wtorek, 29 października 2013

Hołd ruski, 29 X 1611

To zdumiewające jak niewielu ludzi w Polsce słyszało o Hołdzie Ruskim, czyli carów Szujskich . Jeszcze o samym wydarzeniu to zebrałoby sie kilkanaście procent populacji (może), ale o samym obrazie Jana Matejki pod tym tytułem, to nawet kilka procent nie znalazłoby się. Nic dziwnego właściwie - obraz jest aresztowany, jest w zbiorach Muzeum Narodowego, ale nie jest eksponowany.


4 Lipca 1610 roku 5600 Polskich żołnierzy z husarią na czele stoczyło bój z 55 tysięczną armią rosyjską wspomaganą przez Szwedów i w mniejszym stopniu inne posiłki z Europy zachodniej. Bitwą dowodził po stronie Polskiej Hetman Polny Koronny Stanisław Żółkiewski, a wynikiem walki było totalne rozgromienie ruskiej armii, popłoch i upokorzenie w jej szeregach. Zwycięstwo było bezdyskusyjne, a wodzowie wrogich armii uciekali w samej bieliźnie do lasu! Co więcej – rezultatem wielkiego triumfu Polskiego oręża było wkroczenie wojsk Polskich do Moskwy i osadzenie na tronie moskiewskim królewicza Władysława, syna Zygmunta III Wazy; dodajmy – przy aprobacie rosyjskich bojarów! Armia Polska witana była w Moskwie owacyjnie i ludność z chęcią godziła się na koronację i wreszcie upragniony spokój...Dalszy przebieg wypadków nie do końca spełnił nasze oczekiwania, jednak bitwa pod Kłuszynem i jej następstwa są chwalebną kartą naszej historii i...jedną z tych o których się nie mówi!...Czemuż to, ach czemuż – spytać by wypadało...?...Jednak nie ma co pytać...W końcu rozmowy z lokajami nie mają sensu...Przeczytajcie poniższy opis wydarzeń. Specjalnie posłużyłem się cytatami i językiem staropolskim, by uwydatnić rangę wydarzenia, które miało miejsce w Warszawie w roku 1611 – Hołd Ruski.



29 października 1611 roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie odbył się triumf Stanisława Żółkiewskiego, po którym car i jego rodzina zostali zaprowadzeni na zamek królewski. Tam złożyli hołd Zygmuntowi III Wazie. Także Car Wasyl IV Szujski wraz z braćmi stanął przed Sejmem w Warszawie 29 października 1611r. 
W 1611 roku odbył się w Warszawie tzw. hołd ruski, czyli tryumf, jakiego nikt w Polsce nigdy nie widział! „Przez Krakowskie Przedmieście szła kareta skórzana otworzysta Króla Jego Mości, sześciom koni. Siedział w niej car Rosji Wasyl Szujski, przybrany w szatę z białego złotogłowiu i wysoki szłyk futrzany. Oczu parzystych, ponurych, surowych - patrzył w ulice, na której konkurs był większy ludzi”. W Sali Senatorskiej Zamku Królewskiego hetman Stanisław Żółkiewski oddał go królowi, w pięknej i ludzkiej przemowie uszanował jeńców, polecił ich łaskawości zwycięzcy. W obecności wszystkich posłów i senatorów podczas wspólnego posiedzenia Sejmu i Senatu car Wasyl pochylił odkrytą głowę, dotknął dłonią posadzki, ucałował własne palce. Kniaź Dymitr Szujski, niefortunny wódz spod Kłuszyna, uderzył czołem raz jeden. Najmłodszy brat cara kniaź Iwan uczynił to po trzykroć i płakał. 
Wasyl Szujski zmarł na dolnym zamku w Gostyninie 12 września 1612 roku w obecności rodziny i służby. Niedługo po nim zmarli również Dymitr Szujski i żona Iwana Szujskiego, Jekatierina. Były car moskiewski pierwotnie został pochowany w Gostyninie. Po rozejmie w Dywilinie w 1620 roku szczątki Szujskich przewieziono do Warszawy, gdzie spoczęły w wybudowanym na polecenie Zygmunta III Wazy mauzoleum -- Kaplicy Moskiewskiej w pobliżu Krakowskiego Przedmieścia. W 1635 roku przybyło do Warszawy poselstwo rosyjskie, które podarkami oraz pieniędzmi wykupiło od króla Władysława IV Wazy zgodę na zabranie trumien Wasyla, Dymitra i Jekatieriny Szujskich do Moskwy. 



402 lata temu, w październiku 1611 r., przed polskim królem biła pokłony carska rodzina. 
Latem 1611 r. wojska Rzeczypospolitej pod wodzą Zygmunta III Wazy odzyskały Smoleńsk: kluczową twierdzę na wschodnim pograniczu. Rok wcześniej hetman Stanisław Żółkiewski rozgromił moskiewską armię pod Kłuszynem. Także w 1610 r. zajęliśmy Moskwę, a bojarzy gotowi byli oddać carską koronę królewiczowi Władysławowi, synowi Zygmunta. Zdawało się, że państwo polsko-litewskie utemperowało agresywnego sąsiada...
Kluczem do serc miał być triumfalny wjazd Żółkiewskiego do Warszawy w październiku 1611 r. Przy świętujących tłumach, kościelnych dzwonach i strzałach na wiwat hetman prowadził ulicami zdetronizowanego (zresztą przez samych Moskali, zirytowanych jego nieudolnością) cara Wasyla IV Szujskiego z rodziną: braćmi Dymitrem i Iwanem oraz Katarzyną, żoną Dymitra. Po wiekach Julian Ursyn Niemcewicz pisał: "Jak niegdyś wodzowie Rzymscy (...) wiódł Żółkiewski w tryumfie poymanych Carów. Wszyscy Pułkownicy i Rotmistrze na bogato przybranych koniach postępowali przodem, za niemi szło do 60 karet. W ostatniey sam Żółkiewski (...); z nim strącony Car Szuyski, dwóch braci swoich maiący po bokach".Ale niektórzy ostrzegali, że z Moskwą łatwo nie będzie. Mimo zwycięstwa krytykowano też fakt, że król poszedł na wojnę bez zgody sejmu, co - jak pisze prof. Henryk Wisner, biograf Zygmunta - "w tym wypadku oznaczało nie umiłowanie prawa, które monarcha złamał, lecz obawę przed konsekwencjami. Konkretnie zaś, przed odwetem moskiewskim". Na sejmie jesienią 1611 r. trzeba było więc przekonać niezdecydowanych posłów, że kampania była sukcesem, zatem debata nad legalnością działań króla nie ma sensu.
Niemcewicz tak rekonstruował, co potem działo się w sali senatorskiej Zamku Królewskiego: "Sam car nachyliwszy głowę do J. K. Mości nisko dotknął się ziemi ręką prawą, i pocałował ią sobie. Hetman zaś, brat Carów [Dymitr, nieudolny wódz spod Kłuszyna - red.], czołem swem do samey ziemi raz uderzył, a brat trzeci młodszy trzykroć czołem bił i płakał". Szujscy prosili o miłosierdzie, "z wielkiem uniżeniem". Nic dziwnego: swego czasu Wasyl zamordował Dymitra Samozwańca I, uważanego za polską marionetkę, a jego prochy kazał wystrzelić z armaty.
Triumf nad Moskwą robił wrażenie: "rozlegał się gmach okrzykami radości" i "łzy rzewne zrosiły twarze wszystkich". Tyle że, jak mówi "Tygodnikowi" prof. Wisner, hołd z 1611 r. nie miał żadnych skutków poza tym, co dziś nazywa się politycznym marketingiem. Opinię tę podziela prof. Wojciech Polak, autor książki "O Kreml i Smoleńszczyznę. Polityka Rzeczypospolitej wobec Moskwy w latach 1607-1612". - Hołd miał wartość tylko propagandową - mówi prof. Polak "Tygodnikowi". - W ogóle sejm 1611 r. odbywał się w atmosferze nadmiernej euforii wywołanej zdobyciem Smoleńska. Owszem, opanowanie tej twierdzy było wielkim sukcesem. Ale król i część senatorów uznali, że mamy już Państwo Moskiewskie w ręku i problemem jest tylko to, jak je urządzić i związać z Rzecząpospolitą.
- Tymczasem - dodaje prof. Polak - sytuacja załogi polskiej w Moskwie stawała się coraz trudniejsza, aż antypolskie powstania doprowadziły do jej kapitulacji rok później.
A to był dopiero początek kłopotów. W kolejnych dwóch wiekach karta się odwracała, aż Rzeczpospolita padła łupem sąsiadów. Zresztą już sto lat później to car dyktował warunki Polakom i Litwinom. Także w warstwie symboli. Bo pamiątki po 1611 r. stały carom ością w gardle.
Jakie pamiątki? Po pierwsze, obraz przedstawiający hołd, namalowany na zlecenie króla przez Tomasza Dolabellę i eksponowany na warszawskim zamku. Po drugie, zwłoki Szujskich, którzy zmarli w Polsce, w mazowieckim Gostyninie. Po trzecie, ich grobowiec: tzw. Kaplica Moskiewska, która stała w Warszawie w okolicy dzisiejszego Pałacu Staszica.
Na życzenie Kremla kompromitujący carów obraz po prostu znikł. Prawdopodobnie zniszczono go za czasów Augusta Mocnego. Przetrwała tylko kopia.
Kości Szujskich odsprzedał (!) Moskwie jeszcze Władysław IV. Moskwa urządziła Wasylowi godny pochówek. - Świadomość, że car umarł w polskiej niewoli, drażniła rosyjską dumę. Szujskich uważano za ofiary polskich okupantów, Zachodu. Moskalom niewygodnie było przyznawać się, że sami ich uwięzili i wydali - mówi prof. Wisner.
Znikła też warszawska Kaplica Moskiewska. Stopniowo ubywały z niej trumny i tablice, potem zburzono budynek. Tak skutecznie, że dziś trwają spory, gdzie się mieścił.
Śledząc staranie carów o zniszczenie pamiątek po hołdzie z 1611 r., można się też zastanawiać, czy tamto upokorzenie nie było jednym z czynników, który umacniał ich chęć odgrywania się na Rzeczypospolitej. - Nie sądzę, by ten hołd przyczynił się szczególnie do psucia atmosfery między Polską a Rosją - wątpi prof. Polak. Kwestii spornych było wtedy aż nadto. - Żądania zburzenia kaplicy czy wydania obrazu Dolabelli miały charakter prestiżowy. Takie działania były i są standardowo podejmowane przez dyplomację. Inna sprawa, że Polska nie musiała im ulegać, gdyż było to dla niej upokarzające - mówi prof. Polak.
Uległość Warszawy wobec Moskwy w sprawie hołdu z 1611 r. miała zresztą ciąg dalszy całkiem niedawno. - W komunistycznej PRL zacierano starannie pamięć o polskich zwycięstwach nad Moskwą z pierwszych dziesięcioleci XVII w. Pisano o tym mało, w telewizji tematu nie poruszano w ogóle, niewiele prowadzono nad nim badań - mówi prof. Polak.
Dziś możemy o tym mówić już bez emocji, z jakimi kiedyś opisywano carski hołd. Warto też oddzielić fakty od mitów - takich jak np. plotka, że Szujscy zostali w Polsce otruci. Choć tempo, w jakim umierali, było podejrzane: 22 września 1612 r. zmarł Wasyl, 25 - Katarzyna, 27 - jej mąż Dymitr. Przeżył jedynie Iwan.
- Zbieżność dat jest szokująca. Ale to okres, gdy morowe powietrze grasowało nieustannie. Otrucie nie leży w tradycji politycznej Polski i w sposobach działania. A poza tym, czemu miałoby służyć? - wątpi prof. Wisner. Kategoryczny jest też prof. Polak: - Szujscy zmarli podczas zarazy. Prawdopodobieństwo, że zostali otruci, jest niewielkie. Na pewno nie zrobiliby tego Polacy. Żółkiewski raz uratował życie Szujskim, w 1610 r., gdy po detronizacji bojarzy chcieli ich zamordować. Kierował się tylko "obyczajowością rycerską", a nie polską racją stanu, o co bardziej wyrachowany Lew Sapieha miał do niego pretensje. Król też miał głęboko wpojone zasady moralne i nie sądzę, by zgodził się na otrucie ludzi, których wziął pod opiekę. A Moskale w 1612 r. nie mieli raczej powodu do otrucia Szujskich.
Carski hołd, rok 1611 i 1612: wszystko to przeminęło. Pozostaje wydarzeniami z historii, a nie czymś, na czym można dziś coś w Polsce budować, także w polityce międzynarodowej.Choć Rosjanie mają tu najwyraźniej inne zdanie: odbicie Kremla z polskich rąk w 1612 r. jest dziś w Rosji świętowane jako Dzień Jedności Narodowej.
"Czy to prawda, że obraz ten zalega w magazynach Muzeum Narodowego? Kiedy i w jaki sposób dzieło to zostanie wyeksponowane i nagłośnione?" - pytał posłeł PiS St. Pięta w piśmie skierowanym do ministerstwa kultury.

Historia kłopotliwego obrazu

"29 października 1611 r. przez Krakowskie Przedmieście w Warszawie przeszedł niezwykły pochód. W karecie wieziono wówczas  w charakterze jeńca cara Wasyla Szujskiego i jego rodzinę. Na Zamku Królewskim hetman Stanisław Żółkiewski powierzył ich Zygmuntowi III Wazie" - pisali na łamach "Rzeczpospolitej" Cezary Gmyz i Antoni Trzmiel.

"Car złożył polskiemu królowi pokłon do ziemi, całując czubki własnych palców, jego brat Dymitr uderzył czołem w posadzkę, a najmłodszy kniaź Iwan trzykrotnie bił czołem w podłogę, zanosząc się płaczem" - czytamy w artykule "Zapomniana rocznica triumfu".

Artysta, który przyszedł na świat dwa wieki później, postanowił nawiązać do tego wydarzenia w swoim szkicu olejnym, zatytułowanym "Carowie Szujscy na sejmie warszawskim" .
400 lat od hołdu ruskiego. Zapomniana rocznica triumfu
29 października mija 402 lata od hołdu ruskiego. Władze nie planują jednak żadnych obchodów, informuje "Rzeczpospolita". 
Jak podkreśla resort kultury, to właśnie o to dzieło prawdopodobnie chodziło posłowi PiS. Ministerstwo zaznacza, że obraz nie jest ukrywany w magazynach. Praca ta należy do zbiorów Muzeum Narodowego, eksponowanych w Domu Jana Matejki przy ul. Floriańskiej.
"Carowie Szujscy na sejmie warszawskim" to jeden z ostatnich obrazów namalowanych przez artystę. W 1893 roku - rok po "Carach" - artysta zmarł.

"Ranga miejsca nie jest wystarczająca"

Poseł Pięta - w rozmowie z "Wprost" twierdzi, że jego informacje o ukrywaniu obrazu w magazynach nie były pewne, dlatego sformułował je w formie pytania do ministra kultury.
Podkreśla jednak, że ranga krakowskiego muzeum nie jest wystarczająca, a "decyzja ministerstwa, by obrazu nie eksponować w lepszym miejscu, ma związek ze skarłowaceniem myślenia obecnych władz i ich ugodową polityką wobec Rosji".
Polityk twierdzi, że Bronisław Komorowski "nie dba wystarczająco o patriotyczną edukację społeczeństwa". Jego zdaniem ta sytuacja nie powinna dziwić, skoro "nasycenie jego kancelarii agentami służb specjalnych oraz osobami szkolonymi w ZSRR jest bardzo duże" - czytamy we "Wprost".

A to co ponżej, jest chyba bardzo znamienne dla "fachowców" z ministerstwa kultury, a czego się możemy dowiedzieć po śledztwie posła St. Pięty:

Ministerstwo kultury z powodów politycznych ukrywa przed Polakami obraz Jana Matejki "Hołd ruski" – podejrzewa poseł Stanisław Pięta. I żąda wyjaśnień, czy obrazowi nie grozi uszkodzenie. Resort kultury zaprzecza.
Powszechnie znanym obrazem Matejki jest "Hołd pruski”. Według posła PiS (i nie tylko według pana posła przecież), malarz namalował też "Hołd ruski”, przedstawiający pokłon, jaki w 1611 r. złożył polskiemu królowi Zygmuntowi III Wazie car Wasyl Szujski. – Czy to prawda, że obraz ten zalega w magazynach Muzeum Narodowego? Kiedy i w jaki sposób dzieło to zostanie wyeksponowane i nagłośnione? – pyta w piśmie do ministerstwa kultury parlamentarzysta PiS.
Ministerstwo kultury nie znalazło obrazu o tej nazwie, przypuszcza jednak, że parlamentarzyście chodzi o szkic olejny z 1892 r. "Carowie Szujscy na sejmie warszawskim”. – Obraz od 1904 znajduje się w krakowskim Domu Jana Matejki – odpowiada wiceminister kultury Małgorzata Omilanowska.
- To rozczarowująca odpowiedź! – oburza się poseł Pięta. W rozmowie z "Wprost” twierdzi, że jego informacje o ukrywaniu obrazu w magazynach nie były pewne, dlatego sformułował je w formie pytania do ministra kultury. – Ale nawet jeśli dzieło wisi w krakowskim muzeum to i tak ranga miejsca nie jest wystarczająca. Decyzja ministerstwa, by obrazu nie eksponować w lepszym miejscu, ma związek ze skarłowaceniem myślenia obecnych władz i ich ugodową polityką wobec Rosji – ocenia. Polityk dodaje, że inspiracją do poruszenia sprawy były publiczne wypowiedzi prezydenckiego doradcy prof. Tomasza Nałęcza. – Twierdził on, że obrazu nie należy publicznie prezentować, bo zaszkodzi on naszym relacjom z Rosją. To cenzura! – tłumaczy. Jego zdaniem, prezydent Bronisław Komorowski nie dba wystarczająco o patriotyczną edukację społeczeństwa. – I trudno się temu dziwić. Nasycenie jego kancelarii agentami służb specjalnych oraz osobami szkolonymi w ZSRR jest bardzo duże! – ocenia.
A oto jakiego doradcę ma obecny lokator Pałacu namiestnikowskiego:
"To absolutny kretynizm! – mówi prof. Nałęcz. Przyznaje jedynie, że kiedyś został zapytany przez dziennikarzy o wydarzenie historyczne z 1611 r. – Powiedziałem, że jako historyk nie przedstawiałbym całego zdarzenia jako triumfu. Awanturnicza polityka Zygmunta Wazy wobec Rosji była warta funta kłaków – podkreśla profesor. – A już na pewno nie miałbym nic przeciwko umieszczeniu obrazu Matejki w honorowym miejscu – podkreśla prof. Nałęcz
Tak a propos, kto tego idiotę zrobił profesorem?


402 lata temu rosyjski car złożył czołobitny hołd polskiemu królowi - Wasyl Szujski uklęknął przed Zygmuntem III Wazą



 
 Jan Matejko: Carowie Szujscy na sejmie warszawskim. 
 

29 października 1611 r. hetman Stanisław Żółkiewski powrócił triumfalnie do Warszawy z wojny moskiewskiej. W orszaku przejeżdżającym przez miasto był wzięty do niewoli car Wasyl IV Szujski, który na Zamku Królewskim ukorzył się przed królem Polski, Zygmuntem III Wazą.

Około godziny dziesiątej ukazał się oddział odświętnie ubranej jazdy, asystujący senatorom i hetmanowi, który jechał we wspaniałej karocy, zaprzężonej w sześć białych koni. Za nim, w następnym pojeździe ciągnionym również przez sześć rumaków, siedzieli trzej dostojni jeńcy hetmana: car Wasyl Szujski i jego bracia: Dymitr, nieszczęsny wódz spod Kłuszyna, oraz Iwan. Za rodziną carską jechał następny oddział jazdy, kończący paradę. Tłum mieszczan i szlachty wiwatował na cześć zwycięzcy, biły dzwony, strzelały rusznice i muszkiety
- pisał Leszek Podhorodecki (L. Podhorodecki, "Sławni hetmani Rzeczypospolitej", Warszawa 1994).
Od początku panowania Zygmunta III Wazy (1587-1632) Rzeczpospolita przejawiała szczególne zainteresowanie ziemiami rosyjskimi. Zostało ono spotęgowane po podpisaniu przez Królestwo Szwecji i Carstwo Rosyjskie traktatu sojuszniczego w Wyborgu w 1609 r.

Sprzymierzone Moskwa i Szwecja stawały się dużą potęgą, która mogła nie tylko pokonać drugiego Samozwańca (tzw. Łżedymitra - pretendenta do tronu podającego się za cudownie ocalonego Dymitra I Samozwańca, który został zamordowany w 1606 r. - PAP), ale i poważnie zagrozić Rzeczypospolitej. Zygmunt obawiał się też wzmocnienia Szwecji oraz osadzenia na Kremlu kandydata szwedzkiego
- pisał Andrzej Adam Majewski (A. A. Majewski, "Moskwa 1617-1618", Warszawa 2006).
Interwencja zbrojna wojsk polskich w Rosji rozpoczęła się od oblężenia twierdzy smoleńskiej we wrześniu 1609 r. W lutym 1610 r., po przybyciu pod Smoleńsk poselstwa bojarów, obie strony konfliktu zawarły rozejm. Przewidywał on wstąpienie na tron moskiewski syna Zygmunta III, królewicza Władysława.

4 lipca 1610 r. wojska polskie dowodzone przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego rozbiły pod Kłuszynem armię kniazia Dymitra Iwanowicza Szujskiego, zdążającą na odsiecz Smoleńskowi. Zwycięstwo w bitwie otworzyło Polakom drogę do Moskwy. 27 sierpnia Żółkiewski zawarł z bojarami nowe porozumienie, które przewidywało przejście królewicza Władysława na prawosławie (czemu przeciwny był Zygmunt III, zwolennik katolicyzmu, żądający korony carskiej dla siebie). 12 września - w wyniku zawartej umowy z bojarami - wojska polskie wkroczyły do Moskwy.


Moskiewska stolica spłonęła z wielkim krwie rozlaniem i nieoszacowaną szkodą
- pisał hetman Żółkiewski (S. Żółkiewski, "Początek i progres wojny moskiewskiej", Kraków 2009).
Po przybyciu na Kreml Żółkiewski wziął do niewoli cara Wasyla IV Szujskiego.
Z 12 na 13 czerwca 1611 r. - po ponadpółtorarocznym oblężeniu - wojsko polskie dowodzone przez Zygmunta III zdobyło twierdzę smoleńską. Po 97 latach miasto powróciło w granice Rzeczypospolitej.
Na specjalnym medalu wydanym z okazji zdobycia Smoleńska wybito łacińskie słowa, które w tłumaczeniu na polski brzmią: "Zwyciężone, wolność odzyskuję".

Po zdobyciu Smoleńska król podjął decyzję o zaprzestaniu działań zbrojnych przeciwko wojskom moskiewskim oblegającym polski garnizon na Kremlu (liczący ok. 3-4 tys. zbrojnych dowodzonych przez Mikołaja Strusia, który ostatecznie skapitulował 7 listopada 1612 r.) i przyjeździe na zbliżający się sejm, co - według Juliana Ursyna Niemcewicza - było ogromnym błędem.


Raz wszedłszy do tej stolicy (Moskwy - PAP), mógł Zygmunt zwołać bojarów, uspokoić, rozrządzić wszystko podług swej woli, osadzić na końcu własnym żołnierzem (...). Burzliwe nawet wojska o zaległy żołd wołania tym jednym sposobem uciszyć się mogły. Któż bowiem zabronił Zygmuntowi otworzyć dawne skarby carskie i z nich rycerstwu zaległości zapłacić?
- (J. U. Niemcewicz, "Dzieje panowania Zygmunta III", Kraków 1860).
Obradujący od 26 września do 9 listopada 1611 r. w Warszawie Sejm rozpatrywał sprawy związane z wojną polsko-moskiewską.

Tak omamieni tymi tryumfami Polacy, że niczym nie traktowali na seymie, tylo iako Moskwe zawoiowaną na prowincie podzielic, a o zwiozku woyskowym y o ruinach przez niego Rzeczypospolitey nicht wzmianki żadney nieczynił
- relacjonował anonimowy uczestnik obrad sejmowych ("Pamiętniki do panowania Zygmunta III Wazy, Władysława IV i Jana Kazimierza", opr. K. W. Woycicki, Warszawa 1846).
29 października 1611 r., podczas trwania obrad sejmu, miał miejsce triumfalny przejazd Stanisława Żółkiewskiego przez ulice Warszawy. Traktem królewskim wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia powozami jechali: car Wasyl Szujski oraz jego dwaj bracia, Iwan i Dymitr; dowódca obrony twierdzy Smoleńsk - Michaił Szein, arcybiskup smoleński Siergiej, patriarcha Filaret oraz Katarzyna Grigoriewna, żona Dymitra.

Po przybyciu na Zamek Królewski Żółkiewski zaprowadził cara i jego braci przed oblicze Zygmunta III znajdującego się w otoczeniu posłów i senatorów. W sali senatorskiej Zamku Królewskiego hetman wygłosił mowę, w której m.in. scharakteryzował okres panowania Szujskiego (1606-1610). Z podziwem wypowiadał się na temat świetności Moskwy, piętnując jednocześnie cara za sposób, w jaki doszedł do władzy (w wyniku spisku przeprowadzonego na życie Dymitra Samozwańca I).

W imieniu króla przemawiał kanclerz koronny, Feliks Kryski, który "długo rozwodził się w pięknych słowach nad zasługami hetmana, nie kryjąc przy tym zaborczych planów króla wobec Rosji" (L. Podhorodecki, "Sławni hetmani Rzeczypospolitej", Warszawa 1994).

Jeńcy oddali czołobitny hołd siedzącemu na tronie Zygmuntowi III, pochylając się nisko, klękając oraz całując królewską dłoń. Szujscy przysięgli posłuszeństwo polskiemu władcy oraz potwierdzili nienaruszalność granicy polsko-moskiewskiej.

Wydarzenie to zostało uwiecznione na kilku obrazach. Nadworny malarz Zygmunta III, Tommaso Dolabella, namalował sceny zdobycia Smoleńska oraz przyjęcia Szujskich w Sali Senatu. Z kolei Jan Matejko jest autorem obrazu "Carowie Szujscy na sejmie warszawskim".

Złożenie hołdu Zygmuntowi III zostało także odnotowane na inskrypcji umieszczonej na kolumnie Zygmunta III, wzniesionej w Warszawie w latach 1643-1644. Fragment łacińskiego napisu na tablicy od strony zachodniej po przetłumaczeniu brzmi: "wziął do niewoli wodzów moskiewskich, stolicę i ziemie moskiewskie zdobył, wojska rozgromił, odzyskał Smoleńsk".

Zdetronizowany car wraz z braćmi i bratową zamieszkał w Warszawie, skąd - po pożarze gmachu, w którym mieszkali - przeniesiono ich do podstołecznego Gostynina.

Wasyl Szujski zmarł w Gostyninie 22 września 1612 r. W niespełna tydzień po jego śmierci zmarli także: jego brat, Dymitr wraz z żoną, Katarzyną. Najbardziej prawdopodobnym powodem ich śmierci była zakaźna choroba, choć nagły zgon trzech członków rodziny Szujskich zbudził podejrzenia, że padli oni ofiarami otrucia.


Tym niemniej dzisiaj są to tylko miłe chwile przy studiowaniu historii, bo przecież nawet nie wspomnienia - w podręcznikach historycznych nie było o tym zbyt wiele, ani w TV, ani w radio, ani w kinie, nie tylko za PRL ale i po 1989 roku.A przecież kiedy mówi się o powstaniach polskich, przede wszystkim tych przegranych, to podnosza się głosy sprzeciwu, głownie z mediów mainstreamowych, że z dużo o klęskach. Kiedy zaś mamy czym się chwalić, to nazywa się to (znowóż dziwny zbiego okoliczności, głównie tam, gdzie ludzie z obrazów Matejki, jak np. Rejtan czy Stańczych, upatrywaliby gniazda zdrady i sprzedawczykostwa) "kretynizmem". Czyli wiemy co o tym myśleć. Historia nie skończyła się, ona traw nadal, świnie ludzkie nadal panosza się nie tam gdzie ich mijesce, a mianowicie w chlewie, tylko gnoją w pałacach.

Dziś Matejko mógły też namalować trchę obrazów w stylu stańczykowskim, rejtanowskim...




Data aktualizacji: 2014-03-18 08:54:00
Polska po Alaskę
Stanisław Żółkiewski
Nie znajdziemy chyba w historii Polski – włączając w to również okres najnowszy – daty znanej powszechniej niż rok 1410. W umysłach wielu Polaków dawne dzieje ich ojczyzny Grunwaldem stoją. Dlatego też można żywić uzasadnioną obawę, iż odniesionej dwa wieki później pod Kłuszynem, gdzie 4 lipca 1610 hetman Stanisław Żółkiewski rozbił w perzynę siedemkroć liczniejszą armię moskiewską, po czym witany na klęczkach przez Rosjan, aresztował cara i pod strażą odesłał do Warszawy, moskiewski Kreml zaś obsadził polską załogą.

Państwo polskie, jako najdalej na wschód wysunięta rubież cywilizacji łacińskiej, od samego zarania swego politycznego bytu pozostawało w stanie ożywionego kontaktu ze światem postgreckim. Nie raz zdarzało się polskim władcom żenić z ruskimi księżniczkami lub wydawać swe córki za synów tamtejszych władyków; nie raz strąceni z tronu władcy Rusi szukali na polskim dworze schronienia, protekcji i wsparcia. Królowie polscy aktywnie interweniowali w wewnętrzne sprawy Rusi, czy to sadzając na tamtejszym tronie powolnych sobie pretendentów, czy inkorporując całe połacie ziem rozciągających się na wschód od Sanu, Bugu i Zbrucza.

Przechył ku wschodowi
Mimo to jednak przez cały okres panowania dynastii Piastów było Królestwo Polskie państwem mocno wrośniętym w cywilizacyjno-kulturową tkankę Zachodu i przede wszystkim na Zachód zorientowanym – mającym zachodnie interesy, zachodnie sojusze i zobowiązania, zachodnie krzywdy do pomszczenia i terytoria do odzyskania. Sytuacja zmieniła się po roku 1385, kiedy zawarto w Krewie unię personalną ze wschodnim sąsiadem – Wielkim Księstwem Litewskim (choć w tamtej chwili nikt jeszcze nie był w stanie ogarnąć umysłem ogromu przemiany cywilizacyjnej, jakiej w ciągu dwóch następnych stuleci ulegnie państwo polskie). Panowanie dynastii jagiellońskiej przyniosło wciągnięcie zachodniego do szpiku kości Królestwa Polskiego w orbitę na wskroś wschodnich interesów Litwy.

Wystarczy rzut oka na mapę Europy wschodniej XV wieku, by się zorientować, iż Wielkie Księstwo Litewskie było swoistym imperium, w którym etniczna Litwa zajmowała znikomy procent terytorium, gros zaś jego obszaru stanowiły sukcesywnie przez władców Wilna wydzierane spod panowania Tatarów ziemie ruskie. Stąd też, kiedy w drugiej połowie XV stulecia na arenę międzynarodową przebojem wdarło się niezwykle agresywne Księstwo Moskiewskie, które – zrzuciwszy wskutek osłabienia politycznego Złotej Ordy zwierzchnictwo tatarskie i prawem kaduka ogłosiwszy się spadkobiercą imperium bizantyjskiego, „trzecim Rzymem”, jedynym protektorem świata prawosławnego – rozpoczęło wdrażanie ambitnego planu zjednoczenia pod swym panowaniem wszystkich ziem ruskich, natychmiast stało się jasne, że głównym celem jego ekspansywnej polityki stanie się Litwa.

Drapieżny sąsiad
Konfrontacja moskiewsko-litewska już w trakcie trzech pierwszych wojen, toczonych w latach 1492-1508, wykazała ewidentną słabość Litwy, niezdolnej do samodzielnej obrony własnego stanu posiadania. Jeszcze w roku 1514 Wielkie Księstwo Litewskie utraciło Smoleńsk, którego – pomimo niemal równoczesnego rozgromienia sił moskiewskich pod Orszą – nie zdołano odzyskać. Bez polskiej pomocy moskiewski szturm na zachód posunąłby się z pewnością jeszcze dalej.

Kilkadziesiąt tysięcy stałego, bitnego wojska, użyte we właściwej chwili, byłoby pewnie ocaliło Smoleńsk (…) tymczasem znaczna część Korony, zwłaszcza szlachta krakowska, okazywała się na królewskie wołania głuchą – pisze Władysław Konopczyński. Nie były w stanie zaniepokoić jej nawet knowania Wasyla III Srogiego z niemieckim cesarzem Maksymilianem. Otrzeźwiała nieco nasza opinia publiczna dopiero, gdy w roku 1563 Iwan IV Groźny (ogłosiwszy się kilkanaście lat wcześniej carem i bezprawnie przywłaszczywszy sobie należny dotychczas wielkim książętom litewskim tytuł Pana Wszystkiej Rusi) krwawo zdobył Połock, a w 1577 najechał Inflanty, które nigdy do Rusi nie należały.

Władający Rzecząpospolitą Stefan Batory w zorganizowanej natychmiast kontrofensywie zdobył Połock i Wielkie Łuki, po czym rozpoczął oblężenie Pskowa. Wyraźnie dostrzegał cywilizacyjny aspekt zmagań z moskiewską ekspansją; wiedział, że nie wolno zatrzymać się w pół drogi. Bóg mi świadkiem, że gdybyście mi nie odmówili środków na konieczną potrzebę Rzeczypospolitej, to pomyślałbym o podboju nie tylko Moskwy, ale całej Północy – wołał w roku 1581 do izby poselskiej. Jednak pod koniec roku 1586 król Stefan niespodziewanie zmarł. Na podstawie jego dotychczasowych poczynań z dużą dozą pewności można domniemywać, iż lepiej od swego następcy wykorzystałby rozpoczynające się właśnie w Moskwie lata wielkiej smuty.

Moskwa tonie
Wszechogarniający kryzys, którego początków z powodzeniem można upatrywać w triumfalnym na pozór panowaniu Iwana Groźnego, na dobre zaczął się w roku 1598, wraz z bezpotomną śmiercią jego następcy. Moskwa stanęła w obliczu sytuacji do tej pory zupełnie nieznanej – braku sukcesora, a zatem końca dynastii. Kryzys ów omal nie doprowadził do diametralnej zmiany oblicza państwa moskiewskiego, a może nawet jego zniknięcia z mapy.

W Rzeczypospolitej zrodził się wówczas plan personalnej unii z Moskwą, poszło nawet w tym celu poselstwo do pełniącego obowiązki cara Borysa Godunowa, sprawa jednak nie wykroczyła poza sferę rojeń. Tymczasem pod koniec roku 1602 na rubieżach polskiej Rusi, na dwór księcia Adama Wiśniowieckiego trafił młodzieniec podający się za dawno zmarłego w tajemniczych okolicznościach Dymitra, najmłodszego syna Iwana Groźnego. Kim był naprawdę – do dziś nie wiadomo. Przeciwna wersja biografii widzi w nim zbiegłego z Moskwy eksmnicha, Griszkę Otriepiewa. Bez względu jednak na prawdziwe personalia, historia zapisała go w swych annałach pod imieniem Samozwańca.

Trudno było o lepszy prezent od Opatrzności dla Rzeczypospolitej. Ba, gdyby Samozwaniec sam się nie pojawił, należało wręcz takiego stworzyć i umiejętnie pokierowawszy marionetką decydująco wpłynąć na dalszy bieg dziejów Moskwy. Król Zygmunt III Waza nawet się ku temu skłaniał, jednak senat i sejm postawiły zdecydowane veto. Samozwańca wsparły więc jedynie prywatne wojska magnatów kresowych, rozpoczynając w październiku 1604 roku zdumiewający blitzkrieg w rozdzieranym wewnętrzną walką o władzę i chłopskimi buntami państwie moskiewskim. Nagła śmierć Borysa Godunowa pozwoliła Dymitrowi 31 lipca 1605 roku przywdziać czapkę Monomacha.

Nowy władca Kremla przebywając w Polsce ponad dwa lata, wiele zrozumiał, poznał inny kraj, jego demokrację szlachecką, kulturę, cywilizację i wolność, jakiej nie znało bodaj żadne państwo na świecie – zauważa znawca dziejów Rosji, Andrzej Andrusiewicz. Pragnął zaszczepić na moskiewskim gruncie przynajmniej niektóre elementy cywilizacji Zachodu. Spotkało się to jednak z ostrym sprzeciwem tamtejszego społeczeństwa, w którego umysłach prawosławie wzniosło – jak trafnie nazywa rzecz po imieniu wspomniany przed chwilą historyk – prawdziwy chiński mur wrogości do wszystkiego, co obce. Ślub Dymitra z katoliczką dostarczył pretekstu do zbrojnego wystąpienia bojarstwa na równi z motłochem, w wyniku którego doszło do masakry przebywających w Moskwie Polaków (zginęło wówczas około pięciuset obywateli Rzeczypospolitej) i zamordowania samozwańczego cara (po czym ciało jego spalono, a prochy wystrzelono z armaty). Na tronie moskiewskim zasiadł główny inspirator „krwawej jutrzni” – kniaź Wasyl ­Szujski.

Rzeczpospolita się budzi
Rzeź Polaków wywołała w Rzeczypospolitej oburzenie równie umiarkowane, jak zainteresowanie nowym stanem rzeczy za wschodnią granicą. Tam zaś pojawił się kolejny Samozwaniec – po raz drugi już w swym krótkim życiu cudownie jakoby ocalony Dymitr. Niestety, oficjalne czynniki Rzeczypospolitej okazję zignorowały, nieporównanie zaś łatwiejszego do manipulacji pretendenta znowu poparły wyłącznie osoby prywatne: kilku magnatów, nie dość jeszcze „wyszumiani” uczestnicy niedawnego rokoszu Zebrzydowskiego oraz zbuntowani niepłatni żołnierze. Polskim stronnikom zarówno tego, jak i poprzedniego Samozwańca brakowało politycznej wizji i jakiegokolwiek spójnego planu działania – kierowały nimi pobudki egoistyczne i niezbyt czyste moralnie. Tysiące naszych kondotierów ruszyły więc zdobywać miasta, łupić majątki, nakładać kontrybucje, bezlitośnie przy tym tępiąc wszelki opór. Cierpiące dwóch carów, wojnę domową, powstanie chłopskie, totalne rozprzężenie, społeczny chaos, nędzę i głód państwo moskiewskie przedstawiało sobą niewiele ponad łatwą do przejęcia masę ­upadłościową.

Trzeba jednak było dopiero porozumienia zawartego w marcu 1609 roku przez Wasyla Szujskiego z (równie notabene samozwańczym) królem Szwecji, Karolem IX Sudermańskim, który niedawno skradł tron sztokholmski naszemu Zygmuntowi III, by ten zdecydował się wkroczyć do akcji. Rzeczpospolita obudziła się – choć chyba nie w pełni dostrzegła niepowtarzalną szansę ostatecznego rozwiązania kwestii moskiewskiej.
Było w naszych przodkach coś szlachetnie naiwnego, co uniemożliwiło im – choć mieli państwo najkorzystniej w Europie usytuowane geopolitycznie – stworzenie prawdziwego imperium. Oto w sierpniu 1609 roku zamiast ruszyć ku Moskwie – jak proponował jeden z najtęższych umysłów owego czasu, hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski – wojsko polskie, zgodnie w wizją znacznej części naszej klasy politycznej, najpełniej wyrażoną słowami kanclerza wielkiego litewskiego Lwa Sapiehy, by trzymać się rzeczy naszych, do których mamy prawo, obległo Smoleńsk, najpotężniejszą twierdzę wschodniej Europy, której trzydzieści osiem baszt najeżonych dwustu pięćdziesięcioma działami mogło długo i skutecznie angażować ogromne siły przeciwnika. Szujski zaś wkrótce skierował na odsiecz Smoleńskowi potężną, bez mała pięćdziesięciotysięczną armię, której trzon stanowił składający się w całości z najemników z Zachodu szwedzki korpus posiłkowy.

Zwycięstwo wspaniałe – wspaniale zmarnowane
Na spotkanie owej armady ruszył w siedem tysięcy szabel (a ściślej, niemal wyłącznie husarskich koncerzy) i dwie setki piechurów hetman Stanisław Żółkiewski, by przed świtem 4 lipca 1610 roku zagrodzić Moskwie drogę nieopodal miejscowości Kłuszyn. Świetne zwycięstwo, jakie przypadło mu w udziale po pięciogodzinnym boju, stanowiło wynik nie jakiegoś szczęśliwego trafu, jakiejś szaleńczej szarży prosto spod pióra Sienkiewicza (w istocie husaria szarżowała – i to w skrajnie niesprzyjających warunkach terenowych, przez płoty i zasieki – osiem razy: kopie dawno poszły w drzazgi, wyszczerbiły się koncerze – a oto sygnał do odwrotu, potem tylko łyk wody, przetarcie mokrej od potu i od prochu czarnej twarzy, i znowu do boju, po czym sygnał do odwrotu, a za chwilę znowu to samo…), tylko wysokiej klasy profesjonalizmu polskiego żołnierza i znakomitego dowodzenia, z zastosowaniem manewrowania pozwalającego rozbić poszczególne części wojsk nieprzyjaciela, zanim połączą się one w morderczą pięść, jak również rozważnej ekonomii sił, dzięki której mimo szczupłości własnych oddziałów polski wódz naczelny był w stanie zachować strategiczny odwód.

Pojęcie odwodu ogólnego, zaczerpnięte z kampanii Cezara (bitwa pod Farsalos), z pełną jasnością występuje u nas po raz pierwszy pod Kłuszynem – zauważa z podziwem wybitny znawca wojskowości Marian Kukiel – nie na darmo Stanisław Żółkiewski był w pełnym tego słowa znaczeniu intelektualistą: gruntownie wykształconym, znającym obce języki, oczytanym w starożytnych i współczesnych mistrzach i osobiście z powodzeniem parającym się piórem chrześcijańskim humanistą. Jako gorliwy katolik, przenikliwy a zatroskany o los ojczyzny statysta i niezachwiany w boju żołnierz uosabiał wzór cnót obywatelskich.

Z kłuszyńskiego pobojowiska Żółkiewski skierował się wprost ku Moskwie, gdzie na wieść o jego triumfalnym pochodzie bojarstwo obaliło Szujskiego, by wydawszy go w pętach hetmanowi i otworzywszy bramy stolicy, bijąc czołem oferować tron carski polskiemu królewiczowi Władysławowi. Jednakowoż nie bezwarunkowo – Władysław przejdzie na prawosławie, integralność terytorialna państwa moskiewskiego zostanie nienaruszona, a dominująca pozycja wiary greckiej zachowana, przy wykluczeniu wszelkich form istnienia katolicyzmu w państwie. Polakom nie będzie wolno obejmować żadnych urzędów, a polskiemu carowi wchodzić w jakikolwiek kontakt z Rzymem. Warunki jak na pokonanych niezwykle harde, by nie rzec zaporowe.

Zygmunt III Waza nie zgodził się na nie, proponując własną kandydaturę do moskiewskiego tronu, o czym z kolei Moskwicini nie chcieli nawet słyszeć. Gdy więc polskie oddziały zajęły Kreml, król odwołał Żółkiewskiego z Moskwy i kontynuował oblężenie Smoleńska, który ostatecznie padł w czerwcu 1611 roku. Zygmunt III triumfalnie powrócił do kraju. O dalszych krokach wobec rzuconej na kolana Moskwy, całkowicie w tej chwili zdanej na łaskę bądź niełaskę Rzeczypospolitej, miał zadecydować sejm. Król nie uzyskał na forum parlamentu stosownego poparcia dla swej polityki wschodniej, tymczasem w państwie moskiewskim rósł w siłę – rozpalany fanatycznym prawosławiem – wściekły antypolonizm. Już pod koniec roku 1610 zaczęło się gromadzić pospolite ruszenie, w marcu 1611 roku w Moskwie wybuchło z trudem stłumione powstanie przeciwko polskiej okupacji. Pozostawiony własnemu losowi, otoczony kipiącą nienawiścią szczupły polski garnizon przeżywał ogromne trudności bytowe. Zimno, głód i choroby dziesiątkowały jego szeregi. Zanotowano liczne przypadki kanibalizmu. Mimo to z powodzeniem odparto wiele szturmów. Niestety, zorganizowana z trudem przez Zygmunta III odsiecz nie zdążyła dotrzeć na czas – wobec braku amunicji 7 listopada 1612 roku polska załoga Kremla skapitulowała. W styczniu 1613 roku sobór ziemski wybrał carem Michała Romanowa, podobno dlatego, że nie grzeszył żadnymi przymiotami. Do zapoczątkowania dynastii nadał się jednak znakomicie. Dalszy ciąg znamy…

Czy mogło być inaczej?
Większy to błazen, co mając niedźwiedzia w skrzyni na swoją szkodę go wypuszcza – czy słowa Stańczyka skierowane bez mała wiek wcześniej do Zygmunta Starego można odnieść również do Zygmunta III Wazy? Cara nie wypuścił (Wasyl Szujski dokonał żywota w mazowieckim Gostyninie) i wcale – choć na pozór tak by się mogło wydawać – nie ponosił całej winy za to, że Rzeczpospolita zbłaźniła się najtragiczniej w całej swojej historii.

Czyż można się dziwić, że nie chciał oddawać piętnastoletniego chłopaka w ręce nieobliczalnej barbarii, nie wspominając nawet o tym, że nie wyobrażał sobie uzyskiwania politycznych korzyści za cenę apostazji syna?
Faktem jednak pozostaje, że Rzeczpospolita Obojga Narodów zmarnowała podaną sobie na tacy niepowtarzalną szansę skutecznego spacyfikowania uprzykrzonego sąsiada, zabezpieczenia nieustannie zagrożonej granicy i wkroczenia na drogę niewyobrażalnej ekspansji terytorialnej i kulturowej.
Winą za to obarczyć należy całą naszą klasę polityczną, nie dostrzegającą skali problemu, nie potrafiącą wyciągać wniosków z niedawnej zupełnie historii, otumanioną demokracją i tolerancją oraz wbitą w pychę poziomem własnej kultury polityczno-obyczajowej i militarnej sprawności. Powtarzający się w polskiej historiografii motyw niemożliwości opanowania czy choćby zhołdowania Moskwy należy między bajki włożyć, jako najwyraźniej postrzegany ex post, z perspektywy mocarstwowej pozycji nowoczesnej Rosji i bez porównania słabszej od niej Polski, naznaczonej do tego niemal dwuwiekowym piętnem rosyjskiej niewoli. Tymczasem u schyłku XVI wieku Moskwa, choć już wówczas potężna terytorialnie, była gigantem na glinianych nogach – na terenach syberyjskich władza białego człowieka okazywała się nierzadko jedynie nominalna, na ogromnych połaciach gęstość zaludnienia spadała niemal do zera. Na początku wieku XVII zaś było carstwo moskiewskie niczym więcej jak masą upadłościową – należało jedynie poddać ją pod mądry zarząd komisaryczny.

Zamiast więc o niemożliwości wchłonięcia Moskwy, mówmy o niedostatecznym wysiłku włożonym w realizację tego zamysłu. Klasa polityczna Rzeczypospolitej popełniła ciężki grzech zaniedbania (nie tylko zresztą na tym polu). Dlaczego bowiem sześciomilionowa Rzeczpospolita nie była w stanie posiadać stałej sześćdziesięciotysięcznej armii? Z taką siłą, przy mistrzowsko wszak opanowanej sztuce wojennej, zdolna byłaby podbić nie tylko Moskwę, ale i Persję. Dlaczego Polaków nie interesowała eksploracja bezkresnych przestrzeni Wschodu? Dlaczego wzdragali się przed eksportem własnej kultury, którą tak się przecież chlubili?
Odpowiedź leży w polityczno-ekonomicznym kształcie Rzeczypospolitej. Rozbuchana demokracja pętała ręce władzy wykonawczej. Zwycięstwa takie jak pod Kłuszynem i Kircholmem wyrobiły w Polakach przekonanie, że garstka naszego wojska wystarczy, by rozpędzić na cztery wiatry każdą obcą armię. Mało kogo kusiły korzyści ekonomiczne, gdyż Rzeczpospolita, jako największy w Europie producent żywności, nieporównanie bardziej zainteresowana była eksportem niż importem dóbr. Nawet względy ewangelizacyjne nie odgrywały już tej samej roli co jeszcze wiek wcześniej – szlachta protestancka czyniła, co w jej mocy, by utrudnić katolickiemu królowi każdy ewentualny sukces na tym polu.Nie znająca podobnych problemów i dylematów Rosja bez najmniejszego trudu rozpocznie dokładnie wiek później stopniową ingerencję w sprawy Rzeczypospolitej – stojącej we wszystkich aspektach o niebo lepiej niż Moskwa okresu wielkiej smuty – by zakończyć ów proces inkorporacją ponad sześćdziesięciu procent powierzchni największego państwa Zachodu. Natura bowiem – również polityczna – nie znosi próżni. Jeśli my nie zbudujemy imperium, uczynią to nasi sąsiedzi. Nam będzie głupio zaprowadzać u nich swobody, oni bez wahania każą nam padać przed sobą na twarz. Co kraj to obyczaj. Chodzi tylko o to, aby lepszy obyczaj wypierał gorszy.

W tym miejscu aż się prosi zacytować, Lwa Gumilowa: Wówczas Koźma Minin [dowódca antypolskiego pospolitego ruszenia – JW] który świetnie znał swych ziomków, rzucił słynne hasło: „Zastawimy nasze żony i dzieci, ale ocalimy ziemię ruską!” I znów nikt się nie sprzeciwiał. Wobec tego Minin wraz z doborowymi ludźmi pojmał siłą i wystawił na sprzedaż żony i dzieci wszystkich zamożnych mieszczan. Ojcom rodzin nie pozostało nic innego, jak iść do ogrodów, wykopać skarbonki z pieniędzmi i biec wykupywać własne rodziny. Tak uratowano Matkę-Rosję”.

Myli się rosyjski historyk. Państwo moskiewskie ocaliła nie determinacja jego mieszkańców, lecz krótkowzroczność i bezczynność polsko-litewskiej klasy politycznej. Historia świata nie zna chyba drugiego przypadku zajęcia stolicy wroga i najzwyklejszego poniechania dalszych działań. Nie należało się wahać, lecz doprowadzić dzieło tak świetnie rozpoczęte pod Kłuszynem do końca. Gdyby Zygmunt III uparł się i objął tron moskiewski siłą, łatwiej zniesionoby jego panowanie, choćby najsroższe niż brak cara – przekonuje Feliks Koneczny, trafnie zauważając, że o ile w Polsce mogło bywać bezkrólewie, bezcarewie było absurdem. Potwierdza to Aleksy Tołstoj stwierdzając: my bez cara jesteśmy bezbronni jak raki wyrzucone na mieliznę.
Car Zygmunt byłby monarchą dziedzicznym – o ileż wzmocniłoby to jego pozycję w Rzeczypospolitej (tylko że tego akurat – na wszelkie sposoby demonizowanego absolutum dominium – polsko-litewska szlachta jak ognia się obawiała). O ile też łatwiej byłoby mu wówczas domagać się zwrotu tronu szwedzkiego, co wszak do końca życia stanowiło idée fixe naszego Wazy.

Czy Polska zmarnowała, a może wręcz zdradziła, swą misję cywilizacyjną, zakomunikowaną świętej królowej Jadwidze słowami: Czyń, co widzisz? Litwa wszak była tylko pierwszym krokiem, zadaniem łatwym – na zachętę. Moskwa okazała się sprawdzianem umiejętności i doświadczenia przed podjęciem dzieła godnego prawdziwego Imperium Christi – przywrócenia do jedności z Rzymem oderwanej przez schizmę Rusi, triumfu Krzyża nad półksiężycem i zaniesieniem imienia Pana na Daleki Wschód. Zagwarantowawszy obrządkowi wschodniemu swobodę rozwoju, ba wzmocniwszy go świeżą krwią z Korony i Litwy, gdzie grecka wiara stała na nieporównanie wyższym poziomie intelektualno-duchowym, można było – rozwijając dzieło unii brzeskiej – ostatecznie rozszerzyć zasięg katechizacyjno-cywilizacyjnego oddziaływania Kościoła katolickiego aż po Ocean Spokojny. Z Władysławowa nad Jeziorem Bajkał wyruszyłaby na południe misja Andrzeja Boboli, w sukurs zagrożonemu dziełu Mateo Ricciego w Pekinie…
Gra była warta świeczki." Jerzy Wolak

Brak komentarzy: