środa, 19 czerwca 2013

Wołyń woła....pomsty!

http://www.naszdziennik.pl/galeria/57438,odkryto-nowe-zbiorowe-mogily-we-wlodzimierzu-wolynskim.html

16 czerwca 1944 roku. Pododdział ukraiński UPA zatrzymał w środku pola pociąg osobowy jadący z Bełżca do Rawy Ruskiej. Wydarzyło się to niedaleko wsi Zatyle.
Składający się jedynie z lokomotywy i jednego wagonu transport zatrzymał się od razu po wybiegnięciu z lasu kilku przebranych w mundury niemieckie mężczyzn. Weszli do pociągu, wylegitymowali pasażerów i oddzielili Polaków od Ukraińców. Tych pierwszych wyprowadzono, ustawiono w rzędzie i rozstrzelano.
Prawdopodobnym sprawcą zbrodni była sotnia Ukraińskiej Powstańczej Armii Dmytra Karpenki „Jastruba”. Współpracował z nim prowadzący skład ukraiński maszynista. Była to bardzo dobrze przygotowana egzekucja na blisko 70 niewinnych Polakach. Z czego prawie połowę stanowiły kobiety i dzieci. Po „sprawie” pociąg ruszył w dalszą drogę.
Nacjonaliści ukraińscy wsławili się wyjątkowym bestialstwem. Najodważniejsi byli wobec bezbronnych cywilów i duchownych. Zabili ojca Ludwika Włodarczyka z Okop. Księdzu Stanisławowi Dobrzańskiemu obcięli głowę; wraz z nim zginęło 967 parafian z Ostrówki. Potem całą wieś spalono i zrównano z ziemią, a na jej miejscu powstały pola uprawne.
W Korytnicy Ukraińcy przepiłowali w poprzek ciało ks. Karola Barana. I tak można wyliczać w nieskończoność. Dla Niemców zapuścili się aż do Warszawy, by zarzynać jej mieszkańców w trakcie Powstania Warszawskiego. Czy z hitlerowcami, czy z komunistami – byle tylko zabijać Polaków. I nieprawdą jest, że rzeź wołyńska to rewanż Ukraińców za politykę II RP. W XX w. pierwsze takie mordy Ukraińcy przeprowadzili już wiosną 1919 r. w Złoczowie.
Dziś, dopiero 24 lata po powstaniu III RP, jest szansa, by państwo polskie oddało cześć i honor tym, którzy niewinnie ginęli z rąk Ukraińców.
Wkrótce w Sejmie ma być głosowana uchwała oddająca hołd ofiarom, wyrażająca uznanie żołnierzom AK, Batalionom Chłopskim walczącym w obronie polskiej ludności cywilnej, będąca wyrazem wdzięczności dla tych Ukraińców, którzy – narażając życie – bronili Polaków, wyrazem szacunku dla rodzin i różnych organizacji walczących przez lata o prawo do prawdy o zbrodni wołyńskiej oraz podziękowaniem dla tych Ukraińców, którzy obecnie pomagają w dokumentowaniu zbrodni i uczczeniu ofiar. Wreszcie!
Ale i tu jest spór o to, jak nazwać to, co się tam wydarzyło. Zgodnie z kwalifikacją tej zbrodni przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN było to ludobójstwo. Ale dyskusja toczy się obecnie w sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Niech za komentarz do tej dyskusji posłuży oficjalne, sejmowe sprawozdanie z posiedzenia komisji:
„Podsekretarz stanu w MSZ Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz oraz sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Kunert, uznając suwerenność decyzji posłów co do ostatecznej treści uchwały, zwrócili uwagę, że ustanowienie Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Wołyńskiej – Męczeństwa Kresowian i użycie słowa ’ludobójstwo’ zostaną przyjęte źle i nie będą służyły procesowi pojednania i układania dobrych stosunków polsko-ukraińskich”.
Czy płacząca matka trzymająca w objęciach swoje drżące dziecko tuż przed morderczym strzałem może być przehandlowana za dobre samopoczucie Ukraińców?
Proszę zwrócić uwagę na sformułowanie „źle przyjęte”. Od Niemców domagaliśmy się odszkodowań (nie za wszystko, ale jednak), a słowo „ludobójstwo” jest niekulturalne. Co jest z tym Wschodem nie tak, że tak wiele pretensji kierowanych w tym kierunku uważanych jest za „źle przyjęte”?
I jeszcze w nawiązaniu do niemieckiego serialu, którego bohaterami są polscy „antysemici”. Cytując za „Atlas of Holocaust” Martina Gilberta: „Między majem a grudniem 1942 zamordowano ponad 140 tys. wołyńskich Żydów. Ci, którzy znaleźli schronienie w polskich domach, zginęli razem ze swoimi polskimi opiekunami”.

Czy tylko uhonorowanie ofiar wystarczy, czy domaganie się tylko nazywania rzeczy po imieniu wystarczy? Choć i na to nie ma zgody, póki co, domagać się należy napiętnowania sprawców, imiennego, a jeśli tylko można, o ile nie jest za późno, ukarania bandytów.

W 2013 r. mija 70. rocznica masowych zbrodni popełnionych przez Ukraińską Powstańczą Armię (UPA) na ludności polskiej na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Kulminacja zbrodni nastąpiła 11 lipca 1943 r., gdy oddziały UPA zaatakowały ok. 100 polskich miejscowości.


Rozstrzyganie, czy rzeź wołyńska była ludobójstwem, wychodzi poza zakres kompetencji parlamentów Polski czy Ukrainy; nie otwierajmy puszki Pandory, nie zatruwajmy naszych wzajemnych relacji, powiedział w Warszawie pierwszy prezydent niepodległej Ukrainy Leonid Krawczuk. Krawczuk wziął w środę udział w spotkaniu z delegacją Społecznego Komitetu „Pojednania Między Narodami”, które zostało zorganizowane przez Ambasadę Ukrainy w Polsce oraz Studium Europy Wschodniej UW. Stronę polską reprezentował szef Studium Jan Malicki. Były prezydent Ukrainy przekonywał, że „wydarzenia” wołyńskie sprzed 70 lat należy widzieć w kontekście historycznym, a stosowanie do ich określenia słowa „ludobójstwo” nie jest właściwe. Jak mówił, kwalifikacja wydarzeń na Wołyniu jako ludobójstwa wychodzi poza zakres kompetencji parlamentów naszych państw. Zaznaczył, że parlamenty mogą rozpatrywać tę kwestię w kontekście historycznym, natomiast sprawa oceny, czy było to ludobójstwo, jest domeną Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Według niego, nie warto jednak kierować tej sprawy do Hagi, bo to jedynie pogorszy wzajemne relacje między naszymi państwami.  Ludobójstwo, tak jak to widzi ONZ, jest to zaplanowane działanie państwa. Polega na tym, że państwo używa swego aparatu, by dokonać zbrodni ludobójstwa. W czasie zbrodni wołyńskiej Ukraina nie miała swego państwa, nie miała mechanizmów państwowych i struktur państwowych, które mogłyby ludobójstwa dokonać, argumentował. Apelował o zrozumienie ukraińskiego punktu widzenia. – Chciałbym, abyście zrozumieli Ukraińców.Doświadczyliśmy straszliwego głodu, zadokumentowano 4 mln jego ofiar. Jeżeli teraz ktoś będzie oskarżał Ukrainę, która doświadczyła takiego cierpienia, o ludobójstwo, może to wywołać bardzo ostre reakcje. Nie otwierajmy puszki Pandory, wezwał Krawczuk.


Ukazała się właśnie książka Joanny Wieliczki-Szarkowej „Wołyń we krwi 1943”.
Warto podkreślić, że zanim autorka ukazała nam zasadniczy temat, czyli rozmiar i skalę ludobójstwa Polaków na Wołyniu dokonanego przez OUN-UPA w latach drugiej wojny światowej, to wcześniej przez doskonały wstęp historyczny wprowadziła nas w tło wydarzeń wołyńskich. Temu mają służyć postawione pytania o przyczynę mordów. Odpowiedzi szukamy w rozdziałach zatytułowanych: „W drugiej Rzeczypospolitej” czy „II wojna światowa”.
Dzięki wnikliwej analizie dokumentów, źródeł i prac już istniejących autorka dochodzi do zaskakujących stwierdzeń, które w literaturze przedmiotu były raczej do tej pory niezauważane.
Po masowych wywózkach i aresztowaniach ze strony NKWD, również represjach ze strony Niemców (przymusowe wywózki na roboty do Rzeszy, aresztowania, obozy i masowe rozstrzeliwania), Polacy na Wołyniu w 1943 r. stanowili zaledwie ok. 10 proc. wszystkich mieszkańców. Byli grupą etniczną pozbawioną w większości działaczy społecznych, inteligencji, wojskowych. Polacy nie tworzyli sytuacji konfliktowych, wręcz za wszelką cenę ich unikali. Często słyszymy głosy, że to Polacy na Wołyniu prowokowali i pierwsi zaczęli!  Kolejnym bardzo ważnym tematem opisywanym przez autorkę jest zagadnienie skrzętnie pomijane przez większość historyków ukraińskich i niektórych polskich, dotyczące zagłady wołyńskich Żydów, a następnie wołyńskich Polaków.
W połowie marca 1943 r. ok. 5 tys. policjantów ukraińskich w służbie niemieckiej z bronią i amunicją oraz z nabytym wcześniejszym doświadczeniem mordowania wołyńskich Żydów uciekło do leśnych oddziałów UPA.
Tam wkrótce wielu z nich objęło funkcje dowódcze i szkoleniowe dla nowych kadr. Od tego momentu początkowe wypadki mordowania Polaków – inteligencji, działaczy społecznych, byłych wojskowych – które można określić jako sporadyczne w świetle tego, co zaczęło się dziać na Wołyniu później, zaczęły się gwałtownie nasilać.
Autorka przypomina nam, współczesnym, że wielu polskich polityków i działaczy w latach 30. nie rozumiało zasad działania OUN, a w latach 40. OUN-UPA. Nacjonaliści ukraińscy uważali, że: „Naród nasz wyrzekłby się niezależnej Ukrainy, gdybyśmy pozwolili mu na przyjazne współżycie z Polakami; z tych względów nie chcemy i nie dążymy do pokoju z Polską; z tych względów odrzucamy wszystko, co Polska nam zaoferuje”.



Wołyń we krwi 1943

Najnowsza książka Joanny Wieliczki-Szarkowej „Wołyń we krwi 1943” trafi jutro do księgarń „Naszego Dziennika” w Warszawie i Krakowie.
Coraz bliżej smutnej 70. rocznicy Krwawej Niedzieli na Wołyniu. 11 lipca 1943 roku bandy „powstańców” – pod niemieckim parasolem ochronnym i z użyciem niemieckiej broni (wielu Ukraińców było wcześniej na służbie niemieckiej), odpowiednio zindoktrynowane przez nacjonalistycznych demagogów i podżegaczy, przybyłych spoza Wołynia – doprowadziły do największego nieszczęścia w wielowiekowej, wspólnej historii Polaków i Rusinów zamieszkujących Rzeczpospolitą (nazywanych od XIX w. Ukraińcami).
Tylko tego dnia bandyci z OUN i z UPA zamordowali – ze szczególnym okrucieństwem, głównie przy pomocy narzędzi gospodarskich – tysiące polskich mieszkańców Wołynia: mężczyzn, kobiet i dzieci. Miejscem zbrodni były przede wszystkim kościoły, niedzielne skupiska wiernych, bo to była dla zbrodniarzy okazja! Oni sami „świętowali” tego dnia w Kościele prawosławnym świętych Piotra i Pawła!
Po Krwawej Niedzieli „ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej” przy pomocy zbrodni rozciągnęło się na Podole, Lubelskie i całe pogranicze polsko-ukraińskie. Krwawe bandyckie napady na polskie miejscowości trwały do lat powojennych. To wieloletnie, traumatyczne doświadczenie nazywamy dziś umownie „rzezią wołyńską”, dotyczyło ono nie tylko Wołynia. Tu się jednak rozpoczęło. Szacuje się, że przyniosło śmierć męczeńską około 150 tysiącom Polaków. Także wielu Żydom, Ormianom i przedstawicielom innych narodowości oraz sprawiedliwym Ukraińcom, próbującym ratować sąsiadów.

Z niepokojem obserwujemy poczynania polskich władz, które powinny nas w tej sprawie godnie reprezentować. Na większości zbiorowych mogił ofiar zbrodni do tej pory władze polskie nie postawiły pomnika, nawet krzyża. Za to na Ukrainie powszechnie gloryfikuje się zbrodniarzy i stawia się im pomniki jako „powstańcom” walczącym o niepodległość!
Polacy chcą tylko prawdy, nie zemsty. Nasze pragnienia oddaje najwierniej inskrypcja na pomniku Ofiar Ludobójstwa na Kresach – na cmentarzu Rakowickim w Krakowie: „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. O pamięć i o prawdę niezakłóconą bieżącymi potrzebami politycznymi.
Pamięć o wołyńskim ludobójstwie to przede wszystkim książki. Niestety, polskojęzyczna literatura naukowa na ten temat to często dzieła polskich Ukraińców lub rusinofilów. Nazywają ludobójstwo „konfliktem polsko-ukraińskim” (!) lub „wojną chłopską” (!).
Zrównują polskie akcje odwetowe (mające powstrzymać eskalację zbrodni) z zaplanowaną czystką etniczną! Usprawiedliwiają zbrodnie, posiłkując się amatorską „psychoanalizą” (Ukraińcy byli rzekomo „upokarzani” przez Polaków!). Na tym tle wyróżnia się fundamentalne dzieło Ewy Siemaszko i jej ojca Władysława, oficera 27. Wołyńskiej Dywizji AK) – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”.

Właśnie Ewa Siemaszko napisała wstęp do najnowszej publikacji „wołyńskiej” – „Wołyń we krwi 1943” Joanny Wieliczki-Szarkowej z Krakowa, znanej z wcześniejszych książek o żołnierzach wyklętych, o zbrodniach sowieckich na Polakach, a także książek dla dzieci i młodzieży popularyzujących naszą historię.
Zdaniem Ewy Siemaszko, ta książka uzupełnia dotychczasowy brak w polskiej historiografii publikacji przeznaczonej dla czytelników o zróżnicowanym stopniu wykształcenia historycznego. „Opracowanie to wszechstronnie, choć skrótowo, pokazuje teren zbrodni, sprawców, przebieg zbrodniczej depolonizacji i stan postgenocydalny”.
Ksiądz prof. Józef Marecki, historyk, archiwista, pracownik naukowy Uniwersytetu Papieskiego im. Jana Pawła II, były wicepostulator procesu Sługi Bożego o. Serafina Kaszuby, uważa, że książka „Wołyń we krwi” to „pomnik pomordowanych Polaków, milczących ofiar niespotykanego ludobójstwa, którym do dziś nikt pomników nie wystawił, w przeciwieństwie do ich morderców, którzy mają swoje pomniki i tytuły narodowych bohaterów Ukrainy, są patronami ulic, placów i szkół… Ta książka to także wyraz pamięci o polskich miejscowościach na Kresach, których nie ma już na żadnej mapie”.
Joanna Wieliczka-Szarkowa nie próbuje przerazić czytelnika szczegółowymi opisami nieludzkich zbrodni, przytacza je z umiarem. Zamiast tego pokazuje przeszłość Wołynia, tło historyczne polsko-ukraińskiego sąsiedztwa. Dużo uwagi poświęca zbrodniarzom i narodzinom ich zbrodniczej ideologii. Cytuje ich wypowiedzi niepozostawiające wątpliwości co do tego, że ludobójstwo wołyńskie było czystką etniczną, a nie „konfliktem” między Polakami a Ukraińcami.
Wielką zaletą książki jest piękny, a zarazem prosty język narracji. Ta publikacja zachęci nauczycieli historii do lekcji wołyńskiej, której wielu unikało ze względu na drastyczne przekazy. Gratulujemy krakowskiemu wydawcy, znanemu z wartościowych książek z historii Polski, kolejnej cennej pozycji.
Joanna Wieliczka-Szarkowa, ksiądz prof. Marecki i dr Paweł Naleźniak, znawca Kresów Południowo-Wschodnich, autor zdjęć w książce, wezmą udział w „Rozmowach niedokończonych” w Telewizji Trwam i w Radiu Maryja 22 czerwca, na które już dziś zapraszamy.
Granaty, butelki z zapalona benzyna, ostrza wideł, kos, noży, siekier i pogrzebaczy. Nie było obrońców, bowiem w wielu miejscowościach pozostały w większości kobiety i dzieci…



zdjecie
Michał Siemieński/-

Piątek, 8 listopada 2013 (ND)
"Archeolodzy odkryl
i nową, masową mogiłę we Włodzimierzu Wołyńskim. Ofiary to głównie policjanci zamordowani przez NKWD zapewne w 1940 roku.
– Zakończyliśmy właśnie ekshumacje, czyli wydobycie szczątków z odkrytej ostatnio jamy grobowej. Jest dosyć duża, 9 na 3 metry, więc spodziewaliśmy się, że może być w niej dużo szczątków. Okazało się, że w tym grobie, mimo jego rozmiarów, pochowanych jest 57 osób – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dr Dominika Siemińska, kierująca pracami prowadzonymi przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa we Włodzimierzu Wołyńskim. Mogiła sąsiaduje z eksplorowanym we wrześniu grobem, w którym pogrzebano ok. 300 osób.
W ocenie Siemińskiej, nie ma wątpliwości, że ofiary zostały zamordowane przez NKWD, najprawdopodobniej w lub po 1940 roku. – To zupełnie inna mogiła niż ta odkryta przez nas obok. Ofiary nie spoczęły tu na pewno wcześniej niż w 1940 r., ponieważ monety, które znaleźliśmy przy nich, kończą się na 1940 roku. Osoby te mordowane były poza grobem, a ich ciała wrzucane do dołu – mówi archeolog.
Szczątki zachowały się stosunkowo dobrze. Nie były zbite, sprasowane, jak w poprzedniej mogile, co pozwoliło na ekshumowanie każdej osoby pojedynczo.
– Zbadaliśmy na razie 10 szkieletów. Do tej pory są to same szkielety męskie w różnym wieku – od osób dwudziestokilkuletnich, po osoby starsze, ocierające się już o wiek podeszły. Jeśli chodzi o przyczynę śmierci, to praktycznie w każdym przypadku jest to postrzał w potylicę lub poniżej podstawy czaszki, czyli można przypuszczać, że w taki sam sposób wykonany. Zwykle średnica jamy wlotowej ma 8 mm – opowiada dr Jarosław Bednarek z Katedry Medycyny Sądowej Zakładu Genetyki Molekularnej i Sądowej Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy, który bada szczątki.
– Szkielety, poza czaszkami, są zwykle bardzo dobrze zachowane, natomiast czaszki z reguły są w złym stanie; są połamane, potrzaskane, niekiedy brakuje pewnych elementów – dodaje antropolog.
Czaszki mogły ulec zniszczeniu od postrzału, ale równie dobrze na ich stan mogły mieć wpływ zmiany pośmiertne.
– Gleba ma swoją mechanikę, następują w niej ruchy i w związku z tym czaszka może ulec dodatkowemu pęknięciu. W połowie przyszłego tygodnia, gdy przebadam już wszystkie szczątki, będę zapewne znał dokładne informacje na temat wieku ofiar, ich płci i przyczyny zgonu, jeśli da się ją stwierdzić – deklaruje dr Bednarek.
W grobie znaleziono sporo przedmiotów, które ofiary miały przy sobie. Na ich podstawie można sądzić, że spoczywają w nim głównie polscy policjanci i cywile, być może też żołnierze. Archeolodzy oczyścili na razie tylko część rzeczy.
– Te osoby były pogrzebane z tym, co miały przy sobie. Ktoś miał przy sobie nóż, ktoś inny monety. Zachowały się tylko skórzane i metalowe rzeczy, jak obuwie, elementy pasków, guziki wojskowe – wymienia dr Siemińska.
Archeolodzy znaleźli również pojedyncze portfele, ale bez żadnych dokumentów. Jeśli jakieś były, z pewnością rozłożyły się w ziemi, jak tkaniny, które też się nie zachowały. Na uwagę zasługują jednak znaczki z numerami identyfikacyjnymi policjantów. Znaleziono ich cztery, trzy w grobie i jeden obok, ale nie bezpośrednio przy szkieletach, dlatego nie można ich połączyć z konkretnymi szczątkami.
– Jeden zachował się we fragmencie i nie ma całego numeru, dwa inne, które znaleźliśmy podczas ekshumacji grobu, są w całości i mają wyraźne numery. Mamy jeszcze jeden, ale ten został znaleziony obok mogiły, tak jakby został tam wyrzucony. On również zachował się w całości z widocznym numerem. Obecnie trwają prace poszukiwawcze w archiwach, staramy się ustalić, do kogo mogły one należeć – dodaje Siemińska.
Ale to nie jedyna mogiła, na którą na przełomie października i listopada natrafili archeolodzy. Obok już odkrytych jam grobowych są jeszcze co najmniej trzy nowe groby.Ze względu na porę roku i deszcz prace ekshumacyjne w tym roku nie będą jednak kontynuowane.
Archeolodzy ograniczą się do wstępnych badań sondażowych. – Na razie nie wiemy, kto w tych mogiłach leży i jak są duże. Kiedy odsłoniliśmy ten ostatni grób, długi na 9 metrów i szeroki na 3 metry, obok znaleźliśmy następną mogiłę, która ciągnie się w stronę budynku dawnego więzienia NKWD – informuje dr Dominika Siemińska.
Prace we Włodzimierzu Wołyńskim mają potrwać do końca listopada. Pogrzeb planowany pierwotnie na 26 listopada przesunięto o trzy dni – na 29 listopada. Ale i to nie jest jeszcze pewne."


Podwójna moralność Adama Michnika

23 czerwca 2013 | Publicystyka

"Co prawda czasy świetności redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” już dawno minęły, tym niemniej część opinii publicznej nadal jest skłonna uważać go za autorytet. Tym razem, jak było do przewidzenia, zabrał głos na temat Wołynia i rocznicy jego zagłady.



Dla środowiska GW to rocznica nadzwyczaj niewygodna, bo – jak pokazuje ostatnie 20 lat – włożyło ono wiele wysiłku, by ten temat rozmyć przy pomocy przemilczeń, pokrętnych interpretacji czy wręcz prób przerzucenia winy na kogoś innego, np. na NKWD lub „polski nacjonalizm”.

W obliczu narastania aktywnego ruchu społecznego upominającego się o pamięć o tej zbrodni – Michnik i jego zwolennicy nie mogą już stosować dawnych metod. Obserwujemy więc zmianę taktyki, której ilustracją jest artykuł wstępny w sobotnio-niedzielnym numerze GW (22-23.06.2013) pod wymownym tytułem: „Mówić o Wołyniu prawdę, ale nie jątrzyć”. Już na początku więc mamy pierwszą tezę – ktoś tu jątrzy. Oczywiście jątrzą środowiska kresowe, które zamiast siedzieć cicho głośno domagają się jednoznacznej oceny zbrodni. Michnik zanim dotarł do tezy głównej swojego artykułu – rozwodził się o historii, o prawie narodu ukraińskiego do własnego państwa, o polskich winach na Kresach, o utrwalaniu „upowszechnionego w PRL stereotypu „rezuna”, o tym, że to my sami powinniśmy zacząć rachunek sumienia od siebie. Padły też słowa o Giedroyciu (a jakże by inaczej?), o Ksawerym Pruszyńskim, o Jacku Kuroniu i Jerzym Turowiczu. Po co ten cały ornament, powtarzany przez Michnika przy każdej okazji? Co to ma wnosić do tematu? Ta zasłona dymna ma służyć jednemu – zakłamaniu problemu. Do Michnika zdaje się nie docierać jedna podstawowa prawda – żadne ze środowisk kresowych nie podnosi winy narodu ukraińskiego za to, co stało się w 1943 roku i nie żąda od nikogo, tym bardziej od państwa ukraińskiego, przeprosin. Stawianie znaku równości UPA-Ukraina jest szalbierstwem, jest próbą uczynienia z tego kwestii politycznej dotyczącej obu państw.Żądanie jest tylko jedno – uznanie zbrodni dokonanej przez UPA za ludobójstwo i potępienie organizacji, która tego dokonała. Każdy kto próbuje tę kwestię rozmywać, podnosić jej rzekomy polityczny wymiar – jest, chcąc nie chcąc, obrońcą zbrodniczej ideologii i zbrodniczej organizacji. Michnik nie może tego nie wiedzieć, a więc czyni to świadomie.
Dlaczego? Dla jakich racji? On, który całe życie walczy z „nacjonalizmami” i z „nienawiścią narodową”?On, który bardzo chętnie piętnuje „polski nacjonalizm”, nie znajdując dlań żadnego usprawiedliwienia, dla szowinizmu ukraińskiego spod znaku Bandery takich usprawiedliwień szuka. No bo jak odczytywać apele o „zrozumienie tragedii narodu ukraińskiego”, o branie pod uwagę zaszłości historycznych itp. Jest to niczym innym tylko szukaniem usprawiedliwienia dla UPA. Polscy chłopi mordowani przez rzeźników z UPA jako odpowiedzialni za wieki ucisku chłopa ukraińskiego (ruskiego) przez polską szlachtę – zaiste to drwina z historii. Michnik woli szukać nieprawdziwych przyczyn zbrodni, niż przyznać, że to ideologia OUN, oparta na pogańskiej, darwinistycznej, nitscheańskiej doktrynie Dmytro Doncowa – była podglebiem, na której wyrosło zło. Przy każdej okazji Michnik powtarza: nie ma zbrodniczych narodów, są zbrodnicze ideologie. Dlaczego w tym przypadku tego nie mówi?  Bo Giedroyć miał dobre zdanie o Doncowie? To jest słodka tajemnica Adama Michnika. On, który przy każdej okazji czepia się Romana Dmowskiego, który przy Doncowie był światłym Europejczykiem, jest zaskakująco tolerancyjny wobec ideologii mordu i  barbarzyństwa w wydaniu autora „Nacjonalizmu”. W moim przekonaniu jest to jedna z największych intelektualnych i moralnych porażek Michnika, odbierająca mu moralne prawo do pouczania innych, jak mają zachowywać się przy obchodach tej rocznicy.
A radzi nam nic innego, tylko „nie jątrzenie” i „nie rozkopywanie grobów”.  Czyli, mówiąc konkretnie – mamy siedzieć cicho. Co innego w przypadku innych zbrodni, nie banderowskich, wtedy GW ochoczo te groby „rozkopuje”. Wystarczy tylko przypomnieć Jedwabne czy Katyń. Na jakiej szali Michnik waży swoje racje – jedne ofiary wymagają krzyku i „rozkopywania grobów”, inne zaś nie? Toż to podwójna moralność czystej wody, to monstrualny relatywizm. Na koniec powtarza Michnika za prof. Władysławem Filarem, że nie możemy nikogo zmuszać do klękania przed nami. Przepraszam bardzo – a kto to w Polsce proponuje? Nikt. Po co więc formułować takie bzdurne tezy? I jakoś dziwnie Michnik ani razu nie zająknął się, że na Ukrainie zachodniej nie tylko nikt nie ma zamiaru się kajać czy choć przyznać, że stała się rzecz straszna – ale niemal dzień w dzień maszerują po ulicach miast dumni z siebie spadkobiercy Bandery z portretami jego samego i innych przywódców UPA bezpośrednio odpowiedzialnych za zbrodnię na Polakach. Idą z pochodniami, wykrzykują szowinistyczne hasła, złorzeczą. Jedyne co ma na ten temat do powiedzenia redaktor GW to to, że „polscy  nacjonaliści” dają  pożywkę” ukraińskim. Ta kłamliwa teza ma usprawiedliwić środowisko GW za to, że na „odcinku ukraińskim” poniosło moralną i polityczną klęskę."

https://www.youtube.com/watch?v=iST0BKRWQVc


Zastanawiamy się czesto dlaczego tak niewielu się skutcznie obrnoiło przez atakującymi polskie rodziny Ukraińcami, dlaczego nie było wystarczająco dobrej samoobrony... tym niemniej była, a jak to byłoby teraz, w czasach kompletnego rozbrojenia ludności, gdzie tylko myśliwy maja broń palną, rolnicy siekiery a w ogrodach i na skwerach miejsckich powszechnie króluja kosiarki, kosiareczki?

Brak komentarzy: