wtorek, 24 września 2013

Rosja, najważnieszy sąsiad Polski


"Rosyjski sąd w Noworosyjsku nad Morzem Czarnym zakazał tłumaczenia Koranu i orzekł, iż tłumaczenie świętej księgi na rosyjski w precedensowej sprawie Elmira Kulieva zostało rozpoznane jako „ekstremistyczne” skutkiem czego takie próby zostały zakazane w rosyjskim prawie, co ma strzec przed rozpowszechnianiem i posiadaniem materiałów ekstremistycznych.

Wydając wyrok sąd przytoczył opinie ekspertów z Forensic Centre at the Ministry of Internal Affairs of the Russian Federation (MVD) dla obszaru Krasnodaru, wedle opinii książka zawiera:
„…fragmenty, w których osoba, lub grupa osób (zwykle nie-muzułmanów) jest przedstawiana negatywnie z powodów związanych z konkretną religią… fragmenty które mówią o zaletach pojedynczych osób lub grup na gruncie religijnym (zwykle muzułmanie w kontraście do nie-muzułmanów)… fragmenty zawierające pozytywną ocenę wrogich działań jednych grup ludzi wobec innych na podłożu religijnym (zwykle muzułmanie przeciw nie-muzułmanom)… fragmenty zawierające wezwania do przemocy wobec innej grupy ludzi na podłożu religijnym zwykle muzułmanie a nie-muzułmanie.”
Pozew prowadzący do wyroku zakazującego został wniesiony przez prokuratora biura w Noworosyjsku z uwagi na artykuł 45 rosyjskiego kodeksu postępowania cywilnego (który zezwala prokuratorowi działać w imieniu obywateli, nawet gdy nie została wniesiona żadna skarga).
Colin Cortbus, członek organizacji Stand for Peace skomentował wyrok sądu jako „chory i przestępczy środek powrotu do najciemniejszych dni stalinowskiego i narodowego szowinizmu”.
Rosyjskie Sova Center, które zajmuje się monitorowaniem terroryzmu w Rosji przedstawiło orzeczenie jako „nadużycie walki z ekstremizmem” i opisało je jakie nie tylko jako nielegalne ale ignoranckie i skandaliczne. Przeciwnicy obawiają się, iż orzeczenie położy na setki muzułmańskich Rosjan ryzyko aresztowania za posiadanie kopii religijnej księgi."

Z Rosją, my Polacy, mamy ten odwieczny problem, że widzimy i wiemy o tym, że zwykli Rosjanie, nie związani z władzą sprzyjają nam, są nam życzliwi, są po prostu przyjaciółmi Polski i Polaków, zaś władza czy to rosyjska czy radziecka prawie zawsze (do wyjątków chyba należał między innymi Jelcyn) była przeciw Polsce, traktując ją jako zagrożenie dla siebie.
To zagrożenie przyszło pierwszy raz wraz z wojskiem polskim na Kremlu, potem z powstaniami, przede wszystkim Listopadowym i Styczniowym, z wojną lat dwudziestych oraz utrwalaniem władzy radzieckiej na ziemiach polskich.
Tym niemniej jednak, zwykli Rosjanie, czyli większość tego narodu nie odczuwała nigdy zagrożenia, wręcz przeciwnie, co co mogła odczuwać to nadzieję na zmiany na lepsze, bo w odróżnieniu od władztwa rosyjskiego lub sowieckiego, władza polska w Polsce była przyjazna społeczeństwu, była z ludem.


Na zlecenie Kremla...zamachy, polityczne narzędzie Moskwy.



Premier Rosji Władimir Putin przekonywał, że służby specjalne jego kraju, w odróżnieniu od służb specjalnych innych państw, nie stosują takich metod, jak likwidacja zdrajców.
Putin mówił o tym podczas swojego dorocznego teledialogu z obywatelami.
- W czasach stalinowskich były specjalne oddziały, które wykonywały również takie zadania, jak likwidacja zdrajców. Jednak formacje takie same już dawno zostały zlikwidowane – powiedział premier, zapytany czy będąc prezydentem podpisywał rozkazy o likwidacji zdrajców ojczyzny.
- Rosyjskie służby specjalne takich środków nie stosują – oświadczył Putin. – Jeśli zaś chodzi o zdrajców, to sami wyciągną kopyta. Zapewniam was – dodał.
Putin odpowiada na pytania rodaków już po raz dziewiąty, w tym po raz trzeci jako premier. Wcześniej rozmawiał z nimi jako prezydent. Telemost jest transmitowany na żywo przez stacje telewizyjne Rossija (dawna RTR) i Rossija-24, a także rozgłośnie radiowe Majak, Wiesti FM i Radio Rossii.
Z tymi zapewnieniami kontrastuje zdanie, jakie ma na temat „likwidacji” rosyjskich obywateli nie zdrajców wprawdzie były doradca Putina z czasów, gdy ten był jeszcze prezydentem.

Cytowany przez „Nasz Dziennik” prof. Andriej Iłłarionow mówi m.in., że bardzo długa jest lista polityków rosyjskich, którzy myśleli o ubieganiu się o najwyższy urząd w państwie, ale zostali zabici. I podaje przykłady: Galina Starowojtowa, Siergiej Juszenkow, Aleksandr Lebiedź, Lieb Rochlin, Giennadij Troszew i wielu innych?
Andriej Iłłarionow przestał współpracować z Putinem, gdyż widział na własne oczy mafijne i autorytarne działania obecnego rosyjskiego premiera. Obecnie współpracuje z parlamentarnym zespołem Macierewicza ds. katastrofy smoleńskiej.




1. Zamach na papieża Jana Pawła II
Jan Paweł II (łac. Ioannes Paulus II), właśc. Karol Józef Wojtyła (ur. 18 maja 1920 roku w Wadowicach, zm. 2 kwietnia 2005 roku w Watykanie) – polski duchowny rzymskokatolicki, arcybiskup krakowski, kardynał, papież (16 października 1978 – 2 kwietnia 2005 roku), sługa Boży Kościoła katolickiego (planowana beatyfikacja 1 maja 2011), kawaler Orderu Orła Białego.
Poeta i poliglota, a także aktor, dramaturg i pedagog. Filozof historii, fenomenolog, mistyk i przedstawiciel personalizmu chrześcijańskiego.

W dniu 13 maja 1981 roku, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17:19, Jan Paweł II został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Jak ustalili śledczy, chwilę wcześniej Ali Agca mierzył w jego głowę. Jan Paweł II schylił się wtedy do małej dziewczynki (Sara Bartoli) i wziął ją na ręce. Zamachowiec opóźnił oddanie strzału prawdopodobnie dlatego, że dziewczynka którą papież trzymał na rękach lekko przysłoniła go co uniemożliwiło zamachowcowi dokładne wycelowanie. Ranny papież osunął się w ramiona stojącego za nim sekretarza Dziwisza. Ochrona przewiozła Jana Pawła II do kliniki Gemelli, gdzie poddano papieża sześciogodzinnej operacji. Do pełni zdrowia jednak nigdy nie wrócił. Papież wierzył, że swoje ocalenie nie zawdzięczał tylko szczęściu. Wyraził to słowami: Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę. Wierni dostrzegli pewien związek. Zamach miał miejsce 13 maja, podobnie jak pierwsze objawienie Matki Boskiej w Fátimie w roku 1917.
Jan Paweł II spędził na rehabilitacji w szpitalu 22 dni. Potem wielokrotnie cierpiał z powodu różnorodnych dolegliwości będących następstwem postrzału. Papież nigdy nie ukrywał swoich niedomagań przed wiernymi, ukazując wszystkim oblicze zwykłego człowieka poddanego cierpieniu.
Zdaniem prezesa IPN Leona Kieresa sprawa zamachu na papieża musi zostać zbadana i wyjaśniona, bo dotyczy obywatela polskiego oraz zbrodni, które jest ścigana przez Instytut z urzędu. IPN zajmie się przede wszystkim dokumentami znalezionymi w niemieckich archiwach.
Odkryta ostatnio korespondencja między enerdowskimi i bułgarskimi służbami, wskazuje na KGB jako zleceniodawcę, a bułgarskie służby jako wykonawcę zamachu. Ostatecznie Bułgarzy zlecili jego wykonanie tureckim ekstremistom. Natomiast Stasi miała koordynować działania i zatrzeć ślady po zamachu. Sam zamachowiec – Ali Agca twierdził, że nad organizacją zamachu czuwała bułgarska ambasada w Rzymie.

2. „Choroba” Wiktora Juszczenki
Wiktor Andrijowicz Juszczenko (ur. 23 lutego 1954 roku w Chorużiwce w obwodzie sumskim) – ukraiński polityk, były premier, w latach 2005-2010 prezydent Ukrainy.





” Spójrzcie na moją twarz. Przyjrzyjcie mi się dobrze i uważajcie, żeby z wami nie stało się to samo ” mówił 21 września 2004 roku z trybuny parlamentarnej Wiktor Juszczenko. Pozostali ukraińscy deputowani słuchali go w całkowitej ciszy. Nikt nie chodził po sali, nie czytał gazety, nie szeptał koledze na ucho. Wszyscy jak zahipnotyzowani patrzyli wyłącznie na Juszczenkę.
Nieudana próba otrucia obecnego prezydenta Ukrainy miała miejsce we wrześniu 2004 roku, podczas kampanii prezydenckiej. Austriaccy lekarze orzekli później, że pogorszenie stanu zdrowia Juszczenki było spowodowane zatruciem dioksynami, czyli silnie toksycznymi związkami chemicznymi o działaniu rakotwórczym. Ślady ich działania widoczne są na twarzy prezydenta do dziś. Prokuratura ukraińska ustaliła, że Juszczenko został zatruty dioksynami wyprodukowanymi w jednym z trzech laboratoriów - w Rosji, USA lub Wielkiej Brytanii.
Demaskatorski portal ujawnił korespondencję, nadaną w styczniu 2009 roku do Waszyngtonu z ambasady USA w Kijowie, która zawiera m.in. relację ze spotkania ówczesnego ambasadora Ukrainy w Moskwie, a obecnie szefa ukraińskiej dyplomacji Kostiantyna Hryszczenki z ówczesnym ambasadorem USA w Kijowie, Wiliamem Taylorem. Hryszczenko oceniał wtedy, że Putin, który nienawidzi Juszczenki, ma także niezbyt wysokie mniemanie o uznawanym za prorosyjskiego Wiktorze Janukowyczu, obecnym prezydencie Ukrainy.

3. Projekt zamachu na prezydenta Gruzji
Micheil Saakaszwili (czasem używa się rosyjskiej formy imienia: Michaił), ur. 21 grudnia 1967 roku w Tbilisi, adwokat, polityk gruziński, prezydent Gruzji od 25 stycznia 2004 do 25 listopada 2007 roku oraz ponownie od 20 stycznia 2008 roku.




Jak relacjonuje główny doradca dyplomatyczny Sarkozy’ego, Jean- David Levitte, do wymiany zdań na ten temat doszło w sierpniu, gdy Sarkozy pojechał do Moskwy, by wynegocjować zawieszenie broni z Gruzją. Sarkozy powiedział wówczas Putinowi, że świat nie zaakceptuje obalenia rządu gruzińskiego. „Powieszę Saakaszwilego za jaja” – oświadczył niezrażony Putin. „Powiesi go pan?” – zapytał skonsternowany Sarkozy. „Czemu nie” – odparł Putin. – Amerykanie powiesili przecież Saddama Husajna.”
Rosja przygotowywała zamach na Saakaszwiliego. Rosyjscy komandosi przygotowywali akcję uprowadzenia lub likwidacji gruzińskiego prezydenta Micheila Saakaszwiliego podczas wojny z Rosją o Osetię Południową dwa lata temu.
Wypowiedzi na ten temat jednego z rosyjskich komandosów opublikował portal Argumenty.ru. Rosjanin ujawnia, że w czasie sierpniowej wojny w 2008 roku dwie grupy komandosów ukryły się w mieszkaniach na obrzeżach Tbilisi i czekały na rozkaz z Moskwy. „Wiedzieliśmy kiedy, gdzie i z jak liczną ochroną będzie przebywał „obiekt” – opowiada komandos. Gruziński prezydent miał zostać porwany lub zabity, zaś akcja miała zostać tak przeprowadzona, żeby podejrzenia nie padły na Rosjan. ” W ostatniej chwili, gdy wszystko już było gotowe, dostaliśmy z Moskwy rozkaz przerwania akcji – dodaje rosyjski komandos. Według jego informacji, jedna grupa wróciła do bazy w Osetii Południowej, a druga w Abchazji. Gruzińscy politycy nie komentują tych informacji. Sam prezydent Micheil Saakaszwili wciągu ostatnich 2 lat wielokrotnie zwracał uwagę światowej opinii publicznej, że Rosja chce doprowadzić do zmiany władzy w Gruzji, aby kontrolować cały kraj, a nie tylko jego separatystyczne regiony.

4. Atak na konwój z Prezydentem Lechem Kaczyńskim
Samochód którym jadą prezydent RP Lech Kaczyński i prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili podczas wizyty na granicy z Osetią Południową. Konwój którym z Tbilisi jechali m.in. prezydent Polski Lech Kaczyński i prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili został ostrzelany. Nikt nie ucierpiał.
Słyszałem przynajmniej trzy serie z broni maszynowej – mówił telewizji TVN 24 prezydencki minister Michał Kamiński. Gruzińska ochrona opuściła swoje auta, zasłaniając prezydencką limuzynę. Władze gruzińskie podały, że na posterunku byli Rosjanie, którzy strzelali w powietrze. – Nie jestem w stanie stwierdzić, czy strzelano w powietrze, ale po okrzykach sądzę, że byli to Rosjanie – mówił po incydencie prezydent Lech Kaczyński. Moskwa wyparła się udziału rosyjskich żołnierzy w operacji. Głos zabrali za to południowoosetyjscy separatyści, kontrolujący tamte okolice. ” Kolumna samochodów prezydentów Polski i Gruzji próbowała wjechać do Osetii, ale poinformowaliśmy ich, że granica jest zamknięta, i zawróciliśmy konwój – poinformował szef osetyjskiego KGB Borys Attojew. Oświadczenie to przeczy rosyjskim oskarżeniom, że cały incydent był gruzińską prowokacją, obliczoną na wzmocnienie pozycji Saakaszwilego w samej Gruzji.

5. Katastrofa polskiego Tu-154 w Smoleńsku
Katastrofa lotnicza, do której doszło 10 kwietnia 2010 roku o godz. 8:41:06 czasu środkowoeuropejskiego (CEST) (10:41:06 czasu moskiewskiego). Zginęło w niej 96 osób: prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, grupa parlamentarzystów, dowódcy wszystkich rodzajów Sił Zbrojnych RP, pracownicy Kancelarii Prezydenta, duchowni, przedstawiciele ministerstw, instytucji państwowych, organizacji kombatanckich i społecznych oraz osoby towarzyszące, stanowiący delegację polską na uroczystości związane z obchodami 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, a także załoga samolotu.
Była to druga pod względem liczby ofiar katastrofa w historii lotnictwa polskiego i największa pod względem liczby ofiar katastrofa w dziejach Sił Powietrznych RP. Katastrofy nie przeżyła żadna z osób obecnych na pokładzie.
Czy to był zamach, czy nieszczęśliwy wypadek?
Andriej Iłłarionow. – Pozwolę sobie odwołać się do niedawnych przecieków z WikiLeaks. Jest tam bardzo wyraźnie opisana rola i znaczenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej. Nie ma wątpliwości, że to jego determinacja, a szczególnie wizyta z grupą innych prezydentów w Tbilisi, zatrzymała rosyjską ofensywę. Niejako zmusiła Busha i Sarkozy´ego do działania. Gdyby nie Lech Kaczyński, Rosja zajęłaby całą Gruzję. O tym trzeba pamiętać.
Przemówienie Lecha Kaczyńskiego w Gruzji – 5 sierpnia 2008 roku Tbilisi.
Ballada o Malym Rycerzu
Pieśń poświęcona pamięci Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego – Małego Rycerza. (fragment)
Mały kraj, przez wrogów osaczony
Na Gruzję maszerują obce wojska
Jakim trzeba być nieustraszonym;
zawstydziła Europę mężna Polska!
Motyw
Rosyjscy przywódcy mieli powody, by nie kochać Lecha Kaczyńskiego. 15 listopada 2006 roku prezydent Kaczyński zaproponował Unii Europejskiej, by wprowadziła sankcje przeciwko Rosji w odpowiedzi na zakaz importu polskich produktów do Rosji . Polska nałożyła weto na decyzje rozpoczęcia negocjacji miedzy UE i Rosją. Podczas rosyjsko-gruzińskiej wojny w 2008 roku prezydent Kaczyński poparł Gruzję i stał się orędownikiem sprawy gruzińskiej w świecie, wspierał przystąpienie Gruzji do NATO. To za prezydentury Lecha Kaczyńskiego zapadła decyzja o rozmieszczeniu amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej na terytorium RP. Polska proponowała też alternatywne drogi pozyskania zasobów energetycznych i uniezależnienie się europy od dostaw rosyjskiego gazu. Warto dodać tutaj, że 3 dni wcześniej Tusk z Putinem urządzili konferencję, na której to ten drugi zapewnił, że Polska ma zagwarantowane dostawy gazu do 2037 roku. W tym samym okresie światowe media doniosły o ogromnych złożach gazu łupkowego w Polsce, które rząd chciał sprzedać amerykanom po znacznie obniżonej wartości. Lech Kaczyński groził premierowi postawieniem go przed trybunałem stanu, gdyby podpisał umowę tak bardzo godzącą w interesy naszego państwa. Tutaj widać dość poważny powód do niepokoju Kremla. Zabijając naszego prezydenta i prawicową elitę, która była blisko niego, pozbył się ludzi, którzy byli wstanie najgłośniej krzyczeć do opinii publicznej, aby nie podejmować kroków godzących w nasze interesy. Zauważmy, że Lech Kaczyński za bardzo chciał być niezależnym politykiem i dążył do uniezależnienia się od wpływów wschodniego sąsiada, za bardzo starał się hamować imperialne zapędy Putina, za dużo mieszał na arenie międzynarodowej, tworzył wspólnotę państw bloku wschodniego i zbyt gorliwie namawiał do obrony wobec poczynań Kremla (słynne jego zdanie, że „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”). Za bardzo obsadzał strategiczne stanowiska ludźmi, którzy pomagali mu w tych dążeniach. Byli to ludzie, którzy rozpracowywali wrogą agenturę, obce wpływy, mieli dostęp do tajnych danych, zastrzeżonego zbioru dokumentów w IPN, dążyli do niezależnej polityki finansowej, energetycznej i . To za jego kadencji i podczas rządów Jarosława Kaczyńskiego (który też miał lecieć tym samolotem) rozwiązano WSI, oraz utworzono i upubliczniono raport weryfikacji tych służb podporządkowanych rosyjskim wpływom. Innym motywem może być „uświadamianie” zachodu. Może Putin chciał pokazać światu, że Lech Kaczyński wstawiał się za Gruzją i „zginął nieszczęśliwie” w straszliwym wypadku. Opinia publiczna uwierzyłaby w to, ale nie koniecznie politycy, którzy znają trochę lepiej te realia, mają dostęp do służb wywiadu. Może chodziło o dostęp do kodów NATO, może o osłabienie prawicy (to z nią najciężej jest nawiązać współpracę). Jak pamiętamy, to nasz Prezydent i jego otoczenie domagało się odtajnienia przez Rosję akt katyńskich. To on wystąpił z sprzeciwem wobec rurociągu bałtyckiego Rosja-Niemcy. W tym samolocie była cała śmietanka, cała elita wysokich stanowisk z propolskim nastawieniem, prowadząca niezależną politykę, mająca duże wpływy, dużą wiedzę, odwrócona od Rosji, zwrócona ku NATO, całą mocą broniąca naszych narodowych interesów. Jak widzimy możliwości jest dużo i na dobrą sprawę nie musiało chodzić o jeden motyw, ale nawet o kilka.

6. Smoleńskie kłamstwo WSI
Raport rosyjskiej komisji, która winą za katastrofę w Smoleńsku obarcza polskich pilotów, poprzedziła akcja medialna w Polsce, podobna do tej sprzed prowokacji wobec Komisji Weryfikacyjnej WSI.

Cały wysiłek rosyjskiego śledztwa skierowano na udowodnienie, że za katastrofę odpowiada załoga, a nie jest ona wynikiem błędnego naprowadzenia samolotu i być może eksplozji, które rosyjska komisja i prokuratura chcą ukryć. Nawet tego nie badano. Przerażające jest to, że polskie media, poza wyjątkami, przeszły do porządku dziennego nad tymi kłamstwami smoleńskimi. A od narodowej tragedii, niebywałej w historii Polski, mija zaledwie półtora miesiąca.
Gdzie są asy śledcze?
Tak zwane media opiniotwórcze nie zajmują się tropieniem prawdy o katastrofie, lecz tym, by rosyjska wersja katastrofy stała się obowiązującą. Gdzie są te dziennikarskie asy śledcze, laureaci nagrody Grand Press i innych prestiżowych wyróżnień, którzy dotarliby do świadków katastrofy, pracowników lotniska w Smoleńsku. Którzy szukaliby śladów na miejscu tragedii, dociskali Rosjan i rząd Tuska w sprawie powołania międzynarodowej komisji śledczej z udziałem przedstawicieli NATO, zadawali pytania w sprawie podejrzanego palenia ubrań ofiar z nakazu rosyjskiej prokuratury, nieprzeprowadzenia sekcji zwłok, niezbadania szczątków Tu-154, którzy rozwialiby wątpliwości – czy doszło na pokładzie do eksplozji? Którzy nieustępliwie, tak jak potrafili nieraz, wytykaliby Rosjanom zawłaszczenie śledztwa, w tym czarnych skrzynek polskiego samolotu rządowego, a także wytknęli ewidentne kłamstwa? Którzy na konferencji MAK w Moskwie zapytaliby szefową komisji Tatianę Anodinę o prowadzącego to śledztwo w Rosji prokuratora Jurija Czajkę, który zajmował się śledztwami m.in. w sprawie Chodorkowskiego, Politkowskiej czy Litwinienki? Skoro nie dostrzegł związku miedzy tymi zgonami, czy mógł dostrzec, że polski Tu-154 rozbił się nie z winy polskiego pilota?
Polskich redakcji, które potrafiły wydawać krocie na wielomiesięczne niebezpieczne misje dziennikarzy w Iraku, Afganistanie, wysłały korespondentów po tragedii World Trade Center, nie stać było na wielokrotnie skromniejsze wydatki dla śledczych, których wysłałyby do Smoleńska, by przeprowadzili własne śledztwo, choćby po to, by wykluczyć tzw. teorie spiskowe.
Tak działają służby
Przed ogłoszeniem przez rosyjską komisję lotniczą wstępnego raportu pojawiły się w polskich mediach przecieki (kontrolowane) od rosyjskiego prokuratora ośmieszające polskich pilotów. „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł Rosyjscy eksperci: pilot szukał ziemi wzrokiem. „Polska. The Times” – wypowiedź płk. Piotra Łukaszewicza, według którego pilota Tu-154 zmyliło nietypowe ukształtowanie terenu – dolina przed pasem startowym. A „Rzeczpospolita” – artykuł Pawła Reszki, też wpisujący się w rosyjskie tezy („doświadczenie pilotów nie rzuca na kolana”). Tak powstawał medialny obraz pilotów Tu-154 jako niedouczonych, niedoświadczonych „kamikadze”. Zastanawiające, że niedouczeni są akurat ci, którzy pilotują samoloty z bardzo ważnymi osobami w państwie na pokładzie (casę pod Mirosławcem, Tu-154M do Smoleńska). Wraz z atakami naszych mediów na polskich pilotów pojawiła się też informacja, że analizą poziomu stresu załogi Tu-154 zajmie się psycholog z Polski, który specjalnie w tym celu poleciał do Moskwy odsłuchać rozmowy z kokpitu. Jego opinia rozstrzygnie, czy były „naciski” na pilotów, choć wcześniej oficjalnie podano, że ich nie było.
Można podejrzewać, że opublikowanie artykułów obciążających pilotów i wypowiedzi tzw. ekspertów nie obyło się bez czyjejś inspiracji. To typowe działanie służb z układu postsowieckiego. Podobna akcja medialna miała miejsce przed wszczęciem śledztwa w sprawie rzekomego handlu Aneksem WSI przez członków Komisji Weryfikacyjnej Antoniego Macierewicza, oskarżenia o łapówkarstwo Romualda Szeremietiewa, gdy był wiceministrem MON za czasów, kiedy kierował resortem Bronisław Komorowski, czy prezesa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskiego, gdy układ potrzebował pretekstu, by zdjąć go ze stanowiska. Doniesienia medialne miały przygotować „odpowiedni” grunt i wyrobić w społeczeństwie opinię – wygodną dla służb i kierowanych przez nie marionetek.
27 kwietnia w dzienniku „Fakt” ukazał się artykuł Winni jednak piloci” Musimy poznać prawdę o tej tragedii!, w którym wypowiadają się m.in. Andrzej Kiński z „Nowej Techniki Wojskowej” i Tomasz Hypki ze „Skrzydlatej Polski”.
Według Kińskiego atak lub zamach to „hipotezy z kosmosu!”. – Mnie hipotezy dotyczące zamachu, ataku elektromagnetycznego, nie interesują – stwierdził Kiński, który jest wymieniony w aneksie nr 16 Raportu o WSI wśród osób „współpracujących niejawnie z żołnierzami WSI w zakresie działań wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych RP” jako współpracownik o pseudonimie „Skryba”.
Podczas prac Komisji Weryfikacyjnej ujawniono wiele przypadków wywierania przez żołnierzy WSI wpływu na środowisko dziennikarzy. Oficerowie WSI podejmowali wobec dziennikarzy działania inspirujące, których zasadniczym celem było kreowanie określonego obrazu danego zdarzenia bądź zjawiska.
Według Raportu, Andrzej Kiński monitorował środowisko dziennikarskie. Na łamach miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” zamieszczał materiały prasowe, mające charakter lobbingu związanego z kontraktem na kołowe transportery opancerzone (KTO) „Rosomak”, podkreślał tylko pozytywne wyniki testów na KTO, nie uwzględniał wad technicznych sprzętu. Dziś podkreśla tezy w sprawie katastrofy smoleńskiej uwalniające Rosjan ad hoc od podejrzeń o dokonanie zamachu.
Także inny wymieniony w raporcie WSI dziennikarz Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika branżowego „Raport”, zajmującego się problemami wojskowości i obronności, wymieniony w aneksie nr 16 – stwierdził: „błędne podanie parametrów ciśnienia mogłoby zakłócić działanie systemu TAWS” („Nasz Dziennik”, 26.04.2010). Hołdanowicz jest kojarzony z pseudonimem „Dromader”. Według Raportu o WSI „Dromader”, podobnie jak Skryba, w tekstach publikowanych w prasie wojskowej angażował się w promowanie oferty firmy Patria Vehicles na KTO.
Naciskali „niemądrzy” politycy
Kolejny ekspert – Tomasz Hypki – w ww. artykule w „Fakcie” stwierdził: – Przyczyną katastrofy była wina załogi i jej przeszkolenie. W takich warunkach atmosferycznych nie powinni w ogóle podchodzić do lądowania.
W piśmie „Raport” Tomasz Hypki opublikował artykuł Na zachodzie bez zmian. W Polsce wraca stare”, w którym napisał m.in.: -Niewiele brakowało, by rząd PiS zniszczył Bumar, delegując do jego władz niekompetentne osoby z klucza partyjnego i niszcząc jego otoczenie, w tym struktury MON i służby specjalne (…). Co gorsza, wyciekały z niego ważne dane i dokumenty. Członkowie zarządu otwarcie przekazywali informacje zatrudnionym w mediach kolegom. Według Hypkiego winnym złej sytuacji Bumaru było PiS. „Teraz zaś to Bumar jest celem. Atakują go wynajęci dziennikarze pod najbardziej absurdalnymi pretekstami” – pisał we wspomnianym artykule. Hypki zapomniał, że Tomasz Szatkowski, który był z nadania PiS w Bumarze, jako jedyny miał odwagę złożyć zawiadomienie do prokuratury o nieprawidłowościach mających miejsce w tym koncernie. Hypki nie chciał też pamiętać o bananowych interesach ludzi z WSI w Bumarze na nielegalnym handlu bronią, sprzedawaniu jej terrorystom, skandalicznym braku zabezpieczenia i kradzieży elementów Tafiosa (unikalnej polskiej technologii wojskowej do wykrywania skażeń, którą próbowali wywieźć za granicę, bez wiedzy autorów konstruktorów i MON, ludzie związani z WSI i Bumarem).
Dziś Hypki, pełniący funkcję sekretarza Krajowej Rady Lotnictwa, wpisuje się w chór Tatiany Anodiny, przewodniczącej MAK [Międzynarodowego Komitetu Lotniczego ]. W wypowiedzi dla Wirtualnej Polski Hypki mówi: „Dopóki nie zmądrzeją politycy odpowiedzialni za swoje zachowania na pokładzie tych samolotów, trzeba pilotów po prostu przed nimi chronić”. Hypki już wie, że pilotów zmusił do lądowania „niemądry” prezydent lub ktoś z jego „niemądrego” otoczenia. Uwierzył sugestiom członków rosyjskiej komisji z polskimi atrapami w tle.
Konferencja MAK rozpoczęła się od stwierdzenia, że polska załoga nie trenowała na symulatorze i miała niewiele wylatanych godzin na Tu-154. Przekaz był oczywisty. Przewodnicząca Anodina przyczyniła się do wzmocnienia teorii ekspertów z kręgu WSI, promowanych przez niektórych dziennikarzy w różnych mediach. Stwierdziła, że według zapisów czarnych skrzynek, w kabinie pilotów słychać było dwa dodatkowe głosy. Natychmiast ten news podano na samej górze portalu Gazeta.pl.
Skłonności niektórych mediów do wpisywania się w teorie bliskie rosyjskiej komisji zauważył bloger z salonu24.pl, Free Your Mind. Warto zacytować jego kilka spostrzeżeń. -Nie sądziłem, że „Rzeczpospolita” dołączy się do lansowania rosyjskiej wersji tego, co się wydarzyło 10 kwietnia. P. Reszka (ten od sprawy rzekomego handlowania aneksem do raportu o likwidacji WSI, demistyfikowania „pisowskiego” SKW, tropienia „przestępstw” Macierewicza etc.) na temat domniemanych przyczyn katastrofy smoleńskiej, ale i wczytuje się w nią z uwagą posowiecka komisja zajmująca się katastrofami lotniczymi (MAK), która swoją wersję wydarzeń najwyraźniej na tym artykule oparła. (…) W przyjazny dialog wchodzą ze sobą sojusznicze służby, no bo nie podejrzewam, by Reszka z czapki wziął te dane, którymi sypie w swoim śledczym artykule, tylko raczej jakiś poczciwiec w mundurze najpewniej jeszcze ludowego wojska polskiego, podzielił się bezcenną wiedzą. Ta wiedza bywa bezcenna zwłaszcza wtedy, gdy pochodzi ze sprawdzonych, sowieckich źródeł, wtedy bowiem, gdy zostanie upubliczniona, inne sowieckie instytucje mogą się na nią powoływać na zasadzie klasycznego, sowieckiego błędnego koła, które nigdy, ale to nigdy nie prowadzi do prawdy. (…) Zastanawia mnie, jak wielką determinację w uwiarygodnienie rosyjskich kłamstw wkładają ludzie piszący po polsku do polskich mediów”.
Cechą charakterystyczną tej kampanii medialnej jest pojawianie się opinii „ekspertów”, „przecieków” ze śledztwa i innych informacji, które mają utrudnić zbudowanie logicznej i spójnej prawdy o katastrofie. Wpisały się one jak ulał w ustalenia MAK. Jak widać niektórzy dziennikarze i agenci wpływu w niektórych mediach byli dobrze poinformowani.
Tylko patrzeć, jak – przypadkiem w ostatnim tygodniu kampanii prezydenckiej – w niektórych polskich mediach pojawią się newsy, że komisja rosyjska opublikuje lada chwila komunikat, że już nie ma przeszkód „etycznych” (które według MAK istnieją obecnie), by podać do wiadomości publicznej, kto wdarł się do kabiny i rozkazał niedouczonym i niedoświadczonym pilotom lądować. Okaże się ani chybi, że to Lech Kaczyński albo ktoś z najbliższych mu osób.
Co komisja przemilczała
Komisja skupiła się na nagonce na polskich pilotów, lecz ani słowa nie powiedziała na konferencji o wynikach przesłuchań kontrolerów z wieży w Smoleńsku, braku oświetlenia pasa startowego i drogi przed pasem, ani o zagadkowym rozkawałkowaniu samolotu lecącego kilka metrów nad ziemią z minimalną prędkością . Wykluczyła zamach terrorystyczny oraz awarię silnika.
Niestety, na konferencji nie padło pytanie, na jakiej podstawie komisja to wykluczyła. Gdyby konferencja, szczególnie ważna dla polskich mediów, odbyła się – jak należało oczekiwać – w Polsce i gdyby o niej poinformowano redakcje polskie (nie tylko wybrane), ważne pytania na pewno by padły. Ale być może chodziło właśnie o to, bo nie padły, dlatego zorganizowano to właśnie tak? Żaden z dziennikarzy nie zapytał, czy były robione analizy chromatografem i spektrometrem na obecność substancji śladowych materiałów wybuchowych, przewodnicząca Anodina też nie zająknęła się na ten temat ani słowem. Podobnie przemilczała, że samolot do piątej sekundy przed tragedią leciał według wskazań autopilota (wspomniano o tym mimochodem w materiałach dla dziennikarzy, uznając za wątek mało istotny, by o nim mówić, zwłaszcza że mogłoby paść jakieś niewygodne pytanie). Można domyśleć się, dlaczego przemilczano tę kwestię – bo wskazuje na atak satelitarny meaconingiem.
Jak przekonywano na konferencji, lotnisko w Smoleńsku było dobrze przygotowane na przyjęcie prezydenckiego tupolewa, a jego załoga dostała wszystkie niezbędne wytyczne. Z ustaleń członków komisji wynika też, że piloci mieli informację na temat sytuacji meteorologicznej na lotnisku, czyli gęstej mgły. Ale nie powiedziano, dlaczego nie zamknięto lotniska i dlaczego wieża nie zabroniła lądowania polskiemu samolotowi, skoro chwilę wcześniej zabroniła lądować samolotowi Ił-76.
Ciekawe, że rosyjska strona sama przyznała wcześniej, że podczas wizyty Putina i Tuska w Katyniu 7 kwietnia ściągnięto na smoleńskie lotnisko system nawigacji ILS ułatwiający lądowania w nawet bardzo trudnych warunkach, a potem go usunięto. Tymczasem na konferencji, gdy zapytał o to dziennikarz BBC, Anodina przerwała Edmundowi Klichowi, który chciał odpowiadać, słowami „Ja odpowiem, pan Klich może mówić później” i stwierdziła, że sprzęt jest taki sam, nic nie zostało zabrane.
Kłamstwo szyte grubymi nićmi
Skoro wszystko jest jasne – zawinił pilot Protasiuk i prezydent Kaczyński, który go zmusił do lądowania – dlaczego rodziny ofiar nakłaniano do podpisania zgody na zniszczenie ubrań, teren katastrofy zrównano spychaczami, złożono wniosek do sądu wojskowego w Warszawie o zniszczenie rzeczy osobistych ofiar w trosce o rzekomą „epidemię” (czyżby zamierzano rozrzucić te rzeczy w przedszkolach, na dworcach, supermarketach itp.?), polskich lekarzy i obserwatorów wyłączono z uczestnictwa w sekcjach zwłok, zadbano, by przysłanych z Moskwy trumien nie otwierać, wycięto drzewa na miejscu katastrofy? Teraz do kompletu – jak można sądzić – w rosyjskiej hucie zostanie przetopiony wrak prezydenckiego Tu-154. Na naszych oczach niszczy się dowody, zaciera ślady i na to przyzwala polski rząd z Donaldem Tuskiem na czele, a śledczy opowiadają bajki o złym szkoleniu pilotów, rzekomo niebezpiecznych telefonach komórkowych itp. historyjki.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

7. Metody śledcze pułkownika Putina

Zabity Siergiej Protazanow, dziennikarz gazety „Porozumienie Obywatelskie”, był, zdaniem rosyjskiej milicji, pijany niczym gen. Andrzej Błasik. Kiedy mordercy odwiedzili reportera Ilję Zimina, który w nocy wrócił z klubu, akurat popsuł się monitoring w budynku, gdzie mieszkał – równie kiepski jak radar w Smoleńsku.
Redaktora Magomeda Jewłojewa zgubiła z kolei – niemal polska – brawura, przez którą przypadkiem został postrzelony w głowę.
Przypadek kpt. Arkadiusza Protasiuka, u którego MAK stwierdził „przewagę konformizmu w cechach charakteru”, to też tylko złagodzona wersja potraktowania dziennikarza Iwana Safronowa. Śledczy uznali, że jego śmierć była „wynikiem skłonności samobójczych”, których nigdy nie zauważyła rodzina ani koledzy.
Wyniki śledztw pisane przez kalkę
MAK nie musiał wysilać się na wymyślanie żadnych nowych uzasadnień, pisząc raport o przyczynach katastrofy w Smoleńsku. Użyte przez komisję Anodiny PR-owskie schematy wyjaśniania przyczyn śmierci wrogów Putina mogły być czymś świeżym tylko dla naiwniaków z Zachodu. W Rosji kalki te są w użyciu na co dzień. Alkohol, brawura, słaba psychika, fiksacja urządzeń technicznych – wiadomo, ten rosyjski bałagan! – należą do używanych najczęściej.
Dziennikarze, obrońcy praw człowieka, opozycyjni politycy, niewygodni biznesmeni są w Rosji Putina mordowani setkami. Częstą praktyką jest to, że – jak w przypadku Smoleńska – zaraz po morderstwie prokuratura wyklucza jego polityczny motyw – w przypadku Zimina stało się to już… następnego dnia.
Rodzinie najprawdopodobniej otrutego dziennikarza śledczego Jurija Szczekoczichina, podobnie jak rodzinom ofiar Smoleńska, odmawiano dokumentów z sekcji zwłok. Koledzy z redakcji zdołali jedynie wymusić wydanie papieru, z którego wynikało, że przyczyna śmierci to „syndrom alergiczny wywołany czynnikiem zewnętrznym”. Morderczy czynnik nie został ustalony. To chyba i tak konkretniej niż „uraz wielonarządowy” w przypadku ofiar Smoleńska.
A jeśli polityk zginie w katastrofie lotniczej? Ten wariant MAK przećwiczył już na gen. Lebiedziu. Winny jest pilot i mgła, a także prawdopodobne naciski ważnych osób na pokładzie śmigłowca, którym leciał (raport z 2002 r.).
Jeśli rosyjscy przywódcy nie muszą tłumaczyć się z tajemniczych śmierci w rozmowach z innymi światowymi przywódcami, śledztwa kończą się szybko – albo niczym, albo wyrokami skazującymi dla młodych kryminalistów, którzy oczywiście nie mieli żadnych mocodawców. Te najgłośniejsze ciągną się latami – badanie morderstwa Anny Politkowskiej sprzed pięciu lat prokuratura przedłużyła właśnie niedawno do… lutego 2011 roku. W przypadku Smoleńska i bierności rządu oraz prezydenta z Platformy Obywatelskiej podobne granie na zwłokę może okazać się niepotrzebne.
Wywracanie zniczy, kradzież kwiatów i zdjęć zamordowanych też nie są oryginalnym pomysłem władzy Tuska i Komorowskiego. Identycznie zachowała się rosyjska milicja po zamordowaniu dziennikarki Anastazji Baburowej i adwokata Stanisława Markiełowa. „Tu jest normalna moskiewska ulica, a nie cmentarz!” – czczący ich pamięć słyszeli od rosyjskiej milicji to samo, co polscy obrońcy Krzyża Pamięci.

8. Lista ofiar
Poniżej publikujemy listę 35 osób zamordowanych lub zmarłych w tzw. niewyjaśnionych okolicznościach w Rosji i poza jej granicami od czasu objęcia przez Władimira Putina najważniejszych stanowisk w kraju, to jest od lipca 1998 roku, gdy został szefem FSB, które to stanowisko zamienił niebawem na fotel premiera, a później prezydenta. To tylko niewielka część ofiar. Informacje o nich w samej Rosji spowszedniały, a w przypadku ponad 90 proc. morderstw wiedza na ich temat nie dociera do zachodniej opinii publicznej.
Odpowiedzialność za śledztwa w tych sprawach ponosi w wielkim stopniu Jurij Czajka – były sowiecki prokurator, w latach 1999-2006 minister sprawiedliwości, a od 2006 roku do dziś prokurator generalny Federacji Rosyjskiej. Trudno inaczej niż schizofrenią nazwać fakt, że niektórzy polscy politycy czy dziennikarze, którzy nie wierzą w prawdomówność Czajki w sprawie Politkowskiej czy Litwinienki (zajmował się nimi osobiście), uwierzyli w jego dobrą wolę w sprawie Smoleńska.
Przyjazd Czajki do Polski na spotkanie z prokuratorem Seremetem ogłoszono jako pozytywny efekt wizyty prezydenta Miedwiediewa w Polsce. Poniżej wspomniana lista w porządku alfabetycznym.
Gadżi Abaszyłow – 58 lat, dyrektor oddziału rosyjskiej telewizji RTR w Dagestanie, a wcześniej przez ponad 10 lat redaktor naczelny tygodnika „Młodzież Dagestanu”. 21 marca 2008 r. w kierunku jego samochodu otwarto ogień z broni maszynowej. Zginął na miejscu.
Petr Babienko – redaktor naczelny „Liskinskiej Gaziety” z Liskina pod Woroneżem. W grudniu 2003 roku umówił się na spotkanie z partnerem biznesowym. Znaleziono go z 15 ranami zadanymi ostrym narzędziem.
Anastazja Baburowa – 25 lat, dziennikarka „Nowej Gaziety”, studentka dziennikarstwa, współpracowniczka anarchistycznej Akcji Autonomicznej. Zamordowana 19 stycznia 2009 roku wraz z obrońcą praw człowieka i prawnikiem Stanisław Markiełowem. Gdy na miejscu zabójstwa zaczęto ustawiać kwiaty, znicze i zdjęcia zabitych, usuwała je milicja. „Tu jest normalna moskiewska ulica, a nie cmentarz!” – krzyczał do ludzi major milicji. W październiku 2009 roku o morderstwo oskarżono dwoje młodych nacjonalistów ze zdelegalizowanej organizacji Rosyjska Jedność Narodowa. Tymczasem jej szef Aleksander Barszakow stwierdził, że nigdy nie byli oni członkami jego organizacji.
Już po ogłoszeniu aktu oskarżenia w tej sprawie, w listopadzie 2010 roku, w czasie moskiewskiego festiwalu „Zawód – dziennikarz” uniemożliwiono publiczne wyświetlenie filmu poświęconego Baburowej. Rozchodzi się on na płytach DVD, podobnie jak w Polsce film „Mgła”.
Paweł Chlebnikow – 41 lat, amerykański dziennikarz pochodzenia rosyjskiego, redaktor naczelny rosyjskiej edycji miesięcznika „Forbes”. Zajmował się interesami rosyjskich oligarchów. Chlebnikow został trafiony czterema kulami przed swoim biurem w Moskwie 9 lipca 2004 roku. Zmarł w karetce.




Walentin Cwietkow – 54 lata, gubernator obwodu magadańskiego. Zastrzelony w centrum Moskwy przez zawodowego zabójcę 18 października 2002 roku.
Natalia Estemirowa – 50 lat, dziennikarka, działaczka na rzecz praw człowieka, współpracowniczka organizacji Memoriał. To dzięki jej relacjom wojennym opinia publiczna dowiedziała się o rakietowym ostrzale bazaru w Groznym czy o zbombardowaniu „korytarza humanitarnego”, którym uciekały kobiety z dziećmi. Dokumentowała morderstwa i porwania na Kaukazie. 15 lipca 2009 roku lipca została siłą wyciągnięta ze swojego domu w Groznym i uprowadzona. Kilka godzin później znaleziono jej ciało podziurawione kulami. Memoriał ogłosił, że za zbrodnią stoi proputinowski prezydent Czeczenii, „rzeźnik Kaukazu” Ramzan Kadyrow.
Ten ostatni potępił „nieludzkie zabójstwo” Estemirowej i zapowiedział osobiste… nadzorowanie śledztwa w jej sprawie. W lipcu 2010 roku prezydent Miedwiediew ogłosił, że zabójca Estemirowej został ustalony i jest poszukiwany.
Jewgenij Gierasimienko – dziennikarz z Saratowa, obok sportu i muzyki zajmował się dziennikarstwem śledczym. Zginął 26 lipca 2006 roku, torturowany i uduszony. Z mieszkania dziennikarza zniknął jego komputer.
Władimir Gołowlow – 45 lat, współprzewodniczący opozycyjnej partii „Liberalna Rosja” wspieranej przez Bieriezowskiego. 21 sierpnia 2002 roku został zastrzelony podczas porannego spaceru z psem.
Siergiej Iwanow – dyrektor generalny lokalnej telewizji Łada w Togliatti (miasto nad Wołgą, nazwa upamiętnia włoskiego komunistę). Nie prowadził żadnych innych interesów. Zastrzelony został w październiku 2000 roku Zabójstwa dokonano w nocy przed klatką domu Iwanowa. Napastnik oddał do dyrektora pięć strzałów i zbiegł. Prokuratura napisała: „Sprawcy nieznani”.
Walerij Iwanow – redaktor naczelny gazety „Toliattinskoje Obozrienije” w Togliatti. W kwietniu 2002 roku został zastrzelony przez zabójcę z pistoletu z tłumikiem. Winnych śmierci nie znaleziono.
Zelichman Jandarbijew – 52 lata, prezydent Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, poeta. Wiceprezydentem i został za prezydentury Dżochara Dudajewa w 1991 r. W 1996 roku negocjował zawarcie pokoju z Rosją. Przebywał jako przedstawiciel Czeczenii w krajach islamskich. Zginął 13 lutego 2004 roku w terrorystycznym zamachu bombowym przeprowadzonym w Katarze przez dwóch agentów rosyjskiej FSB z pomocą ambasady rosyjskiej w Ad-Dauha. Mordercy zostali zatrzymani tuż po zamachu przez katarską policję i skazani na dożywocie. Po pół roku wrócili jednak do Rosji na podstawie umowy o ekstradycji w celu dalszego odbywania kary. Zostali tam powitani z pełnym ceremoniałem wojskowym należnym bohaterom.
Magomed Jewłojew – 37 lat, szef serwisu internetowego ingushetia.org, którego nie chciał zlikwidować wbrew pogróżkom. Gdy putinowski „prezydent” Inguszetii Murat Ziazikow doprowadził do delegalizacji portalu pod zarzutem ekstremizmu, Jewłojew wznawiał jego działanie na zagranicznych serwerach. Został aresztowany przez milicję, która śmiertelnie postrzeliła go 31 sierpnia 2008 roku z broni palnej. Sprawca został skazany na… 2 lata więzienia, gdyż sąd uznał, że Jewłojewow chciał brawurowo wyrwać milicjantowi broń w samochodzie.
Siergiej Juszenkow – 53 lata, lider opozycyjnej partii „Liberalna Rosja”, wspieranej przez Bieriezowskiego. Zamordowany dwoma strzałami w pierś 17 kwietnia 2003 roku.
Andriej Kaługin – przewodniczący oddziału broniącej praw człowieka organizacji „Sprawiedliwost” w sąsiadującej z Finlandią Karelii. Walczył m.in. o bardziej ludzkie traktowanie osób osadzonych w więzieniach. Jego ciało odnaleziono 10 lipca 2009 roku. niedaleko Pietrozawodska. Kułagina ostatni widział taksówkarz, który podwoził go do kawiarni.
Jak sugerował mediom informator ze struktur zbrojnych republiki Karelii, „mężczyzna był karany i prowadzono w jego sprawie wiele śledztw, związanych najczęściej z wandalizmem”.
Igor Klimow – 42 lata, dyrektor zakładów zbrojeniowych Ałmaz-Antej. 6 czerwca 2003 roku został zastrzelony przed swoim domem, blisko siedziby Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.



Aleksander Litwinienko – 44 lata, były podpułkownik FSB. W 1998 roku ujawnił, że zlecono mu zamordowanie Borysa Bieriezowskiego. W 1999 roku został aresztowany, ale sąd go uniewinnił. Wydostał się z Rosji i w 2001 roku uzyskał azyl w Wielkiej Brytanii. W napisanej wraz z Jurijem Felsztyńskim książce „Wysadzić Rosję” i filmie pod tym samym tytułem ujawnił, że zamachy terrorystyczne w 1999 roku na budynki mieszkalne w Moskwie i Wołgodońsku były przeprowadzone przez agentów FSB w celu zrzucenia odpowiedzialności na Czeczenów. Były one usprawiedliwieniem wszczęcia przez Putina drugiej wojny czeczeńskiej. W 2006 roku Litwienienko został w Wielkiej Brytanii otruty izotopem polonu.
Zmarł w nocy z 23 na 24 listopada 2006 roku. Po kilku miesiącach śledztwa prowadzonego przez Scotland Yard szef londyńskiej prokuratury, sir Ken Macdonald, poinformował, że brytyjscy śledczy mają wystarczająco dużo dowodów, by postawić Andriejowi Ługowojowi, byłemu funkcjonariuszowi KGB i FSB, zarzut zabójstwa Litwinienki za pomocą trucizny.
Rosyjska prokuratura nie wyraziła zgody ani na przesłuchanie Ługowoja przez brytyjskich śledczych, ani na jego ekstradycję do Wielkiej Brytanii. Londyński „The Times” napisał, że otrucie Litwinienki zleciła Moskwa. Sprawa stała się przyczyną poważnego kryzysu w stosunkach brytyjsko-rosyjskich. Tymczasem Ługowoj jest obecnie… deputowanym do Dumy.

Aleksander Lebiedź – 52 lata, generał, gubernator Kraju Krasnojarskiego, były kandydat na prezydenta Rosji. Reprezentował jej władze w negocjacjach z Czeczenią w czasie pierwszej wojny. Wraz z Asłanem Maschadowem podpisał w 1996 roku rozejm w Chasawjurcie, który ją zakończył. W 1998 roku został gubernatorem, mając poparcie Bieriezowskiego.

W kwietniu 2002 roku Lebiedź leciał helikopterem na otwarcie wyciągu narciarskiego. Helikopter spadł – jak podano, uderzył w przewody linii elektrycznej. Śledztwa MAK i prokuratury wskazały na błąd pilota, mgłę oraz naciski na załogę ze strony szych, które kazały im lecieć w tych warunkach. Pilot helikoptera przeżył i został oskarżony o błędy. Nie przyznał się. Skazany przesiedział tylko cztery lata w więzieniu, chociaż w wypadku zginęło 8 osób. Kiedy wyszedł na wolność w 2006 roku, w jednym z wywiadów stwierdził, że awarię helikoptera wywołano celowo – był to zamach na życie gubernatora.
Siergiej Łoginow – redaktor naczelny Łady TV. Zginął miesiąc po jej dyrektorze naczelnym Siergieju Iwanowie. Gdy zamykał drzwi od swego garażu, wjechał w niego samochód. Nieostrożnych kierowców nie odnaleziono.
Stanisław Markiełow – 35 lat, adwokat, obrońca praw człowieka, dziennikarz. Oskarżał płk. Jurija Budanowa, sądzonego za gwałt i morderstwo na młodej Czeczence, zajmował się też jako adwokat innymi zbrodniami na Kaukazie. Reprezentował również rodziny ofiar szturmu rosyjskich służb na teatr na Dubrowce.

Zamordowany w biały dzień kilkaset metrów od Kremla strzałem w potylicę z odległości kilkunastu centymetrów.
Asłan Maschadow – 54 lata, prezydent Czeczeńskiej Republiki Iczkeria. W czasie pierwszej wojny czeczeńskiej dowodził obroną Groznego, a potem kierował skuteczną operacją odbicia czeczeńskiej stolicy z rąk Rosjan. W 1997 roku demokratycznie wybrany został na prezydenta, uzyskując 59,3 proc. głosów. Łączył walkę o niepodległość ze sprzeciwem wobec metod terrorystycznych.
Przez to szczególnie niewygodny był dla Putina, który nie mógł przekonać Zachodu, że to terrorysta. Zamordowany 8 marca 2005 roku.
Jego ciało zostało bestialsko zmasakrowane, rosyjskie władze odmówiły wydania go rodzinie.




Anna Politkowska – 48 lat, dziennikarka, laureatka wielu międzynarodowych nagród, autorka wielu książek. Opisywała rosyjskie zbrodnie w Czeczenii oraz nadużycia władzy i mafijne rządy Putina w samej Rosji. W Polsce ukazały się jej książki „Rosja Putina”, „Druga wojna czeczeńska” i „Udręczona Rosja. Dziennik buntu”. Zastrzelona w windzie własnego domu 7 października 2006 roku, w urodziny Władimira Putina.
W filmie „Bunt. Sprawa Litwinienki” sugerowano, że morderstwo mogło być rodzajem prezentu urodzinowego dla prezydenta. Oskarżeni o zabójstwo Politkowskiej zostali uniewinnieni, ale rosyjski Sąd Najwyższy uchylił ten wyrok. Nie tak dawno rosyjska prokuratura przedłużyła śledztwo w sprawie morderstwa Politkowskiej do… lutego 2011 roku.
Konstantin Popow – 47 lat, dziennikarz z Tomska na Syberii. 4 stycznia 2010 roku został przez milicję zawieziony na izbę wytrzeźwień. Miał zbyt głośno zachowywać się we własnym domu. Tam został skatowany przez milicjanta Aleksieja Mitajewa w pomieszczeniu, w którym nie było monitoringu. Zmarł w wyniku obrażeń po operacji w szpitalu. Milicjant został zatrzymany, a swój czyn tłumaczył „silnym stresem, spowodowanym problemami rodzinnymi”.
Siergiej Protazanow – 36 lat, dziennikarz opozycyjnej gazety „Porozumienie Obywatelskie” z podmowskiewskiej miejscowości Chimki. Protazanow i jego gazeta krytykowały burmistrza Chimek Władimira Strelczenko, członka putinowskiej partii Jedna Rosja. Pobity przez nieznanych sprawców zmarł 31 marca 2009 roku. Rzecznik milicji powiedział agencji RIA Nowosti, że mężczyzna zmarł w wyniku zatrucia nieznaną substancją. „Został znaleziony w stanie nietrzeźwym na schodach swojego domu. Znaleziono przy nim środki przeciwbólowe” – poinformował.
Zarema Sadułajewa - szefowa młodzieżowej organizacji pozarządowej „Uratujmy pokolenie” pomagającej dzieciom, które ucierpiały podczas wojny w Czeczenii. Jej organizacja nie zajmowała się polityką, ściśle współpracowała z UNICEF. Zamordowana została wraz z mężem Alikiem Dżabraiłowem 10 sierpnia 2009 roku.

Do biura jej organizacji przyszli mężczyźni w czarnych uniformach, którzy poinformowali, że „reprezentują struktury siłowe”. Po zatrzymaniu małżeństwa wrócili do biura organizacji i zabrali telefon komórkowy i samochód męża Sadułajewej. Ciała małżonków znaleziono 11 sierpnia w bagażniku samochodu.
Iwan Safronow – 52 lata, dziennikarz „Kommiersanta”, autor artykułów o aferach w wojsku, w tym o kontraktach na sprzedaż broni na Bliski Wschód. 2 marca 2007 roku wypadł z okna na piątym piętrze, chociaż mieszkał na drugim. We wrześniu 2007 roku prokuratura umorzyła postępowanie w tej sprawie, uznając, że śmierć Safronowa była „wynikiem jego skłonności samobójczych”. Nie był on chory, nie miał problemów w domu czy w pracy, czekał na narodziny wnuczka. Śledczy nie uznali za właściwe, by przesłuchać biznesmenów czy urzędników, z którymi kontaktował się dziennikarz, zbierając materiały do odważnych artykułów.
Aleksander Samoljenko – szef oddziału niezależnego od Gazpromu koncernu Itera, producenta gazu. Był także dyrektorem generalnym firmy energetycznej, którą kontroluje koncern AwtoWAZ, największy producent samochodów w Rosji. Zginął 5 grudnia 2006 roku pod swoim biurem, zastrzelony z pistoletu maszynowego.
Aleksiej Sidorow – redaktor naczelny gazety „Toliattinskoje Obozrienije” w Togliatti. Następca zamordowanego Walerija Iwanowa. W październiku 2003 roku na ganku własnego domu Sidorow otrzymał 17 ciosów tzw. zatoczką – zaostrzonym prętem używanym przez kryminalistów. „Sprawcę” znaleziono. Ustalono, że ślusarz Jewgienij Meininger zabił dziennikarza, bo nie dał mu pieniędzy na wódkę. Nikt z rodziny i kolegów zamordowanego w to nie uwierzył.
Galina Starowojtowa – 42 lata, deputowana Dumy, obrończyni praw człowieka. W 1992 roku przedstawiła projekt ustawy o zakazie pełnienia niektórych funkcji publicznych przez współpracowników komunistycznych służb specjalnych i działaczy aparatu partyjnego KPZR. Była doradcą Borysa Jelcyna ds. narodowościowych. Starowojtowa została zastrzelona, gdy wchodziła do domu w Sankt Petersburgu 20 listopada 1998 roku.
W 2005 roku sąd skazał za to zabójstwo dwóch młodych ochroniarzy. „Prawdziwi zleceniodawcy są wciąż wolni” – powiedział po wyroku Michaił Gochman, najbliższy współpracownik Starowojtowej.
Dmitrij Szałachow – zastępca redaktora naczelnego gazety „Mołodoj Tatarstan”. Zamordowany został w grudniu 2002 roku. Dowody miały wskazywać, że zabójcy połakomili się na jego ubranie, zegarek i teczkę z dokumentami.
Jurij Szczekoczichin – 53 lata, dziennikarz, zastępca redaktora naczelnego „Nowej Gaziety”, deputowany partii Jabłoko, współpracownik Memoriału, prowadził działania na rzecz zakończenia wojny w Czeczenii. W 2003 roku ujawnił korupcję w otoczeniu prokuratora generalnego. Nagle trafił do szpitala, gdzie w nocy z 2 na 3 lipca 2003 roku zmarł. Jego rodzinie odmawiano dokumentów z sekcji zwłok.

Koledzy z redakcji zdołali jedynie wymusić wydanie papieru, z którego wynikało, że przyczyna śmierci to „syndrom alergiczny wywołany czynnikiem zewnętrznym”. Morderczy czynnik nie został ustalony.
Ilias Szurpajew – 32 lata, dziennikarz pierwszego programu rosyjskiej telewizji, a wcześniej jej korespondent w Dagestanie. Wiele razy występował na konferencjach dotyczących Kaukazu Północnego. Nauczyciel literatury i języka angielskiego. 23 marca 2008 roku został uduszony paskiem od spodni. Na ciele miał też rany kłute. Jego śmierć odkryli strażacy, wezwani w nocy do pożaru w jego mieszkaniu.
Pożar miał prawdopodobnie zatuszować ślady zbrodni. W sprawie zamordowania Szurpajewa wyrok zapadł już w lipcu 2008 roku – winnymi okazali się dwaj imigranci zarobkowi z Tadżykistanu, którzy chcieli go okraść.
Makszarip Uszew – 43 lata, szef serwisu internetowego ingushetia.org, którym kierował po zamordowaniu Mahometa Ewłojewa. Jeden z najważniejszych działaczy opozycji w Inguszetii. Został zastrzelony przez zamachowca 25 października 2009 roku w okolicach wioski Nartan.

Anatolij Woronin – 55 lat, dyrektor gospodarczy rosyjskiej agencji informacyjnej ITAR-TASS. 16 października 2006 roku został wielokrotnie ugodzony nożem we własnym mieszkaniu, w wyniku czego zmarł.
Ilja Zimin – 33 lata, dziennikarz rosyjskiej telewizji NTV. Prowadził w niej dwa popularne cykle dokumentalne – „Zawód reporter” i „Najnowsza historia”. W kwietniu 2005 roku został pobity przed swoim domem w centrum Moskwy. Sprawców nie schwytano. Spędził kilka miesięcy w szpitalu. Drugi raz już mu się nie udało. 26 lutego 2006 roku bawił się w jednym z moskiewskich klubów. Wrócił do domu koło drugiej w nocy. Jego ciało zostało odnalezione w zdemolowanym mieszkaniu. Prokurator Anatolij Zujew już następnego dnia wykluczył, by zabójstwo miało związek z jego pracą. Tymczasem w nocy, w której dokonano morderstwa, dozorczyni wpuściła do budynku, w którym mieszkał, trzech mężczyzn. Okazali oni milicyjne legitymacje. Po godzinie wyszli. Budynek był monitorowany, ale akurat tej nocy w kamerze skończyła się kaseta.
Maksim Zujew – 36 lat, dziennikarz z Kaliningradu. Był popularnym blogerem, moderował wspólnotę „Koenigsberg”. Pracował w gazetach „Kaliningradzkaja Prawda” i „Strana Kaliningrad”. Występował w obronie praw człowieka. Zamordowany 13 marca 2010 roku. Jego ciało z ranami kłutymi szyi i tułowia odnaleziono w jego mieszkaniu.
Artykuł ze strony
http://www.gazetapolska.pl/406-metody-sledcze-pulkownika-putina
Uzupełniony o zdjęcia.

9. Bunt zgnieciony w zarodku
Niemal jednocześnie w Rosji straciło życie dwóch generałów, trzeci trafił do szpitala. Wszystkich łączy jedno – sprzeciwiali się władzy Kremla.
Czy ich śmierć to tylko przypadek?

28 października 2010 roku po mityngu protestu przeciw „wojskowej reformie” ministra Sierdiukowa zginął gen. Grigorij Dubrow, przewodniczący Najwyższej Rady Oficerskiej Rosji. Tego samego dnia w centrum Moskwy znalezione zostało ciało innego generała w stanie spoczynku – Borysa Diebaszwili. Dzień później BMW dowódcy Wojsk Powietrzno-Desantowych gen. Władimira Szamanowa staranowała ciężarówka, uderzona przez inny samochód i zmuszona do wjechania na pas o przeciwnym kierunku ruchu. Na miejscu zginął kierowca Szamanowa, on sam trafił do szpitala. W przypadku ich wszystkich wspólne było to, że opowiedzieli się po stronie żołnierzy występujących przeciw reformie armii. Znowu nasila się konfrontacja pomiędzy władzą i armią. Rozwiązano 67 Brygadę specnazu GRU w Bierdsku, podobny los czeka kolejne jednostki. Specnaz wyjęto spod dowództwa GRU i przekazano do Wojsk Lądowych, żołnierzy przenosi się do innych jednostek lub do rezerwy. Do dymisji podał się dowódca GRU gen. Walentyn Korabielnikow a samo GRU przestało funkcjonować jako licząca się struktura władzy.
Wierzchołek góry lodowej
Konfrontacja armii i władzy w pokomunistycznej Rosji ma długą i burzliwą historię, ostatnie wydarzenia są tylko widzialnym wierzchołkiem góry lodowej obecnej fazy konfliktu. Nie tak dawno, cztery lata temu w korpusie oficerskim armii przeprowadzono anonimową ankietę, której wyniki zrobiły duże wrażenie na władzach. Większość oficerów stwierdziła, że w przypadku poważnej konfrontacji władzy ze społeczeństwem nie użyje przeciw niemu siły. Było to swoiste wypowiedzenie posłuszeństwa przez armię. Choć brak bezpośrednich dowodów na to, że to ono zapoczątkowało eskalację tlącego się konfliktu, późniejsze działania władz redukowały znaczenie i możliwości armii. Jedyny rodzaj sił, które były i są na wszelkie możliwe sposoby wzmacniane, to wojska służby wewnętrznej, o których powiedziano, że każdy bagnet będzie wykorzystany.
By zrozumieć ostatnie wydarzenia, trzeba cofnąć się o dziesięć lat. Wtedy ujawniły się procesy, które trwają do tej pory. Echa tamtych wydarzeń i ujawnionych wtedy postaw widać i słychać do dziś.
Trzech generałów
Trzech generałów, Lew Rochlin, Aleksander Lebiedź i Genadij Troszew, zdobyło wówczas, niezwykłą popularność oraz pozycję polityczną nie tylko w armii, ale i w społeczeństwie. Pierwszy zginął w roku 1998, ostatni dekadę później. Różniły ich metody i możliwości. Łączyła – wspólna wola wystąpienia przeciw władzy. Ich kariery były podobne. Były doradca prezydenta Putina Andriej Iłlarionow pisze, że wszyscy oni: ukończyli elitarne wyższe szkoły wojskowe – często z wyróżnieniem; w wieku 45-50 lat dosłużyli się stanowisk dowódców korpusów, armii, zgrupowań wojsk, okręgów. Każdy z nich dowodził dużymi operacjami wojskowymi. Wszyscy trzej zasłużyli na uznanie ze strony władz wyższych oraz zyskali autorytet i popularność w wojskowych szeregach. Generałowie ci posiadali również własne zdanie w kwestiach wojskowych i politycznych. Dysponowali siłą charakteru i poczuciem moralności, które pozwalały jej bronić, posuwając się do publicznego sprzeciwu wobec przełożonych – aż do podania się do dymisji i odejścia z armii. We trzech wykazywali żywe zainteresowanie polityką.
Połączyła ich także gwałtowna śmierć
Generał porucznik Aleksander Lebiedź z wyróżnieniem ukończył Akademię Marynarki Wojennej im. M. W. Frunze. W czasie puczu Janajewa w 1991 r. bronił budynku Rady Najwyższej RFSRR. Rok później jako dowódca 14 Armii walnie przyłożył się do zakończenia konfliktu zbrojnego w Nadniestrzu. W 1995 roku podał się do dymisji. W wyborach prezydenckich w 1996 roku otrzymał blisko 15% głosów.
W sierpniu 1996 roku razem z czeczeńskim przywódcą Asłanem Maschadowem podpisał porozumienia w Chasawjurcie. Zginął 28 kwietnia 2002 roku w katastrofie śmigłowca Mi-8. Razem z nim odeszło siedem osób.
Bohater FR generał-pułkownik Gennadij Troszew absolwent Akademii Sztabu Generalnego. Dowodził w obu wojnach w Czeczenii, w latach 2000-2002 wojskami Północno-Kaukaskiego Okręgu Wojskowego, od roku 2003 doradca prezydenta FR. Publicznie odmówił wykonywania rozkazów ministra obrony Siergieja Iwanowa. Oficerowie którzy stanęli po stronie Troszewa, zagrozili „podnieść wojska”, jeśli ich dowódcę przeniesie się na inne stanowisko. Zginął we wrześniu 2008 r. w katastrofie lotniczej koło Permu. Każdy z nich kontestował władzę na swój sposób.
Do otwartego konfliktu z rządzącymi posunął się jedynie gen. Lew Rochlin [1947-1998]. Rochlin ukończył Akademię SG otrzymując złoty medal. W wojnie czeczeńskiej dowodził Północną Grupą Wojsk Federalnych w Czeczenii. Za udział w kampanii przedstawiony do odznaczenia orderem Bohatera FR. Odmówił przyjęcia orderu, oświadczywszy, że „nie ma moralnego prawa otrzymywać tej nagrody za bojowe działania na terenie własnego kraju”. Pełnił funkcje państwowe i polityczne. W czasie, gdy publicznie zapowiadał przewrót wojskowy, posiadał poparcie Dywizji Kantemirowskiej i Tamanskiej. W Moskiewskim, Leningradzkim i Północno-Kaukaskim okręgu wojskowym witany był owacjami. W nocy z 2 lipca na 3 lipca 1998 roku, kilka tygodni przed publicznie zapowiadanym przewrotem, znaleziony został martwy we własnej daczy w podmoskiewskiej wsi Kłokowo.
Nieprzekupny
Rochlin był postacią nietuzinkową. Kuszony propozycjami stanowisk, rzeczywistym udziałem we władzy, pozostał nieprzekupny i konsekwentnie oskarżał władze – o nepotyzm, sprzeniewierzenia, nawet o zdradę stanu. Kreml próbował wmontować go we własny system. Generał mógł być jego doskonałą wizytówką. Kiedy w 1996 roku wstąpił do partii władzy „Nasz Dom-Rosja” (NDR), zagwarantowano mu jedną z najwyższych pozycji. Jednak rok później wystąpił z NDR, pozostając na czele utworzonego przez siebie „Ruchu poparcia armii, przemysłu obronnego i nauki wojskowej” [RPA]. Jelcyn słał emisariuszy z propozycjami objęcia i kontroli ważnych urzędów pod warunkiem zawarcia pokoju. Bezskutecznie. Kiedy Rochlin przekonał się że metodami parlamentarnymi nie zwalczy obozu władzy, zaczął przygotowywać pucz. Jeśli którykolwiek z rosyjskich generałów mógł zorganizować przewrót wojskowy, to tylko Rochlin. Reakcja Jelcyna była oczywista. „Zmieciemy Rochlina!” – groził publicznie. Niedługo przed jego śmiercią na zebraniu ścisłego kierownictwa jeden z zaufanych prezydenta powiedział „z Rochlinem do porozumienia dojść się nie da, jakkolwiek byśmy się nie starali”. Konfrontacja była nieuchronna. Generał liczył się z koniecznością zejścia do podziemia, zdążył zwolnić sztab złożony z czterdziestu współpracowników. Aleksander Wołkow, jego bliski współpracownik w RPA, na pytanie czy naprawdę przygotowywał on marsz 8 Gwardyjskiego Korpusu Wojsk Powietrzno-Desantowych na Moskwę, w zamyśleniu powiedział: Korpus, który przeszedł z Rochlinem Czeczenię – gotów był pójść dla niego na wiele, być może, na wszystko.
Zbawiciel Rosji przyjdzie z armii?
Zdolność armii do decydowania o losach państwa, podtrzymywania i obalania struktur państwowych na obszarze byłego ZSRR była nie do przecenienia. Wojsko przesądziło o wyniku zmagań o władzę w roku 1993, ale już wcześniej zademonstrowało swoje ogromne możliwości. Kiedy imperium upadło, na jego dawnych rubieżach polała się krew. W roku 1992 zaczęła się masowa rzeź w Tadżykistanie. Działy się okropności o których do dziś wiedzą tylko nieliczni. Górę wzięły ciemne siły, kryjące się pod sztandarami islamu. Jegor Gajdar polecił wtedy zaprowadzić porządek 15 brygadzie specnazu, stacjonującej w pobliżu Taszkientu. We wrześniu 1992 roku brygada po cichu weszła do Tadżykistanu i rozpłynęła się. Wkrótce też zakończyło się powszechne wyrzynanie, które ogarnęło całą republikę. Specnaz GRU był i wciąż jest najbardziej skutecznym narzędziem armii, jakie do takich zadań przygotowano, zdolnym do cichego zniszczenia najważniejszych celów cywilnych i wojskowych oraz paraliżowania struktur państwowych wroga. Jednostki przygotowane do dywersji obcych armii, administracji i obalania obcych rządów, tego samego mogły dokonać i we własnym kraju. Dysponując takimi możliwościami, w dramatycznej sytuacji lat dziewięćdziesiątych coraz to inny generał rozmyślał nad zbawieniem ojczyzny od wszelkich plag i nieszczęść, jakie go trapią. Pod tym względem niewiele zmieniło się do teraz. W tamtym czasie bardzo popularna była idea dyktatury. Żywa w środowisku oficerów sztabu generalnego już w okresie późnego komunizmu, największe znaczenie zyskała właśnie w latach dziewięćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych w sztabie generalnym silna była rosyjska partia narodowa.
„Zła prawem nie zwalczysz”
Podobne nastroje ogarniały całe społeczeństwo. W tym samym czasie triumfy święciły powieści-antyutopie Siergieja Norki „Inkwizytor” i „Ruś przeklęta”. Literatura przesycona i przytłaczająca atmosferą beznadziei, wszechogarniającego fatalizmu oraz przymusu szukania wyjścia z sytuacji bez wyjścia, zakończona powodzeniem, od razu zdobyła niezwykłą popularność, w Rosji i poza nią. Postawione diagnozy i propozycje naprawy były zgodne z przekonaniami większości społeczeństwa. Prawo to w Rosji „gó…o”, a zła nie można zwalczyć w oparciu o prawo i system parlamentarny. Konieczne jest fizyczne unicestwienie wielkiej rzeszy przestępców i zastraszenie pozostałych. Panowała apoteoza działania – wbrew prawu i poza nim. Atmosfera tego okresu, widoczna także w gloryfikacji gen. Augusto Pinocheta, popularnego w wojsku i w kręgach intelektualnych, była inspiracją dla marzących o chwale Juliusza Cezara i Napoleona oficerów rosyjskiej armii. Historia gen. Rochlina to najbardziej poglądowa ilustracja procesów, jakie toczyły się w Rosji lat 90 i wciąż trwają w cokolwiek bardziej zawoalowanej postaci. Różnica w tym, że dziś władze, bogatsze doświadczeniem, zagrożenia dla panującego porządku starają się eliminować zawczasu, bliżej źródeł. W latach dziewięćdziesiątych rozwiązanie następowało chwilę przed przechyleniem się szali zwycięstwa w którąś ze stron.
Rochlin nie był człowiekiem wyrafinowanym, procesy społeczne wyobrażał sobie w sposób uproszczony. Istniejącej władzy zarzucał korupcję, nawet zdradę stanu. Koronnym dowodem zdrady – miała być opisana w prasie światowej sprzedaż ok. 500 ton proradzieckiego wzbogaconego uranu za ok. 12 mld dolarów, mniej więcej jedną tysięczną ich rynkowej wartości. Dokumentację zawierającą kompromitujące władze szczegóły transakcji generał przechowywał w prywatnym sejfie. Obiecywał skończyć z takimi praktykami, jednak wątpliwe, by zdołał tę obietnicę spełnić. Rządy wojskowych niemal zawsze prowadziły do odrodzenia tych samych plag w jeszcze dotkliwszej postaci – [wrogie siły miały zawsze przygotowane ukryte kadry w każdej instytucji, w tym i w wojsku - J.K.].
Egzekucja za zgodą Kremla?
Zabójstwo Rochlina miało być dokonane w ramach islamskiej akcji likwidowania przestępców wojennych, kierowanej przez ministra obrony Emiratu Kaukaskiego Supiana Abdułajewa. Znany czeczeński opozycjonista i autorytet w sprawach Kaukazu Musa Tiemiszew podaje, że likwidacja Rochlina w 1998 roku i Troszewa w 2008 roku była dziełem grupy podporządkowanej bezpośrednio Abdułajewowi.
Wszystko wskazuje na to, że nie mogła się dokonać bez aprobaty i udziału Kremla. Wersji zamachu na Rochlina było kilka, o zbrodnię oskarżano nawet jego żonę Tamarę (przez krótki czas się do niej przyznawała), jednak wersja Musy Tiemiszewa uznawana jest za wiarygodną: Rochlin nie błyszczał intelektem Lebiedzia, ale cierpiał na „kompleks Napoleona”. I był twardy. W czerwcu 1998 roku w gabinecie redakcji „Kaukaz” odbyła się tajna narada. Omawiano przygotowania do zamachu stanu. Kiedy dochodziło do konkretów, wszyscy milkli i wtedy Rochlin brał odpowiedzialność na siebie. „Dobrze. To zrobię. Idziemy dalej”. Jak zwykle w takich sytuacjach w scenariuszu pojawiały się ryzykowne momenty. Wówczas Rochlin niezmiennie powtarzał: „Dobrze, biorę to na siebie”. Ponaglały go działania służb specjalnych wymierzone przeciw niemu i jego rodzinie. Pewnego razu wracającą wieczorem żonę Tamarę nieznani sprawcy wciągnęli do samochodu i kilka godzin wozili po Moskwie, bijąc i gwałcąc. Prawie każdej nocy, bez przerwy dzwonił telefon, słychać było groźby, obelgi. Ponaglali go Łużkow i Łukaszenko. Zaprzysięgły wróg Jelcyna Łużkow finansował Rochlina, dostarczał plany obiektów energetycznych Moskwy, podziemnych komunikacji itp., Natomiast „Baćka” obiecał wysłać do Moskwy Witebską Dywizję Desantową i okazał się bardziej przyzwoity niż główny moskiewski gangster. Dwa dni przed zabójstwem telefonicznie uprzedził generała, że szykuje się na niego zamach. Przekupiony został ochroniarz Rochlina Pleskaczow. Służby specjalne Rosji wiedziały o planowanej akcji, o jej końcowym etapie wiedziały prawie na pewno. Generała obserwowano trzy miesiące. Na sygnał Pleskaczjowa dwaj [Rosjanin i Czeczen] ludzie Abdułajewa o dziewiątej wieczorem podjechali w pobliże daczy Rochlina. Generał wrócił późno. Kiedy goście rozjechali się i pijany generał usnął, Pleskaczow wprowadził wykonawcę wyroku „szariackiego sądu”. Po egzekucji zabójca spokojnie wyszedł przez furtkę i czekającą go „dziewiątką” odjechał. Przy furtce stały dwa jeepy i byli w nich ludzie z ochrony. Tamara nie miała do tego nic. Krótko po egzekucji Rochlina miało miejsce nadanie odznaczeń funkcjonariuszom FSB. Wielu komentatorów twierdzi, że wszystkie akcje koordynował przyszły prezydent Putin. Nie istniała wówczas inna możliwość zapobieżenia zamachowi stanu i niezależnie od tego, że chroniona była osobista władza prezydenta Jelcyna, zachowany został porządek konstytucyjny. Takiej samej sankcji musiał udzielić Kreml w przypadku likwidacji Troszewa jesienią 1998 roku Pozostaje zagadką, co wówczas skłoniło władze do zgody na kolejną egzekucję z wyroku „islamskiego” sądu. Kilka miesięcy później nastąpiła likwidacja jednostek Specnazu oraz wyjęcie ich spod dowództwa SG. Eliminacja Troszewa również dokonana została na drodze przekupstwa. W grupie zabójców było pięciu ludzi [ani jednego Czeczena]. Postawiono cel – zlikwidować Troszewa i uprowadzić samolot za granicę. Żadnych materiałów wybuchowych nie mieli. Piloci i stewardzi zostali hojnie opłaceni. Troszewa zlikwidowano, ale z jakiegoś powodu nie udało się uprowadzenie samolotu. Doszło do katastrofy.
Ciosy wymierzone w armię. Konflikt pomiędzy armią i administracją cywilną trwa. Nauczone doświadczeniem, władze podejmują działania wyprzedzające w stosunku do ewentualnych działań wojskowych. Nigdy w pokomunistycznej Rosji nie zadano armii tylu ciężkich ciosów co dziś. Sprawa nie jest rozstrzygnięta do końca i wciąż słychać publiczne wezwania do okazania sprzeciwu. Sytuacja gospodarcza i społeczne nastroje stają się coraz bardziej złożone i gdyby znalazła się siła zdecydowana stawić władzy opór, żaden rozwój wydarzeń nie byłby wykluczony. Być może to sprawia że działania władz są dziś bardziej ostrożne niż w przeszłości.
Janusz Majewski na łamach Wirtualnej Polski opisuje kulisy walki o władzę, jaka rozgrywa się między armią a rządem.

10. Bunt. Sprawa Litwinienki
Niezbyt często mamy okazję obejrzeć tak wielki tytuł bezpośrednio przez internet. Bunt. Sprawa Litwinienki to dokument ważny, obok którego nie da się przejść obojętnie, szczególnie teraz, gdy Rosja znowu pręży muskuły. Film w reżyserii Andreja Nekrasova znajdziecie w rozwinięciu wpisu (polski lektor).
Bunt. Sprawa Litwinienki to kontrowersyjny dokument o byłym agencie FSB, Aleksandrze Litwinience, zmarłym w Londynie po otrzymaniu śmiertelnej dawki radioaktywnego polonu. Antyputinowski film, nad którym prace rozpoczęły się jeszcze przed śmiercią Litwinienki, obnaża politykę Kremla i metody działania FSB (dawnego KGB).

Litwinienko krótko przed śmiercią oświadczył, że padł ofiarą zemsty prezydenta Putina, którego politykę ostro krytykował. Zdjęcia umierającego w szpitalu Litwinienki znalazły się w listopadzie 2006 roku na okładkach gazet całego świata, czyniąc z niego symbol walki z rosyjskim państwem policyjnym.
„Nakręcenie tego filmu było dla mnie osobistym katharsis, sposobem na poradzenie sobie z szokiem spowodowanym stratą przyjaciela, który zmarł okropną śmiercią na moich oczach” – mówi Niekrasow, który pozostał przy łóżku Litwinienki do samego końca. „Aleksander to prawdziwy męczennik. Jego śmierć była kulminacją tego, do czego dążył przez całe życie: obudzić świat do walki przeciwko bezlitosnemu rosyjskiemu państwu policyjnemu. Ten film jest hołdem dla niego i innych, którzy zmarli walcząc o wolność w naszym kraju w ostatnich latach” – powiedział Nekrasov.

http://www.youtube.com/watch?v=pq-YmXTdfQw


Rosja i Polska po Smoleńsku:

"Trudno odmówić trafności Piotrowi Naimskiemu, który komentując rozkaz Putina, by FSB podpisało porozumienie o współpracy i współdziałaniu z polskim SKW, wskazywał na polityczny wydźwięk słów prezydenta Rosji.
Rzeczywiście wydaje się, że po raz kolejny Putin wysyła sygnał - zarówno do Polaków jak i całego świata. Przypomina i ogłasza: Polska jest moja. Mówi opinii międzynarodowej, że w Polsce można robić interesy, można pod płaszczykiem demokracji załatwiać swoje sprawy, ale jedno musi być jasne: Polska jest elementem rosyjskiej sieci, którą niczym sowiecki dyktator włada Władimir Putin.
W tę sieć Polskę wtłoczyła koniunkturalna postawa elit rządzących Polską. Przynajmniej od 2009 roku widzimy w Polsce groźne zbliżenie z Rosją.

Wydaje się, że początkowo było wiernopoddańcze zachęcanie do wejścia na teren Polski, zachęty i próby zainteresowania silniejszą dominacją ze strony Moskwy. Obecnie Polska jest tak silnie opleciona mackami rosyjskimi, że władze przestają mieć możliwość samodzielnych manewrów bez wytycznych i zgody Kremla. A Kreml jest tego świadomy - szczególnie po 10/04 - i chętnie korzysta z Polski, jako narzędzia do prowadzenia swoich interesów w Europie.

Oświadczenie Putina o współpracy SKW i FSB niepokoi. Sytuacja jest daleko bardziej groźna, ponieważ oświadczenie rosyjskiego dyktatora wpisuje się w ciąg wydarzeń i decyzji, pokazujących wzrost wpływów Rosji w Polsce, i to również w tym najbardziej newralgicznym punkcie, jakim jest polityka militarno-obronna. Nawet w tym obszarze Polska wydała zgodę na wzmocnienie rosyjskiej pozycji.

Rząd Tuska daje zgodę na takie poczynania, choć rzeczą oczywistą jest, że Rosjanie wykorzystują wszelkie możliwości, by przy pomocy służb prowadzić Polskę w pożądanym przez siebie kierunku. Niemal za każdą rosyjską inicjatywą kryją się służby, które realizują wytyczne Moskwy. Zgoda na współdziałanie służb Polski i Rosji tworzy groźną dla Polski podstawę do wzmożenia działalności rosyjskiej w kraju. Działalności obliczonej na osłabienie Polski.

Zgoda na współpracę polsko-rosyjską w dziedzinie służb i wojska niepokoi również dlatego, że jesteśmy przecież członkiem NATO, a nie ZBiR. A zatem wszelkie porozumienia o znaczeniu strategicznym powinniśmy dopasowywać do wymagań Sojuszu, a być może konsultować je z państwami Paktu. Jest niezwykle wątpliwe, by w tym przypadku miało miejsce coś takiego. W Polsce o porozumieniu z FSB nikt nie ma wiedzy. Czy NATO może wiedzieć coś więcej w tej sprawie? Mało możliwe.

Mamy więc wytyczne prezydenta państwa obcego, wrogiego Polsce i NATO, który oświadcza, że polska służba specjalna wejdzie w partnerstwo długofalowe z rosyjską służbą FSB, kontynuatorką KGB, której funkcjonariusze mają na rękach krew wielu niewinnych ofiar, która jest głównym zapleczem zbrodniczej polityki Putina.

Choć współpraca militarna na linii Rosja-kraje NATO (jak Niemcy, Francja, Włochy) w ostatnich latach jest faktem to słowa Putina muszą dziwić w państwach Zachodu. Bowiem do tej pory nikt tak chętnie jak Polska nie zapraszał służb obcych krajów do sektora bezpieczeństwa narodowego, nie zapraszał do tajemnic również NATOwskich, również tych, które powinny być najpilniej strzeżone. Sytuacja jest więc nie codzienna.

Oświadczenie Putina zbiega się w czasie z opisaniem przez polskie media wielkich ćwiczeń NATO.

Jeśli polski rząd będzie nadal prowadził kolaboracyjną względem Rosji politykę, ktoś zapyta: a po czyjej wy jesteście stronie?
Obrana przez rząd Tuska polityka może spowodować, że Polska we wszelkich działaniach Sojuszu, w tym ćwiczeniach, będzie uważana za V kolumnę Rosji, a nie lojalny kraj członkowski, na którym można polegać.

Skoro Polska nie była w stanie zapewnić ochrony i bezpieczeństwa Prezydenta RP lecącego do Smoleńska, skoro nie była w stanie - a nawet nie próbowała - zabezpieczyć NATOwskich nośników danych w Smoleńsku, skoro systematycznie podejmuje decyzje o włączeniu Rosji w system informacji służb polskich, narażając również Sojusz na penetrację, skoro podpisuje porozumienia ws. militarnych z Moskwą, to zwiększa poziom ryzyka w Pakcie.

Ktoś w końcu postawi sprawę jasno: po której stronie jest Polska? NATOwskiej czy rosyjskiej?

A odpowiedź na to pytanie wcale nie będzie przyjemna.

Jest czymś skrajnie nieodpowiedzialnym ze strony rządu, by w chwili obecnej zawierać jakiekolwiek pakty z Rosją. W momencie zasadnych wątpliwości dotyczących realnych gwarancji bezpieczeństwa w NATO, w sytuacji zwiększonego prawdopodobieństwa wybuchu wojny w Europie (o czym mówią również ludzie władzy) polski rząd - w imię własnych korzyści - prowadzi działania rozmywające zaufanie do Polski, jako członka NATO. Ten sposób działania może dać tragiczne skutki w sytuacji zagrożenia.

Takie działania mogą być wynikiem celowej cynicznej gry osłabiającej Polskę lub wynikać z niewiedzy, braku umiejętności i zdolności analitycznych. Jedno i drugie powinno skończyć się w tym przypadku tym samym: Trybunałem Stanu...

Trzeba bowiem stwierdzić - skutkiem działania elit jest wzmacnianie ryzyka zniszczenia polskiej państwowości."




13/12/2013
"Reakcja Rosji wobec Polski w sprawie zamieszek wokół ambasady rosyjskiej w Warszawie podczas Marszu Niepodległości jest adekwatna do pozycji politycznej Warszawy wobec Moskwy.
Jak tłumaczy na portalu stefczyk.info prof. Ryszard Legutko, poseł PiS do Parlamentu Europejskiego, Polska jako były kraj zależny od Moskwy zawsze będzie traktowany "specjalnie" w porównaniu np. z krajami Europy Zachodniej.
To standardowa reakcja wobec krajów z sąsiedzkiej dawnej sowieckiej strefy wpływów, a według Rosjan nadal powinny być w tej strefie, więc trzeba je przywoływać do porządku
- tłumaczy prof. Legutko. Jego zdaniem rząd PO sam stworzył taką pozycję polityczną wobec Kremla, że jakiekolwiek pogorszenie relacji bije bardzo mocno w nasze interesy.
Rząd Platformy Obywatelskiej zrobił to, czego nawet postkomuniści polscy nie zrobili, gdy byli u władzy, czyli użył polityki zagranicznej do rozgrywek wewnętrznych. stał się zakładnikiem dobrych relacji. Bo uznał, że skoro rząd PiS miał na pieńku z Moskwą, to rząd Tuska będzie miał te relacje z Moskwą dobre i sympatyczne
- mówi prof. Legutko i ostrzega, że ta presja rządu Tuska na jak najlepsze relacje z Rosją mogą odbić się słabszą pozycją Polski w negocjacjach ekonomicznych.
Można obawiać się, że wszystkie rozmowy ekonomiczne mogą być narażone na instrumenty szantażu politycznego."
Dodane 17/11/13

"A POLISH art student provoked a hiccup in the often difficult relations between his nation and Russia last week. Jerzy Bohdan Szumczyk, 26, a student at Gdansk's Fine Arts Academy, placed a sculpture called "Komm, Frau" (Come, Woman), depicting a Red Army soldier raping a pregnant German woman while holding her hair and putting a gun to her head, on a street in the city then known as Danzig—next to a communist-era memorial to Soviet Union troops that defeated Nazi forces in 1945.
The 300 kilo sculpture was installed overnight. It only remained in place for a few hours as police removed it following a complaint. The event made national news and provoked an angry response from Russia’s ambassador to Poland. 
“I am deeply outraged by a prank of a Gdansk Fine Arts Academy student whose pseudo-art desecrated the memory of 600,000 Soviet soldiers who died in the fight for Poland’s freedom and independence,” wrote Alexander Alekseev, the Russian envoy. Russian MP Franc Klincewicz said he would demand an apology from the artist.
In 1939 the free city of Danzig was home to Germans and a Polish minority. It became the Polish city of Gdansk when its German population was expelled or fled at the end of the war. Mr Szumczyk made the sculpture after reading about rapes committed against women in the city by advancing Red Army troops. 
Dorota Karas, writing in Gazeta Wyborcza, a leading Polish daily, said Gdansk city records estimate that up to 40% of the women living in Danzig were raped.  “At a certain moment I felt that I had to get this topic that took place in Gdansk out of my system,” Mr Szumczyk told the Gazeta. “This topic scares me. I deliberately showed a soldier and a woman in the aesthetics of socialist realism. I wanted it to be in this style. I know that the work is vulgar but such is our history,” he said.
Prosecutors in the city began an investigation but dropped the case after they decided the student had not incited hatred on ethnic grounds nor desecrated a public space dedicated to historical memory. They added police are yet to determine whether Mr Szumczyk committed a misdemeanor for an alleged ‘tasteless incident’.
Antoni Pawlak, spokesman for Gdansk’s mayor said the rape of women by soldiers was one of many subjects that have been swept under the carpet in Polish history. “However I am surprised by the ambassador’s reaction. Similar artistic expressions take place all over the world; it shouldn’t be an event of international importance. It would be different if City Hall decided to erect such a monument,” he said.
Marcin Wojciechowski, a spokesman of Poland’s foreign office., tweeted: “I’m sorry about the incident of the statue of the Soviet soldiers in Gdansk. It’s a pseudo-artistic action. It will not influence relations between Poland and Russia”.  It wasn’t only Soviet troops that brutally raped women as the Red Army and the western Allies fought their way into Germany in 1944-45; American, British, Canadian and French soldiers did so too.
Even so, according to Anthony Beevor, a British historian, the brutality against women from the Soviets was on a different scale. Writing in the Guardian in 2002, Mr Beevor said at least 2m German women are thought to have been raped, with 1.4m victims in East Prussia, Pomerania and Silesia alone. In Berlin, one doctor deduced that out of approximately 100,000 women raped in the city, some 10,000 died as a result, mostly from suicide.
Many Russian historians dispute these claims saying the figures are based on faulty methodology and unreliable sources."  Oct 21st


Dodałem 25/12/2013
fot. PAP / EPA
Sprawa Chodorkowskiego pokazuje, czym jest Rosja postsowiecka. Każdego, kto ośmiela się rywalizować ze współczesnym odpowiednikiem cara-batiuszki, można skazać na wiele lat kolonii karnej. Tę lekcję Michaił Chodorkowski dobrze zrozumiał: skoro znalazł się poza zasięgiem karzącej ręki cara, woli nie wracać do Rosji i nie zamierza mieszać się do polityki, nawet przebywając na Zachodzie. Jedyne na co, jak dziś ocenia, może sobie pozwolić to wspieranie społeczeństwa obywatelskiego w Rosji oraz apelowanie do zachodnich przywódców o naciski w sprawie uwolnienia innych więźniów politycznych. Jego niedzielna konferencja prasowa w Berlinie była pod tym względem bardzo wymowna.

Proszę mnie nie rozumieć opacznie: nie wypowiadam tu jednego słowa krytyki pod adresem człowieka, który przesiedział 10 lat w ciężkim więzieniu z powodu kaprysu władcy i to z perspektywą znacznie dłuższej odsiadki (jeszcze niedawno prokuratura rosyjska zapowiadała trzeci proces byłego właściciela Jukosu). Stwierdzam jedynie prosty, acz w swojej wymowie porażający, fakt, że skoro najbogatszy człowiek w Rosji żyje na łasce Putina, to znaczy, że władza prezydenta Federacji Rosyjskiej bardzo przypomina władzę carów. Że prezydent tego niby-demokratycznego państwa może z łatwością decydować o losie swoich obywateli, podobnie jak car z Bożej łaski decydował o losie swoich poddanych. To znaczy, że w Rosji demokratyczna jest jedynie wierzchnia warstwa instytucji, spod spodu zaś wyziera stary, jeszcze carski system samodzierżawia, w swoim czasie (1917-1991) zdatnie zaadaptowany do warunków komunistycznej utopii.

Zgoda, że nie jest to już władza genseków partii komunistycznej, którzy dodatkowo posiłkowali się ideologią budowy „bezklasowego społeczeństwa” i wychowania „nowego człowieka”. Ale jest to, mniej więcej jak w epoce przedrewolucyjnej, władza autokratyczna, która nie toleruje pluralizmu politycznego (a w każdym razie takiego pluralizmu, który mógłby jej zagrozić).


Dodałem 25/12/2013
fot. PAP/EPA
Daliśmy ciała
- powiedział Obama na niedawnej konferencji podsumowując pierwszy rok drugiej kadencji w Białym Domu. To prawda, sukcesów Barack Obama na koncie nie ma chyba żadnych. W przeciwieństwie do swojego konkurenta na arenie międzynarodowej – Władimira Putina.

Prezydent Rosji krok po kroku rośnie w siłę. Po roku 1991 wydawało się, że wschodnie imperium długo – a może nawet nigdy – nie odzyska swojej pozycji z lat 1945 – 1991. A tu niespodzianka. Minęły 22 lata, a Rosja przynajmniej częściowo odradza się niczym feniks z popiołów.

Za pomocą Unii Celnej i umów handlowych uzależniła od siebie takie kraje jak Armenia czy Kazachstan. Rozwinęła swoje wpływy polityczne w kraju, który – wydawało się – od Rosji miał odciąć się na wiele lat, czyli w Gruzji. Zacieśniła więź z Białorusią. A teraz jeszcze kładzie swoją zachłanną rękę na Ukrainie. Pozostaje tylko wierzyć, że siła i determinacja ukraińskiego społeczeństwa są na tyle silne, aby tę rękę odepchnąć.
To Rosja – a nie Stany Zjednoczone – grały główne skrzypce po użyciu broni chemicznej w Syrii. Zaczęło się od groźnych zapowiedzi Obamy o zbrojnej reakcji na tej haniebny czyn, a skończyło „umyciem rąk” i oddaniem decyzji amerykańskiemu Kongresowi.Taki sam mechanizm miał miejsce w przypadku Snowdena – nie bez przyczyny ten wróg numer jeden Stanów Zjednoczonych przebywa teraz w Rosji. W końcu to dla Kremla cenna karta przetargowa. Natomiast USA – tak samo jak i cały zachodni świat – ma takich „asów w rękawie” coraz mniej.
Tak naprawdę dla Zachodu Chodorkowski był cenniejszy w kolonii karnej niż poza nią. Putin ogłaszając amnestię dla działaczy Greenpeace'u, członkiń Pussy Riot i rosyjskiego biznesmena upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze pozbawił zachodnich przywódców argumentu na bojkotowanie Igrzysk w Soczi – igrzysk, które są osobistym wyzwaniem dla prezydenta wschodniego imperium. A po drugie pokazuje jakoby Rosja modernizowała swoje podejście do praw człowieka. Jednak wszyscy dobrze wiemy, że to tylko pozory. Sam Chodorkowski podczas dzisiejszej konferencji zauważył, że w Rosji wciąż jest wielu więźniów politycznych. Tylko, że Zachód pamiętał głównie o tych „najsłynniejszych” - a ci właśnie zostali objęci amnestią.
Uwolnienie Chodorkowskiego i części pozostałych więźniów to czysta kalkulacja polityczna Putina, który – odnoszę wrażenie – właśnie przystępuje do kontrataku.

Coraz więcej Rosja może także w Polsce. Popis konformizmu wobec naszych wschodnich sąsiadów dał Radosław Sikorski w minionym tygodniu podczas spotkania szefów MSZ-ów: naszego i rosyjskiego. Ławrow zmieszał z błotem europejskich polityków interweniujących na Majdanie – nie podał nazwisk, ale nie musiał. Wiadomo że pojechało tam mnóstwo polskich eurodeputowanych czy parlamentarzystów – włącznie z Jarosławem Kaczyńskim, którego wizyta tam odbiła się chyba najgłośniejszym echem. Czy Sikorski zareagował, gdy Ławrow sugerował, że europejscy politycy chcą obalić legalną władzę na Ukrainie? Odpowiedź chyba wszyscy znamy.

Nasz minister spraw zagranicznych także wymownie milczał, gdy Ławrow kpił z Polaków po raz kolejny zapowiadając oddanie wraku „po zakończeniu śledztwa”. Przecież Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę jakie emocje wywołuje w Polsce kwestia katastrofy smoleńskiej. Dlatego też wielce prawdopodobne jest, że będą grać wrakiem i kwestią jego zwrotu tak, aby w odpowiednim czasie, wskrzeszać w Polsce odpowiednie dla nich emocje. Nie zdziwię się, kiedy oferta zwrotu wraku pojawi się w Polsce w roku 2015, kiedy to będą miały miejsce wybory parlamentarne. 

Natomiast na pozycję Stanów Zjednoczonych, które wracają do polityki izolacjonizmu, czyli do takiej, jaką prowadziły po I Wojnie Światowej, zaczynają wskakiwać Niemcy. Nasz zachodni sąsiad – jak celnie zauważył Ryszard Czarnecki – staje się hegemonem w Europie.
Zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie Polski wyrastają dwa potężne kraje. Aby suwerennie prowadzić swoją politykę zagraniczną Polska potrzebuje silnych, zdecydowanych i konkretnych przywódców. A z tym aktualnie mamy problem...

opublikowano: dzisiaj, 18:47

Fot. PAP/EPA
Mikołaj Iwanow: Wołodia, w Rosji odbył się wielki „show”. Władymir Putin przez ponad cztery godziny odpowiadał na pytania dziennikarzy. Wielu oceniło tę konferencję prasową jako kolejny krok w stronę liberalizacji reżymu. Prezydent Rosji zaprzeczył rozmieszczeniu na granicy z Polską nowego rodzaju broni rakietowej, „Iskanderów”, zapowiedział zwolnienie z więzienia Michaiła Chodorkowskiego, potwierdził kolejne działania na rzecz demokratyzacji kraju. Czy był to autentyczny gest przywódcy rosyjskiego symbolizujący zmiękczenie reżymu?
Władimir Bukowski: Absolutnie nie wierzę Putinowi. On nie ma żadnej samodzielności. To marionetka byłego KGB. Stoi za nim potężny aparat rosyjskich służb specjalnych, który wszystko reżyseruje. Aparat ten teraz wykorzystuje doświadczenia III Rzeszy. Hitler na swej drodze do władzy cały czas wykorzystywał argument, że Niemcy są narodem poniżonym przez Wersal, że muszą podnieść się z kolan, że brakuje im siły ducha… Putin robi prawie to samo, bez końca powtarzając, że Zachód cały czas znieważa Rosję i nadszedł czas położyć temu kres. Również i ta konferencja prasowa, którą wielu naiwnych osób na całym świecie uznało za znak zmiękczenia reżymu, była przepełniona oświadczeniami o godności Rosjan, o odzyskaniu wiary w siebie itp. Zwolnienie Chodorkowskiego to przemyślany gest KGB w celu polepszenia wizerunku reżymu w związku z olimpiadą w Soczi.

Ale nie możesz zaprzeczyć, że obecna Rosja – to już daleko nie Związek Sowiecki i podobny złowieszczy kolos totalitarny już nigdy tam nie powstanie?
Według mnie Putin i jego otoczenie są bardziej niebezpieczni od sowieckiej gerontokracji Breżniewa i Czernienki. Po upadku komuny pracowałem w sowieckich archiwach. Był taki okres, kiedy dostałem od kierownictwa Rosji (od samego przewodniczącego KGB Bokatina) pozwolenie zapoznania się z tajnymi dokumentami epoki.
Czytałem protokoły posiedzeń Komitetu Centralnego KPZR. Breżniew i jego ludzie przed podjęciem jakichkolwiek zdecydowanych kroków na arenie międzynarodowej mocno się zastanawiali, analizowali fakty… Temat inwazji na Afganistan był obecny na posiedzeniach biura prawie przez rok. Zapraszano ekspertów, analityków, pracowników wywiadu… Słuchano. To samo dotyczy ewentualnej inwazji Armii Czerwonej na Polskę w celu zdławienia „Solidarności” i zaprowadzenia porządku w tym kraju. W końcu zadecydowano, że Polacy zrobią to lepiej własnymi silami, i że Związku Sowieckiego nie stać na dwie inwazji jednocześnie: w Afganistanie i w Polsce.
Dzisiaj natomiast na Kremlu panuje całkiem inna atmosfera. Skąd np. wojna w Gruzji? To konsekwencja mentalności chuliganów podwórkowych: „Teraz musimy zemścić się na tych, co nas wczoraj zbili…”. Niebezpieczeństwo obecnego reżymu prezydenta Putina polega właśnie na tym, że jest on w wielu kwestiach po prostu nieprzewidywalny.

Władimir Bukowski: Rosjanin, słynny dysydent i pisarz. Więziony w sowieckich „psychuszkach”. Niestrudzony antykomunista. Za współpracę z SW w latach 80. odznaczony Krzyżem Solidarności Walczącej. red.


Książki o Rosji:

Rosja budzi w Polakach sprzeczne emocje. Z jednej strony boimy się wielkiego sąsiada, a z drugiej podziwiamy Wschód, zwłaszcza gdy mamy dość zachodniego konsumpcjonizmu. Andrzej Stasiuk w wywiadzie z Piotrem Brysaczem stwierdził dobitnie: pięciu złotych nie dam za ten Zachód. Jak przyjdzie co do czego, to nas załatwią bez mydła. Coś w tym jest, jednak Rosja rewersem Zachodu nie jest.
Nie znaczy więc, że gdy jedna strona chce dla nas źle, to druga będzie nas głaskać po główce. Co więc można z Rosją robić? Można, niczym Daniel Olbrychski, piać nad nią z zachwytu, można również w czambuł potępiać. Innym wyjściem z sytuacji jest pisanie książek. Tych, dotyczącej tematyki wschodniej, ukazuje się ostatnio dość dużo. Dominują reportaże, jako forma najbardziej pojemna, ale mamy również wywiady czy teksty eseistyczne. O Rosji po prostu się pisze i chciałbym przyjrzeć się kilku książkom, które w minionym roku ukazały się w naszym kraju, a które opowiadały o naszym wschodnim sąsiedzie.
TYPOLOGICZNIE
Pierwszą z omawianych pozycji jest książka autorstwa wieloletniej dziennikarki TVP Barbary Włodarczyk, nosząca tytuł „Nie ma jednej Rosji”. Teza, jaką autorka stawia w tytule zbioru reportaży, jest konsekwentnie dowodzona poprzez siedemnaście obrazków. Każdy z tekstów poświęcony jest jednemu bohaterowi. Kogo tutaj nie ma? Są bezprizorni, czyli bezdomne dzieci, w postaci niejakiego Wasi z Dworca Jarosławskiego w Moskwie. Są neonaziści polujący na imigrantów, tych legalnych i nielegalnych. Pojawia się również sobowtór Lenina, który wzbudza w Rosjanach nostalgię za starymi, dobrymi czasami komunizmu. Widzimy Rosję oczami zwykłych ludzi, nierzadko pogubionych, którzy chcą jakoś żyć w swoim kraju. Ale spoglądamy na nią również wzrokiem sekciarzy, do których należy Matuszka Marija – współczesna jurodiwa czcząca prezydenta Federacji, Władimira Putina.
Barbara Włodarczyk, Nie ma jednej Rosji, wyd. Literackie, Kraków 2013.
WIELOWARTSTWOWO
Matrioszka – tak nazywa Rosję Maciej Jastrzębski. I stawia sobie za motto słowa poety Fiodora Tiutczewa: rozumem Rosji nie ogarniesz. Jego książka przypomina odsłanianie kolejnych bab namalowanych na drewnianych jajkach, albo obieranie cebuli. Warstwa, która wydawała się ostateczna, skrywa kolejne. Publicysta, będący korespondentem Polskiego Radia, ma mnóstwo czasu i okazji, aby poznać opisywany przez siebie wielki, obcy kraj. Zwraca uwagę na to, jak postrzegają nas mieszkańcy Federacji. Według nich jesteśmy przywiązani do swojej ziemi, ale i na wszystko narzekamy. Opisuje kwestię raczej nieporuszaną w mediach: środowisko polonijne w Rosji. Pisze o Katyniu i o tym, że wciąż są historycy, którzy przypisują tę zbrodnię Niemcom. Skupia się, nie tak jak Włodarczyk na jednostkach, aby z nich wywieść ogólne wnioski, ale patrzy na sąsiada ze wschodu globalnie, poprzez politykę, historię najnowszą i zjawiska społeczne.
Maciej Jastrzębski, Matrioszka Rosja i Jastrząb, wyd. Helion, Gliwice 2013.
BEZ MITÓW
Można również Rosję demitologizować i widzieć w niej przede wszystkim zagrożenie. Wojciech Grzelak, publicysta „Najwyższego Czasu”, jest autorem kilku książek poruszających tę tematykę. „Gra z Rosją do jednej bramki” stanowi drugą część „Rosji bez złudzeń”, która ukazała się kilka lat temu. Jest to zbiór felietonów dotyczących i zwykłych Rosjan, mieszkańców Syberii, jak i spraw społecznych. Opisując tę pierwszą kwestię, Grzelak jest łagodny, natomiast nie posiada romantycznych wyobrażeń związanych ze wschodnim sąsiadem i gasi tych, którzy chcieliby dopatrzeć się dobrej woli w działaniu rosyjskich władz. Ponadto zwraca również uwagę na kwestie gospodarki oraz polityki historycznej, która w Moskwie radykalizuje się coraz bardziej, stając się z roku na rok coraz mocniej polakożercza. O tym nie pisze ani Włodarczyk, ani Jastrzębowski i wydaje się, że pomijają przez to jakiś ważny element. Wydaje się, że Grzelak wie, o czym mówi, bo mieszkał on w Rosji długie lata, pracuje na tamtejszych uczelniach, działa społecznie.
Wojciech Grzelak, Gra z Rosją do jednej bramki, wyd. 3S Media, Warszawa 2013AUTONOMICZNIE
Zupełnie inny problem porusza młody reporter, Michał Książek, który lat kilka spędził w Jakucku, stolicy obwodu autonomicznego, który formalnie jednak należy do Federacji. Książka zaczyna się mrozem, jest on jednym z głównych bohaterów. W sprawny sposób autor opisuje miasto, które w zimie przez kilka tygodni pogrążone jest w głębokiej mgle. Spowite smogiem i parą wodną zamrożone miasto jest niezwykle fotogenicznym miejscem, o którym można opowiadać bez końca. Miasto to również ludzie, więc i oni znajdują się na tym na poły reporterskim, a na poły eseistycznym portrecie. Książek mówi o kulturze Jakutów, o szamanach, odradzaniu się starej kultury, mitach. Cofa się do wieku XIX w poszukiwaniu śladów Wacława Sieroszewskiego i Edwarda Piekarskiego, polskich zesłańców, których wkład w opisanie kultury ludów syberyjskich jest nie do przecenienia. W całym tym świecie straszą w Jakucku ulice Lenina i Dzierżyńskiego. Jak widać, duchy przeszłości nie odpuszczają nawet tam.
Michał Książek, Jakuck, wyd. Czarne, Wołowiec 2013.
WIELOGŁOSOWO
Ostatnią w tym zestawieniu jest pozycja, z której zaczerpnąłem wypowiedź Andrzeja Stasiuka. To zbiór wywiadów przeprowadzonych przez Piotra Brysacza. Autor rozmawiał między innymi z Mariuszem Wilkiem, zadomowionym już na dalekiej Północy pisarzem, który staje się coraz mniej polski, a bardziej rosyjski. Nie wszystkie wywiady stoją na tym samym poziomie. Są rozmowy pasjonujące, jak za ze Stasiukiem czy Wilkiem.Natomiast wywiad z młodą podróżniczką Magdaleną Skopek tchnie banałem, przede wszystkim z racji przepytywanej osoby, która nie ma zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. Jest w tym zbiorze również znany z „Matrioszki Rosji” Maciej Jastrzębski, który jako jedyny spogląda na Rosję w sposób krytyczny. Reszta rozmówców kwestii trudnych nie porusza wcale. Seria tych wywiadów jest jednak interesująca, gdyż porusza ona problem tak zwanej rosyjskiej duszy. Kilkunastu podróżników, pisarzy, reporterów stara się odpowiedzieć na to pytanie i okazuje się to dość trudnym zadaniem.
Patrząc na Wschód: przestrzeń, człowiek, mistycyzm, rozm. P. Brysacz, wyd. Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2013. Michał Żarski




zdjecie
/Reuters
Aleksander Podrabinek, Sobota, 25 stycznia 2014 (02:17)
Rosja to kraj symboli. Pięknej formie zawsze przydawano tutaj większe znaczenie niż sensownej i rozumnej treści. Dążenie do porażenia wyobraźni i tak zatwierdzi się samo – to narodowa linia rosyjska.
Dlatego władza, rekrutowana z nizin narodowych, zawsze miała pociąg do wspaniałych projektów i mydlenia oczu. Jeżeli jest możliwość i nie brakuje sił ani środków, budują coś wielkiego, jeżeli nie ma – to udają, że zbudowali. Tak było z utworzeniem imperium i „potiomkinowskimi wsiami”, „trzecim Rzymem” i roszczeniami do światowego przywództwa, wspaniałymi planami pięcioletnimi i elektryfikacją Rosji, zagospodarowaniem ugorów i planami zmiany biegu rzek syberyjskich, realnymi sukcesami w kosmosie i pozornymi sukcesami socjalizmu.
Po katastrofie komunizmu Rosja przez pewien czas próbowała znaleźć rozsądny sposób na utrzymanie swojej przyszłości. W 2000 roku z dojściem do władzy prezydenckiej Władimira Putina z tymi próbami skończono raz na zawsze. Rosja zaczęła powoli osuwać się w swoją dobrze znaną przeszłość. Znów zaczęły być modne wielkopaństwowa pycha i państwowy paternalizm. W polityce zagranicznej uzyskały przewagę idee przeciwstawiania się Zachodowi, a w polityce wewnętrznej – sakralizacja władzy i poniżanie społeczeństwa. A co normalne, upadkowi i degradacji potrzebny był symbol sukcesu i rozkwitu, symbol dumy i potęgi. Zwycięstwo w wojnie z Gruzją w 2008 roku było wykorzystywane właśnie w takim charakterze, lecz był to nieprzekonywający symbol sukcesu, ponadto zatruty przez oskarżenia o agresję i kolejną aneksję terytorium gruzińskiego.

Zimowe igrzyska w tropikach

Symbolem zwycięstwa putinowskiej polityki i uznania tego faktu przez społeczność międzynarodową miała stać się zimowa olimpiada 2014 w Soczi. Na tę kartę postawiono wiele: kolosalne pieniądze, prestiż prezydenta, ryzyko społecznego niezadowolenia, niebezpieczeństwo terroryzmu, a nawet korektę obowiązującego ustawodawstwa specjalnie pod olimpiadę.
Ale przy całym ryzyku i niebezpieczeństwie olimpiada ma jedną szalenie pociągającą dla jej organizatorów cechę: możliwość ukradzenia części pieniędzy wydzielonych z budżetu państwowego na budowę obiektów olimpijskich. Z niezależnego raportu ekspertów Borysa Niemcowa i Leonida Martyniuka „Zimowa olimpiada w subtropikach” wynika, że ponad 50 mld dolarów USA wydzielonych na olimpiadę przywłaszczono sobie w wyniku kradzieży bezpośredniej, a w następstwie korupcji od 25 do 30 miliardów. Te pieniądze trafiły do kieszeni i na rachunki wykonawców budowlanych i skorumpowanych urzędników, a zarówno jedni, jak i drudzy to najbliższe otoczenie Władimira Putina. Autorzy raportu piszą, że olimpiada w Soczi to „bezprecedensowa złodziejska afera, w którą wplątani są zarówno przedstawiciele putinowskiej władzy, jak i zbliżeni do niej oligarchowie. Skali tej afery nie można porównać z ryzykownym przedsięwzięciem Nikity Chruszczowa dotyczącym obsiania kukurydzą rosyjskiego Koła Podbiegunowego czy z projektem komunistów zawrócenia rzek syberyjskich poprzez zmianę ich biegu”.

Drożej niż na Marsa

W 2007 roku w Gwatemali, kiedy Międzynarodowy Komitet Olimpijski wybierał miejsce na zimową olimpiadę 2014 roku, Władimir Putin, który osobiście przyjechał lobbować za interesami Rosji, wywołał szok wśród obecnych tam specjalistów gotowością wydania na olimpiadę w Soczi astronomicznej sumy 12 mld dolarów. Dla porównania: na poprzednią zimową olimpiadę, w Vancouver, wystarczyło 6 mld dolarów. Taka hojność Putina poraziła MKOl!
Zrozumiałe jest, dlaczego początkowa wartość olimpiady wzrosła ponad cztery razy – apetyt rośnie w miarę jedzenia! Pełna bezkarność przyjaciół Putina w kradzieży budżetowych pieniędzy regularnie doprowadzała do wzrostu wydatków na budowę obiektów olimpijskich. Skala korupcji poraża. 48-kilometrowa droga samochodowa i kolejowa od portu lotniczego w Soczi do olimpijskich obiektów w Czerwonej Polanie kosztowała 9,5 mld dolarów. To trzy i pół razy więcej niż wartość całego amerykańskiego programu ekspedycji na Marsa i eksploatacji sondy kosmicznej Curiosity.
Monstrualne wydatki to bynajmniej nie jedyny przejaw olimpijskich ambicji Putina. Zdaniem wielu ekologów, przy budowie obiektów infrastruktury otaczającej je przyrodzie wyrządzono znaczne szkody ekologiczne. Ma się rozumieć, żadnego dochodzenia w tej sprawie nie było i nikt za to nie został ukarany.
Inną ofiarą olimpiady stały się bezdomne zwierzęta. Ich ilość istotnie wzrosła w ostatnich czasach właśnie w związku z masowym burzeniem prywatnych domów i budową w tym miejscu obiektów olimpijskich. Władze Soczi zdecydowały, że do przyjazdu zagranicznych gości na ulicach nie ma prawa być błąkających się zwierząt domowych. W związku z tym, że do olimpiady pozostało już niewiele czasu, administracja miejska zdecydowała się nie rozczulać i wybrała najszybszy sposób – wytępienie zwierząt. W internecie ogłoszono odpowiedni konkurs. Zwycięzca przetargu „na realizację prac związanych z odłowem, selekcją i utylizacją pozbawionych nadzoru zwierząt (psów i kotów)” powinien odłowić 2028 zwierząt w centralnym okręgu miasta w okresie od 2013 do 2015 roku. Na te cele przeznaczono 1,7 miliona rubli. Obrońcy zwierząt i mieszkańcy miasta protestowali, lecz władze wcale nie liczą się z opinią społeczeństwa.
Ofiarą olimpiady stało się również prawodawstwo rosyjskie. Przed rozpoczęciem budowy obiektów olimpijskich przyjęto specjalne prawo pozwalające w uproszczonym trybie burzyć prywatne domy mieszkalne w miejscu przyszłej budowy obiektów olimpijskich. Prawo dotyczyło wyłącznie okręgu wielkiego Soczi. W 2012 roku przyjęto „jednorazowe” prawo regulujące „właściwości sprzedaży i ustalania cen na karty wstępu na udział w przedsięwzięciach i ceremoniach sportowych XXII Olimpijskich Igrzysk Zimowych, XI Paraolimpijskich Igrzysk Zimowych 2014 roku w Soczi”. Przyjęcie takich praw narusza zasadę jednakowych praw i równości wszystkich obywateli wobec prawa. Ale przestrzegania przepisów prawa władza nie uważa za coś istotnego, jeżeli w grę wchodzi przeprowadzenie olimpiady.

Blokada

W sierpniu 2013 roku Władimir Putin wydał dekret o „stosowaniu wzmocnionych środków bezpieczeństwa” na olimpiadzie. Zgodnie z tym dekretem Soczi podzielono na różne strefy. W jednych zezwala się na wstęp „osób fizycznych i środków transportu” pod specjalną kontrolą policji. W innych dostęp ludzi i samochodów dozwolony jest jedynie „według służbowej lub produkcyjnej konieczności”. Od 7 stycznia 2014 roku wjazd do Soczi i ruch po mieście jest zabroniony dla wszystkich samochodów oprócz nadzwyczajnych służb operacyjnych, samochodów posiadających specjalną akredytację i należących do mieszkańców miasta. Na czas olimpiady zamyka się przestrzeń powietrzną nad Soczi, ogranicza się pływanie po należącym do miasta akwenie wodnym Morza Czarnego. Ogranicza się przekraczanie granicy przez znajdujący się opodal abchaski odcinek granicy rosyjsko-gruzińskiej. Wprowadzone środki bezpieczeństwa faktycznie wprowadzają w Soczi blokadę miasta z obowiązującym w nim stanem wyjątkowym.
Oddzielną sprawą olimpijskiej megalomanii jest przyszłość budynków sportowych. Po zakończeniu olimpiady nie będą one nikomu potrzebne. W podzwrotnikowym Soczi nikt nie zajmuje się zimowymi konkurencjami sportowymi. Lecz gdyby nawet zajmował się i areny sportowe były bez przerwy zajęte na zawody, nie uratowałoby to sytuacji. W wielkim Soczi mieszka 450 tys. osób. Ilość miejsc na widowni na obiektach olimpijskich wynosi 200 tysięcy. Oczywiście, że trybuny będą stać puste, stadiony nie będą na siebie zarabiać – nie pokryją nawet samych tylko kosztów eksploatacyjnych i cała infrastruktura olimpijska stopniowo się rozpadnie.

Krok ku przepaści

Władimira Putina mało to interesuje i nie wzbudza w nim żadnych emocji. Dla niego olimpiada jest interesująca jako uroczysty proces, w którym będzie brał udział. I nieważne, ile to będzie kosztować i jakie będą tego skutki. Dla niego istotne jest, by wszystko poszło dobrze i było na najwyższym poziomie. Właśnie dlatego, obawiając się bojkotu igrzysk olimpijskich przez czołowych polityków zachodnich, pospieszył się z uwolnieniem z więzień figurantek sprawy Pussy Riot, ekologów z Arctic Sunrise i Michaiła Chodorkowskiego. Szeroki gest miłującego pokoju lidera w oczekiwaniu na wspaniałe święto sportowe!
Olimpiada jest ważna dla Władimira Putina jako tryumf jego polityki, a możliwe że również jako tryumf jego własnej woli. Wydaje się, że igrzyska olimpijskie w Soczi mają dla Putina takie samo znaczenie, jakie miała olimpiada w 1936 roku w Berlinie dla Adolfa Hitlera. Główny niemiecki nazista też uważał igrzyska za tryumf swojej „miłującej pokój polityki zagranicznej” i świadectwo uznania przez cały świat wybitnych politycznych i sportowych osiągnięć narodowosocjalistycznej rewolucji w Niemczech. Sukces ten okazał się efemeryczny i po dziewięciu latach wspaniały tryumf przekształcił się w druzgocącą porażkę. Lecz kogo i czego uczy historia?"

03/03/2014
"Wypadki na Ukrainie znowu przyspieszają. Putinowska Rosja pokazuje swoje prawdziwe oblicze także tym, którzy wcześniej zamykali na nie oczy, z powodów politycznych czy osobistych. Także tym, którzy pędzili przepraszać za spaloną budkę pod ambasadą i za to, że Polska chciałaby nareszcie odzyskać wrak i czarne skrzynki tupolewa.
Putin pójdzie na wszystko - może wywołać napięcia na Krymie, wykorzystać Flotę Czarnomorską. Moim zdaniem on realizuje konsekwentnie to, co zaplanował
- mówił już w listopadzie 2013 roku na antenie RMF FM rosyjski politolog Andriej Piontkowski.
- Na początek wykręcił ręce Janukowyczowi. Prowadzi nie blokadę, ale ekonomiczną agresję przeciw Ukrainie, a Unia Europejska milczy. Unia nie rozumie, co się dzieje, a to decydujący moment. Ten geopolityczny wybór zdecyduje nie tylko o losie Ukrainy, ale także Rosji. To ma kolosalne znaczenie także dla Europy. Boję się, że Europie brakuje i woli, i intelektu, by to zrozumieć i postępować twardo
– uprzedzał Andriej Piontkowski.
Powiedzieć dziś zatem, że rząd Donalda Tuska w ostatnich dniach musi wykonywać największą w swych dziejach woltę polityczną, to mało. Oczy muszą dziś przecierać ze zdziwienia także czytelnicy „Gazety Wyborczej” czy widzowie TVN24 i TVP Info, bo przecież nawet te najbardziej mainstreamowe media muszą dziś w pocie czoła i co najważniejsze – w trybie superpilnym odwoływać wszystko, co dobrego wcześniej o Putinie pisały i mówiły. Narracja jest oczywista – wcześniej był „normalnym, rozsądnym przywódcą”, a dziś „zwariował i żyje w innym świecie”.
RMF FM: Jakie będą skutki tego, że po incydencie przed rosyjską ambasadą Rosja zażądała przeprosin i otrzymała więcej niż chciała od polskich władz?
Andriej Piontkowski: To już zależy od polskiego społeczeństwa, wyborców. Tusk wybrał linię pełnego uniżenia przed Moskwą i nie może już zawrócić. Powiem panu więcej - że w uświadomionych rosyjskich kręgach panuje przekonanie, że jeżeli Tusk zachowałby się w sposób, który nie spodoba się Moskwie, to mogą go skompromitować. Chociażby upubliczniając jakieś protokoły rozmów po katastrofie smoleńskiej, które byłyby zabójcze dla jego pozycji w Polsce. Moim zdaniem Breżniew z większym szacunkiem rozmawiał z Gomułką, z Gierkiem, a tym bardziej z Jaruzelskim, niż Putin z Tuskiem.
RMF FM: Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu prozachodni ukraińscy politolodzy twierdzili, że Rosja całkowicie przegrała batalię o Ukrainę, że Ukraina idzie na Zachód. Teraz ukraiński prezydent Wiktor Janukowycz jeździ do Putina i mamy impas. Nie wiadomo czy dojdzie do podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE.
A.P.: Putin pójdzie na wszystko, by zerwać to porozumienie. Będzie działał nie tylko wobec Ukrainy, ale także w Europie, ma tam masę możliwości wpływu na sytuację. Moskwa nie chce tej umowy i nie z żadnych powodów ekonomicznych, ale z politycznych i psychologicznych. To byłby symboliczny koniec wszelkich iluzji o zbudowaniu imperium, euro-azjatyckiego związku i kolosalnie wpłynęłoby to na wewnętrzną sytuację w Rosji. Zapisany w umowie europejski wybór Ukrainy uniemożliwia utrzymanie systemu "putinizmu" w Rosji. Jeżeli Ukraina wybiera Europę, dąży tam i jest to sukces, to nanosi to śmiertelne uderzenie ekonomiczno-politycznemu systemowi Putina.
Putin gotowy jest na wszystko, ale co konkretnie może zrobić teraz, kiedy decyduje się sprawa ukraińska?
Uważam, że on już wystraszył Janukowycza, wykręcił mu ręce. Straszył go wykorzystaniem jego kryminalnej przeszłości, informacji o kontach w zachodnich bankach, czy też bezpośrednią groźbą fizycznej rozprawy. Czymkolwiek mógł go wystraszyć - macie w końcu do czynienia z bandyckim państwem (Rosją - przyp. red.). Putin pójdzie na wszystko - może wywołać napięcia na Krymie, wykorzystać Flotę Czarnomorską. Moim zdaniem on realizuje konsekwentnie to, co zaplanował. Na początek wykręcił ręce Janukowyczowi. Prowadzi nie blokadę, ale ekonomiczną agresję przeciw Ukrainie, a Unia Europejska milczy. Unia nie rozumie, co się dzieje, a to decydujący moment. Ten geopolityczny wybór zdecyduje nie tylko o losie Ukrainy, ale także Rosji. To ma kolosalne znaczenie także dla Europy. Boję się, że Europie brakuje i woli, i intelektu, by to zrozumieć i postępować twardo, by zrezygnować ze sprawy Tymoszenko i podpisać umowę z Ukrainą.
Czy uzależnianie podpisania umowy stowarzyszeniowej od zgody Ukrainy na de facto uwolnienie byłej premier Julii Tymoszenko było błędem?
Oczywiście nie można uzależniać losu milionów Ukraińców od losu jednego człowieka. Może to cyniczne, ale z punktu widzenia Tymoszenko, dla niej byłoby lepiej, gdyby Ukraina podpisała umowę stowarzyszeniową. Potem Unia Europejska będzie mieć dziesiątki różnych sposobów, by wymusić jej uwolnienie. To głupi błąd, Europa stała się zakładnikiem swojego żądania i jestem prawie pewien, że to część gry Moskwy, która wpływa na europejskie stolice, by te żądały uwolnienia Tymoszenko. Boję się, że Europa tego błędu nie będzie wstanie naprawić."

03/03/2014
"Dla odbudowy imperium Władimir Putin jest zdolny do wszystkiego. Za takie słowa jeszcze niedawno zostawało się rusofobem.
Dziś zdają sobie z tego sprawę wszyscy możni tego świata. Ale przyzwyczajeni do debat w gabinetach i spokoju we własnych krajach nie potrafią pokazać, że są teraz zdolni do wszystkiego, by powstrzymać Putina od wywołania najpoważniejszego konfliktu od upadku ZSRR. A może i trzeciej wojny światowej.
Dla Obamy, Hollande'a czy Merkel szokiem musi być już język z innej epoki, jakim posługuje się Putin, zapowiadając napaść na inny kraj. Kraj, który graniczy z czterema państwami należącymi do Unii Europejskiej i do NATO. Tuż obok ich, zachodniej cywilizacji. Kraj do tej cywilizacji aspirujący.
Putin tłumaczy bowiem chęć zaatakowania sąsiedniej Ukrainę koniecznością „normalizacji sytuacji sytuacji społeczno-politycznej" w tym kraju. I przy okazji powołuje się na rosyjską konstytucję. I nikt nie ma wątpliwości, że groźba wyłożona nudnym urzędowym językiem jest jak najbardziej realna. Właściwie już się realizuje.
Na stronie internetowej Kremla, gdzie wyłożone są powody planowanego ataku na Ukrainę, są i świeże informacje o rozmowach telefonicznych, które Putin przeprowadził z Obamą, Hollandem i sekretarzem generalnym ONZ.
Wynika z nich, że Putin nie ukrywał w tych rozmowach, że nie spodobały mu się nowe władze Ukrainy, „prowokacje i przestępcze działania ultranacjonalistów" i dlatego postanowił się z nimi rozliczyć.
Nie wynika, by usłyszał od rozmówców, w tym przywódcy największego mocarstwa, że kara za takie rozliczenia, czyli wtrącanie się w sprawy innego kraju i bezczelne łamanie prawa międzynarodowego, będzie bardzo dotkliwa. Tak dotkliwa, jak nie było jeszcze dla Rosji nic od czasu, gdy rozpadł się ZSRR.
Powinien usłyszeć o wprowadzeniu wszystkich możliwych sankcji, na jakie Zachód zdobył się w ostatnich latach wobec wszystkich zbójeckich krajów świata razem wziętych. Od zamrożenia kont ważnych polityków i związanych z władzą oligarchów i czarnej listy wizowej po wykluczenie z prestiżowych organizacji międzynarodowych i zbojkotowanie ważnych imprez szykowanych przez Moskwę. Rosję pod wodzą wywołującego wojny Putina powinien czekać los Korei Północnej pod wodzą Kima. Ale nie czeka.
Decyzje w sprawie sankcji, nawet drobnych, Zachód odkłada na później. Dzieli włos na czworo, umacniając Kreml w przekonaniu, że dla odbudowy imperium może robić, co zechce, jak zechce i kiedy zechce.
Co jeszcze Putin musi zrobić, w jakim kraju ma zaplanować „normalizację sytuacji społeczno-politycznej", by przebudzić Obamę i jego ważnych kolegów? Bo żeby skompromitować Zachód, nic już robić nie musi."

Środa, 5 marca 2014 (02:00)
Cywilni pracownicy MON podpisują karty mobilizacyjne. Żandarmeria Wojskowa powołuje grupy kryzysowe, MON wzmacnia ochronę jednostek wojskowych – tak polska armia reaguje na inwazję za wschodnią granicą.
Czy polskie wojsko myśli o możliwych zagrożeniach w związku z sytuacją na Ukrainie? Na Krymie doszło praktycznie do zbrojnej inwazji sił rosyjskich. Tego typu sytuacja w kraju graniczącym z Polską to absolutny precedens od czasu rozpadu ZSRS. Dochodzi coraz więcej sygnałów, że MON jednak dyskretnie reaguje. Poza tym armia sama zaczyna funkcjonować w nadzwyczajnym trybie.
– Kiedy się coś na świecie dzieje, stan gotowości podwyższa się nawet bez formalnego rozkazu. Dowódcy jednostek i wszyscy żołnierze zawodowi kierowani odpowiedzialnością sami podnoszą swoją gotowość. Nikt wtedy nie bierze wolnego, wszyscy starają się być w jednostce, utrzymywać kontakt, sprawdzać sprzęt, zabezpieczenie itd. Robi się wszystko, żeby na wypadek rzeczywistego podwyższenia stanu gotowości bojowej nie być w punkcie zerowym, ale być przygotowanym – tłumaczy były dowódca jednostki specjalnej GROM gen. rez. Roman Polko.
Taka sytuacja jest wyraźna w lotnictwie. Bazy polskich Sił Powietrznych prowadzą normalne loty ćwiczebne, ale ich program dowódcy sami modyfikują, tak by mogły w każdej chwili przejść w tryb dyżuru bojowego. Oficjalnie obecnie pełni go eskadra F-16 w podpoznańskich Krzesinach, ale pozostałe cztery jednostki lotnictwa taktycznego na wszelki wypadek czuwają. To samo dotyczy potencjalnie jeszcze ważniejszego lotnictwa transportowego, które odegra pierwszoplanową rolę, gdyby Polska miała udzielić Ukrainie pomocy, choćby tylko medycznej.
Według informacji „Naszego Dziennika”, we wszystkich jednostkach Żandarmerii Wojskowej na terenie całego kraju powołano specjalne grupy kryzysowe, ma zostać wzmocniona ochrona wybranych obiektów wojskowych. Na razie nie zwiększono osobistej ochrony ani ministra obrony narodowej, ani nie przyznano jej żadnemu z najwyższych rangą dowódców.

Nowe przydziały

Pojawia się coraz więcej doniesień o aktywności naszych Sił Zbrojnych we wschodniej i północno-wschodniej części kraju. Całe kolumny ciężarówek widziano w okolicy Rzeszowa i Węgorzewa przy granicy obwodu kaliningradzkiego. Polski F-16 latał w okolicy Lublina, a to nie jest popularne miejsce ćwiczeń naszych myśliwców, chociaż teoretycznie mogą latać wszędzie, a nawet planowo wykonują ćwiczebne lądowania na różnych lotniskach, także cywilnych.
Cywilni pracownicy MON dostali nowe przydziały zadań, wielu w Sztabie Generalnym. Oficjalnie cele ruchów wojsk to tajemnica. Istnieje pilnie strzeżony plan mobilizacyjny Sił Zbrojnych, ale jest on tak skonstruowany, że przez długi czas trudno się zorientować, że jest realizowany. Minister Tomasz Siemoniak wszelkie doniesienia dementuje w internecie: „Całkowitą nieprawdą są informacje w sieci o jakichkolwiek ruchach jednostek Wojska Polskiego odbiegających od codziennej rutyny” – napisał na Twitterze.
Wojsko jest w dużej mierze uzależnione od decyzji polityków. Otwarta mobilizacja byłaby też manifestacją polityczną, która nie zawsze jest pożądana. O tym decydują cywile. Wojskowi nie są jednak ślepi. – Jesteśmy wyczuleni na sytuację. Ale czekamy na decyzje najwyższych władz – usłyszeliśmy wczoraj w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych.

BOR w gotowości

Jak ustalił „Nasz Dziennik”, Biuro Ochrony Rządu nie wprowadziło stanu podwyższonej gotowości bojowej. A nie byłoby w tym niczego dziwnego. Tak się działo zawsze podczas międzynarodowych kryzysów, m.in. gdy zaczynały się interwencje w Iraku i Afganistanie lub podczas wojny domowej w Libii. BOR często samo wprowadza taki stan, najczęściej jednak kieruje się informacjami ABW i Agencji Wywiadu.
– Zwiększa się wtedy ilość funkcjonariuszy podejmujących działania ochronne, powiększa się wymiar działań profilaktycznych, zabezpieczenia pirotechnicznego i pionu analitycznego, wstrzymuje się wszystkie urlopy, każdy musi być albo w miejscu pracy, albo pod telefonem – mówi były szef BOR Andrzej Pawlikowski. Ochrona polityka może w takiej sytuacji częściej „odradzać” mu pewne działania, na przykład ryzykowne wyjazdy czy wystąpienia publiczne. Stan podwyższonej gotowości można wprowadzić jedynie częściowo, na przykład dodatkowo chronić tylko niektórych VIP-ów lub wzmocnić ochronę wybranych placówek dyplomatycznych.
Obecnie poza Polską i kilkoma innymi państwami nie ma najwyraźniej politycznej determinacji do bardziej stanowczych działań. Jak zawsze w takich sytuacjach zaniepokojone są kraje bałtyckie, mali i słabi sąsiedzi Rosji, znajdujący się w podobnej sytuacji co Ukraina. To pomimo odwrócenia sojuszy wciąż w oczach Moskwy byłe sowieckie republiki, a tamtejsza mniejszość rosyjska jest całkiem liczna i znajduje się w sytuacji diametralnie gorszej niż Rosjanie na Ukrainie, którym naprawdę nic nie zagraża. Na Łotwie i w Estonii sporo Rosjan nie ma obywatelstwa kraju zamieszkania i wielu innych praw. Zawsze Rosja może próbować stanąć w ich „obronie”. Większe zaangażowanie wykazują też sąsiedzi Ukrainy – Turcja, która nie życzy sobie rosyjskiej hegemonii na Morzu Czarnym i chce bronić Tatarów krymskich, oraz Rumunia, która wie, że los Krymu może spotkać też bratnią Mołdawię.

Papierowy tygrys

– Trzeba też wyciągać wnioski. Przecież najpierw była Gruzja. Potem duże manewry rosyjsko-białoruskie, gdzie cel ćwiczonego ataku był jasny. Ciągle coś się dzieje w obwodzie kaliningradzkim. Jak w takiej sytuacji można mówić, że Putin sobie weźmie Krym i odpuści? To pokazuje słabość NATO wobec nieobliczalności Rosji. Sojusz staje się „papierowym tygrysem”. Wielotysięcznym ćwiczeniom (rosyjsko - białoruskim) NATO [jesienią 2013] było w stanie przeciwstawić zaledwie propagandowy pokaz w skali, w której niczego nie da się przetestować – ocenia gen. Polko. Wskazuje na duże możliwości różnych form nacisku politycznego i ekonomicznego czy też użycia siły, jakimi dysponuje Zachód. Są one kosztowne, ale byłyby naprawdę dotkliwe dla agresora.
– Szkoda, że NATO jest tak bierne. Struktury dowódcze same nie dochodzą do wniosku, że kiedy coś niepokojącego się dzieje przy granicach Sojuszu, trzeba samemu natychmiast zwołać posiedzenie, sprawdzić plany itd. Oficjalne wypowiedzi mają uspokoić opinię publiczną, ale przyznam, że nie czuję się dobrze. To się dzieje zbyt blisko naszych granic i za bardzo nas dotyczy – dodaje były dowódca elitarnej jednostki.
Dobrym przykładem krótko- wzroczności naszych władz są wypowiedzi ministra Siemoniaka. – Polska nie jest zagrożona rosyjską inwazją – powiedział wczoraj. Potem doprecyzował, że chodzi mu o brak zagrożenia „bezpośrednią inwazją ze strony Rosji”. „Media nie powinny niepotrzebnie budować napięcia i szukać sensacji” – napisał na ulubionym portalu. Ale zaledwie dwa dni wcześniej pisał: „Prawdopodobieństwo interwencji Rosji na Ukrainie jest bliskie zeru”. Szefowi MON wkrótce pozostało tylko dopisać: „Niestety następny dzień pokazał, że oceny w NATO i moje przestały być aktualne”. Oby działania podległego mu resortu były bardziej adekwatne do sytuacji."

Fot. PAP / EPA
Rosyjska telewizja państwowa Rossija oskarżyła Polskę o współorganizację "przewrotu" na Ukrainie. Swoje oskarżenia podbudowała wypowiedzią byłego szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Ołeksandra Jakymenki, który oświadczył, że radykałowie z Majdanu byli szkoleni w Polsce.
Media w Rosji podały też informację, że 18 aktywistów rosyjskiej opozycji uczestniczy w Warszawie w szkoleniu poświęconym sposobom prowadzenia kampanii politycznych.
Rzecznik polskiego MSZ Marcin Wojciechowski powiedział wieczorem PAP, że ministerstwo "nie komentuje dywagacji medialnych". 2 marca minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski napisał na Twitterze, że telewizja Russia Today "wyznacza nowe standardy obrzydliwej propagandy". W ten sposób odniósł się do tego, jak stacja relacjonuje wydarzenia na Ukrainie.
TV Rossija oświadczyła w środę, że "USA wybrały Polskę na pośrednika w ukraińskim przewrocie". "Polacy w Kijowie mają swoje ambicje i niezawodną osłonę"
- podkreśliła.
Tezę tę potwierdził Jakymenko, który oznajmił, że w czasie wydarzeń w Kijowie"wszystkie rozkazy wydawano albo z Ambasady Stanów Zjednoczonych, albo z Ambasady Unii Europejskiej, którą kieruje pan (Jan) Tombiński, będący obywatelem Polski".
Rola Polski w tym, że doszło do przewrotu wojskowego, była nieoceniona. Polska we śnie i na jawie chce odbudować swoje pozycje, chce odbudować dawną Rzeczpospolitą
- powiedział były szef SBU.
Rosyjska stacja twierdzi, że "do ataku w Kijowie przygotowywano się od dawna".
Przewrót rozpoczęto wcześniej, niż w 2015 roku, jak dotąd planowano. Politycy obmyślali strategię, a radykałowie szkolili bojowników
- wskazała. Wiosną 2015 roku na Ukrainie miały się odbyć wybory prezydenckie.
Rozwijając myśl rosyjskiej telewizji, Jakymenko poinformował, że obozy szkoleniowe dla radykałów istniały od czasów poprzedniego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki.
Trwało to od lat. Nie zdołaliśmy rozprawić się z tym. Gdy tylko ich dociskaliśmy, obozy zaczęto organizować w Polsce, na Łotwie i Litwie
- oświadczył.
Były szef SBU oznajmił również, że "wiele obwodowych administracji z zachodniej Ukrainy opłacało te szkolenia z budżetu państwa".
Szkolono tam młodzież do działań bojowych
- zaznaczył.
TV Rossija nie ujawniła, gdzie i kiedy rozmawiała z Jakymenką, który - jak 23 lutegoogłosił nowy szef SBU Wałentyn Naływajczenko - "samowolnie opuścił miejsce pracy i wyłączył telefon".
4 marca na konferencji prasowej w Nowo-Ogariowie koło Moskwy, prezydent Rosji Władimir Putin oświadczył, że w Kijowie działali bojówkarze, których "przygotowano w bazach na ościennych terytoriach, na Litwie, w Polsce i na samej Ukrainie".
Przygotowywali ich przez dłuższy czas instruktorzy, byli podzieleni na dziesiątki i setki, działali w sposób zorganizowany, dysponowali dobrymi środkamiłączności. Wszystko funkcjonowało jak w zegarku. Operowali jak specnaz
- powiedział Putin.
Również w środę media w Rosji poinformowały, że 18 aktywistów rosyjskiej opozycji uczestniczy w Warszawie w szkoleniu poświęconym sposobom prowadzenia kampanii politycznych.
Według internetowej gazety "Wzglad" w trwającym od 6 marca szkoleniu biorą udział przedstawiciele Partii Postępu, partii Jabłoko, Partii 5 Grudnia, Republikańskiej Partii Rosji - Parnas, Platformy Obywatelskiej i Aliansu Zielonych.
Gazeta podaje, że zajęcia prowadzą eksperci z Polski, Ukrainy i USA. "Wzglad" precyzuje, że w wypadku Stanów Zjednoczonych są to specjaliści z Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego (International Republican Institute; IRI), kierowanego przez senatora Johna McCaina, "znanego przeciwnika Rosji".
"Gwiazd na liście uczestników nie ma - na kursy skierowano menedżerów średniego szczebla. Na przykład, aktywnego stronnika Aleksieja Nawalnego, stałego uczestnika akcji protestacyjnych Witalija Szuszkiewicza. Na liście figuruje jako "niezależny konsultant polityczny". Również jako "niezależny konsultant polityczny" znajduje się na niej moskiewski deputowany municypalny Michaił Wielmakin
- podaje gazeta.
"Wzglad" cytuje politologa Gieorgija Fidorowa, według którego szkolenie w Warszawie "świadczy o tym, że rozpoczęły się przygotowania do przekazania doświadczeń z (kijowskiego) Majdanu rosyjskim kolegom".
Zebrane doświadczenie można wykorzystać w czasie wrześniowych wyborów do Moskiewskiej Dumy Miejskiej
- oświadczył Fiodorow.
Kursy dla rosyjskich opozycjonistów w Warszawie odnotowała też telewizja Rossija, która określiła je jako "dziwne seminarium zorganizowane przez fundację McCaina".
Z kolei agencja Ridus podała, że "w Warszawie rosyjska opozycja uczona jest, jak mapracować przeciwko własnemu krajowi". Ridus, przedstawiający się jako agencja dziennikarstwa obywatelskiego, zaznacza, że nazwiska "przyszłych aktywistów-buntowników" są znane.
Na ich przyszłą działalność polityczną postaramy się zwrócić szczególnie baczną uwagę
- zapowiada.
Wydarzenia polityczne na Ukrainie bezpośrednio dotyczą naszego kraju. I nie chodzi tylko o potencjalne niebezpieczeństwo rozmieszczenia baz NATO u nas pod bokiem i wychowanie młodego pokolenia nazistów nienawidzących wszystkiego, co rosyjskie. Sprawa jest o wiele poważniejsza. Majdan stara się wyjść za ukraińskie granice i podstępnie przeniknąć do naszego kraju
– ostrzegł Ridus."

Fot. mil.ru
02/04/2014
"Putin w zamian za wyhamowanie ofensywy ukraińskiej może próbować doprowadzić do szybkiego wznowienia współpracy gospodarczej z państwami UE, co pozwoliłoby w pewnym stopniu "usankcjonować" ostatni nabytek terytorialny Rosji i zminimalizować koszty ekonomiczne "kryzysu krymskiego".
Jeśli przyjąć konflikt rosyjsko- gruziński z 2008 roku za swoisty test poprzedzający operację krymską to szczególnie interesującymi jego elementami były: reakcja Zachodu na działania Rosji oraz następujący po niej proces normalizacji relacji gospodarczych. Proces błyskawiczny, który doprowadził do izolacji politycznej ofiary (Tbilisi) a nie napastnika (Moskwy). Mimo obietnicy członkostwa Gruzji w NATO wysuniętej podczas szczytu Sojuszu w Bukareszcie rozmowy na ten temat wstrzymano przecież po wybuchu "Wojny Pięciodniowej" na wiele lat...
W rosyjskiej elicie władzy, w tym szczególnie u Władimira Putina, powyższa sytuacja musiała zrodzić dwa przeświadczenia. Po pierwsze, stworzenie sytuacji, w której Kreml za pomocą militarnych środków uzyskuje kontrolę nad terytorium nominalnie należącym do innej postsowieckiej republiki odsuwa w czasie na wiele lat ryzyko jej włączenia w zachodnie struktury polityczne i militarne. Po drugie, Zachód w kontekście agresywnych działań Rosji bardzo szybko z fazy wzburzenia przechodzi w fazę pragmatycznej współpracy gospodarczej (w niektórych przypadkach doszło do tego już w kilka miesięcy po konflikcie rosyjsko- gruzińskim). Czy taki sam ciąg zdarzeń czeka nas po aneksji Krymu?
To wariant prawdopodobny i wychodzący naprzeciw interesom zarówno Rosji jak i państw takich jak Niemcy, Francja, Włochy (obustronne zminimalizowanie strat gospodarczych). Szkopuł w tym, żew przeciwieństwie do natowskich aspiracji Gruzji, prounijnych aspiracji Ukrainy nie udało się najprawdopodobniej na chwilę obecną zatrzymać (choć nie wiemy jak aneksja Krymu wpłynie na kształt DCFTA). Czy blokada handlowa, nowa polityka cenowa Gazpromu i szeroko rozumiane destabilizowanie sytuacji politycznej nad Dnieprem może to zmienić? Odpowiedzi na to pytanie nie znamy, ale może na to wskazywać spadająca liczebność rosyjskich żołnierzy w graniczących z Ukrainą obwodach. Warto odnotować również, że Kreml nie wykorzystał jako pretekstu do interwencji trudnej sytuacji związanej z blokowaniem przez Prawy Sektor Wierchownej Rady po zastrzeleniu jednego z jego liderów- Saszki Białego.
Do wyborów prezydenckich na Ukrainie zostało jeszcze trochę czasu (a więc i do implementacji części gospodarczej umowy stowarzyszeniowej z UE), tymczasem Moskwa już 1 kwietnia będzie w stanie rozpocząć efektywny nacisk ekonomiczny wymierzony w Kijów podwyższając cenę gazu oferowanego Naftohazowi do poziomu około 500$ za tys. m3 (najwięcej w Europie). Ceny dla odbiorców końcowych wzrosną zresztą dodatkowo w wyniku pożyczki jaką państwo nad Dnieprem uzyska od Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jednym z warunków kredytu jest bowiem wzrost(urealnienie) opłat za błękitne paliwo uiszczanych przez konsumentów. Gazprom swoją drogą to jedynie jedna z kart jaką Kreml rozegra przeciwko nowym władzom w Kijowie. Władzom słabo umocowanym w obliczu międzypartyjnych tarć i coraz bardziej wątłego mandatu społecznego nadszarpniętego słabym tempem reform i olbrzymim niezdecydowaniem, które najpełniej objawiło się w kontekście losu ukraińskich żołnierzy na Krymie.
Działania ekonomiczne i destabilizacyjne Kremla wymierzone w Ukrainę wydają się mieć dziś jeszcze jedną przewagę nad rozwiązaniami militarnymi. Ewentualne zajęcie przez rosyjskie wojsko wschodniej i południowej Ukrainy ze względu na rozmiar takiej operacji przekreśliłoby (bądź drastycznie odsunęło w czasie) normalizację stosunków gospodarczych Rosji z Zachodem, a także przyniosło temu państwukolejne poważne straty ekonomiczne. Ponadto nieefektywne działania podejmowane przez prorosyjskich dywersantów w Charkowie, Doniecku, czy Ługańsku udowadniają, że powtórzenie bezkrwawego przebiegu operacji krymskiej mogłoby się okazać na tych obszarach niemożliwe. Tym samym rosyjska armia musiałaby się zmierzyć nie tylko z oddziałami sił zbrojnych Ukrainy, ale także niechętnie nastawioną lokalną ludnością. Byłoby to zatem wyzwanie natury wojskowej jak i informacyjnej." Piotr Maciążek