czwartek, 24 stycznia 2013

Edukacja historyczna

Jaka powinna być edukacja historyczna, czyli po prostu jak nauczać historii nasze dzieci i młodzież - gimnazjalną i licealną, które też zalicza się do naszych dzieci tylko większych i bardziej krnąbrnych.
Zwykle to nauczanie zaczyna się od czasów najstarszych, od dinozaurów, których ani nikt nie widział, ani nie słyszał, ale dużo o nich wie, na pewno więcej niż o wróblach czy gawronach z pobliskiego parku, zna nawet ich nazwy łacińskie. W historii są to czasy starożytnej Grecji, Babilonu, Egiptu, Rzymu oczywiście, często Chin itp. Na całe szczęście nie ma nic o starożytnych Majach, Inkach i Olmekach i Aztekach, choć nie wykluczone nie będzie i o tym, aby lepiej wyedukować młodzież.

Zauważmy co przede wszystkim interesuje małe dzieci, oprócz ich samych, są to ich rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, dom, okolica, dalej rówieśnicy i ich rodziny. Czyli w ujęciu np. trzyletniego kursu dla najmłodszych, ściśle pojęta mała ojczyzna.

I od tego powinniśmy zaczynać nauczanie historii, czyli od miasta i regionu, od wydarzeń, których świadkami byli rodzice dzieci, ich dziadkowie, czyli od rzeczy łatwo sprawdzalnych, które można udowodnić, na co są liczna źródła.







W dolnym kościele p.w. Wszystkich Świętych w Warszawie odbyła się 14 czerwca debata Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza „Edukacja historyczna a budowanie tożsamości człowieka i narodu”, będąca inauguracją cyklu comiesięcznych wykładów „My i państwo”.
DSC02111
Warto dodać, że w przyszłości mają być także organizowane warsztaty – spotkania dyskusyjne skierowane do licealistów, których głównych tematem będzie historii Polski.
W debacie udział wzięli: prof. Aleksander Nalaskowski, prof. Andrzej Waśko, prof. Jan Żaryn (prezes SPJN) oraz redaktor Piotr Zaremba.
Jako pierwszy z prelegentów głos zabrał prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog, który w 1989 roku założył eksperymentalne liceum społeczne „Szkołę Laboratorium”, dyrektorem tej szkoły jest do dziś (obecnie jest to gimnazjum i liceum ogólnokształcące).
Prof. Nalaskowski przywołał wyniki ankiet zorganizowanych wśród uczniów, z których większość opowiadała się za ograniczeniem lub zlikwidowaniem lekcji historii, języka polskiego, wiedzy o sztuce –wszystkie te przedmioty mają związek z historią.
Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, profesor mówił o trzech kierunkach myślenia:
- horyzontalnym (jest to myślenie płaskie, proste, pozbawione głębi, dotyczy tego co natychmiastowe i doraźne, jest to myślenie teraźniejszością),
- wertykalnym (które uwzględnia przeszłość i przyszłość – tu przebiega granica między człowiekiem a zwierzęciem, gdyż one nie znają pojęcia przeszłości – uwzględnia kontekst, czerpie doświadczenie z przeszłości, wzmacnia narodową tożsamość, skłania do szukania naszych korzeni),
- transcendentalnym (to zmaganie się z istnieniem lub nieistnieniem Boga).
Na tym podziale oparł swój wykład twierdząc, że odrzucenie zainteresowania przeszłością i historią jest jednoczesnym zakwestionowaniem przydatności myślenia wertykalnego. A uznanie myślenia wertykalnego jako niepotrzebnego czyni nieaktualnym możliwość myślenia historycznego i prostej ciekawości historycznej. Sfera etyki i moralności wymaga także myślenia wertykalnego. Przewaga myślenia horyzontalnego nastawionego na działania „tu i teraz” powoduje odcięcie ludzkiego funkcjonowania od ograniczeń moralnych –„Nie ma Boga, a więc wszystko jest dozwolone”.
Według profesora istnieją trzy tradycyjne obszary pielęgnacji myślenia wertykalnego czyli podtrzymywania wartości historii: rodzina, kościół i szkoła.
Najgroźniejsze są akcje świadome wymierzone w rodzinę, zmierzające do rozmywania jej znaczenia, wpajanie przekonania o równowartości innych form życia wspólnego, związków partnerskich. Wprowadzanie elementów powodujących dysfunkcjonalność rodziny jest de facto demontażem podstaw narodowej tożsamości, której fundamentem jest świadomość historyczna. Z kolei kościół jest szczególnym obszarem pielęgnacji myślenia wertykalnego. Kościół jako wspólnota jest kośćcem naszej historii. Bez historii kościoła nie pojęlibyśmy historii współczesnej Europy, nie zrozumielibyśmy islamu ani judaizmu. Nie do przecenienia są zasługi kościoła w tworzeniu prawa, nauki, sztuki, struktury edukacji. Metodą walki z kościołem jest obrażanie katolików, profanacje itp. Kolejna kwestia to szkoła i dążenie do jej zmiany. Chodzi o wykreowanie jakiejś nowej, bliżej nieokreślonej tożsamości europejskiej, która zaakceptuje świat oparty na myśleniu horyzontalnym. Ta nowa tożsamość to odrzucenie grzechu, kryterium dobra i zła.
Konkludując, profesor Nalaskowski stwierdził, że albo nam Polakom brakuje czynnika wspólnego - narodowej tożsamości albo od niej uciekamy, rezygnujemy, gdyż czujemy, że nie jesteśmy w stanie sprostać bohaterom przeszłości.


Jako drugi głos zabrał prof. Andrzej Waśko, który podjął temat edukacji historycznej w szkole wszystkich szczebli.

Na początku przypomniał, że obecnie w szkołach wyższych studiuje pokolenie urodzone po przełomie 1989 roku, można więc podjąć się analizy efektów wychowania. Z tej analizy wynika, że młodzież wychowana w III RP nie zna podstawowych faktów historycznych, myli polskie dynastie, nazwiska bohaterów narodowych, nie potrafi podać nazw wszystkich epok literackich ani nie potrafi ich uporządkować chronologicznie.
Prof. Waśko podkreślił, że świadomość historyczna nie jest tylko budowana na lekcji historii, ale także na innych kursach - języku polskim, geografii. Niedocenianą przyczyną zapaści edukacji w zakresie wiedzy historycznej jest rozbicie synergii między językiem polskim a innymi przedmiotami nauczania, co spowodowała reforma programowa w dziedzinie języka polskiego, która trwa od lat dwudziestu. W pierwszej fazie, na początku lat 90. zastąpiono chronologiczny wykład literatury analizą i interpretacją utworów literackich. Zaczęto usuwać informacje ogólne na temat poszczególnych epok, usunięto związki pomiędzy dziełem a jego tłem historycznym, zrezygnowano także z biografii. W drugiej fazie reformy, co wiązało się z 3-letnim liceum i gimnazjum i nowymi testowymi metodami sprawdzania kompetencji na maturze, uznano, że dzieło literackie nie jest w centrum programu nauczania, bo w centrum programu nauczania są teksty kultury współczesnej – wiersz, artykuł prasowy, komiks, powieść sensacyjna, publicystyka, przekaz internetowy czy medialny, film. W ten sposób – stwierdził prof. Waśko - język polski przestał pomagać historii w budowaniu świadomości historycznej.
W edukacji historycznej młodego pokolenia od uniwersytetu aż po gimnazjum brakuje ośrodka krystalizacji świadomości historycznej. „Jeszcze nasze pokolenie wychowywało się w kontakcie z pewnego rodzaju kanonem patriotycznym, kanonem polskiej historii – dodał profesor – bo prócz marksistowsko-heglowskiego mechanizmu postępu zmierzającego w stronę komunizmu, istniał polski kanon, który nam przekazywano w postaci dialektyki romantyzmu i pozytywizmu – postaw romantycznych i pozytywistycznych. Szkoła dokonała destrukcji tego kanonu. Istota programów – w jego ocenie - polega na tym, że one nie posiadają żadnej istoty, osi przewodniej.
Analizując wyniki badań prowadzonych wśród młodzieży stwierdził, że nie jest tak, że młodzież w ogóle nie interesuje się historią, a np. interesuje ją historia XX wieku. Może czas myśleć więc o kanonie, w którego centrum byłaby historia Polski XX wieku, postrzegana jako dzieje ponownego odzyskania niepodległości (po jej utracie w 1939 r., doprowadzona poprzez II wojnę światową, emigrację, złudzenia komunizmu, polskie miesiące i papieża aż do 1989 r.), ale trzeba by rozbudować ten kanon w dwóch kierunkach – w przeszłość i w formę zobowiązania na dziś. Trzeba także odbudować kanon polskiej literatury i przywrócić miejsce historii literatury w programie nauczania.
Osoby odpowiedzialne obecnie za system oświaty - powiedział prof. Waśko - uważają edukację za przygotowywanie człowieka do potrzeb XXI wieku, którego jeszcze nie ma, przyszłości, która jeszcze nie nadeszła, przewidywanej. To hodowla nowego człowieka, którą znamy z czasów socjalizmu. To trzeba odrzucić. W centrum edukacji powinno być doświadczenie historyczne, to co chcemy przekazać młodemu pokoleniu. Od tego jest szkoła. Co z tym modzi ludzie zrobią później, do nich zależy. Zostawmy im wolność tworzenia przyszłości – zakończył profesor.


Następnie głos zabrał redaktor Piotr Zaremba – historyk, dziennikarz, publicysta i komentator polityczny. Zajął się m.in. kwestią edukacji historycznej w mediach, ale mówił także o historii w szkole.

Stwierdził, że szkoła PRL-owska w swoich lepszych okresach stwarzała pewne marginesy swobody, w tej chwili ten nowy model edukacji jest zupełnie inny. Oczywiście pewne warunki się zmieniły - są wpływy popkultury, mniejsza rola słowa pisanego, ale edukacja w ogóle stała się bardziej masowa, co może skłaniać do porzucenia jej w ogóle, co wydaje się kierować działaniami minister edukacji.
Jeśli chodzi o media – stwierdził Zaremba - wszystkie główne media historią się zajmują, choć jej ujęcie jest w nich skrajnie różne. Nawet takie ośrodki, jak Krytyka Polityczna, które ostentacyjnie walczą z różnymi elementami polskiej tradycji, są zmuszone do odwoływania się do niej. Istnieją działy historyczne w mediach, strony historyczne cieszą się dużym zainteresowaniem. Takie muzea, jak Muzeum Powstania Warszawskiego są licznie odwiedzane. Badania socjologiczne pokazują, że po raz pierwszy od wielu lat 40% Polaków z innych miast niż Warszawa wskazało Muzeum Powstania Warszawskiego jako cel turystyczny, miejsce które warto odwiedzić. Dlatego twierdzenie, że muzea są niepotrzebne mija się z prawdą. Kwestią jest czy jest na nie pomysł i jaki będzie kształt.
Oczywiście nie da się historii oderwać od sporów politycznych, światopoglądowych, ideologicznych.
W przypadku Gazety Wyborczej mamy do czynienia z pewnym paradoksem, z jednej strony w publicystyce demonstrowała pewien rodzaj lekceważenia historii, traktowania jej jako obciążenie (np. spory o nazwy ulic, stawianie pomników), z drugiej strony poświęca historii dużo czasu. Większość tekstów w GW ma jakiś cel – tym celem jest przedstawienie dość spójnej wizji historii. Np. w jednym z ostatnich numerów tej gazety był wywiad z historykiem Rafałem Wnukiem, z którego wynikało, że tradycja Żołnierzy Wyklętych jest tradycją dzielącą, a nie łączącą Polaków. Co ciekawe, pytania w tym wywiadzie zadane, co ciekawe, stawiały inne tezy niż odpowiedzi, ale opatrzono ten wywiad stosownym tytułem: „Te pomniki nas nie połączą”. Gazeta Wyborcza występuje więc jako dość konsekwentny nauczyciel społeczeństwa, swoich czytelników.
W mediach głównego nurtu jest pewne pęknięcie – twierdzi Zaremba – co widać na przykładzie wyboru nowego prezesa IPN. Z jednej strony wielu wrogów IPNu , np. Tomasz Lis, twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak pamięć narodu, stąd IPN jest oszustwem, bo używa takiego pojęcia, a każdy człowiek ma swoją pamięć. Z drugiej strony autorzy tego samego nurtu, tych samych mediów poddawali nowego prezesa IPN szczegółowym testom dotyczącym historii, np. czy na konferencjach naukowych mówił o KORze. Więc z jednej strony mamy do czynienia z tezą: Hulaj dusza, nie ma wspólnej historii; z drugiej strony mamy ortodoksyjnie przestrzeganą tezę o historii najnowszej. To dotyczy stosunku do Lecha Wałęsy, opozycji, itp. Im – publicystom mediów głównego nurtu - tak naprawdę nie chodzi o to, by w zakresie historii panowała całkowita swoboda, oni chcą wyrzucić z historii pośredników takich, jak IPN, którzy próbują badać, ustalać; natomiast według nich źródłem pamięci historycznej powinny być właśnie media, kultura, tam ma być miejsce na wizję historii, ale nie wizję naukowców, którzy mogą mieć odmienne zdanie.
Piotr Zaremba zauważa, że w telewizji publicznej niezależnie od tego, kto nią rządzi, jest taki odruch, żeby czcić rocznice historyczne. To ma duże znaczenie, to jest odwoływanie się do wspólnego kanonu historycznego.
Jeśli chodzi o nowy program edukacji w szkole i redukcję historii w tym programie, Zaremba zaapelował na końcu o dalsze działania na rzecz przywrócenia kursu historii w liceach, póki ten nowy program nauczania tam nie dotarł.
Ostatnim prelegentem w uczestniczącym w debacie był prof. Jan Żaryn, który podjął się odpowiedzi na pytanie jaka jest rola państwa polskiego w procesie edukacji historycznej."

"Państwo polskie i jego instytucje powinny brać na siebie zadania w tej dziedzinie w dwóch obszarach – zewnętrznym, oraz ważniejszym – wewnętrznym.
Jeśli chodzi o zewnętrzny obszar aktywności państwa, to realizowany jest on głównie za pośrednictwem takich instytucji, jak Ministerstwo Spraw Zagranicznych, czy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a kluczowym pytaniem jest czy państwo polskie ma uczestniczyć w międzynarodowym dyskursie po stronie kontynuowania budowy państwa narodowego, czy też po stronie „narracji” (związanej z Unią Europejską), dla której jest ono kulą u nogi. Obecnie rządzący znajdują się w wewnętrznym rozdarciu pomiędzy tymi koncepcjami poddawani rozlicznym naciskom i kierowani rozmaitymi motywami.
Polacy stracili wiele czasu, gdy nie byli odpowiednio reprezentowani na świecie. Kraje Zachodu stworzyły w tym czasie pewne kanony pojmowania historii zarówno tworzącej tożsamość wewnętrzną, jak i stanowiącej przekaz dla innych krajów i narodów. Przykładem mogą być tu Niemcy, które konsekwentnie od lat osiemdziesiątych budują przekaz w którym są nie tylko twórcami hitleryzmu, ale również ofiarami (wypędzeni).
Nie jest to problem tylko abstrakcyjny, lecz bardzo mocno odczuwalny – jak choćby na przykładzie publikacji Jana Tomasza Grossa, które powstały na bazie stereotypów rozpowszechnionych w USA i przekazywanych za pomocą filmów, czy seriali w języku popkultury od lat siedemdziesiątych. Polska nie była na to przygotowana, a wypełnianie tej luki powstałej w czasach PRLu idzie powoli i źle, choć są też pozytywne przykłady, jak wiceminister KiDZ śp. Tomasz Merta, czy sekretarz generalny Rady Ochrony Walk i Męczeństwa śp. Andrzej Przewoźnik (działający również na Wschodzie).
Państwo polskie ma jednak znacznie więcej zadań, jeśli chodzi o obszar działań wewnętrznych – czyli edukację historyczną narodu. Prof. Żaryn poświęcił sporo uwagi pojęciu terytorium kulturowego Polski, oraz obowiązkom państwa włączenia w kanon ogólnopolskiej świadomości lokalnych jej elementów. Terytorium Polski to pojęcie wieloznaczne, jako terytorium kulturowe to obszar szerszy, a czasem inny niż ziemia między Odrą a Bugiem. Przykładem może być pytanie jak uczyć historii na Opolszczyźnie, która kulturowo związana jest nie tylko z tradycją polską, choć nie ma cienia wątpliwości, że po 45 roku budujemy tam polską historię. Pytanie na czym powinna być ona oparta - czy na dziele komunistów? czy na dziele Kościoła? czy też na oporze Polaków wobec komunistów w latach 45-89?
Kolejnym przykładem mogą być Kresy Wschodnie i Zbrodnia Wołyńska, która powinna być wpisana do kanonu historii Polski na równi z takimi jej elementami jak Auschwitz czy pamięć o rotmistrzu Pileckim. Czy wreszcie kwestia Kaszub z ich wielką polską tradycją. To Kaszubi tworzyli jedną z największych organizacji podziemnych w czasie II Wojny Światowej – Gryf Pomorski. Przedwojenni działacze kaszubscy byli głównie narodowcami (jak twórca Gryfa Józef Dambek). Prawdziwa kaszubskość jest polska, a nie niemiecka czy jakaś abstrakcyjna, europejska. Ludzie rządzący obecnie Polską z premierem Tuskiem, który tak lubi odwoływać się do kaszubskich korzeni, nic nie robią, zdaniem Jana Żaryna, by tę tradycję przybliżać ogółowi Polaków.
Kolejnym przykładem podanym przez prof. Żaryna roli państwa i jego instytucji w procesie edukacyjnym, była polityka odznaczeń prowadzona przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego kancelarię polegająca na kształtowaniu pozytywnego przekazu poprzez wyróżnianie osób zasłużonych w budowaniu polskiej niepodległości, często zapomnianych, bez względu na dzisiejsze uwarunkowania czy naciski.
Według przytoczonych przez prof. Żaryna badań zleconych w 2007 roku przez BEP IPN, którego Jan Żaryn był wówczas szefem, a przeprowadzonych przez Łukasza Michalskiego historia współczesna budzi największe zainteresowanie młodzieży, choć jednocześnie wiedza na jej temat jest na bardzo niskim poziomie. Jednak młodzież jest otwarta na przyjmowanie związanych z tym pozytywnych emocji i pozytywnego systemu wartości, co budzi nadzieję na przyszłość, jeśli tylko znaleziony zostanie skuteczny sposób dotarcia z tym przekazem do młodzieży."



George Orwell
"Za każde trzeźwe słowo pod adresem ZSRR odpowiednio mu odpłacano. „Faszystowska hiena... Faszystowska ośmiornica... Oni bardzo lubią zwierzęta”, ironizował Orwell – przypomina publicysta.
Wydany niedawno przez Czerwone i Czarne wybór publicystyki George’a Orwella „Hitler, Stalin, Dali i Czerwony Kapturek” jest dobrą okazją, by wrócić do tego pisarza i eseisty, sztampowo kojarzonego z „Folwarkiem zwierzęcym” i „Rokiem 1984”.
Wróg hipokryzji
Rzecz nie tylko w tym, że twórczość Orwella, angielskiego socjalisty, uczestnika wojny domowej w Hiszpanii po stronie Republiki, jest o wiele bogatsza niźli dwie przywoływane na jednym oddechu lektury. Często umyka nam fakt, że był on jedynym luminarzem brytyjskiej opinii publicznej, który bronił sprawy Polski, gdy życzliwości dla niej było coraz mniej.
Także na kartach wzmiankowanego tomu, pośród kilkudziesięciu niewydanych u nas wcześniej artykułów, znajdziemy rodzime wątki. Myślę przede wszystkim o opublikowanej przez Orwella na łamach „New Statesment & Nation” (13 VII 1940 r.) recenzji książki Virgilii Peterson-Sapiehy „Polish Profile”.
Orwell używał ostrego, niestroniącego od sarkazmu pióra, znaku rozpoznawczego swej publicystyki, by lapidarnie, oddając istotę rzeczy, opisać hipokryzję angielskiej prasy w kwestiach Europy Wschodniej.
Gdy pod koniec marca 1945 r. Sowieci podstępem uwięzili kilkunastu przywódców Polski Podziemnej, by prawem kaduka osądzić ich kilka miesięcy później, stwierdzał: „nim tych szesnastu Polaków przybyło do Moskwy, prasa brytyjska nazywała ich wysłannikami politycznymi. (…) Po ich aresztowaniu wszelkie wzmianki o statusie wysłanników zniknęły z prasowych łamów”. Pisarz nie miał żadnych złudzeń co do przyczyn tej powszechnej praktyki: „wykrzykujemy ze zgrozą, że masowe deportacje, obozy koncentracyjne, praca przymusowa i tłumienie wolności słowa to straszliwe zbrodnie, ale jednocześnie głosimy, że nic takiego się nie dzieje, jeśli wszystko to dotyczy ZSRR czy jego państw satelickich”.
Felietony zawarte na kartach książki „Hitler, Stalin...” przełożył na polski Bartłomiej Zborski, nasz najwybitniejszy tłumacz i popularyzator twórczości Orwella. To dzięki niemu możemy czytać choćby takie utwory pisarza, jak jego pierwsza powieść „Brak tchu”: nostalgiczna, choć niepozbawiona kpin pochwała „starej, dobrej Anglii”. Za sprawą Zborskiego polski czytelnik może sięgnąć choćby po „Drogę na molo w Wigan”, publicystyczną, pełną pasji i kronikarskiej drobiazgowości opowieść o podróżach Orwella po robotniczej, górniczej Anglii w 1936 r. Dzięki Zborskiemu trzymam na półkach wybór pism „Anglicy i inne eseje” zawierający artykuły o Karolu Dickensie, Arthurze Koestlerze, a także zjadliwą satyrę na pewien typ doktrynerskiej lewicowości: „Czy socjaliści mogą być szczęśliwi?”. Zborskiemu wreszcie zawdzięczamy przekład kilkusetstronicowych „Dzienników wojennych” zawierających między innymi korespondencję wojenną Orwella z Francji, Niemiec i Austrii.
Warto przypomnieć smutną w wymowie anegdotę, jaką ten tłumacz zawarł w suplemencie do przełożonej na polski dobrych kilka lat temu biografii „Orwell. 1903–1950”, pióra D.J. Taylora. Rzecz działa się dziesięć lat temu, w stulecie urodzin pisarza. Na tę okoliczność Zborski zaproponował Polskiemu Radiu nagranie audycji o Orwellu. Początkowo redakcja przeglądu kulturalnego wyraziła zainteresowanie, lecz później zamilkła na dobre. Tłumacz wspominał: „w roku 2003 wieczorny program kulturalny nadawano akurat w przeddzień rocznicy orwellowskiej. Słucham i uszom nie wierzę: długa rozmowa z jakimś czwartorzędnym szarpidrutem”. A następnego dnia – „wywiad z gościem specjalnym, kosmonautą Mirosławem Hermaszewskim, członkiem WRON”. Choć nie wprost, to zdarzenie nieźle ilustruje specyfikę kłopotów z naszą tożsamością, polityką kulturalną i pamięcią historyczną.
Socjalista i outsider
Jest rzeczą istotną, by we wszystkim, o czym była tutaj mowa, widzieć Orwella właśnie jako brytyjskiego socjalistę. Owszem, outsidera, który nie poddał się konformizmowi swoich czasów. Za każde trzeźwe słowo pod adresem Związku Radzieckiego odpowiednio mu odpłacano. On sam, puentując ironicznie, wyliczał inwektywy pod swoim adresem, kierowane przez brytyjskich „poputczików”: „Faszystowska hiena... Faszystowska ośmiornica... Oni bardzo lubią zwierzęta”. Wprost stwierdzał, że nie powstanie w powojennej Anglii zdrowy ruch socjalistyczny, „gdy będzie się akceptować każdą zbrodnię, jeśli tylko popełnił ją ZSRR”.
Z drugiej strony nie miał złudzeń wobec warstw posiadających. Na kartach „Dzienników wojennych”, opisując życie w bombardowanym przez Niemców Londynie, stwierdzał: „Każdy, z kim rozmawiałem, zgadza się, że opuszczone umeblowane domy na West Endzie powinno się przekazać osobom pozbawionym dachu nad głową, przypuszczam jednak, że te zamożne wieprze wciąż mają dość silne wpływy, żeby temu zapobiec”.
Ta nieoczywistość tożsamości pisarza, która rozsadza sztampy, nawyki umysłowe opinii publicznej, powoduje, że pamięć o nim jest tyleż uprzejma, co zdawkowa. Pisarz nie ma w Polsce swojej ulicy, choć na nią zasługuje. Nie cenimy nielicznych przyjaciół, wolimy narzekać, że świat nas nie szanuje. Ale jaka jest nasza wdzięczność właśnie wobec tak sprawdzonych jak George Orwell?"

"Bohaterem naszych czasów staje się bohater z nie naszych czasów. W mijającym roku w charakterze wzorca występowali na przykład żołnierze wyklęci, ci z kart licznych wydawnictw historycznych oraz z popularnego serialu „Czas honoru”.
Serial właśnie się skończył. W ostatnich odcinkach większość żołnierzy poległa śmiercią bohaterską, ale ci, którzy pozostali przy życiu, mogliby wystąpić w kolejnym sezonie, gdyby była taka potrzeba. „Czas honoru”, popularny także na płytach DVD, z pewnością znajdzie się w niejednym domu pod choinką jako prezent świąteczny. Opowieść o tragicznych losach młodych ludzi, którzy po zakończeniu wojny prowadzą własną wojnę z opresyjnym systemem komunistycznym, swój sukces zawdzięcza w dużej mierze młodym wykonawcom. Z oddaniem wykraczającym poza profesjonalny warsztat wcielali się w role żołnierzy podziemia niepodległościowego, zwanych dzisiaj wyklętymi. (Termin ten pojawił się po raz pierwszy w tytule książki Jerzego Ślaskiego „Żołnierze wyklęci” w 1996 r.). Grani przez nich bohaterowie stali się idealnymi wręcz nosicielami cnót nieco już zapomnianych, takich jak męstwo, honor, odwaga i ofiarność, ale też szczera przyjaźń i lojalność.
Gdyby przeprowadzić sondaż i zapytać, jakiego bohatera pozytywnego zaproponowały nam w mijającym roku kino i telewizja, z pewnością byliby to właśnie waleczni młodzieńcy i odważne dziewczyny z „Czasu honoru”. Fenomen trwającego już sześć sezonów serialu to jednak nie tylko sprawa tzw. słupków oglądalności. W ostatnim czasie obserwujemy w Polsce prawdziwy boom na historię ojczystą (co Daniel Passent nazwał rozkwitem przemysłu historycznego). W księgarniach mamy całe półki książek historycznych, w kioskach mnóstwo poświęconych historii miesięczników oraz wydawnictw okolicznościowych. Nawet tabloidy zaczęły dołączać specjalne wkładki, co niechybnie świadczy o tym, iż podaż nadąża za popytem.
Największym zainteresowaniem cieszą się dzisiaj te rozdziały podręcznika narodowych dziejów, których nauczyciele zazwyczaj nie zdążą przerobić przed końcem roku szkolnego. Wojny punickie, jak najdokładniej omawiane, podobnie wojny stuletnie i trzydziestoletnie, pierwsza światowa i druga już po łebkach, a dalej to już praca własna. Nie każdy ją wykonał, pomijając, że dla starszych roczników były to tzw. białe plamy, które dopiero teraz, po latach, próbują wypełnić. Serial spełnił więc także funkcję poznawczą, tym bardziej że był ciekawie napisany i profesjonalnie zrealizowany. Oraz idealnie trafił w nastroje i oczekiwania masowego widza.

Dla kogo miejsce na piedestale

Laureatem tegorocznej Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza został Wacław Holewiński, autor książki „Opowiem ci o wolności”  o równoległych losach dwóch kobiet z Narodowych Sił Zbrojnych, które po ciężkich przejściach wojennych trafiają do więzienia jako wrogowie władzy ludowej. Laureat, odbierając nagrodę, powiedział: „Obserwuję od jakiegoś czasu ogromną zmianę, która następuje w młodym pokoleniu. To szukanie własnej tożsamości i własnych bohaterów. Bardzo często są to właśnie bohaterowie lat wojny i powojnia, żołnierze wyklęci. Wielu młodych ludzi znalazło w nich wzorzec oddania ojczyźnie, poświęcenia dla niej, gdy trzeba, absolutnie wszystkiego. Cieszę się, że dołożyłem do tego swą malutką cegiełkę”.
Jest zapotrzebowanie na bohatera silnego i niezłomnego, z rysem tragicznym, niepogodzonego z wyrokami historii. „Armia Krajowa jest mało prawicowa” – zauważył niedawno historyk Marcin Zaremba. Na piedestale stawiani są bojownicy podziemia niepodległościowego, przede wszystkim z WiN (Wolność i Niezawisłość) i NSZ. Oto jedna z wielu tego typu informacji, jakie można znaleźć w gazetach prawicowych: „17 listopada 2013 odsłonięto pomnik płk. Łukasza Cieplińskiego i jego podkomendnych z IV Zarządu Głównego WiN. W uroczystości wzięli udział działacze: Narodowego Rzeszowa, Narodowej Łęcznej, Narodowej Dębicy, MW i kibice Resovii”."

Brak komentarzy: