie to sygnał, że musimy być przygotowani na wszystko."


16/04/2014
"Białoruski prezydent boi się, że po ataku na Ukrainę jego kraj będzie następnym celem Rosji.
Obserwując wydarzenia na sąsiedniej Ukrainie, nagle uświadomił sobie, że również w jego kraju Moskwa może przystąpić do podobnej operacji „ochrony rosyjskojęzycznej ludności". – Łukaszenko zaczął zdawać sobie sprawę, że od niedawna ma do czynienia z nową Rosją i nowym Putinem – powiedział „Rz" białoruski politolog Walery Karbalewicz.
Swoim emocjom dał Łukaszenko wyraz w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji NTV: „Wyobraźcie sobie, jak Rosja będzie broniła rosyjskojęzycznych na Białorusi, skoro u nas 99 proc. mówi po rosyjsku". – On jest bardzo emocjonalny, czasami mówi to, co myśli – wyjaśnia „Rz" ekspert OSW Wojciech Konończuk. – Jeśli chodzi o ścisłość, to widać, że boi się, powiedzmy, o Bobrujsk i wschodnią Białoruś.
W związku z tym politycy i eksperci wskazują, że „akceptacja dla rosyjskich działań [wobec Ukrainy] ze strony Łukaszenki jest dość ograniczona". Początkowo jednak wydarzenia na Majdanie białoruski przywódca przyjął tak, jak zwykł to robić: żądając od sąsiadów, by „zrobili porządek". Przełom nastąpił, gdy były prezydent Wiktor Janukowycz uciekł z kraju, a rosyjska armia okupowała Krym.
„Można uznawać czy nie uznawać, ale to niczego nie zmieni, Krym jest rosyjski" – mówił jeszcze w marcu. Nowe władze ukraińskie natychmiast odwołały swojego ambasadora z Mińska „na konsultacje". Wbrew jednak oczekiwaniom Łukaszenko nie obraził się na Kijów, nie zaczął – jak to ma w zwyczaju – publicznie obrażać nowe władze.
Można chyba przyjąć, że uwaga na temat Krymu była „emocjonalnym" wyskokiem czy może smutną konstatacją, że co Rosja raz wzięła, tego już nie odda. Jeszcze w marcu białoruski prezydent spotkał się z p.o. prezydenta Ukrainy Ołeksandrem Turczynowem. Tymczasem nowy ukraiński lider nie jest uznawany przez Moskwę, a do pierwszego spotkania Rosjan z nim dojdzie dopiero 17 kwietnia w Genewie. Sam Łukaszenko powiedział, co sądzi o postawie Kremla wobec nowych władz w Kijowie: „Jestem przeciwnikiem takiego podejścia: nie uznajemy i już".
Nie wiadomo, ile w tym jest politycznego wyrachowania (szukania ewentualnego poparcia dla swoich dążeń do zmniejszenia uzależnienia od Moskwy), a ile autentycznej złości na poprzedniego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Wydaje się, że Łukaszenko poczuł się osobiście urażony tchórzostwem kijowskiego przywódcy. Swoją ucieczką ze stolicy Janukowycz splamił bowiem honor całej „korporacji władców" na postradzieckim terytorium.
To pewnie sprawiło, że białoruski lider kilkakrotnie publicznie podkreślał, że protestom na Majdanie była winna poprzednia władza: jej korupcja i niekompetencja. Nawiasem mówiąc, ukraińscy eksperci nie mają wątpliwości, że w podobnej sytuacji Łukaszenko walczyłby do końca, nawet za cenę utopienia kraju we krwi.
Teraz jednak na spotkaniu z Turczynowem „Batko"obiecał, że przez terytorium jego kraju nie przejdzie rosyjski atak na Kijów. A stamtąd Rosjanie mają najkrótszą i najłatwiejszą drogę do ukraińskiej stolicy.
– Dziś teren Białorusi jest przyczółkiem dla rosyjskiego wojska. Gdyby Putin wydał rozkaz stworzenia korytarza dla przejścia rosyjskich wojsk na Ukrainę, taki korytarz zostałby natychmiast utworzony – mówi Natalia Radzina, redaktor naczelna białoruskiego opozycyjnego portalu Charter97.org.
Zdając sobie z tego sprawę (i nie dowierzając Łukaszence), ukraińscy dowódcy wzmocnili ostatnio oddziały na północ od Kijowa.
– Mimo że Łukaszenko kontroluje białoruskie służby specjalne i MSW, nie może liczyć na lojalność wojska w przypadku jakiegokolwiek konfliktu z Rosją. Białoruscy i rosyjscy oficerowie wychowują się na tych samych zasadach, szkolą się w tych samych szkołach i mają wspólnych wrogów – potwierdza Karbalewicz.
Mimo to białoruski przywódca wydaje rozkazy i próbuje się przygotować do obrony. Przed kim? „Tylko głupek nie wyciąga wniosków z tego, co się dzieje wokół" – mówił na posiedzeniu białoruskiej Rady Bezpieczeństwa. „Żeby nie powtórzyły się smutne doświadczenia naszych braci Ukraińców" – dodawał na spotkaniu z szefami przemysłu zbrojeniowego. Tym ostatnim kazał modernizować armię, kładąc nacisk na rozbudowę obrony przeciwlotniczej, tworzenie oddziałów specjalnych, szturmowych, desantowych. Kazał im też produkować sprzęt dla nich: helikoptery i samoloty. Te pierwsze mają być robione w Orszy we współpracy z... ukraińskimi zakładami Motor-Sicz (tam, na Zaporożu, produkują silniki helikopterowe).
– Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę nie słowa, lecz czyny, to widać, że Łukaszenko zdecydowanie stoi po stronie Rosji – przestrzega w rozmowie z „Rz" Andrzej Poczobut. Na przykład 27 marca podczas głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nad wnioskiem o potępienie rosyjskiej agresji i aneksji Krymu Mińsk opowiedział się po stronie Rosji.
A Łukaszenko jednak się miota. – Ma bowiem ogromne interesy finansowe z ukraińskimi oligarchami i ewentualne poparcie rosyjskiej inwazji postawiłoby krzyżyk na tych stosunkach – mówi Radzina. Potwierdza to Karbalewicz: – Tylko w 2013 roku wymiana handlowa między Białorusią a Ukrainą wyniosła ponad 2 mld dolarów. Dlatego białoruski prezydent próbuje rozpaczliwie manewrować.
A strach przed „nową Rosją" jest bardzo silny. Łukaszenko obawia się, że ukraiński scenariusz może się powtórzyć na Białorusi. Jeżeli powstanie tu rewolucyjna sytuacja, Rosja natychmiast go zrealizuje.
Rzeczywiście, białoruski przywódca najostrzej atakuje rosyjskie pomysły federalizacji Ukrainy. „Nie wolno w takim zamieszaniu prowadzić jakichś referendów. Nie wolno!" – wołał w wywiadzie dla ukraińskiej telewizji. Zaraz jednak dodał w telewizji rosyjskiej: „Jeśli Rosji będzie to potrzebne, byśmy za nią pracowali na Ukrainie, to będziemy to robić".
– Łukaszenko może jedynie udawać suwerennego przywódcę – mówi „Rz" pierwszy przywódca niepodległej Białorusi Stanisław Szuszkiewicz."
Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenko i jego groźny sąsiad Władimir Putin



Oczywiście sąsiadami Polski nie są tylko kraje obecnie graniczące z naszym krajem, równie ważne z punktu widzenia Polski są kraje na południe od naszych granic jak Rumunia czy Węgry kiedyś graniczące z I RP lub kraje walczące z nawała islamską, Serbia i Chorwacja, bliskie nam kulturowo, ale przez politykę zagraniczna Polski  zupełnie zaniedbane, możaby rzec - straszliwie zaniedbane.


Serbowie protestują by ocalić 600-letni dąb

Podczas gdy w ostatnich tygodniach plany zlikwidowania Stambulskiego parku Gezi wywołałymasowe protesty w Turcji [en], mieszkańcy Serbii stanęli w obliczu podobnej walki. Zaplanowana autostrada zniszczyłaby 600-letni dąb w środkowej Serbii, lecz po kilku dniach protestów wydaje się, że rząd uległ naciskom i zmienił projekt budowlany tak, by drzewo oszczędzić.
Pod koniec czerwca 2013 r. [sr] poinformowano, iż na budowę Korytarza 11 [sr] – długo oczekiwanego i strategicznego fragmentu autostrady mającej przebiegać przez centrum Serbii – rząd już zabezpieczył 340 mln euro [około 435 mln dolarów] pożyczki, i przewiduje kolejnych 700 mln euro [około 895 mln dolarów].
Lecz Serbowie szybko odkryli, że autostrada ma przebiegać przez miejscowość Savinac w pobliżu Gornji Milanovac, dokładnie przez miejsce, gdzie teraz rośnie 600-letni dąb. Reakcja przeciw tym planom była natychmiastowa, poczynając od ludzi wyrażających oburzenie na portalach społecznościowych do protestów zorganizowanych w Savinac i w internecie.
Poza tym, że dąb jest wspaniałym pomnikiem natury o zanaczeniu historycznym, wśród Serbów istnieje również przesąd, że ścięcie tego drzewa przyniesie tragedię, lub nawet śmierć. Starszyzna mieszkająca na serbskiej wsi ostrzega przed igraniem z dębami, uważanymi tu za niezwykle szanowanowane drzewa. Gdyby przedstawiciele rządu i kierujący budową autostrady wiedzieli, że ten konkretny dąb stoi na drodze Korytarza 11, migliby poszukać rozwiązania tej sytuacji. Jednakże według Ministra Urbanistyki i Budownictwa Velimira Ilicia, nikt wcześniej „nie zwrócił ich uwagi” na tę kwestię.
Media społecznościowe w Serbii wkrótce przepełniły się protestami obywateli oznaczonymi tagiem #hrast (#dąb) zarówno na  Twitterze [sr] jak i na Facebooku [sr].
"In hrast [oak] we trust" became a popular banner held by many at the protest in Savinac and shared on social networks; photo courtesy of Institute for Sustainable Communities - Serbia Facebook fan page.
“W #dębie nasza nadzieja” (“In #hrast we trust”, w nawiązaniu do Amerykańskiego “In God we trust” – “W Bogu nasza nadzieja”) stało się popularnym hasłem protestujących w Savinac, upowszechnionym także na portalach społecznościowych. Zdjęcie pochodzi ze strony Facebook Instytutu na rzecz Ekologicznie Trwałych Społeczności – Serbia.
Minister Ilić szybko zareagował na głosy protestów przeciwnych wycięciu dębu, które rozpoczęły się na portalach społecznościowych i wkrótce przelały na serbskie media. Minister stwierdził, iż znajdzie rowiązanie [sr] które pozwoli przenieść 600-letnie, 40-metrowe masywne drzewo o średnicy 7,5 metra do innej lokalizacji. Internetowy tabloid Telegraf był jednym z tych, którzy kwestionowali to rozwiązanie i skonsultowali się w tej sprawie ze specjalistami:
Da bi se taj hrast, te veličine bezbedno iskopao, to zahteva veliki posao, veliki broj radnika i veliki prostor, odgovarajuću mehanizaciju. Teorijski je moguće, ali niko nema to iskustvo, te verujem da bi iskopavanje hrasta bio i njegov kraj. To je sve besmisleno. U zemljama koje drže do sebe takvo drvo bi se “uklopilo” u ambijent – kaže botaničarka Vasić.
Bezpieczne przeniesienie dębu tej wielkości wymaga wiele pracy, dużej liczby pracowników, miejsca i odpowiedniego sprzętu. Teoretycznie jest to możliwe, ale w praktyce nikt jeszcze tego nie przetestował, więc uważam, że próba przeniesienia dębu będzie oznaczała jego koniec. To wszystko bzdury. W krajach, które bronią swojego, drzewo takie jak to zostałoby „włączone” w plan przestrzenny – mówi botanik Olja Vasić.
Podczas gdy minister i pozostali urzędnicy szukali różnych rozwiązań problemu, obywatele zorganizowali protesty wokół drzewa w Savinac. W ostatnich dniach czerwca mieszkańcy zaczęli gromadzić się [sr] wokół drzewa w celu jego uratowania. Do protestów pod sztandarem „Dąb nie może upaść” przyłączyli się między innymi serbski poeta Dobrica Erić, który wywodzi się z okolicy, jak i organizacje pozarządowe takie jak „Zieleń Serbii”.
"Green of Serbia" activists gather around the 600-year-old oak tree in Savinac; photo courtesy of Insitute for Sustainable Communities - Serbia Facebook fan page.
Działacze „Zieleni Serbii” zebrani wokół 600-letniego dębu w Savinac. Zdjęcie pochodzi ze strony Facebook Instytutu na rzecz Ekologicznie Trwałych Społeczności – Serbia.
Protesty trwały do pierwszego weekendu lipca 2013. Sptkania w sprawie drzewa odbyły się w Ministerstwie Urbanizacji i Konstrukcji, a także w Radzie Ministrów premiera Ivica Dačicia, po których 9 lipca minister Ilić złożył publiczne oświadczenie: dąb zostanie zachowany. Według doniesień [sr] tabloidu Kurir:
“Asfalt će biti potpuno odvojen jednim betonskim armiranim nosačem, tako da asfalt ne ošteti žile, a ni žile asfalt. Na taj način će se izbeći moguća oštecenja auto-puta”, rekao je Ilić.
„Asfalt zostanie zupełnie odseparowany przez kolumny ze zbrojonego betonu, dzięki czemu nie uszkodzi on korzeni, a korzenie asfaltu. W ten sposób zapobiegniemy przewidywanemu uszkodzeniu autostrady” powiedział Ilić.
Zarówno autostrada jak i dąb, starszy o stulecia od niektórych narodów, są dla Serbii bardzo ważne. Podczas gdy autosrada obiecuje niezwykle potrzebne logistyne rozwiązanie dla regionu Serbi gdzie kwitnie rolnictwo i przemysł, obywatele Serbii udowodnili, że są pewne rzeczy, których nie są gotowi dla tego celu poświęcić.
Blogger Zoran Sokić, w nawiązaniu do sytuacji dębu, który wstrząsnął krajem, wspomina swoje dzieciństwo [sr] w zalesionych górach środkowej Serbii, podkreślając wagę jaką trzy drzewa odegrały zarówno w jego dzieciństwie jak i procesie dorastania:
Mogu samo da kažem da će se u mom kraju slaviti čovek koji tu dovede auto – put i pominjaće ga na slavama i okupljanjima u lokalnim kafanama, nakon branja malina, bar deset narednih vekova. Stara je lokalna priča, verovatno koliko i taj hrast u Savincima, da smo pravo slepo crevo, da komunisti nisu dali da tuda prodje pruga jer je četnički kraj, da će se sva omladina odseliti ako ne dodje put … Slažem se. Ali sa druge strane, ne bih dao ni jedno od ova svoja tri drveta ni za tri auto puta ili tri pruge.
Mogę tylko stwierdzić, że w moim rodzinnym mieście ktoś, kto buduje autostrady, będzie wysławiany podczas slav [obchodów świętego patrona rodziny wśród serbskich prawosławnych chrześcijan] i spotkań w lokalnych kawiarniach po zbieraniu malin przez co najmniej najbliższe tysiąc lat. Stare są lokalne opowieści (prawdopodobnie tak stare, jak dąb w Savinac), że jesteśmy ślepą uliczką, że komuniści nie pozwolili zbudować tu linii kolejowej, bo był to obszar Czetników, że cała nasza młodzież się wyprowadzi jeśli nie przeprowadzimy tu autostrady – zgadza się. Jednak z drugiej strony nie oddałbym żadnego z moich trzech drzew, nawet za trzy autostrady lub trzy linie kolejowe.









CZECHY 
Dodano 30/10/13
"Były czeski prezydent Vaclav Klaus chciałby, aby Polska i Czechy jeszcze bardziej ze sobą współpracowały na poziomie Unii Europejskiej. Jego zdaniem oba kraje powinny wspólnie prezentować swoje interesy na arenie europejskiej.
Klaus wygłosił na Uniwersytecie Łódzkim wykład "Republika Czech i Polska: Sojusznicy? Rywale? Sąsiedzi! I Przyjaciele!".
Uważam, że stosunki polsko-czeskie są stosunkami wyjątkowymi, bardzo dobrymi i przez całe 24 lata po upadku komunizmu były one bardzo dobre. Z dumą odważam się powiedzieć, że również ja chyba też osobiście się do tego przyczyniłem
- powiedział dziennikarzom przed wykładem b. prezydent Czech.
Podkreślił, że życzyłby sobie, aby Polska i Czechy jeszcze bardziej ze sobą współpracowały na forum Unii Europejskiej.
Jesteśmy krajami bliskimi, jesteśmy krajami podobnymi, mamy podobne doświadczenie historyczne i myślę, że powinniśmy wspólnie prezentować nasze interesy. I pod tym względem myślę, że robimy jeszcze za mało
- dodał.
Pytany, co zrobić, aby ta współpraca na arenie UE układała się lepiej, powiedział, iż "myśli, że trzeba by było wybrać innych polityków". Były czeski prezydent chciałby także, żeby Polacy i Czesi częściej odwiedzali oba kraje.
Myślę, że jesteśmy troszkę smutni, że mieszkańcy naszych dwóch państw tak rzadko się odwiedzają, bo jednak wybieramy inne, dalsze destynacje. I nie wiem, czy w tej kwestii coś zasadniczo możemy zmienić, ale bardzo bym sobie tego życzył
- dodał.
Klaus wspominał również zmarłego w poniedziałek b. premiera Tadeusza Mazowieckiego. Przypomniał, że pierwszy rozmawiał z nim w styczniu 1990 roku, kiedy jako ówczesny minister finansów przyjechał w swoją pierwszą podróż zagraniczną do Polski.
Ja go niezwykle szanuję. Uważam, że to ważna postać i myślę, że to przejście Polski od komunizmu do nowego systemu, do wolności było głównie jego zasługą
- podkreślił Klaus.
Przypomniał, że przesłał na ręce prezydenta Bronisława Komorowskiego list kondolencyjny.
Jestem świadomy tej straty jaką poniosła Polska
- dodał były czeski prezydent.
Klaus spotkał się także z władzami rektorskimi łódzkiej uczelni oraz naukowcami, którzy podobnie jak on przed 35 laty brali udział w konferencjach ekonometrycznych organizowanych na Uniwersytecie Łódzkim.
Klaus w 1963 r. ukończył studia na Wydziale Handlu Zagranicznego Uniwersytetu Ekonomicznego w Pradze, później studiował we Włoszech i USA. Od 1978 do 1986 r. pracował na różnych stanowiskach w Czechosłowackiej Akademii Nauk i Banku Narodowym. Po 1989 roku objął stanowisko ministra finansów. W latach 1992-1997 był premierem Czech, a w latach 2003-2013 prezydentem Republiki Czeskiej."




UKRAINA
Dodane, 07/11/13
Portret: Adam Gwiazda
Prof. zw. dr hab. Adam Gwiazda. Ekonomista, politolog, pracownik naukowy Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
"Najbliższe tygodnie rozstrzygną o tym, czy Ukraina pozostanie w sferze wpływów Rosji czy też dołączy na „dobre i złe” do Unii Europejskiej i podpisze z nią przy końcu listopada br. umowę stowarzyszeniową.Ultimatum postawione Ukrainie po raz kolejny przez prezydenta Władimira Putina na szczycie Wspólnoty Niepodległych Państw w Mińsku 25 października br. nie pozostawia złudzeń co do perspektyw dalszej współpracy gospodarczej z Rosją i zdominowaną przez to państwo Unią Celną, do której należy także Białoruś i Kazachstan, w przypadku, kiedy Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową z UE. Krótko mówiąc Rosjanie twierdzą, że dalsza współpraca Ukrainy z tą unią będzie niemożliwa. Jednocześnie władze Rosji, w odróżnieniu od UE, nie stawiają Ukrainie żadnych warunków politycznych ani też nie domagają się uwolnienia z więzienia Julii Tymoszenko i zezwolenia jej na leczenie za granicą. Nie domagają się także przestrzegania praw i wolności obywatelskich ani dalszej demokratyzacji systemu politycznego, czego zresztą nie robią także u siebie. Władze na Kremlu starają się jednak wykazać na różne sposoby, że przejście Ukrainy ze wschodniego do zachodniego obozu będzie dla niej krokiem samobójczym. Czy jednak tak rzeczywiście będzie i czy właśnie wybór przez Ukrainę opcji prorosyjskiej nie byłby wyborem o wiele większego zła aniżeli stopniowa integracja w ramach Unii Europejskiej? Historia dostarcza sporo przykładów, jak od połowy XVII wieku oraz szczególnie w czasach Związku Radzieckiego Ukraina „skorzystała” na ścisłej integracji z Rosją.
Obecnie istnieje podobne zagrożenie całkowitego uzależnienia Ukrainy od silniejszej gospodarczo i militarnie Rosji. Wielkie, rosyjskie koncerny nie miałyby żadnych problemów z przejęciem kluczowych branż przemysłu ukraińskiego, gdyby Ukraina zdecydowała się jednak – co wcale nie jest jeszcze przesądzone – na ściślejszą współpracę gospodarczą z Rosją w ramach Unii Celnej. Istnieją też szanse, że Ukraina, a raczej władze tego państwa, które wcale nie muszą kierować się przy podejmowaniu decyzji o podpisaniu umowy stowarzyszeniowej z UE preferencjami swojego społeczeństwa, wybiorą wreszcie „opcję zachodnią”. Faktem bowiem jest, że 50 proc. Ukraińców opowiada się za integracją z Unią Europejską, a mniej niż 30 proc. za Unią Celną z Rosją, Białorusią i Kazachstanem. Reszta jest niezdecydowana. Kluczowe znaczenie będzie miała- jak się wydaje- postawa ukraińskich oligarchów, którzy występują jako gwaranci utrzymania systemu demokratycznego i niezależności Ukrainy i dlatego można ich określić jako zwolenników „opcji zachodniej”. Jednak władze UE, które krytykują oligarchów, nie bardzo orientują się jaka jest ich rola na Ukrainie i jak duże są ich wpływy we władzach tego państwa. Docenia to jednak Władimir Putin, który u siebie dawno wyeliminował polityczne wpływy oligarchów, ale Unia Europejska nie bardzo wie, jak można wykorzystać istniejący na Ukrainie układ sił politycznych i pozyskać tę bardzo wpływową grupę do usprawnienia systemu demokratycznego i stopniowej integracji tego kraju z Zachodem. Rzecz jasna oligarchowie nie zapewniają wysokiej jakości demokracji, ale gwarantują – dla własnego zresztą dobra – że w ogóle funkcjonują na Ukrainie przynajmniej pewne elementy tego systemu politycznego.
Innym czynnikiem, który może przeważyć przy wyborze przez Ukrainę” opcji zachodniej” jest postępująca integracja tego kraju z Unią Europejską poprzez handel. Otóż w 2012 roku wartość eksportu Ukrainy do UE wyniosła 17,6 mld dol w porównaniu do 16,7 mld dol. wartości eksportu do Rosji Ogółem handel zagraniczny Ukrainy z UE wyniósł w tym roku 49,2 mld dol. , natomiast w trzema krajami Unii Celnej (Rosją, Białorusią i Kzachstanem) 43,4 mld dol. Jeszcze większe dysproporcje w tym handlu występują w przypadku Azerbejdżanu (21,6 mld dol. handel z UE, a tylko 2,9 mld dol. z Unią Celną), Mołdawii (odpowiednio 3,7 mld dol.UE i 1,2 mld Unia Celna) i Gruzji (3,4 mld dol. UE i 1,2 mld dol. Unia Celna). Tendencja ta utrzymała się także w 2013 roku i po podpisaniu przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z UE wzajemne obroty handlowe z pewnością wzrosną w o wiele szybszym tempie niż dotychczas kosztem znacznego spadku handlu z Unią Celną.
Trudno przewidzieć w jakim stopniu na taką czy inną decyzję władz Ukrainy wywrą wpływ czynniki ekonomiczne i spodziewane korzyści z umowy stowarzyszeniowej z UE oraz przewidywane straty (jak chociażby konieczność płacenia „najwyższych cen w Europie” za importowany gaz z Rosji). Do tej pory prezydent Wiktor Janukowycz deklarował, że dąży do zbudowania „europejskiego państwa” i w tym jednym zgadzał się z opozycją polityczną w swoim kraju, która ma taki sam cel. Czy jednak polityczna presja ze strony Rosji nie zmieni jego stanowiska nie tylko w tej sprawie, lecz także w kwestii wyboru „opcji zachodniej”? Należy zaznaczyć, że niektóre kraje UE, jak na przykład Niemcy, nie są zbyt entuzjastycznie, tak jak np. Polska, nastawieni do podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Ten ostatni czynnik nie będzie jednak miał wpływu na ostateczną decyzję władz Ukrainy, która otrzymała kolejną, być może jedną z ostatnich szans, na przyłączenie się do „rodziny demokratycznych państw Europy” ze wszystkimi, wynikającymi z tego faktu korzyściami i kosztami."

SŁOWACJA
Stosunki między narodem polskim a słowackim mają wielowiekowa tradycję. Jednak warunki, w których żyli Słowacy przed 1918 r., a później we wspólnym państwie z Czechami, powodowały, że ich udział w wymianie kulturalnej z Polską był stosunkowo niewielki.
W opinii większości społeczeństwa polskiego stosunki polsko-słowackie do 1993 r. były tylko elementem składowym relacji polsko-czechosłowackich. Nie znaczy to, że nie było ich w ogóle – zwłaszcza w kontekście działań z okresu międzywojennego, skierowanych przeciwko rządowi w Pradze. W odróżnieniu od silnego antagonizmu czesko-polskiego, w stosunkach polsko-słowackich nie było niechęci. Wzajemne relacje istniały niezależnie od oficjalnych stosunków międzypaństwowych. Od czasu powstania Republiki Słowackiej w 1993 r. nabrały one wymiaru oficjalnego. Duży wpływ na wzajemne nastroje, relacje społeczeństw polskiego i słowackiego ma niewątpliwie czynnik wyznaniowy – polski i słowacki katolicyzm.
Zarys współpracy Polski i Czechosłowacji w okresie międzywojennym
Odrodzenie jesienią 1918 r. państwa polskiego i powstanie wspólnego państwa Czechów i Słowaków postawiły przed nimi sprawę ukształtowania wzajemnych stosunków, a także zagwarantowania pozycji w Europie.
Polska jako niepodległe państwo musiała zawsze widzieć kwestie bezpieczeństwa państwa w aspekcie geopolitycznym – położenia między Rosją a Niemcami (państwami od wieków nam nieprzychylnymi, wręcz wrogimi). Utrzymania i ugruntowania niepodległości szukano we współpracy z państwami zachodnimi, w normalizacji stosunków z wielkimi sąsiadami i w poszukiwaniu sojuszy obejmujących kraje leżące między obiema potęgami.
Czechosłowacja wychodząc z oceny swojego położenia geograficznego. widziała nieco inaczej problem zagwarantowania własnej suwerenności i niepodległości. Oceniała, że niebezpieczeństwo może wypłynąć ze strony Niemiec, a zwłaszcza Węgier. Filarem jej polityki był antywęgierski blok – Mała Ententa w basenie Dunaju. W aspekcie ogólnoeuropejskim popierała ideę wzmacniania bezpieczeństwa europejskiego w oparciu o Ligę Narodów. Aspirowała również do przejmowania dziedzictwa politycznego monarchii austro-węgierskiej. Rosję postrzegała jako czynnik równowagi europejskiej.
Polska koncentrowała swoją uwagę na ustaleniu granic wschodnich, a później na zabezpieczeniu niepodległości zagrożonej dążeniami Niemiec i Rosji. Pragnęła likwidacji Rosji jako wielkiego mocarstwa i aspirowała do zajęcia jej miejsca w stosunkach z Zachodem. Polsce zależało na współpracy mniejszych państw środkowoeuropejskich, nie była jednak zainteresowana formułą Małej Ententy z uwagi na swe przyjazne nastawienie wobec Węgier. W swych nowych granicach nie była również ani mocarstwem, ani małym państwem zmuszonym do uległości wobec sąsiadów. Fiasko planów federacyjnych z okresu kształtowania się granic Rzeczypospolitej spowodowało zwrócenie uwagi na poszukiwanie możliwości zawarcia sojuszów politycznych i wojskowych o charakterze defensywnym, zwłaszcza sojuszu polsko-rumuńsko-węgierskiego. Poczynania te realizowano częściowo – w postaci umowy sojuszniczej z Rumunią i dobrych stosunków z Węgrami. W tych działaniach generalnie nie dostrzegano silnej Czechosłowacji jako potencjalnego sojusznika, nie widziano potrzeby porozumienia się z Czechosłowacją w celu stworzenia skutecznej zapory przed naporem niemieckim.
Powyższe różnice pogłębiały błędne wyobrażenia obu państw o sobie nawzajem. Strona polska postrzegała Czechosłowację przez pryzmat postawy tego państwa wobec Rzeczypospolitej w decydujących miesiącach konfliktu zbrojnego z Rosją Radziecką, określanej jako wroga neutralność oraz agresji na Śląsk Cieszyński w 1919 r. Czechosłowacja natomiast widziała Polską jako kraj słaby ekonomicznie, rozsadzany konfliktami narodowościowymi, skłócony z sąsiadami, a zajęcie Zaolzia w 1938 r. jeszcze bardziej pogłębiało ten negatywny obraz.
Różnice w podejściu obu krajów do bezpieczeństwa powodowały, że nie doszło do współpracy Polski i Czechosłowacji w okresie międzywojennym. Dyplomacja polska starała się osłabić , a nawet rozbić Czechosłowację, m.in. przez wspieranie autonomicznego ruchu słowackiego. W maju 1920 r. powstała w Polsce Słowacka Straż Narodowa, a rok później proklamowano w Cieszynie „niepodległą Słowację”. Autonomiści E. Jehlička i F. Unger rokowali z polskimi kołami wojskowymi w sprawie wywołania postania zbrojnego na Słowacji.
Dążenie do zbliżenia i współpracy z Węgrami mocno utrudniało stosunki polsko-słowackie. Powodowało to, że władze polskie z dużą rezerwą odnosiły się wysuwanych przez gremia niepodległościowe propozycji współpracy. Jako przykład może posłużyć pozostawienie bez odpowiedzi propozycji J. Tiso i K. Sidora przewidujących nadchodzącą burzę - włączenie Słowacji do Polski na zasadzie federacji w przypadku rozpadu państwa czechosłowackiego.  Ogromnym błędem były polskie rewindykacje orawsko-spiskie na jesieni 1938 r. Prowadzenie takiej zachowawczej polityki spowodowało, że wpływy polskie na Słowacji zostały utracone na rzecz Niemiec.
Czesko-słowacko-polskie stosunki wojskowe w latach 1918-1939
Początki wzajemnych kontaktów wojskowych polsko-czesko-słowackich były zachęcające. W 1918 r. po akcji czeskiego korpusu pod dowództwem J. Syrovego, który wystąpił przeciwko bolszewikom na Syberii, doszło do wsparcia strony czeskiej dla działań Polaków.  Wspólnie prowadzono walki przeciwko bolszewikom na Syberii. Polskie oddziały – 5 DSP osłaniała oddziały czeskie w czasie ewakuacji wojsk sprzymierzonych na wschód w listopadzie i grudniu 1919 r.  Do współpracy polsko-czeskiej doszło także podczas rozbrajania Niemców i opanowania Cieszyna oraz większej części Księstwa Cieszyńskiego.
Współpraca ta mogła stać się zalążkiem sojuszu wojskowego obu krajów – tym bardziej, że Polska i Czechosłowacja powstały w ramach systemu traktatów tworzących tzw. ład wersalski. Były one żywo zainteresowane utrzymaniem jego postanowień w sytuacji kwestionowania przez niektóre kraje nowych granic państw. Tak się jednak nie stało. Było to rezultatem błędnej oceny sytuacji zarówno przez polityków czechosłowackich, jak i polskich. Czechosłowacja nie doceniała niebezpieczeństwa płynącego z niemieckiej strony, wyolbrzymiała zaś zagrożenie węgierskie i stąd jej polityka sojuszy wojskowych skierowanych przeciwko nim. Polska lepiej rozpoznała to niebezpieczeństwo, aczkolwiek zbyt mały nacisk kładła na szukanie sojusznika w Czechosłowacji, a zbyt duży na przyjaźń z Węgrami. Oba kraje nie dostrzegły wspólnoty interesów. Podłożem wzajemnej rezerwy była paląca kwestia Śląska Cieszyńskiego. Niezależnie od racji obu stron, wrogie działania z 1919 i 1938 r. zaogniające wzajemne stosunki wynikały z aktywnej postawy jednej z nich. Wykorzystywano trudności zewnętrzne i wewnętrzne drugiego państwa. Do dnia dzisiejszego sprawy te kładą się cieniem na ocenę historiografii polskiej i czeskiej.
Drugą zapalną sprawą, która bezpośrednio rzutowała na stosunki polsko-słowackie – aczkolwiek nie w takim stopniu jak sprawa Zaolzia – była kwestia przynależności Orawy i Spisza. Po militarnej klęsce Austro-Węgier w końcu października 1918 r., na terenach tych wytworzyła się próżnia polityczna. Formalnie rzecz ujmując obszar ten miał przypaść Słowacji na mocy deklaracji Słowackiej Rady Narodowej, wydanej 30 października.  Faktycznie zaś pozostawał w rekach administracji węgierskiej.
4 listopada w całej Orawie, polskiej i słowackiej ludność wystąpiła przeciwko Węgrom. Dzień później na wiecu ludności polskiej w Jabłonce przyjęto rezolucję, która proklamowała przyłączenie do Polski tereny Orawy, Spisza i Czadeckiego. W tym samym dniu powstała Rada Narodowa Górno-Orawska, która zwróciła się do Polski o pomoc wojskową. Wojsko Polskie obsadziło wszystkie słowackie wsie; na Spiszu zajęto tylko wieś Lecznicę.  Ze strony Słowaków nie napotykano oporu.
Ostatecznie rozstrzygnięcie przynależności spornych terytoriów zapadło na drodze arbitrażu międzynarodowego - pod koniec lipca 1920 r. Rada Ambasadorów mocarstw Ententy (USA, Wielka Brytania, Francja, Włochy, Japonia) dokonała podziału spornych terytoriów. Polska otrzymała ¼ obszaru resztę przyznano Czechosłowacji. Polska czuła się pokrzywdzona takim obrotem sprawy i wielokrotnie wysuwała postulaty rewizji tych postanowień.
Stanowisko strony polskiej przekładało się na późniejsze wzajemne kontakty polsko-czechosłowackie, w tym wojskowe miało również wpływ na sposób zachowania się Polski w 1938 r. Należy podkreślić również fakt, iż postępowanie strony polskiej generowało niechęć, rezerwę Czechów i Słowaków do Polski i Polaków.
Inicjatywy współpracy wojskowej zapoczątkowane wspólnymi walkami na Syberii w latach dwudziestych były hamowane. Przyczyna tkwiła w rezerwie polityków czechosłowackich, zwłaszcza E. Beneša, wobec sojuszu z Polską. W efekcie stosunki wojskowe polsko-czechosłowackie były nacechowane chłodem i rezerwą, których nie przełamała nawet realny wzrost zagrożenia militarnego ze strony Niemiec. Ograniczały się do sporadycznej, luźnych kontaktów przedstawicieli obu sztabów generalnych, przerwanych na początku 1936 r.
Czechosłowackie koła wojskowe szybciej zdały sobie sprawę z niekorzystnych tendencji w polityce europejskiej, które pojawiły się na przełomie 1937/1938 r. Celem polepszenia położenia strategicznego kraju zdecydowano się na uregulowanie chłodnych stosunków z Polską i zaproponowano poprzez działania dyplomatyczne (ataszaty w Moskwie i Budapeszcie) nawiązanie sojuszu wojskowego, a także podjęcie oficjalnych rozmów dwustronnych w tej sprawie. Jednak strona polska nie podjęła tematu nie dostrzegając w Pradze ewentualnego sojusznika wobec narastającego zagrożenia Niemiec hitlerowskich. Takie podejście przyniosło w niedalekiej przyszłości opłakane skutki dla obydwu stron.
W okresie międzywojennym polski Sztab Generalny WP prowadził planowanie strategiczne i operacyjne przygotowujące Polskę do wojny z Niemcami i z ZSRR. Plany te zakładały współpracę z sojusznikami – Francją w razie wojny z Niemcami i z Rumunią w wypadku konfliktu z ZSRR. Do września 1938 r. mimo napięć w stosunkach polsko-czechosłowackich, nie widziano w Czechosłowacji potencjalnego wroga i tym samym nie opracowywano planu działań zbrojnych przeciwko niej.
Dopiero zajęcie w marcu 1939 r. Czechosłowacji przez Niemców uświadomiło polskim czynnikom wojskowym, jak pogorszyło się położenie strategiczne państwa.
Analiza dziejów stosunków wojskowych polsko-czechosłowackim pozwala stwierdzić, iż koncepcja militarnego zbliżenia i współpracy była bliższa tylko czechosłowackim władzom wojskowym. Jednak przychylne gesty ze strony wojskowych czechosłowackich, zwłaszcza generałów: F. Udržala, J. Syrovego, L. Krejčego i L. Prchala nie mogły – z uwagi na dość niską pozycje armii w systemie politycznym Czechosłowacji – przełamać niechęci do ewentualnego sojuszu wojskowego ze strony polityków T. Masaryka i E. Beneša. Generalicja stojąc na gruncie legalizmu nie zdecydowała się na bardziej radykalne działania.
W Polsce armia odgrywała o wiele większą, a nawet można powiedzieć, że dominującą rolę w polityce. Strona polska od 1938 r. oczekiwała od Czechosłowacji jedynie przychylnej neutralności w razie konfliktu z Niemcami oraz zabezpieczenia tranzytu przez ten kraj. Dla wszystkich środowisk kwestia Śląska Cieszyńskiego miała istotne znaczenie. Ważne było także nastawienie społeczeństwa polskiego pamiętającego sposób rozstrzygnięcia sporu o ten region w latach 1919-1920. Nawet środowiska opozycyjne wobec ówczesnego rządu, uznawały sposób załatwienia sporu za niewłaściwy – zaaprobowały akcję z 1938 r. jako swoiste zadośćuczynienie niesprawiedliwości.
Praprzyczynami sięgnięcia po środki militarne jakie zastosowała strona polska miały, z jednej strony uwarunkowania obiektywne (struktura narodowościowa i rozmieszczenie ludności na pograniczu), a z drugiej strony subiektywne (nacjonalizm obu stron i ich brak wyobraźni oraz polityka ówczesnych mocarstw: Francji i Anglii). Państwa te przyjęły w 1918 r. odmienną postawę wobec Polski i Czechosłowacji. Otóż wobec dążeń niepodległościowych w stosunku do pierwszej przy ustaleniu granic kierowano się kryterium etnicznym, to wobec drugiego wzięto pod uwagę granice historyczne. W takiej sytuacji strona czechosłowacka jako pierwsza zastosowała argument siły. W 1938 r. swoim dążeniem do „appeasementu” Francja i Anglia zaprzepaściły szansę rozegrania II wojny światowej z lepszych pozycji polityczno-starategicznych niż rok później.
Polska i Czechosłowacja zbyt ufnie spoglądały na Francję, zamiast szukać polepszenia swej sytuacji we wspólnym sojuszu wojskowym.
Projekty federacji państwowej Polski i Czechosłowacji w latach 1940-1943
Przegrana Czechosłowacji i Polski w marcu i we wrześniu 1939 r. oraz zajęcie ich terytoriów była szokiem dla polityków obu państw. Nowa rzeczywistość zmuszała do zastanowienia się nad przyczynami klęski i znalezienia rozwiązania, które by w przyszłości zapobiegło podobnym wydarzeniom. Podczas dyskusji o powojennej organizacji Europy w kręgach emigracyjnych polityków - przy aktywnych działaniach Brytyjczyków - zrodziła się myśl zagwarantowania bezpieczeństwa poprzez ściślejszy związek obu krajów.
Koncepcja konfederacji polsko-czechosłowackiej w okresie II wojny światowej przechodziła kilka faz. Pierwszą (1940 r.) były ogólne rozmowy polityków na ten temat. Widziano ją w kontekście szerszego związku regionalnego.
Utworzenie emigracyjnego rządu czechosłowackiego i uznanie go 29 lipca 1940 r. przez rząd polski zintensyfikowało rozmowy. Efektem wspólnych prac był projekt dokumentu „Zasady Aktu Konstytucyjnego Polski i Czechosłowacji” przewidujący utworzenie związku federacyjnego obu państw.13 Projekt przewidywał utworzenie związku federacyjnego, na rzecz którego Polska i Czechosłowacja miały scedować część swojej suwerenności. Koncepcja zakładała rozszerzenie związku także i na inne państwa np. Węgry.
Po ustaleniu szeregu szczegółów przyszłej federacji 23 stycznia 1942 r. podpisano polsko-czechosłowacki układ o zasadach powojennej konfederacji.
Układ ze stycznia 1942 r. należy do szczytowych osiągnięć rokowań polsko-czechosłowackich. Po nim nastąpił regres, spowodowany pogłębiającymi się różnicami na tle stosunku do ZSRR obu emigracyjnych rządów. Strona Czechosłowacka w przeciwieństwie do Polski - dążyła do zacieśniania stosunków ze Związkiem Radzieckim i łączyła plany i interesy Czechosłowacji z polityką ZSRR (ocena tej polityki wywołuje po dziś dzień spór wśród historyków czeskich).
Część historyków polskich i czeskich sądzi, że główną przyczyną fiaska rokowań federacyjnych było radzieckie veto wobec tych planów. Inni akcentują głębsze pokłady wzajemnych antagonizmów, nieufności, odmienne tradycje polityczne oraz skalę zjawiska, które nie miało odpowiednika w stosunkach międzynarodowych.
Rozpad federacji jugosłowiańskiej i czechosłowackiej w 1992 r. pozwala przypuszczać, że przyszłość związku Polski i Czechosłowacji mogłaby potoczyć się tą samą drogą.
Przez cały okres władzy komunistów problem idei federacji czy konfederacji nie istniał. Próbowano odwoływać się do idei solidarności słowiańskiej lecz ostatecznie zastąpiono ją ideą „obozu państw socjalistycznych”.
Dopiero po 1989 r. pod wpływem upadku imperium radzieckiego i burzliwych przemian w Europie Środkowej oraz planów integracji Europy Zachodniej, w nowym świetle zarysowały się wzajemne relacje, współpraca państw tego regionu.
W lutym 1991 r. na spotkaniu prezydentów Polski, Czechosłowacji i premiera Węgier pojawiła się idea współpracy wyszehradzkiej – jednak tak jak w okresie międzywojennym ujawniły się wzajemne animozje, rywalizacje (np. o wejście do NATO), które doprowadziły, że została ona praktycznie sprowadzona do poszukiwań bliższych związków w sferze ekonomicznej i unii celnej.   (Aut. Andrzej Cwer)
Czwartek, 5 czerwca 2014 (20:47)
"Słowacki parlament przegłosował poprawkę do konstytucji, która definiuje małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety.
102 parlamentarzystów głosowało za poprawką, 18 było przeciwko. Zmiana w konstytucji była możliwa dzięki solidarnemu głosowaniu ponad podziałami socjaldemokratów (SMER) i chadeków (KDH).
W ostatnim czasie obserwować można było w Europie posunięcia prawne deformujące naturę związku małżeńskiego.
Przykład Chorwacji i Słowacji, które postanowiły afirmować naturalną tożsamość małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety w aktach rangi konstytucyjnej, pokazuje, że postulaty lobby LGBT spotykają się ze stanowczą reakcją ze strony europejskich społeczeństw.
W grudniu ubiegłego roku ponad 66 proc. głosujących w referendum Chorwatów opowiedziało się za wprowadzeniem do konstytucji definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety.
Inicjatorem referendum było stowarzyszenie „W imię rodziny”, które zebrało pod petycją o zorganizowanie głosowania ponad 740 tys. podpisów.
Obrońcy małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny wyjaśniali swoje działania obawami wywołanymi zamiarem przedstawienia parlamentowi przez centrolewicowy rząd projektu ustawy o „partnerstwie między osobami tej samej płci”."