Prokuratura wojskowa uznała, że nie ma dowodów, że w Smoleńsku doszło do wybuchu. Jak pan oceniapewność śledczych w tym zakresie?
Antoni Macierewicz: Konferencja prokuratury miała charakter wybitnie polityczny. Ona była przygotowywana przez 10 dni za pomocą przecieków, komentarzy, rozstrzygnięć, sznurowanie ust płk. Milkiewiczowi i zabiegi, które miały opinii publicznej przedstawić stanowisko prokuratury, jako kompetentne, miarodajne i ostateczne. Tymczasem okazało się, że to stanowisko jest absolutnie niekompetentne, jest dowodem katastrofy, jaką poniosła prokuratura w sprawie badania obecności materiałów wybuchowych. Po czterech latach od tragedii śledczy nie są w stanie wyjaśnić, jak mogło dojść do tego, że 700 śladów materiałów wybuchowych, które wykryła ta sama prokuratura przy pomocy detektorów w Smoleńsku, po pozostawieniu ich w rękach rosyjskich i przywiezieniu do Polski nagle wyparowało. Obecnie nie ma po nich żadnego śladu, a prokuratura na pytanie, o to jaki był mechanizm tego cudownego zjawiska, a także czy biegli zbadali, co zmyliło detektory, nie umie odpowiedzieć. A taka sytuacja dotyczy kilkuset odczytów. Prokuratura przyznaje, że tego nie badano.
O czym to świadczy?
To nieprawdopodobne, to dyskwalifikuje opinię prokuratury. Szczególnie, że — przypomnijmy — to jest stan rzeczy, który już znamy z grudnia 2013 roku. Prokuratura taką diagnozę biegłych wtedy odrzuciła, wskazując, że mają również zbadać, jak doszło do takiej pomyłki. Biegli mieli powiedzieć, dlaczego to, co wstępnie oznaczono jako materiał wybuchowy, okazało się innym materiałem. Ale oni tego nie zrobili, czyli nie wypełnili swojego podstawowego zadania. I teraz prokuratura przedstawiła opinii publicznej coś, co odrzucała jeszcze kilka miesięcy temu. To jest katastrofa, klęska zupełna. W tej sprawie możemy mieć do czynienia z matactwem.
Dlaczego pan tak sądzi? Na czym to mataczenie ma polegać?
Wśród tych materiałów, które -– zgodnie z przekazem prokuratury –- zostały zbadane, były też próbki z foteli. Po te fotele jeżdżono dwukrotnie do Rosji, ponieważ podobno za pierwszym razem było tak zimno, że nie pobrano tych materiałów. Tymczasem na konferencji prasowej przedstawiłem materiał, który jednoznacznie stwierdza — to relacja jednej z osób, która brała udział w badaniach na przełomie września i października 2012 roku, że tam stwierdzono materiał wybuchowy, a także, że pobrano próbki z foteli, wkładając je do nagrzanych parą foliowych worków. Procespobierania próbek z foteli został bardzo dobrze opisany. Jeśli przekonuje się nas, że tych próbek nie pobrano, to oznacza, że ktoś te próbki podmienił na inne, które nie mają śladów. To jest sytuacja dramatyczna, sytuacja, która wymaga jednoznacznego wyjaśnienia. Przekażemy tę sprawę sądowi, gdy będzie miała charakter procesowy.
Śledczy wiele miejsca poświęcili również badaniom brzozy. Prokurator Ireneusz Szeląg stwierdził, że znalezione w niej metalowe części mogą pochodzić z tupolewa. Jak oceniać te stwierdzenia?
Warto pamiętać wypowiedź prok. Karola Kopczyka, który w 2013 roku mówił, że pobrano z brzozy co najmniej 40 sztuk metalowych części. Tymczasem obecnie okazuje się, że biegłym przekazano do badania jedynie dwanaście. Co stało się z 28 innymi częściami? Kto je selekcjonował, na jakiej zasadzie? Z jakiego powodu jedynie 12 przekazano do badania? To jest znów rzecz wskazująca na matactwo w tym śledztwie.
Biegli i tak nie wszystko zbadali.
Rzeczywiście biegli zbadali 11 z 12 części. Nie wiadomo na razie dlaczego jednej nie zbadano. Z kolei z tych 11, które zbadano, jedynie trzy uznano, że pochodzą „prawdopodobnie” z samolotu, ale nie ze skrzydła, tylko „z samolotu”. Tak napisali biegli w swojej opinii.
To wiele zmienia?
To znaczy, że prokuratura nie dysponuje żadnym dowodem, że w brzozie znaleziono jakiekolwiek fragmenty skrzydła. Może trzy fragmenty na 40 prawdopodobnie pochodzą z samolotu. Prawdopodobnie. To niezrozumiałe, ponieważ takie sprawy, jak struktura chemiczna duraluminum jest sprawdzalna i weryfikowalna. Mamy zasłonę dymną, której używa prokuratura, by ukryć swoją niekompetencję. Badania dotyczące brzozy były ważne w innym kontekście.
W jakim?
Badania biegłych kończą sprawę brzozy, dziś zakończyliśmy sprawę brzozy. Ten problem został wyeliminowany przez biegłych prokuratury.
Dlaczego pan tak mówi?
Biegli stwierdzili, że brzoza została ścięta uderzeniem płaskiego przedmiotu poruszającego się z góry w dół… A samolot się przecież wznosił! Nawet wiemy o ile, o 12 stopni, a kąt natarcia miał 15 stopni. Jest jasne, że brzozy nie mógł zniszczyć samolot wznoszący się do góry, skoro drzewo zostało zniszczone uderzeniem z góry. Brzoza zapewne została zniszczona przez spadające kawałki blach, rozpadającego się samolotu. To jest oczywiste, ta sprawa jest zamknięta.
Na swojej konferencji prasowej wrócił pan do opisywanego przez tygodnik „wSieci” raportu archeologów.
Pokazaliśmy, jak wielki był rozrzut szczątków rządowej maszyny, a także jaki obszar zajmowały. Mówienie przez prokuratorów, że to była mała przestrzeń, jest kpiną z ludzkiego rozsądku. Ten samolot został rozdrobniony, zniszczony wybuchem na kilkadziesiąt tysięcy szczątków. Nie można mówić o niewielkim rozrzucie. Na konferencji prasowej pokazaliśmy również zniszczoną od wewnątrz salonkę prezydencką. Pokazaliśmy fragmenty zniszczonego, spalonego, stopionego wnętrza tej salonki, by nie było dyskusji, czy był wybuch, czy go nie było. Wybuch był, ponieważ w tym fragmencie samolotu nie było płomieni po tragedii. To wskazuje, że salonkę musiał zniszczyć wybuch jeszcze w powietrzu. Pokazaliśmy również dokumentację, która jest w prokuraturze. To materiały rosyjskie, które dotyczą oględzin samolotu. One wskazują na rozerwanie skrzydła od wewnątrz, na rozerwanie powierzchni, zniszczenie nitów przy żebrach." Rozmawiał Stanisław Żaryn