Kto i skąd się wywodzi, skąd się wziął i ile wziął.
Ale kiedy myślimy Polska, to co mamy na myśli, tylko obecny obszar?
Przecież nie tylko o etnicznych Polakach i nie tylko o jej obecnych obywatelach?
Również myśłimy o byłych obywatelach innych wyznań, czyli tych mówiących po białorusku, w jidisz, prawosławnych, wyznania mojżeszowego, po prostu każdego kto przysnaje się do Polski i mu na niej zależy.
Jaka ta Polska jest teraz w oczach tych, którzy najzupełniej zresztą słusznie uważają się za patriotów? Nie nazbyt aby ścieśniona etnicznie? A kto ją ścieśnił do jednego etnicznego narodu, czy sami Polacy? Oczywiście nie sami, układy polityczne na najwyższym poziomie decyzyjnym, bo światowym, ale przecież wielu właśnie tego pragnęło: jeden kraj, jeden naród, jeden język.
Układ rządący Polską od 1945 zmienia się tylko w jakiejś części, sa zmiany personalne, tropienie afer jest w ramach tego układu, nie dlatego aby naprawić kraj, ale aby naprawić układ.
Kiedy w Ojcu Chrzestnym pada stwierdzenie w rozmowie z Michaelem, ze co jakiś czas trzeba upuścić krwi, że dochodzi do walki pomiędzy rodzinami mafijnymi, to przeciez nie pot o aby naprawić Nowy Jork czy USA, oczyścić dom z śmiecie, ale aby Mafia się oczyściła i jeszcze bardziej infekowała kraj.
Cechą mediów systemu III RP jest to, iż informacjom nie nadaje się rangi stosownie do ich społecznej ważności, ale stosownie do potrzeb aktualnej rozgrywki. W niedawnym tekście „Przemysł nagonkowo-przykrywkowy” opisałem rzecz na przykładzie zdjęć agenta Tomka/posła Kaczmarka. Dzisiaj o kolejnym przypadku. Chodzi o materiał „Gazety Wyborczej” o dorabianiu przez b. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego u oligarchy Jana Kulczyka.
Moim zdaniem informacja „GW” jest tej samej rangi, co wieści o dymisji szefa ABW – gen. Krzysztofa Bondaryka. W obu przypadkach – jeśli się dobrze przyjrzeć – odsłania się część tego samego mechanizmu systemu III RP. Państwo rękoma swoich funkcjonariuszy – prezydenta, premierów, szefa służb – okazało się być wobec oligarchy usłużne. W przypadku relacji premier Tusk – gen. Bondaryk oligarcha jest inny – ale mechanizm podobny. Jaki?
Informacja
Informacja została nagłośniona przez „GW” z 4 stycznia i ponownie podjęta w wydaniu weekendowym 5–6 stycznia 2013 r. Podobno nie nowa, ale teraz uwypuklona. Cytuję:
„Aleksander Kwaśniewski zasiada w międzynarodowej radzie doradców firmy Kulczyk Investments wraz z byłym prezydentem Niemiec Horstem Köhlerem i emerytowanym generałem Jamesem L. Jonesem, doradcą prezydenta Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego w latach 2009–2010.
Według naszych informacji członkom tego typu ciał doradczych wypłacana jest pensja rzędu 200 tys. dol. rocznie (ok. 52 tys. zł miesięcznie). (…) Firma Kulczyk Investments nie odpowiedziała, na czym dokładnie polegają zadania jej międzynarodowych doradców (nie odpowiedziała zresztą na żadne pytanie). (…)
W przypadku Kwaśniewskiego problem polega na tym, że rząd jego macierzystej partii bardzo sprzyjał Kulczykowi, choć sam prezydent nie podejmował decyzji bezpośrednio związanych z interesami miliardera. Z zeznań m.in. byłego ministra skarbu w rządzie SLD Wiesława Kaczmarka przed orlenowską komisją śledczą wiadomo, że w lutym 2002 r. prezydent Kwaśniewski, premier Miller i Jan Kulczyk uzgadniali do późnych godzin nocnych skład rady nadzorczej PKN Orlen. Kulczyk był wówczas akcjonariuszem koncernu, ale nie na tyle silnym, by skarb państwa musiał się z nim liczyć; jego wpływy w Orlenie były nieproporcjonalnie duże w stosunku do małego pakietu akcji.
Gdyby teraz Aleksander Kwaśniewski stanął na czele lewicy, miałby kłopot z wizerunkiem: oto lider formacji lewicowej pobiera pensję od jednego z najzamożniejszych biznesmenów w Polsce. Wracając do polityki, zapewne by zrezygnował z tego intratnego zajęcia. Ale i tak dotychczasowe otrzymywanie wynagrodzenia z firmy Kulczyka stawiałoby pod znakiem zapytania bezstronność Kwaśniewskiego, gdyby (np. jako premier) miał wpływ na decyzje, od których zależy pomyślność interesów Kulczyka” (podkreślenie dodałem, by wskazać centralny punkt tej informacji).
Przeciw Kwaśniewskiemu?
Tekst gazety mówi o sprawach dla b. prezydenta RP niewygodnych. Utrudnia nieco powrót Kwaśniewskiego do bieżącej polityki – zwłaszcza gdyby chodziło o projekt o jakimś wyraźnym lewicowym obliczu. Niektórym środowiskom tzw. lewicy nie podoba się polityk na usługach międzynarodowego kapitału – bo taką już skalę mają biznesy Kulczyka. Przypomina się PZPR-owska definicja koniaku: „jest to napój ludowy, spożywany ustami przedstawicieli ludu”. No, ale to stary problem lewicy i jej przywódców. Nas interesuje co innego: jakie światło na mechanizmy III RP rzuca informacja podana przez gazetę – tym bardziej iż artykuł został częściowo pogłębiony o przypomnienie relacji Kulczyka z rządami SLD. Zanim jednak zajmę się tą kwestią, rozważmy pytanie, dlaczego „GW” – trafnie, moim zdaniem, uznawana za grupę interesów sprzyjającą postkomunistom i lewicy w ogóle – ogłosiła niewygodny dla Kwaśniewskiego i Kulczyka materiał.
Dlaczego „Wyborcza” to napisała?
Przecież „Wyborcza” jest z Kwaśniewskim zakumplowana. Odpowiedź przedstawimy tylko przypuszczalną.
Hipoteza 1: znajdziemy ją w „Gazecie Polskiej Codziennie” z 7 stycznia 2013 r. „Wyborcza” wprawdzie b. prezydenta kocha, ale mniej niż p. Janusza, twórcę Ruchu Imienia Swojego Nazwiska. Ponoć Kwaśniewski nie chce z p. Januszem współpracować w realizacji projektu, na którym „GW” zależy, więc wysyłamy do Kwaśniewskiego sygnał ostrzegawczy.
Hipoteza 2: jest nieco bardziej ogólna. Motywy „Wyborczej” mogą być podobne do tych z tzw. afery Lwa Rywina. Najpierw nic nie publikujemy, starając się dograć sprawę pod stołem. Gdy to się nie udaje, korzystamy z „Gazety” – wysyłamy publiczne sygnały, że wiemy, że możemy piętnować, „pompować” temat, by publicznie przywołać do porządku tego, kto narusza nasze interesy.
Hipoteza 3: mentalność właścicieli III RP – tu nie może się dziać nic ważnego bez nas; proszę dopuścić osoby przez nas wskazane do negocjacyjnego stołu. Nie może bez nas powstać żadna nowa, potencjalnie silna konfiguracja sił.
Hipoteza 4: jej prezentację zostawię na inne czasy…
Dowód na „Układ”?
System III RP się częściowo odsłania wtedy, gdy walczą ze sobą różne grupy interesów. Walczą o swoje wizje i sposoby zarządzania systemem, jego przebudowy, dostosowania do nowych warunków, w tym podczepiania się pod różne podmioty zagraniczne.
Dla wielu komentujących tę sprawę internautów nie ulega wątpliwości, że to, co „GW” tylko sugeruje, jest faktem. Że„naturalne jest pytanie, czy obecna posada nie jest pewną formą spłaty długu wdzięczności sprzed lat?” – jak napisał poseł PiS Marcin Mastalerek na portalu Stefczyk.info.
Za co dług miałby być spłacany? Prawdopodobny trop wskazuje powyżej wytłuszczony fragment tekstu z „Wyborczej”. Oto Kulczyk był „akcjonariuszem koncernu, ale nie na tyle silnym, by skarb państwa musiał się z nim liczyć; jego wpływy w Orlenie były nieproporcjonalnie duże w stosunku do małego pakietu akcji”.
W jaki sposób można uzyskać taki nieproporcjonalnie duży wpływ? Dzięki uzyskaniu kontroli nad tymi faktycznymi dysponentami akcji, którzy formalnie nie są ich właścicielami. Czyli np. nad tymi funkcjonariuszami publicznymi, którzy wykonywali uprawnienia właścicielskie wobec akcji Orlenu. Z ekonomicznego punktu widzenia taką sytuację określa się mianem pogoni za rentą polityczną. Zamiast kupować akcje np. za 200 mln zł, wystarczy zjednać – ponosząc wielokrotnie niższe koszty – tych polityków, którzy aktualnie akcjami o takiej wartości dysponują. Zamiast angażować się w tworzącą dobrobyt działalność gospodarczą, sięgamy po redystrybucyjne instrumenty polityki i przejmujemy dobra wypracowane już przez kogoś innego. Na tym polega – dobrze przez ekonomistów opisana – pogoń za rentą polityczną.
Jak można odpłacić się owym funkcjonariuszom za korzystne dla nas (choć niekoniecznie dla skarbu państwa) działania? Jeden ze sposobów opisywany jest jako tzw. revolving door – drzwi obrotowe. Drzwi między światem polityki i gospodarki. Ludzie będący funkcjonariuszami publicznymi oddają przysługi biznesowi i po skończeniu pracy w polityce otrzymują w nagrodę synekury w biznesie. Oczywiście, to działa i w drugą stronę, i trwać może przez kilka obrotów. Oto b. funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i b. minister spraw wewnętrznych przechodzi do biznesu (m.in. telekomunikacyjnego) jednego z oligarchów. A stamtąd znów wraca na posadę państwową – tym razem w roli szefa jednej ze służb. To przypadek Krzysztofa Bondaryka.
Jeśli taki właśnie mechanizm wchodził w grę w przypadku relacji Kulczyk–Kwaśniewski, to rzecz wygląda na tzw. układ. Na skrytą i nieformalną sieć powiązań zbudowaną w celu uzyskiwania nienależnych korzyści. Takich układów jest w świecie pełno. Ale tylko niektóre z nich stają się układami przez duże „U”. Tylko niektóre układy uzyskują postać takiej sieci interesów, która nie tylko działa obok ustawowych instytucji państwa, ale też jest w stanie paraliżować kontrolne funkcje tych instytucji. Jak sparaliżować? Poprzez swoich ludzi w rdzeniowych instytucjach państwa – rdzeniowych, czyli mających wpływ na inne instytucje. Taką rdzeniową instytucją jest np. urząd prezydenta kraju.
A ponieważ dzięki tekstowi „Wyborczej” uzyskujemy kolejną poważną poszlakę dowodową o istnieniu w III RP „Układu”, można śmiało założyć, iż najważniejsze centralne motywy tej sprawy nie będą przez media głównego nurtu drążone. Już są i będą dalej – wytłumiane i zamazywane.
Moim zdaniem informacja „GW” jest tej samej rangi, co wieści o dymisji szefa ABW – gen. Krzysztofa Bondaryka. W obu przypadkach – jeśli się dobrze przyjrzeć – odsłania się część tego samego mechanizmu systemu III RP. Państwo rękoma swoich funkcjonariuszy – prezydenta, premierów, szefa służb – okazało się być wobec oligarchy usłużne. W przypadku relacji premier Tusk – gen. Bondaryk oligarcha jest inny – ale mechanizm podobny. Jaki?
Informacja
Informacja została nagłośniona przez „GW” z 4 stycznia i ponownie podjęta w wydaniu weekendowym 5–6 stycznia 2013 r. Podobno nie nowa, ale teraz uwypuklona. Cytuję:
„Aleksander Kwaśniewski zasiada w międzynarodowej radzie doradców firmy Kulczyk Investments wraz z byłym prezydentem Niemiec Horstem Köhlerem i emerytowanym generałem Jamesem L. Jonesem, doradcą prezydenta Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego w latach 2009–2010.
Według naszych informacji członkom tego typu ciał doradczych wypłacana jest pensja rzędu 200 tys. dol. rocznie (ok. 52 tys. zł miesięcznie). (…) Firma Kulczyk Investments nie odpowiedziała, na czym dokładnie polegają zadania jej międzynarodowych doradców (nie odpowiedziała zresztą na żadne pytanie). (…)
W przypadku Kwaśniewskiego problem polega na tym, że rząd jego macierzystej partii bardzo sprzyjał Kulczykowi, choć sam prezydent nie podejmował decyzji bezpośrednio związanych z interesami miliardera. Z zeznań m.in. byłego ministra skarbu w rządzie SLD Wiesława Kaczmarka przed orlenowską komisją śledczą wiadomo, że w lutym 2002 r. prezydent Kwaśniewski, premier Miller i Jan Kulczyk uzgadniali do późnych godzin nocnych skład rady nadzorczej PKN Orlen. Kulczyk był wówczas akcjonariuszem koncernu, ale nie na tyle silnym, by skarb państwa musiał się z nim liczyć; jego wpływy w Orlenie były nieproporcjonalnie duże w stosunku do małego pakietu akcji.
Gdyby teraz Aleksander Kwaśniewski stanął na czele lewicy, miałby kłopot z wizerunkiem: oto lider formacji lewicowej pobiera pensję od jednego z najzamożniejszych biznesmenów w Polsce. Wracając do polityki, zapewne by zrezygnował z tego intratnego zajęcia. Ale i tak dotychczasowe otrzymywanie wynagrodzenia z firmy Kulczyka stawiałoby pod znakiem zapytania bezstronność Kwaśniewskiego, gdyby (np. jako premier) miał wpływ na decyzje, od których zależy pomyślność interesów Kulczyka” (podkreślenie dodałem, by wskazać centralny punkt tej informacji).
Przeciw Kwaśniewskiemu?
Tekst
Dlaczego „Wyborcza” to napisała?
Przecież „Wyborcza” jest z Kwaśniewskim zakumplowana. Odpowiedź przedstawimy tylko przypuszczalną.
Hipoteza 1: znajdziemy ją w „Gazecie Polskiej Codziennie” z 7 stycznia 2013 r. „Wyborcza” wprawdzie b. prezydenta kocha, ale mniej niż p. Janusza, twórcę Ruchu Imienia Swojego Nazwiska. Ponoć Kwaśniewski nie chce z p. Januszem współpracować w realizacji projektu, na którym „GW” zależy, więc wysyłamy do Kwaśniewskiego sygnał ostrzegawczy.
Hipoteza 2: jest nieco bardziej ogólna. Motywy „Wyborczej” mogą być podobne do tych z tzw. afery Lwa Rywina. Najpierw nic nie publikujemy, starając się dograć sprawę pod stołem. Gdy to się nie udaje, korzystamy z „Gazety” – wysyłamy publiczne sygnały, że wiemy, że możemy piętnować, „pompować” temat, by publicznie przywołać do porządku tego, kto narusza nasze interesy.
Hipoteza 3: mentalność właścicieli III RP – tu nie może się dziać nic ważnego bez nas; proszę dopuścić osoby przez nas wskazane do negocjacyjnego stołu. Nie może bez nas powstać żadna nowa, potencjalnie silna konfiguracja sił.
Hipoteza 4: jej prezentację zostawię na inne czasy…
System III RP się częściowo odsłania wtedy, gdy walczą ze sobą różne grupy interesów. Walczą o swoje wizje i sposoby zarządzania systemem, jego przebudowy, dostosowania do nowych warunków, w tym podczepiania się pod różne podmioty zagraniczne.
Dla wielu komentujących tę sprawę internautów nie ulega wątpliwości, że to, co „GW” tylko sugeruje, jest faktem. Że„naturalne jest pytanie, czy obecna posada nie jest pewną formą spłaty długu wdzięczności sprzed lat?” – jak napisał poseł PiS Marcin Mastalerek na portalu Stefczyk.info.
Za co dług miałby być spłacany? Prawdopodobny trop wskazuje powyżej wytłuszczony fragment tekstu z „Wyborczej”. Oto Kulczyk był „akcjonariuszem koncernu, ale nie na tyle silnym, by skarb państwa musiał się z nim liczyć; jego wpływy w Orlenie były nieproporcjonalnie duże w stosunku do małego pakietu akcji”.
W jaki sposób można uzyskać taki nieproporcjonalnie duży wpływ? Dzięki uzyskaniu kontroli nad tymi faktycznymi dysponentami akcji, którzy formalnie nie są ich właścicielami. Czyli np. nad tymi funkcjonariuszami publicznymi, którzy wykonywali uprawnienia właścicielskie wobec akcji Orlenu. Z ekonomicznego punktu widzenia taką sytuację określa się mianem pogoni za rentą polityczną. Zamiast kupować akcje np. za 200 mln zł, wystarczy zjednać – ponosząc wielokrotnie niższe koszty – tych polityków, którzy aktualnie akcjami o takiej wartości dysponują. Zamiast angażować się w tworzącą dobrobyt działalność gospodarczą, sięgamy po redystrybucyjne instrumenty polityki i przejmujemy dobra wypracowane już przez kogoś innego. Na tym polega – dobrze przez ekonomistów opisana – pogoń za rentą polityczną.
Jak można odpłacić się owym funkcjonariuszom za korzystne dla nas (choć niekoniecznie dla skarbu państwa) działania? Jeden ze sposobów opisywany jest jako tzw. revolving door – drzwi obrotowe. Drzwi między światem polityki i gospodarki. Ludzie będący funkcjonariuszami publicznymi oddają przysługi biznesowi i po skończeniu pracy w polityce otrzymują w nagrodę synekury w biznesie. Oczywiście, to działa i w drugą stronę, i trwać może przez kilka obrotów. Oto b. funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa i b. minister spraw wewnętrznych przechodzi do biznesu (m.in. telekomunikacyjnego) jednego z oligarchów. A stamtąd znów wraca na posadę państwową – tym razem w roli szefa jednej ze służb. To przypadek Krzysztofa Bondaryka.
Jeśli taki właśnie mechanizm wchodził w grę w przypadku relacji Kulczyk–Kwaśniewski, to rzecz wygląda na tzw. układ. Na skrytą i nieformalną sieć powiązań zbudowaną w celu uzyskiwania nienależnych korzyści. Takich układów jest w świecie pełno. Ale tylko niektóre z nich stają się układami przez duże „U”. Tylko niektóre układy uzyskują postać takiej sieci interesów, która nie tylko działa obok ustawowych instytucji państwa, ale też jest w stanie paraliżować kontrolne funkcje tych instytucji. Jak sparaliżować? Poprzez swoich ludzi w rdzeniowych instytucjach państwa – rdzeniowych, czyli mających wpływ na inne instytucje. Taką rdzeniową instytucją jest np. urząd prezydenta kraju.
A ponieważ dzięki tekstowi „Wyborczej” uzyskujemy kolejną poważną poszlakę dowodową o istnieniu w III RP „Układu”, można śmiało założyć, iż najważniejsze centralne motywy tej sprawy nie będą przez media głównego nurtu drążone. Już są i będą dalej – wytłumiane i zamazywane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz