sobota, 5 października 2013

Janusz Waluś - antykomunista, RPA



Janusz Waluś dokonał w roku 1993 spektakularnego czynu, zabójstwa politycznego aktywisty i szefa ugrupowania komunistycznego Chrisa Haniego. Dość powiedzie, że w godle tegoż ugrupowania, na fladze przypominającej wyglądem dzisiejszą flagę RPA był sierp i młot żywcem zerżnięty z flagi ZSRR.
Nie może zatem dziwić, że waleczny emigrant z Polski, mający doświadczenie komunizmu z naszego kraju, oburzony tym, że w jego nowym kraju, który wybrał aby cieszyć się wolnością, komunizm może zwyciężyć i to znowu swoją ulubioną metodą: terrorem.
Oczywiście czyn Janusza Walusia, jest oceniany w głównym ścieku informacyjnym zdecydowanie negatywnie jak też jakiekolwiek nawiązanie do przeszłości Afryki Południowej w kontekście sukcesów burskich i dokonań afrykanerskich, ale czy ta ocena jest skutkiem trzeźwej i rzetelnej analizy historii, czy tez jedynie wpisaniem się we właściwy nurty propagandowy. Artykuł poniższy ma na celu zbliżenie sie do odpowiedzi na to pytanie.
Janusz Waluś chciał utrudnić sukces komunizmu w RPA, czyli nie zakładał, że zagrożeniem dla kraju jest apartheid albo potencjalne zwycięstwo w wyborach partii Mandeli (co nastąpiło w 1994 roku) ale komunizm i jego zbrodnicza ideologia. Trudno nie zgodzić się z Walusiem w tej sprawie.
Metoda zwycięstwa rewolucji komunistycznej sprowadza się do jednego słowa: terror, jakże więc inaczej walczyć z terrorem jak nie poprzez fizyczne przeciwstawienie się terrorowi?
Komuniści i lewacy, dopóki są słabi głoszą hasła pokojowe, duby smolone bredzą o tolerancji, równości, prawach mniejszości, prawie wolnego wyboru, i prawach pracowniczych i wszystkich możliwych prawach jakie komukolwiek przyjdą do głowy, ale kiedy zdobywaj przewagę przychodzi do terroru. 


Janusz Jakub Waluś urodził się w 14 stycznia 1953 roku w Zakopanem. Po fali strajków na wybrzeżu w 1980 roku zaangażował się w działalność Solidarności w Radomiu, gdzie mieszkał. W 1981 wraz z rodzina wyemigrował do Republiki Południowej Afryki. Szybko zintegrował się z białymi mieszkańcami tego kraju, Burami, i zaangażował w działalność polityczna, współpracował z Partią Konserwatywną oraz Afrykanerskim Ruchem Oporu (AWB) założonym przez Eugene Terre’ Blanche’a. Partie te utworzone zostały jako opozycja do Partii Narodowej Frederika de Klerka, która zaczęła współpracować z murzyńskimi komunistami w ramach demontażu apartheidu. AWB pod przywództwem Terre’Blanche’a domagała się oderwania części RPA i utworzenia państwa Burów. W czasie politycznego zaangażowania Waluś poznał działacza Partii Konserwatywnej Clive derby Lewis’a, który miał dostarczyc mu broń i wspólnie z nim zaplanować zabójstwo lidera czarnych komunistów Chrisa Haniego. W założeniu zamach na Haniego miał wywołać wojnę domową i uniemożliwić oddania władzy Afrykańskiemu Kongresowi Narodowemu (ANC), partii czarnej większości, będącej pod mocnym wpływem Komunistycznej Partii Południowej Afryki (SACP), założonej przez litewskiego Żyda Joe Slovo. Chris Hani od 1957 roku był członkiem terrorystycznej organizacji Włócznia Narodu (Umkhonto we Sizwe), zbrojnego ramienia ANC, której współzałożycielem był późniejszy prezydent Nelson Mandela. Organizacja ta odpowiadała za ataki bombowe i zabójstwa żołnierzy, policjantów oraz cywilów. Jej hymn zawierał słowa „Przyrzekamy sobie zabić wszystkich białych”. Wspieranie południowoafrykańskich komunistów oraz ANC leżało w interesie Związku Radzieckiego próbującego opanować RPA ze względu na bogactwa naturalne m.in. złoto, diamenty i minerały. Walka ta firmowana była hasłami równouprawnienia murzynów, demokracji. Za działalność terrorystyczną Hani został skazany na 18 lat więzienia, lecz udało mu się zbiec do ZSRR, gdzie odbył przeszkolenie wojskowe a także studiował na Uniwersytecie im. Lumumby, szkole dla afrykańskich komunistów. Nawiązał tam również kontakty na wysokim szczeblu z władzami oraz KGB, był osobiście przyjmowany przez Jurija Andropowa oraz Leonida Breżniewa. Po powrocie do RPA objął przywództwo Włóczni Narodu oraz Partią Komunistyczną, był również członkiem władz ANC. Poprzez swój radykalizm zyskał niebywałą popularność wśród czarnej części społeczeństwa.
10 kwietnia 1993 roku Waluś zastrzelił Haniego przed jego domem. Gdy lider komunistów wysiadł z samochodu Waluś zawołał „Mister Hani!” po czym strzelił do niego trafiając w głowę i brzuch. Leżącego Haniego dobił dwoma strzałami w głowę. Waluś nie zamierzał i nie próbował uciekać. Śmierc Haniego wywołała zamieszki w których życie straciło 70 osób, jednak nie zaważyły one na przebiegu procesu demontażu apartheidu, wspieranego przez Zachód. Zniesione zostały sankcje wobec RPA a Nelson Mandela i de Klerk zostali laureatami Pokojowej Nagrody Nobla. W 1994 roku Mandela zostaje prezydentem a władze od tamtego czasu dzierży Afrykański Kongres Narodowy, który przyczynił się do rychłego upadku RPA jako cywilizacyjnej ostoi Afryki. Pod rzadami ANC kraj z roku na rok pogrążał się w ubóstwie, był nękany epidemiami AIDS oraz zdobył pozycje lidera w przestępczości. Od tamtego czasu rozpoczął się również okres krwawych mordów na Burach, których przez 16 lat zginęło ponad trzy tysiące. Rządzący ANC nie starał się zapewnić bezpieczeństwa białych, nie mogli oni liczyć na pomoc policji. Antybiała retoryka ANC jest do dziś wprowadzana w życie za pomocą maczet.
Janusz Waluś oraz Clive Derby Lewis odmówili składania zeznań, w sadzie próbowano oskarżyć ich o spisek, jednak zarzut ten upadł. Ostatecznie zostali skazani za morderstwo i nielegalne posiadanie broni na karę śmierci, jednak po zniesieniu jej w RPA zamieniono im wyroki na dożywocie. W 1996 powołano w RPA Komisję Prawdy i Pojednania, której zadaniem było rozliczenie się z przeszłością. Komisja miała prawo ułaskawiać więźniów skazanych za przestępstwa polityczne. Warunkiem było ujawnienie wszystkich okoliczności danych przestępstw. Waluś i Derby Lewis wystąpili o amnestie ale Komisja odrzuciła ich wnioski tłumacząc to tym, że skazani nie ujawnili wszystkich szczegółów zabójstwa Haniego. Obecnie Janusz Waluś przebywa w więzieniu w Pretorii, możliwość wyjścia na wolność uzyska w 2013 roku, po odbyciu 20 lat kary. Czy jednak tak się stanie? Wydaje się, że mogło by to być wielce kłopotliwe dla światowych liberalnych elit. Do tej pory żaden z polskich rządów, nawet tych odwołujących się tak często do antykomunistycznych tradycji, nie wystąpił na drogę dyplomatyczną by doprowadzić do uwolnienia Walusia. Media wydały na niego wyrok, określając go mianem „rasisty” i terrorysty. Polska opinia publiczna rzadko ma okazje usłyszeć o Walusiu, a jeśli już pojawiają się artykuły na jego temat są to zwykle schematyczne teksty opisujące go jako bezwzględnego rasistowskiego mordercę, którego należy się wstydzić. Ostrożność i polityczna poprawność partii i polityków głównego nurtu w podejmowaniu tematu uwolnienia Walusia zdaje się być oczywista. Występowanie o uwolnienie znienawidzonego przez demoliberalne elity antykomunisty byłoby dla nich kłopotliwe. Postawa Janusza Walusia i czyn, którego dokonał nakazują nam pamiętać o nim, gdy nie chcą pamiętać ci „antykomuniści”, którzy mogliby mu pomóc.





Friday, 22 November, 2002, 
South Africa's 'white homeland'

Orania's museum is a shrine to Afrikaner history
On a bleak hill in the midst of the vast Karoo desert stands a statue of Hendrik Verwoerd.
A former prime minister of South Africa, few people remember Mr Verwoerd kindly.
He was known as the "mastermind of apartheid", a determined exponent of the theory that South Africa's different races should live apart, and that the white minority should be in control.
But in the tiny community clustered below the hill, Mr Verwoerd's memory is cherished.
This is Orania, a town populated exclusively by white Afrikaners, who have withdrawn from the modern South Africa, and are now trying to build their own, racially pure homeland in this harsh landscape.
Unwelcome publicity
Orania's elders say they are trying to protect a language and a culture which are under threat.
At the forefront of the project is Carel Boshoff, a grandson of Hendrik Verwoerd and an eloquent spokesman.
Mr Boshoff argues that he and his fellow Oranians are not trying to re-create apartheid, they are seeking to protect Afrikaners' values.

Family in Orania
White Afrikaners in Orania are trying to build a racially pure homeland
Orania is built on private land, bought by Mr Boshoff and colleagues at the beginning of the 1990s.
During the past decade people here have done their best to stay out of the limelight.
But the recent announcement by the South African police that they had arrested about 20 Afrikaners allegedly involved in a plot to overthrow the ANC government has brought a wave of unwelcome publicity to Orania.
South Africans are once again curious about hard-line Afrikaner nationalism, and the potential threat it poses to the new, multi-racial democracy.
Escape
Mr Boshoff vehemently condemns the use of violence, but he says the government must address the concerns of anxious Afrikaners.
"By just ignoring them, the present ANC government would be doing exactly what the past National Party government did when it labelled ANC activists as extremists," he says.
Many of Orania's 600 residents say they have come here to escape the violence and crime which are so prevalent in modern day South Africa.
Amongst them is Ina Smit, a pensioner from Johannesburg, who is a firm believer that white and black people should not live together.
"I feel that they have to stay on their side, and we on our side, because we have a different culture," she says.


A statue of the architect of apartheid looks down on the town
Orania's museum is a shrine to Afrikaner history - glass cabinets are full of old muskets and rifles, and pride of place is given to fading photos and maps depicting the battles of the Anglo-Boer war.
The museum curator, Kokkie de Kock, has lived in Orania for five years.
He told me that those Afrikaner leaders who negotiated with the ANC to transfer power to the black majority are "traitors".
When I asked him whether he considered President Thabo Mbeki to be the leader of South Africa, he paused, before saying "no comment".
Opposition
The South African parliament is now considering Orania's request that it would be granted its own municipality.


Black South Africans live a stone's throw away 
I drove 40 kilometres up the road to meet the black and coloured communities who live in the neighbouring dusty and poor townships, to try and gauge their attitude towards Orania.
One young black man said to me: "We think they are racists. It's true that some of them are trying to reach out to us, but most of them are racist."
Another man agreed. "I don't think they should have their own land. In South Africa today we are all trying to live together, and that's very important to us."

Co możemy przeczytać w powyższym reportażu dziennikarza BBC ? Czy uprzedzenia są widoczne gołym okiem? Gdybym zamieścił tu zdjęcie tego reportera BBC, widać byłoby, że jest on biały, zatem jak może mieć uprzedzenia do Afrykanerów i żal do nich, że chcą żyć osobno. Anglicy znani są z tego, że w oczy mówią jedno a poza oczami drugie. W telewizji kochają Murzynów, a prywatnie wykorzystują ich niemiłosiernie (jak to się dzieje chociażby w ich firmach w Kenii, Ugandzie, Tanzanii...).
Tu na pewno niech chodzi jednak o uprzedzenia rasowe, ale o interes Wielkiej Brytanii, który tamtejszy rząd widzi w zachowaniu kolonii bez angażowania wojska. A to jest możliwe tylko kiedy ten rząd i rządy afrykańskie wspólnie znajda wspólnego wroga, a jest był nim apartheid przedtem a teraz rasizm.


The settlement of Orania, situated right in the geographic center of South Africa, is the product of a handful of far-sighted Afrikaners who understood that self-determination and survival is directly linked to the ability to do their own labor and create their own community—without infringing upon anyone else’s rights.
Orania-Nowhere-else

Orania, located on the banks of the Orange was originally built by the “old” South Africa’s Department of Water Works to house workers on one of the river development projects of the time (the canal system from the Vanderkloof Dam).
The buildings were largely prefabricated and once the project was finished, the small village was abandoned and lay deserted for over a decade.
In 1990, a small consortium under the leadership of Professor Carel Boshoff purchased the town for what was a relatively nominal fee, and announced that they had selected the Northern Cape as a potential Afrikaner homeland, or “Volkstaat” (nation state).
The reasoning behind this area—as opposed to the large number of plans for other areas proposed at the time for an Afrikaner “Volkstaat” was simple: demographics.
Professor Boshoff, unlike all the other Afrikaner leaders of the time, understood clearly the relationship between political power and demographics. He knew that Apartheid, founded as it was upon a reliance on black labor, was the downfall of the Afrikaners, and not their salvation.
He laid down three criteria for Afrikaner survival: firstly, the need for an own area, and secondly, the absolute requirement for “own labor” (that is, Afrikaner labor — to do everything, from street sweeping to building—a concept that was completely foreign to the rest of the then white-ruled South Africa) and own institutions.
The Northern Cape, with its sparse population, presented the only area of South Africa which could effectively be colonized by Afrikaners with the least amount of disruption to the rest of the country.
In 2010, the entire Northern Cape, which includes territory which is outside the planned borders of Professor Boshoff’s Volkstaat, has only 2.3% of the country’s population. Majority Afrikaner occupation could be achieved with only half a million or so Afrikaners moving to the area.
Orania is still privately owned, and anyone who wants to buy a house in the town has to accept and abide by the ethos of the settlement, which is not to use any labor apart from Afrikaners to build anything.
 From around two dozen pioneers, many of them only part-time inhabitants of Orania, the town has now around 1,000 residents, and continues to grow each month as more people arrive. In addition, more than 10,000 people are members or supporters of the Orania Movement, and it also has foreign-based support initiatives.
Last year, tens of thousands of Afrikaners visited Orania for the first time—all with the intention of finding out more.
The town is properly incorporated as a local municipality, and is recognized by the South African government as such. It is possibly the only local authority in all South Africa which actually balanced its books last year—on a (South African Rand) R10 million budget.
The town boasts two schools, with a total pupil enrolment of well over 200, and no fewer than 70 local businesses.
The land immediately surrounding the town has also been bought up, and South Africa’s largest pecan nut farm is now owned by “Oranians,” irrigated with the water rights the town has from the Orange River.
Total investment in the town and area now amounts to over half a billion Rand.
For more information and a complete overview of Orania, and other important related issues, see Nova Europa: European Survival Strategies in a Darkening World.






Udało się nam porozmawiać przez dobre kilka minut. Potem rozmowa nagle się urwała. – Co u mnie? Dziękuję, zdrowie dopisuje. Zima też nie jest tutaj w tym roku za ostra. W ciągu dnia temperatura w granicach 20 stopni, a wieczorami spada do 6. Mam nadzieję, że te anomalia pogodowe nie odbiją się jakoś na nas potem – mówi.
Jako, że to święto (kobiet, 9 sierpnia), to Janusz Waluś, który w więzieniu w Pretorii odsiadują karę dożywocia więzienia za zastrzelenie 20 lat temu szefa Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej Chrisa Haniego, może zadzwonić w dowolne miejsce.
Myślę, że Janusz Waluś nie chciałby, żeby pisać o wszystkim, ale pytam, jak sprawa z jego warunkowym zwolnieniem. 15 października minie 20 lat odkąd skazany został na karę śmierci za zastrzelenie Haniego. Karę zamieniono potem na dożywocie.

TO W TYM WIĘZIENIU W RPA W PRETORII KARĘ DOŻYWOCIA WIĘZIENIA ODBYWA JANUSZ WALUŚ. FOT. M.ZICHLARZ
- Cała dokumentacja jest już przygotowana i zatwierdzona. Czekam teraz na stawienie się przed “Parol Board” (Komisja ds. Zwolnień Warunkowych – przyp. autora). Cóż, to może potrwać. Potem zostanie zarekomendowany wniosek do ministra Correctional Service (minister więziennictwa – przyp. autora). W tej chwili jest innym minister, ale oczywiście z tej samej partii czyli z ANC. Ostatnio decyzja ministra zapadł i przyszła dość szybko. Mnie już nawet po 15 latach powinna dotyczyć możliwość zwolnienia warunkowego, ale na razie decyzje są na nie – ciągnie Janusz Waluś.
Czy czuje się pan więźniem politycznym – pytam polskiego emigranta.
- A jakim więźniem mogę się czuć? Jak inaczej mogę być zakwalifikowany? W demokracji nie ma jednak więźniów politycznych, prawda? Tak to wygląda – odpowiada.
Z Januszem Walusiem rozmawiam też o głośnej sprawie Oscara Pistoriusa, znanego południowoafrykańskiego niepełnosprawnego lekkoatlety, który w lutym tego roku został zatrzymany przez policję za zastrzelenie swojej dziewczyny, modelki Reeva Steenkamp.
- Sprawa Pistoriusa zakończy się jeśli nie uniewinnieniem, to albo wyrokiem w zawieszeniu, albo sześcioma czy siedmioma latami kary – uważa.
Nie wiem czy Waluś otrzyma warunkowe zwolnienie z więzienia w Pretorii. Wątpię, żeby tak się stało, bo przecież za rok w RPA wybory parlamentarne, a rządzący Afrykański Kongres Narodowy nie będzie ryzykował z tego powodu awantury.  Myślę jednak, że najbliższe miesiące mogą przynieść  kilka sensacyjnych doniesień na temat Janusza Walusia.  Ale o tym na razie wolę nie pisać.

http://www.youtube.com/watch?v=LxZ_K3m57KE

02/06/2014
"Afrykanerzy i inni Biali, którzy zbudowali RPA od zera i którzy przynieśli tu cywilizację, są teraz prześladowani zarówno przez władze państwowe, jak i zwykłych przestępców. Z powodu prowadzenia rasistowskiej polityki akcji afirmatywnej dyskryminującej Białych zarówno prywatni, jak i publiczni pracodawcy w RPA mają trudności ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników. Z kolei corocznie w setkach rajdów kryminalnych biali farmerzy są napadani i eliminowani fizycznie przez czarnych przestępców.

W całym kraju trwa zacięta walka pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami akcji afirmatywnej w zakładach pracy i na uczelniach, która według tych drugich wyrządziła już wiele szkody narodowej gospodarce i jak najszybciej powinna zostać zawieszona.
- Biały mężczyzna dostaje pracę na samym końcu. Najpierw Murzyn i Murzynka, potem Hindus i Hinduska, następnie biała kobieta i na końcu biały mężczyzna. Biały właściciel prywatnej firmy, którą założył i prowadził przez kilkadziesiąt lat, musi oddać co najmniej jej połowę Murzynowi, aby nie miał większościowego udziału – opowiada Edi Pyrek, podróżnik i pisarz, który odwiedził w RPA w 2006 roku.
Winę za taki stan ponoszą ustawodawcy – Zgromadzenie Narodowe zdominowane przez lewicowy Afrykański Kongres Narodowy, partię, która zwalczyła apartheid. Zgodnie z ustawą o równości zatrudnienia (Employment Equity Act) z 1998 roku celem akcji afirmatywnej miała być równość w miejscu pracy i likwidacja niesprawiedliwej dyskryminacji, tymczasem wyszło na to, że dyskryminowani są Biali kosztem pozostałych grup społecznych. Za niestosowanie ustawy przewidziano grzywny w wysokości od około 200 tys. zł do 350 tys. zł. Z kolei rządowy Program na rzecz Zwiększenia Roli Czarnych w Gospodarce (Black Economic Empowerment) wprowadza m.in. parytety, zgodnie z którymi firmy muszą Murzynom zabezpieczyć odpowiedni poziom udziałów we własności. Skutkuje to tym, że biznesmeni, przyjmując kandydatów do pracy, nie mogą patrzeć na ich kwalifikacje i doświadczenie, a pochodzenie społeczne.
Jak powiedział Fryderyk Willem de Klerk, były prezydent RPA i laureat pokojowej Nagrody Nobla, „Biali Południowoafrykanie czują się jak obywatele drugiej kategorii w swoim własnym kraju z powodu sposobu, w jaki jest wprowadzana akcja afirmatywna”. Partia Front Wolności Plus przyrównuje akcję afirmatywną do nowej formy apartheidu. Pierwotnym zamierzeniem ustawodawcy było wprowadzenie jej na okres tymczasowy, a aktualnie rządzący w RPA politycy chcą nie tylko jej utrzymania, ale nawet zaostrzenia (np. minister pracy Membathisi Mdladlana poparty w tej kwestii przez Kongres Południowoafrykańskich Związków Zawodowych). Jak twierdzi de Klerk, poprzez akcję afirmatywną „urzędy publiczne, policja i wymiar sprawiedliwości stracili ogromną liczbę wykształconych osób”.
Niedawno Mariusz Fransman, minister ds. transportu i robót publicznych prowincji Zachodni Przylądek z partii Sojusz Demokratyczny, zaproponował, by rozpocząć debatę w Zgromadzeniu Narodowym na temat trzyletniego zawiedzenia akcji afirmatywnej. Według niego jest to konieczne, gdyż sprawy zaszły tak daleko, iż w kraju brakuje wykwalifikowanych osób. W ten sposób Fransman chciałby z powrotem zwabić Białych, którzy wyemigrowali z RPA, gdyż w kraju nie mogli otrzymać pracy z powodu niewłaściwego koloru skóry, bo w przeciwnym wypadku problem braku wykształconych ludzi będzie się pogłębiał. Ponadto wielu wykwalifikowanych Białych pracowników wysłano na wcześniejsze emerytury tylko dlatego, aby spełnić wymagania ustawowe, co do parytetów rasowych. W odpowiedzi Fransmanowi wiceprezydent kraju Phumzile Mlambo-Ngcuka stwierdziła, że akcja afirmatywna zostanie zakończona tylko w przypadku, gdy osiągnie ona zamierzone cele. Z kolei Trevor Manuel, minister finansów, powiedział: „Działanie jest jasne (…) Musimy to robić, gdyż wymaga tego od nas konstytucja”. Taką postawę popierają również pozostali politycy z rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Tymczasem jak stwierdza de Klerk, „konstytucja powiada, że akcja afirmatywna powinna być prowadzona, ale jednocześnie mówi, że nie powinna istnieć dyskryminacja z powodu rasy czy koloru skóry”.
Z powodu akcji afirmatywnej również liczba białych studentów na uniwersytetach skurczyła się. W lutym br. w kampusie Uniwersytetu w Pretorii organizacja studencka powiązana z partią Front Wolności Plus przeprowadziła symboliczną akcję, aby uświadomić ludziom, jak w rzeczywistości wygląda akcja afirmatywna. Białym i Hinduskim studentom sprzedawano ciastka po 5 randów, a czarnym studentom – po 2 randy. Z kolei studenci, którzy wykazali się członkostwem w Afrykańskim Kongresie Narodowym otrzymywali ciastka za darmo, ale odpowiednią kwotę musieli uiścić do specjalnego „korupcyjnego pudełka”, aby w ten sposób przypomnieć o problemie łapówkarstwa toczącym partię rządzącą.
- Jakie cele przyświecają teraz akcji afirmatywnej, kiedy jej dalsze trwanie będzie miało zgubne skutki dla gospodarki kraju? – pyta Marek Lowe, rzecznik Sojuszu Demokratycznego ds. pracy i dodaje, że wielu osobom odmawia się zatrudnienia, mimo że ich kwalifikacje są potrzebne, tylko dlatego, że naruszyłoby to ustawowe zasady równości. Pracodawcy za główne kryterium zatrudnienia pracownika muszą brać rasę, a nie indywidualne zdolności, co pozostaje w sprzeczności z zasadą wyboru najwłaściwszego pracownika. Powoduje to zwiększanie się kryzysu kwalifikacji w wielu priorytetowych działach gospodarki, a w rezultacie zagrożony jest wzrost gospodarczy, dostarczanie usług klientom i tworzenie nowych miejsc pracy (aktualne bezrobocie wynosi 25,6 proc.). Taki punkt widzenia popiera też Zjednoczona Partia Południowej Afryki, Front Wolności Plus i Partia Wolności Inkatha. Mangosuthu Buthelezi, lider tej ostatniej partii stwierdził, że jedyną drogą tworzenia nowych miejsc pracy w RPA jest otwarcie rynku pracy. Także większość południowoafrykańskich internautów opowiada się za zniesieniem akcji afirmatywnej, stojąc na stanowisku, że to lepszy kandydat powinien otrzymać konkretne stanowisko pracy bez względu na to, czy jest on bardziej biały, czy w tym wypadku bardziej czarny.
Colin Boyes, dyrektor wykonawczy Kapsztadzkiego Stowarzyszenia Inżynierów, powiedział, że zarówno związki zawodowe, jak i pracodawcy pilnie poszukują tysiąca wykwalifikowanych pracowników, brakuje inżynierów, spawaczy i elektryków. Tymczasem kierowcy południowoafrykańskiej firmy transportowej Autopax, zrzeszeni w Związku Zawodowym Pracowników Południowoafrykańskiego Transportu i Zawodów Pokrewnych, protestują w Johannesburgu przeciwko brakom Murzynów i kobiet wśród menadżerów najwyższego szczebla firmy. Ronnie Mamba, rzecznik związku zawodowego, powiedział, że pracownicy „skarżą się, iż po 12 latach demokracji najwyżsi menadżerowie to wciąż Biali i mężczyźni”. To prawda, że na najwyższych szczeblach zarządzających w firmach prywatnych nadal niemal dwie trzecie stanowisk zajmują Biali, ale już w sektorze publicznym – tylko 40 proc. Jackie Selebi, narodowy komisarz policji, podpisał dokument, którego celem jest osiągnięcie do końca 2010 roku odpowiednich proporcji rasowych i płciowych wśród pracowników wszystkich szczebli Południowoafrykańskiej Służby Policyjnej. Na przykład odsetek czarnych menadżerów ma się zwiększyć z aktualnych 50 proc. do 79 proc., a odsetek białych menadżerów ma w tym okresie spaść z 35,3 proc. do 9,6 proc. Fakt jest taki, że odsetek czarnych profesjonalistów zajmujących kluczowe stanowiska zwiększa się z roku na rok, a Białych – zmniejsza. Bezrobocie wśród Białych od momentu upadku apartheidu wzrosło o 100 proc.

Od upadku apartheidu w 1994 roku Biali uciekają z RPA nie tylko z powodu braku pracy, ale również dlatego, że obawiają się o życie swoje i swoich bliskich. I nie są to niestety obawy bezpodstawne. W kraju ma miejsce podobny proces, co w Zimbabwe, rządzonym przez komunistycznego dyktatora Roberta Mugabe (który powiedział, że „jedynym białym człowiekiem, któremu można ufać, jest nieżywy biały człowiek”), gdzie od 2000 roku wywłaszczono 4100 z 4500 białych farmerów, wielu z nich zabijając, a równocześnie wprowadza się socjalistyczne rozwiązania ekonomiczne, takie jak nacjonalizacja, wysokie podatki i cła czy regulacja gospodarki. Skutkiem tego ludzie nie mają, co jeść, bo przejęte przez Murzynów pola nie są uprawiane, a kwitnące wcześniej farmy – dewastowane. Gospodarka Zimbabwe osiągnęła w bieżącym miesiącu astronomiczny, najwyższy na świecie poziom inflacji – 1730 proc. (Bank Światowy przewiduje, że na koniec roku osiągnie ona 4 tys. proc.), a bezrobocie wynosi 80 proc. Dlatego nie ma się co dziwić, że ludzie masowo uciekają do RPA. Aż 80 proc. mieszkańców Zimbabwe ubiegających się o status uchodźcy w RPA nie jest uchodźcami politycznymi, a właśnie emigrantami ekonomicznymi. W samym 2006 roku do Zimbabwe deportowano 109,5 tys. uciekinierów z tamtego kraju. Tymczasem sytuacja tak się pogorszyła, że rząd Zimbabwe zastanawia się nawet nad zezwoleniem białym farmerom powrotu do ich farm.
Tymczasem w RPA od 1994 roku podczas tysięcy napadów na farmy zostało zamordowanych przez czarnych współobywateli ponad 1500 białych farmerów. Z kolei żony wielu rolników zostały brutalnie zgwałcone, często przez Murzynów chorych na AIDS. Na dodatek trwa powolny proces wywłaszczania w obliczu prawa białych farmerów na rzecz czarnej większości. Oficjalnie – w celu zlikwidowania nierówności ery apartheidu. W ramach odszkodowania rolnicy nie otrzymują więcej niż połowy rynkowej wartości gospodarstwa rolnego. Skutek jest podobny jak w Zimbabwe – ziemia nie jest uprawiana, farmy pustoszeją i niszczeją. Z 57 tys. istniejących w 1992 roku prywatnych farm pozostało mniej niż 40 tys. Do roku 2014 Afrykański Kongres Narodowy planuje wywłaszczyć jeszcze około 20 tys. dużych, wysoko produktywnych farm posiadanych przez Białych, aby na tej ziemi stworzyć małe, nieefektywne gospodarstwa dla Murzynów, którzy nie mają nawet doświadczenia w pracy na polu. Sektor rolny w RPA stoi na skraju głębokiego kryzysu. Kraj z jednego z największych na świecie eksporterów produktów rolnych jeszcze 10 lat temu, zamienił się w importera żywności.
- W istocie toczy się tam [w RPA] zawzięta batalia, celem której jest ostateczne złamanie kręgosłupa ludziom mającym biały odcień skóry. Jest to rodzaj pełzającej, rozciągniętej w czasie, czarnej, rasistowskiej rewolucji – podsumowuje historyk Dariusz Ratajczak."

"Rz" 03-09-2009
"Kanada przyznała status uchodźcy białemu mężczyźnie, który padł ofiarą ataków ze strony czarnych. Pretoria jest oburzona
Brandon Huntley ma 31 lat i pochodzi z Kapsztadu. Jest Afrykanerem, czyli białym Afrykańczykiem. W swoim życiu siedem razy padł ofiarą brutalnych napaści ze strony czarnych współobywateli. Trzy razy pchnięto go nożem. Na ulicy często go wyzywano – określenie „biały pies” należało do najłagodniejszych. Wreszcie Huntley nie wytrzymał i wyjechał do Kanady. Tam wystąpił do Komisji ds. Imigracji i Uchodźców o przyznanie mu azylu. Zdaniem Huntleya przyczyną ataków był bowiem kolor jego skóry. Podkreślił, że nie mógł liczyć na pomoc policji kontrolowanej przez złożony z czarnych rząd. Ze względu na prowadzoną przez władze RPA akcję afirmatywną – która promuje kolorowych, nawet jeżeli mają gorsze kwalifikacje – nie mógł również dostać pracy.

Czy biały może być uchodźcą

Komisja przyznała Huntleyowi rację i nadała mu status uchodźcy. – Przedstawione przez niego dowody wskazują, że władze RPA są obojętne i niezdolne (a może nawet niechętne) do obrony białych Południowych Afrykańczyków przed prześladowaniami ze strony afrykańskich Południowych Afrykańczyków – stwierdził szef trybunału William Davis, który rozpatrywał sprawę.
Decyzja ta wywołała oburzenie w RPA. Zdaniem rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC) jest ona „rasistowska”. „Traktujemy tę sprawę bardzo poważnie. Ona niszczy wizerunek naszego kraju i tylko utrwala rasizm. To pierwszy tego typu przypadek, żeby przyznano status uchodźcy białemu!” – napisał w specjalnym oświadczeniu rzecznik partii Brian Sokutu.
Decyzją Kanadyjczyków zaniepokojone jest również MSZ w Pretorii. Wczoraj ambasador RPA w Ottawie otrzymał od swojego resortu specjalne instrukcje. Dyplomata ma się zwrócić do kanadyjskich władz, aby wyjaśniły okoliczności „incydentu”.
Korespondent brytyjskiego BBC zrobił tymczasem sondę na ulicach Johannesburga. – Bandyci atakują ludzi, bo chcą odebrać ci twoją własność. W RPA panuje opinia, że biali ludzie mają przy sobie pieniądze. Może dlatego atakowano tego Huntleya – powiedział Diketso Lekhelebane. Innego zdania są biali: – Jako obywatelka RPA popieram ideę, jaka przyświecała twórcom akcji afirmatywnej, ale jako matka trójki dzieci martwię się, że nie dostaną pracy – powiedziała Tracey McKay.

Tabu południowej Afryki

Sprawa Huntleya może przełamać tabu, jakim jest trudna sytuacja białych mieszkańców RPA pod rządami czarnych. I o problemie, który rzadko pojawiał się w zachodnich mediach, zrobi się głośno. Afrykanerzy skarżą się bowiem, że od 1994 roku, gdy upadł apartheid, czują się coraz mniej bezpieczni we własnym kraju.
Do największej liczby napadów dochodzi na ulicach dużych miast opanowanych przez gangi czarnoskórych. Bandyci coraz częściej wdzierają się do domów, także na prowincji, gdzie nadal żyje wielu białych farmerów. W efekcie blisko milion osób spośród liczącej 4 miliony społeczności opuściło ojczyznę. Według badań Instytutu Relacji Rasowych RPA, aż 87 proc. Afrykanerów uważa, że wymierzony w nich rasizm jest „poważnym problemem”.
Frustrację Afrykanerów – potomków Burów, którzy osiedlali się w Afryce w XVII i XVIII wieku – pogłębia coraz trudniejsza sytuacja ekonomiczna tej społeczności. W wyniku akcji afirmatywnej wielu z nich straciło pracę (lub nie może jej dostać) i żyje w biedzie. W wielu miejscach kraju, na przykład pod Pretorią, powstały dzielnice nędzy zamieszkane przez białych. Według szacunkowych danych poniżej progu ubóstwa żyć może nawet pół miliona białych obywateli RPA. Tylko w latach 1997 – 2002 bezrobocie wśród tej społeczności wzrosło o 106 procent. A co gorsze, jak twierdzą biali, wszystkie rządowe środki na zwalczanie biedy są przeznaczane dla czarnych. Afrykanerom pomagają organizacje prywatne, na czele z Solidarnością wzorującą się na polskim ruchu z lat 80.
– Murzyński Afrykański Kongres Narodowy niegdyś zwalczał dyskryminację rasową a dziś, gdy rządzi, stosuje dokładnie takie same metody. Niestety, wokół całej sprawy panuje zmowa milczenia – mówił w wywiadzie udzielonym „Rz” przedstawiciel afrykańskiej Solidarności Kobie de Villiers.
Nomfanelo Kota -
przedstawicielka MSZ Republiki Południowej Afryki
Decyzja urzędu imigracyjnego Kanady jest haniebna! To obraza dla mojego kraju, która bardzo zaszkodzi wizerunkowi Republiki Południowej Afryki na świecie. Kanadyjczycy powinni zadać sobie trochę trudu i zwrócić się do nas o wyjaśnienie sprawy. Zapytać, jak jest naprawdę, a nie wydawać arbitralne wyroki. Należy wysłuchać obu stron. Komu bowiem przyznaje się status uchodźcy? Osobie, której własne państwo nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa, albo jeszcze gorzej: osobie, którą własne państwo prześladuje. Tymczasem nic takiego w RPA nie występuje. Wszyscy obywatele naszego kraju są równi i mogą liczyć na pomoc i opiekę państwa. Nasza policja ściga sprawców napaści, nie zwracając uwagi na kolor skóry ich ofiar. Wiem, że na świecie szerzą się plotki, iż ataki na białych obywateli RPA to skutek rasizmu czarnych. Jest to jednak wroga propaganda. To zwykłe napady rabunkowe bądź chuligańskie. I nie jest to tylko problem RPA. Przestępczość jest wszędzie. Czy na Zachodzie – na czele z Kanadą – nie ma dzielnic, do których lepiej nie wchodzić? Czy nie ma sytuacji, w których lepiej nie podróżować nocnymi pociągami czy metrem? Czy nie ma chuliganów? Tyle się na przykład słyszy o gangach angielskich kibiców piłkarskich. Wszędzie znajdą się przestępcy, wyrzutki społeczne, które atakują innych obywateli. To jednak jeszcze nie powód, żeby ich ofiarom przyznawać azyl. Zapewniam, że RPA nie jest krajem rasistowskim!

Komentarz Murzynki z RPA, mówi sam za siebie, ale to przecież nie Czarni wywrócili Południową Afrykę, ale białe lewactwo, cały Swiat zmówił się przeciw Afrykanerom, a ci pdłożyli się apartheidem, zamiast wcześej zareagować, zamiast położyć temu tamę poprzez podzielenie się władzą z Murzynami, kiedy ci byli jeszcze słabi i w związku z tym łasi na łaskę. Afrykanerzy myśleli, że czarne plemione zwalczą się wzajemnie, przecież Zulusi kooperowali z białym rządem, ale determinacja świata zachodniego, a ściślej mówiąc lewaków z wszelkich krajów, którzy wpłyneli na polityków i wielki biznes tak skutecznie, że jeszcze trochę a po świetności Południowej Afryki pozostanie jedynie wspomnienie. 

A oto odpowiedż afrykanerskiej dziennikarki na propagandowy bełkot Murzynki:

"Adriana Stuijt
była afrykanerska dziennikarka, mieszka w Holandii
Stanowisko rządu RPA to hipokryzja. To, co się dzieje w tym kraju, to prawdziwy horror. Biali są atakowani na każdym kroku, niezależnie od tego, czy mówią po afrykanersku, angielsku czy polsku. Są lżeni, bici, poniżani, a czasami nawet mordowani przez czarnych. Sama wielokrotnie padłam ofiarą fizycznych ataków. Właśnie dlatego wyjechałam z kraju, podobnie jak milion innych bia- łych. Obecnie Afrykanerzy wydają 40 proc. swoich dochodów na środki bezpieczeństwa! Mury i ogrodzenia wokół domów, firmy ochroniarskie i alarmy. Nieudolna policja nie jest w stanie zapewnić im ochrony. Ludzi zatrudnia się w niej nie ze względu na kwalifikacje, ale ze względu na kolor skóry. Poza tym policjanci sami często padają ofiarą agresji i są zastraszani. Mówienie o tym, że biali są atakowani w celach rabunkowych, to kłamstwo. Po pobiciu czarni kradną na ogół tylko telefon komórkowy, żeby ofiara nie mogła wezwać pomocy. Podobnie podczas nocnych napaści na domy. Napastnicy katują domowników, gwałcą córki lub młode żony i uciekają bez żadnych łupów. Na ulicach miast RPA jest jak w dżungli. Nie wiem, jak władze wyobrażają sobie zapewnienie bezpieczeństwa fanom podczas piłkarskich mistrzostw świata w 2010 roku! Niestety, światowe media nie interesują się tym problemem, bo jest niepoprawny politycznie. Czarni gnębiący białych? To dla lewicy temat tabu. Sama byłam bardzo lewicowa i poprawna politycznie, ale życie brutalnie zweryfikowało moje naiwne ideały."




Brak komentarzy: