wtorek, 15 października 2013

Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa



W katastrofie prezydenckiego Tupolewa zginęła również Anna Walentynowicz, któa nigdy nie buziła mojej sympatii, w przeciwieństwie do Lecha Wałesy, któy te sympatię wzbudzał, opozycjonistka, działaczka solidarnościowa i współpracowniczka Lecha w przed 1989 roku a potem jego wielka oponentka. Ale tak się składa, że to ona, mimo, że własciwie przegrała, była prawdomówna, a Wałęsa - nie.
Tak to już się stało, że dziś głównie interesują nas przede wszystkim jej opinie o Wałęsie, czy był agentem, czy tez nie, czy ukartował coś z komunistami, czy tylko pogrywał, mniej zaś jej osobiste dokonania jako opozycjonistki. W najnowszej książce profesora Andrzeja Nowaka, tak wypowiada się o różnych okolicznościach związanych z Lachem Wałęsą:

"W swoich wspomnieniach mówiła Pani o incydencie na spotkaniu u Ojca Świętego, kiedy Wałęsa próbował zrobić Pani karczemną awanturę przy papieżu.Nie chciałabym mówić o tym teraz, bo to już przebrzmiała sprawa, chodziło o to, żeby mnie wyeliminować. Na przykład w grudniu 1980 roku nie mogłam pojechać do Stanów Zjednoczonych. Jak się później dowiedziałam, żebym nie zaistniała w szerszej świadomości, tym bardziej tam, za granicą, u Polonii. Chodziło o to, że Wałęsa miał być jedynym bohaterem, jedynym zwycięzcą nad komunizmem… Najbliżej Wałęsy był I sekretarz i członek KC PZPR Jan Łabędzki. Dzisiaj jestem o tyle mądrzejsza, że wiem, że Wałęsa spotykał się z generałem Władysławem Pożogą, ginął nam w ciągu dnia: nie ma Wałęsy, porwany czy co? A potem, jak się zjawił, to mówił: „Pojechałem do bunkra przeciwatomowego, żeby się wyspać” – dzisiaj wiem, że spotykał się właśnie z generalicją PZPR-owską. To było w sierpniu, w czasie strajku, trudno mi przypomnieć sobie dzień. Potem, w ciągu 16 miesięcy co tydzień Wałęsa też nam znikał i nie wiemy, dokąd jeździł. Potem zapytałam wprost (i okazało się, że strzeliłam w dziesiątkę): „Po co wczoraj byłeś w Warszawie i o czym rozmawiałeś z Rakowskim?”. A on miał taki zwyczaj jak Kuroń – trzasnąć drzwiami i wyjść jak jest kłopotliwe pytanie. Wtedy też chciał wyjść, to usiadłam przy drzwiach (bo wiedziałam, że ma takie odruchy) i po prostu go nie wypuściłam, pchnęłam go do środka i powiedziałam: „Siadaj, ja rzadko zadaję pytania, ale oczekuję odpowiedzi”. Wtedy on siada i mówi: „Istotnie, byłem u Rakowskiego, i Rakowski powiedział, że realizacja porozumień sierpniowych będzie zależała od tego, kto będzie u władz związku zawodowego. I wymienił trzy nazwiska. Nie może być Gwiazda, bo jest inteligent. Nie może być Kołodziej, bo młody. Nie może być Walentynowicz, bo radykalna”. I to są te trzy osoby, które przeszkadzały w planach komunistycznych. „Solidarność” była kierowana za pośrednictwem Wałęsy, ale nim z kolei kierowała generalicja służb specjalnych. Ta rozmowa miała miejsce na samym początku, gdy chciano mnie wyeliminować. Już w grudniu 1980 roku nie mogłam uczestniczyć w poświęceniu krzyża pod Stocznią, a w lipcu 1981 roku zabrano mi mandat, wyeliminowano mnie z władz zarządu regionu.

Od kiedy zaczęła się Pani orientować w podwójnej roli, jaką mógł grać Wałęsa?
Jeszcze w przed 1980 rokiem zrobiliśmy spotkanie z Wałęsą i on opowiadał, jak to było w 1970 roku i o swoim udziale, a przy tej okazji powiedział (na taśmie miałam to nagrane), że w 1970 roku szedł jako pierwszy przed tłumem, że był w komendzie, że przez okno uspokajał ludzi, ale posypały się kamienie – to są jego takie historyjki. Potem mówił, że w 1970 roku milicja go wzywała i na komendzie puszczała film z zajść grudniowych, a on na nim rozpoznawał ludzi. Joanna [Duda -Gwiazda] wtedy krzyknęła (to jest wszystko nagrane): „Toś ty zrobił nam niedźwiedzią przysługę. Teraz rozumiem dlaczego tyle aresztowań było już w styczniu [1971 roku]!”. A on mówi: „Głupia jesteś, w milicji też są ludzie, z którymi trzeba pracować”. Tę taśmę do dzisiaj ma [Bogdan] Borusewicz i zabrania mi o tym mówić.

Czy o tym, że rozchodzi się ta solidarność przez małe „s” i historia „Solidarności” w cudzysłowie i pisanej z dużego „S” zaczęła się Pani orientować już wtedy, gdy skończył się pierwszy strajk, którego postulatem było przywrócenie Pani do pracy, a potem podwyżka o tysiąc złotych? Wałęsie wspólnie z władzami właściwie udało się wtedy, po trzech dniach, strajk zakończyć. Wtedy też jednak pojawił się problem solidarnościowych protestów w innych zakładach Trójmiasta. Przypisuje Pani w swoich wspomnieniach sukces podtrzymania strajku w Gdyni w tym krytycznym momencie pomysłowi, aby zorganizować mszę świętą, która pozwoliłaby ściągnąć na powrót ludzi do Stoczni – tych, którzy masowo wyszli, gdy Wałęsa ogłosił koniec strajku.
Trwało wówczas targowanie się, dyrektor twierdził, że mnie nie przywróci do pracy, a załoga tego przede wszystkim żądała, dyrektor mówił: „Nie po to ją zwolniłem, żeby ją przywracać”. „To my nie pójdziemy do pracy”. Cały czas była gorąca linia między Warszawą (KC) a Stocznią Gdańską i zdecydowali w końcu, żeby mnie jednak przywrócić do pracy, ale zostawić w filii Stoczni, w zakładzie kooperującym ze Stocznią, w Tczewie – to jest jakieś 30 czy 40 kilometrów od Gdańska. Tam miałam pracować, więc formalnie żądanie zostało spełnione. Idę więc do stoczniowców i pytam, jak ja mam postąpić, tak postawił sprawę dyrektor. A stoczniowcy mi powiadają: „Żadnych warunków i żaden Tczew, tutaj jesteś nam potrzebna, bo oprócz ciebie jeszcze nam brakuje trzech operatorów suwnic” (i tak skakałyśmy z suwnicy na suwnicę). Tu i teraz masz być zatrudniona”. Wracam, naradzam się z komitetem strajkowym i wobec warunkowego przywrócenia mnie do pracy zmieniliśmy żądania. Walentynowicz do pracy, Wałęsa do pracy i 2 tysiące dodatku drożyźnianego. Trzeciego dnia zwiększono komitet strajkowy, bo tak dyrektor sobie zażyczył, a my nie wiedzieliśmy, że to jakaś pułapka, sprowadzono swoich ludzi i Wałęsa z nimi do reszty nas przegłosował: przyjmują mnie do pracy w Stoczni, ale z 2 tysięcy dodają nam tysiąc złotych dodatku drożyźnianego, i to tylko pracownikom Stoczni Gdańskiej, bez Stoczni Remontowej, Stoczni Północnej i stoczni rzecznych, chociaż w tym czasie już strajkowały. I tu Wałęsa ogłasza zakończenie strajku, idzie do dyrektora, po to, żeby „dać sobie w gaz”, a przez radiowęzeł leci komunikat: „Wszyscy muszą opuścić stocznię”. Zanim Wałęsa doszedł do dyrekcji, to zbeształ ludzi, którzy po odśpiewaniu hymnu posiadali z powrotem. Wałęsa zaczął na nich krzyczeć: „Na co czekacie, jazda do domu, mam tutaj sprowadzić straż, żeby was wyprowadziła? Ja się zobowiązałem u dyrektora odpracować te 3 dni”. I ludzie z opuszczonymi głowami wychodzą. I wtedy podchodzi do mnie młody człowiek z Ruchu Młodej Polski. Już nie żyje, młody lekarz, Darek Kobzdej. A także Marek Mikołajczyk (pracownik Stoczni, wyjechał w 1981 roku w delegacji do Niemiec i tam został) oraz oficer marynarki wojennej Tadeusz Szczudłowski (żyje do dzisiaj), było tam jeszcze więcej osób. ale te właśnie nazwiska pamiętam. I Darek Kobzdej powiedział: „Załatwiliście swoje sprawy, prawda? Pani do pracy wróciła, Wałęsa. A co z tymi ludźmi, którzy nas poparli, przecież dyrektor tylko dlatego ustąpił, że tu całe Trójmiasto się dołączyło”. Przyznaję, że tak i co teraz robić? Alina Pieńkowska (żona Bogdana Borusewicza) mówi: „Wobec tego, pani Aniu, ogłaszamy strajk solidarnościowy” – stąd właśnie wzięła się „Solidarność” (a nikt nie pisze, że to się wzięło od Aliny). To było na zewnątrz sali BHP. Ponieważ końcowe rozmowy były już nagłośnione, właściwie hymn tylko był odśpiewany przez radiowęzeł, biegniemy obie do sali, żeby ogłosić strajk solidarnościowy. Wałęsa tymczasem już poszedł do dyrektora i już ludzi zbeształ. Bramy pootwierane, robotnicy wychodzą, straż już tylko czeka, żeby zamknąć te bramy, kiedy ludzie wyjdą. Tymczasem radiowęzeł wyłączony, nie mamy dojścia, więc biegniemy na bramę numer 3, od strony kolejki, bo tam najwięcej ludzi wychodzi, i tam apelujemy, że ogłaszamy strajk solidarnościowy. Ludzie się zaczynają buntować i jedni chcą wyjść, a drudzy chcą zostać. Każdy z nas dostał wcześniej glejt od wojewody, że „nie będzie się stosować represji wobec uczestników strajku do dnia 16 sierpnia”, podpisuje wojewoda. Każdy mówi: „patrz, liczy się ze mną wojewoda”… Wtedy jakiś młody człowiek (pamiętam: niskiego wzrostu, buzia okrągła jak księżyc) mówi: „Ale przeczytaj dobrze, co to znaczy dni 16 sierpnia, to jest do dziś, a jutro? Doszlusujemy do więzień, do tych, co już siedzą. Zamykamy bramę!”. No i zamknęli bramę, my znów biegniemy na bramę numer 2, tam poszło gładko, bo trójka zamknięta, potem na bramę nr 1 od strony Starego Miasta. Tymczasem Wałęsa jak pijany zając. Podwożą go na wózku do bramy i ja jego za frak ściągam z wózka (za co mnie pracownik firmy – Obrąpalski – zbeształ strasznie w 1989 roku: „Zapłacisz ty mi za tego Wałęsę, zamiast go wypędzić, to go zatrzymałaś”. A ja na to mówię: „Możesz nas tylko łajać teraz, ale jak zostało nam z 17 tysięcy strajkujących może 300 osób, to mi zależało, żeby każdy człowiek został, i dlatego go zatrzymałam”). Wałęsa nawet nie wiedział, co się dzieje, prosił: „Pozwólcie mi prowadzić strajk, jak się nie będę nadawał, to mnie wyrzucicie”. I nie można już go było wyrzucić…
"


https://www.youtube.com/watch?v=jykWJOCUzaM



Lech Wałęsa powiedział 23 grudnia 2013 r. w TVN24:
Z Wyszkowskim sprawa jest definitywnie zakończona, przegrał wszystko, co mógł przegrać, a teraz są następni, a ja udowodnię prawdę.

Wyszkowski:

To nieprawda! Sąd Okręgowy w Gdańsku w orzeczeniu z dnia 31 sierpnia 2013 r. stwierdził, że dochowałem należytej staranności dziennikarskiej przy badaniu sprawy agenturalności Lecha Wałęsy jako t.w. "Bolek", odrzucił roszczenie Wałęsy o zapłatę odszkodowania, a także zwolnił mnie ze wszelkich kosztów sądowych i adwokackich. Sąd Apelacyjny podtrzymał to orzeczenie, a tylko orzekł przeproszenie Wałęsy, czego - oczywiście - nie wykonałem. Wałęsa próbował mnie do tego zmusić wytaczając następne procesy, ale ostatecznie je przegrał i nie tylko nie odzyskał ode mnie pieniędzy za zapłacone przez niego samego przeprosiny w TVN24, ale musi zapłacić mi koszta adwokackie. Z tego punktu widzenia - przegrał ten, kto płaci za proces - to ja wygrałem ośmioletni spór.
Poza tym w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu oczekuje na rozpoznanie moja skarga w sprawie przeczenia Sądu Apelacyjnego nakazującego mi przeproszenie Wałęsy.
Twierdzenie Wałęsy, że "udowodni prawdę" są tyleż bezczelnymi, co czczymi przechwałkami człowieka, który fałszował i nadal fałszuje swoją przeszłość, prawdziwie opisaną w książkach takich jak "SB a Lech Wałęsa" Piotra Gontarczyka i Sławomira Cenckiewicza, a ostatnio w książce Sławomira Cenckiewicza "Wałęsa. Człowiek z teczki", której rozpowszechnianie chciałby zablokować.
Prawda została już udowodniona i stanowi ona, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie "Bolek" i donosił na swoich kolegów ze Stoczni Gdańskiej.


Brak komentarzy: