środa, 5 czerwca 2013

4 czerwca - trzy rocznice. Polska i Chiny


Biznesowa wizyta marszałek polskiego Sejmu w Pekinie to nie tylko zlekceważenie około 2500 zamordowanych na placu Tiananmen w 1989 roku. To także brak szacunku dla ofiar stanu wojennego w Polsce oraz wszystkich ofiar komunizmu.
Gdy 3 czerwca 1989 roku do Pekinu wjeżdżały 23 dywizje czołgów, już od 2 tygodni trwał stan wyjątkowy. W aż 116 chińskich miastach protestowali rządający demokratyzacji studenci, robotnicy, członkowie liberalnego skrzydła Komunistycznej Partii Chin. W takiej atmosferze na placu Niebiańskiego Spokoju zgromadziło się aż 300 tysięcy ludzi. Operacja przeciwko nim była planowana od wielu dni. Aż wreszcie przy wydobywającym się z miejskich głośników propagandowym apelu: „Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza kocha lud, a lud kocha armię. Tylko niegodziwcy nie kochają armii”, żołnierze ustawili się w pozycji do strzału.
Pierwsze dwa rzędy w przyklęku, a te za nimi już na stojąco. Z powietrza sytuacje kontrolowały helikoptery bojowe. Gdy padły strzały z pistoletów maszynowych, protestujący odpowiedzieli kamieniami i koktajlami Mołotowa. Wówczas  wkroczyły czołgi i rozpoczęła się masakra, a w Polsce głosowaliśmy w pierwszych, "wolnych" wyborach, gdzie "wasz był prezydent, a nasz premier".
Szpitale, jak podczas pacyfikacji pewnej kopalni w Polsce, w 1981 roku, nie nadążały z przyjmowaniem rannych. Przywożono ich ułożonych na stosach, na przyczepach trójkołowych riksz. Według relacji zachodnich dziennikarzy, gdy część protestujących przekonała się, że czeka ich tylko śmierć, błagali żołnierzy o opuszczenie broni. Wszystko na nic. Martwych i rannych manifestantów niesiono na wyrwanych z zawiasów drzwiach, tak jak niesiono bohatera gdyńskiej piosenki "Janek Wiśniewski padł".
Jakiekolwiek pouczanie Chińczyków o przestrzeganiu praw człowieka, zwłaszcza przez przedstawicieli polski, są kompletnie pozbawione sensu - ani w ten sposób nic nie można w Chinach uzyskać, anie przypodobać się opinii publicznej w Polsce.
Bzdurą jest, że „Nawet szept o prawach człowieka w tym symbolicznym dniu tam, w Chinach, będzie miał większe znaczenie niż krzyk o prawach człowieka gdziekolwiek indziej” – jak twierdzi Ewa Kopacz. Żadne słowa ich nie wzruszą i tu bardzo adekwatny jest cytat z „Wesela”: „Chińcyki trzymają się mocno”.
"Strofowanie Chińczyków tylko oddala korzyści biznesowe dla Polski. Tak jest w ChRL. Chińczycy mają nie tylko wielką władzę w sektorze gospodarczym, nie tylko specyficzny system polityczny, pozwalający na rozwijanie gospodarki i jednoczesne podtrzymywanie fasadowego komunizmu totalitarnego. Mają także szczególne poczucie honoru opierające się na konfucjanizmie i zasadzie podporządkowywania się autorytetowi – nawet gdy nie ma on racji. Chińska władza jest szczególnie wrażliwa na upomnienia. Do tego stopnia, że do dziś siedzą jeszcze w więzieniach demonstranci z 1989 roku.

Chińscy dysydenci nie rozumieją, dlaczego Polacy akurat tego dnia muszą ściskać dłonie komunistycznych aparatczyków. Cao Changqing, dysydent i publicysta, w wypowiedzi dla „Gazety Polskiej Codziennie” przypomina, że 4 czerwca to dzień, kiedy zachodni przywódcy unikają spotkań z oficjałami w Pekinie. Gdy przed pięciu laty ówczesny minister spraw zagranicznych Indii, a obecnie prezydent Pranaba Mukherjee odwiedził Pekin, opinia publiczna w Indiach wrzała. Prasa określiła wizytę w dniu rocznicy masakry haniebną.

– Rozumiem, że marszałek polskiego Sejmu pani Ewa Kopacz odwiedza Chiny, bo Polska chce rozwijać stosunki z Chinami. Jednak składanie wizyty właśnie 4 czerwca, jeśli weźmie się pod uwagę to, że 24 lata temu w Pekinie dokonano rzezi,jest równoznaczne z poparciem dla rządu oprawców. Polacy zawsze bardzo dzielnie walczyli z komunizmem i byli dla Chińczyków wzorem do naśladowania. Spotkanie z komunistycznym aparatem akurat w rocznicę masakry na placu Niebiańskiego Spokoju chińscy opozycjoniści i dysydenci odbierają jednoznacznie jako zniszczenie wizerunku, jaki Polska do tej pory miała wśród nas, Chińczyków– bojownika przeciwko komunizmowi i obrońcy wartości, takich jak wolność, prawda i sprawiedliwość – mówi Cao.

Marszałek Kopacz zapewnia, że „będzie szeptać” komunistycznym oficjałom w Pekinie o prawach człowieka. Oby jednak nie skończyło się tak, jak z wizytą prezydenta Bronisława Komorowskiego w Państwie Środka w zeszłym roku. Komuniści wykorzystali ją propagandowo. Chińskie oficjalne media podkreślały wtedy, że polskim przywódcą nie jest już prozachodni Lech Kaczyński, ale przy władzy są liberałowie i Komorowski, którzy są otwarci na Wschód: na Rosję i Chiny. Rozczarowani byli także chińscy dysydenci, którzy wizytę widzieli jako sukces chińskich komunistów chwalących się otwarcie tym, że zyskali teraz „sojusznika na podwórku NATO".

Wizyta marszałek Sejmu w Pekinie została świetnie zaplanowana (to nie przypadek) przez komunistów – akurat na 4 czerwca, 24 lata po tym, jak armia Chińskiej Republiki Ludowej rozpędziła protestujących studentów na placu Tiananmen. Według oficjalnych rządowych danych zginęło wtedy 214 osób, ale nieoficjalne dane mówią o 4 tys. zabitych. Dziś publiczna dyskusja o tych wydarzeniach jest w Chinach zabroniona. I nie o morderstwie dokonanym 24 lata temu przez komunistów będą 4 czerwca donosiły tuby komunistycznej propagandy w ChRL, takie jak gazeta „Renminbao" czy agencja Xinhua. Nie o reakcji Waszyngtonu, który co roku właśnie tego dnia wydaje oświadczenie w sprawie masakry, apelując do Chin o uwolnienie przebywających w dalszym ciągu w więzieniach uczestników tragicznych wydarzeń. Chińscy spece od prania mózgu mają przecież o czym pisać: z komunistami w Pekinie akurat tego dnia będzie się ściskała marszałek Sejmu RP, sojusznik ChRL."



 A trzy lata później w Polsce, również 4. czerwca, obalenie Rządu Jana Olszewskiego:





Brak komentarzy: