poniedziałek, 30 czerwca 2014

Bitwa pod Beresteczkiem 1651


Powstanie Chmielnickiego wstrząsnęło podstawami Rzeczypospolitej. Kozacy i sprzymierzeni z nimi Tatarzy podchodzili aż pod Lwów i Zamość. Klęski nieudolnych hetmanów, którzy poszli w niewolę oraz zawirowania związane ze śmiercią Władysława IV spowodowały utratę kontroli nad większością Ukrainy. Ofensywę powstańców zatrzymała dopiero heroiczna postawa obrońców Zbaraża. Przelana krew oraz brak chęci porozumienia z obu stron doprowadziły do kolejnych starć.
Wiosną 1651 roku Kozacy zajęli prawie całe Podole, ale z decydującym atakiem czekali na swojego krymskiego sojusznika. W czerwcu stutysięczna armia kozacko-tatarska ruszyła na Beresteczko, gdzie spodziewano się pokonać Polaków. Ci zaś, obciążeni taborami, maszerowali co prawda nieśpiesznie, ale w wyjątkowej karności. Z holenderskiej sztuki militarnej zaczerpnięto nowinki, takie jak podział armii na kolumny marszowe, wytyczenie tras przemarszu i pomalowanie wozów transportowych, by można je było łatwo rozróżniać. Hetmana Mikołaja Potockiego przywodziło to jednak to pasji, na wieść o malowaniu wozów w jego taborze krzyknął: „Dajcie mi pokój, bo się nożem pchnę!”. Swych gróźb jednak ostatecznie nie urzeczywistnił.
Królewska armia stanęła wreszcie w Beresteczku i oczekiwała wojska Bohdana Chmielnickiego i chana Islam Gireja. Pierwszego dnia stoczono zaciętą walkę kawaleryjską z Tatarami. Nazajutrz jazda polska stanęła w zbyt wielkim oddaleniu od wałów i przez to nie mogła być wspierana przez piechotę i artylerię. Wykorzystał to nieprzyjaciel i zawzięcie atakował, spychając ostatecznie Polaków za wały obozu. Dopiero trzeci dzień przyniósł rozstrzygnięcie. Jan Kazimierz, wbrew głosom hetmanów, którzy chcieli walczyć zamknięci w warownym obozie, wyprowadził wojsko przed szańce. Na skrzydłach umieścił jazdę wspartą pospolitym ruszeniem, w centrum zaś oddziały cudzoziemskiego autoramentu zgrupowane na modłę holenderską w szachownicę. Piechota stała na przemian z rajtarią, całość wzmocniono artylerią. Bitwę rozpoczęła szarża kawalerii księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. Śmiałe uderzenie zmusiło Kozaków do schronienia się w taborze. Niedługo potem ruszyło polskie centrum. Tatarzy próbowali zatrzymać ten manewr, ale najeżone lufami szeregi „ludu ognistego” wprost zmiatały tatarskich jeźdźców. Na dodatek puszkarze dostrzegłszy chański buńczuk, zaczęli doń strzelać. Odniosło to odpowiedni skutek: „Podle samego chana zabito chorążego, chana okurzono tak, żechmy widzieli, kiedy do trupa kilka ich skoczyło z koni, a już Tatarowie ci co podlejsi uchodzili. A chan też zaraz porwawszy się za górę skoczeł”. Ordyńców ogarnęła panika i uciekli z pola bitwy, pozostawiając Kozaków swojemu losowi. Ci jednak nie zamierzali kapitulować – okopali się i skutecznie odparli kilka ataków polskiej jazdy. Otoczeni, nie mogli się jednak wycofać.
Bitwa miała swój finał 10 lipca. Panujące w kozackim taborze zamieszanie wykorzystali Polacy, którzy dokonali prawdziwego pogromu kozackiej czerni. Batalia berestecka zakończyła się wygraną, ale jak się później okazało nie zebrano owoców tego triumfu.

W bitwie wzięli udział Marek i Jan Sobiescy, którzy walczyli na prawym skrzydle pod komendą hetmana wielkiego koronnego Mikołaja Potockiego. Szczególnie ciężki był dla nich drugi dzień bitwy, kiedy źle ustawione polskie oddziały kolejno rzucano do walki. Brak koordynacji okazał się fatalny w skutkach – główne siły Ordy natarły na stanowiska pospolitego ruszenia, ustępującego z pola bitwy. Do przeciwnatarcia rzucono chorągwie Szymona Szczawińskiego oraz Stanisałwa Lanckorońskiego, które prawie natychmiast zostały otoczone przez nieprzyjaciela. Walka była tyle zacięta, co chaotyczna. Sytuację uratowali dopiero książę Wiśniowiecki i Stanisław Rewera Potocki.
Wielu zginęło w tych zmaganiach, nie tylko zwykłych żołnierzy, ale i możnych. Padli m.in. Adam Kazanowski, Jerzy Adam Ossoliński, Jan Stadnicki. Jan Sobieski po otrzymaniu rany w głowę na krótko dostał się do tatarskiej niewoli, z której oswobodzili go towarzysze broni z Jerzym Lubomirskim na czele. Ranny przyszły król resztę batalii spędził w obozie. Dużo więcej szczęścia miał jego brat Marek, który wsławił się ścięciem samego Tuhaj-beja. W nagrodę za to przypadła mu jego szabla.

Zwycięstwo beresteckie zupełnie nie zostało wykorzystane przez Polaków. Przekonana o spełnieniu powinności szlachta wróciła do swych domów. Jej postawę, trochę złośliwie, acz prawdziwie podsumował świadek tamtych wydarzeń: „Chciało się do żon, do gospodarstwa, do pierzyn, a na pokrycie swego lenistwa wyszukiwali spod ziemi argumenta”. 

Jak zwykle potomni biadolą nad tym jak to ich przodkowie chociaż mężni, bitni to jednak nierozważni i nie potrafiący wykorzystać swoich przewag. Ta uwaga, że chciało się do żon to chyba od świadka, który walczył w trzeciej linii, albo dzielnie władał piórem w sztabie. Tak jakby szlachta za mało zrobiła pod Beresteczkiem: za własnie pieniądze się wyekwipowała, z własnej woli porzuciła owe żony i pierzyny i ryzykowała życie w walce z dziczą ukraińską i stawała oko w oko z krwiożerczymi Tatarami.
Znajdźmy dziś takiej szlachty, która zechciała by kłaść swoje życie lub zdrowie, lub choćby czas i pieniądze -  nawet tylko 10.000 w Polsce, inna sprawa,  że nie takie uczucia jak wówczas Rzeczpospolita wzbudza w sercach, nie takie wolności daje, ani możliwości.

44_bitwa pod beresteczkiem.jpg
Bitwa pod Beresteczkiem, Franciszek Smuglewicz, XVIII wiek, z kolekcji Muzeum Pałacu w Wilanowie.

The Battle of Berestechko (Polish: Bitwa pod Beresteczkiem; Ukrainian: Берестецька битва, Битва під Берестечком) was fought "after a two-year truce", between the Ukrainian Cossacks, led by Hetman Bohdan Khmelnytsky, aided by theirCrimean Tatar allies, and a Polish-Lithuanian Commonwealth army under King John II Casimir. Fought over three days from 28 to 30 June 1651, the battle took place in the Polish province of Volhynia, on the hilly plain south of the Styr River. The Polish camp was on the river opposite Berestechko and faced south, towards the Cossack army about two km away, whose right flank was against the Pliashivka (Pliashova) River and the Tartar army on their left flank. It was, very probably, the world's largest land battle of the 17th century.
The number of Polish troops is uncertain. One of the senior Polish commanders on the day, Duke Bogusław Radziwiłł, wrote that the Polish army had 80,000 soldiers, which included "40,000 regulars and 40,000 nobles of the levy en masse, accompanied by roughly the same number of various servants, footmen, and such"
Modern historians have reduced this figure to 60,000-63,000 Polish soldiers. The Cossack army totaled 80,000 men, including 28,000-33,000 Tatars and an uncertain number of Ukrainian peasants or as much as 100,000 men, most of them low-grade foot troops, plus 40,000 to 50,000 allied Crimean Tatar cavalry and a few thousand Turks, for a total of 200,000. Both sides had about 40,000 cavalry. Fighting was close, with the core of excellent Cossack infantry making up for the weakness of their cavalry; much of the decisive fighting was by the infantry and dismounted dragoons of each side.

środa, 18 czerwca 2014

Bank centralny


Historyczne siedziby NBP

Prezes NBP Marek Belka nie zamierza podawać się do dymisji, do czego w następstwie „afery taśmowej" wzywa go część polityków i ekonomistów, m.in. prof. Leszek Balcerowicz. W innych krajach Europy przedstawiciele banków centralnych nieraz rezygnowali ze stanowisk nawet w mniej kontrowersyjnych okolicznościach, aby nie narażać reprezentowanej instytucji na uszczerbek wiarygodności. 
Różnica pomiędzy naszymi politykami i urzędnikami wysokiego szeczebla jest ogromna, jest zatrważająca. 

Na tę chwilę w naszych dziejach obserwujemy sowietyzację życia publicznego jakiej chyba nikt nie przewidywał w czasie kontraktowych wyborów w 1989 roku, które w tamtym czasie napełniły serca Polakó euforią.

Od początku transformacji spotykamy się z porównywaniem Polski do Zachodu, robia to przedsawicie mediów i tzw. elit, oczywiście okreslienie 'tzw' jest niezbędne, bowiem sa to potomkowie ubecji, która z elit się nie tyle wywodziła, co elity zwalczała brutalnymi, bloszewickimi metodami fizycznej eksterminacji.
Ale z tych porównań nic właściwie nie wynika dobrego, poza pouczaniem spełczeństwa, jako to ono powinno dążyć do nowoczesności, a tymczasem urzędnicy dzielą się wpływami i zyskami.
Wiele wykryto afer na Zachodzie, bowiem wszędzie chciwość i żadza władzy jest pokusą często nie do odparcia, ale afery wykryte przynoszą konsekwencje ich spracwom, ale ani w Polsce, ani w Rosji tego nie ma. Tak jak nie było w ZSRR ani w PRL.


Polska
To jest sprawdzian tego, jakie państwo budujemy – mówi 
o aferze były szef banku centralnego Leszek Balcerowicz.
Jest pan poruszony nagraną rozmową prezesa NBP Marka Belki z ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem?
Prof. Leszek Balcerowicz: Tak. W całej tej sprawie nagrań najważniejszy jest sam fakt i treść rozmowy. Nie bardzo chcę komentować jej styl. Powiem tylko tyle, że przypomina rozmowę trzech facetów konkurujących o miano najbardziej cynicznego i najbardziej męskiego.
Fundamentalną sprawą jest treść rozmowy. Uważam, że mieliśmy do czynienia z próbą targu politycznego, która w ogóle nie powinna mieć miejsca w praworządnym państwie. W tym targu politycznym z jednej strony mamy prezesa NBP Marka Belkę, a z drugiej strony ministra. Dla mnie, jako osoby, która przez lata walczyła o niezależność banku centralnego, treść tej rozmowy jest bulwersująca. Niezależność NBP jest kolosalnie ważna jako wiarygodnego obrońcy stabilnego złotego. Żeby to było możliwe, to po pierwsze, potrzebne jest fachowe kierownictwo, ale po drugie, nie może być ono upolitycznione. Upolitycznienie oznacza silne i skuteczne naciski polityków na NBP, by prowadził inną politykę pieniężną wedle ich życzeń.
To chyba w historii NBP nie pierwszy raz?
Sam to przeżyłem. Najpierw Leszek Miller, u którego zresztą Marek Belka był ministrem finansów, naciskał na bank centralny. Potem to samo robił rząd PiS. Leszek Miller i Marek Belka najpierw naciskali, by obniżyć stopy procentowe pod groźbą, że powiększą Radę Polityki Pieniężnej. Potem naciskali, byśmy odeszli od płynnego kursu walutowego. W obu tych sprawach RPP miała jednolite stanowisko, że nie należy tego czynić i nie zrobiliśmy tego. W ten sposób niezależność banku centralnego została wzmocniona. Za rządów koalicji PiS były naciski w sprawie nadzoru bankowego. Przypomnę, że również w obronie niezależności banku centralnego odmówiłem stawania przed komisją śledczą. To stworzyłoby fatalny precedens. Potem każdego szefa banku centralnego można by pod byle pretekstem przesłuchiwać. Trybunał Konstytucyjny podzielił moją opinię i niezależność banku została zachowana, a nawet wzmocniona. Ale niezależność banku ma też drugą stronę. Jeżeli NBP ma być niezależny, to jego kierownictwo nie może mieszać się do bieżącej polityki, i to w sposób skryty. Jeżeli to robi, jak w czasie tej rozmowy, to podważa wiarygodność banku centralnego jako apolitycznej instytucji. Oczywiście, NBP może i powinien wpływać na opinię publiczną. Ja, występując w Sejmie, starałem się zwracać uwagę społeczeństwa na znaczenie dla naszej gospodarki zdrowych finansów i zdrowego pieniądza. To nie miało jednak nic wspólnego z tajnymi konszachtami, jak te nagrane, w trakcie których była mowa o robieniu politycznego biznesu.
A co oferował w tej rozmowie prezes banku centralnego?
Prezes Belka daje do zrozumienia, że jest duże pole dla „poparcia" rządu przez bank centralny. On nie mówi dokładnie, w jaki sposób miało to nastąpić, ale wskazuje, że w zamian za to potrzebowałby koncesji. Uważam, że samo sugerowanie takiego targu politycznego nie mieści się w normach konstytucyjnego państwa. Jeżeli ma być zachowana ta nasza wielka zdobycz ustrojowa, jaką jest niezależny i apolityczny NBP, to w jego obronie Marek Belka powinien podać się do dymisji. Nie przemawiają przeze mnie względy personalne, odnoszę się do kwestii ustrojowych.


Bardzo surowo ocenia Belkę, profesor Jan Winiecki z RPP, wywiad z nim poniżej:

"RadioPiN": We wtorek  wydali państwo oświadczenie, że Rada Polityki Pieniężnej ubolewa, iż wypowiedzi prezesa NBP, mogą sprawiać wrażenie,  że przewodniczący RPP włączył się w polityczny cykl wyborczy. Jak przebiegało wczorajsze spotkanie? Może pan trochę zdradzić?
JW.: Nie mogę, ponieważ mamy zasadę, że nie dyskutujemy o tym, co dzieje się na posiedzeniach Rady Polityki Pieniężnej.
RP: A długo dyskutowaliście na ten temat?
JW: Niewątpliwie dyskusja była wyczerpująca.
RP: Dyplomatycznie, a pana zdaniem prezes Belka złamał zasadę apolityczności, czy to tylko wrażenie?
JW: Powiedziałbym, że to jest wrażenie, bo kiedy to się czyta, to widać wyraźnie, że prezes Belka tłumaczy osobie niewprowadzonej, że on właściwie większość tych instrumentów ma, że one już istnieją, pozostaje tylko kwestia tego, czy tych instrumentów używać, czy nie. Ewentualnie chciałby mieć coś więcej z tych instrumentów, żeby sobie móc w sytuacjach kryzysowych mówiąc nieelegancko „objechać", okrążyć Radę i samemu podejmować decyzje. To są sprawy wtórne. Podstawowe sprawy są zupełnie gdzie indziej, dziś przeczytałem, że z taśm wynika, że prezes Belka ingerował w projekt ustawy o NBP. To jest jakieś pomieszanie z poplątaniem. Jakim prawem kaduka Ministerstwo Finansów przygotowuje projekt ustawy? Jeżeli mamy niezależny organ, jakim jest Narodowy Bank Polski, to propozycje zmian w ustawie przygotowują konstytucyjne organy tegoż niezależnego organu - czyli prezes, zarząd i Rada Polityki Pieniężnej.
RP: To, dlaczego ministerstwo przygotowuje?
JW: Zapomnieliśmy o tym, że istnieją reguły konstytucyjne. Następnym organem, który może to zrobić to są te organy, które tę niezależność NBP stworzyły, to znaczy Sejm, Senat i Prezydent i nikt inny. To, że powstaje to w Ministerstwie Finansów to dla mnie jest naruszenie zasad Konstytucji. Obserwujemy całą masę tego typu rzeczy, o których w ogóle się nie mówi. Byłem pierwszy, który ostro się wypowiedział w tej sprawie, kiedy pojawiła się kwestia dwukadencyjności Rady.
RP: Wyjaśnimy słuchaczom, chodzi o to, żeby część członków rady była wybierana w innym terminie?
JW: Nie, dwukadencyjność polega na tym, że tych samych ludzi będzie można wybierać dwa razy, co oznacza, że jak będziesz grzeczny, to my ciebie wybierzemy większością głosów do następnej rady. To jest bardzo brzydki numer polityczny i to powinno być natychmiast zarzucone. Raptem słyszę, że gdzieś, żeby zapewnić kroczące wchodzenie poszczególnych grup członków Rady, co jest sensowne. Ja to popieram, trzeba zmienić to w ten sposób, że raz będzie sześciu członków, a raz będzie dwunastu. To jest jakaś niepełnosprawność intelektualna. Dzieją się jednak gorsze rzeczy, wróćmy do nie konsytucyjności. Kiedy zmarł doktor Krzyżewski, był wybór do końca kadencji kolejnego kandydata, wiem, bo byłem kontrkandydatem profesora Czekaja, więc znam to z pierwszej ręki. Profesor Czekaj został wybrany do końca kadencji, a potem nastąpiły wybory całej Rady i profesor Czekaj dostał prawo na całą następną kadencję. Teraz mieliśmy zmianę i niż tego ni z owego profesor Osiatyński został wybrany na całą sześcioletnią kadencję, czyli zmienione zostały procedury. Nikt o tym nie mówi, nie wyjaśnia, dlaczego zmieniono, na jakiej podstawie. Dla mnie to jest w ogóle nie zrozumiałe.
RP: Na jakich zasadach pana zdaniem, prezes NBP powinien się spotykać i rozmawiać z członkami rządu? Był zarzut, że to spotkanie odbyło się to w restauracji, w półprywatnej atmosferze.
JW: Ludzie się spotykają prywatnie, politycy też.
RP: Ale prezes NBP nie powinien być politykiem.
JW: Przepraszam, szef niezależnej instytucji, jednej z najważniejszych w państwie z definicji jest politykiem. W związku z tym, ten problem nie występuje. Niewątpliwie, jeżeli chce się rozmawiać o sprawach publicznych, to raczej należy wybrać takie miejsce, w którym jest osłona elektroniczna. My, kiedy mamy posiedzenie tzw. decyzyjne, zostawiamy telefony na zewnątrz, a nawet, gdybyśmy nie zostawili, to mamy zero zasięgu, bo jest osłona elektroniczna. W takich miejscach, nawet w restauracji człowiek czasem chce się odprężyć w restauracji i porozmawiać w innej atmosferze, ale w takiej, gdzie przeprowadza się tego rodzaju osłonę.  Tutaj jak widać nastąpiły różnego rodzaju zaniedbania.
RP: Tym bardziej, że w NBP jak pan sam mówi są takie pomieszczenia. Prezes Belka mógł zaprosić Bartłomieja Sienkiewicza i po prostu usiąść z nim w takim miejscu.
JW: Inicjatywa była odwrotna, jak rozumiem.
RP: Co do tego są wątpliwości, dlatego, że premier mówił, że to spotkanie odbyło się na wniosek prezesa NBP, a nie na wniosek szefa MSW, ale to nie my będziemy to rozstrzygać. W ustawie NBP przygotowanej przez Ministerstwo Finansów pojawiają się dwie ważne zmiany. Po pierwsze członkowie Rady Polityki Pieniężnej mają być wybierani na 6 lat, ale co 2 lata ma się zmieniać część tego składu, a po drugie NBP ma dostać większą możliwość skupu obligacji na rynku. Jak panu się podoba ten pomysł i to narzędzie?
JW: Prezes Belka z tych tekstów, które znam, tłumaczył ministrowi Sienkiewiczowi, że on właściwie takie uprawnienia ma i w tej chwili, tylko chciałby, żeby one były rozszerzone i tak dalej, więc uprawnienia do tego są. Natomiast jest zawsze kwestia tego, w jakich warunkach ich używamy. U nas zamiennie używa się nazbyt swobodnie takich pojęć jak zagrożenie stabilności finansowej państwa, kryzys, a lokalne, chwilowe, przejściowe potrzeby aktualnej większości. Tu przepisy nie wystarczą. Przepisy nie są złe, można je trochę poprawić, można je trochę pogorszyć, jak wiadomo różnie bywa. Ważny jest też kręgosłup i klasa polityków, dlatego, że mieliśmy takie przypadki. Stworzono bardzo sensowną instytucję, Fundusz Rezerwy Demograficznej, będą się zmieniać proporcje pracujących i emerytów, wtedy będzie się z tego funduszu wykorzystywać. Co się okazało? Przyszło pierwsze spowolnienie w 2009 roku i zaczęto sięgać po pieniądze już teraz. Czyli tak jak mówię, żadne przepisy nie chronią przed nie najwyższą klasą i kręgosłupem polityków.
RP: To jak stworzyć takie ramy, by nawet najbardziej pazerni, czy najgłupsi politycy nie dokonali szkody? Bo otwieramy kolejną furtkę...
JW: Pani redaktor, nie ma takich możliwości, na szczęście nie można stworzyć takich szczegółowych przepisów, ponieważ nie można przewidzieć wszystkich możliwych sytuacji. Nie da się, niestety zawsze jest margines swobody i on powinien być, tylko właśnie w jakiś stopniu powinniśmy liczyć na to, że ta swoboda będzie wykorzystywana w tych zasadniczych, kluczowych celach, a nie w pobocznych.
RP: Założenia do ustawy i nowe przepisy umożliwiłyby Bankowi Centralnemu wspieranie budżetu państwa? To jest taka furtka? Łatanie dziury budżetowej, dodruk pieniędzy mówiąc wprost.
JW: Nie, coś takiego to nie. Oczywiście, istnieją w tej chwili możliwości, jeżeli zaoferuje się odpowiednio atrakcyjną cenę i powiedzmy jakiś państwowy bank taki , czy inny te obligacje będzie chciał swoje obligacje zakupić, bądź sprzedać w zależności od sytuacji, co jest potrzebne. Takie możliwości też istnieją. To usiłował wyjaśniać jak rozumiem prezes Belka, że jak one są, to oczywiście, on chciałby mieć więcej, kto by nie chciał. Ale bardzo śmieszy mnie informacja, że prezes Belka ingerował w projekt ustawy o NBP. To tu u nas powinno powstawać, a nie tam.
RP: Czyli raczej powinno być tak, że to Minister Finansów ingeruje w niezależność NBP.
JW: Parlament, Komisja Finansów, czy jakiekolwiek inne powołane ciało zajmuje się zmianami ustawy o NBP. Mogą oni się zwrócić do różnych organów państwowych tylko w takim zakresie, w jakim dotyczy to ich wpływu, współdziałania na tenże odcinek relacji między niezależną instytucją, jaką jest NBP, a danym ministerstwem. W tym zakresie może przedstawić Parlamentowi odpowiednie propozycje. Ale zapomnieliśmy o elementarnych regułach konstytucyjnych. Tak wynika z moich rozmów ze specjalistami i prawnikami.
JW: Ale go wygrałem, włącznie do Trybunału Konstytucyjnego.
RP: Nic dziwnego, że nie darzył pana wielką sympatią.
JW.: Nie chodziło mi o mnie, tylko o to, że wtedy było wyraźnie widać, jak zarząd z prezesem na czele grał przeciwko rządowi w różnych konkretnych sprawach.
RP: Teraz rozumiem, że niezależność i Rady i Prezesa jest cały czas utrzymywana pana zdaniem.
JW.: Tak, oczywiście pojawiają się tarcia jak zawsze między tym organem, który jest bardziej wykonawczym, a tym, który jest bardziej regulacyjnym, ale to jest zdrowa sytuacja.
RP: Pojawia się jeszcze inny wątek, wczoraj na posiedzenie Rady nie przyszedł profesor Jerzy Hausner. Konflikt między obu panami może mieć wpływ na dalsze posiedzenia Rady? Niemiłe słowa na temat prof. Hausnera padły w tych stenogramach.
JW.: Ja się nie będę wypowiadał na ten temat, natomiast jakkolwiek często mam różne opinie merytoryczne, jeśli idzie o ocenę gospodarki z prof. Hausnerem, zresztą publicznie, w różnych publikacjach i tak dalej, to jest to człowiek wyjątkowo rygorystyczny, jeśli idzie o procedury i nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że z tego tytułu problemów nie będzie nigdy.
RP: Marek Belka "zalazł panu za skórę?"
JW: Mam różne doświadczenia z tym prezesem, podobnie jak z poprzednim. Miałem z nim do czynienia tylko przez 3 miesiące, ale doskonale pamiętam tę atmosferę zastraszania, rozmaitych gierek, przeszkadzania rządowi i tak dalej.
RP: Pan miał konflikt z byłym prezesem."



Schweizerische NationalBank siedziba główna
Szwajcaria.
Inne obyczaje polityczne panują w Szwajcarii. Prezes Schweizerische Nationalbank połakomił się na łatwy zarobek, wykorzystał informację, którą posiadł dzięki swojej funkcji, i w konsekwencji wykrycia tego uczynku, stracił posadę. Czy słusznie podał się do dymisji?Najzupełniej. Czy jego działania zagraząły bezpieczeństwu pieniędzy w szwajcarskich bankach? Nie.
'Jestem niewinny, ale nie potrafię tego do końca udowodnić. Mogę jedynie dać słowo honoru'  powiedział Hildebrand na konferencji prasowej, gdy niespodziewanie po dwóch latach spędzonych na czele Szwajcarskiego Banku Narodowego podał się do dymisji. Nie miał wyjścia, bo skandal wokół jego rodziny zataczał tak szerokie kręgi, że rykoszetem uderzał w wiarygodność jego kraju. "Financial Times" pisał bez ogródek: "Hildebrand zhańbił szwajcarską markę". Zaś w kraju coraz głośniej mówiono, że jest "łotrem" i "spekulantem" - szwajcarska skrajna prawica najchętniej widziałaby go za kratkami. A wszystko zaczęło się od jednej bankowej transakcji 

Historia upadku Hildebrada wygląda jak żywcem przepisana ze scenariusza hollywoodzkiego dreszczowca. Zaczyna się mniej więcej jesienią zeszłego roku (dokładna data nie jest znana) w klimatyzowanym pomieszczeniu, w którym pracują informatycy zuryskiego Banku Sarasin. To licząca 160 lat instytucja zajmująca się głównie bankowością prywatną. W zeszłym roku na kontach klientów leżało ponad 100 mld franków, a Bank Sarasin należał do najbardziej prestiżowych w kraju. Pogrzebał go jednak niespełna 40-letni informatyk, który zaczął przeglądać historie transakcji na koncie Hildebranda i jego żony Kashyi. Ze zdumieniem odkrył, że pół roku temu żona szefa banku centralnego sprzedała 400 tys. franków, by kupić 500 tys. dol. Miesiąc później zamieniła dolary z powrotem na franki. Na transakcji zarobiła ponad 50 tys. CHF. Uwagę informatyka zwrócił jednak nie zysk (jak na warunki mały), ale data. Pani Hildebrand dolary kupiła 15 sierpnia 2011 r. Trzy tygodnie później jej mąż podjął decyzję o usztywnieniu kursu franka. Szwajcarska waluta, która w ostatnich tygodniach biła kolejne rekordy wartości, odtąd miała kosztować dokładnie 1,20 euro. W ten sposób bank chronił szwajcarską gospodarkę. Niewyobrażalnie drogi frank nie tylko doprowadzał do rozpaczy Polaków czy Węgrów, którzy w tej walucie wzięli kredyty hipoteczne. Zabijał też szwajcarską branże turystyczną i żyjący z eksportu przemysł. Skutki odczuwali nawet rolnicy, bo Szwajcarzy po żywność jeździli do tańszych Niemiec. 

Informatyk uznał, że Kashya Hildebrand wiedziała o tym, co planuje jej mąż, i wykorzystała to, by zarobić. Jednym słowem doszło do tzw. insider tradingu, co w Szwajcarii (i nie tylko) jest przestępstwem. Tylko kto uwierzy podrzędnemu informatykowi, który jako dowód pokazywał jedynie trzy zrzuty z ekranu? Okazało się, że jest człowiek, który czeka, by Hildebrandowi powinęła się noga. To Christian Blocher, szwajcarski milioner i przywódca ksenofobicznej Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP).

SVP zdobyła w Europie złą sławę, organizując regularnie nagonki na żyjących w Szwajcarii cudzoziemców - nie tylko uciekinierów z Afryki czy Bliskiego Wschodu, ale także Niemców, którzy zdaniem Blochera i jego ludzi podkradają Szwajcarom pracę. Trzy lata temu partia na drodze referendum przeforsowała łamiący prawa człowieka zakaz budowy meczetów z minaretami, rok później nakaz automatycznego deportowania każdego cudzoziemca, który popełni w Szwajcarii jakiekolwiek przestępstwo.

Nazwisko Blochera w Europie wymawia się jednym tchem z francuskim ksenofobem Jean-Marie Le Penem czy nieżyjącym austriackim populistą Jörgiem Haiderem. Ale choć SVP popiera co czwarty Szwajcar, pozostałe partie są w stanie izolować populistów, a poparcie dla nich powoli spada. Blocher jesienią zeszłego przegrał walkę o tekę w szwajcarskim rządzie, a jego gwiazda zaczynała blednąć. Finansowe machinacje Hildebrandów spadły mu jak z nieba. Tym bardziej że szef banku centralnego był od dłuższego czasu jego osobistym wrogiem. Wielokrotnie krytykował podejmowane przez Hildebranda rozpaczliwe próby osłabiania franka. - W ten sposób okrada się Szwajcarów - mówił. 

O sprawie Blocher dowiedział się przez kilku pośredników (informatyk z Banku Sarasin najpierw powiadomił o sprawie związanego z SVP adwokata, z którym razem chodził do szkoły). Zaalarmował rząd, a opinią publiczną na początku stycznia zajął się związany ze skrajną prawicą tygodnik "Weltwoche", który SVP regularnie wykorzystuje do ataków na politycznych przeciwników. 

Hildebrand bronił się dobry tydzień. Twierdził, że jeszcze pod koniec roku transakcje jego rodziny sprawdzili niezależni kontrolerzy i nie wykryli w nich nic niezgodnego z prawem. Wcześniej sprawdzali je kontrolerzy banku centralnego. A samą decyzję o zakupie dolarów w sierpniu podjęła jego żona, o czym on nie miał pojęcia. Dowodów na to jednak nie ma. Później "Weltwoche" zamieściło korespondencję mailową między Hildebrandami, a ich doradcą bankowym. Twierdziło nawet, że Hildebrand sam kazał mu przez telefon kupić dolary. Okazało się jednak, że tę informację dziennikarze wyssali z palca. Jednak sam fakt, że Hildebrand rozmawiał z bankowcami o interesach żony, jeszcze bardziej podgrzał atmosferę. 

Hildebranda bronili członkowie szwajcarskiego rządu. Ale pogrążali go eksperci. Zgodnie uznali, że niezależnie od okoliczności, najważniejszy bankier kraju i jego rodzina nie mogą spekulować walutą. To po prostu nie przystoi. A prasa przypomniała też, że pochodząca z Pakistanu żona Hildebranda, dziś właścicielka galerii, dorobiła się milionów na Wall Street. Kupując w sierpniu dolary, powinna pomyśleć o reputacji męża, a nie o korzystnym kursie. - Mój mąż nie powinien mi po prostu pozwolić tego robić. Przepraszam z całego serca Szwajcarów i mojego męża - mówiła w telewizyjnym wywiadzie Kashya Hildebrand. 

Na awanturze stracili jednak tylko Hildebrandowie. Informatyk, gdy tylko dowiedział się w jaki sposób SVP wykorzystała jego donos, próbował popełnić samobójstwo. Z Banku Sarasin wyrzucono go dyscyplinarnie, czeka go też sprawa karna. Ujawnianie danych bankowych osobom trzecim jest w Szwajcarii poważnym przestępstwem. - Zrujnowali moje życie. Nie chciałem tego - mówi dziennikarzom. 

Blocher i "Weltwoche" są zaś w Szwajcarii na cenzurowanym. Polityk ostatecznie udowodnił bowiem, że nie ma żadnych skrupułów. "Weltwoche" oskarżono zaś o manipulowanie opinią publiczną i urządzanie nagonki na państwo. Politycy wszystkich partii poza SVP domagają się od redakcji wyjaśnień i grożą jej konsekwencjami. 

Ale najbardziej straciła sama Szwajcaria. Nie chodzi tylko o to, że transakcje żony Hildebranda mogły naruszyć prestiż banku centralnego. Wpływy jego byłego już prezesa miały globalny charakter. Hildebrand zasiadał w wielu instytucjach kształtujących zasady globalnego rynku finansowego, cieszył się w nich sporą estymą i potrafił forsować decyzje korzystne dla Szwajcarów. Nie wiadomo, czy jego następca będzie postacią podobnego kalibru.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Afery taśmowe: stan państwa

"MORE recordings are destabilising the Polish government this week. The juiciest revelation so far is that the foreign minister, Radek Sikorski (pictured), said in January that he viewed Poland's alliance with America as “worthless”.

Mr Sikorski's comments were made in a dinner conversation with the former finance minister, Jacek Rostowski, which was recorded and printed in Wprost, a Polish news weekly. During the often vulgar conversation, Mr Sikorski said the alliance with Washington “is complete bullshit. We'll get into a conflict with the Germans and the Russians and we'll think that everything is super because we gave the Americans a blowjob. Losers. Complete losers.”

The conversation took place before Russia's annexation of Crimea and its support for an armed rebellion in eastern Ukraine, which has prompted a noticeable warming in Poland-American security ties. Warsaw has also become more critical of Germany, as the German government has been reluctant to impose tough sanctions on Russia and is lukewarm about shifting NATO troops to central European states worried about the perceived Russian threat.

American officials stated in public that ties with Poland were not affected. “I’m not going to comment on alleged content of private conversations. As for our alliance, I think it’s strong,” tweeted Stephen Mull, the American ambassador in Warsaw. Mr Sikorski said the “government has been attacked by an organised group of criminals. We still don't know who is behind this.” Polish law forbids the recording of a conversation without the knowledge of the participants.

Wprost did not say much about who made the recordings, writing only that they had been supplied by a “businessman” who dubbed himself “Patriot” when sending along an e-mail with a link to four recordings. Gazeta Wyborcza, a newspaper, reported that waiters at several exclusive Warsaw restaurants frequented by senior officials and businessmen may have been making recordings for about a year and then selling them back to those who had been bugged. The paper said the political recordings had been taken over by someone else.

The scandal is hitting the government of Donald Tusk at a time when Poland has been playing its strongest diplomatic hand in centuries. Warsaw has been a leading advocate of a tough EU response to Russia's behaviour in Ukraine.

In their conversation, Mr Sikorski and Mr Rostowski also worried that Britain could end up being pushed out of the EU. They talked in cutting terms about fellow politicians and opined that Mr Tusk would make an able replacement for Herman Van Rompuy, the president of the European Council.

The other recordings released today include conversations by Jacek Krawiec, the head of state-controlled PKN Orlen, the leading Polish refiner, Pawel Gras, a former government spokesman as well as Wlodzimierz Karpinski, the treasury minister. But their impact appears to be smaller than last week's revelations in which the interior minister, Bartlomiej Sienkiewicz, met with the central bank governor, Marek Belka. In that conversation, recorded last July, the two talked about getting the bank to prop up the economy in the event of a slowdown that would endanger the ruling Civic Platform party's bid for a third term in office next year. The officially apolitical Mr Belka agreed to help in return for Mr Rostowski's head. The finance minister was fired in November.

The zloty strengthened against major currencies today and the Warsaw Stock Exchange was in positive territory. Nicholas Spiro of Spiro Sovereign Strategy, writes that Poland is a “sovereign which continues to be viewed by foreign investors as one of the best run EMs and a relative 'safe haven'. While this perception is being challenged by the scandal, it would take a lot more than compromising conversations by Polish government ministers to seriously undermine sentiment towards Poland.”

It is unclear how many more recordings “Patriot” will be handing over to Wprost, but the revelations have dented the reputation of Mr Tusk's government. Even so, chances of an early election are still fairly low. Civic Platform has been trailing the opposition Law and Justice party in recent opinion polls. Mr Tusk's junior coalition partner from the Polish People's Party is still standing loyally by his side, and the two have a majority in parliament.

An early election would need a two-thirds vote to dissolve parliament, something that cannot happen without the support of Law and Justice. It is still not clear if Law and Justice would back such a step. It may instead prefer to wait for several more months in the hopes that Civic Platform would continue to bleed away its popularity, making it easier for Law and Justice to win next year's election."

Afery taśmowe to nazwa od tego, że są to nagrania rozmów o charakterze mafijnym, ale przecież nie na taśmach magnetycznych się teraz nagrywa tylko nosnikach cyfrowych, jednak nazwa jest świetna, bowiem te afery schodzą jedna za drugą jak z taśmy produkcyjnej w fabryce, a jako opinia publiczna wiemy, że to co wiemy, to wierzchołek góry lodowej, i znacznie więcej jest wciąż ukryte pod powierzchnią, wciaż dobrze schowane przed społeczeństwem, tak jak przysłowiowa góra lodowa: skoro widać jej szczyt, to na pewno pod wodą są ogromne masy lodu, ale przecież mimo, że jest pewnośc że one są to bez zbadania nie wiadomo jak wielkie. Z tymi aferami jest dokładnie tak samo: muszą być wykryte aby poraziły ludzi swoją bezczelnością.
Może wówczas część z tych którzy nie żrą tych ochłapów z koryta (czyli ludzi dla których potworozono specjalnie bezuzyteczne stanowiska aby mieli łatwą, pewną i przyzwoicie płatną pracę - ale zawsze są to ochłapy z pańskiego stołu) - może wówczas wyborcy zagłosują inaczej.



Dlatego to co ostatnio wypłyneło na światło dzinne, to powód do dymisji rządu, które oczywiście nie będzie, co więcej nie będzie komisji śledczej, która również powina być natychmiast powołana (ale nie taka, która pozwoliłaby z kolei wylansować się róznym takim Ziobrom, szkoldnikom o większym ego niż poczuciu przyzwoitości).





Oczywiście, czy raczej niestety jak przewidywałem, żadnych dymisji, nie tylko całego rządu ale nawet ministra, a i szef NBP mato gdzieś, wręcz odwraca kota ogonem twierdząc, ze przebijała wtedy, w 2013 roku, jak zreszą i zawsze, troska o państwo.

Okazało się, że lewica na Wegrzch ma wiecej honoru niż, centrolewica w Polsce, były premier Wegier powiedział na posiedzeniu rządu (i te słowa wyciekły do wiadomości opinii publicznej) "kłamaliśmy, rano, kłamalismy w południe i kłamalismy wieczorem" i to wystarczyło do dymisji całego rządu, wczesnijszych wyborów, i w konsekwencji zwycięstwa Orbana, któy wyprowadza ęgry na prostą.
Tutaj, czyli u nas, układy mafijne są ta silen, że nei ma mowy o jakim kolewiek nawet mysleniu  oddawaniu władzy. Oszukiwać przy liczeniu głosów to tylko jedna z metot, inną jest zdobycie nielegalnego finansowania partii politycznej, zdobycia środków z pieniędzy publicznych na kampanię wyborczą.

A oto efekty afery taśmowej:

Poniedziałek, 16 czerwca 2014 (20:58)
"Istotą tej afery jest nielegalne nagrywanie polityków polskich - tak szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz skomentował sprawę ujawnienia nagrań przez "Wprost". Dodał, że ma do siebie żal, iż nie udało się wykryć sprawy. Podkreślił też, że nagrywanie polityków to przestępstwo.
Politycznej przyszłości przed sobą nie mam, moje ostatnie zadanie to wyjaśnić, kto nagrywał rozmowę - powiedział w TVN24 minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz.
Sienkiewicz - którego nagraną rozmowę z prezesem NBP Markiem Belką upublicznił w weekend "Wprost" - pytany, czy po publikacji nie czuje się skompromitowany i nie uważa, że powinien odejść z ministerstwa, odparł, że decyzje o jego odejściu, bądź pozostaniu na stanowisku, podejmuje premier.
Podkreślił, że ma do siebie żal m.in. o język tamtej rozmowy, który "mógł być obraźliwy dla wielu osób i był na pewno niewłaściwy". Dodał, że ma też żal do siebie za to, że "w zakresie nadzoru nad służbami specjalnymi nie udało mu się wystarczająco szybko osiągnąć stanu, dzięki któremu moglibyśmy tę aferę wykryć, zanim ona się zaczęła".
"Wprost" ujawnił nagranie, na którym słychać, jak Sienkiewicz rozmawia z Belką o hipotetycznym wsparciu przez NBP budżetu państwa kilka miesięcy przed wyborami, które może wygrać PiS; Belka w zamian za wsparcie stawia warunek dymisji ówczesnego ministra finansów Jacka Rostowskiego oraz nowelizacji ustawy o banku centralnym."


Andrzej Maciejewski, Poniedziałek, 16 czerwca 2014 ND
"Podczas dzisiejszej konferencji prasowej mieliśmy okazję zobaczyć polskiego premiera w roli rasowego kibica. Nie inaczej można określić jego wystąpienie w sprawie tzw. afery podsłuchowej. Zachował się jak rasowy kibic, który po przegranym meczu swojej drużyny śpiewa: „Nic się nie stało, kochani, nic się nie stało…”.
Po opublikowaniu bulwersujących nagrań przez tygodnik „Wprost” Donald Tusk dał czas swoim PR-owcom na przemyślenie strategii. Premier postarał się również, aby dziennikarze i media jemu sprzyjające miały czas na wytłumienie tematu i zbudowanie różnych scenariuszy wokół każdego z wydarzeń.
Dzisiaj, po tym jak pierwsze emocje wywołane opublikowanymi taśmami opadły, premier miał tylko 60 minut na wyjaśnienie tej sytuacji. On jednak zamiast wyjaśniać, wolał powiedzieć, że w zasadzie nic się nie stało. W jego ocenie, panowie Marek Belka i Bartłomiej Sienkiewicz właściwie wyszli na niewychowanych chłopaków, którzy powinni zostać wytargani za uszy za to, że wysunęli się nieco przed szereg i zajęli nieswoimi sprawami. Z kolei niedobry pan Nowak i pan Parafianowicz dostali czerwoną kartkę, przez co znaleźli się poza boiskiem. Niestety, padło na byłego ministra Nowaka jako tego, który musiał zostać zrzucony z sań na pożarcie wilkom.
Na konferencji prasowej Donald Tusk niestety nie potrafił odpowiedzieć na zarzuty w sprawie robienia politycznej transakcji, której celem było ugranie publicznymi pieniędzmi końcowego wyniku wyborczego na korzyść Platformy Obywatelskiej. Co więcej, premier Tusk nie widzi problemu w tym, że jego najbliżsi współpracownicy mogą być skazani na szantaż, polskie służby nie funkcjonują, brakuje zabezpieczenie kontrwywiadowczego. Mimo wszystko pan premier ma dobre samopoczucie i bardziej martwi się o to, kto jest odpowiedzialny za nagrywanie, niż o samą treść ujawnionych taśm."

20/06/2014
Mafijność ukądów w państwie zauważają już nawet dziennikarze pro-rządowi, bo oto M. Olejnik, na konferencji premiera po wtargnięciu ABW do redakcji "Wprost" (która przecież nie była do tej pory bynajmniej opozycyjna wobec rządu) powiedziała tak:

"- Jestem zaskoczona, że nie zdymisjonował pan ministra Sienkiewicza. Wczorajsza sytuacja była kompromitująca. Człowiek, który jest świadkiem we własnej sprawie, wczoraj był przesłuchany przez prokuraturę, prowadzi śledztwo w tej sprawie. Człowiek, który prowadził rozmowy w stylu mafijnym z prezesem Belką, nadal pozostaje ministrem - zarzuciła Olejnik.
- Dziennikarz ma obowiązek chronić swojego informatora, a ABW nie powinna używać siły. Nie znam państwa demokratycznego, gdzie siłowo wchodzi służba i prokuratura, to się pierwszy raz wydarzyło od 89 roku. Całe środowisko dziennikarskie jest przeciwko panu. Przykro mi - zakończyła."


Piątek, 20 czerwca 2014
"Nie minęły nawet dwa tygodnie od dnia, w którym na rozkaz pana prezydenta Komorowskiego „cała Polska” musiała ćwierkać z radości z powodu 25. rocznicy „odzyskania wolności”, to znaczy – dogadania się generała Czesława Kiszczaka z gronem swoich konfidentów w sprawie podziału władzy NAD Narodem Polskim – a oto z ust Umiłowanego Przywódcy w postaci ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza dowiedzieliśmy się, że państwo polskie istnieje „tylko teoretycznie”.
Tę przenikliwą diagnozę pan minister Sienkiewicz przedstawił podczas rozmowy podsłuchanej w restauracji „Pod Pluskwami”, kiedy to podżegał pana prezesa NBP Marka Belkę do złamania art. 220 ust. 2 Konstytucji zakazującego finansowania deficytu budżetowego dodrukowywaniem pieniędzy. Te podsłuchy musieli przeprowadzić pierwszorzędni fachowcy, bo nagranych zostało co najmniej 900 godzin, co musiało trwać całymi miesiącami, jeśli nie latami – a tubylcza bezpieka niczego nie zauważyła. Można to skomentować chyba tylko słowami pana Zagłoby do Bohuna: „Listy tobie wozić, panny porywać, ale z rycerzem – dudy w miech!”.
Ale jakże ma być inaczej, skoro te wszystkie „służby” to synekury dla marnotrawnych synów założycieli ubeckich dynastii, co to kiedyś samego jeszcze znali Stalina, a w przeddzień transformacji ustrojowej poprzewerbowywali się do rozmaitych państw poważnych w nadziei, że w zamian za frymarczenie polskimi interesami państwowymi będą mogli nadal pasożytować na Polsce i jej obywatelach? Oczywiście niezależna prokuratura wszczęła energiczne śledztwo, posyłając abewiaków do redakcji „Wprost”, żeby skonfiskowali wszystkie „nośniki”, ale przekonanie, że owe „nośniki” są w siedzibie redakcji, wydaje się naiwne. Wprawdzie są już pierwsze ofiary w postaci zatrzymanego menedżera restauracji „Pod Pluskwami”, a na pewno będą następne w postaci kelnerów i pomywaczy, bo zarówno ABW, jak i niezależna prokuratura jakieś sukcesy muszą mieć.
Warto w tym momencie przypomnieć rozporządzenie Włodzimierza Putina z 20 maja 2013 roku, w którym rosyjski prezydent nakazał tamtejszej Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nawiązanie współpracy z tubylczą Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, która razem ze Służbą Wywiadu Wojskowego wypączkowała ze „zlikwidowanych” Wojskowych Służb Informacyjnych. Ze strony SKW jej szef, pan generał Janusz Nosek współpracę z FSB nawiązał zaraz po katastrofie smoleńskiej, a więc jeszcze w roku 2010. Jak pamiętamy, we wrześniu ubiegłego roku pan generał został usunięty ze swej funkcji – jak mówiono w kołach wojskowych: „chwytem za nosek” – w związku z konfliktem z wiceministrem obrony generałem Waldemarem Skrzypczakiem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, nie można wykluczyć, że te co najmniej 900 godzin nagrań może stanowić pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony zimnego rosyjskiego czekisty Włodzimierza Putina, który za pomocą tej aluzji niejako potwierdza diagnozę pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza, że państwo polskie istnieje „tylko teoretycznie”, a nasi Umiłowani Przywódcy są u niego na widelcu. No dobrze, ale w takim razie z czego na polecenie pana prezydenta Bronisława Komorowskiego niedawno mieliśmy się tak cieszyć? Pan minister Sienkiewicz swoją diagnozę przedstawił w lipcu 2013 roku, podczas gdy pan prezydent myślał, że państwo polskie istnieje jak gdyby nigdy nic jeszcze dziesięć dni temu! Bardzo możliwe, że pan prezydent Komorowski jeszcze i dzisiaj myśli, że państwo polskie nadal istnieje, ale – powiedzmy sobie szczerze – co właściwie ma myśleć, skoro uważa się za prezydenta?" Redaktor St. Michalkiewicz 

"Obraz państwa oczami polskich VIP-ów
Jeśliby z opublikowanych we „Wprost" rozmów najważniejszych osób w kraju wyciągnąć wyłącznie wypowiedzi dotyczące państwa i zależnych od niego instytucji, wyłoniłby się obraz znacznie gorszy niż ten malowany przez najbardziej zajadłą opozycję. VIP-y nie wierzą w skuteczność państwa, i to na wszystkich niemal poziomach.
– Szambo. Tam jest szambo – mówi były wicepremier Jacek Rostowski w rozmowie z szefem MSZ Radosławem Sikorskim o którejś z rządowych instytucji. Choć z kontekstu trudno się domyślić, o co chodzi konkretnie, szef dyplomacji odpowiada: – Tak, ale to dlatego, że komitet (Stały Rady Ministrów – red.) nie działa.
Nie lepsza jest ocena szefa MSZ odnośnie do naszej polityki zagranicznej. – Bullshit kompletny – mówi o  forsowanym przez prezydenta, premiera i ministra obrony pomyśle inwestowania w relacje polsko-amerykańskie.
Polityka krajowa nie wygląda lepiej. Wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski ma o niej takie mniemanie: – Że ty masz wiedzę merytoryczną, to w życiu nie pomaga. Przynajmniej w polityce nie pomaga. Bo ta banda, która napier... cię i pier... różne głupoty.
Źle mają się sprawy, jeśli idzie o wpływ państwa na gospodarkę. Szef NBP Marek Belka narzeka, że władze oddały pole w sektorze bankowym i nie kwapią się, by odgrywać tam aktywniejszą rolę. – Minister finansów nie ruszy palcem. Dla szefa KNF najważniejsze jest, żeby jego d... była kryta – mówi w kontekście sprzedaży dużego polskiego banku.
Do słownika politycznej polszczyzny już przeszła wypowiedź szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza o sztandarowym projekcie, jakim miały być Polskie Inwestycje Rozwojowe. – Ich po prostu nie ma. To ch..., d... i kamieni kupa – ocenił w rozmowie z Belką.
Nic więc dziwnego, że państwo nie radzi sobie z takimi inwestycjami, jak budowa gazoportu. Były wiceminister finansów i do niedawna menedżer w państwowym gigancie PGNiG Andrzej Parafianowicz w rozmowie ze Sławomirem Nowakiem narzeka nie tylko na niekorzystną dla Polski umowę z włoskim konsorcjum budującym terminal w Świnoujściu, ale również na nadzór budowlany, przez który inwestycja nie ma szans powstać w terminie.
By pokazać patologie w tym sektorze, Parafianowicz opisuje jedną z państwowych spółek: – Polska Spółka Gazownictwa, 13 tys. ludzi. Ale jak będziesz budował, to na dziesięć metrów rury z gazem będziesz czekał dwa lata.
Nowak, były minister transportu i budownictwa, przyznaje mu rację. – To jest w ogóle jakiś absurd – potwierdza.
Ale największy problem, jak się okazuje z taśm, państwo ma z zapewnieniem bezpieczeństwa i wyegzekwowaniem sprawiedliwości. Warto tu przytoczyć w całości znany wywód Sienkiewicza. – Moje pierwsze doświadczenie jest banalne – opowiada Belce o objęciu przez siebie MSW. –  Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej...
Jako przykład podaje niemoc wobec „tłustych misiów", czyli – jak można się domyślić z kontekstu – biznesmenów prowadzących nie do końca korzystne dla państwa interesy. Zdaniem Sienkiewicza każda z instytucji z osobna jest bezradna, zarówno Centralne Biuro Śledcze, jak i Urząd Kontroli Skarbowej mogą „tłustym misiom" co najwyżej „nagwizdać".
Sienkiewicz ma nawet problem z instytucją, która mu bezpośrednio podlega, a która dba o bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. – Kurczę, z tym BOR-em. Kłopot polega na czymś innym. Nie polega na bieżącym zarządzaniu, ale chodzi o instytucję, której nikt nie dotykał przez lata. Wszyscy, którzy pracują w BOR-ze, mają syndrom sztokholmski.
Belce Sienkiewicz mówi o „rozkichanym" państwie.
Okazuje się jednak, że nie tylko rząd i podległe mu instytucje działają źle. Rozmówcy z Amber Room oraz Sowy i Przyjaciół nie zostawiają suchej nitki na formalnie niezależnej od rządu prokuraturze. Nowak: – (Adam) Hofman, k..., 100 tys. na przelewach, wszystko udokumentowane i prokuratura mówi „sorry", nie wszczyna, odmawia. To są jaja, k... Co za kraj, ja pier... Moja sprawa była skręcona w Prokuraturze Generalnej.
Szef MSZ jest zdania, że prokuratura działa źle, bo kibicuje opozycji. – To jest ewidentny deal Seremeta z PiS-em. To, co robią – skarży się Rostowskiemu na działania śledczych w sprawie likwidacji WSI przez Antoniego Macierewicza.
O upolitycznieniu prokuratury przekonany jest też najbliższy współpracownik Donalda Tuska, minister w Kancelarii Premiera Paweł Graś. – Prokuratura też, już widać, coraz dziwniejsze te werdykty wydaje, już czeka, patrzy na te sondaże – mówi szefowi Orlenu. Wie, że to efekt przeforsowanej przez Platformę decyzji o rozłączeniu politycznej funkcji ministra sprawiedliwości i stanowiska prokuratora generalnego. – Jeszcze tym oddzieleniem dopomogliśmy. Tak że właściwie, wiesz, żadnych środków sobie państwo nie zostawiło, żeby oddziaływać.
Przyjmijmy założenie, że wszyscy podsłuchani są przejęci wykonywaniem misji publicznej i wypowiadają sądy nie z powodu prywatnych czy partyjnych interesów, lecz w trosce o państwo. Ujawnione nagrania okazują się wtedy tym bardziej kłopotliwe dla rządzących.
Po pierwsze, zły obraz państwa jaskrawo kontrastuje z rocznicową propagandą. Podczas obchodów dziesięciolecia w UE czy 25-lecia wyborów czerwcowych rządzący podkreślali, jak dobrze Polska wykorzystała historyczną szansę. Nawet zachodnia prasa rozpisywała się o powtórce złotego wieku nad Wisłą.
Po drugie, rozmowy stają się dla opozycji idealnym narzędziem krytyki władzy (choć sam PiS, rządząc, lubił mówić o imposybilizmie – czyli poważnym ograniczeniu rządu w jego działaniach).
Najważniejsze jest jednak co innego: jeśli państwo jest w aż tak złym stanie, to kto jest zdolny je naprawić?"

piątek, 13 czerwca 2014

Państwo Al-Kaidy

Wieszczony w latach dziwiećdziesiątych koniec historii przez Francisa Fukuyamę, w jego słynnej ksiażce o tym samym tytule, okazał się wierutną bzdurą, ale jak w wiele bzdur, tak i w tę ludzkośc, a przynajmniej jej wielka część na Zachodzie zwłaszcza uwierzyła.
Tak jak Zachód wierzył, że komunizm to co prawda dziwny, ale jednak pokojowy system sprawowania rządów, tak i w latach po upadku ZSRR był skłonny wierzyć, że teraz nie ma co się zmieniac na świecie, a skoro życie wyewoluowało z pierwotnej zupy, tak i teraz z tych upadłych tworów politycznych wyewoluuje demokracja, wolność i swoboda robienia biznesów.
Rzeczywiście Rosja Putina, poza pacyfikacja Czeczeni nie epatowała świata niczym szczegółnym, a "nowyje ruskie" zostawiali majątki na Zachodzie, kupowali kluby piłkarskie, banki i wille, i nikogo nie obchodziło, że to forsa wydarta jest robotnikom z gardła, a majątki chłopskie lub fabryki nie zostąły zwrócone żadnym prawowitym właśicielom.
Tak teraz Śwait się zmienia na naszych oczach, a państwo Al-Kaidy, które ma ma ładnie brzmiącą roboczą nazwę państwo Iraku i Lewantu, powstaje na naszych oczach po wieloletniej okupacji Iraku, po zabiciu Sadamma Husaina, po tych wszystkich ofiarach zołnierzy amerykańskich, angielskich, polskich, czeskich i innch. Ten wysiłek zdał się psu na budę.
Syria wrze - a to za sprawą Rosji, Ukraina wrze - to też Rosja, Afganistan będzie wrzał - tam nikt inny jak Rosja wesprze wrogów USA. 
Co nastapi w Afryce, tago nie wiem, nie wiem co będzie w Kenii (grupy somalijskiej sa powiązane z Al Kaidą w mniejszym lub większym stopniu) lub Ugandzie, ale przecież Nigerie już wrze, a terroryzm podnosi łeb coraz bardziej zuchwale.
A przecież trudno przypuszczać, że bandy nigeryjskich rzezimieszków islamskich tak sobie sami wymyslili to okrutne mordowanie chrześcijan.


Te dwa słowa potrafią wstrząsnąć światem: „państwo Al-Kaidy” jest jednym z największych zagrożeń przewidywanych przez Zachód i szerzej większość krajów i cywilizacji Eurazji, Afryki i Ameryki. W takim państwie Al-Kaida – „baza” globalnego terroryzmu islamistycznego – rządziłaby sama, lub pod przyjaznym rządem cieszyłaby się swobodą działania, w tym przygotowywania ataków zbrojnych na inne kraje.
Ten drugi wariant raz zaistniał – Al-Kaida miała globalne dowództwo na czele z Osamą bin-Ladenem, centralne komórki planowania i wywiadu oraz obozy szkoleniowe w rządzonym przez talibów Islamskim Emiracie Afganistanu od 1996 do 2001 roku. Wariantu pierwszego dotąd nie było, ale teraz materializuje się w Iraku i Syrii.
Powstające państwo Al-Kaidy objęło już północną jedną trzecią Syrii między granicami Turcji i Iraku, oraz północną połowę Iraku – także przyległą do Turcją, więc do NATO – z wyjątkiem Kurdystanu na północnym wschodzie.
Sięga w mieście Faludża na odległość tylko około 50 kilometrów od śródmieścia Bagdadu. Rozprzestrzenia się na obszarze zamieszkanym w większości przez wyznawców islamu odmiany sunnickiej, najliczniejszej wśród Arabów i na całym świecie – podczas gdy w Iraku większość mają szyici, skupieni na południu i przy granicy z Iranem, i obecnie rządzący krajem. W Syrii reżim dynastii Asadów – sojusznik Rosji i Iranu – oparty jest na szyickiej mniejszości. Gdy Zachód odmówił istotnej pomocy prozachodnim powstańcom syryjskim, islamiści sunniccy przejęli inicjatywę. Al-Kaida działa głównie wśród sunnitów Syrii, Iraku i świata.
Ziemie sunnickie „wyzwala” organizacja Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (jej nazwę arabską można przełożyć również na „Islamskie Państwo w Iraku i Syrii”), szeroko znana pod angielskim akronimem ISIL (odpowiednio ISIS). Jest odłamem Al-Kaidy bardziej radykalnym, niż sama Al-Kaida. Wielu członków i liderów ISILnależy do młodego pokolenia, dla którego bin-Laden burzący Manhattan i Pentagon to legenda, a jego oficjalni następcy – mięczaki i zdrajcy. Zarazem ISILkorzysta z wojskowych i wywiadowczych umiejętności weteranów obalonego w 2003 roku przez USA z sojusznikami – w tym Polską – sunnickiego reżimu Saddama Husajna.
Ponad 400 milionów dolarów amerykańskich w złocie i walutach światowych zdobył ISIL – według niektórych źródeł – w skarbcach banków nowo podbitego miasta Mosul, drugiego liczbą ludności i gospodarką w Iraku. Prawdopodobnie już przewyższa Al-Kaidę środkami na prowadzenie wojny terrorystycznej i wszelkiej. Odnosząc strategiczne zwycięstwa, może spróbować zjednoczyć się z Al-Kaidą na swoich warunkach, lub zastąpić ją po zmianie zasięgu działania i nazwy z regionalnych na globalne. Dziś zapowiada podbój północnych dzielnic lub nawet całości irackiej stolicy. Jeśli nie zostanie zatrzymany, pójdzie dalej, w tym na święte miasta Mekkę i Medynę w Arabii Saudyjskiej – pierwszej ojczyźnie bin-Ladena.
Państwo Al-Kaidy wyłania się tym razem nie „za siedmioma górami, za siedmioma morzami” – jak Zachód widzi Afganistan – lecz u granicy NATO, na geostrategicznym połączeniu Azji z Europą i Afryką, i w największym światowym zagłębiu łatwo dostępnych ropy i gazu. Stany Zjednoczone, których siły zbrojne wyszły z Iraku w 2011 roku zgodnie z umową z 2008 roku, muszą wrócić do gry. Dziś głośno rozważają podjęcie uderzeń lotniczych dla wsparcia władz Iraku w obronie Bagdadu i próbie odparcia ISIL. Ale wygranie wojny jedynie z powietrza jest skrajnie trudne i niepewne. Zwłaszcza, gdyby strategiczne sanktuarium ISIL w Syrii pozostało nienaruszone. Możliwa i prawdopodobna staje się – tylko lotnicza lub z użyciem wielu rodzajów wojsk – amerykańska IIIWojna nad Zatoką Perską, tym razem jednocześnie nad Morzem Śródziemnym."

"Władze Iraku tracą kontrolę nad kolejnymi obszarami kraju. Do Bagdadu zmierzają dżihadyści, przejmując po drodze kolejne miasta. Kirkuk w całości przejęli peszmergowie – czyli Kurdowie walczący o niepodległość swojego regionu. Skutki konfliktu możemy odczuć już wkrótce, płacąc więcej za paliwo na stacjach benzynowych.
Wcześniej marsz na Bagdad ogłosili dżihadyści z organizacji Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie. Zajęli Mosul, Tikrit i dotarli do Samarry, 100 kilometrów od stolicy. Zapowiadają zdobycie Bagdadu i Karbali na południu Iraku – świętego miasta muzułmanów. Według irackich mediów, armia odbiła już Tikrit.
W reakcji na te wydarzenia irackie lotnictwo zbombardowało pozycje rebeliantów w Mosulu i w pobliżu tego miasta.
Stany Zjednoczone są gotowe do podjęcia akcji militarnej w Iraku, jeżeli amerykańskie interesy zostaną zagrożone. Zadeklarował to prezydent Barack Obama. Amerykanie rozważają różne formy pomocy. Według dziennika "New York Times", premier Iraku Nuri al-Maliki poprosił Waszyngton o naloty na pozycje rebeliantów. Według AFP, Amerykanie rozważają użycie dronów, natomiast nie chcą wprowadzać do Iraku wojsk. Ostatni amerykańscy żołnierze opuścili ten kraj trzy lata temu. Oficjalnie przedstawiciele amerykańskich władz mówią jedynie o "współpracy" z władzami w Bagdadzie.
Także sekretarz generalny NATO nie widzi potrzeby zaangażowania Sojuszu w Iraku. Anders Fogh Rasmussen odniósł się w ten sposób do przejęcia przez bojówki islamskie kontroli nad częścią kraju i porwania obywateli tureckich. Rasmussen potępił akty przemocy i zaapelował o uwolnienie 49 zakładników.
Wcześniej sprawą zajęła się Rada Bezpieczeństwa ONZ. Potępiła zajęcie przez islamskich ekstremistów Mosulu i Tikritu. Rada zażądała natychmiastowego uwolnienia tureckich zakładników. Potępiła też ataki terrorystyczne w innych częściach Iraku oraz wyraziła głębokie zaniepokojenie faktem, że setki tysięcy osób musiało opuścić swoje domy.
Skutki wzrostu napięcia w Iraku możemy już wkrótce odczuć na stacjach benzynowych. Ceny ropy na giełdzie paliw w Nowym Jorku rosną. Baryłka ropy West Texas Intermediate w dostawach na czerwiec na giełdzie paliw NYMEX w Nowym Jorku kosztowała w czwartek 104,68 dol., czyli o 28 centów więcej. Powodem zwyżek, jak podają analitycy rynku, jest właśnie niepewność w związku z eskalacją konfliktów w Iraku."

/