Mimo to, że to właściwie żaden zaszczyt dla Polski, naturalnie, wielkie osiągniecie naukowe dla konkretnych osób ale mimo to, że znowu stawia to nas przede wszystkim, jako zasłużonych dla Anglii i sprzymierzonych, to ci "alianci" i tak w swoich książkach, filmach i twórczości publicystycznej zapominają o zasługach Pierwszego Sojusznika.
Generalnie cały wysiłek żołnierzy walczących na Zachodzie, i tych którzy położyli głowy w tej hekatombie na Monte Cassino również, poszedł na marne, bowiem Polska nie uzyskała niepodległości.
Kiedy pochylimy się nad polityką polskich rządów z okresu przedwojennego i wojennego, to nazwa niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma może zostać użyte jako określenie działań polskich władz, naczelnego dowództwa, kierownictwa cywilnego i wojskowego, ich zamiarów, pomysłów, celów, to była enigma, i potrzeba kolejnych matematyków, którzy to rozszyfrują.
Tym niemniej jednak trzeba próbować, trzeba się kusić o podjęcie próby analizy i syntezy tego co było, starać się rozszyfrować motywy działania, przyczyny takich a nie innych decyzji naszych polityków w przeszłości, bowiem decydują one również o ich podeściu do sprawy polskiej dzisiaj.
Trudno powiedzieć co jest bardziej kluczowe dla obecności Polski na mapach i rozmiarów naszego Państwa, czy decyzja Piłsudskiego o wstrzymaniu inwazji na ZSRR po wygranej bitwie pod Warszawą i w ciągu kilku dni po niej praktyczne rozbicie armii bolszewickiej, czy głupota naszych przywódców w przededniu II Wojny Światowej i podejmowanie jednej błędnej decyzji za drugą.
To co oni osiągneli to praktycznie stawia ich na równi ze zdrajcami, z ta wszelako rówżnica, że zdrajcy nie spowodowaliby tak dużych strat w Polsce gdyby nie wydawane idiotyczne rozkazy, zawierane sojusze, podpisywane kontrakty przez ludzi takich jak choćby prezydent Mościcki, marszałek Rydz-Śmigły czy generał Sikorski.
Czy hektatomba Powstania Warszawskiego miała by miejsce gdyby nie rozkaz do jego wybuchu. Czy rozkaz jego wybuchu w ogóle by padł gdyby nie układ Sikorki - Majski? A czy Katyń miałby miejsce gdyby nie rozkaz, czy też "dyrektywa ogólna" naczelnego wodza o tym aby nie walczyć z sowietami? To po co armia, pomijając już fakt, że trzykrotnie za mała jak na możliwości kapitalistycznego państwa, skro ma nie walczyć, po co było trzymać jakichkolwiek żołnierzy na wschód od Bugu, jeśli nie byli przewidziani do walki? Wszyscy co do jednego powinni być skierowani na front wojny z Niemcami.
Enigma - Niemiecka maszyna szyfrująca. Polski wkład w zwycięstwo
"Gdyby nie dar Polaków, wywiad brytyjski prawdopodobnie nadal uważałby problem Enigmy za niemożliwy do rozwiązania" - przyznał Gordon Welchman, kryptolog ze słynnego angielskiego centrum łamania szyfrów w Bletchley Park.
"W 1918 roku niemiecki wynalazca Arthur Scherbius opatentował maszynę szyfrującą, nazwaną później Enigmą (z greckiego ainigma- tajemnica). Początkowo armia niemiecka nie była zainteresowana zamianą powszechnego w tych czasach kodu ręcznego na maszynę szyfrującą. Jednakże fakt, iż służby Królestwa Brytyjskiego regularnie czytały depesze niemieckie w czasie I wojny światowej, spowodował, że dowództwo niemieckie zdecydowało się na wprowadzenie kodu maszynowego, stanowiącego pełną gwarancję zachowania bezpieczeństwa przekazywanych informacji. Po raz pierwszy na wyposażeniu armii niemieckiej, Enigma pojawiła się w 1926 roku, najpierw w marynarce wojennej, a dwa lata później w siłach lądowych. W kolejnych latach, podczas których Niemcy coraz intensywniej szykowali się do działań wojennych, Enigma przechodziła kilkakrotne modyfikacje, często bardzo znacznie zmniejszające szanse ewentualnego jej dekryptarzu. W końcowym efekcie suma wszystkich jej kombinacji wynosiła czterysta sekstylionów, czyli czwórka i dwadzieścia sześć zer. Marian Rejewski, jeden z polskich matematyków, którzy złamali szyfr Enigmy, następująco zobrazował te liczbę: "jest ona większa od liczby sekund, jakie upłynęły od początku świata, jeśli przyjąć, że świat istnieje od pięciu miliardów lat". Dzięki temu uważana była za najdoskonalszą maszynę szyfrującą na świecie.
Enigma posiadała klawiaturę, taką jak maszyna do pisania, ale zamiast jednego zbioru liter (czcionek), posiadała trzy zbiory (a potem więcej) liter, rozmieszczonych na bębenkach. Naciśnięcie klawisza z literą, np. "a", uruchamiało na pierwszym bębenku literę odmienną do "a", tej z kolei odpowiadała inna litera na drugim bębenku i jeszcze inna na trzecim bębenku. Po każdym naciśnięciu klawisza bębenki obracały się i po ponownym naciśnięciu klawisza "a" odpowiadała mu już inna kombinacja liter na bębenkach. Polscy kryptolodzy słusznie domyślali się, że Niemcy zastosowali maszyny szyfrujące, odkąd nieczytelne okazały się dla nich depesze Kriegsmarine oraz korespondencja Wehrmachtu. Na zwróceniu uwagi na Enigmę dopomógł im przypadek. W 1928 roku wywiad wojskowy został powiadomiony przez Urząd Celny o przesyłce z Niemiec, której zwrotu, jako nadanej omyłkowo, natarczywie żądał, koniecznie przed dokonaniem odprawy celnej, nadawca. W przesyłce miał być sprzęt radiowy, lecz po jej otwarciu ukazała się maszyna szyfrująca.
Biuro Szyfrów zakupiło jeden jej egzemplarz, która w wersji cywilnej była dostępna na rynku i natychmiast rozpoczęto badania. Pracowali nad tym polscy kryptoanalitycy: szef Biura Szyfrów ppłk Karol Gwido Langer, jego zastępca kpt. Maksymilian Ciężki i inż. Antoni Palluth. Nie przyniosły one jednak sukcesu, więc w 1929 roku zorganizowali dla wybranych studentów Uniwersytetu Poznańskiego kurs kryptologii. Ośmiu najbardziej obiecującym ofiarowali pracę w ekspozyturze Biura Szyfrów w Poznaniu. Po okresie próbnym trzech z nich: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski rozpoczęło prace nad Enigmą. Ich dalsze losy znamy głównie z relacji Mariana Rejewskiego, który początkowo został odizolowany od kolegów. Jego zadaniem było rozpoznanie wewnętrznych połączeń w maszynie, głównie pomiędzy klawiaturą i bębenkami. Pomogła mu w tym matematyczna teoria permutacji a także zdobyta przez francuski wywiad niemiecka instrukcja obsługi, a także "klucz" dzienny. Już po czterech miesiącach Rejewski wiedział jak działa maszyna. Udało mu się także odtworzyć wojskową Enigmę.
Za drugie zadanie przydzielono Rejewskiemu pracę nad tzw. kluczem depeszy, trzyliterowym oznaczeniem wzajemnego położenia bębenków w momencie rozpoczęcia szyfrowania, żeby odczytujący depeszę mógł ustawić bębenki w identycznym położeniu. Tu założył on, że szyfranci chętnie będą wystukiwać na klawiaturze trzykrotnie tę samą literę. O dziwo hipoteza ta potwierdziła się i była to, według Rejewskiego, szczęśliwa okoliczność, gdyż niedługo po tym zauważono, że przełożeni zabronili szyfrantom używać takich połączeń. "Śledziliśmy bardzo uważnie ewolucję upodobań szyfrantów i gdy wkrótce zabronili im używania jako kluczy trzech identycznych liter, udawało się zawsze odkryć jakieś inne ich nawyki. Chociażby ten, że skoro nie wolno im było używać trzech jednakowych, unikali dwukrotnego powtarzania jakiejkolwiek litery, a to wystarczało, żeby dojść, jakich kluczy używano do depesz przed ich zaszyfrowaniem".
Trzecim a zarazem najważniejszym zadaniem było znalezienie metody odtwarzania "kluczy" dziennych, czyli obowiązujących danego dnia w całej sieci. Z tym zadaniem Rejewski, Różycki i Zygalski uporali się w styczniu 1933 roku. Następnie znów podzielili się zadaniami. Jerzy Różycki opracował "metodę zegara", czyli określania, który z trzech bębenków w danym dniu funkcjonuje jako pierwszy. Gdy liczba bębenków w wojskowych Enigmach została podniesiona do pięciu, Rejewski skonstruował tzw. "bomby". Były to urządzenia do określania, które trzy z opięciu bębenków są aktualnie w użyciu. Owe "bomby Rejewskiego" w lipcu 1939 roku zrobiły ogromne wrażenie na angielskich specjalistach. Henryk Zygalski miał za zadanie opracować arkuszy perforowanych (nazwanych później "płachtami Zygalskiego"), które zastępowały książki kodowe i umożliwiały odczytywanie szyfru.
Niemcy wciąż doskonalili Enigmę i wprowadzali coraz to nowsze udoskonalenia. Z czasem wynalazki polskich matematyków przestały wystarczać do odkodowywania tajnych niemieckich depesz. Zaistniała także konieczność stworzenia sześćdziesięciu "bomb Rejewskiego" zamiast istniejących trzech, a także skonstruowania do każdej nowe "płachty Zygalskiego". Siły polskiego Biura Szyfrów były na to za słabe. Większy potencjał wywiadu francuskiego i angielskiego stwarzał szansę uporania się z tym problemem. Polacy darowali więc sojusznikom wszystko, co mieli: dwie zrekonstruowane w Polsce wojskowe Enigmy z pięcioma bębenkami, "zegary Różyckiego", "bomby Rejewskiego" "płachty Zygalskiego", wszystko w dwóch kompletach. "Na spotkaniu 25 lipca 1939 roku powiedzieliśmy wszystko, co wiedzieliśmy i pokazaliśmy, co mieliśmy do pokazania" - napisał Marian Rejewski. W ten sposób tajemnica Enigmy została przekazana sprzymierzonym. Zastępca brytyjskiego wywiadu, pułkownik Steward Mazines, osobiści odebrał cenna przesyłkę na dworcu kolejowym Victoria w Londynie w dniu 16 sierpnia, na dwa tygodnie przed wybuchem wojny.
W 1939 r. w Pyrach koło Warszawy, gdzie mieściło się Biuro Szyfrów II Oddziału Sztabu Głównego WP, przyjechali przedstawiciele angielskiego i francuskiego wywiadu, którzy również pracowali nad rozszyfrowaniem Enigmy. 25 lipca Polacy ujawnili swoje wyniki prac aliantom, w każdym razie bardzo ich to zdziwiło. Pokazano im kopię Enigmy, a także urządzenia, które pomagały rozszyfrowywać wiadomości, gdy Niemcy zmieniali klucz szyfrowania wiadomości. Polacy w dzień przed wybuchem Wojny przekazali informacje dotyczące Enigmy, aliantom. Na początku Anglicy współpracowali z Polakami, ponieważ byli im potrzebni. We Francji otworzono w tym czasie, Warszawskie Biuro Szyfrów na Obczyźnie. Polacy podczas współpracy kontaktowali się z naukowcami z Batchley. Jednak kontakty zerwały się po zajęciu Francji przez wojska Niemieckie. Polscy naukowcy pracowali w konspiracji, współpracując z Francuskim podziemiem odszyfrowywali wiadomości. Później uciekając przed tajną policją, przedostali się przez Pireneje i zostali zatrzymani na granicy i wsadzeni do więzienia w Hiszpanii. W 1943 r. A. Turing przyleciał do Stanów Zjednoczonych by zademonstrować urządzenie, które skonstruował po przeróbkach urządzeń stworzonych przez polskich naukowców, w tymże czasie Polacy przedostali się na Gibraltar, później przybyli do Anglii, gdzie dobrzy Anglicy odsunęli ich od ich własnego dzieła, nad którym pracowali. Skierowano ich do podrzędnych prac. Polscy naukowcy już do końca Wojny rozwiązywali szyfry SS dla Polskich Sił Zbrojnych.
Niemcy do końca wojny nie wierzyli ani przez chwilę, by nieprzyjaciel mógł kiedykolwiek odczytywać depesze szyfrowane mechanicznie przez Enigmę."
Do klęski Niemiec, w znaczny sposób, przyczynił się również kapitan Czerniawski, oficer polskiego wywiadu, i również w jego dokonaniach udział miała "Enigma" - odczytywanie jej komunikatów pozwalało wprowadzac Niemców w błąd odnośnie poczynań Czerniawskiego.
Roman Czerniawski
"Roman Czerniawski urodził się 6 lutego 1910 r. Po ukończeniu 15 sierpnia 1931 r. z 4 lokatą Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie skierowany został do 11 eskadry liniowej w 1 pułku lotniczym. W 1934 r. przeszkolił się w Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa na pilota, a w 1935 r. zaliczył wyższy kurs pilotażu, co spowodowało przeniesienie do 11 eskadry myśliwskiej. W 1934 r. został awansowany do stopnia porucznika. W latach 1936-38 był słuchaczem i absolwentem XIV kursu Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie. W 1938 r. otrzymał awans na kapitana. We wrześniu 1938 r. przydzielony został do Wydziału Organizacyjnego Dowództwa Lotnictwa. W wojnie 1939 r. początkowo latał jako pilot eskadry sztabowej, 9 września odkomenderowany został do Dowództwa Obrony Lwowa w celu sformowania lotniczej eskadry dla obsługi łączności z Kwaterą Główną Naczelnego Wodza. Po kapitulacji Lwowa odleciał do Rumunii, a następnie przedostał się do Francji.
W listopadzie 1939 r. został skierowany na I kurs Sztabów w elitarnej Ecole Superier de Guerre. Po jego ukończeniu w marcu 1940 r. został szefem Oddziału II w 1 Dywizji Grenadierów, z którą brał udział w walkach na linii Maginota oraz w rejonie kanału Marna-Ren i Lagarde. Po wykonaniu rozformowującego dywizję rozkazu "4444" rozpoczął wędrówkę do Wielkiej Brytanii.
W mieście Luneville, koło Lancy zawarł znajomość z panią Rene Borni. Otrzymał od niej dokumenty jej zmarłego męża, Armanda Borni, które ułatwiły mu podróż na południe Francji. Tam nawiązał kontakt z byłymi pracownikami "dwójki": mjr. dypl. Mieczysławem Zygfrydem Słowikowskim i mjr. Wincentym Zarembskim i został włączony do pracy konspiracyjnej pod pseudonimem "Armand". We wrześniu 1940 r. wyznaczono go na kierownika placówki ewakuacyjnej w Tuluzie. Nie działał tam długo, gdyż Oddział II Sztabu NW interesował się wywiadem na terenie północnej Francji i Czerniawski otrzymał zadanie utworzenia placówki wywiadowczej w Paryżu.
Przed opuszczeniem Tuluzy poznał Matyldę Carre "La Chatte" ("Kotka"), żonę oficera francuskiego i pomimo przestróg mjr. Słowikowskiego, żeby do konspiracji nie werbował kobiet, postanowił z nią udać się do Paryża. Czerniawski brał pod uwagę to, że Matylda Carre studiowała przed wojną na Sorbonie i miała wielu znajomych w Paryżu, którzy mogli przydać się w wywiadzie.
9 listopada 1940 r. kpt. Czerniawski (ps. "Armand", "Walenty") wyjechał z Matyldą do Paryża i bardzo szybko, bo już w połowie tego miesiąca, uruchomił placówkę wywiadowczą pod kryptonimem "Interallie". Pierwsza siedziba placówki mieściła się w rejonie Boulevard du Port Royal. Czerniawski nie zastosował się do podstawowych zasad bezpieczeństwa, w swoim mieszkaniu urządził nie tylko biuro placówki, ale również przyjmował osobiście łączników z 14 rejonów okupowanej Francji. Mieszkająca z nim Matylda zajmowała się sporządzaniem meldunków, które początkowo wysyłano do Tuluzy. Meldunki były ukrywane w toaletach pociągu ekspresowego kursującego pomiędzy Paryżem a Tuluzą. Poczta trafiała do adresata bez zakłóceń. Nie została wykryta nawet podczas przypadkowego dwumiesięcznego postoju wagonu. Matylda zdołała pozyskać do siatki wiele wartościowych osób, znano dokładne dane transportu koleją, przemysłu, policji, jeden z adwokatów zatrudnił fikcyjnie "Armanda" w swoim biurze, co ułatwiło mu pracę wywiadowczą.
Zdobywano i przekazywano do Londynu przez Tuluzę wiele cennych informacji, niestety wywiad brytyjski niektóre zlekceważył m.in. z grudnia 1940 r. o lądowaniu w Trypolisie oddziałów Afryka Korps czy też o niemieckich kieszonkowych okrętach podwodnych. Na początku 1941 r. "Armand" otrzymał radiostację, przez dłuższy czas nie mógł nawiązać łączności z Londynem, udało się to dopiero 10 maja 1941 r. W celu zachowania bezpieczeństwa nadawanie depesz ograniczono do kilku minut. Pozwalało to początkowo przesyłać ok. 40 słów, później ilość ta wzrosłą do 100 słów. Sieć wywiadowcza "Interallie" liczyła około 150 agentów i informatorów. Przekazywali oni cenne informacje o przemieszczeniach wojsk niemieckich, składach amunicji, lotniskach, bateriach na wybrzeżu oraz wznoszonych fortyfikacjach polowych. Tygodniowe raporty były bardzo obszerne liczyły od 20 do 50 stron maszynopisu, ułatwieniem dla kurierów było wprowadzone przez "Armanda", fotografowanie raportów zmniejszające w poważnym stopniu rozmiary przesyłek.
Po rocznej działalności, we wrześniu 1941 r. Czerniawski został wezwany do Londynu. Podróż odbył specjalnym samolotem brytyjskim, który podjął go z lotniska sportowego w Compiegne. W Sztabie Naczelnego Wodza był przedstawiony gen. Sikorskiemu, który dekorował go Orderem Wojennym Virtuti Militari kl.V, spotkał się też z płk. Stanisławem Gano z Oddziału II i brytyjskimi przedstawicielami wywiadu. Do Francji powrócił 10 października, zrzucony koło Tours.
23 października 1941 r. kontrwywiad niemiecki wpadł na trop siatki "Armanda". Doprowadziło to do aresztowania w swoim mieszkaniu Czerniawskiego rankiem 16 listopada. Aresztowano też Rene Borni i Matyldę Carre, która wskazała Niemcom skrytkę zawierającą kartotekę personalną oraz archiwum materiałów wywiadowczych wysłanych do Londynu (Matylda Carre rozpoczęła współpracę z Abwehrą i została wysłana do Londynu, tam aresztowana przez Anglików). Niemcy byli tak zdumieni dokładnością zgromadzonych materiałów, że w swojej kwaterze pod Paryżem zorganizowali wystawę tych materiałów by mogli się z nimi zapoznać pracownicy Abwehry.
Niemcy pragnęli pozyskać dla siebie "Armanda". W tym celu płk Oskar Reile, szef Abwehry w Paryżu, odwiedzał go w więzieniu kilka razy i zaproponował mu współpracę w zamian za bezpieczeństwo aresztowanych 64 członków sieci. "Armand" postawił trzy warunki:
1. Jego agenci będą traktowani na prawach jeńców wojennych i przeżyją wojnę w obozie jenieckim; 2. Niemcy nie będą iść jego śladem, by nie natknąć się na polskie podziemie, z którym "Armand" chce nawiązać kontakt; 3. Ewentualne osiągnięcia "Armanda" w Wielkiej Brytanii odbiją się w sposób zasadniczy na korzyść Polski po wojnie.
Reile po uzyskaniu zgody admirała Wilhelma Canarisa na powyższe warunki opracował plan ucieczki "Armanda". 14 lipca 1942 r. w czasie konwoju z więzienia Fresnes do Paryża, więzień uciekł w czasie upozorowanego wypadku samochodowego. Nie był to jednak Czerniawski, lecz podstawiona przez Niemców osoba, on w tym czasie spokojnie był przewożony na lotnisko przez Abwehrę, gdyż Niemcy obawiali się, że na ulicy może ktoś do niego przypadkowo strzelić. Czerniawski dotarł samolotem do Madrytu, gdzie udał się do polskiej ambasady, która zorganizowała przerzut przez Gibraltar do Londynu.
W Londynie udał się do Szefa Oddziału Wywiadowczego płk. Gano, w tym czasie w Londynie istniała utworzona z polecenia Churchila organizacja "Double Cross" ("Podwójny Krzyż"), znana też jako "Komitet Dwudziestu". Celem jej była wprowadzanie w błąd wroga, skupiała wybitnych specjalistów m.in. oficerów Inteligence Service. "Komitet Dwudziestu" wziął "Armanda" pod swoją opiekę i zgodził się na ustalony z Niemcami pseudonim "Brutus". Płk Gano został zobowiązany do zachowania tajemnicy i poza gen. Sikorskim nikt z Polaków nie wiedział o roli, jaką odgrywał kpt. Czerniawski "Armand", "Brutus", który został zatrudniony w Sztabie Naczelnego Wodza. Później Brytyjczycy mianowali go oficerem łącznikowym przy sztabie gen. Bradleya a następnie gen. Eisenhowera. Bywał na wszystkich przyjęciach, żeby szpiedzy niemieccy mogli potwierdzić jego znajomości.
W styczniu 1943 r. "Brutus" nawiązał kontakt z Niemcami i od tej pory regularnie aż do zakończenia wojny przesyłał meldunki radiowe preparowane przez "Komitet Dwudziestu". "Brutus" zdobył zaufanie Niemców swoimi depeszami to, co przekazywał było prawdziwe i ważne. Płk Reile w swoich wspomnieniach napisał, że Berlin wierzył "Brutusowi" i nie zwątpił w niego do końca wojny. "Brutus" odegrał poważną rolę w przygotowywanej inwazji na kontynent. Kryptonimem tej operacji było "Fortitude" albo "Bodyguard" i miała ona na celu zmylenie niemieckiego wywiadu. Stworzono fikcyjne wielkie jednostki, które prowadziły między sobą łączność radiową. "Brutus" w swoich depeszach podawał, że inwazja nastąpi w Normandii, ale podał datę późniejszą o 6 tygodni, co pozwoliło wyjechać na urlop gen. Rommlowi i informował, że po pierwszym lądowaniu nastąpi drugie, główne, w rejonie Pas-de-Calais, w co wierzył Hitler i nie zgodził się na utworzenie grup odwodowych. Swoje niezgodności w raportach "Brutus" tłumaczył tarciami wśród aliantów oraz przeniesieniem do lotnictwa. Po przekroczeniu przez aliantów Renu nadał ostatnią, pożegnalną depeszę.
Z dokumentacji działalności "Brutusa" nie zachowało się wiele, gdyż po wojnie płk. Gano wszystko spalił. Czerniawski odznaczony był Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari (nr 9238). Po wojnie pozostał na emigracji, należał do grupy lotników powołującej w 1945 r. Samopomoc Lotniczą, czyli późniejsze Stowarzyszenie Lotników Polskich w Wielkiej Brytanii. Nie mówił o sobie wiele, żył skromnie. Był niesłusznie oskarżany o zdradę, m.in. przez Franciszka Kalinowskiego w wydanej w Paryżu w 1969 r. książce "Lotnictwo polskie w Wielkiej Brytanii 1940-1945" czy przez Tadeusza Rolskiego we wspomnieniach "Uwaga, wszystkie samoloty!". Pułkownik Roman Czerniawski zmarł 26 kwietnia 1985 r. w wieku 75 lat w Londynie. Został pochowany na Cmentarzu Lotników Polskich w Newark-on-Trent."
| |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz