piątek, 20 września 2013

Demokracja i polska "demokracja"

 ἀγορά
 Πνύξ
Demokracja ateńska – forma ustroju państwa ateńskiego. Zazwyczaj uważa się, że trwała od początków VI do połowy IV wieku p.n.e., z przerwami. Według niektórych ocen, w Atenach okresu Peryklesa, obywatele z prawem głosu (demotes) stanowili około 40 tysięcy, spośród około 120 tysięcy ogółu ludności. Było to jedno z większych miast, gdyż w tamtych czasach sporej wielkości miasta liczyły ok. 10 tys. obywateli. Państwo to było pierwszą i w czasach starożytnych najważniejszą z demokracji. W języku greckim słowo "demokracja" od starożytności do dziś pełni też funkcję określenia republica.
Podstawą demokracji ateńskiej były rządy większości, rotacyjność urzędów i masowe uczestnictwo. Na zgromadzeniach wszyscy pełnoprawni obywatele płci męskiej brali udział w głosowaniu (demokracja bezpośrdnia). Wszystkie najważniejsze decyzje o znaczeniu państwowym podejmowane były przez Zgromadzenie Ludowe. Głosowanie odbywało się w miejscach publicznych (agora, pnyks zwykle przez podniesienie rąk, czasem przez fizyczny podział ("Wszyscy, którzy są za, idą na lewo"). W sytuacjach szczególnej wagi stosowano także inne metody, np wrzucenie kamieni. Głosować mogli tylko dorośli mężczyźni, mający status obywatela. Łącznie uprawnionych było ok. 30 tys. osób. Kobiety, dzieci, niewolnicy oraz obcokrajowcy - co oczywiste, których wielu zamieszkiwało w Atenach, nie mieli prawa głosu.  Istniało kilka przepisów i ograniczeń dotyczących władzy zgromadzenia, z wartym odnotowania Graphe Paranomon (także ustalonym przez zgromadzenie), które nie pozwalało na przyjęcie prawa sprzecznego z innym. Demokracja dla Ateńczyków znaczyła równość w podejmowaniu decyzji, nie zaś wybór osób, któe miałyby takowe decyzje podejmować (demokracja pośrednia). Przeciwnicy demokracji nazywali ją ochlokracją (gr. ochlos – tłum, motłoch), co odnosi się szczególnie dojej formy późniejszej, po reformach Peryklesa. Περικλῆς





I Elekcja w Rzeczypospolitej - rok 1573 

Demokracja szlachecka – system ustrojowy panujący w XI i XVI wieku w Królestwie Polskim, a następnie w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W założeniu gwarantował szlachcie prawo głosowania i decydowania o sprawach państwa, a także miał być przykładem tolerancji i formalnej równości praw w łonie samego stanu szlacheckiego.
Szlachta zbierała się na sejmikach ziemskich, wybierając przedstawicieli, którzy mieli reprezentować daną ziemię (powiat itp.) na sejmie wielkim. Otrzymywali tzw. instrukcje sejmikowe, w których określano, jak powinni głosować w sprawach istotnych z punktu widzenia szlachty danej ziemi. Po zakończeniu sejmu walnego ponownie zbierały się sejmiki, a posłowie zdawali relacje z obrad (sejmiki relacyjne).
Za początek demokracji szlacheckiej najczęściej przyjmuje się - co do zasady - rok 1454, w którym sejmiki szlacheckie na mocy przywilejów nieszawskich uzyskały szerokie kompetencje w sprawach ogólnopaństwowych. W skład sejmu wchodził król oraz członkowie izby poselskiej i senatu. W izbie poselskiej zasiadało 170 posłów, czyli przedstawicieli szlachty wybranych na sejmikach ziemskich - przedsejmowych. Senat stanowili członkowie dawnej rady królewskiej, tj. dostojnicy duchowni i świeccy oraz najwyżsi urzędnicy królewscy, tj. Kanclerz Wielki, Kanclerz Nadworny, Marszałek Wielki, Marszałek Nadworny oraz Podskarbi Wielki. Podczłonkiem senatu zostawało się z racji pełnienia wyższego stanowiska, a nie na skutek wyboru. Króla uważano za jednoosobowy trzeci stan sejmujący, który zwoływał posiedzenia. Sejm walny zbierał się co dwa lata na okres 6 tygodni.
Do tekstu Konstytucji 3 Maja został załączony aneks "Prawo o sejmikach", który wykluczał z życia obywatelskiego - głosowania - szlachtę bez własnej ziemi tzw. gołotę - nieposesjonatów.
Termin "demokracja szlachecka" powstał w połowie XIX wieku.
                                        Elekcja Stanisława Augusta Poniatowskiego - rok 1764

Demokracja pośrednia (demokracja przedstawicielska) – rodzaj demokracji, gdzie decyzje podejmują przedstawiciele społeczeństwa wybrani w wyborach. Model ten jest zastosowany w większości państw demokratycznych, m.in.w Polsce.

Demokracja bezpośrednia (z ger. Demos = lud oraz creatos = panować czyli bezpośrednie panowanie ludu) – system polityczny, w którym decyzje podejmuje się przez głosowanie ludowe - plebiscyt i referendum, w którym wziąć udział mogą wszyscy obywatele uprawnieni do głosowania. W demokracji bezpośredniej, w porównaniu do obecnej w większości państw zachodnich demokracji pośredniej, obywatele mają większy i bezpośredni wpływ na podejmowane decyzje.

Elementy demokracji bezpośredniej występują w większości współczesnych systemów demokracji pośredniej, w Polsce są to głównie referenda lokalne w sprawie odwołania organów samorządu terytorialnego lub prezydenta miasta (jak to będzie miało miejsce wkrótce, w październiku, w Warszawie)  oraz referenda ogólnopolskie w najważniejszych sprawach ustrojowych (przyjęcie Konstytucji, przystąpienie do Unii Europejskiej). Nie ma jednak tradycji podejmowania decyzji przez referenda i większość ważnych decyzji podejmuje parlament.
System najbliższy demokracji bezpośredniej występuje obecnie w Szwajcarii - praktycznie każda ustawa federalna i lokalna może zostać poddana pod referendum; według szacunków prowadzi się tam więcej referendów niż we wszystkich pozostałych państwach świata łącznie. Generalną tendencją jest, że na poziomie samorządowym występuje system bliższy demokracji bezpośredniej niż na poziomie wyższym.
Poza Szwajcarią, demokrację bezpośrednią w podobnej formie stosuje się również w maleńkim Lichtensteinie.
Szwajcaria i Liechtenstein nie są jednak jedynymi krajami, w których przeprowadza się referenda na poziomie ogólnokrajowym. Dla przykładu w okresie 1793-1978 na całym świecie przeprowadzono w sumie ok. 500 referendów (na poziomie ogólnokrajowym). Z czego 300 (60%) odbyło się w Szwajcarii. Na drugim miejscu znajduje się Australia, gdzie przeprowadzono 40 (8%) referendów.

Demokracja bezpośrednia pozwala uniknąć niektórych problemów demokracji pośredniej:
  • Wynik referendum oddaje opinię ludzi w danej chwili, nie w chwili ostatnich wyborów. W krajach gdzie przez ten czas następują zwykle duże zmiany poparcia dla ugrupowań politycznych (tak jak np. w Polsce) demokracja pośrednia musi prowadzić do podejmowania decyzji wbrew woli wyborców. W demokracji pośredniej częściowo przeciwdziałać mogłyby temu częstsze wybory (np. co rok).
  • Głosowania na jedną z dwóch możliwych propozycji, jakimi są typowe referenda, są całkowicie odporne na głosowanie taktyczne. Nie jest możliwe stworzenie takiego systemu dla większej liczby opcji, a typowe systemy wyborcze nie umożliwiają wyborcom podania list priorytetów kandydatów itp. Jednak w praktyce niemal każdy problem można rozstrzygnąć na więcej niż dwa sposoby.
  • Referendum umożliwia wypowiedzenie się w dowolnej sprawie. Jeśli ktoś zgadza się z jedną opcją polityczną w pewnych sprawach, a nie zgadza się w innej, w demokracji pośredniej nie będzie dobrze reprezentowany. W demokracji bezpośredniej ma on możliwość głosować w każdej sprawie według własnego uznania, niezależnie od stanowiska partii politycznych.
  • Wyborcy mogą podjąć decyzję w konkretnej sprawie wbrew woli establishmentu politycznego.
  • Wyborcy są odporni na różnego typu naciski, korupcję i inne czynniki, które powodują podejmowanie decyzji wbrew woli wyborców w przypadku demokracji pośredniej.
  • Wyborcy mogą wykazywać większą inicjatywę w zarządzaniu państwem, mogą na przykład ustalać temat głosowania (np. w referendum wstępnym).

  • Im większe zastosowanie mają elementy demokracji bezpośredniej tym większe jest tzw. „zadowolenie z życia” (niem. Lebenszufriedenheit; ang. life-satisfaction). Efekt ten ma bardzo wysoki poziom istotności statystycznej (ang. statistically significant) i ma porównywalny wpływ na „zadowolenie z życia“, co wzrost dochodów. Z większego zadowolenia z życia wraz ze wzrostem partycypacji korzystają w równym stopniu wszyscy obywatele bez względu na wysokość dochodów, wykształcenie i płeć
  • Dochód na osobę w jednostkach terytorialnych o „silniejszej” demokracji bezpośredniej jest znacznie wyższy aniżeli w jednostkach terytorialnych o stosunkowo mniej rozwiniętych możliwościach współdecydowania (demokracji bezpośredniej).
  • Wydatki i przychody jednostek terytorialnych, w których zastosowanie ma demokracja bezpośrednia są niższe
  • Im więcej demokracji bezpośredniej tym niższe są koszty sektora publicznego
  • Zwiększa się skuteczność administracji publicznej (ang. "higher government efficiency")
  • Zmniejsza się poziom długu publicznego
  • Zmniejsza się korupcja
  • Wydatki publiczne na edukację na głowę mieszkańca są wyższe, jeśli możliwe jest przeprowadzanie referendów
  • Ceny gruntów są wyższe, ponieważ ludzie wolą mieszkać i pracować w gminach o wyższym wskaźniku demokracji bezpośredniej
  • W demokracji bezpośredniej ludzie chętniej płacą podatki, aniżeli w demokracji reprezentatywnej (mniejsza jest skala zjawiska uchylania się od płacenia podatków)
  • Podatki są niższe w jednostkach terytorialnych o rozwiniętej demokracji bezpośredniej

Referendum.
  • Referenda - podział ze względu na moc prawną wyniku
    • referendum konstytutywne (stanowiące) - decyzja jest wiążąca;
    • referendum konsultatywne (opiniodawcze) - zasięganie opinii.
  • Referenda - podział ze względu na zobowiązanie władz do organizacji
    • referendum obligatoryjne - trzeba przeprowadzić;
    • referendum fakultatywne - można przeprowadzić.
  • Referenda - podział ze względu na sposób sformułowania pytania
    • referendum aprobatywne (afirmatywne) - przyjęcie;
    • referendum derogacyjne - odrzucenie.
  • Referenda - podział ze względu na zasięg terytorialny
    • referendum ogólnokrajowe - na terytorium całego kraju;
    • referendum lokalne - na wybranym terytorium 

Plebiscyt.
Inną formą demokracji bezpośredniej jest plebiscyt. Rozstrzyga on kwestie o charakterze kompleksowym, głosujący biorą pod uwagę całokształt warunków (np. przynależność terytorium do danego państwa, a tym samym ustroju).


Inicjatywa obywatelska.
Istnieje również możliwość zgłoszenia inicjatywy ustawodawczej lub weta obywatelskiego. Obywatele mogą w ten sposób inicjować tworzenie aktów prawnych lub ich odrzucenie. Określona liczba obywateli (w Polsce sto tysięcy osób mających czynne prawo wyborcze w wyborach parlamentarnych) może przedłożyć konkretną propozycję lub tylko założenia.


Internet.
Wynalazek internetu pozwala na tworzenie systemów zarządzania państwem i samorządem w oparciu o demokrację bezpośrednią. Technologia ta mogłaby się i może stać się podstawą przyszłych systemów politycznych.

Efekty demokracji mają czasem karykaturalne kształty ale skutki czasem bardzo realne:


Poniedziałek, 23 września 2013 (ND)
"Jeśli spojrzeć na historyczny rozwój idei praw człowieka oraz walki z dyskryminacją, to nie sposób przeoczyć, że zawsze chodziło o to, by wąskie grupy elit społecznych nie nadużywały swej pozycji, traktując większość społeczeństwa w sposób niesprawiedliwy.
Współcześnie mamy do czynienia z paradoksem, kiedy to bardzo wąska, choć medialnie i politycznie niezwykle wpływowa mniejszość posługuje się hasłami praw człowieka i równości po to, by narzucić swój nader kontrowersyjny światopogląd większości społeczeństwa.
Blisko rok temu do Sejmu wpłynął projekt zmiany ustawy o wdrożeniu niektórych przepisów UE w zakresie równego traktowania, która obowiązuje od 2011 roku. Ustawa ta wypełniła ciążący na Polsce obowiązek implementowania czterech dyrektyw antydyskryminacyjnych UE, co przyznano, umarzając toczące się przeciw Polsce postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, które wszczęto ze względu na nasze opóźnienie.
Fakt, że UE nie zgłasza zastrzeżeń, nie przeszkadza jednak parlamentarzystom SLD i Ruchu Palikota bezpodstawnie twierdzić, że Polska nie w pełni wywiązała się ze swych zobowiązań. W oczywisty sposób nie jest to prawdą, ale przecież nie o nią chodzi projektodawcom.

A o co chodzi? Podobno o wprowadzenie zakazu dyskryminowania kogokolwiek z jakiegokolwiek powodu. Ta piękna idea przybiera jednak w omawianym projekcie nader karykaturalne kształty. Jeśli bowiem chodzi o równe traktowanie wszystkich pod każdym względem, to dlaczego nowelizacja wymienia wyraźnie dwie dodatkowe podstawy dyskryminacji, mianowicie „tożsamość płciową” i „ekspresję płciową”?

Chociaż więc mówi się o wszystkich, wyraźnie podkreśla się szczególne traktowanie niektórych i to niezwykle nielicznych. Terminy te w intencji projektodawców oznaczały zapewne transseksualistów i transwestytów, jednak w rzeczywistości są tak nieprecyzyjne i pojemne, że mogą mieć zgoła nieoczekiwane zastosowanie. Czymże jest bowiem pedofilia lub ekshibicjonizm, jak nie specyficznym rodzajem ekspresji płciowej?
Aby jednak lepiej zrozumieć, o czym mowa w tym projekcie, należy cofnąć się do roku 2008, kiedy to w Brukseli przedstawiono projekt kolejnej dyrektywy antydyskryminacyjnej. Był on znacznie mniej radykalny niż procedowany w Sejmie projekt nowelizacji, jednak i tak został stanowczo zablokowany przez Niemców. Niemieckie izby gospodarcze oraz organizacje rzemieślnicze zdecydowanie zaprotestowały przeciwko rozciąganiu zakazu dyskryminacji na sprzedaż towarów i świadczenie usług.
Po porażce na płaszczyźnie Unii Europejskiej środowiska te zaczęły poszukiwać możliwości realizacji swych politycznych planów w poszczególnych krajach. W zeszłym roku dwukrotnie próbowano forsować je w Austrii, jednak opór społeczeństwa okazał się tak wielki, że polityczni promotorzy tych pomysłów musieli znowu dać za wygraną. Obecnie podobne rozwiązania są forsowane we Włoszech oraz w Polsce, przy czym projekt polski jest bodaj najradykalniejszy ze wszystkich dotychczas wspomnianych.

Jego skutki nie ograniczają się do uprzywilejowanego traktowania osób cierpiących na zaburzenia w sferze płciowości, ale nade wszystko niosą ze sobą poważne ograniczenia wolności całego społeczeństwa. Oto bowiem za przejaw dyskryminacji będą uznawane decyzje przedsiębiorców, którzy – chcąc prowadzić biznes w zgodzie ze swym sumieniem – rezygnują z przychodu, który zapewniłoby im zawarcie umowy o dostarczanie dóbr lub świadczenie usług w wątpliwym moralnie kontekście.

A oto kilka przykładów. Prowadzące w Wielkiej Brytanii niewielki hotelik małżeństwo chciało zapobiec korzystaniu z ich pokoi przez osoby trudniące się najstarszym zawodem świata lub po prostu przez niewiernych małżonków, ale też i przez pary homoseksualne. Dlatego – a było to przed ostatnimi zmianami prawa małżeńskiego w Anglii – wprowadzili zasadę, iż pokoje z podwójnym łóżkiem wynajmują jedynie małżeństwom.
W regulaminie swego pensjonatu napisali: „Jako chrześcijanie mamy głęboki szacunek dla małżeństwa (będącego związkiem mężczyzny i kobiety). Wszystkim gościom gwarantujemy ciepłe powitanie w naszym domu, ale dwuosobowe pokoje nie są dostępne dla niezamężnych par”. Deklaracja ta podziałała zapewne jak płachta na byka, wkrótce bowiem pojawiła się u nich para homoseksualistów domagająca się dwuosobowego pokoju. Stanowcza odmowa oznaczała konieczność zapłacenia przez właścicieli pensjonatu blisko 4 tys. funtów szterlingów odszkodowania.
Podobne represje ściągają na siebie firmy, które nie chcą świadczyć swych usług podmiotom promującym zachowania homoseksualne. W 2009 r. holenderską firmę pozwano za odmowę wyprodukowania ręczników dla takiej organizacji, natomiast w Kanadzie właściciel firmy, która odmówiła wyprodukowania koszulek na miejscową paradę równości, został zmuszony do zamknięcia działalności.
Szczególnie dogodne warunki dla stosowania tego typu szykan stwarzają regulacje instytucjonalizujące związki homoseksualne. Odmowa zorganizowania przyjęcia z tej okazji stanowi idealny pretekst do nękania pozwami oraz karami finansowymi restauratorów lub innych podmiotów dysponujących odpowiednią bazą lokalową. W Kanadzie pozwano z tego powodu w 2005 r. katolików z organizacji Rycerze Kolumba, a w zeszłym roku w Jerozolimie para lesbijek doprowadziła do skazania z tej samej przyczyny organizacji żydowskiej. W 2006 r. podobna odmowa kosztowała właściciela madryckiej restauracji La Favorita 12 tysięcy euro.
Te same szykany jednak dotyczą przedsiębiorców świadczących inne usługi. Głośna była ongiś sprawa amerykańskich fotografów, którzy odmówili świadczenia swych usług podczas homoseksualnej imprezy, całkiem zaś niedawno podobna sytuacja spotkała cukierników, którzy nie zgodzili się wykonać słodyczy na podobną uroczystość.

Projekt, który w polskim Sejmie promują posłowie lewicy przy cichym poparciu partii rządzącej, idzie jednak jeszcze dalej. Przepis dotychczas obowiązującej ustawy wyraźnie zabrania stosowania prawa antydyskryminacyjnego do treści publikowanych w mass mediach, nowelizacja zaś nie tylko go usuwa, ale też wyraźnie włącza przekaz medialny do definicji „molestowania”. Molestowaniem, w myśl ustawy, jest każde zachowanie, którego celem lub skutkiem jest naruszenie godności osoby i stworzenie wobec niej zastraszającej, wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub uwłaczającej atmosfery.

Dość powszechnie wiadomo, jak bardzo przeczulone są na swoim punkcie osoby cierpiące na zaburzenia w sferze płciowości, a to ich subiektywne odczucia będą decydowały o tym, czy będziemy zmuszeni do regularnych wizyt w sądzie.
Aby zdać sobie sprawę z kuriozalności stosowania pojęcia „molestowanie” do treści prezentowanych w mediach i reklamie, warto uświadomić sobie, że w 2010 r. z oburzeniem odrzucono taką propozycję w Wielkiej Brytanii. Brytyjskie media, w tym również lewicowe, nie miały wątpliwości, że takie posunięcie oznaczałoby koniec wolności słowa. Analizy parlamentu – tego samego, który tak dalece uprzywilejował związki homoseksualistów – jednoznacznie wskazywały na sprzeczność takiego rozwiązania z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Jednak media w Polsce do niedawna w ogóle nie były zainteresowane tematem, a i obecnie nie jest on dla nich priorytetem, choć może oznaczać koniec pluralizmu w debacie publicznej.

Proponowane rozwiązanie jest tym bardziej niebezpieczne, że nowelizacja przewiduje możliwość zasądzenia zadośćuczynienia za akt dyskryminacji. Działanie takie nie będzie musiało powodować szkody majątkowej, ale wystarczy, że ktoś subiektywnie uzna artykuł w gazecie lub wypowiedź w telewizji za stwarzającą dla niego „zastraszającą, wrogą, poniżającą, upokarzającą lub uwłaczającą atmosferę”.

Dobrym przykładem tego, z czym już wkrótce możemy mieć do czynienia, jest sprawa hiszpańskiej grupy medialnej Intereconomía, która w 2010 r. została ukarana grzywną w wysokości 100 tys. euro (!) za publikację reklamy promującej rodzinę i zachęcającej do bojkotu parady homoseksualistów. Reklama ta prezentowała ludzi maszerujących podczas podobnej parady, którym towarzyszyły pytania: „Czy chcesz takiego społeczeństwa?”, „Czy takich przykładów chcesz dla swoich dzieci?”.
Co więcej, po nowelizacji nie tylko poszczególni ludzie, ale również organizacje będą mogły występować jako ofiary dyskryminacji. Ponieważ sposób rozumienia tego pojęcia stanie się nieznośnie elastyczny, możemy spodziewać się nieoczekiwanych sytuacji. Może się okazać, że do proboszcza, który udostępniał okolicznym harcerzom pomieszczenia na plebanii na potrzeby ich działalności, zwróci się organizacja propagująca homoseksualizm z prośbą o udostępnienie tego pomieszczenia na „warsztaty z tolerancji”.
Dziś proboszcz może jeszcze takiej organizacji spokojnie odmówić, ale po nowelizacji odmowa będzie oznaczała akt dyskryminacji, w ślad za którym z pewnością pójdzie pozew sądowy o zapłatę zadośćuczynienia. Na domiar wszystkiego, po przegłosowaniu zmian niegroźne obecnie przepisy będą pozwalały środowiskom mniejszości legalnie podejmować działania, za które większość będzie ciągana po sądach i nękana finansowo.
Uchwalenie tego projektu może mieć zresztą skutek odwrotny od zamierzonego, tzn. spowoduje wzrost poczucia dyskryminacji w społeczeństwie. Badania przeprowadzone przez unijny Eurostat w 2009 r. pokazały bowiem, że wśród krajów UE i z nimi stowarzyszonych, najmniej uskarżają się na dyskryminację Turcy, a najbardziej walczący od dawna zaciekle o równouprawnienie Szwedzi. Sytuacja jest zatem naprawdę poważna. Dlatego też obywatelski protest, w którym można wziąć udział za pośrednictwem strony www.stopdyktaturze.pl, jest niezwykle potrzebny. Obywatele muszą znowu wywrzeć presję na posłów, by ci powstrzymali nadchodzącą dyktaturę mniejszości."


Polaków pomysły na aktywnośc polityczną są często zdumiewająco obywatelskie, demokratyczne i w sposób idealny wpisujące się we wrzozec demokracji obywatelskiej, gospodarskiej, gdzie obywatel czuje się odpowiedzialny za swój kraj. Ale najczęściej godzi to w koniunktruralne interesy już będących u żłobu polityków, zatem to im się nie podoba. Przykład aktywności abrońców życia i reakcji ugodzonych w piętę polityków:


zdjecie
www.stopaborcji.pl/-

"Posłance Platformy Obywatelskiej Marzenie Okle-Drewnowicz nie podoba się informowanie jej potencjalnych wyborców o tym, że opowiedziała się za utrzymaniem prawa do zabijania chorych dzieci.
Chodzi o głosowanie nad obywatelskim projektem uszczelniającym przepisy ustawy antyaborcyjnej, które powstały z inicjatywy Fundacji PRO – Prawo do Życia. Zebrano pod nim 450 tys. podpisów. Projekt został jednak odrzucony już w pierwszym czytaniu przez 233 posłów koalicji PO – PSL i lewicy.
Za wrzuceniem noweli do kosza podniosła też rękę poseł PO Marzena Okła-Drewnowicz. To było przyczynkiem do zorganizowania w jej rodzinnej miejscowości , Skarżysku-Kamiennej, pikiety informującej o tym fakcie. Odbyła się ona przed kościołem Matki Bożej Nieustającej Pomocy na osiedlu Bór po Mszy Świętej. Pikietę zorganizowały osoby, które wcześniej zbierały podpisy pod projektem ustawy, a po jego odrzuceniu głosami koalicji rządzącej postanowiły powiadomić wszystkich parafian w rejonach zamieszkania posłów odrzucających społeczny projekt o sposobie głosowania ich przedstawicieli w Sejmie.
Przed kościołem rozstawiono transparent ze zdjęciem zmasakrowanego ciałka abortowanego w 22. tygodniu życia dziecka i zdjęcie poseł Platformy.
– Idea akcji była taka, by ludzie dowiedzieli się, jak głosują w tak ważnych kwestiach jak obrona życia wybrani przez nich politycy – mówi „Naszemu Dziennikowi” Jerzy Kenig, współorganizator pikiety.
– Jeśli chodzi o zainteresowanie naszą akcją, trudno to ocenić jednoznacznie. Byli tacy, którzy przechodzili obok obojętnie, inny ukradkiem, a jeszcze inni nam przyklaskiwali. Ale nam nie chodziło o jednoznaczność, ale o to, by każdy w swoim sumieniu ocenił, jak wybrani przez niego politycy dbają o wartości chrześcijańskie – dodaje.
To już czwarta tego typu pikieta w Świętokrzyskiem. Wcześniej podobne akcje odbyły się przed kościołami w miejscowościach, z których pochodzili inni politycy głosujący przeciwko prawu do życia. Tak było m.in. w Bilczy – miejscu zamieszkania posła Lucjana Pietrzczyka (PO), w Strawczynie, skąd pochodzi poseł Marek Gos (PSL), i w Kielcach – miejscu zamieszkania posła Artura Gierady (PO).
Fundacja PRO – Prawo do Życia zapowiada już kolejne kampanie. – Zamierzamy kontynuować akcję co najmniej do 27 kwietnia przyszłego roku, tj. do dnia kanonizacji bł. Jana Pawła II. Przypuszczamy, że większość z tych posłów, którzy głosowali przeciwko życiu, będzie chciała wybrać się na tę uroczystość. Najpewniej będą wtedy mówić wszem i wobec, jak wielkie znaczenie miał Jan Paweł II w ich życiu. Nasze pikiety to będzie więc czas na konfrontację – zapewnia Mariusz Dzierżawski, członek Rady Fundacji.
Jestem za, a nawet przeciw
Pikieta przed kościołem rozjuszyła Okłę-Drewnowicz, skarbnika klubu Platformy. W jej ocenie, była czymś „wysoce nieetycznym, niemoralnym i niesmacznym”.
„Zawsze byłam, jestem i będę za życiem. Nie mam wpływu na nieznajomość prawa przez innych. Obecna ustawa mówi przede wszystkim o zakazie aborcji i bronię tego kompromisu” – tłumaczy się poseł na portalu Echodnia.pl. Ale w swoim komentarzu posuwa się znacznie dalej, twierdząc, że jest przeciwna temu, by obywatele – a więc i jej wyborcy – interesowali się tym, co robią wybrani przez nich politycy. Uznała, że organizowanie tego typu pikiet to „wciąganie w politykę osób postronnych”.
Ta narracja jest zgoła odmienna od tej, którą stosuje się w czasie wyborów. Wówczas obywatel, który udziela głosu poparcia, jest obywatelem odpowiedzialnym, zaangażowanym w politykę. Po wyborach to zaangażowanie okazuje się wyraźnie niepożądane.
Odpowiedzialny obywatel staje się nagle osobą postronną, która nie powinna mieć nic do gadania, w szczególności jeśli chodzi o rozliczanie polityków z ich decyzji. Obywatele tymczasem chcą być reprezentowani przez osoby wiarygodne, a nie takie, które mówią jedno, a robią co innego – komentują postawę poseł działacze pro-life.
– Posłanka Okła-Drewnowicz twierdzi, ze zawsze była za życiem. Prawo pozwalające na zabijanie chorych dzieci nie przeszkadza jej jednak na tyle, by przycisnąć guzik, aby je zmienić – kwitują obrońcy życia."


Dodane 31/12/2013


Demokratycznie mogą się dziać i takie rzeczy:

"Podpisana przez Prezydenta ustawa o OFE pokazuje, że rządzący na naszych oczach jawnie i cynicznie podeptali Konstytucję - uważa Leszek Balcerowicz.
Podczas konferencji Forum Obywatelskiego Rozwoju, liderzy przeciwników rządowych zmian w systemie emerytalnym, prof. Leszek Balcerowicz i prof. Jerzy Stępień przekonywali, że prawo, które wkrótce wejdzie w życie jest bardzo złym rozwiązaniem, które w niewielkim stopniu wpłynie na poprawę finansów publicznych.
Według Balcerowicza zielone światło, które otrzymał rząd w 2011 roku podczas obniżania składki do funduszy emerytalnych zachęciło polityków do tego, by głębiej sięgnąć po zasoby odłożone w OFE czego efektem jest podpisana w ubiegły piątek przez Prezydenta ustawa.
Rozczarowany decyzją Bronisława Komorowskiego jest też Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego.
- Z żalem stwierdzam, że podpisanie ustawy przez Prezydenta głęboko rozczarowuje nie tylko mnie ale także innych prawników, zwłaszcza tych, którzy podpisali się pod apelem o niepodpisywanie tego dokumentu. W opinii tego gremium istniały wystarczająco uzasadnione wątpliwości konstytucyjne, żeby nie trafiła ustawa do systemu prawnego - mówił Jerzy Stępień.
Prezydent Bronisław Komorowski w piątek zdecydował o podpisaniu ustawy dotyczącej OFE. Choć równocześnie prezydent skierował rządową ustawę ograniczającą działalność funduszy emerytalnych do Trybunału Konstytucyjnego, nie wstrzymuje to jej wejścia w życie. Demontaż drugiego filara rozpocznie się 31 stycznia.
- Rolą Prezydenta, jest dbanie o porządek konstytucyjny i niedopuszczanie do wejścia w życie złego prawa - dodał konstytucjonalista.
Jego zdaniem właśnie po to stworzono mechanizmy kontroli prawa przez Trybunał, przed wejściem zapisów w życie, żeby nie psuć prawa.
- Prezydent mógł skierować dokument do Trybunału przed jego podpisaniem. Zdarzały się przypadki, że takie badanie zgodności z ustawą zasadniczą trwał dwa miesiące. Po orzeczeniu Bronisław Komorowski miałby komfortową sytuację - tłumaczy Stępień.
Zdaniem Leszka Balcerowicza reforma OFE nie pomoże finansom publicznym.
- Paradoksalnie, nie ma aż takiego dramatyzmu. W naszej ekspertyzie pokazaliśmy, że lepsza sytuacja gospodarcza w przyszłym roku w dużej mierze zapełniłaby dziurę w budżecie - zaznaczył ekonomista.
- Powoływanie się na dobro finansów publicznych dla uzasadnienia konfiskaty oszczędności przyszłych emerytów jest więc nieuzasadnione. Bez zabrania środków z OFE nie nastąpi katastrofa w finansach - dodał.
Były szef Narodowego Banku Polskiego ocenił, że sięganie po nagromadzone środki emerytalne jako sposób na uzdrowienie finansów publicznych jest lekarstwem gorszym od choroby.
Balcerowicz domaga się ponadto upublicznienia rozmów, które w trakcie konsultacji przeprowadził Bronisław Komorowski z ministrem finansów Mateuszem Szczurkiem. Z uzasadnienia decyzji Prezydenta, które zaprezentowali ministrowie jego kancelarii wynika, że Prezydent podpisując ustawę kierował się w pierwszej kolejności dobrem finansów państwa. Jak sugerowała prezydencka minister Irena Wóycicka, wpływ na to miały rozmowy Prezydenta z ministrem finansów."

dodałem 11/01/14

fot. M. Czutko
Opłata audiowizualna nie będzie pobierana za faktyczne korzystanie z programów nadawców publicznych, ale za możliwość odbioru programów. Będzie obowiązkowa i powszechna. Państwo zagwarantuje każdemu obywatelowi usługę, a to czy z niej skorzysta, zależy od niego - mówi Bogdan Zdrojewski.
Kilka miesięcy temu Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego opracowało projekt założeń do ustawy o opłacie audiowizualnej. Ma ona zastąpić obowiązujący teraz abonament radiowo-telewizyjny.
Nowe regulacje mają też zapewniać wysoki poziom ściągalności opłaty audiowizualnej, a co za tym idzie - wyższy poziom publicznego finansowania misyjnej działalności nadawców publicznych.
Zgodnie z założeniami opłata będzie naliczana od każdego gospodarstwa domowego bez konieczności rejestrowania odbiorników, ponieważ - jak argumentuje resort - zgodnie z danymi GUS 97,9 proc. gospodarstw domowych posiada co najmniej jeden odbiornik telewizyjny. Do odbioru programów radiowych i telewizyjnych wykorzystywane są nie tylko tradycyjne odbiorniki, ale także komputery, tablety i telefony komórkowe. To oznacza, że nawet w większości gospodarstw domowych, w których nie ma odbiorników telewizyjnych, znajduje się urządzenie umożliwiające odbiór programów.
Co z tymi, którzy zadeklarują, że nie oglądają publicznej telewizji i nie słuchają publicznego radia?
Opłata audiowizualna będzie powszechna, a każdy polski obywatel będzie zobowiązany do jej opłacania
- zapowiedział w rozmowie z PAP minister kultury Bogdan Zdrojewski.
Opłata audiowizualna nie będzie pobierana za odbiór programu telewizyjnego czy radiowego, ale za możliwość tego odbioru. Polskie państwo zagwarantuje każdemu obywatelowi określoną usługę, a to czy ktoś z tego skorzysta czy nie - zależy wyłącznie od niego. To trochę tak jak z publiczną służbą medyczną w Polsce. Nawet ci, którzy są zdrowi, lub korzystają z placówek prywatnych, podlegają obowiązkowi opłaty składki zdrowotnej. Mogą skorzystać z publicznej służby medycznej lub nie. Tego typu usługa państwa musi mieć charakter powszechny i musi dotyczyć każdego obywatela
- ocenił minister.
Projekt założeń ok. pół roku został przekazany do konsultacji Marszałek Sejmu Ewie Kopacz. MKiDN nie otrzymało jeszcze opinii Marszałek w tej sprawie.
Jedną ze spornych kwestii na tym etapie jest sposób pobierania opłaty audiowizualnej.
To najważniejsza ze spraw do ustalenia w tej chwili, a różnica zdań jest poważna. Z mojego punktu widzenia najbezpieczniejszym sposobem jest pobieranie opłaty od każdego adresu pocztowego. To także sposób najprostszy, bo niezawodny w odniesieniu do osób fizycznych i podmiotów prawnych
- uważa Zdrojewski. Druga propozycja to płacenie "od urządzenia" - czyli za zarejestrowany licznik elektryczny. Minister kultury uważa jednak, że ten sposób może okazać się zbyt skomplikowany w przypadku podmiotów prawnych.
Opłata audiowizualna ma być stosunkowo niska, wynosić 10-12 zł miesięcznie. Minister chce też, aby ci którzy zdecydują się zapłacić za cały rok z góry, nie wydali więcej niż 100 zł.
W założeniach do ustawy znajduje się także katalog podmiotów zwolnionych z obowiązku uiszczania opłat.
Utrzymamy ulgi dla emerytów i rencistów w określonym wieku lub w trudnej sytuacji finansowej
- zapowiedział minister.
Zdrojewski chciałby też, aby z opłaty audiowizualnej można było finansować działalność misyjną, ale nie tylko mediów publicznych.
Uważam, że w pierwszym roku obowiązywania opłaty audiowizualnej, minimum 10 procent dochodów z niej powinno być przeznaczone na dofinansowanie programów misyjnych, realizowanych przez podmioty prywatne - np. TVN, Polsat, prywatne radia etc. Ta kwota w przyszłości powinna być zwiększana. Górny pułap powinien zostać określony w odrębnej decyzji KRRiT
- ocenił minister.
Szef resortu kultury uważa też, że w pierwszym roku realizacji ustawy o opłacie audiowizualnej powinny być utrzymane wszystkie obecnie obowiązujące ograniczenia mediów publicznych w zakresie reklam.
Obecnie media publiczne nie mogą przerywać audycji reklamami. W kolejnych latach po wdrożeniu tej ustawy ograniczenia dotyczące reklam w telewizji powinny być zwiększane. Sposób redukcji reklam w telewizji powinien zostać określony w aktach wykonawczych - KRRiT albo MKiDN. Media publiczne muszą spodziewać się jednak kolejnych ograniczeń dotyczących reklam
- zapowiedział.
PAP/Wuj


Komentarzy: 14


Powinno sie wprowadzic obowiazkowa prenumerate i abonament na "Gazete Wyborcza".Dzieci w pierwszych latach szkoly powinny uczyc sie czytac nie z czytanek lecz z tej gazety.Panstwo polskie sponsorujac gazete umozliwia obywatelom korzystanie z tej uslugi,a to cy ktos czyta czy nie,nie powinien uchylac sie od tego "patriotycznego"obowiazku.
Ukryj odpowiedź
PS.Beda znizki dla analfabetow.
A w niedzielne POranki tak jak kiedys ,,Teleranek,, wprowadzcie czytanie dziel jakajacego sie adasia i gawedy o wolnosci POdstarzalego Bolka.
Panie ministrze kultury bliskowschodniej!!"Kochacie"ten polski naród coraz mocniej-ale on się wam odwzajemni miłością jeszcze mocniejszą!!! Ubrałeś fajny garnitur-ale wytrych ci z kieszeni wystaje.
Tkiego wała jak Polska całą jak zapłacę na Lisa i Tefałen!!! Co, brakuje kasy, już nawet sławetni "reklamodawcy" zorientowali się że ludzie tej propaandy nie kupują i trzeba na rympał do kieszeni podatnika sięgnąć żeby trzymać gwiazdorskie gaże dla propagandzistów? Niech do skarbnika Platformy się udadzą, kto korzysta niech płaci... Rekordowi bezczele
Mamy jeszcze płacić na sb ckie kanały propagandowe TVN i Polsat !!!To jest już szczyt bezczelności aby sponsorować prorządowe komercyjne media których misją jest zwalczanie opozycji !!!Należy natychmiast się temu przeciwstawić !!!!!
Panie Zdrojewski niech pan ze swoich pieniędzy płaci na całe pedalstwo i kłamstwo sączone z telewizorni.
cóż jeszcze tu jestem... ale jak wprowadzą ten haracz wyemigruję... serio
Dlatego te ..urwie stacje TWn i Polszmat muszą przestać istnieć.
"Misyjność" tvnu i polszatu jest doskonale znana, trzeba POdtrzymywać POtrzymywaczy systemu. Panie zdrojowy, państwo udostępniło obywatelom po drugiej wojnie powszechny dostęp do elektryczności, kto POdPISał umowę ten ma prund, z telewizornią POwinno być tak samo, widzisz pan TU jakąś RÓżnicę ?
Rozumiem z tego, że bez względu na moją wolę będę musiał przymusowo utrzymywać rodziny Lisów, Kedajów, Ordyńskich i innych Kraśków? To gorsze niż włamanie!!!
To TOtalitarne państwo uosabiane przez TE TOtalitarne rządy NIGDY sobie nie POzwoli na POzbycie się wpływu na to kto i co będzie oglądał i słuchał, nigdy, taką mamy "demokrację" ! Tłumaczenie, że na "zachodzie" tak jest tylko świadczy jak tam jest dyktatura. Dziwnym trafem 99% mendiów na świecie jest w .ydoskich lichwiarskich łapskach.
Powinna powstać ustawa, żeby każdemu członkowi mafii o nazwie PO i członkom ich rodzin skonfiskować majątek ruchomy i nieruchomy. Obojętnie czy jest czy też był w przeszłości członkiem tej Przestępczej Organizacji.
e
A ja sobie nie życzę MOżliwości oglądania waszego gówna z głównego rynsztoka propagandy, towarzyszu pajacu w przebraniu rabina, a już na pewno nie mam zamiaru za nie płacić!!!


Sprawa solenia ulic zimą w miastach polskich, z Żoliborza w Warszawie:


"Od środy 22 stycznia lokalne ulice Żoliborza, zarządzane przez Urząd Dzielnicy, odśnieżane są bez użycia soli. Dzięki długotrwałym staraniom Stowarzyszenia Żoliborzan Urząd zrezygnował z rozwiązania bardzo drogiego, którego negatywne efekty wyraźnie przewyższają te pozytywne.
Dwa i pół roku starań
Działania na rzecz ograniczenia solenia Stowarzyszenie Żoliborzan rozpoczęło w maju 2011 roku, gdy Antoni Ożyński (obecnie prezes Stowarzyszenia) wystosował odpowiedni wniosek do Urzędu Dzielnicy: 
"Dzielnica powinna wpłynąć (ustalić w warunkach przetargu) na firmy odśnieżające dzielnicowe drogi wewnętrzne i chodniki, by nie używały żadnych środków chemicznych (w tym soli). W tym roku masa zieleni na Żoliborzu została zniszczona przez nadmierne solenie. Zamiast soli można przecież używać naturalny piasek."
Spłynęło to po urzędnikach Wydziału Ochrony Środowiska jak po kaczce - po paru miesiącach okazało się, że w projekcie kolejnego budżetu dzielnicy znów prawie 250 tys. zł przeznaczone zostało na solenie małych żoliborskich uliczek.
Zawiązaliśmy więc szerszą koalicję: Stowarzyszenie Żoliborzan, Żoliborscy Internauci, Komisja Ochrony Środowiska Rady Dzielnicy - dopiero to sprawiło, że urzędnicy zgodzili się zaprzestać solenia na ulicy Czarnieckiego, gdzie negatywne skutki tego procederu były szczególnie widoczne (link>>). Wcześniej jednak ogłoszono w tej sprawie konsultacje społeczne - mieszkańcy oczywiście opowiedzieli się przeciwko soleniu ulicy Czarnieckiego. Legendarna sprawność działania Wydziału Ochrony Środowiska sprawiła, że cała procedura zakończyła się... w kwietniu następnego roku (link>>).
Na rozpoczęcie "eksperymentu", jak określili niesolenie urzędnicy, trzeba było poczekać do kolejnej zimy. A choć zima ta (2012/13) była wyjątkowo długa, "eksperyment" zakończył się sukcesem - okazało się, że nie trzeba wcale sypać worków soli na jezdnię, żeby dało się po niej jeździć i chodzić. A skoro nie widać różnicy - po co przepłacać?
Wiosną 2013 roku Stowarzyszenie Żoliborzan zwróciło się więc do Urzędu Dzielnicy o rezygnację z solenia na wszystkich lokalnych ulicach Żoliborza. Urzędnicy od ochrony środowiska znów nie byli skorzy do działania, tym razem jednak nauczeni doświadczeniem zwróciliśmy się bezpośrednio do burmistrza Krzysztofa Bugli. Dzięki jego interwencji poszło sprawniej i kolejne konsultacje społeczne odbyły się jeszcze przed zimą (link>>). 
80% przeciw soleniu
Obwieszczenie o niesoleniuWynik konsultacji, w których wzięło udział 760 osób, jest jednoznaczny - aż 80% uczestników opowiedziało się przeciwko soleniu. Są pewne różnice między osiedlami - na Sadach 30% głosujących wybrało solenie, mieszkańcy Żoliborza Południowego częściej niż inni wskazywali na użycie piasku bądź żwiru, zaś na Zatrasiu, Żoliborzu Urzędniczym i WSM-ie przeciwników solenia jest aż 90%. Ale mimo tych różnic - na każdym osiedlu Żoliborza wyraźna większość uczestników konsultacji opowiedziała się przeciwko  soleniu bocznych ulic (link>>).
Ponieważ pieczę nad sprawą przejął burmistrz Bugla, Urząd Dzielnicy zareagował bez zbędnej zwłoki - po tygodniu od ogłoszenia wyników konsultacji wstrzymano solenie bocznych ulic Żoliborza (link>>, mapka ulic bez soli: link>>).
Bohaterowie dramatu
Czas na podziękowania, bo ta prosta z pozoru sprawa wymagała zaangażowania wielu osób i długotrwałych starań. Pomysłodawcą i spiritus movens całej akcji jest Antoni Ożyński, prezes Stowarzyszenia Żoliborzan. Pod jego światłym kierownictwem z bezwładnością Wydziału Ochrony Środowiska walczyli autorzy tego tekstu (w cywilu członkowie Stowarzyszenia Żoliborzan). Na różnych etapach akcji (dwa i pół roku to kawał czasu!) wspierali nas inni członkowie Stowarzyszenia: Magdalena Krawczyk-Radwan, Przemysław Radwan i Piotr Zaborowski.
Osobne podziękowania należą się burmistrzowi Krzysztofowi Bugli, urzędnikowi bardzo nietypowemu, który nie stosuje magicznego zaklęcia administracji państwowej "nie da się". Dzięki niemu wiele rzeczy na Żoliborzu "da się" zrobić, choćby Targ Śniadaniowy, hit zeszłorocznego sezonu. To nie przypadek, że po wielkim sukcesie na Żoliborzu Targ Śniadaniowy nie pojawił się w innych dzielnicach, np. na Ochocie - tamtejsi urzędnicy stwierdzili że jednak "nie da się".
Podobnie z niesoleniem - dzięki zaangażowaniu burmistrza Bugli sprawa zakończyła się pomyślnie, i teraz za przykładem Żoliborza idą inne dzielnice.

Dziękujemy również redaktorowi Osowskiemu z "Gazety Stołecznej" za opisywanie naszych starań. Gdyby nie artykuły w prasie i idące za nimi bardzo pozytywne reakcje mieszkańców, opór szeregowych urzędników i radnych przeciwko zmianom byłby znacznie większy.
Postacie tragiczne
Na początku akcji, w 2011 roku, nasze działania wspierała radna Dorota Maj, przewodnicząca Komisji Ochrony Środowiska w Radzie Dzielnicy. Natomiast jesienią zeszłego roku w sprawę niesolenia zaangażowała się, niezależnie od działań Stowarzyszenia Żoliborzan, radna Halina Piwowarska, która zebrała 160 petycji mieszkańców Żoliborza Oficerskiego i przekonała Zarząd Dzielnicy do niesolenia tej części Żoliborza jeszcze przed rozpoczęciem konsultacji społecznych w całej dzielnicy.
Niestety, gdy okazało się jakim poparciem mieszkańców i zainteresowaniem mediów cieszy się sprawa niesolenia, obie panie radne próbowały autorstwo akcji przypisać wyłącznie sobie, blokując przy okazji działania Stowarzyszenia Żoliborzan. Na szczęście te mało eleganckie próby okazały się nieskuteczne - postulowane przez Stowarzyszenie konsultacje jednak się odbyły, i w rezultacie ograniczenie solenia objęło całą dzielnicę, a nie tylko Żoliborz Oficerski, jak chciałyby panie radne. Wszystko się dobrze skończyło, choć niesmak pozostał.
Co dalej
Dzielnica zrezygnowała z solenia, 250 tys. złotych wyrzucanych corocznie w błoto pośniegowe można przeznaczyć na inne cele. Ale na dobrą sprawę... wiele osób może tego nawet nie zauważyć.
Wszystkie ulice główne, zarządzane nie przez Dzielnicę tylko przez Zarząd Dróg Miejskich, będą solone tak jak do tej pory - olbrzymie ilości soli nadal będą wysypywane na ulicę Mickiewicza, Słowackiego czy Stołeczną, gdy tylko temperatura spada poniżej zera, choćby nie było śladu deszczu, śniegu czy lodu. Tak samo chodniki przy głównych ulicach - po co odśnieżać, skoro można posolić.
Boczne ulice nie będą solone, ale chodniki przy bocznych ulicach?... Urzędnicy dzielnicowi pytani o chodniki zarzekają się: "chodników się nie soli, tylko sypie piaskiem................ do którego dodajemy mnóstwo soli żeby się nie zbrylał". A jeśli chodnik położony jest tuż przy posesji, jego odśnieżanie jest obowiązkiem właściciela - i tu też jest sporo takich, co rozwiązują sprawę wysypując na śnieg worek soli.
Zatem co dalej? Ograniczmy solenie na chodnikach. Tam gdzie za odśnieżanie odpowiada Urząd Dzielnicy - wystarczy nie dosypywać soli do piasku. Tam, gdzie odśnieżają sami mieszkańcy - zmiana dawnych nawyków nie będzie taka prosta, ale na pewno warto spróbować."

Brak komentarzy: