wtorek, 18 czerwca 2013

Referendum 3 x TAK

Warszawa. Włocławek. Jak to robia w Szwajcarii?



Referendum to doskonała metoda decydowania o sprawach publicznych przez społeczeństwo, oczywiście pod warunkiem, że referenda przeprowadzane są odpowiednio często i przeprowadzane są dobrze - czyli pytania są jasno sformułowane a prawidłowości przebiegu referendum strzegą porządni ludzie, a nie zwykle ci sami urzędnicy.
Jeśli są okazjonalne lub spektakularne, jak słynne referendum po II Wojnie Światowej, z 1947 roku, 3 x TAK, to nie tylko pomagają demokracji, ale wręcz ją niszczą - oczywiście pomagają władzy rządzić, bo władza wie, że społeczeństwo wie, że był wielki przekręt, ale społeczeństwo nic nie zrobi, bo jest zinfiltrowane, bo stają wojska w pobliżu, bo milicja (czy policja, czy raczej pseudo-policja, czyli tzw. siły porządkowe) i ten fakt, jeszcze bardziej społeczeństwo deprymuje bo widzi ono, że można się śmiać mu w twarz czy raczej w nią pluć, a ono nic nie robi, jest bowiem sparaliżowane niemocą i strachem.
PiS zgłosiło projekt w kwestii referendów, zobaczymy co z niego wyniknie, jednak w Polsce w społeczeństwie "poszlacheckim" inna demokracja niż bezpośrednia nie ma najmniejszego sensu.



"Zobowiązanie Sejmu do zarządzenia referendum, po zebraniu przez obywateli pod wnioskiem o jego przeprowadzenie przynajmniej miliona podpisów, miałoby – według wnioskodawców – „nadać realne prawa obywatelom” i uniemożliwić ignorowanie przez władzę inicjatyw obywatelskich, które cieszą się ogromnym poparciem społecznym."

"Ostatnie referenda ogólnokrajowe w Polsce przeprowadzono w 2003 r. (w sprawie wejścia Polski do Unii Europejskiej), w 1997 r. (w sprawie przyjęcia obowiązującej dziś Konstytucji) i w 1995 r. (w sprawie powszechnego uwłaszczenia obywateli). Projekt PiS przewiduje także m.in. przyznanie większych praw dla inicjatywy ustawodawczej obywateli. Obywatele na wniosek poparty przynajmniej milionem podpisów uzyskaliby możliwość zaproponowania zmiany Konstytucji. Obecnie inicjatywa w tej sprawie należy do parlamentarzystów lub prezydenta RP. Lepiej miałyby także być traktowane projekty ustaw zgłoszone przez wyborców. Chodzi o zakaz odrzucania takiej inicjatywy ustawodawczej w pierwszym czytaniu (czyli każdy projekt musiałby być merytorycznie rozpatrzony) czy o równe prawa w postępowaniu administracyjnym – tzn. pełnomocnik inicjatywy ustawodawczej będzie miał prawo zgłaszania poprawek, wycofania projektu. Takie uprawnienia mają rząd, grupa posłów czy Senat. – Wreszcie, w przypadku ludowej inicjatywy ustawodawczej, nie będzie obowiązywała zasada dyskontynuacji, czyli przerwania prac nad projektem w momencie upływu kadencji parlamentu – powiedział Ujazdowski. Poseł PiS stwierdził, że z 18 projektów obywatelskich w zeszłej kadencji tylko dwa doczekały się rozstrzygnięć, a pozostałe potraktowano po macoszemu albo zablokowano."






Szwajcaria
Referenda.



W Szwajcarii narzędziami demokracji bezpośredniej są referendum i inicjatywa. Rozróżnia się referendum obowiązkowe i nieobowiązkowe. Referendum obowiązkowe przeprowadza się wtedy gdy dokonuje się jakichkolwiek zmian w konstytucji. Poprawka uzyskuje ważność wtedy gdy przyjmie ją naród jak i poszczególne kantony. Ta podwójna większość wygląda tak że najpierw liczy się głosy narodu a następnie oddzielnie głosy w poszczególnych kantonach. W sprawach ustaw istnieje w Szwajcarii referendum nie obowiązkowe (tzw. weto ludowe). To znaczy że każda ustawa przyjęta przez Zgromadzenie Związkowe staje się automatycznie ważna, jeżeli nie okaże się ze co najmniej 50 tys. Obywateli domaga się głosowania na jej temat. W tym wypadku wystarczy jedynie większość w narodzie. Referendum odgrywa ważną role w szwajcarskim systemie ustawodawczym. Wpływa ono na prace parlamentu, który znając opinie dużych partii i organizacji społecznych beże je skrupulatnie pod uwagę, żeby przygotowany projekt ustawy nie powodował ogłoszenia referendum. Konstytucje kantonalne także przewidują referenda często obowiązkowe, którym podlegają wszystkie ustawy, a także decyzje o kredytach od pewnej wysokości. Ten sam system również działa w gminach, jednak jego znaczenie jest o wiele większe.

Zakres rzeczowy referendum gminnego uzależniony jest od sposobu organizacji gminy tj. czy zachowana jest instytucja zgromadzenia ogółu obywateli czy tez nie. Tam gdzie zachowano instytucje zgromadzenia ogółu obywateli przedmiotem głosowania może być każda w zasadzie sprawa a wnioskodawcą każdy obywatel uprawniony do udziału w zgromadzeniu. Natomiast w gminach o tzw. zwyczajnej organizacji sprawa jest o wiele bar-dziej skomplikowana. Obligatoryjne referendum gminne inicjowane jest przez władze gminne z mocy prawa i dotyczą prawodawstwa i finansów, fakultatywne referendum może być przeprowadzone na wniosek określonej liczby obywateli i dotyczyć ważniejszych spraw o charakterze wykonawczym. Istnieją jeszcze referenda nadzwyczajne przeprowadzane przez władze gminne z własnej inicjatywy i mogą dotyczyć każdej sprawy nie będącą przedmiotem referendum obligatoryjnego lub fakultatywnego. Jak już wspomniałem konstytucje kantonalne również przewidują referenda jednak wobec wprowadzenia szerszego systemu demokracji przedstawicielskiej słabnie jego znaczenie. 


Inicjatywy.

Kolejnym instrumentem demokracji bezpośredniej są inicjatywy, które także istnieją na trzech poziomach życia politycznego. Na poziomie federacji dotyczą tylko spraw związanych z konstytucją, a nie ustawami. W skutek czego w konstytucji znajduje się wiele spraw które powinny regulować ustawy. Z inicjatywa może wystąpić partia lub grupa obywateli. Wniosek musi dotyczyć konkretnego paragrafu konstytucji, proponując nowy tekst lub ogólna idee zmiany. Pod wnioskiem musi się podpisać w ciągu osiemnastu miesięcy co najmniej 100 tys. obywateli. Po zarekomendowaniu przez federalny aparat rządowy parlament rozpatruje dana propozycje by później przedłożyć ją narodowi w referendum. Procedura kantonalnej inicjatywy ludowej jest bardzo zbliżona do inicjatywy na szczeblu związku. Inna jest jedynie liczba podpisów pod takim wnioskiem wynosząca 5 tys. Najszersze zastosowanie inicjatywa ludowa znajduje podobnie jak referendum na szczeblu gminy. W tym wypadku inicjatywa nie ogranicza się do prawodawstwa, obejmuje także inne poza prawodawcze wnioski. Podobnie jak w przypadku referendum należy wyróżnić dwa podstawowe modele rozwiązań prawnych. W gminach zachowujących zgromadzenie ogółu obywateli przedmiot inicjatywy ludowej jest w zasadzie nieograniczony. By się ustrzec nadmiaru wniosków władze kantonalne konstruują określone mechanizmy obronne, różniące się między sobą w zależności od kantonu. W gminach, w których funkcjonuje przedstawicielski organ uchwałodawczy. Z wnioskami mogą występować jedynie grupy obywateli i dotyczą spraw zastrzeżonych do kompetencji powszechnego głosowania, przedmiotem zaś tych wystąpień staja się sprawy zastrzeżone dla do kompetencji powszechnego głosowania, a są nimi najważniejsze sprawy dotyczące organizacji i kierunków działania gminy.  


"Na początku przyszłego  2014 roku odbędzie się referendum w sprawie przywrócenia systemu kwotowego przy wydawaniu pozwoleń na pracę dla obcokrajowców. Z takim postulatem wystąpiła prawicowa Szwajcarska Partia Ludowa (SVP)
9 lutego odbędzie się referendum w sprawie inicjatywy mającej na celu zapobieganie masowej imigracji. SVP jako pierwsza partia wyszła z takim pomysłem i zebrała niezbędną liczbę podpisów. Mimo że Szwajcaria jest związana z Unią
Plakat SVP przeciwko masowej imigracji
Plakat SVP przeciwko masowej imigracji
Europejską poprozumieniem o swobodym przepływie pracowników, zdaniem SVP można jednak renegocjować warunki umowy. Chociaż wielu uznaje pomysł przywrócenia kwot za nierealistyczny, już wcześniej rząd federalny powołał się na klauzulę, która pozwala mu na ograniczenie liczby pracowników napływających z krajów EU-8 (Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Słowacja, Słowenia, Czechy oraz Węgry). Istnieją również oddzielne restrykcyjne przepisy  ograniczające obywatelom Bułgarii i Rumunii możliwość pracy na terenie Szwajcarii. Będą one obowiązywały do maja 2016.
SVP zgadza się, że Szwajcaria potrzebuje imigrantów do pracy, jednak „decyzja dotycząca tego, kto i na jak długo może przybyć do kraju”, powinna pozostawać w gestii władz. Ta inicjatywa jest pierwszą z wielu, które mają na celu kontrolę imigracji."

Poniedziałek, 7 października 2013
PiS namawia mieszkańców stolicy do „bycia obywatelami” i wzięcia udziału w przyszłą niedzielę, 13 października, w referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy, w przeciwieństwie do samej Hanny Gronkiewicz-Waltz, która w sobotę została wybrana na przewodniczącą stołecznych struktur Platformy Obywatelskiej.
Lepiej pozostać w domach, nie mieszać się do tego, co robią rządzący, nie zabierać głosu i nie wyrażać swojego zdania czy też pójść do lokalu wyborczego i mieć udział we współdecydowaniu o tym, co dzieje się w najbliższej okolicy? Przed niedzielnym referendum w Warszawie w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz Platforma Obywatelska postawiła na bierność obywateli i niechęć do uczestnictwa w wyborach. Namawia warszawiaków do pozostania w domach albo pojechania na grzyby, byle nie do lokalu wyborczego, grając tym samym na niską frekwencję w referendum, licząc, że nie weźmie w nim udziału przynajmniej 389 430 osób. Tylu bowiem wyborców – trzy piąte ich liczby, która brała udział w wyborach prezydenta Warszawy w 2010 r., powinno wziąć udział w referendum, by jego wynik był wiążący.
Hanna Gronkiewicz-Waltz, którą koledzy z PO zrobili w sobotę przewodniczącą stołecznych struktur Platformy, zabierając to stanowisko Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, apelowała do warszawiaków, aby w referendum udziału nie brali. Argumentowała, iż nawet głos za prezydent Warszawy może jedynie pomóc jej przeciwnikom, przyrównując wręcz to referendum do liberum veto, które „doprowadziło do anarchii i upadku Polski”. – Nie możemy dopuścić do zerwania czteroletniego kontraktu między władzami samorządowymi a wyborcami – mówiła.
Do oddania w niedzielę głosu –do „bycia obywatelami” namawiał natomiast prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. –Wszyscy na Warszawę patrzą, zadają sobie pytanie, jak Warszawa odpowie na wyzwanie, które przed nią stanęło, czy odpowie. Jestem głęboko przekonany, że Warszawa będzie wzorem, będzie potrafiła odpowiedzieć na wyzwanie, a warszawiacy będą obywatelami i będą potrafili być obywatelami – przekonywał Jarosław Kaczyński, stwierdził, że „mamy prawo mieć w Warszawie władzę, która będzie dążyła do Warszawy wielkiej, porównywalnej z Wiedniem, Paryżem, a nawet Londynem”. – To referendum otwiera drogę do „wielkiej Warszawy”. Musimy być wzorem dla innych, musimy być tymi, którzy pokażą, że to wielkie polityczne ożywienie w naszym kraju odnosi się także do naszego miasta, do stolicy Polski, że Warszawa nie jest gorsza – stwierdził Kaczyński. Krytykował także tych, którzy wzywają do bojkotu referendum.
– Kto kwestionuje ten mechanizm, ten kwestionuje demokrację. Dzisiaj Donald Tusk, Bronisław Komorowski próbują tę demokrację w ten sposób i na sto innych sposobów zakwestionować – dodał prezes PiS. Kaczyński krytykował Gronkiewicz-Waltz m.in. za „horrendalne ceny biletów” oraz „niezdolność do wywiązywania się z obowiązków przez cały system komunikacyjny” w stolicy. – Naprawdę nie można dać się zwieść tym słowom pani prezydent, która mówi o jakichś niedociągnięciach, zakłóceniach w relacjach między władzą Warszawy a obywatelami naszego miasta. To nie są zakłócenia czy niedociągnięcia. To jest arogancja, buta, to jest często wręcz pogarda dla tych, którymi się rządzi. To jest coś, co w demokracji jest całkowicie niedopuszczalne – powiedział Kaczyński.

Swoją kampanię przed wyborami na prezydenta Warszawy, które najpóźniej odbędą się za rok, po terminowym zakończeniu kadencji, rozpoczął de facto podczas warszawskiej konwencji Prawa i Sprawiedliwości prof. Piotr Gliński. Niedawny kandydat PiS na premiera rządu technicznego przedstawił swoją wizję Warszawy, mającej być miastem, w którym „władza będzie rozmawiała z mieszańcami, pytała, co i jak robić, gdzie nie będzie pojęcia ’grupa interesów’, gdzie nie będzie tak dobrze nam znanej arogancji władzy wobec mieszkańców, gdzie urzędnik będzie oddany dobru publicznemu”. – Miasto będzie oznaczało wspólnotę zintegrowaną wokół dumy z jego osiągnięć i najważniejszych symboli jego tożsamości, a więc gdzie przed Pałacem na Krakowskim Przedmieściu będziemy mijać spokojny, dumny pomnik światła ofiar katastrofy smoleńskiej – mówił Gliński. Obiecał również m.in. budowę muzeum historii Polski, muzeum sztuki nowoczesnej, podziemnego parkingu pod placem Defilad czy też odtworzenie centrum Warszawy, gdzie dziś „zieje wielka dziura”. – Myślę też o Warszawie, w której Grób Nieznanego Żołnierza powróci do Pałacu Saskiego, a „czterej śpiący” i inne stalinowskie potwory zostaną spokojnie odwiezione na ich miejsce, na cmentarz wojenny przy Żwirki i Wigury – powiedział Gliński.

Kreślona z rozmachem przez niego wizja „wielkiej Warszawy” zakłada również m.in. odbudowę FSO, budowę nowoczesnego centrum przemysłowego za Dworcem Wschodnim i na Pradze Północ. –Być może to będzie praska dolina krzemowa działająca na zasadzie specjalnej strefy ekonomicznej – stwierdził Gliński. Uznał, że najważniejsze kwestie do rozwiązania dla Warszawy w najbliższym czasie to: dokończenie obwodnic, budowa niezbędnych mostów i wyjazdów z miasta, czyli to, czego „nie zrobiła obecna władza, mimo że 7 lat temu to warszawiakom obiecywała”. Według Glińskiego, Warszawa musi też dbać o ład architektoniczny i przestrzenny, a główny architekt miasta, którym – jak stwierdził Gliński –mógłby być Czesław Bielecki, powinien być rzeczywistą prawą ręką władz miasta. Ocenił, że Warszawa musi także skończyć z marnotrawstwem inwestycyjnym. – Skończymy z ustawionymi przetargami, pozoranctwem i wieczną propagandą markującą rozwiązywanie problemów – dodał Gliński. Jego zdaniem, Warszawie potrzebny jest także „spokojny sen, wolny od często zbyt głośnych nocnych imprez, koncertów i niepotrzebnych pokazów sztucznych ogni”. – My tu musimy wprowadzić obywatelski ład dla mieszkańców, nie potrzebujemy pokazów, potrzebujemy spokojnego, wielkiego miasta, wygodnego dla nas wszystkich, wygodnego i gościnnego dla przyjezdnych – dodał. Gliński ponowił swoje zaproszenie dla Hanny Gronkiewicz-Waltz do debaty o Warszawie. Prezydent stwierdziła w sobotę, że od debat z konkurentami przed wyborami samorządowymi nigdy się nie uchylała, ale „referendum to nie wybory, lecz plebiscyt”.

Czwartek, 24 października 2013 (ND)
"Koalicja PO – PSL nie chce wprowadzenia obligatoryjnego referendum, jeśli pod wnioskiem o jego zarządzenie podpisze się co najmniej milion obywateli. Partie rządzące są też przeciw zapisaniu w Konstytucji umocnienia statusu obywatelskiego projektu ustawy.
Antyobywatelskie akcje, np. odrzucenie wniosku o przeprowadzenie referendum popartego aż przez blisko dwa miliony obywateli – jak było w przypadku wniosku dotyczącego podniesienia wieku emerytalnego, pod którym podpisy zbierał NSZZ „Solidarność”, czy ogłaszanie wyborczego sukcesu, dlatego że udało się skutecznie zniechęcić większość obywateli do udziału w referendum w Warszawie, w wykonaniu Platformy Obywatelskiej przestają już dziwić.
Zniechęcanie obywateli do udziału w demokracji rządzący będą mogli przećwiczyć także dzisiaj, prezentując swoje stanowisko podczas debaty nad wnioskiem – podpisanym przez blisko milion obywateli – o przeprowadzenie referendum w sprawach edukacyjnych.

Dotychczasowe podejście polityków PO – PSL do dialogu społecznego czy niechęć do liczenia się z głosem obywateli wskazywały, że na poparcie rządzących nie może liczyć także projekt zmiany w Konstytucji, zgłoszony przez posłów Prawa i Sprawiedliwości, a zmierzający do wzmocnienia instytucji referendum oraz inicjatywy ustawodawczej obywateli. Spośród wszystkich klubów parlamentarnych tylko Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe opowiedziały się wczoraj za odrzuceniem proponowanych zmian w Konstytucji.
Kazimierz Michał Ujazdowski tłumaczył, że propozycje Prawa i Sprawiedliwości dotyczące zmian w Konstytucji dadzą praktyczną możliwość rozszerzenia praw obywatelskich i politycznych.
– Obowiązujące obecnie przepisy szczegółowe Ustawy Zasadniczej czynią demokrację bezpośrednią instytucją jeśli nie martwą, to zablokowaną. Referendum w sprawach istotnych dla państwa, po 1997 r., nigdy nie zostało zastosowane, choć bywały przypadki, że zebrano pod wnioskiem o jego zarządzenie 2 mln podpisów – zwracał uwagę Ujazdowski.
Propozycje PiS, nad którymi wczoraj debatował Sejm, przewidują, iż referendum byłoby zarządzane obligatoryjnie, jeśli pod wnioskiem o jego przeprowadzenie podpisałoby się przynajmniej milion obywateli.
– Dziś instytucja referendum jest martwa, gdyż bez względu na ilość zebranych podpisów jej stosowanie zależy od tych, którzy aktualnie rządzą. Wymóg miliona podpisów daje bezpieczeństwo, że ta instytucja nie będzie nadużywana – dodał.
Referendum nie można byłoby przeprowadzać w sprawie zmian w Konstytucji, budżetu państwa, udziału w operacjach militarnych i obronności państwa oraz amnestii. Projekt przewiduje także wzmocnienie inicjatywy ustawodawczej obywateli –m.in. projekt ustawy, pod którym podpisało się co najmniej 100 tys. osób, nie mógłby zostać odrzucony podczas pierwszego czytania w Sejmie. Przyznaje również obywatelom prawo do występowania z inicjatywą zmian w Konstytucji.

Propozycje PiS ostro skrytykował Robert Kropiwnicki (PO), stwierdzając, że celem wnioskodawców jest przejście od demokracji przedstawicielskiej do demokracji wiecowej. – To jest szalenie niebezpieczne –mówił.
– Obawiam się, że włączanie ogromnej energii społecznej w spory polityczne to będzie stałe podpalanie Rzeczypospolitej, a nie debatowanie o sprawach najistotniejszych – dodał Kropiwnicki.
Według posła Platformy, obywatele mają szansę wypowiedzieć się, wybierając Sejm, który będzie odpowiedzialny za debatę i który wraz z Senatem będzie stanowić prawo w imieniu wszystkich. Kropiwnicki uznał, że zarówno milion podpisów pod referendum –by było ono obligatoryjne, jak i 100 tys. podpisów obywateli pod projektem ustawy, którą Sejm musiałby się zająć – to zbyt mało. Stwierdził nawet, że Sejm mógłby zostać zalany obywatelskimi projektami ustaw groźnymi dla praw człowieka – choćby o zakazie kandydowania osób określonych narodowości albo łysych.
Przewodniczący klubu PSL Jan Bury, opowiadając się przeciw projektowi, stwierdził, że nie wierzy w szczerość intencji wnioskodawców. Zaznaczył, że do przeglądu zapisów Konstytucji mogłoby dojść w przyszłej kadencji Sejmu. Andrzej Dera (Solidarna Polska) przekonywał, że proponowane zmiany w Konstytucji to krok w dobrym kierunku. Nie zgodził się ze stwierdzeniem posła PO, że próg podpisów dla projektu ustawy zgłaszanego przez obywateli jest zbyt niski.
– Jeżeli PO mówi, że 100 tys. podpisów to jest za mało, to proponuję taki eksperyment zrobić – zebrać 100 tys. podpisów pod podniesieniem wieku emerytalnego. Spróbujcie zebrać te 100 tys. podpisów – stwierdził podczas sejmowej debaty.
Wytknął także partii rządzącej sposób podniesienia wieku emerytalnego wbrew woli obywateli. – Podczas kampanii wyborczej nie zapowiadaliście tego, oszukaliście wyborców, a potem, powołując się na tych, którzy na was zagłosowali, powiedzieliście: „My mamy prawo to wnosić”. A kiedy obywatele wnieśli ponad 2 mln podpisów, żeby w tej sprawie zrobić referendum, powiedzieliście: „Nie chcemy tego”. To ma być demokracja? – podnosił Andrzej Dera."

"Sejmowy rozłam ws. referendum. PO bagatelizuje głos miliona obywateli ws. reformy edukacji. PSL nadal niezdecydowane

opublikowano: 06/11/2013

fot. facebook

Kluby PiS, Twój Ruch, SLD i Solidarna Polska w piątkowym głosowaniu poprą wniosek o przeprowadzenie referendum ws. obowiązku szkolnego dla 6-latków. Przeciwna jest PO. Losy wniosku ws. referendum są w rękach PSL, które decyzję podejmie w czwartek. 

Wiceszefowa klubu PO Małgorzata Kidawa-Błońska poinformowała, że w piątkowym głosowaniu ws. referendum w klubie Platformy będzie obowiązywać dyscyplina. PO podkreśla, że wniosek o referendum dotyczy nie tylko kwestii sześciolatków, ale szerszej reformy edukacji.

PO argumentuje, że 6-latki idą do szkół w większości krajów europejskich. Resort edukacji zapewnia, że szkoły są przygotowane do reformy. MEN podkreśla też, że już dzisiaj, w 90 proc. szkół uczą się sześciolatki.

Tymczasem cała opozycja zamierza głosować za wnioskiem o przeprowadzenie referendum. PiS podziela argumenty inicjatorów twierdząc, że nie należy wprowadzać przymusu obowiązku szkolnego sześciolatków w sytuacji, gdy szkoły są do tego nieprzygotowane.
Nie wolno małych dzieci zmuszać do tego, by w warunkach nieodpowiednich, źle wpływających na rozwój, podejmowały naukę
- przekonywał w rozmowie z PAP Jarosław Zieliński (PiS).

We wtorek decyzję o głosowaniu za referendum podjął klub Twój Ruch.
Generalnie jesteśmy za obniżeniem wieku szkolnego, ale uważamy, że rząd źle przygotował tę reformę - nie przekonał rodziców ani nie przygotował szkół na przyjęcie sześciolatków. Dlatego uważamy, że referendum powinno się odbyć
- powiedział PAP Łukasz Gibała (TR).

SLD przekonuje, że reforma edukacji przerosła "możliwości rządu".
Chcielibyśmy posłać sześciolatki do szkół, ale nie w taki sposób, jaki proponuje rząd. Bo projekt zdecydowanie przerósł możliwości rządu, który nie zapewnił ani niezbędnego wsparcia dla samorządów, ani warunków dla dzieci, ani dostatecznej informacji dla rodziców
- powiedziała PAP wiceprzewodnicząca klubu Sojuszu Krystyna Łybacka.

Za referendum jest też klub Solidarnej Polski. Jak argumentował w rozmowie z PAP szef klubu SP Arkadiusz Mularczyk, wniosek o referendum dotyczy ważnej sprawy - wychowania i sposobu kształcenia najmłodszych i sytuacji w polskim szkolnictwie. SP w pełni solidaryzuje się z inicjatorami referendum - dodał.

W tej sytuacji kluczowe dla losów referendum będzie stanowisko PSL. Ludowcy we wtorek mieli podjąć decyzję o wprowadzeniu dyscypliny w głosowaniu, ale odłożyli decyzję do czwartku. W klubie ludowców dwóch posłów: Eugeniusz Kłopotek i Andrzej Dąbrowski deklaruje poparcie dla referendum, co może być kluczowe dla wyników głosowania.

PAP spytała także posłów niezrzeszonych, jak zagłosują w piątek. Wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka nie podjęła jeszcze decyzji i przyznaje, że ma "ogromny dylemat". Ryszard Kalisz, b. poseł SLD, obecnie szef stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska, powiedział PAP, że będzie głosował za tym, by referendum się odbyło.
Nie można ignorować miliona podpisów obywateli
- podkreślił.

Także inny poseł niezrzeszony Jarosław Jagiełło zadeklarował w rozmowie z PAP, że opowie się za referendum. Ideę referendum ws. sześciolatków poparli także kilka dni temu na wspólnej konferencji prasowej w Sejmie posłowie niezrz. Jarosław Gowin, Przemysław Wipler, John Godson i Jacek Żalek. Jak zapewnili, zdania nie zmienią.
Nie można hołdować przekonaniu, że urzędnik wie lepiej niż rodzic, jakie są potrzeby dzieci

- powiedział PAP Żalek.

Bartłomiej Bodio, szef czteroosobowego koła Inicjatywa Dialogu (utworzonego przez posłów dawnego Ruchu Palikota) powiedział PAP, że koło podjęło decyzję, iż każdy zagłosuje zgodnie z własnym uznaniem. Jak dodał, on sam z powodu dużo wcześniej zaplanowanego wyjazdu nie będzie obecny na głosowaniu; Halina Szymiec-Raczyńska oraz Dariusz Dziadzio - opowiedzą się za referendum; z Arturem Bramorą nie udało się PAP skontaktować.

Sejm przyjmuje wniosek o referendum bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów; niepodjęcie uchwały w sprawie przyjęcia wniosku oznacza jego nieuwzględnienie. Zakładając 100 proc. frekwencję (460 posłów) w głosowaniu nad wnioskiem ws. referendum, jego zwolennicy musieliby zebrać 231 głosów. Koalicja PO-PSL liczy 232 posłów.

Obowiązek szkolny dla dzieci sześcioletnich został wprowadzony ustawą w 2009 r. Początkowo wszystkie sześciolatki miały pójść do pierwszej klasy od 1 września 2012 r., natomiast w latach 2009-2011 o podjęciu nauki mogli decydować rodzice. Sejm, chcąc dać samorządom dodatkowy czas na przygotowanie szkół, przesunął ten termin o dwa lata, do 1 września 2014 r.

W piątek w Sejmie odbędzie się głosowanie nad wnioskiem o przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum edukacyjnego, w którym jedno z pytań dotyczy m.in. obniżenia obowiązkowego wieku szkolnego.

Inicjatorzy referendum - Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców - zebrali prawie milion podpisów pod wnioskiem o jego przeprowadzenie. Choć we wniosku o przeprowadzenie referendum znajduje się kilka pytań, to jego autorzy eksponują głównie pierwsze z nich dotyczące obowiązku szkolnego dla sześciolatków. W ocenie Karoliny i Tomasza Elbanowskich ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców polskie szkoły nie są przygotowane na przyjęcie 6-latków.

W piątek w Sejmie odbędzie się głosowanie nad wnioskiem o przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum edukacyjnego, w którym jedno z pytań dotyczy m.in. obniżenia obowiązkowego wieku szkolnego."

zdjecie
M.Borawski/Nasz Dziennik

Co tam Konstytucja

Środa, 6 listopada 2013 (02:11)
Lekceważenie zasady zwierzchnictwa Narodu i traktowanie inicjatyw społecznych jako komplikacji w sprawowaniu władzy dowodzą, że dla niektórych polityków zasady konstytucyjne stają się frazesami.
Lekceważąca postawa polityków koalicji rządzącej wobec zasad konstytucyjnych każe pytać o stan polskiego życia publicznego – ocenia dr hab. Aleksander Stępkowski, prezes zarządu Instytutu Ordo Iuris.
Stępkowski, powołując się na art. 4 Konstytucji RP, przypomina, że władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu, który sprawować może ją nie tylko za pośrednictwem swych przedstawicieli, ale i bezpośrednio.
– Oznacza to, że w rozumieniu Konstytucji Naród jest podmiotem władzy w Rzeczypospolitej Polskiej i źródłem kompetencji przysługujących poszczególnym jej organom. Jako podmiot władzy państwowej posiada on zdolność do artykułowania swojej woli, i to również bezpośrednio – zaznacza.
A tu podstawowym narzędziem jest referendum. – Chociaż ze względów organizacyjnych decyzja o rozpisaniu referendum należy do organów reprezentacyjnych, jednak nie może to oznaczać ubezwłasnowolnienia społeczeństwa obywatelskiego przez wąską grupę osób, nawet jeśli są one w odpowiedni sposób politycznie umocowane – dodaje.
Tymczasem kolejne obywatelskie próby bezpośredniego oddziaływania na bieg spraw publicznych, wyrażające się bądź to w postaci obywatelskich inicjatyw ustawodawczych, bądź referendalnych, są lekceważone przez polityków.
– W ostatnim czasie szczególnie wyraźnie obserwujemy sytuację, gdy sprawujący władzę, zamiast wychodzić naprzeciw zaangażowaniu obywatelskiemu setek tysięcy wyborców, traktują ten wysiłek suwerennego Narodu jako niepotrzebną komplikację w procesie sprawowania władzy – podkreśla Stępkowski.
Jest oczywiste, że inicjatywy społeczne mogą spotkać się z odmową nadania im biegu, szczególnie gdyby godziły w ład konstytucyjny, ale z pewnością ignorowanie inicjatyw obywatelskich w sytuacji, gdy służą one upomnieniu się społeczeństwa o przestrzeganie podstawowych praw i wolności, musi w najgłębszym stopniu niepokoić.
Mandat rodzica
W ostatnim czasie obywatelskie inicjatywy ustawodawcze, poparte setkami tysięcy podpisów, są bezceremonialnie odrzucane przez Sejm, nie stając się nawet przedmiotem prac komisji. Politycy wzywali też do bierności wobec referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z urzędu prezydenta Warszawy. A już pojawiają się zapowiedzi podobnych działań wobec inicjatywy przeprowadzenia referendum edukacyjnego.
– Warto w tym momencie podkreślić szczególny, konstytucyjny mandat rodziców do wpływania na instytucjonalne ramy systemu edukacji. Prawo rodziców do wychowania dzieci znajduje wyraz zarówno w przepisach Konstytucji, jak i w wiążących Polskę aktach prawa międzynarodowego – zaznacza Stępkowski.
Powszechna Deklaracja Praw Człowieka (art. 26 ust. 3) stwierdza, że rodzice mają prawo pierwszeństwa w wyborze nauczania, które ma być dane ich dzieciom, zaś na mocy Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych (art. 18 pkt 4) Polska zobowiązała się do poszanowania tej wolności. To samo zobowiązanie przewiduje Konstytucja RP (art. 48 ust. 1).
– W tym kontekście normatywnym trudno sobie wyobrazić racje konstytucyjne, które mogłyby przemawiać za pozbawieniem obywateli możliwości bezpośredniego wypowiedzenia się na temat kształtu zmian wprowadzanych obecnie w systemie oświaty publicznej – wskazuje Stępkowski.
W ocenie dr. Przemysława Wójtowicza, politologa w WSKSiM, praktyka pokazuje, że prawa, jakie stwarza Konstytucja w kwestii możliwości wpływania na polityków w postaci inicjatywy obywatelskiej, są ignorowane.
– Tak nie powinno być, to jest coś karygodnego. Tym bardziej że ów mechanizm inicjatywy ludowej został tak skonstruowany, by politycy dostrzegli, na czym naprawdę jakiejś grupie społecznej zależy – zaznacza. W jego ocenie, politycy z pewnością zostaną rozliczeni ze swych działań przy urnach. Odrzucanie kolejnych inicjatyw społecznych może powodować coraz większe zniechęcenie obywateli do podejmowania działań i uczestniczenia w życiu publicznym.
Przed formułowaniem tezy, że klasa polityczna lekceważy obywateli, przestrzega poseł Krzysztof Szczerski (PiS), szef Zespołu Parlamentarnego ds. Obrony Demokratycznego Państwa.
– Często słyszę, że mamy do czynienia z walką obywateli z politykami. To nieprawda. Mamy do czynienia ze starciem obywateli z władzą sprawowaną przez dwie konkretne partie, które w całości opanowały aparat państwa: mają prezydenta, premiera, wszystkie najważniejsze instytucje. I ten obóz władzy rzeczywiście walczy z demokracją w Polsce – mówi poseł.
– W mojej ocenie, obóz rządzący Polską doszedł do takiego momentu, w którym boi się obywateli. To lekceważenie ich inicjatyw jest objawem strachu przed obywatelami, którzy próbują mieć inne zdanie niż rządzący – dodaje.

W Warszawie, referendum nieważne - za niska frekwencja. 450 000 tysięcy się podpisało, 100 000 osób mniej wzięło udział. Walka z demokracją trwa w najlepsze.


Referendum w Warszawie nieważne.


Poniedziałek, 14 października 2013 ND
Referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz jest nieważne z powodu zbyt niskiej frekwencji, która wyniosła 25,66 proc. – poinformowała  miejska komisja do spraw referendum.
Ważnych głosów oddano 343 tys. 732; wymagane minimum wynosiło 389 tys. 430 osób.
Komisja poinformowała, że z urn wyjęto 343 tys. 853 karty. Liczba kart nieważnych wyniosła 121, liczba kart ważnych, czyli osób, które wzięły udział w głosowaniu, to: 343 tys. 732 osoby.
Głosów nieważnych oddano 4250, ważnych 339 tys. 482. Za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz zagłosowało 322 tys. 17 osób, przeciwko było 17 tys. 465 osób.

We Włocławku, referendum nieważne - za niska frekwencja. We Włocławku do urn poszło, podobnie jak w Warszawie, mniej osób niz sie podpisało za przeprowadzenim referendum.

Referendum ws. odwołania prezydenta Włocławka nieważne.

Radio Maryja

fot. PAP
Z powodu zbyt niskiej frekwencji referendum w sprawie odwołania prezydenta Włocławka Andrzeja Pałuckiego (SLD) jest nieważne – poinformowała Miejska Komisja ds. Refrendum we Włocławku. Do urn poszło w niedzielę niewiele ponad 10 proc. uprawnionych do udziału w nim osób.
Według protokołu Miejskiej Komisji ds. Refrendum we Włocławku w głosowaniu oddano 9703 ważne głosy, czyli wzięło w nim udział niespełna 10,5 proc. uparwnionych osób. Aby referendum było ważne, musiało w nim wziąć udział co najmniej 20 405 głosujących, czyli 3/5 liczby osób głosujących w wyborach na prezydenta Włocławka w 2010 r.
Za odwołaniem prezydenta Andrzeja Pałuckiego opowiedziały się 9054 osoby, czyli prawie 95 proc. biorących udział w głosowaniu.
Podczas referendum nie odnotowano incydentów, które mogły zakłócić głosowanie.
Referendum odbyło się z inicjatywy większości opozycyjnych obecnie środowisk politycznych we Włocławku, m.in. NSZZ “S”, PiS i PO. Inicjatorzy referendum przekonywali, że w mieście za rządów Andrzeja Pałuckiego pleni się nepotyzm, a kosztowne inwestycje komunalne – takie jak rewitalizacja centrum miasta czy inwestycje sportowe – nie służą rozwojowi Włocławka.

Brak komentarzy: