wtorek, 16 kwietnia 2013

Dekomunizacja Polski


Dekomunizacja nie miała w Polsce miejsca, miały jedynie miejsce próby dekomunizacji, często udane, zwłaszcza w niektórych regionach, w wielu, zwłaszcza niewielkich miejscowościach poczyniono znaczne postępy w tej dziedzinie. Jednak nie było systemowej dekomunizacji, a komunizm jako system tylko w ten sposób może być wypleniony z życia publicznego, tylko w ten sposób może być zepchnięty głeboko do podziemia, do kanałów, gdzie jego miejsce razem ze szczurami.
Oczywiście skutki braku dekomunizacji widać: w mediach, na ulicach, w szkołach, w zakładach pracy a za tym wszystkim zapewne i w wielu domach prywatnych - co ciężko zweryfikować, ale można domiemywać.
A niezdekomunizowani słudzy starego ustroju, ubecy i inni szubrawcy mają się niezgorzej, pracują m. in. w prasie, nic to, że szmatławej, ale wywierającej jakiś tam wpływ na podatne prymitywnej propagandzie doły społeczne. Nawet morderca Błogosławionego Księdza Popiełuszki pracuje jako dziennikarz w Faktach i Mitach, brukowcu należącym do lewaka i pisze tam wulgarne artykuły na temat Kościoła Katolickiego przede wszystkim, ale tez i... we własnej sprawie, czyli popełnionej przez siebie plugawej zbrodni.
Tolerancja i skłonność do odpuszczania win Polaków nie wychodziła im najczęściej na zdrowie, nadal nie wychodzi i zapewne kością w gardle będzie jeszcze długo stawać.

Ale dekomunizacja to nie tylko oczyszczenie z ludzi, ale też z symboli i nazw, które zwykle umieszcza się i nadaje "na cześć", aby zapamiętać i uczcić, zatem wszystko co bezpośrednio w ten właśnie sposób związane jest z narzuconym z zewnątrz i przeciw Polsce i Polakom, komunizmem, musi zniknąć z przestrzeni publicznej, czyli ulic, placów, skwerów, parków, szkół i urzędów, ale również z prywatnych posesji jeśli jest dostępne wizualnie lub akustycznie z innych miejsc.



"Dzisiejsze sądy polskie, m.in. Sąd Najwyższy i Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie, umarzają sprawy lub uniewinniają komunistcznych pokuratorów i sędziów będących przestępcami i zbrodniarzami. Uzasadnieniem takiego postępowania jest według sędziów to, że ludzie ci postępowali zgodnie z ówczesnym prawem (chodzi o prawo epoki PRL), toteż nie ma podstaw, aby ścigać i karać sprawców przestępstw sądowych z czasów komunizmu.

Jednym z najnowszych tego typu przykładów jest sprawa stalinowskiego prokuratora Kazimierza Graffa, o której napisano w Rzeczypospolitej z 16 kwietnia b.r., a którego IPN oskarżał o przestępstwa popełnione w latach 40. Sprawa została umorzona przez Sąd Najwyższy. Podobnie rzecz się miała w przypadku 20 sędziów i prokuratorów oskarżanych przez IPN o bezprawne stosowanie dekretu o stanie wojennym. Akty oskarżenia zostały odrzucone uchwałą Sądu Najwyższego.
Przypadków takich, jak powyższe, było w Polsce wiele, a i w przyszłości będą się pojawiać liczne podobne sprawy, bo prokuratorzy z IPN słusznie uważają za swój obowiązek eksponowanie komunistycznych zbrodni i występowanie do sądów o ukaranie sprawców.
Wydaje się jednak, że uzyskiwanie sprawiedliwych wyroków w sprawach dotyczących zbrodni sądowych (a pewnie i we wszelkich innych sprawach) będzie niemożliwe dopóty, dopóki sądownictwo i prokuratura nie zostaną poddane procesowi dekomunizacji. Proces ten powinien polegać na wywaleniu z pracy komunistów, to jest byłych członków partii komunistycznych (w PRL partiami takimi były PZPR, ZSL i SD). Odsunięcie komunistów jest konieczne, ponieważ ludzie ci są kompletnie zdemoralizowani, co stanowi gwarancję naginania bądź łamania przez nich prawa i sprawiedliwości.
Na nieszczęście nie ma w dzisiejszej Polsce żadnej siły politycznej opowiadającej się za dekomunizacją struktur naszego państwa."





zdjecie
M.Marek/Nasz Dziennik

Młodzież kontra Czerwone Gliwice

More Sharing Servic
Sobota, 23 listopada 2013 (02:00)
"Młodzi mieszkańcy Gliwic domagają się od władz miasta zmiany komunistycznych nazw ulic. .
„Nie rozumiemy, jak w naszym pięknym mieście może nadal funkcjonować nazewnictwo ulic systemu komunistycznego. Systemu totalitarnego, zbrodniczego, którego propagowanie jest wprost zabronione w najważniejszym akcie prawnym w Polsce – konstytucji. Nie zgadzamy się z takim stanem rzeczy i żądamy zmian nazw ulic upamiętniających ludzi tego niegodnych!” – deklarują członkowie nieformalnej grupy walczącej z nazewnictwem rodem z PRL.
– Od jakiegoś czasu z kilkoma kolegami walczymy z komunistycznym nazewnictwem ulic. Proste rozwieszanie plakatów informujących mieszkańców, jakich patronów mają ich ulice. Kilka dni temu zaczęliśmy działać bardziej oficjalnie. Założyliśmy stronę internetową, na której jasno powiedzieliśmy, czego żądamy, i założyliśmy tzw. fan page na Facebooku, gdzie możemy organizować zwolenników – mówi „Naszemu Dziennikowi” Michał, jeden z inicjatorów akcji.
– Chociaż cała oficjalna akcja trwa kilka dni, już zebraliśmy ponad 300 zwolenników i kilka ważnych osób z regionu zabrało głos. Kilku radnych i poseł poparli nas bez sprzeciwu – podkreśla Michał.
Inicjatorzy powstania strony, nazwanej przewrotnie Czerwone Gliwice, wskazują na początek na osiem ulic. – Staramy się robić wszystko z głową. Na początek tylko 8 ulic, co do których mamy odpowiednie dokumenty. Atakujemy tylko te nazwy ulic, które zakwestionował IPN. O których wyraża się jednoznacznie – podkreśla Michał. – Dodam tylko, że nazwa celowo jest kontrowersyjna – zaznacza.
Wymieniają m.in. ulice Janka Krasickiego, Armii Ludowej, Gwardii Ludowej, 22 lipca. Ale tych ulic jest o wiele więcej. – To są 32 ulice noszące nazwy postaci, które były zaangażowane w tworzenie tego systemu, związane z tym systemem, bądź są to nazwy związane z ideologią komunizmu – wylicza Bogusław Tracz (IPN Katowice), badacz tej problematyki. Są wśród nich ulice Władysława Gomułki, Wandy Wasilewskiej, Róży Luksemburg, Feliksa Kona, Hanki Sawickiej czy Karola Marksa. Tracz podkreśla, że to przejaw niedokończonej dekomunizacji w mieście.
– Prezydenta nazwy te „uwierają”, ale ostateczna decyzja w tej sprawie nie należy do niego – zapewnia Marek Jarzębowski, rzecznik prasowy prezydenta Gliwic. – Zawsze pytamy o zdanie mieszkających przy danej ulicy, a ostateczną decyzję podejmuje rada miejska – zaznacza. – Prezydent Gliwic podejmował próby zmiany nazw ulic pozostałych po PRL. Ostatnia miała miejsce w 2008 roku. Wynik konsultacji społecznych był mizerny – dodaje.
– Po 1989 r. Gliwice nie dały sobie rady z dekomunizacją przestrzeni publicznej, tak jak inne miasta – Katowice czy Zabrze, gdzie udało się tę przestrzeń publiczną wyczyścić z tych pozostałości z okresu PRL – mówi Tracz.
– Najbardziej rażące nazwy ulic zmieniono, jak Bolesława Bieruta, ale pozostałe pozostawiono na później. W tej chwili jest taka sytuacja, że ludzie się przyzwyczaili i mieszkańcy nie chcą już tych zmian – wskazuje. Czy władze miejskie wrócą do projektu dekomunizacji? – Jesteśmy teraz przed sesjami, przed spotkaniami grudniowymi i będziemy rozmawiać w klubach – mówi „Naszemu Dziennikowi” Jarosław Gonciarz, radny Rady Miasta Gliwice (PiS). – Były wcześniej propozycje, już od wielu lat jest ta sprawa obecna, ale pojawiają się kwestie opłat itp. – dodaje.
Inicjatorzy akcji deklarują, że nie poddadzą się mimo ataków. – Od samego początku jesteśmy mocno atakowani. Główny zarzut to „kto za to zapłaci?”. Przeraża nas myśl, że tak dużo osób podchodzi do wszystkiego finansowo. Honor pomordowanych przez komunizm ma swoją cenę? Część osób chce nas marginalizować, ale się nie poddajemy – twierdzą."
Zenon Baranowski







Nasz Dziennik
  Dodane 27/11/2013

"Po 61 latach były funkcjonariusz czeskiej bezpieki został skazany na dwa lata w zawieszeniu za przestępstwo, polegające na prześladowaniu rolników podczas kolektywizacji w 1952 r. Sprawa dotyczyła zbrodni komunistycznej, a te - zgodnie z orzeczeniami czeskiego Sądu Najwyższego - nie ulegają przedawnieniu. Czy wyobraża Pan sobie taki proces i wyrok w Polsce?

Leszek Żebrowski, historyk, zajmujący się polskim podziemiem niepodległościowym: W Polsce w takich sprawach nic się nie dzieje. Nie wiem, czy gdyby ktoś złożył do sądu wniosek o ukaranie sprawców w swojej sprawie, to taki wniosek w ogóle zostałby przyjęty i by go rozpatrywano. Zaraz wymyślono by zapewne albo przedawnienie, albo niewłaściwość, albo jeszcze coś innego. Ostatecznie uznano by, że sprawcy są starzy, chorzy, nieprzytomni i nie mogą ponosić odpowiedzialności. W Polsce skala odpowiedzialności za takie działania dotknęłaby setek tysięcy ludzi. Takie procesy powinny dotyczyć nie tylko funkcjonariuszy struktur bezpieczeństwa, ale również żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, pionu politycznego wydającego dyspozycje, ludzi Informacji Wojskowej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, milicyjnych grup operacyjnych, czy ORMO. Skala jest przerażająca. Pacyfikacje trwały w Polsce do końca lat 40., a nawet dłużej. Wszędzie, gdzie były okolice sprzyjające partyzantce niepodległościowej, następowały represje, a nawet wysiedlenia. Ludzi wyrzucano z miejsca zamieszkania, ich dobytek niszczono, albo grabiono, a oni byli wysyłani na Zachód Polski czy Żuławy.


Ktoś odpowiedział za te działania?

Nie słyszałem w ogóle, by komuś przyszło do głowy ich ściganie. Nie rozumiem zresztą dlaczego.

Jesteśmy skazani na bezkarność takich ludzi?

W tej sprawie mamy do czynienia z morderstwami, skrytobójstwami, rekwizycją, zaborem mienia. Znane są protokoły, które wskazują, że ludziom zabiera się cały dobytek, włącznie z ubrankami dziecięcymi. Konkretni ludzie są podpisani pod dokumentami, które mówią o zaborze mienia. Tymczasem nawet w czasie komunistycznego okupacji nie było prawa, które pozwala obrabować kogoś bez wyroku sądu. A oni mogli i to robili bezkarnie. I są podpisani, wiemy kto tego dokonał. Ci ludzie byli potem odznaczani wielokrotnie. Namierzenie ich nie jest trudne.

Po tylu latach obowiązuje wciąż w Polsce zmowa milczenia? Dlaczego takich ludzi nie można sądzić?

Dlatego, że - jak powiedział Tadeusz Mazowiecki - umów należy dotrzymywać.

...nawet po tylu latach...

I takie są konsekwencje. Tymczasem zamiast grubej kreski powinna być gruba pała. I żadnych przedawnień. Powinno się pociągać do odpowiedzialności każdego, do ostatniego funkcjonariusza - od tych szeregowych, po tych z najwyższej półki. Nie wszyscy oczywiście mordowali i zabijali, ale wszyscy służyli w zbrodniczym aparacie, jak Gestapo czy SS. Tu nie chodzi o odpowiedzialność zbiorową, ale o to, że cała formacja była zbrodnicza. Mamy przecież uchwałę Sejmu z 1994 roku, która mówi, że struktura aparatu bezpieczeństwa - Urzędy Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, prokuratura wojskowa, sądownictwo wojskowe - to struktura zbrodnicza. To uchwała Sejmu, która nie ma żadnej mocy prawnej, ale jest pewien podkład pod działania prawne.

Jak pan ocenia fakt, że "bohaterowie" z czasów stalinowskich wracają na pierwsze strony gazet? Mówię o Zygmuncie Baumanie...

Sprawa dotyczy nie tylko Baumana. Wielu funkcjonariuszy KBW, o których przeszłości powszechnie nie wiadomo, funkcjonuje, działa i nawet jest odznaczanych. Warto się temu przyjrzeć.

Jak pan ocenia fakt, że tekst Baumana był nawet częścią próbnej matury z języka polskiego?

Słyszałem o tym. Jak widać "autorytety" wszędzie są potrzebne, nawet tam. I to takie "autorytety". Oni innych nie mają. Gdyby mieli lepszych w naszym pojęciu to wystawiliby tych lepszych. Ale tam są jedynie właśnie tacy."

Rozmawiał Stanisław Żaryn











Brak komentarzy: