piątek, 11 stycznia 2013

Józef Mackiewicz, alianci, to nie jest taka szczera sprawa była...

31 stycznia 1985 roku, w Monachium, zmarł Józef Mackiewicz.


Notatka historyczna o AK:
"Armia Krajowa, powstała w 1942 część oku, przez większość okresu II wojny światowej ponosiła ciężar działań Polskiego Podziemia. Żołnierze AK walczyli przeciw bezlitosnemu okupantowi, stosując metody typowej walki partyzanckiej i uderzając tam, gdzie wróg nie spodziewał się uderzenia. Taka taktyka wynikała nie tylko ze znacznej przewagi liczebnej przeciwnika, ale i braku doświadczenia Polaków oraz kiepskiego wyekwipowania ludzi zasilających szeregi podziemnej armii. Wszystko to starano się wyrównywać odwagą, bohaterstwem i męstwem, aby Niemcy nie mogli na dobre zapanować nad pobitą we wrześniu 1939 roku ludnością Polski. Po przegranej kampanii na wschodzie Europy zwycięski do tej pory Wehrmacht zmuszony był do wycofywania się na zachód, a u wrót wschodniej granicy Rzeczypospolitej z 17 września 1939 roku stanęła Armia Czerwona. Krasnoarmiejcy, którzy kilka lat wcześniej wkraczali tu w charakterze okupanta, teraz stali się sojusznikami Polaków. Ale ci nowi sprzymierzeńcy wcale nie mieli zamiaru niesienia pomocy Polskiemu Podziemiu, wkraczali tu bowiem, żeby podbijać i zdobywać, a nie wyzwalać.
W związku z tym dowództwo Armii Krajowej zdecydowało się na zorganizowanie szeroko zakrojonej Akcji "Burza", której celem było wyzwolenie wschodnich terenów Polski zanim wkroczą tam żołnierze sowieccy. Postawiłoby to Polaków w dogodnej sytuacji w związku ze nadchodzącym starciem sił demokratycznej Polski i komunistycznego Związku Radzieckiego. Stalin nie chciał bowiem zadowolić się okupowaniem Europy Wschodniej, licząc na znacznie bogatsze łupy polityczne na terenach Polski, a nawet Niemiec. Sprowadzenie Rzeczypospolitej do roli satelity Związku Sowieckiego doprowadziłoby do ograniczenia suwerenności państwa polskiego oraz kolejnego zniewolenia narodu państwo to zamieszkującego. Dlatego też dowództwo Armii Krajowej, jak i przedstawiciele Rządu Polskiego na Emigrcji postanowili przeciwdziałać i zapobiegać ewentualnej agresji sowieckiej. Przygotowano specjalne wytyczne odnośnie współdziałania zakonspirowanych jednostek polskich z Sowietami oraz ujawniania się żołnierzy AK, którym anonimowość zapewniała do tej pory bezpieczeństwo.
Niemal od pierwszych dni okupacji Polacy przemyśliwali o zorganizowaniu zbrojnego powstania, które ogarnąć winno cały kraj. Wydawało się, iż taka akcja będzie niezwykle trudna, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę nikłość środków, jakimi dysponowało Polskie Podziemie, oraz liczebną przewagę przeciwnika, który na brak środków do walki nie narzekał. Dlatego też polskie organizacje zbrojne o charakterze podziemnym skupiły się na działalności doraźnej, czego wyrazem była chociażby walka bieżąca. W 1943 roku plan zorganizowania powszechnego powstania po raz kolejny pojawił się w umysłach szefów Podziemia oraz londyńskiej emigracji. Realizacja misji w dużej mierze zależała od wyników walk niemiecko-radzieckich, które nieustannie toczyły się za wschodnią przedwojenną granicą II Rzeczypospolitej. Kwestią czasu było zakończenie okupacji niemieckiej, jednakże Polacy słusznie spodziewali się, iż sojusznik sowiecki może zagrażać niepodległości polskiej państwowości. W związku z tym pojawił się pomysł rozpoczęcia stopniowego wyzwalania ziem polskich spod hegemonii niemieckiej, najczęściej przy użyciu sił AK. To nie tylko uświadomiłoby państwom alianckim, iż Polska Podziemna żyje i istnieje, ale i pozwoliłoby zamanifestować siłę narodu polskiego w przeddzień jego starcia z wkraczającymi na te ziemie Sowietami. Efektem takiego rozumowania było opracowanie planu Akcji "Burza". Odpowiednie rozkazy zostały wydane w listopadzie 1943 roku przez ówczesnego komendanta AK, gen. Tadeusza Komorowskieo. "Bór" świadom był, iż działania 100 tys. żołnierzy, których pierwotnie zamierzano zaangażować do boju z Niemcami, mogą nie przypaść do gustu dowódcom Armii Czerwonej. Wiedział jednak, iż jest to jedyna szansa, aby pokazać sojusznikowi, kto tak naprawdę może zawiadować tymi terenami."




Armia Krajowa odpowiedzialna jest za Powstanei Warszawskie, które tymczasem według znanego historyka:

"Powstanie warszawskie było wymierzone militarnie przeciw Niemcom, politycznie przeciw Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, faktycznie przeciw Polsce - Paweł Jasienica"


"Czy zbrodniarze zasługują na łaskę lub choćby na współczucie? Może od razu należy posłać ich do „piachu” i nie przejmować się tzw. sprawiedliwością. Szefów III Rzeszy osądzono w Norymberdze. Większość z nich spotkała sprawiedliwa kara, gorzej było już z przykładnym ukaraniem „pomniejszych” katów, ci w wielu przypadkach wiedli spokojnie i dostanie życie w RFN. Historia jednakże długo milczała o losie pomocników Hitlera pochodzących z ZSRR. Była to niewygodna opowieść nie tylko dla Kraju Rad lecz przede wszystkim dla aliantów.
Jeden z najlepszych polskich publicystów, kontrowersyjny Józef Mackiewicz postanowił przybliżyć ową zapomnianą historię szerszemu gronu. W 1957 roku ukazała się jego powieść historyczna Kontra, opisująca losy obywateli Związku Radzieckiego, którzy postanowili wspólnie z Niemcami walczyć przeciw swej niedoszłej „ojczyźnie”. Nie tak dawno po raz kolejny ta pasjonująca książka została wznowiona, dlatego warto się nad nią pochylić. Akcja powieści toczy się wokół rodziny dońskiego Kozaka, Aleksandra Kolcowa, którego biografia jest tłem dla przemian, do jakich doszło w Rosji na początku XX w. Tuż przed wybuchem I wojny światowej Kolcowowi powodziło się doskonale, miał swoje gospodarstwo, rodzinę i był szanowanym powszechnie obywatelem. Dzięki dobrej koniunkturze mógł wysłać swego najmłodszego syna Dymitra (Mitie) do szkoły oficerskiej w Kijowie. Sielankę zakończył wybuch rewolucji i wypadki, które po niej nastąpiły. Kolcow wraz z innymi Kozakami dońskimi postanowił walczyć przeciw „czerwonej zarazie”, jednakże czas wojny domowej przyniół straty i ból. Los kozackiej rodziny odmienił się jednak niespodziewanie dwadzieścia lat później, kiedy w kierunku Kaukazu parły niemieckie dywizje pancerne.
Książkę Mackiewicza ciężko nazwać tylko powieścią historyczną, jest to także dzieło stricte historyczne. Autor w wielu miejscach przerywa narrację, aby przybliżyć czytelnikowi los poszczególnych oddziałów wschodnich Hiwisów (ochotników). Nielubiący książek historycznych nie muszą obawiać się nudy, Mackiewicz jest prawdziwym wirtuozem słowa i ciężko oderwać się od jego pracy. Jednakże autor skupia się przede wszystkim na dziejach żołnierzy zgrupowanych w XV Kozackim Korpusie Kawaleryjskim. Mackiewicz w większości narracji pominął aspekt militarny i moralny funkcjonowania jednostek kolaboranckich, skupił się za to na tragedii, jaka spadła na Kozaków już po zakończeniu wojny. Większość kawalerzystów poruszała się wraz ze swoimi rodzinami oraz dobytkiem skupionymi wokół organizacji zwanej Kozackim Stanem. Po kapitulacji III Rzeszy kolaboranci walczyli nadal, gdyż duża grupa oddziałów XV korpusu znajdowała się na terenie kontrolowanym przez oddziały partyzanckie Tity, a im Kozacy (z wiadomych względów) poddać się nie mogli. Ostatecznie około 50 tys. żołnierzy, kobiet, dzieci i starców dotarło na okupowany przez wojska brytyjskie teren Austrii. Żołnierze Albionu zapewnili starszyznę Kozacką, że nie zostaną wydani stronie sowieckiej, w obozach jenieckich zapanowała sielankowa atmosfera, wielu marzyło o powrocie do domu po wybuchu upragnionej III już wojny światowej. Lecz niespodziewanie dla nich, szybciej niż mogli się spodziewać, powrócili do ojczyzny. Brytyjczycy na mocy umów alianckich wydali prawie wszystkich kozaków Sowietom. I właśnie ten dramat ludzi jest kanwą świetnej powieści Kontra.
Po lekturze nasuwa się pytanie, czy Mackiewicz nadto nie relatywizował swoich bohaterów. Nie można zapomnieć, że XV korpus był jednostką SS, a jego żołnierze mieli na sumieniu wiele okrutnych zbrodni (choć część badaczy uważa inaczej, np. Werner Krause). Mackiewicz wiedząc zapewne o czarnej legendzie Kozaków, kwituje ich okrutne zachowanie stwierdzeniem, że wojna jest nieludzka po obu stronach. Równie intrygujący wybieg zastosował autor w przypadku opisu angielskich żołnierzy. Można ich podzielić na dwie grupy: szeregowi, w większości są niechętni akcji przeciw Kozakom, często mają łzy w oczach (pewne jednostki oczywiście żerują na krzywdzie ludzi) i oficerowie, zimni, bezwzględni służbiści zapatrzeni w dowództwo.

Kontra w roku swojego wydania była pozycją niezwykle ważną, gdyż obok książki Iluzja J. Thorwald zwracała uwagę na sprawę wschodnich sojuszników w armii III Rzeszy. Ponadto Mackiewicz zaprezentował pewną paralelę myślową w stosunku do naszej rodzimej historii. Alianci opuścili Kozaków, tak jak zrobili to z Polakami i innymi narodami w 1939 i 1945 roku. Autor wyraźnie chciał ukazać przede wszystkim „brzemię” ciążące na zachodniej opinii publicznej względem narodów Europy środkowo - wschodniej. Nie można oczywiście zapominać także o sinym antykomunizmie Mackiewicza, który przebija się wielokrotnie z kart jego dzieł i stymuluje obraz świata kreowany przez autora. Kontrę warto przeczytać, jest to książka wieloznaczna i skupiająca się na dążeniu do wolności, co jest bliskie każdemu człowiekowi."



"Józef Mackiewicz należy do nielicznego grona polskich pisarzy, publicystów, którzy potrafili w sposób realny, pozbawiony złudzeń oceniać sytuację geopolityczną Polski. Jego trafność analiz politycznych najlepiej zweryfikował czas.
Autor „Drogi donikąd” okupację sowiecką 1940-1941 przeżył na Kresach, w Czarnym Borze pod Wilnem – to przede wszystkim wówczas nabrał przekonania, że główne zagrożenie dla naszego bytu narodowego stanowią Sowieci. Zdecydowanie krytykował politykę wschodnią polskiego rządu w Londynie, nie akceptował poczynań kierownictwa Armii Krajowej. Bezwarunkowe podporządkowanie się polskiego rządu na emigracji wobec decyzji państw alianckich oznaczało po roku 1941 w istocie pomoc śmiertelnemu wrogowi Polski – Sowietom.
Polski interes narodowy nie był, przynajmniej we wszystkich aspektach, tożsamy z interesem państw alianckich. A Polska była najbardziej lojalnym sojusznikiem Anglii, Stanów Zjednoczonych. Konferencja w Teheranie w roku 1943 ujawniła dobitnie prawdziwe intencje mocarstw Europy Zachodniej i USA wobec naszego państwa. Polskę oddano Sowietom.
Wiosną roku 1944 Józef Mackiewicz z żoną Barbarą Toprską opuścili Czarny Bór i Wilno. Doskonale wiedzieli, że wraz z nadciągającą od wschodu Armią Czerwoną zbliża się sowiecka okupacja Polski. W ostatnich dniach maja dotarli do Warszawy. Józefa Mackiewicza zadziwiła pogodna atmosfera warszawskiej ulicy - jakże inny nastrój panował na Kresach, w Wilnie. Czesław Miłosz, który spotkał się wówczas z wileńskim kolegą - pisarzem, tak relacjonował owo spotkanie po latach w książce„Rok myśliwego”:

Ostatnie rozdziały „Nie trzeba głośno mówić” dają miarę różnic aury pomiędzy Wilnem a Warszawą, tak jak je odczuwał przybyły z Wilna latem 1944 roku (winno być wiosną 1944 roku – przyp. D.J.) Mackiewicz . I obraz Warszawy, zwariowanej, lekkomyślnej, obojętnej na strzelaniny tu i ówdzie, dumnej ze swego bohaterstwa, wesołej, bo blisko zwycięstwo, jest u niego poprawny. Dla Mackiewicza była to beztroska dzieci, które nie chcą wiedzieć, że jeszcze chwila, a nic nie zostanie z ich zabawek, tak jak nic nie zostało w Wilnie.
Mackiewicz po przyjeździe do Warszawy wyraził życzenie spotkania się ze mną i z Januszem Minkiewiczem. Odbyliśmy długą rozmowę. Z jego strony było to powtarzane na różne sposoby pytanie „jak to jest możliwe?” Więc teraz, kiedy jasne dla każdego , że alianci są daleko, nic? Żadnej próby dogadania się, choćby w ostatnim momencie, z przegrywającymi Niemcami, skłonnymi już do ustępstw? Teraz przecie można by było wydawać pismo, żeby mówić głośno prawdę o okupacji sowieckiej tłumioną przez polskie podziemie na usługach Londynu, a pośrednio Moskwy. Słuchaliśmy go z niedowierzaniem, jak się słucha człowieka niespełna rozumu. I wyśmialiśmy go. Powiedzieliśmy mu, że nikt by z takim pismem nie współpracował, że kolaborantom, Emilowi Skiwskiemu i Feliksowi Rybickiemu, nikt nie podaje ręki, a on, gdyby zaczął wydawać takie pismo, zostałby napiętnowany jako zdrajca. Mackiewicz nic nam nie powiedział o gazetce „Alarm”, której trzy numery podobno wydali wiosną 1944 we dwójkę z żoną.
Opowiadając to, nie uważam, że obciążam Mackiewicza, który w tym wypadku oświadczał się za kolaboracją, skąd mogłoby wynikać, że uprawiał ją dawniej. Otóż nie wynika. Był to wówczas człowiek zrozpaczony i być może bardziej zrozpaczony niż Minkiewicz i ja, bo my zachowywaliśmy jakieś nadzieje”.
Przychodzi mi tutaj na myśl inna sytuacja. Wiosną roku 1943 w wileńskim „Gońcu Wileńskim”, niemieckim piśmie, zaczęto publikować listy zamordowanych oficerów polskich w katyńskich grobach. W Wilnie nikt nie miał wątpliwości, że zbrodni na jeńcach wojennych dopuścili się Sowieci. Mieszkańcy Warszawy przyjmowali wiadomości niemieckich mediów z niedowierzaniem. Jak pisał Janusz Zawodny, autor słynnej pracy o Katyniu pt.„Death in the Forest”, w Warszawie stali ludzie pod głośnikami i komentowali: „jeszcze jedno kłamstwo Goebbelsa”. Niestety, bardzo podobnie było latem 1944 roku, kiedy do Warszawy z Wilna przyjechali Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską - warszawiacy nie bardzo chcieli słuchać ich ostrzeżeń o zagrożeniu ze strony Sowietów.
Mieszkańcy Wilna, Wileńszczyzny już wiosną 1940 roku odczuli sowieckie represje na bezbronnej ludności – aresztowania, deportacje, zsyłki na Wschód. Warszawiacy nie mieli okazji do poznania perfidii bolszewickiej władzy.
Szkoda, że nie znamy dokładnej daty rozmowy, spotkania Czesława Miłosza i Józefa Mackiewicza. Wiemy jedynie, że było to lato 1944 roku, na pewno przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Wszak, z 6 na 7 lipca z rozkazu dowództwa AK, oddziały Armii Krajowej rozpoczęły walki o zdobycie Wilna. Po tygodniu ciężkich zmagań polscy żołnierze kresowi przy współudziale Sowietów wyzwolili miasto spod okupacji niemieckiej. Operacja „Ostra Brama” zakończyła się dużym militarnym zwycięstwem polskim. W operacji wileńskiej wzięło udział 9 tysięcy żołnierzy na terenie okręgu wileńskiego i 6 tysięcy na terenie okręgu nowogródzkiego. Sowieci w sposób dla siebie właściwy – zdradziecki i podstępny aresztowali dowództwo AK okręgu wileńskiego, 6 tysięcy żołnierzy AK wywieźli do Kaługi do wyrębu lasów, wielu partyzantów zamordowali. Polacy zdobyli Wilno dla Sowietów – taki niestety był efekt polityczny operacji.
Wielka trójka – tzn. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Wielka Brytania i Rosja Sowiecka uznały operację „Ostra Brama” za niezgodną z międzyalianckimi umowami, ponieważ linia Curzona wyznaczała granicę polsko – sowiecką, a Kresy wedle niej miały być przynależne Sowietom. Wielka Brytania nałożyła za pośrednictwem swego ministra informacji cenzurę prewencyjną na wszelkie informacje o akcji „Ostra Brama” – Powstaniu Wileńskim. Zachód nigdy nie dowiedział się o tym zwycięstwie Polaków.
W Wilnie Komenda Główna AK przeprowadziła swoisty test lojalności „sojusznika naszych sojuszników”. Test zakończył się niepowodzeniem politycznym, tragicznie, dlaczegóż w Warszawie miałoby być inaczej?
Warto przy okazji wspomnieć, że udziału w akcji „Ostra Brama” odmówił dowódca V Wileńskiej Brygady AK rotmistrz Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko”. "Łupaszko" zebrał dowódców swoich szwadronów i oznajmił, iż nie ma zamiaru "defilować przed Ruskimi w Wilnie". "Trudno panowie, widocznie generał "Wilk" nie mógł inaczej. Oświadczam wam, że ja też inaczej nie mogę. (...) W tej defiladzie udziału nie weźmiemy. Dowódcy, zwracam się do was (...) pójdźcie teraz do swoich ludzi i powtórzcie im to, co wam powiedziałem". Wypowiedział też wówczas słowa, które na długo zapadły w pamięci jego żołnierzy: "Niech mnie historia osądzi, ale nie chcę, żeby kiedykolwiek nasi żołnierze byli wieszani na murach i bramach Wilna".„Łupaszko”, najwaleczniejszy z najwaleczniejszych polskich oficerów, dowódców, który żadnej bitwy nie przegrał na Kresach, odmówił wzięcia udziału w wyzwoleniu bliskiego mu miasta. Zbyt dobrze rozumiał intencje, zamiary Sowietów, wiedział że z nimi nie można się układać. Z nimi należy jedynie walczyć.
Józef Mackiewicz z Barbarą Toporską wydali w Warszawie tuż przed wybuchem powstania trzy numery pisma „Alarm”. Już sam tytuł wskazuje na zawartość podziemnej bibuły wydrukowanej na powielaczu – ostrzeżenie przed Sowietami.
Warszawiacy, wedle Mackiewicza, sprawiali wrażenie ludzi nieświadomych zagrożenia nadciągającego z Moskwy. Propaganda akowska nie chciała drażnić Sowietów – „sojusznika naszych sojuszników”, więc pomijała milczeniem zbrodnie bolszewickie na Kresach. Krótko mówiąc: kłamała. Jedną z niewielu osób, u których Mackiewicz znalazł zrozumienie w Warszawie, był płk Wacław Lipiński. Pisarz przekazał m.in. Lipińskiemu maszynopis książki traktującej o sowieckiej okupacji na Wileńszczyźnie. Pułkownik podzielał opinię autora „Drogi donikąd” o „inności psychicznego aspektu okupacji sowieckiej w zestawieniu z okupacją niemiecką”. Uznawał pogląd, że nie warto marnować sił polskich żołnierzy walcząc z wycofującymi się wojskami niemieckimi, a należy gromadzić energię, przygotowywać się do walki z okupantem sowieckim. Ludzi oceniających podobnie jak Lipiński sytuację w Polsce w kierownictwie AK było mało i nie mieli żadnej siły przebicia. Ich głos był głosem wołającego na puszczy. Kierownictwo AK zignorowało opinie, oceny Józefa Mackiewicza. (Pułkownik Lipiński został zamordowany w roku 1949 przez UB).
Józef Mackiewicz wyjechał z żoną z Warszawy tuż przed wybuchem powstania, 31 lipca 1944. Wspominał później:
Dnia 30 lipca 1944 roku przyjaciel mój namawiał, bym został. Staliśmy na chodniku Alei Jerozolimskich w Warszawie, a jemu się zdawało, że się waham. Przez Wisłę z Pragi ciągnęły czołgi niemieckie w odwrocie.
Coraz bliżej Warszawy była też „wyzwoleńcza” Armia Czerwona.
Mackiewiczowie wyjechali z Warszawy z zamiarem dotarcia do Krakowa. Po drodze postanowili zatrzymać się w Częstochowie. Na Jasnej Górze zanotował pisarz:
Obraz Matki Boskiej pozostał nietknięty; wisiały wota i ciężkie, ociekające srebrem świeczniki; w krużgankach i korytarzach cicho było, tą wilgotną ciszą historycznych murów, tym spokojem wieków, majestatem starości, który zbyt dużo rzeczy widział, by mu się przyszło wzruszać widokiem nowych z naszej perspektywy, ale nie z perspektywy tego, co już się nieraz przewalało u stóp Jasnej Góry.
Jesienią 1944 roku Mackiewiczowie dotarli do Krakowa. Udali się na swój pierwszy spacer nad Wisłę w pobliżu Wawelu. Ciągle urzędował jeszcze tutaj gubernator Hans Frank. Krakowianie, inteligencja krakowska szczerze wierzyli, że Sowieci nie mają złych zamiarów wobec Polski, a Armia Czerwona już wkrótce przyniesie im wolność. Wiara krakusów w dobre intencje Sowietów była dużo większa aniżeli mieszkańców Warszawy.
Mackiewicz nie byłby sobą, gdyby nie przystąpił do działania, uświadamiania, przede wszystkim ówczesnych elit krakowskich. Nawiązał wkrótce współpracę z prezesem Rady Głównej Opiekuńczej (RGO) hrabią Adamem Ronikierem, założycielem tzw. Biura Studiów. Była to zakonspirowana instytucja pomagająca Polakom i zajmująca się studiami nad polską myślą polityczną. Udało się wówczas wydać broszurę Józefa Mackiewicza pt. „Optymizm nie zastąpi nam Polski” (październik 1944), w której autor powtarzał ostrzeżenia sformułowane już wcześniej w warszawskim „Alarmie”. Pisał o uległości Zachodu wobec Stalina, analizował przyczyny filosowietyzmu w Polsce, przestrzegał przed grożącą nam w krótkim czasie sowiecką okupacją. Wiele miejsca w swoich rozważaniach poświęcił oczywiście Powstaniu Warszawskiemu. Było to przecież wkrótce po upadku Powstania.
Plan [Powstania Warszawskiego] był rozumny i pod każdym względem politycznie moralny. Nieprawdą jest, że wybuchło przedwcześnie, że działała tu >>zbrodnicza lekkomyślność Bora<< (...) gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce, oświadczyli, że >>przedwcześnie<<, że Bór to zdrajca (?) itd. – nastąpiła bezprzykładna zdrada, najcyniczniejsze wydanie Warszawy na łup niemiecki, nb. w formie, która zaćmiła wszystkie poprzednie klęski, jakie na to miasto padły (...) Niemcy nie wstydziły się nazwać Warszawy >>drugim Katyniem<<, przyznając otwarcie, że leżał on w interesie Sowietów, z czego wynika, że wojska niemieckie w Warszawie spełniły tę samą rolę, co enkawudziści pod Smoleńskiem, na zlecenie tego samego Stalina (...). Mimo wszystko, powstanie przyniosło nam ogromne korzyści polityczne. Bóg zechce rozsądzić, czy równoważą one krew, mord, cierpienia naszych rodaków, hańbę kobiet, zniszczenie klejnotów rodzimej kultury, płacz dzieci. Czy ruiny splamione krwią, czy rozwłóczone po ulicach trupy naszych najlepszych, nie przeszkadzają nam w zimnym rachunku politycznym? (...).
Powstanie warszawskie odsłoniło istotne oblicze sowieckie, podniosło poświęcenie polskie do piedestału bohaterstwa i wstrząsnęło sumieniem świata. Daliśmy o sobie mówić na początku tej wojny, ale nie zawsze w sposób fortunny, gdyż nagły upadek Polski w 1939 r. był zbyt niespodziewany dla opinii nieprzywykłej wówczas do wojen błyskawicznych. Dajemy o sobie mówić u schyłku tej wojny, co jest rzeczą o wiele ważniejszą.
Z tych korzyści wyciągnął właściwy wniosek gen. Sosnkowski, który słusznie uważał moment za dojrzały do tego stopnia, ażeby wystąpić publicznie ze skargą na krzywdę dziejową, którą Polsce wyczyniają Jej wielcy Alianci. Usunięcie gen. Sosnkowskiego w niczym nie przekreśla tego momentu, potwierdza jedynie, że rządy sojusznicze w swej ugodowej polityce wobec Sowietów rozchodzą się z opinią własnych krajów. Byłoby niepowetowaną szkodą, gdyby rząd Mikołajczyka, na swej fatalnej drodze poszukiwania coraz innych kompromisów ze Stalinem, dopomagał do unicestwienia tych korzyści, które dało nam powstanie, na forum międzynarodowym w sporze z najeźdźcą sowieckim. Byłoby nie tylko tragicznym nieporozumieniem, ale miażdżącym ciosem, gdyby ewentualna współpraca AK z bolszewikami tej kompromisowej polityki, zniszczyć miała tę resztkę zysków, gdy już zniszczona została cała stolica, dziesiątki tysięcy istnień polskich i bezcenne skarby narodowe! – Dziś bowiem jest rzeczą bardziej oczywistą niż kiedykolwiek przedtem, że każde nowe powstanie zbrojne na ziemiach polskich, jeżeli reprezentować ma wolę Narodu do bytu niepodległego, skierowane być winno wyłącznie już przeciwko bolszewikom.
Widać, choćby z tego krótkiego fragmentu większych rozważań, że Mackiewicz nie potępiał decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Uważał, że polski rząd na emigracji powinien wykorzystać tę przelaną polską krew w powstaniu w twardych negocjacjach z państwami alianckimi – Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Światowa opinia publiczna obszernie informowała o przebiegu powstania. Zdecydowanie stała po stronie bohaterskich Polaków. Nigdy na pierwszych stronach gazet w czasie wojny nie znalazło się tyle informacji o Polsce, co właśnie wówczas. Brakowało jednak Polsce charyzmatycznego, roztropnego przywódcy - premier Stanisław Mikołajczyk miast domagać się od państw zachodnich – sojuszniczych gwarancji suwerenności i niepodległości RP, zawierał kompromisy ze Stalinem, a jak wyszedł na tych kompromisach – wkrótce pokazał czas.
Mackiewicz zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że Sowietom bardzo zależało, i to już w roku 1941, na wywołaniu przez Armię Krajową powstania skierowanego przeciwko Niemcom, że prowokowały do walki sowieckie radiostacje, choć z ich skutecznością oddziaływania na polskie społeczeństwo nie należy przesadzać:
Od roku 1941 wszystkie radiostacje sowieckie nawoływały naród polski do powstania. Zaczęło się od tego, że sygnałem Moskwy po polsku były słowa: „Polacy! Bijcie mocno! Bijcie bezlitośnie”. Od roku 1942 radiostacja sowiecka im. Tadeusza Kościuszki, która po częściowej ewakuacji Moskwy przeniesiona została do Taszkientu, a podawała się za tajną radiostację polską, w codziennych swych audycjach nadawała „podręcznik sabotażysty i powstańca” na użytek Polaków”. (...) „jeszcze w czerwcu 1944 roku komunistyczna prasa podziemna w Warszawie pisała, że to tylko reakcyjny, prohitlerowski, faszystowski obóz w Polsce wymyślił hasło, że Niemcy są już pobite, żeby odciągnąć masy od powstania...
I oto, gdy powstanie wybuchło naprawdę, bolszewicy umyli ręce (...)”.

Śniadania z Sowietami
Do tematu Powstania Warszawskiego powrócił Józef Mackiewicz w artykule „Powstanie Warszawskie z innej strony” zamieszczonym w londyńskich „Wiadomościach” nr 20 (59) z 1947 roku. Powstaniu Warszawskiemu poświęcano sporo tekstów w pismach emigracyjnych, autor „Drogi donikąd” uważał jednak, że wszystkie teksty nie dotykają sedna sprawy – unikają jednoznacznego stwierdzenia, że Sowieci byli naszym takim samym wrogiem jak Niemcy, że ciągle gdzieś w głowach publicystów tkwi jak drzazga termin „sojusznik naszych sojuszników” na ich określenie. Takie stawianie sprawy uważał za wypaczanie sensu powstania.
W artykule opowiada o swoich przeżyciach z Warszawy tuż przed wybuchem powstania. Wyjechał niemal w ostatniej chwili – 31 lipca o godz. dwunastej w południe. Poznał zatem dobrze sytuację na kilkadziesiąt godzin przed godziną „W”.
Odwrót armii niemieckiej był w pełnym toku. W ostatnich dniach lipca osiągnął swój punkt szczytowy, a wraz z nim nieuchronny bałagan. (...) Nie było już ani porządku, ani kontroli.
W takich warunkach powstanie, które wybuchło dopiero 1 sierpnia po południu, mogło liczyć na zupełny sukces i minimalne straty, co najwyżej w potyczkach z cofającymi się strażami tylnymi. Formalnie, przed światem, Warszawa wyzwolona by była przez wojska polskie, a wkraczającego nowego najeźdźcę powitałby suwerenny sztandar, zatknięty w suwerennej, wolnej stolicy.
Otóż tego właśnie bolszewicy chcieli uniknąć za wszelką cenę.
Czy można się było spodziewać takiego ich stanowiska? Do pewnego stopnia tak. Na czym więc polegał błąd w rachunku powstańców, który doprowadził do straszliwej katastrofy Warszawy?
Nie wiem, czy w ogóle można tu mówić o błędzie w rachunku logicznym. Bo jeżeli można było się spodziewać, że takie stanowisko zajmą Sowiety, niepodobieństwem było przewidzieć bezmiar zaślepionej, zaciętej tępoty Hitlera.
Józef Mackiewicz uważał, że dowództwo AK miało prawo sądzić, iż osłabione Niemcy nie zechcą mieć „ogniska powstania na tyłach swego frontu”, a także rozszyfrują zamiary Rokossowskiego stojącego na przedpolach Warszawy. O stawieniu czoła powstańcom mógł zdecydować jedynie maniak Hitler w ataku szału. Wódz III Rzeszy trafnie nazwał powstanie „drugim Katyniem” – to dowodzi, że rozumiał w czyim interesie rzuca duże siły wojska do Warszawy i tłumi zryw Polaków.
Mackiewicz nie uważa, by Bór – Komorowski popełnił błąd dając hasło do powstania. Jednak nie zostawia suchej nitki na generale, który w czasie pobytu po roku 1945 w Stanach Zjednoczonych, kilku krajach Europy
(...) podkreślał, jak to Polacy wspomagali Armię Czerwoną w akcji, a jej dowódców podejmowali w Polsce śniadaniami i bankietami. Trudno zaprzeczyć, że w tradycji przywykliśmy do innych zwyczajów, które zresztą utrzymane są w większości krajów. Nie zwykło się wrogów podejmować śniadaniami, gdy wkraczają, by odebrać terytorium i niepodległość. Toteż wydaje się, że niejeden cudzoziemiec, mniej zorientowany w subtelnościach politycznych labiryntów Polski, może wyrazić zdziwienie w taki np. sposób: „Skoroście im tak pomagali w opanowaniu własnego kraju i podejmowali śniadaniami na powitanie, dlaczego się skarżycie, że u was pozostali?!”.

Po wojnie Józef Mackiewicz nie przyłączył się na emigracji do licznego chóru krytyków samego faktu wszczęcia Powstania Warszawskiego, wielu jednak przywódcom AK, politykom zarzucał brak umiejętności myślenia w interesie narodu, państwa. Miał odwagę kwestionować autorytety – choćby byłego komendanta AK, Tadeusz Bora Komorowskiego. Pisarz nie uznawał milczenia w imię „wyższych racji politycznych”, nie pozwalało mu na to przywiązanie do prawdy."

Józef Mackiewicz był znanym w II Rzeczpospolitej pisarzem i dziennikarzem. W swojej publicystyce propagował stojącą w opozycji do nacjonalizmów tzw. „ideę krajową”, która zakładała pokojową koegzystencję różnych narodowości na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był też człowiekiem, który wyprzedzał swoją epokę jeśli chodzi o stosunek do państwa sowieckiego. Trafnie przewidywał, że będzie ono zagrożeniem dla całego ówczesnego świata. Wielokrotnie mówił, że „największym wrogiem każdego narodu są przede wszystkim komuniści własnego narodu” wspierani oczywiście z Moskwy.
Członkowie redakcji dziennika „Słowo”. Od prawej strony: Bolesław Wit-Święcicki, Witold Tatarzyński, Józef Mackiewicz, Kazimierz Luboński, Hartung (fot. Wacław Żyliński, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-K-1122)

Sprawa Józefa Mackiewicza

Fakty związane z tak zwaną sprawą Józefa Mackiewicza były wielokrotnie przekręcane, wielu zaś nawet bardzo znanych działaczy niepodległościowych bezmyślnie je powtarzało. Chodziło o posądzenie Mackiewicza o kolaborację z nazistowskimi Niemcami. Dla Polaka nie ma chyba nic bardziej upokarzającego niż oskarżenie o taką działalność.
Józef Mackiewicz został skazany na śmierć wyrokiem wileńskiego sądu Armii Krajowej. Okoliczności i powody orzeczenia takiego wyroku nie są znane. Wiadomo, że pisarz był posądzany o kolaborację nie tylko z Niemcami, ale też Litwinami. Wyrok nie został ostatecznie wykonany, między innymi z powodu odmowy ze strony egzekutora AK. Istotna była z pewnością również misja Mackiewicza w Katyniu, dokąd pojechał za zgodą AK, dzięki czemu powstała później wstrząsająca relacja.
Większość zarzutów, jakimi obarczano Mackiewicza, okazała się później zupełnie nieprawdziwa. Niemniej Mackiewicz nie był całkowicie niewinny, ponieważ opublikował kilku artykułów w niemieckiej gadzinówce, co samo w sobie było naganne, niemniej, jak pisze Włodzimierz Bolecki, autor stał w nich konsekwentnie po stronie Polski. Trzeba jednak pamiętać, że opublikowanie czegokolwiek w takiej gazecie było w czasie okupacji oceniane jako wyjątkowo hańbiące. W tej samej gadzinówce ukazała się także wspomniana relacja Mackiewicza z wizyty w Katyniu – niewątpliwie ważna i cenna, ale zarzut o wpisywanie się w nazistowską propagandę jest w każdym razie niemożliwy do odrzucenia.
Dziennikarze polscy przebywający w Dyneburgu biorący udział w rozprawie sądowej przeciwko Polakom na Łotwie. Składanie wieńca przez dziennikarzy na grobie żołnierzy polskich poległych na Łotwie w latach 1919-1920. Wśród obecnych m.in. Józef Mackiewicz (2 z lewej). (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 1-K-1122)
Podejrzenia o zdradę podważa też inny fakt. Gdyby Mackiewicz był kolaborantem, raczej nie żyłby w nędzy, pracując fizycznie jako furman. Po wojnie od zarzutów uwolnił go zresztą sąd dziennikarzy polskich w Rzymie, nie znajdując żadnych dowodów jego winy.

Powracające oskarżenia

Sprawa rzekomej kolaboracji powracała wielokrotnie przy wielu okazjach i z różnych powodów. Próby zdyskredytowania Mackiewicza na emigracji wiązały się z jego stosunkiem do PRL-u jako państwa w pełni podporządkowanego sowietom, z którym wobec tego żadne porozumienia nie powinny być zawierane – za konieczną uważał wojnę z sowieckim okupantem. Konsekwencja w poglądach silnie nacechowanych antykomunizmem nie była w Europie lat powojennych stanowiskiem zbyt popularnym.
W PRL-u czytanie prac Mackiewicza było bezwzględnie zabronione, na emigracji zaś było niewiele lepiej – najczęściej miał on duże problemy z wydaniem swoich dzieł. Jego biograf, W. Bolecki, ukazuje nawet przykłady blokowania przez niechętnych pisarzowi emigrantów publikowania przekładów jego książek na języki obce.
Do osób oczerniających Mackiewicza należało wiele znanych postaci, chociażby Jan Nowak Jeziorański czy też, w mniejszym zakresie, Stefan Korboński. Niektóre z ataków były bardzo brutalne. Do teraz w wielu środowiskach jest on potępiany za rzeczy, których nie zrobił.

Jakie wnioski możemy wyciągnąć z tej sprawy

Najbardziej istotne wydaje się, że nawet najbardziej zasłużeni ludzie powinni najpierw sprawdzić prawdziwość faktów, o których piszą i mówią (S. Korboński wspominał o kolaboracji Mackiewicza w publikacji wydanej już wiele lat po wyjaśnieniu sprawy) i nie ferować pochopnych wyroków, szczególnie w sprawie człowieka szczerze zaangażowanego w sprawę niepodległej Polski.
Ataki na Mackiewicza nie miały na celu jedynie wykluczenia kolaborantów z życia publicznego, lecz były też spowodowane szczególnym poglądem na rzeczywistość wyznawanym przez Mackiewicza. Przykładem odmiennej postawy może być nawet brat pisarza Stanisław, który powrócił do kraju (z tego powodu Józef zerwał z nim wszelkie kontakty) i nie da się ukryć, że był to dla propagandy PRL-u wielki sukces.
Fabularyzowaną wersję historii wyroku wydanego na Mackiewicza zawiera książka autorstwa Sergiusza Piaseckiego, której lekturę zdecydowanie polecam.

Bibliografia:

  • Bolecki Włodzimierz, Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu (zarys monograficzny), Kraków 2007.
  • Klecek Marek, Śledztwo w sprawie Józefa Mackiewicza, „Gazeta Polska”, 17 maja 2009.
  • Piasecki Sergiusz, Dla honoru organizacji, Łomianki 2008.

Brak komentarzy: