czwartek, 13 grudnia 2012

Od czego zacząć. Analiza SWOT Polski



Należy, zdaje się, że tak właśnie będzie najlepiej , tworzyć business plan, zwierający wszystko, to co w biznesie się robi, również analizę czy raczej przed wszystkim SWOT.
Rzeczpospolita to nie firma, ale też plan roboczo zwany business planem nie musi dotyczyć pojedynczej organizacji ale grupy organizacji, gdzie jednak nadrzędnym celem nie będzie zysk, ale dobro publiczne i to dobro szeroko pojęte, a zatem obejmujące sprawy przyszłe, które niechybnie nastąpią, działania bieżące i czasy minione, które mają bezpośredni wpływ na dziś i jutro, ale też czasu odległe jako punkt wyjścia.
Politycy maję programy uzdrawiania, ale póki co nie zdają one rezultatu, mimo to życie toczy się dalej i kraj lepiej lub gorzej, jednak się rozwija. tym niemniej rolka papieru jeśli ją rozpakować i odpowiednio rzucić na podłogę też się rozwija, ale czy o taki rozwój nam chodzi?
Oczywiście analiza SWOT dla państwa musi zawierać wszystko, obiąć wszystki możliwości i zagrożenia, wszytkie mocne strony i słabe, nie tylko w ujęciu gospodarczym. Czyli gospodarka, polityka, nauka, edukacja, kultura, sport, racja stanu, religia, ekologia itp. Po prostu wszysko.





PRZYKŁADOWA ANALIZA (w punktach bez części finansowej) SWOT MIASTA TARNOWA PODGÓRNEGO

MOCNE STRONY
1. Dogodne położenie geograficzne na przecięciu szlaków komunikacyjnych.
2. Wyprowadzenie ruchu tranzytowego poza miasto.
3. Rozwiązane główne problemy infrastrukturalne miasta - dostępność mediów.
4. Tradycje w przemyśle chemicznym, maszynowym, szklarskim i przetwórstwie żywnościowym; wykwalifikowana i doświadczona kadra dużych przedsiębiorstw.
5. Powstanie Tarnowskiego Klastera Przemysłowego "Plastikowa Dolina" oraz Małopolskiego Rynku Hurtowego.
6. Rozwijająca się sieć szkolnictwa wyższego: Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa, Akademia Ekonomiczna w Krakowie (Punkt Konsultacyjny), Akademia Pedagogiczna im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie (Punkt Konsultacyjny), Małopolska Wyższa Szkoła Ekonomiczna, Wyższa Szkoła Biznesu, Wyższe Seminarium Duchowne, Instytut Teologiczny.
7. Atrakcje turystyczne miasta i okolic (unikalne zabytki, Rynek, Starówka, muzea, relikty kultury żydowskiej).
8. Cykliczne imprezy kulturalne, targowe i wystawiennicze.
SŁABE STRONY
1. Niedostatecznie rozwinięty rynek pracy oraz słaba siła nabywcza mieszkańców poniżej średniej krajowej.
2. Odpływ wykwalifikowanej kadry, zwłaszcza ludzi młodych.
3. Mała ilość strategicznych inwestorów zewnętrznych, brak branż wysokiej technologii.
4. Niewydolny system komunikacyjny w centrum miasta; brak połączeń północ - południe, mała ilość parkingów, słaba jakość infrastruktury drogowej, brak preferencji dla komunikacji zbiorowej.
5. Brak odpowiednio przygotowanych terenów pod inwestycje.
6. Wolne tempo budownictwa mieszkaniowego.
7. Niezadawalający stan techniczny bazy lokalowej placówek oświatowych i kulturalnych oraz niewystarczająca baza turystyczna, sportowa i rekreacyjna.
8. Brak prężnie działającego lobbingu na rzecz miasta oraz promocji atrakcyjności Tarnowa i okolic.
SZANSE
1. Perspektywa rozwoju gospodarczego Polski i wejścia do Unii Europejskiej.
2. Wejście kapitału zagranicznego oraz transfer nowoczesnej technologii.
3. Możliwość korzystania ze środków pomocowych.
4. Polepszenie dostępności komunikacyjnej - planowana budowa autostrady A-4, modernizacja drogi nr 73.
5. Bliskość Krakowa i innych dużych aglomeracji miejskich - ośrodków naukowych i kulturalnych.
6. Rozwijanie współpracy z miastami partnerskimi oraz wykorzystanie kontaktów z Polonią.
7. Rozwój Tarnowa jako ponadlokalnego centrum usługowego i kulturalnego dla wschodniej części Małopolski.
8. Poprawa współpracy międzynarodowej, szczególnie ze Słowacją i Ukrainą.
ZAGROŻENIA
1. Niestabilna sytuacja makroekonomiczna kraju.
2. Niewystarczające środki finansowe na realizację zadań przejętych z administracji państwowej.
3. Likwidacja ośrodków decyzyjnych administracji państwowej na terenie miasta.
4. Brak efektywnej współpracy samorządu i administracji państwowej oraz lokalnych samorządów gospodarczych.
5. Program budowy głównych szlaków komunikacyjnych z pominięciem Tarnowa; opóźnienie budowy autostrady A-4.
6. Narastanie bezrobocia i zjawisk patologii społecznej.
7. Bezrobocie agrarne i pauperyzacja miejscowości otaczających Tarnów.





Jarosław Marek Rymkiewicz:
Czy jeszcze ktoś na kontynencie europejskim może być naszym sojusznikiem w odbudowie, w umocnieniu naszej siły duchowej? Zarysowałeś odpowiedź na to pytanie w kręgu państw od Bałtyku do Morza Czarnego. Czy rzeczywiście tylko tutaj mielibyśmy szukać sojuszników? Czy mamy szukać tylko sojuszników? A może potencjalnych odbiorców naszej misji? Może powinniśmy odnowić  zrozumienie pewnej romantycznej misji dla Polski? Czy na Niemców i Francuzów machniemy ręką, bo są za daleko, są inni, mają inne doświadczenia? I drugie pytanie: co zrobić z tymi, którzy są wśród nas, ale nie chcą już być Polakami? Czy oni są już straceni i potraktujemy ich jako ustawionych na zawsze po przeciwnej stronie barykady, czy też uznamy ich za cel naszej misji? O kogo można jeszcze walczyć, a na kogo machnąć ręką? Na ile uczestniczymy w zmaganiach o duchową przyszłość Polski, na ile rozstrzygają się one z naszym udziałem?
Zacznę może od tej drugiej kwestii. Przez wiele lat, jak wiesz, odpowiadałem na to pytanie trzema słowami – „jebał was pies”. Kto chce się do nas, Polaków, przyłączyć, ma do tego prawo, ale nie za bardzo należy o to zabiegać. To jest pytanie eschatologiczne – czy chcesz umrzeć jako Polak, czy jako dziwny twór niby -ludzki, ale pozbawiony tego, co ludzie zawsze w Europie posiadali: rodaków, ojczyzny, państwa i przeszłości. Pojawiają się teraz głosy, że ci ludzie, którzy nie chcą mieć ojczyzny, to są jednak nasi bracia, że musimy o nich zadbać, że musimy ich przekonywać, namawiać do polskości. Nie jestem pewien. Dlaczegóż to, wobec tego wysiłku duchowego, jaki musimy podjąć, polegającego na ocaleniu dla przyszłych pokoleń naszego języka, mowy polskiej, mamy się zajmować tymi, którzy tylko przypadkowo (i bezmyślnie) mowę polską użytkują, z racji urodzenia? To jest ich wybór, kim chcą być. A jebał was pies – jak śpiewali żołnierze Pierwszej Brygady. I ja bym się już tym więcej nie zajmował.
Zostawienie ich w spokoju może być nawet dla nich wygodniejsze. Ale żyjemy obok siebie w jednym kraju. Jak żyć z ludźmi, którzy nie chcą być Polakami, którzy pytanie o polskość uznają za śmieszne?
Nie można zmusić człowieka, żeby był kimś, kim nie chce być. I po cóż go zmuszać? Opinie, że Polaków musi być dużo – często teraz spotykane – uważam za głupie. Powiem ostrożniej – za nieprzemyślane. Polska była najpotężniejsza w czasach Bolesława Chrobrego. A ilu wtedy było Polaków? Polaków może być więc niewielu. Ważne, żeby byli dobrymi Polakami. Dobrą drużyną Bolesława Chrobrego.
Ale jak to podzielić praktycznie? Czyje mają być szkoły? Czy mają to być szkoły utrakwistyczne, dla tych, którzy chcą być Polakami, i dla tych, którzy tego nie chcą?
Jest wolność podróżowania, więc kto nie chce być Polakiem, nie chce przerabiać w szkoleOgniem i mieczem oraz Ferdydurke, może pojechać do jakiejś innej szkoły w innym kraju i uczyć się tam w jakimś innym języku.
A gdzie będzie polska szkoła, jeśli nas stąd wyrzucą?
Jak to wyrzucą, kto nas wyrzuci? Przecież jesteśmy u siebie, to jest nasz polski dom. Jak nas zechcą wyrzucić, to my ich wyrzucimy. Ja nie potępiam ludzi, którzy tu się urodzili, ale nie chcą być Polakami, nie mam im tego za złe. Oni są mi kompletnie obojętni. Jeśli ktoś nie przeczytałPana Tadeusza i oświadcza, że Pan Tadeusz go nie interesuje, to ja nad taką osobą absolutnie nie boleję. Jej sprawa, nie moja. Nie chcę już trzeci raz cytować Pierwszej Brygady.
Ktoś powie, że Pan Tadeusz mnie nie interesuje, ale tu jest mój trzepak, ja na nim fi kałem i mam prawo do tego trzepaka.
Jeśli ktoś mówi o trzepaku, to już mówi o swojej ojczyźnie. Trzepak jest jego ojczyzną. Ważne jest to, czy pojmuje rdzenną polskość trzepaka, jego polskie zakorzenienie na podwórku. Jeśli dzieckiem ktoś z kimś fi kał na trzepaku, to jest to już jakaś wspólnota.
Polskość była zawsze bardzo atrakcyjna. Kto przybywał na tereny polskie, zarażał się nią, bo życie polskie było niesłychanie interesujące. Otóż ja uważam, że bycie Polakiem jest nadal interesujące, mnie życie polskie zawsze ciekawiło – od najwcześniejszego dzieciństwa. Fascynowało mnie, że  polskość potrafi trwać i przetrwać pod niemiecką okupacją, pod sowieckim zaborem. Fascynowały mnie jej sposoby trwania. Jeśli kogoś coś nie ciekawi, no to nie ma na to rady. Jeśli kogoś nie ciekawi Pan Tadeusz, nie ciekawią go nokturny i mazurki Chopina, to niech nie czyta i nie słucha. Ja nie widzę powodu, żeby go namawiać. Nie widzę też powodu, żeby robić z tego problem. Słuchaj sobie, głuchy kretynie, beatowego ryku. A co to mnie obchodzi. Mnie interesuje, dlaczego syn Francuza stał się Polakiem, i dlaczego jego dzieło stało się archetypem polskości – jej najpiękniejszym, najwyższym wcieleniem.
Spotykamy się w dniu pogrzebu Arcyksiężnej Krystyny Habsburg, która w swoich żyłach nie miała ani jednej kropli krwi polskiej, a która może być wzorem polskiego patriotyzmu...
Takich przykładów jest wiele. Nawet Twoje nazwisko może tu być dobrym przykładem. Ktoś kiedyś przybył tutaj jako osoba nowa, nie wiadomo skąd, może z innego kraju, ten nowy przybysz zamieszkał w wiosce albo miasteczku – sąsiedzi mówili: nowy, nowy, i stał się Nowakiem... Wśród moich przodków nie ma prawdopodobnie nikogo, kto byłby rdzennym, jak to się mówi, prawdziwym Polakiem. Jestem trochę Tatarem, trochę Litwinem, trochę Francuzem, trochę też Niemcem (nawet w dużej mierze) i Rosjaninem (w mniejszej). Ale zawsze uważałem, że najlepiej jest być Polakiem, najlepiej z Warszawy, najlepiej z ulicy Koszykowej, najlepiej z domu pod numerem 38. A teraz uważam, że najlepiej być Polakiem z Milanówka. Ale kto uważa, że najlepiej być z Brwinowa – też ma rację. Ale było jeszcze poprzednie Twoje pytanie...
Tak. Pytanie dotyczyło stosunku do narodów Europy Zachodniej.
Rozumiem, że to jest pytanie o to, co nazwałeś romantyczną misją dla Polski – i o możliwość wznowienia tej misji. Ujmując to trochę inaczej, czy ma sens, czy mogłoby mieć jeszcze sens mówienie o jakimś mesjanistycznym posłannictwie Polski lub Polaków? Jeszcze inaczej: czy myśl polska mogłaby uratować, przyczynić się do uratowania konającej cywilizacji europejskiej? Wróćmy więc jeszcze raz do Beniowskiego. W pieśni VI C – to już są te późne fragmenty, w których Słowacki próbował połączyć Beniowskiego z Królem- -Duchem – bohaterka poematu, Aniela -Anhelica, kochanka Beniowskiego, przedstawiona jest w taki sposób:
Polska przez nią śniona/ Świętą jest – wielką – z góry już uderza / Duchem na wszystkie sławiańskie plemiona / I do żywota budzi... i przymierza, / Wielka i straszna, podniesiona lotem/ Nad ludy... w ludach żywot budzi grzmotem. / Co piorunami ognistemi lunie, / To coraz jeden grób oddaje ducha. / Zagotował się żywot w każdej trunie, / Zniedokwasiła się zgnilizna... słucha / I wstaje... kiedyż, o Boży zwiastunie, / Gołębiu, który szepcesz mi do ucha / Te straszne rzeczy, zrobisz taką ciszę, / Że Polska to usłyszy, co ja słyszę?.
Wspaniałe. Nie wszystko tu rozumiem – nie wiem, co oznacza ta trumienna zgnilizna, która się „zniedokwasiła” – ale widać od razu, że mamy tu wiele pytań – także, na końcu, o miejsce myśli Słowackiego w ówczesnym i obecnym życiu polskim – takich pytań, na które warto byłoby poszukać odpowiedzi. Najważniejsze z tych pytań jest takie: czy Polska może jeszcze być „wielka i straszna”, czy może uderzyć duchem „na wszystkie słowiańskie plemiona”, czy może to, co kona na naszych oczach – Europę – przymusić do zmartwychwstania „w ludach żywot budzi grzmotem”? No i co wy na to, Polacy? Jesteście gotowi „uderzyć duchem”? Macie tyle siły? Czy położycie się do trumny i zdechniecie, razem z całą Europą? To już jak wolicie.

http://www.youtube.com/watch?v=vCk6yTICOFI


W artykule poniżej, z Tygodnika Powszechnego (to ten tygodnik od "kościoła otwatego" należący obecnie do Onetu), mamy przyskład nie analizy SWOT, tylko poboznych życzeń i naiwnej wiary, że ludzie bez wartości ale którzy zasłaniają się wartościami mogą coś pozytecznego stworzyć dla innych i siebie. Artykuł napisany po rozwiązaniu Sejmu, a przed wyborami w 2007.  Dziś wiemy, że zwycięska Platforma dobprowadziła kraj do zatrważającego stanu, ale ględzenie autora jest warte przytoczenia dla prostej zasady: nie stosować pod żadnym pozorem.





Sejm rozwiązany, przed nami nowe wybory. Tym bardziej trzeba pytać o rzeczy podstawowe.
Prognozy polityczne, choć różnie rozdzielają proporcje, składają się na zgodny obraz Polski. Za 40 dni z wyborów wyłoni się jeszcze wyraźniejszy układ polityczny: trójkąt PiS-PO-LiD. Już na początku III RP zwracałem uwagę na to, że przestał obowiązywać tradycyjny podział na prawicę i lewicę. Operują nim dziś tylko propagandyści wiedzący (jak Marks i Engels), że dychotomie zaostrzają walkę polityczną i, upraszczając obraz świata, lepiej motywują wyborców. Bardziej realistyczny jest dziś obraz trójkąta. Każdy jego wierzchołek może, przeciwstawiając się pozostałym, wchodzić jednocześnie w różne kombinacje politycznych koalicji.
Nadgorliwy stróż
Jeszcze w I kadencji Sejmu RP miało miejsce dramatyczne wydarzenie. Przedstawiony w imieniu prezydenta Lecha Wałęsy konstytucyjny projekt Karty Praw i Wolności został skonfrontowany z Kartą Praw Socjalnych prezentowaną przez Danutę Waniek w imieniu SLD i watykańską Kartą Praw Rodziny, którą promował - o ile pamiętam - poseł Marek Jurek w imieniu ZChN. Nie przeszła wtedy żadna z nich, ale stoczona tego dnia debata wskazała na podstawową strukturę sporu politycznego w wolnej Polsce: demokratyczny liberalizm - tradycjonalizm - sprawiedliwość społeczna.
Konotacje partyjne związane z tymi biegunami mogły się zmieniać. W końcu to SLD usiłował pogodzić deklarowany prymat praw socjalnych z liberalnym podejściem do spraw światopoglądowych i ekonomicznych, a ZChN godziło kolektywizm prorodzinny z poszanowaniem dla liberalno-demokratycznych zasad ustrojowych. To już jest jednak praktyka, a nie differentia specifica podkreślana do uprzykrzenia w bojach politycznych toczonych na tle spraw takich jak aborcja, podatek liniowy, homoseksualizm czy nauczanie religii w szkołach.
Narzucone przez Tadeusza Mazowieckiego i Aleksandra Kwaśniewskiego rozwiązanie łączące wartości wzięte z każdego z tych zbiorów, umożliwiło kompromis, jakim jest Konstytucja RP z 1997 r., kontestowana przez wielu, ale stanowiąca wygodne ramy gry politycznej. Nic dziwnego, że krytyki tego kompromisu są dużo rzadsze niż krytyka Okrągłego Stołu, którego logicznym zwieńczeniem jest właśnie ta Konstytucja. Mamy tam bowiem wszystko: i małżeństwo jako związek jednego mężczyzny z jedną kobietą, sprawiedliwość społeczną, prawo do rekreacji i prawo do prokreacji, zakaz kar cielesnych (który zresztą jest przeważnie interpretowany jako dopuszczający bicie dzieci) i arcydzieło kompromisu, jakim jest zapis o współpracy i wzajemnej autonomii Kościoła i władzy publicznej.
Na tym tle propozycja Jarosława Kaczyńskiego była propozycją nową. Zmieniała linie podziału różnicujące politycznie. Jednak dopiero dzisiaj, w świetle praktyki rządów PiS, widać wyraźnie, co w niej było najbardziej istotne: projekt państwa opartego na przewadze władzy wykonawczej. Waldemar Pawlak, który zapobiegliwie przemieniał się ostatnio w formułującego pouczające sentencje politologa, ujął to przeciwstawiając "leniwe państwo" liberałów z początku transformacji "nadgorliwemu państwu" PiS-u.
Porównanie dowcipne, choć stronniczo mylące. "Nocny stróż" klasycznych liberałów powinien być jak każdy stróż czujny, ale nie leniwy.
Walkę z korupcją może podjąć skutecznie również państwo liberalne - tak jak liberalnym państwem była monarchia brytyjska końca XIX w. Poziom moralny administracji brytyjskiej wzniósł się wówczas na poziom najwyższy i wzorcowy dla świata. Państwo silne, o którym mówi Kaczyński, może być równie skorumpowane, jak skorumpowane były rozmaite reżimy autorytarne - niezależnie od uczciwości osobistej swoich przywódców.
Nowe wróciło
Z tradycyjnego trójkąta polityki polskiej Kaczyński pobiera "sprawiedliwość społeczną", prorodzinność i konserwatyzm, dodaje natomiast nowy wymiar sporu, jakim jest walka o państwo silne. W ostatnich dwóch latach "rodzina" była (aż w nadmiarze) w LPR, "sprawiedliwość społeczna" w Samoobronie, podczas gdy "mocne państwo" to już ten specyficznie PiS-owski naddatek, który decyduje o wyraźnym obliczu na froncie politycznym. Jego znaczenie odczuli na własnej skórze wyssani ze swych haseł byli koalicjanci. Warto zdać sobie z tego sprawę w sytuacji, gdy retoryka wyborcza będzie nas ogłuszać z jednej strony hasłami walki z korupcją, a z drugiej - wartościami wziętymi z tradycyjnego trójkąta i licytacją, kto jest bardziej prorodzinny, gospodarny i patriotyczny.
Co jest w takim razie opozycją "Prawa i Sprawiedliwości"? Bezprawie i niesprawiedliwość? Panowanie nad słowami daje na tym polu przewagę partii rządzącej. Bardzo trudno bronić status quo, a taka jest przecież prosta odpowiedź. Krytyka III RP prowadzona przez PiS to krytyka konstytucyjnego podziału władzy, niezależności władzy sądowniczej, kompetencji Trybunału Konstytucyjnego. Dopiero od 1999 r. został on postawiony ponad suwerennością Sejmu zachowaną z czasów PRL. Jeśli czołowy polityk Prawa i Sprawiedliwości przypomniał, że posłów wybiera naród, a sędziów korporacja, to wyraźnie do tamtych czasów nawiązywał.
Walka z korporacjami jest stałym fragmentem programu PiS, a szczególnie ostrym przedmiotem ataku są korporacje prawnicze. Realizowany jest model państwa, w którym władza wykonawcza swoim prokuratorskim ramieniem próbuje dyscyplinować sędziów, zarzucając im brak bezstronności. Prezydent w tym czasie selekcjonuje przedstawionych przez Krajową Radę Sądownictwa kandydatów na sędziów, kierując się nieznanymi nam kryteriami. Trybunałowi Konstytucyjnemu, po niedogodnej dla PiS decyzji, zarzucano polityczną genezę składu, bo w istocie jest to ciało dobierane przez polityków, ale wśród władzy sądowniczej jest to jedyny taki przypadek. Nie wiemy, czy państwo silne to takie, w którym każdorazowo partia rządząca ma dobierać sędziów, a funkcjonariusze publiczni mają krytykować wyroki, jeśli są ich zdaniem niewłaściwe?
Wszystkie te pytania musimy zadawać dlatego, że konflikt ustrojowy, do którego świadomie, w imię walki o IV RP, doprowadził PiS, toczy się między konkretną partią mającą wszelkie środki politycznego wyrazu a władzą sądowniczą, której obowiązkiem jest powstrzymywać się od udziału w polityce. To wymusza obronę władzy sądowniczej przez inne partie, które muszą zająć wyraźne stanowisko: czy chcą bronić konstytucyjnej zasady równowagi władz i ich podziału, czy chcą innego modelu państwa.
Odnoszę wrażenie, że wydarzenia ostatnich miesięcy odwróciły uwagę od spraw zasadniczych. Afery związane z kierowaniem aparatu wykonawczego przeciwko politykom, podsłuchy, prowokacje - nie powinny nas zmylić. Projekt IV RP to nowy projekt ustrojowy, dla którego walka z korupcją, o której mówi PiS, czy walka z konkurencją polityczną, o której mówi opozycja, to tylko taktyczne szczegóły. W nowym projekcie, który tak naprawdę jest stary i można odnaleźć go w czasach Sanacji, chodzi o centralizację władzy publicznej. Stąd atak na niezależne od rządu korporacje, które poza tym, że są autonomiczne, w przypadku rządów prawa dają władzy sądowniczej konkretną siłę społeczną. To ona mogłaby wesprzeć obywateli w sporze z rządem o władzę orzekania o życiu (o ile przywróci się karę śmierci), wolności i własności. Ale jest to również ograniczenie samorządności, przez wprowadzenie rządowego nadzoru nad działaniami lokalnymi. A i w stosunku do Kościoła można dostrzec wcale nie klerykalny, jak się wydaje lewicowym przeciwnikom PiS, ale sanacyjny model: władza państwowa opowiada się za tym czy innym duchownym w dzielącym ich sporze, co na dalszą metę prowadzi nie do uzależnienia państwa od Kościoła, ale do nadrzędności państwa. Podczas gdy Europa (nawet sewrski wzorzec państwa scentralizowanego, jakim była także dla bolszewików postjakobińska Francja) poszła w kierunku rozszczepiania władzy na rozmaite jej szczeble - lokalne, regionalne, krajowe i ponadnarodowe, PiS chce zawrócić Polskę z tej drogi.
Tego sporu nie da się rozstrzygnąć w postaci wyborów, ten spór wymaga referendum poprzedzonego długą i powszechną dyskusją. PiS stawia bowiem pytanie zasadnicze: czy chcemy państwa liberalno-demokratycznego opartego na równowadze władz, samorządności i autonomii korporacji i stowarzyszeń obywatelskich (a taki ustrój jest w Polsce realizowany od 1989 r.), czy państwa autorytarno-demokratycznego, w którym wybrana w wyborach partia sprawuje władzę publiczną we wszystkich jej wymiarach tak, że jej autorytet jest niekwestionowany i niekontestowany na co dzień aż do następnych (mamy nadzieję) wyborów.
Co robić
W polityce łatwiej jest krytykować to, co jest, i proponować zmianę. Bardzo trudno tego, co jest, bronić. Ciężar tej obrony spada na główne siły opozycji. Stąd dająca się zauważyć słabość Platformy Obywatelskiej, która z jednej strony chciałaby wykorzystać niezadowolenie społeczne związane z funkcjonowaniem III RP (korupcja, afery polityczne, przewlekłość wymiaru sprawiedliwości itd.), z drugiej zaś jest przywiązana do zasady państwa ograniczonego w swych kompetencjach i kontrolowanego przez społeczeństwo na co dzień.
Jeśli jednak zwolennik scentralizowania i wzmocnienia władzy wykonawczej ma swojego reprezentanta w PiS, to zwolennik państwa rozproszonego i obywatelskiego potrzebuje równie wyrazistego reprezentanta w tych wyborach. Projekt pozytywny nie tylko jest potrzebny, ale możliwy. Śmiem bowiem twierdzić, że jest jeszcze wiele do zrobienia w Polsce, by hasło samorządnej Rzeczypospolitej i społeczeństwa obywatelskiego były zrealizowane.
Po pierwsze, sama władza centralna powinna być nie tylko czysta, ale i przezroczysta. Tymczasem, mimo że jesteśmy już w drugiej dekadzie od końca komunizmu z jego zamiłowaniem do tajności, sekretów i cenzury, funkcjonowanie państwa wciąż dla większości obywateli pozostaje tajemnicą. Odsłania się ona tylko przy okazji skandali takich jak sprawa Rywina, samobójstwo Barbary Blidy czy akcja CBA przeciwko ministrowi rolnictwa. Nawet fakt, że rządzący uznali, iż większość tego, co robią polskie służby wywiadowcze, nie wymaga tajności, wskazuje na to, że prawie wszystko, co jest przed nami ukrywane, nie jest tego warte. Brakuje natomiast takiego określenia zadań Rzecznika Praw Obywatelskich, żeby w naszym imieniu permanentnie lustrował działanie administracji rządowej w jej utajnionych aspektach, podając na bieżąco rezultaty swojej pracy. Brakuje też niezależnego od władzy organu, którego pierwociny znajdują się w kompetencjach Państwowej Komisji Wyborczej. Powinien on nadzorować działania partii politycznych i ich zgodność z Konstytucją oraz z przyjętymi zasadami uczciwej gry politycznej. Gdy obywatele, dzięki nowoczesnej technologii, stali się przezroczyści dla państwa, czas przywrócić wzajemność, ustanowić efektywną kontrolę nad kontrolującymi.
Po drugie, prawo i sprawiedliwość. Fałszywa jest alternatywa: nadzór Ministerstwa Sprawiedliwości albo samowola korporacji prawniczych. Korporacje powinny być także przezroczyste, aby obywatel mógł sprawdzić, czy powierzona im władza dyscyplinująca jest wykorzystywana bezstronnie i konsekwentnie, a nie służy do zamiatania pod stół spraw niewygodnych. Przydałoby się, aby korporacje poddały się oglądowi publicznemu przez zapraszanie ludzi od nich niezależnych do udziału w takim postępowaniu. Jeśli, jak to często widzieliśmy w minionych latach, korporacje prawnicze utrudniają dostęp młodych przez stronnicze egzaminy, to egzamin państwowy jest dobrym rozwiązaniem. Jednak ci, którzy go zdali, powinni mieć prawo wejścia do korporacji, a nie pozostawać poza nawiasem samodzielności zawodowej.
Polityk kwestionujący kompetencję wyłanianych przez samą profesję sędziów nawet nie zauważył, że w Polsce od dziesięcioleci utrzymuje się model sądu, w którym jest miejsce na formalnie równoprawnych sędziów z wyboru, nawet jeśli ustanawia ich wybrana przez nas władza samorządowa. Ci sędziowie-ławnicy są traktowani przez zawodowych prawników jako zło konieczne i zawada. Co gorsza, sami nie wykorzystują zwykle swoich prawnych możliwości. Tak wcale nie musi być; są kraje, gdzie ławnicy są rzeczywiście ekspertami przynoszącymi zewnętrzny punkt widzenia, są też kraje, gdzie każdy obywatel musi wziąć udział jako przysięgły w demokratycznym wymiarze sprawiedliwości. Nie ukrywam, że rotacyjny obowiązek udziału w wyrokowaniu uważam za bardzo ważny element uobywatelnienia.
Po trzecie, nawet we władzy ustawodawczej przydałoby się więcej uspołecznienia. Wprowadzono niedawno instytucję przesłuchania publicznego, która w rzeczywistości nie daje tego, co być powinno, a mianowicie szerokiej transparencji pracy nad prawem. Dobrze wiemy już, że transmitowane publicznie posiedzenia są najczęściej popisem przed wyborcami. Tymczasem pierwsze czytanie projektu ustawy powinno być zawsze wstępem do publicznej debaty nad każdym projektem, debaty zorganizowanej, w której poszczególne stanowiska byłyby z urzędu rejestrowane i poddawane następnie obróbce w komisjach parlamentarnych.
Wielu dopatruje się wady naszego ustroju w mechanizmie ordynacji, licząc na to, że wybory większościowe i jednomandatowe okręgi rozwiążą problem uczciwości polityków i ich odpowiedzialności przed wyborcami. Radzę zastanowić się przez chwilę nad systemem, w którym jest odwrotnie: wyborca miałby do wyboru nie ludzi, ale tylko programy przez nich autoryzowane, a następnie wybierałby tylko taki lub inny program. Zamiast umizgów wyborczych i medialnych kompetencji, byłby to konkurs na programy, a partie mogłyby dobierać do ich realizacji tych, którzy znają się na poszczególnych zagadnieniach i nadają się do pracy ustawodawczej i administracyjnej. Odarłoby to parlamentaryzm z jego teatralności, ale sprzyjałoby jakości państwa.
Po czwarte, przypomnijmy, że zgodnie z art. 4 Konstytucji naród sprawuje swą władzę poprzez reprezentantów lub bezpośrednio. Jak działają reprezentanci - każdy widzi, ale prawie nikt nie widzi owego bezpośredniego sprawowania władzy. Profesjonalni (a przez to rozumiem wszystkich sprawujących urzędy publiczne) politycy zazdrośnie ograniczają realizację tej zasady konstytucyjnej w Polsce. Zapytani prywatnie odpowiedzą, że nie można spraw ważnych powierzyć ludziom niewyrobionym i niewykształconym. Widzieliśmy jednak tyle głupstw popełnionych w Polsce przez ludzi wykształconych i wyrobionych, że nawet oddanie wyboru między Gombrowiczem a Dobraczyńskim pod referendum samych obywateli nie wydaje mi się bardziej groźne niż pozostawienie takich spraw w rękach wybranych polityków. W Polsce instytucja referendum ludowego zdegenerowała się do wymiaru lokalnych sporów o to, kto powinien zarządzać gminą, podczas gdy decyzje dotyczące ogółu (jak np. przebieg ponadlokalnej drogi) powinny być właśnie w rękach ogółu. A korzyść z tego jest przynajmniej taka, że gdy decyduje sam naród, nikt nie może już zwalać odpowiedzialności na kogoś innego.
Po piąte - ograniczenie oligarchii partyjnej. W każdej demokracji istnieje tendencja do tworzenia zamkniętego układu oligarchów politycznych. Wymaga to pracy na rzecz rozbudowy samorządności lokalnej, samorządności zawodowej i organizacji pozarządowych. Stanowią one naturalną przeciwwagę dla zdominowanego przez partie polityczne ośrodka władzy centralnej. Na szczeblu lokalnym należałoby wręcz zakazać udziału partii w wyborach. W końcu i tak Polacy z wyborów na wybory uciekają od partii w gminie - gdy tylko jest to możliwe, głosują na rozmaite organizacje obywatelskie, które sprawują władzę na miejscu. Nadzór finansowy i policyjny nad działalnością samorządów tak, aby nie przybierała ona charakteru kryminalnego, wystarczy. Zbędne jest dążenie do kontroli politycznej.
Zasada, że ludzie najlepiej rządzą, kiedy muszą się sami zająć swoimi sprawami, a państwo powinno im tylko pomagać tam, gdzie nie dają sobie rady sami, sprawdziła się w historii najlepiej.
15 wrz 07
Jacek Kurczewski (ur. 1943) był doradcą "Solidarności" w 1981 r. i wicemarszałkiem Sejmu I kadencji. Kieruje Katedrą Socjologii Obyczajów i Prawa na Uniwersytecie Warszawskim.

Brak komentarzy: