czwartek, 10 stycznia 2013

Prawa dzieci - czy służą dzieciom?

Co to takiego prawa dzieci, czy są one potrzebna, czy są one stworzone dla wszystkich dzieci, czemu czy komu służą, dzieciom czy dorosłym, społeczeństwu czy państwu.
Pierwsza odpowiedź, która się ciśnie na usta to tak, że tak, jak najbardziej prawa dzieci są potrzebne, a nawet niezbędne, bo dzieci należy chronić i otaczać opieką.

Oto prawa dzieci:

Dziecko ma prawo do:

  • wychowywania się w rodzinie;
  • adopcji;
  • oświaty i nauki,
  • kultury, wypoczynku i rozrywki;
  • ochrony zdrowia i opieki medycznej;
  • wszechstronnego rozwoju osobowości, swobody wyznania, światopoglądu;
  • dostępu do informacji;
  • ochrony przed wyzyskiem i poniżającym traktowaniem (prawo do nietykalności osobistej),
  • prywatności;
    równości





Sobota, 19 października 2013 (02:20)
Z Jörgiem Großelümernem z niemieckiej organizacji Netzwerk Bildungsfreiheit (Sieć Wolnej Edukacji) rozmawia Beata Falkowska
Ile dzieci zostało odebranych rodzicom w Niemczech w ubiegłym roku?
– Jugendamty, czyli urzędy ds. młodzieży, odebrały w 2012 roku 40 tys. 200 dzieci. To o 5 proc. więcej niż w 2011 roku. Liczba odbieranych dzieci w Niemczech od kilkunastu lat stale wzrasta.
Jakie są główne powody tych decyzji?
– W pewnych przypadkach mamy do czynienia z zaniedbywaniem dzieci, z przemocą w rodzinie, przemocą psychiczną – tu pewne rzeczy mogą być ciężkie do weryfikacji. Jednak w bardzo wielu sytuacjach odebranie dziecka jest wynikiem konfliktów pomiędzy rozwodzącymi się rodzicami, którzy walczą o prawo do opieki nad potomkiem. Jeśli któreś z rodziców jest obcokrajowcem, jest to wykorzystywane jako negatywny argument w walce o dziecko. Czasami nastoletni, młodociani rodzice stają przed problemami, które Jugendamty uznają za przerastające ich. W kilku przypadkach proceder odbierania dzieci dotknął rodziców uczących dzieci w domu, bo homeschooling [nauczanie domowe – przyp. red.] w Niemczech jest nielegalny. Prawo nie zezwala na nieposyłanie dzieci do szkoły z przyczyn związanych z sumieniem, ze względu na obiekcje moralne czy religijne. W 2006 roku niemiecki sąd najwyższy orzekł, że rząd może odebrać takim rodzicom prawo do opieki nad dziećmi.
Polską opinię publiczną najbardziej zelektryzowała sprawa rodziny Romeike, która uciekła z Niemiec do USA z pięciorgiem dzieci, gdy z powodu edukacji domowej zagrożono jej utratą praw rodzicielskich.
– Wymierzono jej także horrendalnie wysoką grzywnę, ich dzieci do szkoły eskortowała policja. Rodzina w 2006 r. wyjechała do USA, poprosiła o azyl polityczny z powodu dyskryminacji i otrzymała go, gdyż sąd imigracyjny uznał, że w ich przypadku niemieckie władze naruszyły podstawowe prawa człowieka. Obecnie także z takich samych powodów, jak rodzina Romeike, Thomas i Marit Schaumowie starają się o azyl w USA. W sierpniu br. ekipa 20 osób: pracowników socjalnych, policjantów i funkcjonariuszy służb specjalnych, wtargnęła do domu Dirka i Petry Wunderlichów w Darmstadt, którzy uczyli w domu czworo swoich dzieci w wieku od 7 do 14 lat. To po prostu był atak. A powód był tylko jeden: nielegalny homeschooling. Dzieci zostały zabrane w nieznane miejsce, a przedstawiciele władz biorący udział w akcji poinformowali Wunderlichów, że w najbliższym czasie nie zobaczą swoich dzieci.
Aż nie chce się wierzyć, że jedyną przyczyną była edukacja domowa.
– W nakazie sądowym wydanym przez sąd rodzinny mowa jest tylko o odmowie przez Wunderlichów wypełniania obowiązku szkolnego. Sędzia zezwoliła także na użycie środków przymusu, czyli po prostu przemocy wobec dzieci, argumentując, że dzieci mogły przejąć poglądy rodziców na temat homeschoolingu i policja może spodziewać się braku współpracy zarówno ze strony rodziców, jak i dzieci. Wunderlichowie kilka lat przebywali za granicą, gdzie mieli warunki do edukacji domowej, ale gdy Dirk stracił pracę, powrócili do Niemiec.
Dzieci wróciły do rodziców?
– Obecnie pod presją władz i całej tej sytuacji rodzice zgodzili się na uczęszczanie dzieci do publicznej szkoły (jak nakazał sąd), gdyż oczywiście najważniejszy był powrót dzieci do domu. Pod presją międzynarodowych organizacji wróciły one do domu. Dodam, że Jugendamty różnią się między sobą w zależności od regionu, miejscowych władz, samego lokalnego Jugendamtu, sytuacji rodziny. Są na przykład rodziny prowadzące nauczanie domowe, które w ogóle nie mają problemu z Jugendamtem. Niektóre urzędy oceniają, że nauczanie domowe to nie problem i nie stwierdzają zagrożenia dla dziecka. Przede wszystkim sąd rodzinny ma decydować w tej sprawie, ale w przypadkach, gdy Jugendamt postanawia zwrócić się do sądu rodzinnego, ten staje po stronie urzędu. Nieposyłanie dziecka do szkoły jest w całych Niemczech uznawane za wykroczenie administracyjne, tylko w Hesji jest to przestępstwo zapisane w kodeksie karnym. W sytuacji, gdy rodzina jest otwarta, to znaczy Jugendamt może ją obserwować, a dzieci mają zewnętrzne relacje, to nie wymusza odebrania opieki. Rodzi to jednak pole do nadużyć, zachęca do składania donosów. Kilka tygodni temu pojawił się przypadek odebrania dzieci na podstawie nagrania z ukrytej kamery, która zarejestrowała dyscyplinowanie dzieci.
Jakie są losy rodziców aresztowanych w Niemczech z powodu nauki dzieci w domu? Czy mieli wsparcie takich organizacji jak Pańska?
– Obecnie w więzieniu nie przebywa żaden z rodziców uczących dzieci w domu. W większości przypadków musieli oni zapłacić grzywnę lub też wytoczono im sprawę sądową z wolnej stopy. HSLDA, największa organizacja homeschoolingowa z USA, bardzo angażowała się w te sprawy. Netzwerk Bildungsfreiheit, niemieckie stowarzyszenie rodziców wybierających edukację domową, jest niewielkie i ogranicza swą pomoc do porad prawnych. Nasze środki i możliwości działań prawnych są bardzo ograniczone, gdyż przegraliśmy wszystkie sprawy sądowe w ostatnich latach.
Co Pan osobiście sądzi o działalności Jugendamtów?
– Sądzę, że są niebezpieczne dla wielu rodzin, gdyż generują możliwość szeregu nadużyć. Jeżeli rodzina jest w jakiś sposób inna, to bywa oskarżana o rzeczy, które nie są istotą sprawy. Pojawiają się fałszywe oskarżenia i nie można się przed nimi bronić, a poza tym Jugendamt działa w ścisłej współpracy z sądem rodzinnym. Naprawdę rzadko zdarza się możliwość wygrania z ich połączonymi siłami. Obie te instytucje mają prawie nieograniczoną władzę. Kiedy sąd stwierdza, że dobro dziecka jest narażone na niebezpieczeństwo, to skutkuje to nakazem odebrania dziecka, a jedyną bazą do tego wyroku jest wiara w to, co mu przedkłada Jugendamt. W większości przypadków, nie wszystkich, sąd nie prowadzi dokładnego dochodzenia, ale wierzy Jugendamtowi. Rodzice nie mają możliwości zrobienia niczego, poza odwołaniem się do sądu wyższej instancji, ale w większości przypadków to nie pomaga.
Podziela Pan tezę, że za procederem tak masowego odbierania dzieci stoi żyjąca z tego armia urzędników, pracowników socjalnych, psychologów?
– Tak, myślałem o tym. Nie mogę tego udowodnić, ale w wielu przypadkach sądzę, że tak jest. Istnieje stojący za tym przemysł ciągnący zyski. Na przykład rodziny zastępcze, domy opieki. To wszystko są konkretne pieniądze dla konkretnych ludzi. Na przykład państwo Wunderlichowie musieli zapłacić 4 tys. euro miesięcznie za każde dziecko z tytułu pobytu w rodzinie zastępczej, chociaż wcale nie chcieli ich oddawać. Nie każdy jest w stanie tyle zapłacić. Sądzę, że są osoby i instytucje, które na tym korzystają.
Niemcy bezkrytycznie akceptują działalność Jugendamtów?
– Myślę, że ogół społeczeństwa to akceptuje, ponieważ nie ma głębszego wglądu w strukturę i pracę Jugendamtów. Widzą tylko, że są dzieci zaniedbywane, a Jugendamt nie reaguje, bo są też takie przypadki (ale są też przypadki zabierania dzieci z tego powodu), albo występują jakieś nadużycia czy przemoc i Jugendamt nie reaguje. Większość opinii publicznej uważa, że konieczne jest reagowanie, żeby chronić dzieci. Przypadki, gdy Jugendamt krzywdzi rodzinę, nie są tak oczywiste dla opinii publicznej. Tylko pojedyncze rodziny mają takie problemy, a społeczeństwo jako całość tego nie odczuwa. Uważa, że to, co robi Jugendamt, jest w porządku.
Więc nie ma na ten temat debaty publicznej, politycznej, nie tworzy się ruch sprzeciwu?
– Niestety, w większości nie. Z wyjątkiem kręgów bardziej osobiście zaangażowanych, świadomych. Ludzie raczej nie widzą problemu.
A skrzywdzone rodziny jakoś się łączą?
– Te grupy są bardzo małe i nie mają takiego wpływu, jaki chciałyby mieć. Stąd niewielkie ich oddziaływanie.


zdjecie
Thejbird/CC2.0/Flickr/-

Ukarani za ubóstwo

 
Sobota, 19 października 2013 (ND)

"Polska jest dziś krajem z wyjątkowo wysokim wskaźnikiem dzieci wychowywanych poza rodziną biologiczną. O ile w 1996 roku pod opieką zastępczą przebywało ok. 80,7 tys. dzieci, o tyle dziesięć lat później już 91,9 tysiąca. W 2012 r. w pieczy zastępczej – w rodzinach zastępczych i placówkach opiekuńczo-wychowawczych – znajdowało się 78 tysięcy dzieci. Za tą suchą statystyką Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej kryje się tysiące dramatów najmłodszych, ale też rodziców, zwłaszcza gdy jedynym powodem odebrania dzieci jest bieda.
Szokujące są wyniki jednorazowego badania przyczyn umieszczania dzieci w pieczy zastępczej, które przeprowadziło Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Okazuje się, że na 22 tys. 797 dzieci aż 26 proc., czyli prawie 5700, zostało zabranych rodzinom z powodu ubóstwa.
Oficjalne dane rządu Donalda Tuska, jakoby tylko jeden procent dzieci umieszczano w placówkach pieczy zastępczej z powodu ubóstwa, są więc poważnie zaniżone.
W jednej z gdańskich szkół, w której ubóstwem dotkniętych było aż 30 procent dzieci, w ubiegłym roku szkolnym pracownicy opieki społecznej złożyli osiem wniosków o odebranie dzieci rodzicom. Tylko dzięki wysiłkowi i pracy zespołu pedagogicznego pod kierunkiem dyrektor Jolanty Kwiatkowskiej udało się powstrzymać odebranie dzieci rodzicom i zapewnić tym rodzinom wszechstronne wsparcie. Były to takie sytuacje, kiedy ewidentnie potrzebna była pomoc, a nie umieszczenie dzieci w placówce opiekuńczej.
– Najbardziej poruszający był przypadek dzieci, nad którymi opiekę sprawowali dziadkowie – mówi pedagog Grażyna Lubiewska. – Chociaż dzieci miały zapewnioną właściwą opiekę pod każdym względem, urzędnicy stwierdzili, że u dziadków są niewystarczające warunki lokalowe i trzeba dzieci umieścić w placówce. Babcia, która była częstym gościem w szkole, bardzo rozpaczała. Tylko dzięki ogromnemu zaangażowaniu szkoły oraz pomocy różnych fundacji udało się je uratować. Jest to problem wielu rodzin i jeśli ta pomoc nie będzie systemowa oraz ukierunkowana na wyjście z ubóstwa, a nie doraźne wsparcie, te sytuacje z pewnością będą się powtarzać.
Poseł Elżbieta Rafalska, pedagog, nauczyciel akademicki, specjalista w zakresie pomocy społecznej i pracy socjalnej, uważa, że źle funkcjonuje cały system, bo brakuje programów ukierunkowanych na zapobieganie ubóstwu, właściwej polityki prorodzinnej, usystematyzowanych instrumentów wsparcia. Brak systemowej pomocy dla rodzin w potrzebie powoduje, że wyjście z ubóstwa jest bardzo trudne.
Bezduszni i bezwzględni
Sam fakt odbierania dzieci rodzicom z powodu ubóstwa jest szczególnie bulwersujący. Świadczy o niezaradności państwa, które nie wywiązuje się ze swoich podstawowych funkcji, takich jak pomocniczość oraz ochrona. Niestety, ostatnio coraz częściej słyszymy o przypadkach odebrania dzieci rodzicom tam, gdzie wystarczyłaby doraźna pomoc.
W 2010 r. do domu dziecka został zabrany 11-letni Sebastian. Rodzice byli biedni, ale dbali o dziecko. Chłopiec dobrze się uczył, dostawał w szkole nagrody, nie sprawiał żadnych problemów. Gdy ojciec Sebastiana trafił do szpitala i z powodu cukrzycy lekarze amputowali mu nogę, sytuacja materialna rodziny uległa pogorszeniu. Pracownicy pomocy socjalnej zamiast wesprzeć rodzinę, zabrali chłopca, powiększając dramat rodziców.
Przykładów takiej nieludzkiej bezduszności pracowników socjalnych jest bardzo wiele. W 2011 r. urzędnicy z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni odebrali matce dziecko jeszcze w szpitalu, uzasadniając to jej trudną sytuacją materialną i warunkami lokalowymi. Wocenie MOPS, warunki mieszkaniowe, finansowe i stan zdrowia matki nie spełniały „norm przewidzianych dla osoby sprawującej opiekę nad dzieckiem”. Kto te normy ustala i jak będą one wyglądały za kilka lat, aż strach pomyśleć.
Matka jeszcze przed porodem własnym sumptem zaadaptowała trzynastometrowe pomieszczenie na lokal mieszkalny, w którym była toaleta i ciepła woda. Urzędnicy w uzasadnieniu decyzji napisali, że „zabezpieczyli dobro” dziecka „do czasu wyjaśnienia, czy w miejscu zamieszkania matki istnieją warunki do przebywania małoletniego”. Nie trzeba być szczególnie mądrym, żeby zrozumieć, że dobro noworodka polega na przebywaniu w objęciach i przy piersi matki, że urzędnicy pozbawili matkę i dziecko najpiękniejszych chwil w życiu. Z drugiej strony MOPS miał czas na wyjaśnienie i udzielenie niezbędnego wsparcia matce, zanim dziecko przyszło na świat, bo o taką pomoc prosiła.
Wymownym przykładem jest sytuacja, do jakiej doszło na początku tego roku w Gdyni. Sąd rodzinny zdecydował o odebraniu rodzicom dwumiesięcznego dziecka, bo jego zdaniem sytuacja materialna rodziców była zła.
Bezpośrednią przyczyną skierowania sprawy do sądu było to, że rodzice nie mieli pieniędzy na wykupienie leków, choć ojciec dziecka pracuje. W ich obronie stanęli sąsiedzi, wiedząc, że młodzi ludzie borykają się z biedą, ale nie z patologią. Po tym wypadku poseł Elżbieta Rafalska złożyła interpelację do ministra pracy i polityki społecznej, stawiając pytanie m.in. o skalę zjawiska odbierania dzieci rodzicom z powodu ubóstwa.
W obszernej odpowiedzi zabrakło konkretnej informacji, ale kilka dni temu ministerstwo przyznało, że z powodu ubóstwa w placówkach pieczy zastępczej zostało umieszczonych 1827 dzieci. Nie tylko ubóstwo nie może być powodem odbierania dzieci rodzicom. Również w przypadku innych sytuacji i problemów powołane do tego instytucje powinny być wsparciem dla rodziny i służyć jej pomocą.
Antoni Szymański, kurator wojewódzki w Gdańsku, zwraca uwagę, że pracownicy instytucji utworzonych do wspierania rodzin czasami wolą na wszelki wypadek, z obawy przed ewentualnymi skutkami pozostawienia dziecka w rodzinie, umieścić je w placówce pieczy zastępczej. – Mają oni świadomość, że łatwiej o zarzuty pod ich adresem, gdy coś złego się wydarzy, a dziecko przebywało w rodzinie będącej pod opieką pracownika socjalnego czy kuratora niż w sytuacji umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej – mówi.
Szkodliwa tendencja
Doktor nauk prawnych Olgierd Pankiewicz z Centrum Prawnego Ordo Iuris widzi tę sprawę jeszcze szerzej, nie ograniczając jej tylko i wyłącznie do rodzin z problemami. Każda ingerencja państwa w życie rodziny w konsekwencji pociąga za sobą oddanie mu prawa do decydowania o tym, kto i kiedy może wykonywać władzę rodzicielską, a kto nie. Sądy odwracają ciężar dowodu i rodzice muszą udowodnić, że są w stanie być rodzicami.
– To, że państwo wchodzi w kompetencje rodziny i przyjmuje coraz więcej funkcji opiekuńczych, nie wynika z żadnych podstaw prawnych – podkreśla dr Pankiewicz. Jest to efekt wytworzonego w Polsce klimatu, gdy w wyniku licznych kampanii społecznych o rodowodzie lewicowym, takich jak „Stop przemocy w rodzinie” czy „Wszystkie dzieci są nasze”, rodzina została postawiona w stan oskarżenia. Ten klimat wśród urzędników i wśród sędziów każe rodziców podejrzewać, a nie otaczać ochroną. Sędziom i urzędnikom wydaje się, że muszą chronić dzieci przed strasznymi rodzicami. Nie wymusiły tego na sądach żadne przepisy prawne, bo zakładają one zasadę pomocniczości państwa wobec rodziny, każe sądom rodzinę wspierać i chronić ją przed zbyt dużą ingerencją urzędów.
Często spotykamy się z tym, że dzieci są odbierane rodzicom, choć można by zastosować inne środki. Wynika to z asekuracji sędziów i z lęku przed poszerzaniem marginesu społecznego. To przesądza o tym, że niektórzy rodzice zostają uznani za nienadających się do wykonywania swoich funkcji. Wykształciło się pozaprawne założenie, że to sąd ma decydować, czy rodzice biologiczni mogą sprawować opiekę nad dzieckiem, czy nie.
Do tej pory było tak, że to sąd musiał wykazać, że dziecko jest zagrożone, bo dzieje się mu jakaś krzywda. To dopiero mogło być podstawą dalszych działań. Prawo dalej tak stanowi, ale ostatnio wykształciła się kultura prawna, że to rodzice muszą wykazać, że są w stanie wykonywać swoje funkcje.
Najlepsza jest rodzina
Żadna instytucja, żaden ośrodek nie jest w stanie zastąpić jedności, jaka istnieje pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Nie jest też w stanie dać miłości, którą zapewnia tylko rodzina. Profesor Urszula Dudziak z KUL podkreśla, że rodzina jest najwłaściwszym środowiskiem wychowawczym dla dziecka.
– Kształtowanie się uczuć i zdolności do tego, żeby w przyszłości kochać drugiego człowieka, musi się opierać na doświadczeniu miłości. Dziecko uczy się tego nie tylko poprzez relacje z rodzicami, ale także z rodzeństwem i dziadkami. Rodzina jest wartością i jej rozbicie nie jest pomocą w wyjściu z ubóstwa, ale jej zniszczeniem. Jeżeli będziemy niszczyć rodzinę, to ucierpi na tym całe społeczeństwo. Instytucje powołane do wspierania rodziny powinny robić to nie na zasadzie jej zastępowania, ale pomocy, bo żadna instytucja nie może jej zastąpić.
Wyjątkową rolę rodziny potwierdza ciekawe spostrzeżenie dokonane w 1940 roku. Podczas bombardowania Londynu dzieci znajdujące się w schronach pod opieką matek zachowywały się względnie normalnie, czyli spały, bawiły się itd. Natomiast dzieci ewakuowane na wieś, przebywające w bezpiecznych miejscach, ale bez rodziców, przejawiały postawę lękową. Dowodzi to ogromnego znaczenia obecności rodzica dla prawidłowego funkcjonowania dziecka.
Dzieci wychowane poza rodziną mają trudności w nawiązywaniu trwałych więzi społecznych. Wychowanie rodzinne daje możliwość prawidłowego ukształtowania się uczuciowości, poczucia solidarności, umiejętności dostrzegania potrzeb drugiego człowieka, a tego wszystkiego nigdy nie uformuje opieka instytucjonalna.
– Nastąpiło odwrócenie zasady pomocniczości państwa. Umieszczenie dziecka w pieczy zastępczej jest absolutną ostatecznością i ustawa wprost wskazuje, że można do tej ostateczności sięgnąć, kiedy inne środki nie odniosły skutku, czyli że choć próbowano pomóc rodzinie, to się nie udało, bo rodzina nie przyjęła pomocy albo ta pomoc była niewystarczająca – stwierdza dr Pankiewicz.
Ubóstwo nie jest żadną podstawą do ingerowania we władzę rodzicielską, a nawet jeżeli utrudniałoby wykonywanie władzy przez rodziców, to nie jest zadaniem państwa decydować, jak rodzina ma sobie poradzić z biedą. To jest zadanie samych rodzin. W momencie, gdy dajemy państwu kompetencje, aby to urzędnik dbał o to, co mamy włożyć do garnka, jednocześnie dajemy mu prawo do decydowania, żeby nasze dzieci chodziły do takiej szkoły, jaką wybierze państwo, miało takie świadczenia zdrowotne, jakie wybierze państwo, uczyło się z takich podręczników, jakie wybierze państwo, i miało taki światopogląd, jak chce państwo.
– Albo żądamy, aby państwo opiekuńcze zajmowało się nami, albo żądamy wolności i autonomii rodziny. Problemem nie jest ubóstwo. Problem polega na tym, że państwo stara się być opiekuńcze i przejmować odpowiedzialność, która zgodnie z prawem naturalnym spoczywa na rodzinie i ewentualnie na wspólnotach, takich jak wspólnota sąsiedzka czy parafialna – wyjaśnia dr Pankiewicz."


zdjecie
Obraz T.Markowskiego

Przemoc państwa



Sobota, 19 października 2013 ND
"Nie ma relacji silniejszych niż więzi łączące dzieci i rodziców. Zawsze strata matki lub ojca wywołuje u najmłodszych traumatyczne przeżycia, które zostawiają w ich psychice niezatarty ślad. Skąd zatem pojawiły się pomysły ustawowego odbierania praw rodzicielskich, które ogarnęły wiele krajów zachodnioeuropejskich?
Najbardziej widoczne jest to na przykładzie Skandynawii, gdzie „walka z przemocą rodzicielską” zatacza niewiarygodne wręcz kręgi. Tam nawet zwykłe skarcenie może spowodować wniosek o pozbawienie praw rodzicielskich. Powstał jakiś patologiczny system, w którym urzędnicy, chcąc się wykazać aktywnością, pod błahym pretekstem lub w ogóle bez powodu podejmują decyzje powodujące odebranie dzieci.
Wszystko to odbywa się na kanwie tworzenia idealnego (utopijnego) społeczeństwa, które nie będzie znało żadnego cierpienia i przemocy. Problem pojawia się z samą definicją słowa „przemoc”.
Jeśli bowiem rodzicielski klaps może być tak zakwalifikowany, to praktycznie wszystkie relacje międzyludzkie dadzą się opisać jako opresyjne. Bo czy przemocą nie jest zatrzymanie siłą dziecka, które biegnie prosto pod samochód? Czy podniesiony głos rodzica w sytuacji konfliktowej to przemoc psychiczna? Czy szef nakazujący jakąś pracę podwładnemu nie posługuje się przemocą psychiczną? Wszystko możemy sprowadzić do absurdu, bo absurdalne jest założenie, że istnieje życie bezstresowe.
Głównym autorem teorii bezstresowego wychowania jest ikona epoki oświecenia Jan Jakub Rousseau. Ciekawe, że ten mentor współczesnej pedagogiki w życiu prywatnym był fatalnym ojcem (oddał własne dzieci do przytułku). Jak zatem jego bezstresowa wizja „dobrego dzikusa” ma się do praktyki życia? Odpowiedź nasuwa się sama – jest to utopia.
Potężne pragnienie stworzenia utopijnego (socjalistycznego) raju na ziemi najczęściej generuje prawdziwe piekło. Co bowiem przeżywa dziecko, które chce się odebrać opiekującej się nim babci, tylko dlatego, że stwierdzono u niego nadwagę (konkretny przypadek z polskiej wokandy sądowej)? Co przeżywają rodziny, którym chce się zabrać pociechy z powodu ubóstwa?
Proceder odbierania dzieci biednym rodzicom staje się w Polsce coraz częstszy i jest wyrazem olbrzymiej bezduszności systemu, który rości sobie pretensje do budowania społeczeństwa idealnego. Od 2012 r. sądy i urzędnicy socjalni umieścili z powodu biedy ponad 1800 dzieci w tzw. pieczy zastępczej, sięgając po najbardziej drastyczny środek – często bezpodstawnie i bezprawnie. Nagłośniona przez „Nasz Dziennik” dramatyczna historia malutkiej Małgosi Zdańskiej, która została odebrana matce, bo lekarze donieśli, że zachowuje się „niepokojąco”, nie jest niestety odosobniona.
Dla neomarksistów spod znaku Nowej Lewicy tradycyjne więzi społeczne – rodzinne, religijne, narodowe, są z natury złe, gdyż powodują zniewolenie człowieka. Ich rozluźnienie lub zniszczenie nie stanowi dla nich problemu. Socjaliści różnego typu (komuniści, naziści, postmoderniści) apoteozują państwo, uważając, że powinno ono wkraczać w najdrobniejsze, najbardziej prywatne dziedziny życia ludzkiego i w sposób idealny (utopijny) je regulować.
Groźna tendencja dotycząca tworzenia prawodawstwa ułatwiającego odbieranie praw rodzicielskich jest związana z szerokim oddziaływaniem ideologii neomarksistowskiej w świecie Zachodu. Należy ją widzieć w całym kontekście różnorakich zjawisk nakierowanych na dekonstrukcję tradycyjnych więzi (popularyzacja ideologii gender, paneuropejskiego kosmopolityzmu, uderzenie propagandowe w Kościół katolicki). Człowiek „wyzwolony” z wszelkich „starych” relacji ma osiągnąć szczęśliwość w idealnym państwie, które rozwiąże jego problemy. W takim systemie dom dziecka jawi się jako oaza nowego, utopijnego raju.
Tendencje obecne na Zachodzie znajdują też przełożenie na gruncie polskim. Wystarczy przywołać nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, dzięki której z niemal każdego rodzica można zrobić przestępcę. O tym właśnie mówi poprawka o penalizacji klapsa. Jeśli klaps, podniesiony głos rodzica ma być uznany za przemoc godną karania, to za jednym zamachem wszyscy stanęliśmy poza prawem. Dzieje się tak na skutek presji instytucji międzynarodowych, poddanych oddziaływaniu nowej ideologii.
W silnie religijnym społeczeństwie polskim nie ma jeszcze tak masowej tendencji do odbierania dzieci rodzicom, jak w wielu krajach zachodnich. Jednak to już ulega zmianie, a z biegiem czasu destrukcyjny trend może się nasilić. Wydaje się, że z tego przede wszystkim powodu katolicy w Polsce nie mogą milczeć i nie powinni być bierni – wszak na poziomie instytucjonalnym często chce się sankcjonować zło wołające o pomstę do nieba."



Dodano: 06.11.2013 
Akt oskarżenia wobec b. szefa Kidprotect.pl - niezalezna.pl
foto: Jason Morrison/sxc.hu
"Do warszawskiego sądu trafił akt oskarżenia wobec byłego szefa Fundacji Kidprotect.pl Jakuba Ś. - poinformowała dziś stołeczna prokuratura. Jakub Ś. został oskarżony o przywłaszczenie ponad 413 tys. zł na szkodę kierowanej przez siebie fundacji.

Nieprawidłowościami w fundacji od listopada 2012 r. zajmowała się Prokuratura Rejonowa Warszawa-Wola. - W czwartek skierowała ona akt oskarżenia do Sądu Okręgowego w Warszawie, ponieważ chodzi o szkodę znacznej wielkości - powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Przemysław Nowak.

Nowak poinformował, że ostatecznie zarzut w akcie oskarżenia dotyczy przywłaszczenia kwoty 413 tys. 222 zł.Oskarżony miał "wydatkować te pieniądze na cele niezwiązane z działalnością statutową fundacji przeznaczając je naprywatne cele". Za przywłaszczenie "w stosunku do mienia znacznej wartości" grozi do 10 lat więzienia.

Jakubowi Ś. prokuratura zarzuciła, że do przywłaszczenia doszło poprzez przeznaczanie pieniędzy na cele prywatne: odzież, artykuły elektroniczne, muzyczne, spożywcze, przemysłowe i medyczne oraz zakupy usług konsumpcyjnych, medycznych, turystycznych, internetowych i transportowych. Do zarzucanych czynów miało dojść pomiędzy majem 2009 r. a sierpniem 2012 r.

Jako świadkowie w sprawie udzielania dotacji oraz przekazywania środków finansowych przesłuchani zostali przedstawiciele m.in. Biura Rzecznika Praw Dziecka, Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej oraz prywatnych podmiotów, jak również pracownicy fundacji.

Fundacja Kidprotect.pl nie złożyła sprawozdania za 2011 r., w związku z czym resort pracy zdecydował o odebraniu jej statusu organizacji pożytku publicznego."
A poniżej przykład bezprzykładneo skurwysyństwa polskich sądów, i jak się one "troszczą" wykorzystując durne, bezduszne przepisy o "ochronie praw dzieci" (oczywiście ta wszelka ochrona jest przed rodzicami). Nóż się w kieszeni otwiera.

Poniedziałek, 18 listopada 2013 (02:07)
"Kornelia Zdańska, matka dwóch dziewczynek, od niemal roku toczy batalię o odzyskanie młodszej córki. Mijają kolejne miesiące przymusowej rozłąki, a sąd mnoży przeszkody.
W styczniu matce odebrano pięciomiesięczną Małgosię; dziewczynka od blisko dziesięciu miesięcy przebywa w pieczy zastępczej w Domu Małych Dzieci w Jaworze, aż 60 kilometrów od rodzinnego domu. Tym razem Sąd Rejonowy w Lubinie zlecił biegłemu przeprowadzenie badań psychiatrycznych i psychologicznych Kornelii Zdańskiej.
Zarządził też przesłuchanie opiekunek, które teraz zajmują się małą Małgosią, oraz położnej, która opiekowała się panią Kornelią w połogu, jej wcześniejsze oświadczenia były korzystne dla matki; położna miała twierdzić, że pani Kornelia zajmuje się właściwie obiema córkami.
Sąd przesłuchał już psycholog z Ośrodka Pomocy Społecznej w Polkowicach, który wcześniej badał Zdańską. Z jej zeznań wynika, że matka właściwie zaspokajała podstawowe potrzeby dzieci.
– Pani psycholog potwierdziła, że pani Kornelia ma wystarczające predyspozycje wychowawcze, ale, że nie wystarczająco reaguje na emocjonalne potrzeby dziecka. Natomiast nie ma żadnych zastrzeżeń, jeśli chodzi o zaspokajanie wszystkich potrzeb podstawowych dzieci – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” mec. Olgierd Pankiewicz, pełnomocnik Kornelii Zdańskiej. W jego ocenie, badania, które zlecił sąd, są zupełnie zbędne.
– Nie ma podstaw do poddawania pani Kornelii Zdańskiej takim badaniom, dlatego że nie ma żadnych stwierdzonych zagrożeń dla dziecka, które wiązałyby się ze stanem psychicznym pani Kornelii. Moim zdaniem, to szukanie dziury w całym. Wystarczające byłoby stwierdzenie faktu – o czym sąd wie – że żadna krzywda ze strony matki Małgosi nie grozi. A co również potwierdziła w zeznaniach pani psycholog – dodaje mecenas.
– Szukanie czegoś na matkę wygląda tak, jakby to było postępowanie przeciwko pani Kornelii Zdańskiej, a nie postępowanie w interesie Małgosi – nie można traktować represyjnie prawa rodzinnego – mówi prawnik. Termin kolejnej rozprawy lubiński sąd wyznaczył na 20 grudnia.
Zarzut: „Uporczywie czyści sprzęty”
Dziewczynka od prawie dziesięciu miesięcy jest rozłączona z matką. Podczas poprzedniej rozprawy, 17 lipca, Sąd Rejonowy w Lubinie podtrzymał postanowienie o zabezpieczeniu dziecka, oddalając wniosek matki o oddanie córki w trybie pilnym.
Sędzia, który ponownie zbadał zasadność umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej, uzasadniał, że przed ostatecznym rozstrzygnięciem sprawy dziecko powinno nadal pozostawać w opiece zastępczej, bo traumą byłoby dla niego, gdyby zostało oddane matce teraz, a potem, w wyniku ostatecznego rozstrzygnięcia sprawy, ponownie jej odebrane. Sentencja wyroku była właśnie taka, choć sędzia nie ma wątpliwości, że matka bardzo często córeczkę odwiedza i coraz dłużej z nią przebywa.
– Dobro dziecka wymaga pilnego powrotu do matki. Mam nadzieję, że sąd doprowadzi do niezwłocznego rozstrzygnięcia tej sprawy. Matka podjęła pracę, utrzymuje kontakt z dzieckiem, intensywność jej zabiegów w ogóle nie słabnie – tłumaczy mecenas Pankiewicz.
Bulwersującą sprawę odebrania matce pięciomiesięcznej Małgosi Zdańskiej „Nasz Dziennik” ujawnił w maju. Sprawa zaczęła się po tym, jak kilkumiesięczna dziewczynka razem z matką i starszą siostrą trafiły do szpitala w Lubinie. U dzieci podejrzewano grypę żołądkową. Mimo że kobieta była zaledwie pięć miesięcy po porodzie, nie przydzielono jej żadnego łóżka, trzy doby musiała koczować na krześle koło łóżeczka Małgosi, opiekując się równocześnie starszym dzieckiem. Wycieńczenie fizyczne i psychiczne matki było powodem zatargu z personelem szpitala.
Wśród pracowników placówki zrodziła się wtedy opinia o niej jako osobie „trudnej i dziwnej”. Ta pogłoska poszła za nią aż do jednej z wrocławskich lecznic, dokąd pani Kornelia trafiła razem z młodszą córeczką. Po pewnym czasie kobietę poinformowano, że może wrócić do domu, ale dziecko zostaje w szpitalu. Po tym jak lekarze zawiadomili sąd we Wrocławiu, a ten Sąd Rejonowy w Lubinie, że matka zachowuje się „niepokojąco”, dziecko zabrano wprost ze szpitala do pieczy zastępczej.
Sąd w Lubinie, zakładając, że dobro dziecka jest zagrożone, oparł się na przepisach kodeksu rodzinnego i opiekuńczego (art. 109 par. 1 i 2 pkt 5), które pozwalają wydać postanowienie w sytuacji zagrożenia dziecka w sposób natychmiastowy, bez przeprowadzenia rozprawy. Jako okoliczności uzasadniające wskazano „niepokój lekarza prowadzącego dziewczynkę na temat stanu zdrowia psychicznego matki”.
Matka w sposób niewłaściwy i zagrażający życiu miała opiekować się dzieckiem, sprawiać wrażenie, że nie rozumie zaleceń, nie przestrzegać ich, popełniać błędy w karmieniu, nieprawidłowo trzymać i układać dziecko, uporczywie czyścić sprzęty znajdujące się na sali. Na postanowienie lubińskiego sądu Kornelia Zdańska złożyła zażalenie do Sądu Okręgowego w Legnicy II Wydział Cywilny Odwoławczy.
Mimo że pismo zawierało wszystkie niezbędne elementy zażalenia, sąd potraktował je jako wniosek, uniemożliwiając w ten sposób kontrolę instancyjną decyzji, i utrzymał w mocy postanowienie o zabezpieczeniu. 25 marca do Sądu Rejonowego w Lubinie trafił wniosek o zmianę postanowienia o zabezpieczeniu i przywrócenie opieki matce na czas trwania postępowania. Sąd jednak wniosek oddalił, twierdząc, że nie ma podstaw, by oddać dziecko matce. 30 kwietnia br.
Sąd Okręgowy w Legnicy uchylił zaskarżone postanowienie i nakazał sądowi lubińskiemu ponowne zbadanie sprawy."



19/03/2014

Środa, 19 marca 2014 (11:32)
"Sejm na dzisiejszym posiedzeniu zajmie się m.in. projektem Prawa i Sprawiedliwości w sprawie zmian w kodeksie rodzinnym, które mają na celu ochronę dzieci przed pochopnym odbieraniem z naturalnych rodzin.
Proponowana przez nas zmiana ustawy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego oraz niektórych innych ustaw dotyczy dwóch zagadnień. Po pierwsze, chcemy wprowadzenia zakazu zabierania dzieci z rodzin tylko z powodu biedy. Uważamy, że nie można odbierać dzieci rodzinom, w których panuje miłość i wzajemne przywiązanie, a brakuje pieniędzy. Uważamy, że należy wspomagać taką rodzinę, czy to w znalezieniu zatrudnienia, czy ogólnie w codziennym życiu, a nie ją rozdzielać. Przymusowa separacja rodziców i dzieci może być przyczyną różnych dramatów. Przykładem może być 16-latek ze Słupska, który po odebraniu go matce popełnił samobójstwo. Nie chcemy, żeby dzieci z tego powodu cierpiały.
W Polsce 80 tys. dzieci żyje poza swoimi rodzinami. Są one kierowane do różnych form opieki – domów dziecka, placówek opiekuńczo-wychowawczych czy rodzin zastępczych. Na ten cel budżety samorządów wykładają 3 miliardy złotych. Szacuje się, że ok. 10 proc. tych dzieci, czyli 800 osób, jest zabieranych z rodzin tylko z powodu biedy.
Jeszcze raz podkreślę. Bieda nie może być jedynym argumentem do odbierania dzieci rodzicom. Jeszcze raz powtórzę, że biedne rodziny należy wspomagać, a nie rozdzielać.
Złożony przez nas projekt ma jeszcze jeden cel – wprowadzenie zasady upodmiotowienia dziecka. Nie chcemy, żeby dziecko w postępowaniach sądowych było zdegradowane tylko do roli przedmiotu. W tym zakresie wprowadzamy wiele podstawowych i bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze, chcemy dołączyć do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego preambułę, która nada ducha tej ustawie i jednocześnie będzie wskazywać jej kierunek. W tej preambule mówimy, że małżeństwo, rodzina i rodzicielstwo to szczególne związki międzyludzkie oparte na miłości, więzach krwi i wzajemnym poszanowaniu. W związku z tym powinny podlegać ścisłej i bardzo mocnej ochronie prawnej, o której jest mowa w tym kodeksie.
Poza tym uważamy, że w każdym postępowaniu dotyczącym dziecka należy przede wszystkim je wysłuchać, zapytać o jego zdanie. Aparat państwa nie może sam z siebie bardzo ściśle i rygorystycznie decydować o przyszłości dzieci. Chcemy też wprowadzić zasadę naprzemiennej opieki rodzicielskiej w celu uniknięcia sytuacji, kiedy dziecko jest przypisane tylko i wyłącznie jednemu rodzicowi. O ile oczywiście nie ma żadnych przesłanek ograniczających władzę rodzicielską drugiego rodzica, to proponujemy, żeby rodzice sprawowali opiekę na przemian.
Kolejną zmianą przez nas proponowaną, która mnie osobiście bardzo się podoba, jest zmiana organizacji postępowań rozwodowych. Chodzi nam o to, żeby podczas postępowań rozwodowych nie decydować o władzy rodzicielskiej na tym samym posiedzeniu, na którym jest rozstrzygany rozwód. Zależy nam na tym, aby sprawę władzy rodzicielskiej pozostawić na odrębne posiedzenie sądu. Nie może być tak, że rodzice kłócą się o dom, samochód, lodówkę, pralkę i przy okazji o dziecko.
Dzieci powinny podlegać bardzo silnej ochronie prawnej. O prawa dziecka powinniśmy dbać i prawa dziecka powinniśmy respektować."

Brak komentarzy: