poniedziałek, 26 marca 2018

Sprawiedliwi wśród narodów świata


Lubkiewiczowie_slajd
Leon Lubkiewicz, Maria Lubkiewicz. Fot. Archwium prywatne rodziny Olton

Wielu Polaków w czasie drugiej wojny światowej pomagało ludności żydowskiej. Pomoc ta była zarówno instytucjonalna, jak i oddolna, spontaniczna.  Niezależnie od tego, jaki miała charakter, osoby udzielające pomocy Żydom ryzykowały życiem, aresztowaniem lub deportacją do obozu koncentracyjnego. Oto historia rodziny Lubkiewiczów, którzy, podobnie jak rodzina Ulmów, zapłacili za ratowanie współobywateli najwyższą cenę.
13 stycznia 1943 roku do wsi Sadowne powiatu węgrowskiego przybyła niemiecka ekspedycja karna. Wieś leżała na trasie pociągów wiozących Żydów do niemieckiego obozu śmierci w Treblince, który był oddalony o piętnaście kilometrów. Mieszkańcy Sadownego pomagali uciekinierom z transportów i z obozu, a także miejscowym Żydom, którzy ukrywali się w okolicznych lasach. Ekspedycja miała nie tylko wyłapać uciekinierów, ale również ukarać tych, którzy podali im pomocną dłoń.
15 października 1941 roku Niemcy wprowadzili na terenie Generalnego Gubernatorstwa karę śmierci za pomoc lub udzielanie schronienia ludności żydowskiej. Tę decyzję poprzedziło przymusowe zamykanie Żydów w gettach, kłamliwe kampanie nienawiści, konfiskaty majątku oraz kontrybucje na rzecz okupanta. W marcu 1942 roku zaczęto likwidować getta, a ich mieszkańców wywozić do obozów zagłady.
W takich okolicznościach Leon Lubkiewicz, piekarz ze wsi Sadowne, wraz z żoną, pomagał ukrywającym się Żydom, którzy kupowali od niego chleb, by przetrwać. Ich los jest nie tylko świadectwem okrucieństwa Niemców, pokazuje także, że nawet najdrobniejszy gest codziennej życzliwości wobec żydowskich sąsiadów ściągał na Polaków brutalne represje. Niemiecka polityka okupacyjna miała zerwać wszelkie więzy solidarności między obywatelami zniszczonej II Rzeczpospolitej – etnicznymi Polakami i etnicznymi Żydami.
Leon Lubkiewicz miał czworo dzieci. Jedno z nich, Irena Kamińska, opowiedziała po latach historię swojej rodziny. W liście do Żydowskiego Instytutu Historycznego z 12 czerwca 1969 roku napisała:
Zaszłam do domu i od razu mówię, że są żandarmi, że mnie zatrzymali, pochowałam szybko książki od nauki z tajnego gimnazjum, a tymczasem dwie Żydówki z Sadownego, Elizówna i Czapkiewiczówna, przyszły do ojca do piekarni. Za furtką złapali ich żandarmi z Karnej Ekspedycji i zapytali skąd mają chleb, więc odpowiedziały, że od Lubkiewiczów (…). Żydówki zaraz rozstrzelali (…). Żandarmi tymczasem, nie czekając na wykopanie dołu dla zabitych Żydówek, wpadli do mieszkania rodziców, jeden z nich był nazwiskiem Schultz (…) Podskoczył wtedy do mojej matki, krzycząc: «Co, dawaliście Żydom chleb!» (uderzył moją matkę silnie pięścią w twarz, tak że się zatoczyła przy ścianie i momentalnie policzek miała siny, aż czarny).
Podskoczył wtedy momentalnie Schultz do mnie, kopnął mnie silnie w nogę twardym wojskowym butem. Następnie pistoletem uderzył mnie w plecy, w kręgosłup, tak silnie, że dzisiaj mam w tym miejscu stały ból i krzyknął: «Powiedz, że twoja matka dawała Żydom chleb!»
Tymczasem rozwścieczony Schultz ustał naprzeciwko mojej matki, którą popychał do drzwi drugiego mieszkania w odległości około trzech metrów przy kredensie i krzyknął: «Liczę do dziesięciu, jak się nie przyznasz, to będę strzelał!». Wystawił pistolet na moją matkę w mieszkaniu i zaczął liczyć.
Ja tymczasem, chociaż mam silny ból, jednak myślę błyskawicznie «Jak ustanę przed matką, przecież ta kula przebije i mnie i matkę». Nogi i ręce mi zdrętwiały i uklękłam między matką, zbrodniarzem hitlerowskim Schultzem, przed pistoletem. Przestał Schultz liczyć na rozkaz starszego oficera Karnej Ekspedycji, ale śledztwo trwało do godziny 22.00 (…).
O godzinie 22.00, 13 stycznia 1943 r., żandarmi z Karnej Ekspedycji rozstrzelali wymęczonych i zbitych moich rodziców i brata na podwórku, za ratownictwo Żydów w Polsce. Mnie zostawili jako małoletnią, ale cóż z takiego życia, kiedy odebrali mi zdrowie i chęć do życia.[1]
Oprócz Ireny, z rodziny Lubkiewiczów przeżył również najstarszy syn, Stanisław, któremu udało się uciec.
Innym świadkiem tej zbrodni był Franciszek Rutkowski, który opisał ją w liście z 14 marca 1979 r. wysłanym do Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce:
Odniosłem mleko do mleczarni, gdzie zostałem poinformowany, że gestapowcy zastrzelili Lubkiewicza – piekarza, jego żonę i syna za to, że sprzedawał dla Żydów chleb. Żydzi w tym czasie ukrywali się w pobliskim lesie pod Sadownem, był to powiat Sokołów Podlaski, i codziennie (jak później sprawdziłem) byli zaopatrywani w chleb przez w/w piekarza. Wziąłem w rękę konew z mlekiem i poszedłem obejrzeć to miejsce, gdzie leżeli zabici Lubkiewicze. Strach przed gestapowcami był tak wielki, że na drodze, którą szedłem, nie spotkałem ludzi. A była to godzina około dziesiąta rano. (…)
Ja sam się ukrywałem przed okupantem i mieszkałem w tym czasie w Sójkówku, gm. Sadowne. U mnie mieszkało dwoje Żydów, lecz gdy się dowiedzieli o tym wypadku, to poszli na Wschód. Byli to młodzi ludzie, Żyd i Żydówka[2].
Ciała zamordowanych leżały jeszcze przez cały następny dzień. Niemcy chcieli w ten sposób pokazać pozostałym mieszkańcom, co grozi za pomaganie Żydom.
Leon, Marianna oraz ich syn Stanisław zostali w 1997 roku zaliczeni przez instytut Yad Vashem w poczet Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Objaśnianie Polski

Profesor Andrzej Sulima Kamiński
 od ponad 10 lat organizuje konferencję „Przywracanie zapomnianej historii". Każdego roku do Polski przyjeżdżają anglojęzyczni wydawcy i autorzy książek naukowych. Podczas konferencji poprawiane są występujące w nich błędy dotyczące historii Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Rzeczywiście jest z tym problem?
Tak, i to bardzo poważny. Przypomnę choćby Katarzynę II – w jej czasach najwybitniejszym filozofem, a przy tym człowiekiem o niesłychanym dowcipie i inteligencji, którego często cytowano, był Wolter. Caryca płaciła mu olbrzymie pieniądze, by ośmieszał Polskę. Taki był jej cel: ośmieszyć, a następnie tłumaczyć, dlaczego Polska powinna przestać istnieć. I Wolter skutecznie to realizował. W pewnym sensie ta myśl wciąż jest żywa.
To znaczy?


Przede wszystkim wśród Polaków, czego nie jesteśmy świadomi. Czasem słyszę wypowiedzi niektórych polskich historyków: „Byliśmy głupi. Polska stała nierządem, ta wolność szlachecka... Nie umieliśmy się zorganizować. Nie mieliśmy silnego króla, który by nas poprowadził".

Czyli to wszystko jest mitem?
Tak. Fryderyk II robił to samo. Też się nas bał, nie chciał, żebyśmy istnieli, więc płacił, by wmawiać, że Rzeczpospolita to karczma zajezdna, w której tylko pito i nie było żadnego porządku. To jeden wielki mit! Został stworzony przez władców państw, którym zależało na naszym upadku. Niestety, dziś też jest on bardzo silny.
Na ile pana konferencje zmieniły odbiór Polski przez badaczy?
Jak dotąd wraz z zespołem poprawiliśmy 85 książek przeznaczonych dla amerykańskich studentów. Ważne jest też, że zagraniczni wydawcy chcą przyjeżdżać do Polski, choć często muszą przymuszać do tego autorów.
Autorzy boją się przyjeżdżać do Polski?
Zewsząd słyszą, że w Polsce jest okropny rząd i system. I myślą: „Pojadę, a oni będą mnie zmuszać do jakiegoś neofaszyzmu". Jeden z wydawców, który kilka razy był ze mną w Polsce, powiedział autorowi: „Głupi jesteś? Pojedziesz, to zobaczysz, jak tam jest naprawdę. Dużo się nauczysz, oni ci powiedzą tyle ciekawych rzeczy". A później wielu autorów przysyła nam listy z podziękowaniami.
Mógłby pan podać jakiś przykład?
Chociażby John Merriman, bardzo lewicowy historyk z Uniwersytetu Yale, a przy tym wielki autorytet i autor znanej książki „A history of modern Europe". Przed naszymi poprawkami Józef Piłsudski był w jego książce faszystą, a powstrzymanie bolszewików przez Polaków zostało określone jako straszliwe nieszczęście, zastopowana została wspaniała armia, niosąca wolność światu... Początkiem jego przemiany była wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego. Poszedł tam i się popłakał.
Co było dalej?
Obecnie nie opuszcza żadnej konferencji. Zdarza się, że gdy zagraniczni badacze przyjeżdżają na konferencję, mówią: „Przecież oni tutaj mają rację". Wracając do Johna Merrimana, pamiętam, jak byłem z nim na Euro 2012. On jest wielkim pasjonatem piłki nożnej. Zapytałem, komu kibicuje. A on: „Jak to komu? Francji!". Wprawdzie Amerykanin, ale we Francji ma dom. „Ale potem Polsce!" – dodał po chwili. Ja na to: „To już nie Rosji?", na co Merriman: „Wiesz, zmieniłem poglądy. Ja już zawsze będę za Polską".
Merriman jest wielkim zwolennikiem postępu. Dla niego Komuna Paryska była czymś wspaniałym. A Polacy zapewne są dla niego wspaniali, bo brali w niej udział (śmiech). W każdym razie bardzo nam pomaga w zmianie odbioru Polski przez badaczy. Wielu amerykańskich historyków ma poglądy, które nie są przez nas mile widziane. Ale oni wychowali się na uniwersytetach, na których powtarzano, że Rosja zawsze była wielka, a Niemcy bardzo dobre, dopóki nie przyszedł okropny Hitler i nagle zrobił z Niemców nazistów, ale potem przepadł, i znów były dobre Niemcy. Z takiej tradycji wyrośli.