czwartek, 10 stycznia 2013

Jacek Trznadel o Józefie Makiewiczu



Józef Mackiewicz - kalendarium życia i twórczości
1902 – 1 kwietnia urodził się w Petersburgu. Do metryki wpisano mu: „syn potomstwiennych dworian wilenskoj gubernii”.
1907 roku rodzina Mackiewiczów przenosi się do Wilna.
1910 – Zaczyna uczęszczać do gimnazjum klasycznego Winogradowa.
1919 – 1. stycznia niespełna siedemnastoletni uczeń VI klasy gimnazjum idzie jako ochotnik na wojnę z bolszewikami. Służy w 10. pułku ułanów Litewsko-Białoruskiej Dywizji, następnie – na własne życzenie – zostaje przeniesiony do 13. pułku majora Dąbrowskiego.
1920 – 15 lipca 13. pułk osłania odwrót wojsk polskich z Wilna.
1921 – Mackiewicz rozpoczyna studia przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Od listopada 1921 do maja 1922 pracuje w Muzeum Zoologicznym w Warszawie na stanowisku pomocnika kustosza zwierząt kręgowych.
W latach 1922-39 pracuje w Słowie redagowanym przez starszego brata, Stanisława. Działalność dziennikarska Mackiewicza była bardzo wszechstronna, ale głównie walczył z administracją polską, starającą się zniszczyć wielonarodowościową i wielowyznaniową mozaikę dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego w imię „polskiej racji stanu”.
1939 – 17. września na wieść o wkroczeniu Armii Czerwonej ucieka do Kowna. 25. listopada po zajęciu Wilna przez Litwinów zaczyna wydawać (będąc zarazem redaktorem) jeden z dwóch polskich dzienników,Gazetę Codzienną. Z o wiele mniejszym powodzeniem niż przed wojną (ze względu na bardziej radykalny nacjonalizm administracji litewskiej) stara się walczyć o utrzymanie charakteru kraju.
1941 – Lipiec – niemieckie władze okupacyjne proponują Mackiewiczowi redagowanie pisma w języku polskim. Odmawia kategorycznie.
W wydawanym przez władze niemieckie po polsku Gońcu Codziennym zamieszcza kilka tekstów, m.in.: „Moja dyskusja z NKWD” i „Prorok z Popiszek”, które po wojnie wykorzystał w powieści Droga donikąd. Publikacje te stały się powodem oskarżeń o kolaborację z hitlerowcami.
1943 – W maju na zaproszenie niemieckie i za zgodą polskich władz podziemnych jedzie do Katynia, by być świadkiem ekshumacji zwłok oficerów polskich. Po powrocie udziela Gońcowi Codziennemu wywiadu pt. „Widziałem na własne oczy”.
Jesienią jest przypadkowym świadkiem masakry Żydów na Ponarach.
1944 – W maju, aby uniknąć drugiej okupacji sowieckiej, rodzina Mackiewiczów przedostaje się do Warszawy. 30 lipca opuszczają Warszawę i docierają do Krakowa, gdzie w październiku Mackiewicz napisał broszurę Optymizm nie zastąpi nam Polski.
1945 – 18. stycznia Armia Czerwona zbliża się do Krakowa, Mackiewiczow ucieka „przed wyzwoleniem” do Rzymu, gdzie opracowuje białą księgę o zbrodni katyńskiej.
Rzymski Orzeł Biały publikuje reportaż „Ponary-Baza”.
1946-47 – Mackiewicz zaczyna drukować regularnie w pismach emigracyjnych, m. in. Lwów i Wilno, Wiadomości, Kultura (od riku 1951). Współpracuje też z prasą rosyjską, litewską, ukraińską, i białoruską.
1947 – W kwietniu Mackiewicz przenosi się do Londynu.
1951 – The Katyń Wood Murders – pierwszą książką na ten temat; ukazała się po angielsku, następnie była tłumaczona na wiele języków.
1951 – Powołany przez specjalną komisję Kongresu Amerykańskiego do zbadania zbrodni katyńskiej jako świadek i ekspert zarazem.
1955 – Mackiewicz wyjeżdża do Monachium.
1985 – 31 stycznia – Józef Mackiewicz umiera w Monachium.


Jacek Trznadel
JÓZEF MACKIEWICZ

SOWIECKIE „JĄDRO CIEMNOŚCI”


Właściwą materię książek Józefa Mackiewicza stanowiła historia, nawet wtedy gdy rzadko, na przykład w nowelach, zajmował się przede wszystkim ludzką psychologią. A za historię Mackiewicz miał prawie wyłącznie to, co było związane z historią Polski, a raczej tylko to, co działo się na północnych kresach Rzeczpospolitej, mówiąc szeroko: w Polsce wschodniej dwudziestolecia i na dawnych Ziemiach Zabranych. On sam określał to jako obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego, odrębny od Korony. Ta kresowa historia Polski to przede wszystkim historia zderzenia z Rosją. Ponieważ jednak Rosja za życia Mackiewicza przekształciła się w Rosję sowiecką (nominalnego upadku komunizmu Mackiewicz nie dożył), tematem historii dla pisarza stało się okrutne zderzenie kresów Rzeczpospolitej z rzeczywistością sowiecką, z sowieckim najazdem. Lewa wolna mówi o najeździe bolszewickim dwudziestego roku, dylogia: Droga donikądNie trzeba głośno mówić, odbywa się na Wileńszczyźnie i na kresach północno wschodnich w strasznym czasie drugiej wojny.
Dramat życia Mackiewicza, którym były oskarżenia o współpracę z propagandą hitlerowską, począł się z chęci dania świadectwa tej brutalnej obecności sowieckich okupantów na kresach Rzeczpospolitej. Opis mordu w Prowieniszkach to pierwszy z jego tekstów drukowanych w koncesjonowanym przez propagandę niemiecką „Gońcu Codziennym”, a inne teksty są także poświęcone problemowi sowieckiemu. Miało to być znamienne ostrzeżenie dla Polaków i zapełnienie luki, której akowska Polska podziemna nie wypełniała. Te kilka tekstów w „Gońcu Codziennym” kosztowało Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony na szczęście przez komendanta AK okręgu wileńskiego, Wilka Krzyżanowskiego. Ostatnim tekstem drukowanym w „Gońcu Codziennym” tym razem za cichą zgodą władz AK był reportaż z Katynia: Widziałem na własne oczy.
I tak się stało, że to co Mackiewicz zobaczył na własne oczy jadąc 20 maja 1943 roku do Katynia, miało się stać nigdy nie mijającą obsesją pisarza i argumentem najważniejszym, ukazującym straszność sowieckiego ludobójstwa. Zbrodni tej nie poświęcił Mackiewicz żadnego utworu literackiego, stał się jedynie jej dociekliwym badaczem, pierwszym jej historykiem. Badaniu jej okoliczności, a także historycznych oddziaływań, poświęcał artykuły i eseje do końca życia.
Badaczy i historyków Katynia jest legion. Ale pośród nich są tylko dwaj wybitni pisarze, którzy pisali o Katyniu jako świadkowie ekshumacji 1943 roku (jeśli nie liczyć Jana Emila Skiwskiego, który ogłosił jeden krótki reportaż). To Ferdynand Goetel i właśnie Józef Mackiewicz. To, co zrobił dla rozświetlenia ponurej ciemności Katynia Goetel, zawarte jest w jego książce Lata wojny (Londyn 1956), w postaci dwu rozdziałów, własnego reportażu i refleksji oraz - przesłuchania Iwana Kriwoziercewa, najważniejszego świadka katyńskiego.
Mackiewicz nigdy nie przestał myśleć i pisać o Katyniu. I to jemu właśnie, jeszcze „na ziemi włoskiej”, w Ankonie, w roku 1945, powierzono opracowanie „białej księgi” o zamordowaniu oficerów polskich. Pisarz beletrysta, który decyduje się uszczknąć drogocenne godziny swemu pisarstwu, by poświęcić je opracowaniu historycznemu, musi mieć ku temu ważne powody. Zdecydował się Mackiewicz na opracowanie książki o Katyniu, gdyż wiedział dobrze, że akt oskarżenia reżimu sowieckiego, w tej książce przez niego sformułowany, stanowi także podstawową przesłankę jego historycznej postawy jako pisarza. Większość jego książek artystycznych (nie mówiąc o esejach) nie do pomyślenia jest bez obecnej w nich lub w ich tle refleksji nad istotą i praktyką komunizmu. A w praktyce komunizmu rosyjskiego w samym centrum znajdowało się ludobójstwo popełnione w Katyniu. Było ono niewątpliwie owym, parafrazując metaforę Josepha Conrada, komunistycznym „jądrem ciemności”.
Opisem Katynia i innych zbrodni sowieckich popełnionych na Polakach, potwierdzał także Mackiewicz swój związek w materii historycznej z polskością. Rozliczne bowiem były zbrodnie komunizmu i wiele byłoby innych dowodów ludobójstwa. Ale Mackiewicza interesowała przede wszystkim zbrodnia na Polsce, choć pisarz ten potrafił pochylać się i nad innymi ofiarami przemocy, jak świadczy przykład opisanej przez niego zdrady nad Drawą, popełnionej przez aliantów wobec kozackiej „kontry”.
Spisywanie prawdy z życia, reportaż historyczny - bo historykiem w akademickim znaczeniu pisarz nie był - nie kłóciło się z metodą prozy artystycznej Mackiewicza. Było jej częścią. Interesowało go przecież tylko zdarzenie z życia i przede wszystkim prawda historyczna. Ogłaszanie prawdy o zbrodni katyńskiej wyrażało jego program etyczno polityczny, jakim była walka z komunizmem. Sprawa katyńska poświadczała także ugięcie się demokracji zachodniej przed komunizmem, wyrażające się w przemilczaniu, zamazywaniu i odsuwaniu na bok katyńskiego ludobójstwa. Jednocześnie sprawa katyńska po 1943 roku stanowiła dla Mackiewicza - i nie tylko dla niego - klasyczny przykład posługiwania się fałszerstwem historycznym przez ideologię komunistyczną i państwo sowieckie. Jeśli dobrze wczytać się w książki Mackiewicza, zwłaszcza te odnoszące się do drugiej wojny światowej to pojawiające się tam komentarze do postaw komunistycznych są także komentarzami do kontekstu, w jakim popełniono i ukrywano zbrodnię katyńską.
Wróćmy do „białej księgi”, jakiej opracowania podjął się Józef Mackiewicz na zlecenie tak zwanego Biura Studiów przy II Korpusie gen. Andersa we Włoszech. Wszyscy znamy tę książkę, nosi ona tytuł Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Była wydawana bezimiennie, wiele razy, z przedmową gen. Andersa. Dlaczego nie nosi nazwiska pisarza? Sądzę, że z tego samego powodu, dla którego nie pomieszczano w kolejnych wydaniach żadnej relacji Mackiewicza (poza pierwszym wydaniem), a także Goetla. Określone czynniki byłego rządu londyńskiego bały się prawdopodobnie panicznie wszelkich posądzeń o udział byłych „kolaborantów” w pracy nad katyńską „księgą”. Poszło to tak daleko, że z relacji Iwana Kriwoziercewa, koronnego świadka katyńskiego, relacji spisanej przez Ferdynanda Goetla, wykreślono informację, że Kriwoziercew był w Gniezdowie członkiem niemieckiego Ordnungsdienst i że jego ojca rozstrzelało NKWD.
Jako autor Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów zaczął występować Zdzisław Stahl, były zleceniodawca Mackiewicza w Biurze Studiów, który po „odebraniu” księgi Mackiewiczowi dokonał w niej jeszcze prac redakcyjnych i uzupełnił ją o nowo znalezione materiały. Próbowano „odkupić” książkę od Mackiewicza, za cenę zrzeczenia się autorstwa, na co autor się nie zgodził, potem Mackiewicz myślał nawet o wytoczeniu procesu gen. Andersowi, pod którego nazwiskiem książka ukazała się we Francji. W końcu Mackiewicz zrezygnował ze wszystkiego, dla dobra sprawy polskiej. Do końca życia jednak podtrzymywał wersję o swoim autorstwie, nigdy nie zdementowaną przez Stahla i wydawców.
O tym autorstwie świadczy mocno inna książka: Mordercy z lasu katyńskiego , podpisana nazwiskiem Mackiewicza, która ukazała się w przekładzie na osiem języków, począwszy od wydanie niemieckiego z roku 1948: Katyn ungesühntes Verbrechen. Książka ta ukazuje swoim układem, rodzajem zebranego materiału, że jest inną wersją Zbrodni katyńskiej. Wersją, jak to sam Mackiewicz określił, bardziej potoczną, przystępną, bardziej dziennikarsko eseistyczną. Konkurencja jednak Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentówsprawiła, że wersja polska tej drugiej książki Mackiewicza nie ukazała się nigdy za życia autora, a pewne jej fragmenty były publikowane i tłumaczone na polski... z języka angielskiego.
Na szczęście zachował się w Nowym Jorku maszynopis polskiego tekstu książki, z odręcznymi poprawkami autora. Tak już jest w Polsce, że dzieła największych czekają na druk w atmosferze obojętności całe dziesięciolecia. Lub w atmosferze wrogości, jak w wypadku Mackiewicza.
Chociaż Józef Mackiewicz powracał do sprawy katyńskiej przez całe swoje życie, a ostatnim bodaj tekstem na ten temat jest posłowie do rosyjskiego tłumaczenia książki, napisane w r. 1983, a więc zaledwie dwa lata przed śmiercią pisarza (wydane w Kanadzie w r. 1988), rozwój badań zwłaszcza w ciągu kilku lat ostatnich zdystansował autora. Rzecz to zupełnie normalna. Przypominam sobie, jak musiałem przerabiać własne szkice o Katyniu, gdyż pojawiały się nowe dokumenty, odkrywano nowych świadków i fakty. Jednak podstawowa masa ocen ogólnych i szczegółowych, wniknięcie w tzw. fakty klasyczne zbrodni, następnie w historię międzynarodowej recepcji sprawy Katynia, w tajniki propagandy sowieckiej - czynią z tekstów Mackiewicza źródła klasyczne, których waga nigdy nie ulegnie pomniejszeniu i które pozostaną odniesieniem dla historyków. Tyczy to także faktu, że był Mackiewicz jednym z najbardziej przejmujących wyrazicieli reakcji opinii polskiej, polskiej świadomości i sumienia wobec takiej narodowej klęski. Są zresztą sprawy, związane z Katyniem, którymi zajmował się tylko Mackiewicz. Tyczy to także czułego rejestrowania w swych esejach rozwoju wiedzy o zbrodni katyńskiej, demaskowania kłamstw propagandy sowieckiej, w czym sam odegrał dominującą rolę. W tym sensie ta książka Mackiewicza jest także „kroniką” czterdziestu lat sprawy Katynia, od 1943 roku aż prawie po śmierć autora.
To, co napisał Mackiewicz o Katyniu, dystansuje wszystko inne, co o Katyniu napisano. W tym też sensie, że to on właśnie na przestrzeni lat czterdziestu opisał wiernie świadomość historyczną, rozpiętą między prawdą a mitem Katynia. Popełniał omyłki (ustosunkowuję się do nich w uwagach redakcyjnych), ale popełniał ich mniej, niż niektóre książki, uchodzące za wzorowe i wyprzedzające Mackiewicza w kontakcie z czytelnikiem w Polsce (prócz jego Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów). Te książki zresztą napisano już po jego podstawowych pozycjach, czerpano z niego, nie dorównując mu szerokością ujęć i analiz.
Ale dziś, ze względu na dostępność niektórych nowych dokumentów, które pewne domysły i dedukcje, co do szczegółowych faktów, zamieniły w ścisłe konkretne pewniki, będziemy w tej książce szukać także - Mackiewicza pisarza, którym był przecież nie tylko w swoich powieściach, ale także w esejach, artykułach i rozprawach historycznych.
Pisząc o Katyniu, Mackiewicz staje w szeregu bardzo wybitnych pisarzy historycznych, których teksty odległe od nudnej i pedantycznej naukowości czyta się z zapartym tchem, jak kawałek życia, tak jak czytano w XIX wieku Karola Szajnochę czy Ludwika Kubalę, przedstawicieli gatunku „opowiadanie historyczne”, czy „szkoły opowiadającej”, lub w czasie ostatniej wojny i po niej na przykład Melchiora Wańkowicza. To właśnie przez ten typ pisarstwa, który przecież nigdy nie odejdzie bezpowrotnie, czytelnik dowiaduje się, że historia jest materią życia, a nie tylko jego - jak uczyli starożytni: nauczycielką (magistra vitae).
Nie suche fakty interesują więc Mackiewicza, ale ich pojawienie się zawsze z ludzką otoczką i ich znaczenie zawsze ludzkie, bez którego nie byłyby one dla pisarza interesujące. Tak jest w opisach ekshumacji katyńskich z 1943 roku, gdzie ważne jest wszystko: pejzaż, szczegół, sposób docierania wydarzeń do świadomości, wielowarstwowość historycznego znaczenia, ale i przeraźliwa bezpośredniość faktów. Tak, powie ktoś, ale Mackiewicz był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Znamy jednak wiele innych opisów pozostawionych przez świadków z katyńskiego lasu, żaden z nich nie pozostaje w pamięci, prócz krótkiego niestety opisu Ferdynanda Goetla. Bez opisów Mackiewicza dotyczących Katyniu musielibyśmy dziś mówić: pisarza przy tym nie było.
Ale był. Chodzi o to, że był nawet tam, gdzie cieleśnie go nie było. Przeżywamy wymowę realistycznych opisów takich szkiców, jak Widziałem na własne oczy, czy Dymy nad Katyniem, ale podobna, czasem wręcz powieściowa obrazowość towarzyszy szkicowi Mackiewicza o ludobójstwie sowieckim w Winnicy, gdzie pisarz wyszedł li tylko od niemieckiego raportu Massenmord in Winnica. Jeśli przeczytać stroniczki o Winnicy innego, wybitnego przecież pisarza, jakim jest Sołżenicyn, widać jak jego opis ustępuje Mackiewiczowi. A przecież Mackiewicz w zasadzie nie wymyśla fikcji, czasem tylko dynamizuje statyczny obraz przekazu, za pomocą kilku zaledwie kresek. Oto, jak uruchamia Mackiewicz dwa trzy zdania relacji o zbrodni w Winnicy:
Kowal, zamieszkały przy ul. Podlinnej 10, był pierwszy, który w marcu 1938 zapytał, ma się rozumieć tak niby, od niechcenia.
- A co za tym płotem będzie?
- Park Kultury i Oddycha.
- Aha, no cóż, może i dobra rzecz...
Ale w nocy wlazł na drzewo, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył wykopanych sześć dołów i zlazł z drzewa. Tymczasem co noc zajeżdżały tam samochody ciężarowe, pokryte brezentem, i wyrzucały jakiś ładunek. Skrepka był zaprawdę dziwnym człowiekiem, bo po upływie roku jeszcze raz wlazł na to samo drzewo: widzi że za szeregiem zasypanych już dołów powstał ich nowy długi rząd...
Jeszcze jeden, o nazwisku Hulewicz, ze stacji hydro-biologicznej, raz się zatrzymał, spojrzał.
- Ty! - krzyknął strażnik pod płotem - czego stanął! Proliwaj swoją drogą! 
Wróćmy do właściwego tematu katyńskiego. W preambule niejako swojej książki Mackiewicz opisuje niedotrzymanie układu kapitulacyjnego zawartego między obrońcą Lwowa, gen. Langnerem i jego garnizonem, a sowieckim generałem Timoszenką, w wyniku czego oficerowie, którym obiecano swobodne odejście, zostali wywiezieni do Starobielska, a następnie zamordowani w Charkowie. Oto scena, gdy gen. Langner powraca ze swym adiutantem z Moskwy po nieudanym proteście:
Lot powrotny do Lwowa odbywa się w lepszych warunkach atmosferycznych, ale pasażerowie, wyczerpani nerwowo, przeoczają niektóre widoki, jak na przykład linię kolejową, biegnącą od dawnej polskiej stacji granicznej Zdołbunów - Szepietówka, która z góry wygląda jak cienka niteczka. A szkoda. Gdyby się przyjrzeli baczniej, dostrzegliby niewątpliwie długie gąsieniczki wagonów towarowych, sunących w kierunku Berdyczowa i Kijowa, a za nimi pasmo dymów od lokomotyw, które je ciągną z wysiłkiem. Co może być w tych wagonach? Towary, maszyny wywożone z Polski? Nie dojrzeć wprawdzie z tej wysokości, nie przebić wzrokiem dachu, ale domyśleć się było można, czy nie?... Nie! Oficerowie polscy, choć są zmęczeni i zdenerwowani, ale w gruncie dobrej myśli. Wiozą przecie ze sobą uroczyste słowo generała Szaposznikowa.
Można więc sobie wyobrazić ich zdumienie, gdy we Lwowie dochodzi ich wieść, że znaczne kontyngenty rozbrojonych oficerów i żołnierzy polskich już są po cichu wysyłane, rzekomo w głąb Rosji!
I tutaj znajdujemy ten sam tok, charakterystyczny raczej dla opisów powieściowych Mackiewicza, niż dla znanych mi relacji o gen. Langnerze i kapitulacji Lwowa. Jednocześnie właściwie brak tak zwanej fikcji. Nasuwa się wniosek, że szkice katyńskie Mackiewicza mogą być analizowane nie tylko jako „opowiadania historyczne”, gdy je porównać z Szajnochą, Kubalą, czy Wańkowiczem. Stanowią także znakomity materiał do analizy porównawczej konstrukcji fragmentów prozy powieściowej pisarza. Okazuje się, że są to rzeczy strukturalnie podobne, jeśli nie jednorodne. U podstaw jednego i drugiego opisu leży owo zdanie, wypowiedziane przez pisarza przy okazji sporu z Włodzimierzem Odojewskim: „Jedynie prawda jest ciekawa”.
Porównajmy, jak zestawienie porządku natury i porządku ludzkiego, który zadaje gwałt naturze podobne jest w reportażu historycznym Mackiewicza i w jego prozie artystycznej. Oto opis katyńskiego lasu, maj 1943 roku:
Raptowne zahamowanie przed bramą i druty kolczaste przecinają pasmo wyobraźni. Wszystko naraz staje się realne. Żandarm, z blachą na piersi. Deszczyk, który wciąż kropi. Ptaszek, który słusznie o tej porze domaga się wiosny: „tiń-tiń-tiń!” A ponad tym wszystkim straszliwy, dławiący odór trupi. [...] Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w głąb [...] Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem to nogami to głową, sprasowane w trupim soku [...] martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. [...] I nawet na chwilę wyjrzało słońce. [...] promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym zębie czyichś tam, w głębi na wpół otwartych ust.[...] W takich chwilach samo życie wydaje się cynizmem.
W prozie artystycznej Mackiewicz środki takie zostaną rozbudowane, ale są podobne. Tak wygląda początek wojny światowej w Sprawie pułkownika Miasojedowa:
Na brzózkach zaczęły już żółknąć listeczki, dalej słał się dywan wrzosu. Przed oczami migotał, unosił się to opadał rój komarów. [...] Łomot! Pocisk runął w to właśnie miejsce [...] Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca...
Substancja reportażu nie jest dla Mackiewicz substancją anty-powieściową. Napisze przecież w przedmowie do powieści Nie trzeba głośno mówić:
Zastosowałem metodę wprowadzania postaci powieściowych w bezpośrednie zetknięcie nie tylko z autentycznymi wypadkami, ale też z autentycznymi ludźmi [...] surowe przestrzeganie podziału na „fiction” i „non-fiction” wydaje mi się anachronizmem.
To oczywiście w odniesieniu do powieści. Mackiewicz napisze zresztą w przedmowie doSprawy pułkownika Miasojedowa, że: „nie jest studium historycznym, jest powieścią o tym, co było”. Tak więc prozie artystycznej przyznaje się tu nawet jakby większą bliskość życia. Choć nie ma zapewne dla Mackiewicza innej różnicy między dwoma tymi gatunkami, prócz tej, że studium historyczne powinno być bardziej kompletne w rejestracji faktów. Ale faktów nikomu nie wolno zmieniać. Chciałbym jednak przypomnieć polemikę Mackiewicza z Włodzimierzem Odojewskim.
Mackiewicz wytknął autorowi powieści Zasypie wszystko, zawieje nieścisłość pewnych realiów odnoszących się do Katynia. Jak wiadomo, bohater powieści Paweł, udaje się do Katynia by szukać tam szczątków zamordowanego krewnego. Mackiewicz zwrócił uwagę, że inaczej niż u Odojewskiego rzeczywiste ekshumacje nie odbywały się „w środku lata” (zakończono je w pierwszych dniach czerwca), las katyński odległy jest o 4 kilometry, nie zaś kilometr od Gniezdowa. Wydobyte zwłoki chowano w kilku nowych grobach masowych (Odojewski pisze o wielkiej ilości pojedynczych mogił), na grobach masowych postawiono krzyże po zakończeniu ekshumacji (Odojewski wspomina o krzyżu na każdej pojedynczej mogile). Inne szczegóły, na które zwrócił uwagę Mackiewicz są tego samego charakteru.
Choć dla powieści Odojewskiego szczegóły te nie miały zapewne większego znaczenia (zostały później przeredagowane), godzę się tutaj z argumentacją Mackiewicza. Tam, gdzie chodzi o „legendarne” niemal realia i wydarzenia historyczne, a jednocześnie szczegółowo znane i opisane, także fotograficznie, literatura powinna je relacjonować wiernie, a dla innych swych celów wciskać się w luki, zostawiające dosyć miejsca na mit, apokryf nawet. Mackiewicz:
Z upełnie nie widzę powodu odbiegania w twórczości literackiej od prawdy historycznej, żeby wywołać zamierzony efekt „prawdy artystycznej”.
Ale Mackiewicz wie zarazem, że nie może być mowy o sprowadzeniu literatury do reportażu. Prawda czysto artystyczna, powieściowa jest niezbędna:
aby oddać tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale wyrazić stronę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń? która bywa nie tylko drugą połową prawdy dokumentarnej, ale czasem nawet ważniejszą. Tego nie zastąpi najbardziej nawet precyzyjny, ale suchy zestaw faktów. 2
Więc znów jakby pobrzmiewa nuta o wyższości literatury.
Brzmi to zresztą jak autokomentarz do własnych publikacji o Katyniu. A może i żal, że w tym, co on sam napisał na ten temat przez całe życie, nie doszedł jednak do tej syntezy duchowego wrażenia, do której zdolna jest tylko literatura. Nie wiem, czy Mackiewiczowi marzyła się książka artystyczna o Katyniu (fragmenty jej na pewno zostały utrwalone w tej materii reportażowej). Sądzić należy, że nie powstały jednak warunki do napisania takiej prozy, Katyń nie stał się bowiem za życia pisarza całością niejako zamkniętą i wyjaśnioną. Był wciąż faktem politycznym, uosabiając jedną z największych zbrodni wieku i międzynarodowe fałszerstwo. Wiedział Józef Mackiewicz jako autor Sprawy pułkownika Miasojedowa, że prawda nie od razu zwycięża, że racja stanu wystarcza do popełnienia zbrodni i zatuszowania prawdy.
Chcę tu postawić pytanie, na które nie ma pewnej odpowiedzi. Dlaczego uważając prozę artystyczną za gatunek wyższy, nie pokusił się Mackiewicz o wyrażenie Katynia przez konstrukcję artystyczną, zawierającą owo „geistliches”? Czy nie dlatego, że wciąż musiał publicystycznie walczyć przeciw fałszowi, popełnianemu w imię nie moralności, lecz cynicznego modus vivendi?
I jeszcze jedno: każdy pisarz zbiera materiały do powieści realistycznej, niezależnie od sposobu, w jaki to czyni: w postaci wyciągów historycznych, lektur, czy wewnętrznej tylko rejestracji faktów i przemyśleń. Każdy pisarz wie także, jak niebezpieczne jest dla przyszłego dzieła ujawnianie tych studiów nad nim, w formie poprzedzających właściwe dzieło publikacji cząstkowych. Wie, jak można - nie napisawszy jeszcze - już się wypisać. Ale Mackiewicz rozumiał, że bezpośrednie świadectwo o Katyniu jest dla Polski zbyt ważne, aby łączyć je z fikcją. Zgodnie zresztą z analizowanym tu artystycznym credo pisarza, Mackiewicz musiałby przenieść akcję swej - powiedzmy - powieści w rejony geograficzne czy socjologiczne sobie nieznane. A tego unikał. Zawsze zresztą swoją drogę pisarską znaczył podwójnym temperamentem: dziennikarza-publicysty i twórcy form artystycznych. Stąd dwie linie jego twórczości.
Pierwsza linia to pozycje takie jak: Bunt RojstówKontra, reportaże katyńskie rozpoczęte wywiadem: Widziałem na własne oczy i książką Katyń - zbrodnia nie ukarana (1948), oraz publicystyka w ścisłym tego słowa znaczeniu, jak książki o Watykanie i Zwycięstwo prowokacji. Linia druga to przede wszystkim: dylogia wojenna Droga donikądNie trzeba głośno mówić, wreszcie Sprawa pułkownika Miasojedowa i Lewa wolna. Są to dwie różne linie, a przecież wiemy, ile te formy łączy, nie tylko to samo pióro. Łączy je niewątpliwie wkraczająca w prozę artystyczną Mackiewicza realistyczna wierność faktom i nieraz dyskurs publicystyczny, gdyż prozę artystyczną miał Mackiewicz za formę synkretyczną.
Ale nie czujmy żalu z powodu nie napisanej przez Mackiewicza powieści o Katyniu. Gdyż powiew owego „geistliches” wkracza w reportaż publicystyczny, a zwłaszcza czujemy ten powiew w opisie tragedii elity polskiej, wojskowej i umysłowej, której kres znaczyły doły Katynia i nieznane jeszcze Mackiewiczowi doły Charkowa i Miednoje.
Warto tu zauważyć, że wszystkie prawie książki Mackiewicza ukazują ducha wojen i przemocy i mieszczą się także w dominacji związanych z historią militariów w jego prozie. Jednocześnie terenem ich dziania się - jak sygnalizowałem - jest obszar kresów polskich, a by rzec ściślej: ta trwająca mimo podziałów, rozbiorów, zmiany epok i systemów trwałość pewnych cech na terytorium polskiej kresowej Rzeczypospolitej, tej niezmiernej połaci cywilizacyjnej Ziem Zabranych i kresów polskich, nie naruszonych w pewnych cechach przez stulecia, i zniszczonych dopiero przez komunizm. Jeśli Mackiewicz wolał nazywać ten obszar Wielkim Księstwem Litewskim, miał powód po temu.
Jawi się w obserwacji spraw tego terenu Mackiewicz nie jako polski szlachcic czy polski nacjonalista lub odwrotnie, ludowiec czy rewolucjonista, lecz tylko jako „człowiek stamtąd”, reprezentant wspólnoty, niejednorodnej oczywiście, naznaczonej jednak przede wszystkim przez czynnik polski. Ten czynnik Mackiewicz czuje i rozumie najsilniej, w jego także interferencji z innymi etnicznymi społecznościami, tam ze sobą współżyjącymi. I przeżywa Mackiewicz ich katastrofę, załamanie się. Nie czuł tego załamania rozważając metody caratu (wyrozumiałość wobec dawnej Rosji zbliża tu jakby Mackiewicza do Sołżenicyna). Bowiem apogeum nieludzkości nastąpiło po powstaniu czerwonego totalitaryzmu.
A jeszcze trzeba powiedzieć, że wszystkie gatunki pisarstwa Mackiewicza jednoczy i zespala jakby ten „uchwyt jednolitości” jakim jest polszczyzna Mackiewicza, z nalotem prowincjonalnym i kresowym. Ten prowincjonalizm kresowy, jak wiemy, wielkie obejmuje nazwiska. Wszystko to razem każe również pamiętać, że ten, który mówi, nie tylko opowiada o ludziach „tutejszych”, ale sam tym człowiekiem „tutejszym” jest. Widać to wszystko choćby w tym reportażu Dymy nad Katyniem, gdy Mackiewicz opisuje swoją rozmowę z chłopami pracującymi przy ekshumacji:
Twarze ich ożywiają się znacznie, gdy bez tłumacza zwracam się do nich płynną ruszczyzną.
- Wy co, będziecie Rosjanin?
- Nie, Polak.
- Aaaa...
- To lepiej czy gorzej?
Uśmiechają się.
Jeden zaczyna opowiadać. Rzeczy znane. Nagle spór wynika, gdy chodzi o liczbę aut, które transportowały jeńców z Gniezdowa do Katynia. „Cztery”. mówi opowiadający.
- Nie bresz! - zaprzecza grzebiący patykiem w ogniu. - Cztery „czernyje worony” (czarne kruki) były wszystkiego w smoleńskim NKWD. A jeździły tylko trzy. Czwarty zostawał w mieście. Przodem auto osobowe z enkawudzistami. A na samym końcu ciężarówka pod rzeczy. Tak było.
- Ty może widziałeś trzy, a ja widziałem cztery.
- Ze strachu pewnie, żeby i ciebie na Kosogory nie zawieźli.
Spór wydaje się nieistotny.
- A to dawno tu już było miejsce kaźni, w Kosogorach, w Katyniu?
- Ooo ho-ho-ho!! - odpowiadają prawie chórem i milkną.
- Ale nie zawsze - dorzucił któryś po chwili.
Jest to ten typ dialogu między ludźmi, który istnieje, jeśli istnieje to, co nazywa się wspólnym odczuwaniem. Dlatego pisarz polski dogaduje się przy ognisku w lesie katyńskim z rosyjskim chłopem Kisielewem. Obaj reprezentują tę samą starą kulturę kresową, choć języki mają inne.
Oczywiście obozy jenieckie dla oficerów polskich nie dotyczyły „ludzi stąd”, ale zbrodnia była kresowa, dokonała się, jej akt ostatni, w lesie Koźlińskich, na tamtejszym, jak zauważył Mackiewicz „uroczysku”, w okolicy tychże Koźlińskich i Lednickich, w lesie podwójnej nazwy, Kose Góry lub Kozie Góry, tak charakterystycznej dla nazw „na terenie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego”. A mord na oficerach polskich ukazuje Mackiewicz równolegle z ukazaniem komunistycznej zbrodni, która niszczy duchową niezawisłość tych kresów, obyczaj lokalny, aż po fizyczne trwanie milionów ludzi. Ukazując zbrodnię w Prowieniszkach i Berezweczu, w Ihumeniu i Lwowie, w Winnicy - jako tę samą zbrodnię, rozszerza Mackiewicz obraz zbrodni katyńskiej poza fakt historyczny izolowany. Dziś moglibyśmy dorzucić tu Kuropaty i inne miejscowości tych kresów. W ten sposób mord katyński jawi się na tle szerszym, obrazując jak „jądro ciemności” rozlewa się na całe obszary, niszcząc bezpowrotnie kulturę stuleci, nie należącą ani tylko do Polaków, ani tylko do Rosjan, ani Ukraińców czy Białorusinów, Litwinów wreszcie, ale do ludzi całej formacji historycznej.
Bowiem komunistyczne jądro ciemności nie jest dla Mackiewicza wielkoruskie, choć naznaczy Rosjan na wiele pokoleń, jak hitleryzm Niemców - jest po prostu nieludzkie. Jest rakiem ludzkości. Zło, niestety, może być łatwe dla człowieka. Człowieka wykształconego, jakim był tak często Nazi, czy ideolog komunistyczny, dlatego że wykształcony, i jednocześnie łatwe i bliskie prymitywnemu człowiekowi na Zachodzie i Wschodzie, dlatego że ciemny i niewykształcony.
Jednocześnie, prawie nie kontynuuje Mackiewicz tej materii naszej puścizny w historii kresowej, która ukazywała tak często waśnie etniczne, jak we wspomnianych tu szkicach Kubali czy Szajnochy, jak w dramatach ukraińskich Słowackiego czy powieściach Sienkiewicza - gdzie zło miało charakter opętania jakiejś społeczności w sporze i wojnie z drugą z powodów etnicznych, religijnych czy klasowych. To nie były zresztą czynniki nieistniejące w wieku dwudziestym i w czas drugiej wojny (te elementy są na przykład obecne w cytowanej powieści Odojewskiego). Jednak Mackiewicz bada i opisuje przede wszystkim problem komunizmu. Komunizm jest czym innym. Jądro ciemności komunistyczne dla Mackiewicza dlatego jest takie straszne, że niszczy nie tylko poszczególnych ludzi i społeczności, ale także niszczy bezpowrotnie całą kulturę. Razem z polskością, najbliższą sercu Mackiewicza. „Jądro ciemności” nie jest już dziełem jednego opętanego człowieka, jak u Conrada, lecz całej antyludzkiej formacji i ideologii.
A kiedy mówię o zniszczeniu pewnej kresowej kultury, która składała się z wielu elementów narodowościowych, ale tworzyła też pewną, przenikającą wszystkich jedność, jakby normę, trzymam może w ręku klucz do tego składnika powieści Mackiewicza, którym jest tworzenie bohaterów prostych i nie wyrafinowanych. Bo też Mackiewiczowi nie chodzi o starcie się z historią jednostki symbolicznej i wybitnej. Żadna z jego powieści nie dostarcza nam nowego Kmicica czy Wołodyjowskiego. Ani duchowych mocarzy, jak w kresowej prozie Tadeusza Micińskiego. Bohaterem jest tu pewna zbiorowość, niby przeciętna, w której jednak każda jednostka nadawała się jakby do powieści. Zaś Katyń był dla Mackiewicza i symbolem, i konkretem zagłady zbiorowości, dlatego że ta zbiorowość składała się z indywiduów, z których każdy został osądzony indywidualnie i zginął dlatego - jak dziś dobrze wiemy - że był tym, kim był. Więc także indywidualizm ludobójstwa i indywidualizm zbrodni pierwszy zauważył Mackiewicz:
Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To jednak, co najbardziej nęka wyobraźnię, to indywidualność morderstwa, zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nie jest masowe zagazowanie, ani ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu; tysiąc za tysiącem.
Ze względu na to, że Józef Mackiewicz był może najpilniejszym i ciągłym obserwatorem tego tematu spośród historyków, jego szkice wprowadzają także w historię sprawy Katynia, od roku 1943, po ostatnie lata życia artysty. I niezależnie od tego, czy pisarz mylił się w szczegółach (rzadko), czy relacjonował tylko hipotezy historyczne, ta długa historia obserwowana i komentowana przez Mackiewicza jest fascynująca, gdyż odnosi się do jednego z najważniejszych faktów historii Polski. Ta książka jest źródłem historycznym, ale i częścią polskiej prozy, fragmentem nie napisanej powieści o Katyniu. I pomyśleć: nikt dotąd nie zebrał tego w całość, a polski tekst książki Mordercy z lasu katyńskiego leżał nie wydany przeszło czterdzieści lat. Ale u nas wyżej się ceni abstrakcje Gombrowicza czy przeciętność Doliny Issy. Za sto lat, gdy nas już nie będzie, trafią także te fragmenty Mackiewicza o Katyniu do antologii prozy polskiej. Wcześniej nie. Obym się mylił."
(1993)


CZY MACKIEWICZ NAMAWIAŁ DO PÓJŚCIA Z HITLEREM NA ROSJĘ? 
(
Szanowny Panie, byłbym zobowiązany za publikację poniższego sprostowania do tekstu przez Was ogłoszonego:
W „Życiu” z 10-11 listopada 1999 został opublikowany wywiad z Pawłem Hertzem. Nie chodzi mi o danie wyrazu niewątpliwej przyjemności śledzenia ważnych myśli Hertza, a o polemikę ze stwierdzeniem prowadzącego wywiad Macieja Nowickiego. Nowicki powołuje się tu na jakiś artykuł Józefa Mackiewicza, w którym rzekomo Mackiewicz, cytuję: „w czasie wojny namawiał do pójścia z Hitlerem na Rosję...”
Otóż Mackiewicz nigdy nie wypowiedział takiego sądu. Nie ma również takiego artykułu i podobnego w nim wywodu. Nowicki pewnie gdzieś, coś, kiedyś czytał (np. w książce W. Boleckiego o Mackiewiczu lub w moim eseju drukowanym w tomie Ocalenie tragizmu, 1993) i wszystko przekręcił. Jedyny artykuł, w którym wypowiada się Mackiewicz o wojnie niemiecko sowieckiej, to tekst To dopiero byłaby klęska, opublikowany w wileńskim „Gońcu Codziennym” 10 sierpnia 1941 roku. Odczytywałem ten artykuł wertując pożółkłe już numery „Gońca Codziennego”. Jest tam szokujący sąd (w obliczu zwycięskiej ofensywy Hitlera na Rosję), że zwycięstwo koalicji anglo sowieckiej nad Niemcami byłoby klęską dla Polski. Aż tyle, ale i tylko tyle. Mackiewicz był antykomunistą i wielkim wizjonerem historycznym. To jego zdanie sprawdziło się niestety co do joty. Wypowiadanie go było sprzeczne z polityką rządu londyńskiego (sądzę, że gorycz z powodu tego zdania przyczyniła się później do znanego wyroku śmierci na Mackiewicza). Ale pamiętajmy, że w Londynie formułom paktu Sikorski-Majski przeciwni byli Sosnkowski i Seyda, podali się do dymisji, był temu także przeciwny prezydent Raczkiewicz.
Nie była to jednak polityka części londyńczyków za Hitlerem, podobnie jak zdanie Mackiewicza. Zdanie Mackiewicza miało inne znaczenie, tyle że niedopowiedziane (jest rzeczą dyskusji, czy powinien go wygłaszać w tej ograniczonej formie, w piśmie koncesjonowanym przez okupanta, ale nie miał innej platformy). Znaczenie to brzmiało: zwycięstwo koalicji anglo sowieckiej będzie klęską dla Polski, jeśli jednocześnie nie dojdzie do klęski i Hitlera, i komunizmu. Niekoniecznie nawet oznaczałoby to konieczność upadku Związku Sowieckiego, ale takie jego osłabienie, żeby rozgromiona Czerwona Armia nie była zdolna wkroczyć do Polski przed wkroczeniem tutaj sił Zachodu walczących z Hitlerem. Czy nie te same obawy żywił przed wojną Józef Beck? O to modlono się w Londynie, znajdujemy to w dzienniku T. Katelbacha: Rok złych wróżb 1943. Mackiewicz spotkał się później, w 1944, w Krakowie z kolaborantami polskimi: Skiwskim i Burdeckim. Zapisał później to, co wtedy im powiedział:
za wszelką cenę unikać należy jakiejkolwiek ugody, nawet cienia kontaktu z Niemcami, w przeciwnym bowiem wypadku każdy wysiłek antysowiecki z góry skazany być musi nie tylko na niepowodzenie, ale nawet na zagładę 4
A więc żadne oddziały polskie z Wehrmachtem przeciw Sowietom, jak rumuńskie, żaden legion w rodzaju hiszpańskiego. Tylko: nie pomagać Sowietom. O to po wojnie miał Mackiewicz pretensję do AK. Ale to zupełnie co innego niż „Pójść z Hitlerem”! Zbyt ważnym pisarzem jest Mackiewicz, aby tu pozostawiać mylne sądy.

JAŚNIEJ WOKÓŁ TAK ZWANEJ SPRAWY JÓZEFA MACKIEWICZA 5
Jak sądzę, istnieje nadzieja, aby stało się jaśniej wokół tak zwanej sprawy Józefa Mackiewicza - sprawy skazania go przez AK wileńskie na karę śmierci, ale także jaśniej wokół długich polemik na ten temat z końcu lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych, w których i ja brałem udział, broniąc Mackiewicza przed zasadnością wyroku i oskarżeniem o prawdziwą kolaborację. A jeśli jaśniej, to z powodu pewnych akt odnalezionych dopiero co w Wilnie w archiwum byłego NKWD i KGB. Już słyszę krzyk wrogów Józefa Mackiewicza (i przeciwników lustracji): nie wolno powoływać się na akta komunistycznych służb! Ciekawe, że autorzy takich okrzyków nigdy nie negowali prawdziwości akt Gestapo, SS, na podstawie których pisało się historię i wydawało wyroki na nazistów. A przecież komuniści nie mieli innej moralności niż naziści i odznaczali się podobną skrupulatnością w prowadzeniu akt, co oglądając różne dokumenty wyraźnie stwierdzałem.
Oskarżenie, o którym mowa, było tylko echem innego, wysuwanego właściwie od roku 1942 w Wilnie i Warszawie, powtarzanego po wojnie przez emigrantów akowskich, z których cała grupa specjalizowała się w napaściach na Józefa Mackiewicza, uzasadnianiu jego kolaboracji i wyroku śmierci. Nie chcę tutaj powtarzać całego materiału zgromadzonego na ten temat w znanej książce Włodzimierza Boleckiego Ptasznik z Wilna (1991), i stanowiącego istny labirynt kryminalno polityczno historycznych zagadek i dociekań autora książki. Bolecki w wielu miejscach wykazywał kruchość faktów i chronologii, na których polegali po wojnie oskarżyciele Mackiewicza, i zawodność rekonstrukcji, które podawali za absolutnie pewne. Do tego może jeszcze wrócą specjaliści. Zupełnie niedawno wspominał Czesław Miłosz o powojennym „zaszczuciu” Mackiewicza.
Tutaj dość powiedzieć, że jednym z filarów działań przeciw Józefowi Mackiewiczowi, zarówno w konspiracji w Wilnie, jak w powojennej emigracji na Zachodzie, był Lucjan Krawiec. Był autorem wielu oświadczeń ukazujących postawę Mackiewicza jako szczególnie obrzydliwą. W książce Boleckiego, w indeksie, Krawiec zajmuje drugie po Korbońskim miejsce w ilości wzmianek i odsyłaczy (pięćdziesiąt cztery)! Był Krawiec także autorem pierwszego w ogóle oskarżenia Mackiewicza, jakie ukazało się na łamach podziemnego wileńskiego pisma „Niepodległość” w końcu 1942 roku w Wilnie. W powojennych oświadczeniach Krawiec zdaje się posiadać tak szeroką wiedzę o Mackiewiczu z okresu, gdy obaj mieszkali w Wilnie podczas wojny, że trudno dać wiarę, aby materiały „potrzebne rzecznikowi sądu podziemnego” w Wilnie i Warszawie (Korboński) pochodziły tylko (jeśli pochodziły) z wileńskiego BIP (którego Krawiec nie reprezentował). Lucjan Krawiec pełniący różne funkcje w podziemiu wileńskim mógł być przypuszczalnym informatorem i inspiratorem materiałów sądu podziemnego. Kiedy pisał swój pierwszy artykuł, wyrok na Mackiewicza może jeszcze nie zapadł (pewna data nie jest znana). Jeśli tak, było to zachęcanie do wydania wyroku.
I oto nagle, dzisiaj, okazuje się, że ten sam Lucjan Krawiec, siedzący przedtem w roku 1940 od 12 lipca w więzieniu NKWD w Wilnie, otrzymał wsparcie od samego Stefana Jędrychowskiego, delegata do Rady Najwyższej ZSSR, który 18 grudnia 1940 złożył osobiste oświadczenie dla NKWD na jego temat. Zarówno oryginał jak i tłumaczenie rosyjskie tego oświadczenia zachowały się. Kadrowy i wybitny komunista Stefan Jędrychowski (będzie pełnił tę wysoką rolę później jako kolaborant w Związku Sowieckim i w Polsce; w tamtym czasie współredagował „Prawdę Wileńską”, był autorem peanu na cześć Armii Czerwonej, agresora Polski, w „Nowych Widnokręgach”) - analizował postawę Krawca w roku 1939, gdy:
my, grupa jednolitofrontowych działaczy (gdyż partii komunistycznej nie było) wykorzystywaliśmy Krawca w akcji wyborczej.
Innymi słowy: Krawiec według Jędrychowskiego był bliski ludzi o rzeczywistych poglądach komunistycznych i podejmujących działania w tym duchu (było takich trochę pośród socjalistów). I stąd wniosek, że Krawiec „mógłby być pożytecznym pracownikiem sowieckim” i stwierdzenie, że „pracowałby lojalnie dla dobra naszej socjalistycznej ojczyzny, gdyby miał dobre kierownictwo”. Przekład rosyjski znajdujący się w aktach owo „pracowałby” wyraża już bez trybu warunkowego: „Szto budjet rabotat lojalno w polzu naszjej socjalisticzieskoj rodiny”.
Mogło to znaczyć o wiele więcej w dyskretnym języku NKWD, ale przyjmijmy, że znaczyło to, co znaczyło: „jeśli się go wypuści, stanie się sowieckim człowiekiem”. Uwięzienie w takim wypadku oznacza zresztą dla każdej wtyczki późniejsze alibi. Myślę - znając trochę pragmatykę NKWD - że nawet tak „mocny” człowiek jak Stefan Jędrychowski (a jak wiemy, nawet w samym Związku Sowieckim „mocni” też mieli się na baczności, co dopiero ten „świeży” w ZSSR Polak) - musiał zdawać sobie sprawę pisząc swoje „pokazanije” z tego, że zapamiętano by mu - i może nie tylko zapamiętano - gdyby taki Krawiec później nie okazał się „pożyteczny i lojalny”. Z takich rzeczy, jak sądzę, w NKWD rozliczano. Żaden z przyjaciół komunistycznych pisarzy, aresztowanych na początku 1940 przez NKWD we Lwowie nie odważył się wystąpić, o ile wiem, w ich obronie. Takich zapewnień o czyjejś lojalności - dokument sporządzony po rosyjsku powtarzał dosłownie tekst polski - nie wypisywali chyba delegaci Rady Najwyższej wiele na prawo i lewo. Z akt lwowskiego NKWD znam tylko jeden przypadek pozytywnych opinii w śledztwie, człowiek ten okazał się później pozyskanym agentem. Dodajmy, że w wypadku Jędrychowskiego była to opinia lojalności wystawiona przez człowieka, który na łamach tego samego pisma „Niepodległość”, redagowanego przez Krawca, znalazł się, kilka numerów później, na liście bolszewickich zdrajców polskich skazanych na karę śmierci przez AK. Sam Krawiec przyznaje w tekście z 1949 roku, że w redakcji „Niepodległości” „opieraliśmy się długo (około3-4 miesięcy) przed opublikowaniem listy zdrajców komunistycznych”, bo - „część z nich pozostała w Wilnie”. Faktem jest jednak, że na tej liście był i Jędrychowski... Ta zwłoka zdziwiła również Boleckiego w jego książce...
Ciekawi mnie fakt - na to lepiej mogliby odpowiedzieć jedynie starzy konspiratorzy Polski Podziemnej - czy odnalezienie przez AK takiej opinii o lojalności zaowocowałoby jedynie odsunięciem Krawca od wszelkiej pracy konspiracyjnej? Z jednej strony stawał się niepewny, z drugiej - znał całą strukturę wileńskiego podziemia? Załóżmy, ale to może nasz dzisiejszy brak wyobraźni historycznej, że tylko zostałby od wszystkiego odsunięty i śledzony. Ale jeśli akta wileńskiego NKWD pozostały na miejscu po czerwcu 1941 roku, co jest wysoce prawdopodobne ze względu na błyskawiczne postępy frontu niemieckiego, ktoś inny mógł zająć się potem ich przeglądaniem: Sicherheitspolizei, Gestapo, Abwehra, a może i Sauguma? Mówiąc dzisiejszym językiem: Niemcy, gdyby znali te akta, a tego wykluczyć nie można, mieliby chyba na Krawca haka, a wiadomo, co mogło to znaczyć w warunkach okupacyjnych! I jakie mogli stawiać warunki... Są to tylko prawdopodobieństwa. Jeśli jednak Krawiec wiedział o poręczeniu, albo mógł się tylko domyślać, że mu go udzielono i kto to zrobił, i że to jest poświadczone w aktach - to jeśli chciał nadal czuć się bezpieczny, powinien był się z tego wyspowiadać podziemnej konspiracji ZWZ i AK i może nawet opuścić teren Wilna? Czy ujawnił to kiedykolwiek w wojennych i powojennych oświadczeniach? Czy opisał swoje aresztowanie? Tak jak Mackiewicz opisał, jak został aresztowany i wypuszczony przez NKWD (Droga donikąd).
Mirosław Andruszkiewicz pragnąłby wyjaśnić pewne okoliczności faktów, jakie działy się w Wilnie jego stryjecznego dziadka, także ze względu na gorycz niewyjaśnionej rodzinnej śmierci szefa BIP, Zygmunta Andruszkiewicza, który zapłacił tak może za decyzję zezwolenia Józefowi Mackiewiczowi na wyjazd do Katynia. Jeśli to była w AK jego decyzja, przysłużył się dobrze sprawie polskiej (biorąc pod uwagę, co zrobił z tego wyjazdu przez całe swoje życie Józef Mackiewicz). Mirosław Andruszkiewicz zaprzecza - przytaczając stosowną argumentację - opinii Krawca, że materiały przeciw Mackiewiczowi mogły pochodzić z BIP-u. Wzmacnia dawną opinię Boleckiego:
Opinia ta [że materiały pochodzą z BIP-u] stoi w jaskrawej sprzeczności z oświadczeniem Piaseckiego (i samego Mackiewicza), według którego to właśnie Zygmunt Andruszkiewicz najgwałtowniej protestował przeciwko oskarżeniu Mackiewicza o kolaborację.6
Z mojego punktu widzenia cały ferwor powojennych oskarżeń Józefa Mackiewicza, a także wspomniana dyskusja przełomu lat 80/90 wyglądałaby może inaczej, gdyby znane było kilka kart tych dokumentów, które interpretuje Mirosław Andruszkiewicz, podając ich kopie do druku.7 W tym jego niewątpliwa zasługa dla badań. Czy możliwe byłyby w perspektywie tych odnalezionych akt wypowiedzi Korbońskiego, Lorentza czy Nowaka Jeziorańskiego, nie mówiąc już o Krawcu? Powie ktoś, że te dokumenty nie przesądzają, że Krawiec był, czy stał się, sowieckim agentem. Zapewne. Jednak nad wszystkim, co poczynał w konspiracji i mówił po wojnie wisi cień podejrzenia. I pozostanie, jeśli nie pojawią się jakieś uzasadnione wyjaśnienia. Może ktoś też powiedzieć, że sprawcą podejrzeń jest lojalny Sowietom Stefan Jędrychowski, za co sam Krawiec nie odpowiada. A może Jędrychowski, za mało jeszcze znając Związek Sowiecki, wykonał gest naiwny, powodując się sympatią do Krawca? Tak czy inaczej oceniał go jako bliskiego komunistom i w przyszłości im przydatnego, co trudno rozumieć tylko jako chytry wybieg, biorąc pod uwagę to, że chyba rozliczano za takie oświadczenia. Nie wiemy jednak, co robił Krawiec między styczniem a czerwcem 1941 roku, gdy powinien był pracować „lojalnie” dla komunizmu. Czy Jędrychowski to kontrolował i Krawiec był za to rozliczany? A także tylko Jędrychowski mógłby powiedzieć, czy był, czy nie był rozliczany za swoją opinię lojalności dla Krawca, biorąc pod uwagę późniejsze „zaangażowanie” Krawca w AK. Czy jest pewne, że to zaangażowanie miało tylko jedną stronę? Lub czy może Jędrychowski został za wsparcie Krawca pochwalony? A także czy wiedział o jego oświadczeniu Krawiec, czy nie.
Jedno jest pewne - nikt już nie będzie się mógł opierać bezwarunkowo - jako na niepewnych - na oświadczeniach Krawca w sprawie Mackiewicza. Ze względu na powstałe wątpliwości - „opinia” Jędrychowskiego nadaje cechę niepewności materiałowi dowodowemu oświadczeń Krawca składanych na niekorzyść Mackiewicza. Wypowiedzi Krawca stają się dowodami, na które nie może i nie powinien powoływać się osąd historii. Tylko tyle, ale i aż tyle.
PS Pomyślałem, że do tych rozważań słuszne byłoby dołączyć pewne szczegóły zawarte w nekrologu Ci, co odeszli. Lucjan Krawiec (Krawiec zmarł w 1986 w Saint-Cloud pod Paryżem) ogłoszonym anonimowo (a więc właściwie na zasadzie materiału od redakcji) w „Zeszytach Historycznych”7 „Kultury” w Paryżu. Po pierwsze, data i miejsce urodzenia potwierdzają, że chodzi o tę samą osobę, dla której teczkę otwarł NKWD w Wilnie. Nie wiem, skąd czerpali wiedzę o pewnych szczegółach więziennych losów Krawca autor (autorzy?) wspomnienia-nekrologu? Na przykład:
Krawiec był z ramienia WRN (socjaliści) zastępcą delegata rządu polskiego w Londynie. Został wówczas aresztowany i przeszedł długie i męczące badania przez litewskich i sowieckich sędziów śledczych, nie wydał nikogo i po sześciu miesiącach został zwolniony (w styczniu 1941).
Data zamknięcia śledztwa na teczce Krawca w NKWD: to 6 stycznia (była to sobota), a więc w dwa tygodnie po tajnym oświadczeniu Jędrychowskiego. Słowa „nie wydał nikogo” mogły pochodzić z samych opowieści Krawca. Nie mamy podstaw, by im zaprzeczać. Muszę jednak powiedzieć, że Krawiec miał zapewne niebywałe szczęście. Po półrocznym śledztwie w NKWD więźniowie, którzy „nie wydali nikogo”, opuszczali więzienie chyba na ogół w kierunku łagru i jeśli to było 10 lat, wyrok uważano za „łagodny”. I jeszcze drugi przykład szczęścia, znów cytuję za „Zeszytami Historycznymi”:
Dnia 20 czerwca 1944 roku Krawiec zostaje aresztowany przez Gestapo i osadzony w więzieniu na Łukiszkach. Męczony na śledztwie nie zdekonspirował nikogo i został wysłany do Francji, do obozu pracy, który Niemcy założyli koło Hayange, w okolicy Metzu.
Na ogół po takim śledztwie bywało bądź całkiem źle lub gorzej niż deportacja do obozu pracy. Miał szczęście Krawiec po raz drugi. Także z miejscem, do którego go przesłano. Dowiadujemy się bowiem, że niedługo potem został oswobodzony przez wojska gen. Pattona w 1944, we wrześniu, a już od października był w Paryżu „oficerem do spraw kultury przy armii polskiej”.
To ostatnie stanowisko mogło znaczyć, że miał szersze rozeznanie - przez stanowisko lub znajomości - w różnych sprawach przygotowywanych w wojsku polskim na Zachodzie. A więc mógł także wiedzieć o roli, jaką pełnił Józef Mackiewicz w śledztwie katyńskim i przygotowaniu „czarnej księgi” Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Pierwsze oświadczenia Krawca datowane są w roku ukazania się książki o zbrodni katyńskiej. Wiadomo już wtedy, że Mackiewicz żyje i pełni ważną rolę w dokumentowaniu zbrodni bolszewickich. Nie warto byłoby bowiem atakować człowieka bez politycznego znaczenia.
Krawiec mieszkał do końca życia pod Paryżem, a właściwie w wielkim Paryżu, był bardzo czynny politycznie (z Adamem Ciołkoszem i Zygmuntem Zarembą), i dużo ogłaszał, także po francusku, pod pseudonimami: Jean Malara, Kazimierz Bentkowski, Andrzej Pokrzywnica.
Dodajmy, że według pieczęci na okładce teczki Krawca, w NKWD przejrzano ją ponownie w r. 1962 i zweryfikowano w 1968. Nie sięga tak daleko moja wiedza, by wiedzieć, czy to coś znaczy, poza biurokratyczną rutyną.
PS. II Załączam tu także kserokopię dokumentu emanującego z niemieckiej Sicherheitspolizei der Stadt Wilna, stanowiącego ostateczne potwierdzenie daty, kiedy decyzja niemiecka o wyjeździe Mackiewicza stała się już pewna - 24 kwietnia 1943 (ten dokument uzyskałem dzięki uprzejmości S. Andruszkiewicza). Było to już po wykonaniu wyroku AK na Czesławie Ancerewiczu (marzec 1943). Opis rozmów Mackiewicza z Niemcami na temat wyjazdu do Katynia znajduje się w opracowanym przeze mnie tomie: J. Mackiewicz: Katyń, zbrodnia bez sądu i kary. Warszawa 1997. Jak wiadomo, znalazł się Mackiewicz w Katyniu dopiero po 20 maja 1943. Warto dodać, że nagonka na Mackiewicza rozpoczęła się przed wybuchem sprawy Katynia, ale po wojnie była skierowana przeciw człowiekowi, który był przecież jednym z najważniejszych świadków Katynia.
Załącznik
[Pismo niemieckiej Sicherheitspolizei z Wilna, stwierdzające, że nie ma przeciwwskazań z ich punktu widzenia co do wyjazdu Józefa Mackiewicza do Katynia]9
Der Kommandeur
Der Sicherheitspolizei und des S.D.
Litauen
Hauptaussensstelle Wilna Wilna, d. 24.4.43

An dem Gebietskomissar der Stadt Wilna
In Wilna

Gegen die Reise des Mackiewicz Josef nach Smolensk
Bestehen in sicherheitslicher Hinsicht keine Bedenken.
Im Auftrage
SS-Hauptscharfúhrer
P.S. III
LIST DO REDAKCJI
W wileńskim „Naszym Czasie” nr 1 (2002) przedrukowano mój artykuł z „Arcanów” dotyczący sprawy Józefa Mackiewicza i działań Lucjana Krawca. Stało się to niestety bez mojej zgody. Dlatego proszę o zamieszczenie tego wyjaśnienia. Rzecz w tym, że po upływie czasu patrzę na ten problem trochę inaczej. Myślę, że należałoby mocniej podkreślić, że powojenne oskarżenia Mackiewicza przez Krawca działały na korzyść komunistów, nie musiały być jednak wynikiem złej wiary i agenturalnych powiązań. Podobne oskarżenia wysuwali ludzie wysoko postawienie w hierarchii Polski Podziemnej, których nie można posądzać o agenturalność. Jeśli Kazimierz Zamorski, może pochopnie cytowany w moim poprzednim szkicu o Mackiewiczu („Czas”, Wilno, z 4-10 października 2001)11, pisze o Krawcu „agent bolszewicki”, to formułę tę można również rozumieć tylko jako „rzecznik poglądów bolszewickich”, nie mówiąc już o tym, że była to formuła uproszczona, wyrażona w liście, nie przeznaczonym do druku. Nie możemy także zapominać, że pewna działalność okupacyjna Mackiewicza (druk w niemieckim „Gońcu Codziennym”) była formalnie zakazana przez polskie Państwo Podziemne. Z dzisiejszego punktu widzenia nie znajdujemy w niej cech szkodliwych dla Polski, lecz pozytywy (ostrzeganie przed komunizmem). Taki pogląd powoli przebijał się w świadomości powojennej. Tragiczne dzieje Polski odbiły się w historii okupacyjnych rozdwojeń. Stąd lekcja, aby odrzucając zaślepione ataki na Mackiewicza, nie popaść w równie zaślepione ataki na jego przeciwników. Biografia Krawca sprzyja pewnym posądzeniom, ale - powtórzmy - brak dowodów na agenturalność Krawca, a jego poglądy na Mackiewicza nie musiały mieć związku z jego pobytem w więzieniu NKWD i koneksjami z komunistami. Oni chcieli go pozyskać, ale czy znaczy to, że im się podporządkował? Okupacyjne Wilno aż się roi od strasznych podejrzeń, nie zawsze uzasadnionych.
(Warszawa, 30 listopada 2001)


MACKIEWICZ NA INDEKSIE
Który z polskich pisarzy był przedmiotem takiego sprzysiężenia pomówień, udrapowanych w pozorną wiedzę i niby to moralne cele? I dzisiaj idą ręka w rękę publicysta „Gazety Wyborczej”, dający popis fałszywej interpretacji Józefa Mackiewicza, i osoba mieniąca się spadkobierczynią praw autorskich tego pisarza, zamieszczająca nieodmiennie od lat ośmiu deklarację na stronie tytułowej wszystkich sprzedawanych książek Józefa Mackiewicza: „Decyduję się na sprzedawanie w Polsce [...] dzieł Józefa Mackiewicza wbrew woli zmarłego pisarza i wbrew własnym przekonaniom”.
Ten tekst to schorzenie psychiczne. Przecież nigdy i nigdzie Józef Mackiewicz nie wyraził woli, aby do Polski nie docierały jego dzieła. Nie chciał tylko drukować w oficjalnym obiegu komunistycznego państwa. Pisał jednak po polsku, choć zapewne mógł pisać i w jakimś innym języku. Publikował w Polsce dwudziestolecia, choć miał wiele za złe sanacyjnym rządom. Jednocześnie według Niny Karsov Szechter, wysuwającej zasadę ograniczenia dostępności dzieł Mackiewicza, taka decyzja chroni jej prawa autorskie, „których zachowanie ma za najważniejszy obowiązek”. Ale dlaczego prawa autorskie, ta władza nad dobrem kultury, są wykorzystywane przeciw pisarzowi?
Pora na ocenę tekstu z „Gazety Wyborczej”. Artur Domosławski, poddał krytyce i odmówił słuszności publicystyce społecznej, historycznej i politycznej Mackiewicza13. Aby nadać jednocześnie tej manipulacji - lub raczej kastracji - cech prawdopodobnych, zadeklarował wyjęcie spod swej krytyki twórczości artystycznej Mackiewicza, a więc jego powieści. Zabieg nie nowy, jakiś czas temu podobnie usiłowano postąpić w kręgach „Wyborczej” z twórczością wielkiego poety Zbigniewa Herberta. Jednocześnie autor szkicu postawił znaki zapytania nad moralną stroną biografii Mackiewicza, wyciągając znów sprawę tak zwanej kolaboracji okupacyjnej Mackiewicza, sprawę, wyjaśnioną w toku polemik kilkanaście lat temu. Autor szkicu nie wspomina, że nie udało się w żadnej mierze potwierdzić zarzutu współredagowania i współwłasności wileńskiej gadzinówki przez Mackiewicza. Brak też dowodów, że do Katynia pojechał Mackiewicz bez zgody władz Polski podziemnej. Autor szkicu nie wspomina przy okazji, że w powojennym oskarżeniu Sowietów o tę zbrodnię odegrał Mackiewicz rolę najważniejszą. Domosławski przypomina nawet tak niskie podejrzenia, że z więzienia NKWD wyszedł może Mackiewicz za cenę podpisania współpracy. Autor „Wyborczej” pozbawia wreszcie właściwego komentarza zamieszczenie przez Mackiewicza kilku antysowieckich tekstów w niemieckim „Gońcu Codziennym” z drugiej połowy 1941 roku, tak jakby nic się w interpretacji rzeczywistości okupacyjnej nie zmieniło i przemilczając fakt, że wszystko, co Mackiewicz wtedy napisał, nosi i dzisiaj cechy prawdy. A więc przede wszystkim, że pakt brytyjsko sowiecki zapowiadał pułapkę historyczną dla Polski.
Rzecz w tym, że poglądy historyczne i polityczne Mackiewicza na komunizm, właściwie upowszechnione i ukazane, mogłyby współcześnie stanowić - i często stanowią - oś krystalizacyjną dyskusji historycznej naszej epoki i jedną z jej podstawowych propozycji. Przez ukazanie także niespełnionych historycznych możliwości. Tego autor „Wyborczej” zdaje się obawiać i szkicem swoim pragnie temu położyć tamę. Furtka jaką sobie zostawia „doceniając” jedynie wartości artystyczne powieści Mackiewicza, oznacza zniekształcenie prawdy. Domosławski neguje tę zasadniczą cechę twórczości Mackiewicz, którą była szczególna jedność wszystkiego, co pisał. Twórczość artystyczna wspiera jego publicystykę, a publicystyka głęboko ją wyjaśnia. Sam pisarz uważał, że twórczość artystyczna jest rozszerzeniem poglądów historycznych o wartości uczuciowo-moralne, sferę, której nie może wypełnić sama publicystyka.
Przecież i wcześniej spotykały pisarza takie afronty. Gdyby posłużyć się słowami paryskiej „Kultury”, byłby to pisarz w poglądach politycznych „niepoczytalny”. To określenie, które ukazało się drukiem w 1981 roku, przypisywane jest na ogół Gustawowi Herlingowi Grudzińskiemu (nie podpisana nota redakcyjna), musiało przecież być podzielone przez Jerzego Giedroycia. Biorąc pod uwagę kontekst, w którym sąd ten został wypowiedziany, wikła się on w oczywistą sprzeczność. Wypowiedziany został w nocie o przyznaniu Mackiewiczowi nagrody „Kultury” za prozę powieściową. Jak wiadomo, Mackiewicz nagrody „Kultury” nie przyjął. Jeśli zważyć polityczne i historiozoficzne elementy przenikające jego prozę, często wyrażane wprost, lub w mowie pozornie zależnej, uderza jedność całego tego pisarstwa - prozy i publicystyki. Uderza postawa, wcześnie wykrystalizowana, na pewno już w czasie wojny, postawa, której nie da się od tej prozy oddzielić i patrzeć na nią tylko jak na epicki nurt opowieści, opisy pejzażowe, koloryty lokalne.
U Domosławskiego tak przeprowadzona krytyka Mackiewicza służy zapewne czemuś więcej niż tylko analizie twórczości pisarza. Domosławski pisze:
Nie dostrzegał [Mackiewicz] żadnej siły ani oferty, która w sposób autentyczny mogła urzekać ludzi w pierwszej połowie XX wieku.
Niewątpliwie chodzi o autentyczne urzeczenie komunizmem. Polemika z Mackiewiczem ma więc wykazać, że wybaczalne byłoby to, co Mackiewicz miał za niewybaczalne: ugięcie się przed komunizmem i jego ideologią - komunistów i ludzi lewicy przed drugą wojną, ale również tak wielu ludzi polskiej kultury po wojnie, w tym również tej części tak zwanej opozycji, która wywodziła się z neotrockizmu. Rozrachunek dotyczyłby zapewne także środowiska, które reprezentuje „Gazeta Wyborcza”. W swoim czasie napisałem, że ta „urzekająca” oferta związana było nieodłącznie z pragmatyką jej urzeczywistnienia. Ideologia ta mogła urzekać, ale tylko za cenę fałszu zakrywającego miliony trupów, ofiar komunizmu, albo za cenę totalitarnego przyjęcia tej ceny. Całkowicie nieprawdziwa jest teza autora, że PRL nie przypominała Wileńszczyzny, na której oparł swe doświadczenie Mackiewicz:
W PRL była bieda, donosy, represje - różne w różnych okresach, ale było też względnie normalne życie, na miarę najweselszego baraku w obozie.
Takim kłamstwem można oczywiście obalać tezy Mackiewicza. W Polsce komunizm został ustanowiony zbrodnią, tępieniem elit kulturotwórczych, które na komunizm nie poszły, fizycznym unicestwieniem dziesiątków tysięcy, masowymi deportacjami elit akowskich i patriotycznych. Zniszczono w PRL-u wszelkie wolne słowo, spowodowano zapaść kulturową, z której do dziś nie jesteśmy się w stanie całkiem podnieść. A normalne życie, mogę zaświadczyć, obok zbrodni istniało też w hitlerowskiej Generalnej Guberni.
Teza autora o możliwej ewolucji komunizmu, której Mackiewicz pono nie dostrzegał, jest z gruntu fałszywa. Komunizm zmieniał taktykę, jednak nie po to, aby odejść od swych zasad, których strzegł nieledwie do ostatniej chwili (czego dowodem stan wojenny w Polsce). Czyżbyśmy zapomnieli, że doktryna Gorbaczowa, który nie zrozumiał właśnie już panującej epoki globalizmu, była w oczach promujących go dinozaurów sowieckich, tylko nową wersją NEP-u dla przechytrzenia kapitalizmu? Jak zwrócono uwagę w dyskusjach historyków na Zachodzie, mniejsza zbrodniczość późnego sowieckiego komunizmu wiązała się z wcześniejszą eksterminacją jego przeciwników. I tutaj Domosławskiemu tyleż chyba chodzi o Mackiewicza, co znów o przyznanie racji „naprawiaczom komunizmu”, którzy ulegli urokowi komunizmu lub wierzyli w jego ewolucję.
Domosławski pisze, jakoby w polemice ze mną, że nie było w czasie wojny na łamach prasy gadzinowej innej „części polskiej opinii politycznej”, bliskiej tezom, które Mackiewicz głosił. Ale przecież nie o to mi chodziło, że istniała bliska Mackiewiczowi polska opcja właśnie w prasie gadzinowej, ale że istniała w ogóle. To zresztą, jak Mackiewicz rozprawił się z jedyną taką istniejącą kolaboracyjnie opcją, ukazuje dowodnie, że jego druk w „Gońcu” był tylko incydentem. Myślę o odprawie, jaką dał propozycjom emanującym od Emila Skiwskiego i „Przełomu”. Przypomina o tym Mackiewicz w szkicu Ludzie z głębszego podziemia , gdzie opisuje swoje spotkanie ze Skiwskim, w 1944 w Krakowie. Kiedy pisałem o innej opcji niż tylko Delegatury Rządu, chodziło mi o cały nurt istniejący także podskórnie w AK, ale i poza nim, w NSZ, w ugrupowaniach piłsudczykowskich, czego odbiciem jest na przykład szkic Mackiewicza o pułkowniku Wacławie Lipińskim, wybitnym Polaku i konspiratorze okupacyjnego Konwentu Niepodległościowego, zakatowanym w więzieniu komunistycznym. Z pisarzy bliski tej postawie był zapewne Ferdynand Goetel, co łatwo zauważyć czytając jego Czasy wojny (za swój antykomunizm ścigany w Polsce tuż po wojnie listem gończym). Rozumieć Mackiewicza mogli ci wszyscy, którzy liczyli, że Niemcy hitlerowskie rozpadną się, nim Armia Czerwona wkroczy do Polski (stres wywołany cofaniem się frontu niemieckiego na wschodzie opisał w Londynie senator Tadeusz Katelbach w swoim Roku złych wróżb, 1943). Mackiewicz miał za tragicznie fatalną każdą stratę żywych polskich sił, poniesioną po to, by wysadzić jeszcze jeden transport niemiecki na froncie wschodnim. Klęska polskiej niepodległości stawała się wyraziście jasna po zniszczeniu AK na Wileńszczyźnie i Wołyniu przez wojska NKWD. Tuż przed powstaniem w Warszawie nie była to już oczywistość jasna tylko dla niego. A przecież przed tym właśnie ostrzegał dalekowzrocznie w roku 1941, na jedynych szerzej dostępnych łamach, na jakich to było możliwe. Wkrótce jednak wybrał tragiczne milczenie - jeśli chodzi o pisma oficjalne koncesjonowane przez Niemców - i przerwał je raz tylko, w tak wielkiej sprawie jak zbrodnia katyńska.
Ataki na Mackiewicza Jeziorańskiego czy Korbońskiego, z których czerpie natchnienie Domosławski, opierają się na skrywanym przemilczeniu. Rzecz w tym, że incydentalne ostrzeżenie Mackiewicza przed skutkami tragicznego dla Polski sojuszu z komunizmem na łamach prohitlerowskiej prasy powodowało u nich rozdzieranie szat (i to także już po wojnie, po zainkasowanej zdradzie naszych sojuszników), ale gromienie hitleryzmu na łamach komunistycznej prasy, reprezentującej o wiele bardziej zbrodniczy totalitaryzm komunistyczny - zastrzeżeń nie budziło. I dopiero ostatnio historycy Zachodu przyczyniają się do przezwyciężania fałszu podobnej asymetrii (Czarna księga komunizmu).
Ton umiarkowanej analizy, na którą sili się Domosławski, często pęka, gdy określa on Mackiewicza jako postać wypisującą brednie, kogoś:
z prawicowej ikony, zredukowanego do jednej idei [...] jednej obsesji, szaleństwa tej części twórczości i biografii, którą lepiej by było pokryć wstydliwym milczeniem.
Domosławski nie poddaje konkretnej analizie ani jednego szkicu publicystycznego Mackiewicza, zasłaniając się opiniami osób, których sądy o Mackiewiczu poddawano ostrej krytyce. Ani to było szaleństwo, ani wstydliwa biografia, choć ukazująca pewne sprzeczności tragicznego czasu wojny. Pod piórem Domosławskiego znów odżywa histeria posądzeń o kolaborację z hitleryzmem, stanowiących dogodną okazję do rozprawy z niewygodnymi dla komunizmu osobami. Tak było u nas tuż po wojnie, takie rozrachunki szalały wtedy we Francji, gdzie komuniści rozprawili się bez sądów z tysiącami ludzi (pisał o tym historyk amerykański Tony Judt).
Mackiewicz nie jest prawicową ikoną, on sam nigdy nie określał się w kategoriach lewicy i prawicy. Był po prostu głębokim demokratą, na linii najlepszych polskich tradycji, linii Mickiewicza i Żeromskiego. Stanowi własność całej polskiej kultury. Natomiast podejmując hasłowo samookreślenie Mackiewicza „narodowość - antykomunista” - Domosławski czyni z niego idola ludzi chorujących na kłopoty z określeniem tożsamości. Nie chce uwzględnić faktu, że podobne samookreślenie było u Mackiewicza tylko hiperbolą, dosadną prowokacją. Wiązało się to z jego przekonaniem, że komuniści tracili narodowość, która była u nich ideą służebną wobec idei totalitarnej. Dlatego Mackiewicz polemizował z tymi, którzy uważali, że komunizm to po prostu inna Rosja, a hitleryzm to ci sami Niemcy. Był przecież zaprzeczeniem nacjonalistycznego fanatyzmu, każącego utożsamiać ustrój z narodowością. Jednocześnie Mackiewicz jest w całej swej problematyce, nie tylko stylistyce i języku, do głębi polskim pisarzem.
Prawdą jest natomiast, że twórczość Mackiewicza apeluje do rewizji polskich mitów wobec historii, mitów o jednolitości dobrych postaw w tragicznej naszej okupacji, jedynej słuszności dyrektyw polskiego Państwa Podziemnego. Twórczość ta postuluje jednocześnie niezbywalną ocenę hańby ugięcia się przed komunizmem, czy pokazuje iluzoryczność samousprawiedliwiającej doktryny pseudo opozycyjnej, którą nazwał „polrealizmem”. Domosławski zarzuca Mackiewiczowi, że widział obalenie komunizmu jedynie drogą wstrząsu wojennego. To także nie jest prawdą. W uzupełnieniu do Zwycięstwa prowokacji, zatytułowanym Miejmy nadzieję, uzupełnieniu pisanym na dwa lata przed śmiercią, stary pisarz, już po stanie wojennym w Polsce, pisał:
Komuniści dążący do zapanowania nad światem, też są tylko ludźmi. Ludzka rzecz to omyłki, przeliczenia się w rachunkach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim, jeżeli się rozszerzą, jeśli wyślizgną się z rąk planistów komunistycznych [...] przy sprzyjających okolicznościach zewnętrznych, mogą, owszem, mogą doprowadzić do obalenia komunizmu. [...] Miejmy nadzieję, że tak się stać może.
To późne posłowie do Zwycięstwa prowokacji dowodzi, że Mackiewicz - co dla człowieka jego pokolenia nie było łatwe - umiał obserwować nowe sytuacje.
Jednak krach komunizmu, runięcie muru berlińskiego, nie obalają właściwie tezy Mackiewicza o tym, że tylko wojna z komunizmem może go obalić. Nie bierze się pod uwagę, że wyścig zbrojeń Zachodu, doktryna Raegana, konfrontacja zasobów prowadzenia wojny (wojny gwiezdne), to też była wojna, choć bezkrwawa. Była to wojna epoki globalizmu, niczym nie przypominająca już ani wojny polskiej 1920 roku, ani nawet ataku Hitlera na ZSSR. Bez tego pokazu siły, wątpię, aby jakakolwiek Solidarność dokonała czegokolwiek. Komunizm przegrał konfrontację siły i zbrojeń, w wyniku czego nastąpiła implozja systemu. Ruchy opozycyjne w takim momencie przyczyniły się niewątpliwie do tego krachu.
Oczywiście nie sposób przykładać sztywnego szablonu norm do czterdziestu lat Mackiewiczowskiej publicystyki antykomunistycznej, do jego nieustannych analiz na gorąco różnych sytuacji w świecie komunistycznym. Mógł czegoś nie zauważyć, czegoś nie dopowiedzieć, ważne jednak jest, jaka idea ogólna te linie analiz dyktowała i uzupełniała w toku wciąż żywego reagowania na zmieniającą się rzeczywistość. Wiedząc, że system komunistyczny jest z zasady swej niereformowalny, Mackiewicz sprowadzał opozycję wewnątrzsystemową do tego, czym była. Bywał tu zresztą jednostronny. Wobec tej prawdy uważał jakby za drugorzędne, że taka opozycja mogła luzować obręcz zniewolenia, że wymagała często poważnych poświęceń, że bywała często - w późnym okresie - zamaskowaną formą negacji systemu. Mackiewicz nie był pragmatykiem, choć był mistrzem analizy historycznej. Cały czas szukał linii zasadniczej - negacji systemu. Nie bardzo doceniał także ewolucję, jaką przechodzili różni ludzie - od apologii do walki z systemem. Uniemożliwiało mu to czasem oddanie pewnej sprawiedliwości walczącym o prawa człowieka w komunizmie, co tym silniej podkreślało zresztą pułapkę ustroju - zanegowanie apologii systemu, wyrażonej kiedyś pełnym głosem, przez podobnie donośną negację - narażało na wielkie kary, ograniczano się więc do wypowiadania ściszonych aluzji. Mackiewicz nie roztkliwiał się nad tą szamotaniną byłych chwalców systemu. Nie był plasterkiem na każdą ranę, a zauroczeni komunizmem nie znajdą w nim usprawiedliwienia. Jego bezkompromisowość wiązała się z przekonaniem - trudno mu odmówić słuszności - że komunizm to najokrutniejszy system XX wieku. Jego podejrzliwość wobec układających się z komunizmem, ale i krytykujących Sowiety była proporcjonalna do niesłychanego ugięcia się opinii światowej przed komunistyczną prowokacją.
W każdym razie próba wykastrowania twórczości Mackiewicza z trafności jego antykomunistycznych poglądów, próba obrócenia w niwecz jego publicystyki antykomunistycznej, próba uwieszenia mu na szyi wstydliwej biografii, gdy uderza ona poświęceniem dla idei wolnościowej (nawet jadąc do Katynia, by świadczyć Polsce, ryzykował życiem), próba sprowadzenia jego twórczości do obrazów artystycznych, próba uczynienia zeń idola koterii prawicowej - to wszystko przypomina niestety najgorsze czasy publicystyki peerelowskiej, z Pawła Jasienicy określeniem Mackiewicza jako „moralnych zwłok szlachcica kresowego”. A więc w obliczu sugestii, że dzieła Mackiewicza nie powinny być właściwie sprzedawane w Polsce, sugestia druga, że nie powinien on też być czytany jako wielki pisarz kultury polskiej, w jedności całego dzieła i twórczej biografii. Taka propaganda, rozpowszechniana w setkach tysięcy egzemplarzy i przeznaczona dla ludzi skołowanych, to żywy przykład polowania na wyimaginowane czarownice „zoologicznego antykomunizmu”.

CZYTAJĄC ZNÓW DROGĘ DONIKĄD14
Każda właściwie powieść Mackiewicza umieszcza nas w centrum spraw XX stulecia. To samo odnosi się także do jego Drogi donikąd (1955) , najważniejszej powieści polskiej o zagładzie polskich kresów północnych i Wilna w czasie okupacji sowieckiej. Słowo zagłada wziąłem z podstawowej monografii socjologiczno historycznej, Krzysztofa Jasiewicza Zagłada polskich kresów (1998). Historia tych ziem na nowo zabranych, należąca w pełni do dziejów ojczystych, jawi się nam dzisiaj inaczej niż w czasie zaborów. Wtedy, choć oddzielony kordonami, kulturowy żywioł polski, dręczony przez zaborców, nigdy jednak nie został poddany totalnej zagładzie. Stało się tak w odniesieniu do kresów dopiero w wieku XX. Zostały zniszczone jako polskość prawie doszczętnie w czasie okupacji sowieckiej, poprzez unicestwienie, deportację i przesiedlenie. Obraz tej zagłady, przypieczętowanej nieodwracalną decyzją geopolityczną, czyni z powieści Mackiewicza rozdział o końcu tamtej historii. Zapewne Niemcy spoglądają podobnie na swe ziemie utracone, choć rola Wrocławia i Szczecina dla kultury niemieckiej była mniejsza niż Lwowa i Wilna dla kultury polskiej, rozwijającej się w warstwie szlacheckiej nie centralnie, lecz peryferyjnie, prowincjonalnie.
Jednak Mackiewiczowi nie tylko o polskość chodziło. Patrzył na te ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego nie jak polski szowinista, lecz widział je jako bezcenny stop różnych narodowości i języków, czego przykładem był choćby jego przedwojenny zbiór reportaży Bunt rojstów (1938). Zbiór ten, w którym uderza miłość do swej najbliższej ojczyzny, zyskał przed wojną bardzo dobre opinie. Był wynikiem niezliczonych podróży i „wizji lokalnych” od Wileńszczyzny po Polesie. Mackiewicz pochylał się nad prawdą tych kresowych ludzi, którzy określali się przede wszystkim jako „tutejsi”. Wychodząc od idei, którą na początku wieku określono w Wilnie jako „krajową”, bronił „tutejszych” przed administracyjnymi wykoślawieniami części działaczy „państwowotwórczych” Polski, pokazując piękno swobodnego ludzkiego samookreślania się na co dzień. We wszystkich kresowych opowieściach Mackiewicza czuje się zapach żywicy tamtejszych lasów i cierpki oddech tamtejszych rojstów. Słychać zaśpiew mowy „tutejszych” ludzi - polsko białorusko rosyjski, ale także slang polsko żydowski.
Natomiast sowietyzacja, jak widzi ją w swej powieści Mackiewicz, usiłowała zgnieść nie tylko to, co polskie, lecz wszystko, co ludzkie. Więc i całe także, różnorodne piękno ludzkie tego kraju. Stąd uniwersalne spojrzenie w Drodze donikąd. A ludzkie jest dla Mackiewicza przede wszystkim pragnienie wolności. Temperament Mackiewicza każe mu to pragnienie widzieć w uwikłaniach bytu społeczno politycznego. Ale ten byt zawsze będzie ukazany w skrócie przejmującego losu indywidualnego.
Drodze donikąd przedstawione sprawy i losy dzieją się i są widziane za sprawą centralnej postaci powieści, Pawła, przedwojennego dziennikarza, mieszkającego pod Wilnem i imającego się różnych zajęć pozwalających uniknąć kontaktu z ideologią sowieckiego okupanta - od wyrębu lasu, przez przemyt, po zawód furmana. Wszystko to nosi w sobie niewątpliwe cechy doświadczeń samego autora. Seria wielu autobiograficznych wspomnień, drukowanych w czasopismach zaraz po wojnie, na emigracji, została później - często z niewielkimi zmianami - potraktowana jako materiał powieści. Rzadko zdarza się, aby autor obdarzył nas taką pewnością co do związku epizodów i realiów z rzeczywistością („Poza powieściowymi osobami wszystko jest autentyczne w tej relacji” - pisze we wstępie). Odmowa współpracy z NKWD, niemożność opracowania scen dla reżimowego teatru, nie wywieszenie czerwonej flagi, wszystko to nie wypływa u bohatera z zamierzeń heroicznych, wynika raczej z instynktownych odruchów wewnętrznej niemożności spełnienia wymogów życia w komunizmie. Okazuje się, że na tle szerszym jest to jednak postawa wyjątkowa, normą staje się żenujące przystosowanie się całej społeczności. Przejmująca jest w Drodze donikąd zwykłość ukazanych obrazów, różnych indywidualnych odruchów i decyzji, składających się na szaro posępną panoramę powoli lecz bezwzględnie mordowanej wolności. Wymusza się różnorodną kolaborację na wszystkich kręgach ludności, a wreszcie dopełnia się jej los straszliwymi deportacjami. Każda maska ketmana była dla Mackiewicza - maską komunistycznego zniewolenia. Dlatego Paweł pogardza byłym przyjacielem Karolem, który podjął się roli wykładowcy marksizmu leninizmu. To dlatego przesłuchiwany przez NKWD nie chce - nawet by się ocalić od łagru - podpisać zobowiązania o współpracy, podpisze jedynie deklarację, że zachowa przesłuchanie w tajemnicy, by złamać ją natychmiast po zwolnieniu.
Zostało ukazane niewątpliwie po raz pierwszy w naszej literaturze ponure rodzenie się komunistycznego człowieka, człowieka nazwanego w ostatnich czasach homo sovieticus. To bierne wręcz poddanie się sowieckiemu terrorowi Mackiewicz ukazuje w szerokim przekroju społecznym - od warstw wykształconych po mieszkańców wsi. Powszechny strach ilustruje dobrze scena, w której Paweł prosi w Wilnie kolejnych znajomych o przechowanie historycznej karabeli. Spotyka go odmowa, gdyż wszyscy boją się oskarżenia o ukrywanie „broni siecznej”. Szerzy się donosicielstwo. Gdy w chwili deportacji Pawłowi udaje się uciec z żoną, jego wiejska sąsiadka, pragnąc przypodobać się NKWD, proponuje spuszczenie pozostawionego psa, który może pobiegnie ich śladem. Nic tu z fikcji, czysty realizm. Podobną ucieczkę w ostatniej chwili, rodziny Stankiewiczów z Powsińczów, opisał Michał Wędziagolski. („Czas” Wilno, 14-20 czerwca 2001).
Uciekłszy w końcu od deportacji Paweł znajdzie się z żoną w puszczańskim ostępie na drodze, jak sam mówi, prowadzącej donikąd. Tytuł książki to jednocześnie ocena komunizmu. Zamykając książkę czytelnik ma nadzieję, że dane będzie Pawłowi ocalenie, bo brakuje tylko dwu dni do ataku Wehrmachtu na Związek Sowiecki. Paweł o tym nie wie, ale wynika stąd - w przesłaniu do czytelnika - paradoksalna wiara w to, że komunizm nie będzie trwał wiecznie. Jak zawsze, Mackiewicz odwołuje się tu do prawdziwej historii.
Droga donikąd miała na celu przedstawienie zniewolenia sowieckiego, jak mówi jeden z jej bohaterów, o wiele gorszego od hitlerowskiego. Totalitaryzm niemiecki - jak czytamy - niszczył terrorem ciało, ale pozostawiał wolną duszę. Mackiewicz ukazuje w powieści, jak deportacje sowieckie dokonują się w zasadzie przy całkowitym braku oporu ze strony deportowanych. Na tym tle urasta w powieści do miary symbolu nie zrealizowana do końca postawa znajomego Pawła, Tadeusza Zakrzewskiego, który mówi, że prawdziwa walka przeciw zniewoleniu może się odbyć tylko poprzez strzał, opór zbrojny. Nie zostaje mu dana realizacja tych zamiarów, zadenuncjowany ginie w najgłupszy sposób.
Okupacja sowiecka ziem północno wschodnich i Wileńszczyzny, po krótkim okresie końca roku 1939 rozpoczęła się na nowo, jak wiadomo, w czerwcu 1940, gdy tereny te przeszły spod okupacji litewskiej pod sowiecką, razem z pochłonięciem Litwy i zamianą jej na republikę sowiecką. Przerwała się ta okupacja wraz z atakiem niemieckim na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. I właśnie w tym okresie, mniej więcej od sierpnia 1940 do czerwca 1941 dzieje się akcja powieści Mackiewicza. Jak wiemy, Droga donikądjest pierwszą częścią dylogii wojennej o losach tych ziem (część druga to powieść Nie trzeba głośno mówić). Jednak Droga donikądstanowi całość samoistną tak pod względem powieściowym, jak i problematyki historycznej. Wychodząc od wileńskiego jądra terytorialnego druga część dylogii, Nie trzeba głośno mówić ukazuje szeroko zakrojoną, splątaną i wielowarstwową, epicką historię o wiele szerszego terytorium ziemi Wielu Narodów. Na tle Drogi donikąd widzimy niewątpliwie tragiczne szamotanie się ludzkich historycznych działań, splątanych i sprzecznych. Ludzie tej ziemi po uświadomieniu sobie grożącego niebezpieczeństwa pragną ocalić się, działać, walczyć, by zdobyć inny los. Wynik będzie równie posępny jak w Drodze donikąd. Nad wszystkim zapanuje zwycięska sowiecka zagłada.
Droga donikądtraktuje o losach ziemi i ludzi z nią związanych pod kątem zupełnie nowego w Polsce doświadczenia cywilizacyjnego. Jej znaczenie przerasta ramy zwykłej opowieści historycznej. Model faktów i model psychologiczny, stworzony w tej powieści przez Mackiewicza stanowi jakość niepowtarzalną w polskiej powieści powojennej. Nie dorównuje jej nic z utworów pragnących opisać zjawisko sowietyzacji Polski. Wilnianin, Czesław Miłosz, pisał o tej książce niedługo po jej ukazaniu się: „ Książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa historyczne i polityczne” („Kultura” grudzień 1956) i po latach: „ epos końca. Jest to koniec Wielkiego Księstwa Litewskiego, czy też jego resztek, tak jak dotrwały do 1939 roku, koniec też Wilna jako miasta o ludności polskiej i żydowskiej. Innej niż ta powieść kroniki nie ma” (Rok myśliwego).15
Jednak rzetelne opisanie tej postawy Mackiewicza zastępowano przede wszystkim wrzawą, podnoszoną przez tak zwanych „dobrych Polaków”, oskarżających pisarza o kolaborację, szkalowanie polskiego podziemia itp. Tak jest od razu w jednym z pierwszych omówieńDrogi donikąd, w drukowanym w kraju w 1955 roku, tekście Pawła Jasienicy, konspiratora wileńskiego, atakującego autora w zgoła peerelowskim stylu, pod szokującym tytułemHaniebne zwłoki szlachcica kresowego (kolaborant, tchórz, brak miłości do tamtej ziemi).
Postawa wobec historii i jej nurtów politycznych, określona stosunkiem pisarza zwłaszcza do totalitaryzmu sowieckiego i polskiej ideologii wolnościowej, w tym także polityki i zachowań określanych przez polskie państwo podziemne, w pełni wyartykułowana, zajmuje na tle polskich postaw dwudziestowiecznych - nie tylko jako propozycja artystyczna - miejsce zupełnie podstawowe, wręcz polaryzujące inne tendencje. Tego faktu nie przyjęto właściwie i nie zaakcentowano dostatecznie aż do chwili obecnej.
Warto zauważyć, że Droga donikąd już w historii swego powstawania związana jest z tą polaryzacją oceny najnowszej historii Polski, gdyż właśnie z powodu druku pierwszych jej fragmentów, napisanych jeszcze pod okupacją sowiecką, oskarżano Mackiewicza o kolaborację z Niemcami. Fragmenty książki drukowane były w świeżo się ukazującym w 1941 roku polskojęzycznym dzienniku wileńskim niemieckiej okupacji, „Gońcu Codziennym” (przesłuchanie Pawła przez NKWD, akcje NKWD przeciw pielgrzymującym do miejsca spodziewanego „cudu” w Popiszkach - druk w pięciu numerach pisma). Był także jeden tekst publicystyczny, napisany w duchu proroczego ostrzeżenia przed konsekwencjami świeżego paktu Sikorski-Majski. Wszystko publikowane jedynie pod inicjałami J.M. nie miało autorowi przysporzyć sławy ani pieniędzy, miało jednak być przestrogą przed Sowietami na jedynych łamach, na jakich mogła się ona ukazać. Jak wiemy, rzecz zakończyła się wyrokiem śmierci, ferowanym przez polskie władze podziemne, później zawieszonym. Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie i po śmierci Mackiewicza władcy polskiej opinii niepodległościowej stwierdzali, że wyrok był słuszny i że Mackiewicz był kolaborantem (m.in. Stefan Korboński, Stanisław Lorentz, Jan Nowak Jeziorański, Władysław Bartoszewski). Kaganiec świętego formalizmu! Przecież w tych tekstach, choć wbrew zakazom podziemia, bronił Mackiewicz wyłącznie sprawy polskiej. I dziś czyta się je jako głęboko prawdziwe. Piszę o tym, gdyż niczego, co Mackiewicz napisał, nie da się analizować bez uwzględnienia tzw. sprawy Mackiewicza. Na tych samych łamach „Gońca Codziennego” ukazał się dwa lata później, tym razem za wyraźną zgodą AK, obszerny reportaż Mackiewicza z Katynia. Na niekonsekwencję władz AK nie zwracano jednak uwagi. Pisał do mnie Kazimierz Zamorski, tuż przed śmiercią (w październiku. 2000), pod wrażeniem materiałów opublikowanych przez S. Andruszkiewicza i przeze mnie („Arcana 2000, nr 2): „dlaczego tak wierzono agentowi bolszewickiemu Krawcowi (Korboński) i spiritus movens całej akcji przeciw J. Mackiewiczowi: Janowi Nowakowi? Ten ostatni [...] Zdążył zgnoić polskie życie intelektualne, nie tylko na emigracji, ale i w kraju”. Tę wypowiedź Zamorskiego, ściśle prywatną, opatrzyłem zastrzeżeniami, w PS III. do tekstu Jaśniej wokół tak zwanej sprawy Józefa Mackiewicza.
Mackiewicz, jako nieubłaganie antykomunistyczny cenzor opinii krajowej i emigracyjnej, drażnił wszystkich rzeczników narzucanych krajowi i emigracji poglądów rządu emigracyjnego na temat naszego nowego wojennego sojusznika - Związku Sowieckiego. A przecież skutki nierozumnego układu Sikorski-Majski, uparcie realizowanego aż do końca, nie dały na siebie czekać. Aresztowanie przywódców i żołnierzy AK na kresach, klęska pozbawionego celowo pomocy Powstania Warszawskiego - wszystko to nie zmieniło opinii o Mackiewiczu. Mackiewicz, który uszedł z Wilna, próbował jeszcze w Warszawie wydawać własnym sumptem gazetkę „Alarm”, mającą być głosem ostrzegawczym przed Sowietami. Jak wspominał Miłosz, zwracał wtedy w Warszawie uwagę Mackiewiczowi, że nie może liczyć na zrozumienie. Nie była to przecież próba kolaboracji z Niemcami, jak dowiodło niewiele późniejsze spotkanie Mackiewicza w Krakowie z kolaborantem Emilem Skiwskim. Chodziło o zwykły pragmatyzm, o wykorzystanie szczeliny tolerancji podupadającej niemieckiej III Rzeszy.
Kraj hodował tymczasem romantyczną, choć skażoną brakiem widzenia rzeczywistości, apoteozę czystości honoru polskiego i wierności „sojuszom”. Pisał o tym Mackiewicz w wydanej w 1944 roku w Krakowie broszurze (dziś praktycznie zaginionej) pod ostrzegawczym tytułem Optymizm nie zastąpi nam Polski. Środowiska kombatanckie i akowskie emigracji potępiały zresztą Mackiewicza także za tendencje i oceny wyrażane po wojnie w jego prozie powieściowej („emigracja polska go zwyczajnie zaszczuła” - Miłosz). To także jeden z powodów, że pisarz, tak osobny i wybitny, tak mało istnieje w obiegowej opinii naszej kultury. W czasie wojny służenie Sowietom w walce z Hitlerem ukazywało dla Mackiewicza samobójczą sprzeczność, większą od służenia Hitlerowi w walce z Sowietami. Nigdy zresztą jego celem nie było wspieranie Niemiec, których los pisarz miał już za przesądzony. Mackiewicz bardzo wcześnie reprezentował tę postawę, którą wbrew oficjalnemu stanowisku polskiego Londynu uosabiały pewne doły akowskie czy NSZ - postawę ukazaną w symbolicznych słowach powstańczego poety Warszawy, „Ziutka” Szczepańskiego: „Czekamy ciebie, czerwona zarazo!”. Historia przyznała pełną rację Mackiewiczowi, dlaczego nie łączy się tej racji symbolicznie także z jego osobą?
Typowo obrysowana, Droga donikąd nie jest powieścią schematów. To zwięzła saga tego czasu. Charakteryzuje ją niechęć do fikcji, zgodna z własną regułą pisarza: „jedynie prawda jest ciekawa”. Obserwacje przyrodnicze sytuują Mackiewicza pośród mistrzów tego opisu, dialogi uderzają prawdziwością, oddając często język kresowy „tutejszych” ludzi, czasem zawiły i chytry, jednocześnie dosadny. Mackiewicz zdołał ten język ocalić. Wszystkie postaci mają własne losy, własny charakter, ukazane zostają w konkretnych życiowych sytuacjach, na tle różnorodnego, nasyconego barwnością kresowego pejzażu, którego obiektywne piękno tym bardziej podkreśla tragiczność ludzkich sytuacji. Powstrzymanie się od tworzenia symbolicznych, wielkich postaci, na pierwszy rzut oka zdaje się pewną słabością powieści Mackiewicza, nie kreującego wielkich modeli charakteru, w zestawieniu z Prusem, Żeromskim. Jest to jednak pisarz przekrojowych sytuacji epickich, nie introspekcji.
Można by szukać w różnych decyzjach Mackiewicza antyromantycznego pragmatyzmu politycznego. Że nawet diabłu nie przeszkadzać przeciw komunizmowi. Ale wynika to z jego światopoglądu, który mówi, że nie ma nic gorszego niż komunizm. Stąd jego krytyka w powieści Lewa wolna decyzji Piłsudskiego, zezwalającego przetrwać w Rosji czerwonym, przez nie udzielenie poparcia białym. Stąd uznanie de facto , w powieści Kontra, kozackich formacji gen. Własowa za formacje sojusznicze cywilizacji zachodniej i krytyka Anglosasów wydających ich - mimo poręczeń - Sowietom na pewną zagładę. Musiał w tym Mackiewicz widzieć analogię do wydania Polski na łup Stalina. Etos antykomunizmu Mackiewicza pozwalał mu rozumieć postawę własowców, nie zezwalał jednak na pragmatyczne lawirowanie wewnątrz komunistycznego systemu. Niewątpliwie na linii Drogi donikąd jest Mackiewiczowska publicystyka książki Zwycięstwo prowokacji (1962), wytykającej wszelkie używanie „ketmana” (terminu tego Mackiewicz zresztą nie wymieniał, nie chcąc może polemizować z Miłoszem) nie tylko tak dwuznaczne jak PAX Bolesława Piaseckiego, ale i to spod chorągwi koła sejmowego „Znak” czy „Tygodnika Powszechnego”. Pozostawał tu w sojuszu z postawą „Wiadomości” londyńskich i w niewątpliwym sporze z pragmatyzmem Giedroycia, szukającego w socjalizmie wewnętrznej opozycji. Był też Mackiewicz w sporze ze zbliżonym pragmatyzmem Wolnej Europy Nowaka Jeziorańskiego. Z tym, że Giedroyc pozwalał mu żyć i drukował go (konflikt wybuchł dopiero po sławnej deklaracji z 1981, na co schorowany pisarz nie zdążył już dać właściwej odpowiedzi), zaś Nowak pozwalał mu przymierać głodem, konsekwentnie nie dopuszczając na antenę radiową.
Mylił się czasem Mackiewicz w tych nieprzejednanych sądach (na przykład mając Sołżenicyna za wystąpienie agenturalne, ale może wyczuwając u niego wielkoruski szowinizm). Miał jednak rację w jednym: że nieugiętość wobec komunizmu łatwiej ulegała rozmyciu niż wobec hitleryzmu. W tym sensie jego Zwycięstwo prowokacji wytrzymało próbę czasu jako konsekwentne nicowanie postaw i ketmanów ustępliwych wobec ideologii komunizmu. Można dzisiaj pytać: kto miał rację w skutecznej walce z komunizmem? Myślę, że Mackiewicz. Komunizm zawalił się bowiem nie z powodu zmiękczania systemu przez opozycje wewnętrzne (ogłoszenie stanu wojennego w Polsce jest tu dowodnym przykładem), lecz z powodu implozji systemu spowodowanej załamaniem technologicznym i przegranej w wojnie zbrojeń z Zachodem (Reagan). Zaś wszystkie próby flirtu z komunizmem i używania ketmana wobec najstraszliwszego systemu w dziejach ludzkości pozostają tylko unikiem, jeśli nie wstydem.
A gdyby spróbować ujrzeć Drogę donikąd na tle polskiej prozy XX-wiecznej i powojennej? Mackiewicz wspaniale kontynuuje nurt realistycznej prozy polskiej związanej z ideologią u Struga czy Żeromskiego, postawionych wobec rewolucji (wspomniałoby się i o Witkacym, gdyby nie fakt, że pisał on powieści groteskowo symboliczne). Uwydatnia to swoistą „pępkowość” (dobry termin Kazimierza Wyki) wyniesionej na najwyższe ołtarze prozy Gombrowicza. Fałszywa zresztą pozostaje diagnoza społeczna zakończenia Ferdudyrke , tak jakby miały się spełnić obawy Przedwiośnia Żeromskiego. Ta przepowiednia społecznej „kupy” - możliwej? nieuchronnej? - przypominająca zresztą katastrofizm Witkacego, w jakimś sensie nie spełniła się. Obalenie polskiej struktury społeczno agrarnej nie dokonało się autentycznie, lecz zostało narzucone obcą, sowiecką okupacją. Powieść Gombrowicza wynoszono po wojnie (co trwa i do dzisiaj), ponieważ ze swą przepowiednią mogła być tolerowana w PRL-u. Przedłużając znakomicie wielkie tradycje realizmu XIX-wiecznego, Mackiewicz udowadniał że tradycje modyfikują się, ale nie idą na śmietnik, i wytrzymuje porównanie z wielkimi poprzednikami (oprócz „wileńskiej” dylogii przypomnijmy powieściLewa wolna czy Sprawę pułkownika Miasojedowa, wreszcie świetną nowelistykę, gdzie znajdują się arcydzieła noweli polskiej).
Jest dziwną tajemnicą naszego życia krytycznego, że podczas inwazji „pępkowości” w prozie (także ostatniej) Mackiewicz pozostaje właściwie nieobecny jako mistrz prozy do czytania, choć nie tylko ukazuje wielkie tradycje prozy realistycznej (zdaniem Miłosza jego proza jest najlepsza po wojnie), ale i polaryzuje w swej prozie i publicystyce podstawowe tendencje widzenia historii, którą przecież społeczeństwo nie przestaje się interesować. Jest nadal właściwie nieobecny w lekturach szkolnych i uniwersyteckich (np. opublikowany spis lektur dla polonistów Uniwersytetu Wrocławskiego z r. 1994, wymienia tylko jedną pozycję Mackiewicza, właśnie Drogę donikąd , jednak w lekturach nieobowiązkowych, przy nadmiarze pozycji innych pisarzy, często już nie-klasycznych). Nie przypominam już sprawy sprzysiężenia eliminującego jego pisarstwo z wydawnictw krajowych. Opracowane przeze mnie przed kilku laty dla jednego z nich krytyczne wydanie Drogi donikąd nie ukazało się, gdyż wydawca uląkł się procesu. 
(2002)

ROZPACZLIWA PRÓŻNIA16
(odnaleziona książka Mackiewicza o Wilnie, w początkach ostatniej wojny)
W edycji pism Mackiewicza (wydawnictwa „Kontra” Niny Karsov) ukazała się nowa, nieznana książka tego pisarza: Prawda w oczy nie kole. Wydano ją na podstawie jedynego maszynopisu, odnalezionego w Kownie i potem w Wilnie, pisanego podczas wojny i ukończonego zapewne do końca roku 1943. Maszynopis istniał w dwu egzemplarzach, z których jeden został spalony, ocalenie więc książki, której autor nie wywiózł z Wilna w trudnej drodze na emigrację, zakrawa na cud. Ponieważ jest to absolutna nowość edytorska, tak wybitnego pisarza i na tak ważny temat, warto ją tutaj obszernie - i z przytoczeniami - streścić.
Tekst zawiera podzieloną tematycznie historię przeżyć i usiłowań Mackiewicza od początku wojny do roku 1941 (do późniejszego okresu odwołują się niektóre aluzje). Opisane wypadki dzieją się w Wilnie i na Litwie, w Kownie. Książka staje się ważną kroniką historyczną tych lat w bezpośrednim opisie prozaika i dziennikarza przedwojennego wileńskiego „Słowa”. Jest to więc tyleż poświadczenie tak istotnego biograficznie ogniwa życia autora Drogi donikąd, co wypadków tamtych dni. Wydanie książki przypadło na setną rocznicę urodzin Józefa Mackiewicza.
Zapis, chwilami nieraz prawie kronikarski, rozpoczyna się zaraz po 17 września 1939, po przekroczeniu granicy polskiej przez Armię Czerwoną:
Nadchodził wieczór dnia 18 września [1939 roku], najbardziej niesamowity, jaki dane mi było przeżyć. [...] W ciemny wieczór walącego się w gruzy państwa, przyszliśmy ze Zbyszewskim [piechotą z Czarnego Boru] do Wilna. [...] W redakcji „Słowa” paliły się już lampy. [...] Był moment, gdy pozostałem zupełnie sam. Sam jeden w wielu pustych pokojach [...]
Mackiewicz opisuje następnie dramatyczną ucieczkę z Wilna wojskowym autobusem ku granicy litewskiej:
Gdy sobie przypomnę ten obraz [...] wielkiego odwrotu 1939 po trakcie zaprószonym żołnierzami polskimi, granatowymi mundurami policji, masą aut, autobusów, ciężarówek... pełnym śmiechów, przekleństw, żartów, łez, myśli samobójczych, głupoty ludzkiej, szczerego patriotyzmu [...] rozpaczy, apatii uciekających urzędników, kobiet z dziećmi na rękach, wygodne poduszki w limuzynach i nogi skrwawione marszem [...] podświadomie jeszcze zaczęło osiadać w mózgu to przekonanie [...] o wielkim indywidualizmie rzeczy, o zakłamaniu abstrakcji politycznej. [...] Ot, taki sobie przeciętny patriota [...] wyjął rewolwer, ścisnął jak prawicę przyjaciela i - palnął sobie w łeb. [...] Nakryto go płaszczem. [...] Deszcz dawno ustał. Biała flaga wyschła [...] uniósł się szlaban graniczny [...] każdy przekraczając granicę nie znanego mu losu, już bez rozkazu czynił znak krzyża świętego. Zdjęliśmy czapki: W imię Ojca i Syna... (rozdziały: WojnaWielki indywidualizm rzeczy).
W następnych rozdziałach Mackiewicz opisuje swój niedługi emigracyjny pobyt w Kownie i starania (bezskuteczne) o wizę francuską. Uzyskał ją tylko jego brat, Stanisław Cat Mackiewicz, stając się jednym z najwybitniejszych publicystów emigracji zachodniej w czasie wojny. Natomiast Józef Mackiewicz, po upadku nadziei wyjazdu na Zachód, po dramatycznym przeżyciu nastroju klęski w ambasadzie polskiej w Kownie, ostatniego paroksyzmu wolności u gościnnych Litwinów, opisuje swój powrót do Wilna po przekazaniu go przez ZSSR Republice Litewskiej. Powracał do Wilna z zamiarem rozwinięcia szerokiej działalności publicystycznej i po wyciągnięciu wniosków z tragicznego upadku polskiej państwowości. Przedtem w kowieńskiej gazecie „Lietuvos Żinios” z 14 października 1939 opublikował artykuł My Wilnianie. Jak sam to określił: „Artykuł ten wywołał burzę”. Nie wypaczymy słów autora posługując się jego własnym streszczeniem w omawianej książce:
Artykuł zawierał ostrą krytykę rządów pomajowych w Polsce. Wyrażał szczery ból z powodu katastrofy, jaka nas dosięgła. Zawierał zarzut pod adresem Piłsudskiego, jako głównego winowajcy. Zawierał poza tym zdanie, które cudem jedynie przeskoczyło cenzurę, a mianowicie, że Polska i Litwa, tak jak przed wiekami, znajdują się w sytuacji identycznej między Niemcami i Sowietami. Zawierał wreszcie ten fatalny ustęp, że [...] największą radość sprawi im [wilnianom] obecne wkroczenie wojsk litewskich.
Artykuł ten został źle przyjęty przez środowiska polskie, między innymi wywołał pisemny protest oficerów polskich internowanych na Litwie, wręczony Mackiewiczowi. Mackiewicz podkreśla, że tekst artykułu stanowił dla niego pomost do określenia się wobec jego ojczyzny, którą nie tyle jest Polska, ile trochę w myśl filozofii nazywanej „krajową” określa ją tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego, nie poszanowana ani przez Polskę, ani przez Litwę i deptana „czerwonym żelazem bolszewickim”. Po powrocie do Wilna Mackiewicz uzyskuje koncesję na wydawanie pisma w języku polskim („Gazeta Codzienna”), w którym miał nadzieję rozwijania swoich poglądów. Jak sam to pisze w omawianej książce, nie spełniały się jednak nawet wstępne nadzieje na rozwinięcie w nowym duchu idei „krajowych” i Wielkiego Księstwa Litewskiego.
A najpierw:
Byłem głęboko przekonany, że wojska litewskie w r. 1939 witane będą z ulgą i radością przez absolutną większość mieszkańców [...] Omyliłem się kompletnie. Społeczeństwo polskie zachowało się wrogo wobec faktu wkroczenia wojsk litewskich. Społeczeństwo zaś litewskie uczyniło wszystko, aby wrogość tę spotęgować i rozłam pogłębić. [...] I przyznać muszę, że winę za obłędną nienawiść i najgłupsze rozłamy w obliczu wspólnego [bolszewickiego] wroga w lwiej części przypisać należy stronie litewskiej. [...] Litwini nie okazali jednak ani taktu politycznego, ani rozumu politycznego.
Po pierwszych dniach, które niczego złego jeszcze nie zapowiadały, Litwini wprowadzili bezwzględną lituanizację językową (wbrew samym interesom litewskim absolutyzowano sprawę języka) w mieście o ogromnej polskiej większości (nazwy ulic, szyldy sklepów, język urzędowy). Zamknięto uniwersytet Stefana Batorego, wydano represyjną ustawę o obywatelstwie, w wyniku której „w samym Wilnie [...] liczącym 200 tysięcy mieszkańców stałych, około 150 tysięcy okazało się «obcokrajowcami»”. Najgorszą sprawą, którą będzie wytykał Mackiewicz Litwinom, ale i Polakom, był brak jedności w obliczu wspólnego bolszewickiego wroga, który zdążył już zainstalować swe bazy wojskowe we wszystkich krajach bałtyckich. Dochodziło do godnych pożałowania zmian w mentalności codziennej, gdzie ogółowi polskiemu zdarzało się sympatyzować z bolszewikami przeciw Litwinom.
W takiej właśnie sytuacji zaczęła wychodzić redagowana przez Mackiewicz wileńska „Gazeta Codzienna”. Narażona z góry na złe przyjęcie obu stron: litewskiej (mimo pozwolenia na druk represyjna cenzura litewska) i polskiej - częściowy bojkot. Zwłaszcza że postawa Mackiewicza sprawiała zawód zarówno stronie polskiej jak i litewskiej. Mackiewicz określa to tak:
Stosunek Litwinów do „Gazety” [...] sfery litewskie uroiły sobie, że „organ krajowców” będzie najdalej posuniętym rodzajem ugody. Będzie organem rozbijającym jednolity front społeczeństwa polskiego. Będzie może nawet urzędówką w języku polskim, gazetą gadzinową. Dowodzi to z ich strony atrofii poczucia myśli państwowej i kompletnego braku zainteresowania koncepcjami wielkiej Litwy [...]
W dalszej części książki opisuje Mackiewicz swoje zabiegi i perypetie związane z wydawaniem pisma i próbą, by pozyskać dla swej idei wszystkie odłamy mieszkańców Wileńszczyzny, w tym także ruch Białorusinów. Zabiegi te jak i próby usunięcia uprzedzeń Litwinów, w toku dyskusji z czynnikami rządowymi w Wilnie i Kownie, poniosły fiasko. Dodać jeszcze należy walki z cenzurą litewską, nie wykazującą według Mackiewicza zrozumienia problemów polskich, ale i woli walki ze wspólnym wrogiem: bolszewikami, co objawiało się na przykład drastycznie przy druku komunikatów o wojnie bolszewicko-fińskiej. W rezultacie tych trudności „Gazeta Codzienna” została zamknięta przez władze litewskie jeszcze przed „przyłączeniem” Litwy do ZSSR jako republiki sowieckiej. Na przykładzie Litwinów, posiadających przecież wtedy jeszcze własną państwowość, ukazuje Mackiewicz tragiczną dla niego uległość wobec groźby i wobec faktu sowietyzacji, podobnie jak widział to na przykładzie polskim. Zawiedli go Polacy, zawiedli Litwini, pozostało marzenie o Wielkim Księstwie. Ale przede wszystkim ponura rzeczywistość okupacji sowieckiej.
W rozdziale Czwarty rozbiór Polski Mackiewicz czyni odpowiedzialnym za ten rozbiór nie tylko zdradziecki pakt Ribbentrop-Mołotow, ale także Anglię, która nie zaprotestowała przeciw uczestnictwu w rozbiorze Sowietów:
Tak dalece nie chciano się w Londynie pożegnać z nadziejami na pozyskanie Sowietów do antyniemieckiej koalicji. Za samą już tylko nadzieję, rzec można, ofiarowano im pół Polski.
I tutaj rozpoczyna się ważny etap myślenia politycznego Mackiewicza, który będzie go kosztować posądzeniem o proniemieckie sympatie. Chodziło mu o zajęcia stanowiska wobec Rosji, Niemiec i polskich sojuszników zachodnich, przede wszystkim Anglii, jako wciąż walczącej z Niemcami. Kilka kluczowych zdań z książki pozwoli nam jaśniej zrozumieć źródło późniejszego konfliktu między Mackiewiczem a polską organizacją podziemną, konfliktu, prowadzącego w rezultacie do wydania wyroku śmierci na pisarza. Ten wyrok, zawiesił potem wileński komendant AK, Wilk Krzyżanowski. Tekst książki dużo jaśniej i drastyczniej ukazuje te sprawy, niż widzieliśmy to dotąd.
Trzeba się tu najpierw odwołać do kilkumiesięcznej współpracy Mackiewicza z koncesjonowanym przez Niemców wileńskim „Gońcem Codziennym”, a zwłaszcza do tego kluczowego zdania z artykułu wstępnego Mackiewicza To dopiero byłaby klęska, zamieszczonego w numerze z 10 sierpnia 1941 roku:
zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie dotychczasowe na przestrzeni dziejów [...] los narodu polskiego przypieczętowany może na wiek.
Gdyż - a teraz cytat z omawianej książki Mackiewicza:
zwycięstwo koalicji na zachodzie, pociągnęłoby za sobą nieuchronnie wystąpienie Sowietów przeciwko zdruzgotanym Niemcom. Stałoby się to poprzez nasze ziemie po trupie „Polski burżuazyjnej”. Wydani byśmy zostali w ręce bolszewików (Straszny cień pada od wschodu).
Mackiewicz wiedział, że Anglia zapłaciłaby Sowietom Polską za cenę wspólnego zwycięstwa. To przewidywanie zresztą się sprawdziło.
Znane skądinąd zdanie Mackiewicza z artykułu To dopiero byłaby klęskaz „Gońca Codziennego” tłumaczyłem sobie niegdyś swoistym myślowym unikiem wobec cenzury, tym razem hitlerowskiej: mianowicie jako przewidywanie, że Niemcy pokonują najpierw Sowiety, zaś następnie zostaną pokonane przez Anglię, już nie w koalicji z ZSSR. Takie moje rozumowanie uległo zmianie po lekturze zapisów Mackiewicza z omawianej książki.
Polityk taki jak Mackiewicz musiał nieuchronnie pytać o możliwą alternatywę. A najpierw: czy po serii angielskich klęsk i zwycięstwie Niemiec nad ZSSR można było jeszcze wyobrażać sobie Anglię zwycięską? Na to pytanie Mackiewicz nie daje jasnej odpowiedzi, jednak można sądzić, że źle widział losy Anglii w starciu z Niemcami, po unicestwieniu przez Niemcy ZSSR, którego tak sobie życzył... W tym rozumowaniu Anglia, która wcześniej nie wystąpiła przeciw Sowietom, musiałaby sama zapłacić cenę unicestwienia komunizmu przez Niemcy. W książce Mackiewicz wyznaje jednak, że szedł w swym myśleniu o wiele dalej. Nie tylko daje tu do zrozumienia, że przewidywał klęskę Anglii, ale wręcz życzył jej sobie, by mogło dokonać się rozbicie Sowietów:
Sądziłem dalej, że wojna na wschodzie nie dojdzie do skutku wcześniej, zanim nie zostanie zakończona na zachodzie. Dlatego całym sercem pragnąłem, żeby Niemcy jak najprędzej rozbiły Anglię, ażeby usunęły tę kłodę, która nas przykuwa do niewoli niemiecko-bolszewickiego sojuszu. (Straszny cień pada od wschodu).
Jeśli jedynie zwycięstwo Niemiec nad ZSSR i Anglią, mogłoby Polskę uchronić przed bolszewizmem, w takim razie, co byłoby z okupacją hitlerowską, z dominacją niemiecką? Tu w myśleniu geopolitycznym otwiera się rozpaczliwa próżnia: bo jeśli niemiecka Anglia, to także i Egipt, Suez, marsz przez Kaukaz na wschód Wehrmachtu. Pozostawałyby Stany Zjednoczone osaczone przez Niemcy i Japonię. W takim rozumowaniu pisarz odkładał chyba porażkę hitlerowskich Niemiec na czas zgoła nieokreślony. W sytuacji bez dobrego wyjścia wolał niewolę nazistowską od komunistycznej? Jako reprezentant pokolenia, które pamięta dobrze czasy wojny, powiem, że dla większości ludzi w Polsce takie stanowisko było nie do przyjęcia. Nie tylko w sferze postulatów, ale i nadziei. My, którzy słuchaliśmy, z narażeniem życia, radia Londyn, wierzyliśmy w zwycięstwo Anglii nad hitleryzmem. Mając jednocześnie nadzieję, że nie dozwoli ona na rozpanoszenie się komunizmu nad Polską. Nadzieję głupią i fałszywą. Mackiewicz był jednym z niewielu realistów. Widział, tak może jasno jak niewielu ludzi w Polsce, że porażka obu wrogich Polsce totalitarnych potęg: Niemiec i Rosji jest niemożliwa. Uważał jednak komunizm za większego wroga.
Już w czasie pisania tego tekstu mogłem zapoznać się ze wspomnieniami Karoliny Lanckorońskiej, stanowiącymi zresztą jedno z najwybitniejszych świadectw wojny i okupacji. Zauważyłem, że jej refleksje z roku 1941, poprzedzające wybuch wojny niemiecko sowieckiej przypominają mi moje wspomnienia wojenne. Myślę też, że stanowią ważny kontekst dla ukazania sprawy Mackiewicza wobec świadomości polskiej. Dodajmy, że jak wiadomo, Lanckorońska miała również doświadczenie okupacji sowieckiej we Lwowie:
Wierzyliśmy, że wojna niemiecko-rosyjska jest jedynym rozwiązaniem problemu Polski, na jej wybuch z rosnącą niecierpliwością czekaliśmy, wierząc święcie, że Niemcy pobiją Moskali, a potem osłabionych już Niemców pokonają alianci. Obaj nasi wrogowie padną, a Polska pomiędzy nimi wstanie potężna w tym zjednoczeniu i zespoleniu, które nam dała ta walka straszliwa.17
W innym miejscu swej książki, już po wybuchu tej wojny, Lanckorońska przypomina:
Na drugi dzień słuchałam przemówienia gen. Sikorskiego. [...] że mu wiadomo, iż kraj jest najgłębiej przekonany, że Niemcy pokonają Rosję, on zaś nie uważa tej sprawy za przesądzoną, że może być inaczej. Zastanowiły nas te słowa. Czyżby to było możliwe? Czyżby niebezpieczeństwo mogło raz jeszcze w takim wypadku zagrozić wschodniej Polsce? Ależ nie, to było nie do pomyślenia! Sama myśl była obrazą dla tych, którzy w przymierzu z nami bronili kultury Zachodu. Przecież nie mogliby poświęcić połowy ziem polskich, a z nią całego swego honoru, pomijając już własny interes, wobec którego puszczenie Rosji aż po Bug byłoby szaleństwem. Nie, zresztą Niemcy są zbyt silni, aby ich mogła pokonać Rosja, ona im da radę, ale ich nie pobije, tylko wyczerpie do ostatka, a potem ich wykończą alianci.18
W tym szukaniu perspektyw i aliansów Lanckorońska porusza w pewnej chwili i inną stronę moralną:
Kto w Polsce szedł z Hitlerem, m u s i a ł być szują, kto w pierwszej chwili miał iluzje co do Sowietów, być nią nie musiał, gdyż w teorii komunizmu jest przecie tyle idealizmu.19
Trzeba powiedzieć, że w owym czasie centralna Polska nie była nakierowana na walkę z komunizmem, lecz jedynie na walkę z Niemcami, dlatego również, że w większości mieliśmy straszne doświadczenie okupacji niemieckiej, a w Polsce centralnej nie mieliśmy doświadczenia okupacji sowieckiej. Mackiewicz odwrotnie: do roku 1943, gdy pisał zapewne ostatnie stronice książki Prawda w oczy nie kole, nie miał wielkiego doświadczenia okupacji niemieckiej, nie dokonał się także jeszcze holocaust ludności żydowskiej, do której sympatię Mackiewicz deklaruje ewidentnie w tej swojej książce (rozdział Żydzi).
Warto tu przypomnieć postawę brata Józefa - Stanisława Cata, pragmatycznie trochę pokrewną. Stanisław Cat Mackiewicz szedł pragmatycznie w 1940 roku, w obliczu właśnie konsumowanej klęski Francji, niewątpliwie dalej niż Józef, a jednocześnie - jak wiemy, ani na emigracji, ani w opinii literackiej w Polsce, nie krytykowano go za „haniebność” postępowania. Chodzi o znaną propozycję, złożoną już po klęsce Francji, w Liburne, prezydentowi Raczkiewiczowi, by rozpocząć ze zwycięskimi Niemcami rozmowy, zakończone - podobnie jak uczyniła to Francja - paktem kapitulacyjnym.20 Dziś zresztą wiadomo, i znaleziono odpowiedni dokument, że była także propozycja na piśmie przekazana ambasadzie III Rzeszy w Lizbonie i podpisana wraz z Mackiewiczem przez grupę kilku znanych osób.
My, związani z nadziejami na zwycięstwo Anglii, czytamy te słowa Mackiewicza, wypowiadane w kraju pod okupacją niemiecką - z ciężkim sercem. Jakiej duchowej walki i rezygnacji musiały one być wynikiem, by pisarz, który nie był zwolennikiem Niemiec hitlerowskich i z całych sił pragnął, aby Polska orężnie się im oparła - doszedł do takich przekonań i do takich pragnień? Te pierwsze lata wojny i okupacji sowieckiej były przełomowym krokiem do takich przemyśleń. Trudno nam to przyjąć, gdyż w większości Polski jak i w Europie zachodniej jedynym potworem były Niemcy hitlerowskie. To dopiero dzisiaj - w obliczu zbrodni i klęski komunizmu, w obliczu takich książek jak Czarna księga komunizmu , potwierdzających, że zbrodniczość komunizmu nie była mniejsza od zbrodniczości hitleryzmu, a w absolutnej ilości ofiar, nawet większa - możemy zrozumieć Mackiewicza. Po prostu: w obliczu dwu potęg zła - Polska podziemna praktycznie swe nadzieje wiązała z Rosją, on - z Niemcami. Nie wierzył w wymiganie się Polski od komunizmu w wypadku jego zwycięstwa w Europie aż po Niemcy.
Dopiero później mógł nabrać nadziei, że pomimo wszystko pozostanie w Europie kawałek wolnego świata, ale nie w Polsce, nie w Polsce! To tłumaczy jego rozpaczliwą ucieczkę na Zachód - najpierw do Warszawy przed powstaniem, a potem w Krakowie, w obliczu ofensywy Armii Czerwonej przekroczenie pieszo, w zimie, nie wysadzonego jeszcze mostu na Wiśle - w drodze na Kalwarię, Śląsk, Wiedeń, Włochy. Pamiętam dobrze nocny wybuch, kiedy poleciały te mosty w Krakowie, obudziliśmy się, bo otwarło się od podmuchu okno, był straszny mróz, Mackiewicz przekroczył most kilka godzin wcześniej. Uciekać w taką noc, to się nie dało pomyśleć - dlatego tak przejmuje mnie dziś ten opis u Mackiewicza.
Co znaczą refleksje Mackiewicza przytoczone za jego ostatnią książką w naszym spojrzeniu na pisarza i okupację w ogóle? Przede wszystkim sytuują go po stronie pisarzy akcentujących silniej obawę przed komunizmem niż przed hitleryzmem (przynajmniej do pewnej chwili), jak u nas pisarz Jan Emil Skiwski (kolaborant), jak niektórzy pisarze francuscy (oni jednak dzielili często z nazistami haniebne fragmenty ideologii, co nie istniało u Mackiewicza). Był to więc wybór przeciw komunizmowi, ale nie za nazizmem, jedynie wobec tragicznej alternatywy. I musiał się tu dokonać jakiś przełom, gdyż po kilkumiesięcznym okresie współpracy z gadzinowym „Gońcem Codziennym” Mackiewicz zerwie tę współpracę, co zresztą mogło być dla niego groźne, tak jak gdy nieco wcześniej odmówił redagowania pisma. Jak groźni potrafili być Niemcy dla ludzi, z którymi nawet pertraktowali, opisał w swoich Czasach wojny Ferdynand Goetel, także po wojnie oskarżony przez komunistów o kolaborację.21 Należał do rzadkich ludzi widzących jasno niebezpieczeństwo komunistyczne. W Czasach wojny ukazał swój przedpowstaniowy sceptycyzm wobec przywódców Polski Podziemnej:
Kierowana przez nich walka o wolność, choć nieraz tak bohaterska, była walką na oślep. Prymitywnym jej założeniem była wiara, że zwycięstwo sprzymierzonych przyniesie Polsce upragnioną wolność, albo też i tragiczne stwierdzenie, że ewentualne zwycięstwo Niemców będzie jednoznaczne z zupełną zagładą Polski i Polaków. Trzeciej ewentualności nie widziano i nie chciano dostrzec nawet wtedy, gdy Rosja odkryła swe istotne zamiary, a sprzymierzeńcy zachodni zdradzili polską sprawę.22
Mackiewicz należał do tych, którzy przeraźliwie jasno widzieli tę trzecią ewentualność. Nie dostrzegał już jednak wielkiego pola do działania. Po krótkim epizodzie z „Gońcem Codziennym” wycofał stamtąd swoje pióro. Być może Mackiewicz życzył sobie nadal zwycięstwa Niemiec nad ZSSR, ale nie chciał być uważany za ich pomocnika-kolaboranta. Może nabrał nadziei, jak wielu, że Niemcy ugrzęzną daleko w Rosji, a Polskę oswobodzą alianci zachodni? W ten sposób rozumowali nieco później nasi pisarze na Zachodzie: Andrzej Bobkowski w Paryżu (Szkice piórkiem ), martwiący się klęską niemiecką pod Stalingradem, czy spisujący swe dzienniki w Londynie Tadeusz Katelbach (Rok złych wróżb, 1943). Może nieco później i Mackiewicz miał takie nadzieje, zważywszy, że za każdym razem dopiero w ostatniej chwili wycofywał się przed nadchodzącym frontem Czerwonej Armii: z Wilna, z Warszawy (dzień przed powstaniem), z Krakowa (dzień przed jego zajęciem przez krasnoarmiejców i NKWD). Sam to zauważył: „I tak się rozpoczął ten odwrót z miasta do miasta, jak spadanie z drzewa, gdy się człowiek łapie po kolei za każdą gałąź” (Ucieczka przed „wyzwoleniem”, w książce Fakty, przyroda, ludzie).
Zwłaszcza po lekturze ostatnio odnalezionej książki Mackiewicza o okupacji sowieckiej, a pisanej w czasie niemieckiej okupacji Wileńszczyzny - trudno wyobrazić sobie większą rozpacz, niż ta, jaka towarzyszyła temu pisarzowi w jego ucieczce na Zachód. Kto pamięta mroźną zimę 1945 roku, jak ja ją pamiętam, może sobie wyobrazić tę pieszą początkowo ucieczkę w lekkich butach, owego 18 stycznia. Z sercem przeoranym trwogą i rozpaczą. Z trwogą o swój los osobisty (niechybnie groziły mu łapy NKWD), ale i o los Polski. Ta sama rozpacz miotała Goetlem, gdy po rozpisaniu za nim listów gończych salwował się ucieczką na Zachód w końcu 1945 roku (pozostawiając w Polsce żonę i małe dzieci). I także - cokolwiek o jego kolaboracji sądzić - ta sama rozpacz była udziałem Jana Emila Skiwskiego wycofującego się po śladzie Wehrmachtu przed następującą Armią Czerwoną (po wojnie jako emigranta, z dalekiej Wenezueli, pod pseudonimami, będzie go drukował Giedroyc w „Kulturze”). Pamiętajmy, że trzy wymienione wyżej nazwiska pisarzy: Goetel, Skiwski, Mackiewicz - osądzających zło komunizmu i uchodzących na zachód, są jednocześnie nazwiskami tych pisarzy w Polsce, którzy byli w 1943 roku w Katyniu. Ale ucieczka na Zachód to przecież także los NSZ-owskiej Brygady Świętokrzyskiej, przemykającej się w styczniu 1945 na Zachód pomiędzy oddziałami Wehrmachtu i Armii Czerwonej (i w Polsce podziemnej przebiegała więc drastyczna linia podziału).
Na wszystkich tych ludzi rzucano przez dziesiątki lat jedynie wyrazy potępienia. Myślę, że przyszedł wreszcie czas trudnego zrozumienia, zwłaszcza, że - jeśli chodzi o Mackiewicza - nigdy nie tolerował żadnego totalitarnego występku czy nawet haniebnego poglądu społecznego. To, co mogłoby ratować przed komunizmem - nazizm, był dla niego ideowo równie nie do przyjęcia. Podczas swego pobytu w Krakowie, w końcu 1944 roku, Mackiewicz odetnie się od proponowanej mu współpracy z kolaboracyjnym pismem „Przełom” Skiwskiego i Burdeckiego. Wcześniej zanotuje w swej pamięci, a niedługo potem na piśmie, wstrząsający protest przeciw hitlerowskiej eksterminacji Żydów Ponary-Baza. W Krakowie pozostawi wydaną na powielaczu broszurę Optymizm nie zastąpi nam Polski, wydaną przez szefa RGO Adama hr. Ronikiera, gdzie ostrzegał przed uległością elit wobec komunizmu. Książka ta, o której wiadomo, że gdzieś istnieje jej egzemplarz, znana nam jest jedynie z kilkunastu zdań cytowanych z niej po wojnie przez samego autora (Przyczynek do ponurych dziejów, 1952).
Jego współpraca z hr. Adamem Ronikierem miała jednak jeszcze inny epizod, dopiero niedawno ujawniony w Ronikiera wspomnieniach okupacyjnych, o zasadniczej wadze - choć pozostała tylko intencją - dla okupacyjnych dziejów Polski.
Mackiewicz opuścił Warszawę dzień przed wybuchem powstania, a w Krakowie, kontaktował się, jak wiadomo, z prezesem RGO, hr. Adamem Ronikierem. Ronikier zanotował, że po otrzymaniu wiadomości o wybuchu powstania w Warszawie:
Dążeniem naszym się stało jedynym już nie szukanie dróg do zażegnania w Warszawie tego, co z sobą wybuch powstania przynosił, ale powstrzymanie, by na cały kraj się nie rozprzestrzeniło, stało się zadaniem koniecznym do wykonania. W tym celu w dniu 7 sierpnia z panami [Aleksandrem] Bocheńskim, [Józefem] Mackiewiczem i [Jerzym] Rogowiczem poszliśmy do Księcia Metropolity, by go prosić o zwrócenie się do władz polskich z odpowiednim pismem zaś do władz niemieckich, by zechciał się zwrócić, by Jemu lub osobie przez niego upoważnionej pozwoliły jechać do Warszawy dla zapośredniczenia w zawieszeniu broni.
Niestety, Książę Metropolita, jak skonstatowaliśmy z prawdziwym smutkiem, nie poszedł po linii naszych rozumowań i zamierzeń, które dopiero post factum stwierdzić mogliśmy, jak dalece były słuszne i jedynie celowe. Wierny swej zasadzie nie mieszania się do polityki, odmówił naszym prośbom.
Tymczasem dnia 10-go sierpnia otrzymałem od p. Bierkampa wezwanie do stawienia się u niego dnia następnego o godz. 9 min. 25 dla wysłuchania jego komunikatu. Ponieważ panu Schindhelmowi, który mnie o tym zakomunikował, wyraziłem życzenie, by ktoś z moich przyjaciół mógł przyjść ze mną - nie chciałem sam nieść odpowiedzialności i chciałem mieć świadków - a on przychylnie się do tego odniósł, więc dnia 11 sierpnia o oznaczonej godzinie stawiliśmy się na wezwanie, oprócz mnie panowie Kazimierz Okulicz, Jerzy Rogowicz i Józef Mackiewicz. Na konferencji obecny był również pan Schindhelm.23
O tej swojej wizycie w szefostwie SS i Gestapo w Krakowie (u Oberführera Bierkampa, szefa Gestapo, i Obersturmbannführera Schindhelma) Mackiewicz nigdy potem nie wspominał. Obawiał się zapewne, że ta inicjatywa wzmocni oskarżenie jego ślepych przeciwników o kolaborację. Tak stało się przecież także z Ferdynandem Goetlem. Akcja ta, która zresztą nie przyniosła żadnych rezultatów, choć w następstwie, jak wspomina Ronikier, przyczyniła się może do rokowań w sprawie kapitulacji - w wypadku Mackiewicza układa się konsekwentnie na linii jego poglądów wyrażanych w Wilnie i w Warszawie (pisemko „Alarm” i spotkanie z płk Lipińskim).
Mackiewicz nie miał złudzeń i wiedział, jak liberalny wobec komunizmu był Zachód. Chciał zachować dla walki z nim jak najwięcej polskich sił żywotnych. Bał się także opanowania całej Europy przez komunizm, jeśli nie fizycznie, to w życiu duchowym. Miało to owocować odrębnością postawy Mackiewicza, opisywaniem uległości wobec komunizmu (książkaZwycięstwo prowokacji), a w efekcie jego osamotnieniem także na emigracji. Jeszcze dziś niektóre jego trafne diagnozy dla wielu wydają się nie do przyjęcia. Tytuł książki Prawda w oczy nie kole zdaje się być tego przeczuciem. Ale to już wymagałoby innego opisu.
1Opublikowane jako posłowie do książki: Józef Mackiewicz: Katyń - zbrodnia bez sądu i kary. Zebrał i opracował Jacek Trznadel. Warszawa 1997. Polska Fundacja Katyńska - Antyk.
2J. Mackiewicz: Literatura contra faktologia. Katyń . [w:] „Kultura”, Paryż 1973, nr 7-8.
3Nie udało mi się sprawdzić, czy tekst ten został przez „Życie” ogłoszony.
4J. Mackiewicz: Ludzie z głębszego podziemia, w tomie: Fakty, przyroda, ludzie , 1984.
5Opublikowane w: „Arcana”, Kraków 2000, nr 32 (2). Post scriptum ukazało się w: „Czas”, Wilno 2001, nr 94, dod. do „Nasz Czas” Wilno 2001, nr 4.
6W. Bolecki: Ptasznik z Wilna , Kraków 1991, s. 146.
7W tym samym numerze pisma „Arcana”, Kraków 2000, nr 2. M. Andruszkiewicz:Zwycięstwo prowokacji?
8„Zeszyty Historyczne” , 1988, zeszyt 86. Instytut Literacki. Paryż.
9Kserokopia znajduje się w „Arcana” 2000, nr 2.
10Opublikowane w: „Czas”, Wilno 2001, nr 94 (13-19 grudnia), dod. do „Nasz Czas” Wilno 2001, nr 4..
11Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza. „Czas” Wilno 2001, nr 84; dod. „Naszej Gazety”, Wilno 2001,, nr 38 (4-10 października)
12Opublikowane w: „Gazeta Polska”, Warszawa 2002, nr 2.
13Artur Domosławski: Narodowość - antykomunista. „Gazeta Wyborcza” 2001, nr 281 (1-2 grudnia)
14Opublikowane pod tytułem: Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza. „Czas” Wilno 2001, nr 84; dod. „Naszej Gazety”, Wilno 2001, nr 38. Por. także mój szkic Wielki nieobecny - Józef Mackiewicz. „Czas”, Wilno 2000, nr 7 (30 marca-5 kwietnia 2000); dod. do „Nasza Gazeta”, Wilno 2000, nr 14 (30 marca-5 kwietnia).
15Rok myśliwego (1990) Miłosza to ważne źródło biograficzne i interpretacyjne do twórczości Józefa Mackiewicza. Miłosz to jeden z autorów najbardziej pozytywnie oceniających Mackiewicza.
16Esej opublikowany pod tytułem Prawda w oczy nie kole , w: „Gazeta Polska”, Warszawa 2002, nr 13. Przedruk w: „Czas”, Wilno 2002, nr 109, dod. Do „Nasz Czas” 2002, nr 14.
17Karolina Lanckorońska: Wspomnienia wojenne 22 IX 1939 - 5 IV 1945. Kraków 2002, Znak, s. 89.
18Tamże, s. 100.
19Tamże, s. 117.
20Por. Jerzy Jaruzelski: Stanisław-Cat Mackiewicz. 1896 -1966, Wilno Londyn Warszawa.Warszawa 1994, Instytut Kultury, wyd. II poszerzone, rozdział VII.
21Po spotkaniu w Warszawie z szefem Propagandamt Grundmanem, podczas którego odmówił wzięcia udziału jako przedstawiciel Polski w nazistowskiej organizacji antykominternowskiej, Goetel pełen był niepokoju (spędził przecież już jakiś czas w więzieniu na Pawiaku): „Wyszedłem, niezbyt pewny, tym razem, własnego bezpieczeństwa”. Czasy wojny. Gdańsk 1990, Graf, s. 119.
22Tamże, s. 69.
23Adam Ronikier: Pamiętniki 1939-1945. Kraków 2001, Wydawnictwo Literackie, s. 354.
Całość tekstu w książce Spojrzeć na Eurydykę. Szkice literackie. Kraków 2003. Arcana.

Brak komentarzy: