sobota, 11 stycznia 2014

Międzynarodowa pozycja Polski

adcastprojects.com

Kwestia międzynarodowej pozycji w Polski we współpczesnym swiecie jest niezwykle istotna pod każdym wzgledem i dla każdego, również dla tych, którzy pracuja nad jej osłabieniem. Najważniejszy jest kontekst polityczny, za nim idą sprawy gospodarcze, wojskowe, naukowe, sportowe oraz spajające je wszyskie kwestie marketingowe, czy popularyzacji Polski i polskiej kultury poza naszymi granicami.
Pozycję Polski w świecie i postrzeganie Polaków może odczuc każdy kto wyjeżdża za granicę, mogą odczuc politycy, przedsiębiorcy i ludzie kultury oraz "kultury".
W ostatnich czasach przez Polaków, którzy niewątpliwie troszczą się o Polskę, pozycja naszego kraju w świecie określana jest jako słaba, zaś przez Polaków, którzy wypowiadają sie pogargliwie o prawej stronie sceny politycznej (i wyborczej) Polska opisywana jest jako kraj postrzegany na Wschodzie i Zachodzie jako fajny, nowoczesny i idący we właściwym kierunku.
Kiedy wyjeżdża się na dalekie Południe, czyli do Afryki można zauważyć, że przeciętny mieszkaniec Czarnego Lądu kojarzy sowo "Poland", nawet kilkakrotnie powtórzone ze słowe "Holland". Polska jest po prostu bardzo słabo znana w szeroko rozumianym świecie. Naturalnie jest to wina tzw. władz polskich i ich nie tylko 'nic-nierobienia' w sprawie popularyzacji Polski, ale również robieienie bardzo dużo (niemalże nieprzerwanie od 1945 roku) w sprawie szkodzenia wizerunkowi Polski, deprecjonowaniu kultury Polskiej i umiejszeniu poczucia godności własniej wśród obywateli.
Być może wizerunek nie ma bezpśredniego przełożenia na ulokowanie tarczy antyrakietowej w Polsce, ale ma przełożenie pośrednie - jest to bowieem wizerunek państwa słabego, nie zabiegającego o własne interesy oraz mającego te własne interesy często w sprzeczności z polską racją stanu i korzycią obywateli.
Jak bardz ma to silny wpływ na mentalność ludzi wystarczy porównac nasz wiek i mentalnośc Polaków dzisiejszych i wiek siedemnasty, pozycję Rzeczpospolitej w świecie ówczesnym i mentalność szlachty, która przecieć stanowiła naród.



1. Problem zasiłków na dzieci kilkuset tysięcy Polaków na Wyspach to wierzchołek góry lodowej. Przywódcy światowi i europejscy doskonale zdają sobie sprawę, że Polska to dziś kraj, w którym obecna władza całkowicie nie liczy się z własnym społeczeństwem.
Gdyby ten rząd znalazł pracę dla milionów młodych Polaków i dawał przyzwoite zasiłki na dzieci, takie jak w Anglii, nie wypychał kolejnych setek tysięcy Polaków na emigrację za chlebem, nie trzeba by nam było upokarzających wystąpień obrońców polskich interesów w osobach MSZ R.Sikorskiego i premiera D.Tuska.
Na całym świecie jesteśmy traktowani per noga i z lekceważeniem. USA praktycznie tylko dla Polaków w Europie Środ.Wschodniej utrzymały wizy, Niemcy poprzez swoje urzędy-Jugentamty odbierają Polakom dzieci bez żadnej przyczyny i nie pozwalają na rozmawianie ze współrodzicem w języku polskim, Niemcy rozważają również przejrzenie się systemowi zasiłków dla obcokrajowców, Litwa prowadzi wyjątkowo wrogą politykę wobec mniejszości polskiej  i polskich samorządów - ostatnio ukarała przedstawiciela polskiego samorządu gigantyczną karą w wysokości 12tys. euro za dwujęzyczną tablicę z nazwą ulicy.
Rosja do dziś stosuje restrykcje dla polskiej żywności, mające charakter represji handlowych. Nowy, lewicowy czeski rząd może znacznie ograniczyć eksport polskiej żywności do Czech, od dawna dyskryminuje nas i naszą żywność przy pomocy czarnego PR. Nikt nie przejmował się opinią Polski i nie wymagał naszej akceptacji przy budowie gazowej rury pomiędzy Niemcami  i Rosją po dnie Bałtyku.
Żenująco  brzmią dzisiaj słowa rzekomych obrońców polskości, spod znaku PSL-u domagającej się bojkotu brytyjskiej sieci sklepów - Tesco, która sprzedaje przecież polskie produkty żywnościowe. To przecież ta partia współrządząca od wielu lat akceptowała wyprzedaż polskich przedsiębiorstw na rzecz kapitału zagranicznego, w tym również nieograniczony rozwój wielkich sieci handlowych.
Gdybyśmy mieli, nie brytyjską sieć handlową Tesco tylko polską np. "Karolinkę" niczego by bojkotować nie trzeba. Trzeba mieć pełną świadomość, a której polscy politycy nadal nie mają, że tzw. swoboda przepływu osób w UE, a zwłaszcza możliwość korzystania z systemu pomocy socjalnej będzie coraz bardziej kwestionowana w większości bogatych krajów Unii. Już dziś dotyczy to nie tylko Anglii, ale również Holandii, Niemiec.
Trzeba dla własnego narodu stworzyć takie warunki materialne i socjalne, żeby miliony nie musiały uciekać przed biedą i brakiem perspektyw na przyszłość, a nie żebrać o unijne dotacje i walczyć o zasiłki jak o niepodległość. Trzeba oferować ciężko pracującym Polakom płace, przynajmniej częściowo zbliżone do tych w Anglii, Holandii czy Francji i w Niemczech.  Inaczej prawie wszyscy młodzi z Polski wyjadą.A nie wylewać krokodyle łzy nad płacą minimalną 1680 zł., uważając, że to nadmierna rozrzutność.
Jesteśmy przysłowiowym chłopcem do bicia w całej Europie, mimo, że polski rynek, polska gospodarka i finanse zostały praktycznie skolonizowane przez duże koncerny i firmy zagraniczne, w tym zwłaszcza europejskie. Utraciliśmy kontrolę nad sektorem bankowym w Polsce, wyprzedaliśmy wartościowy majątek produkcyjny, sieci handlowe, a teraz domagamy się, by nie dyskryminowano nas w sprawie kwestii zasiłków dla polskich emigrantów na Wyspach Brytyjskich.
Jeśli władza nie szanuje swoich obywateli, nie potrafi im stworzyć godziwych warunków egzystencji tu nad Wisłą, lekceważy olbrzymie grupy społeczne i wysługuje się obcym, niech nie spodziewa się szacunku i respektu za granicą. Jak większą integrację w ramach Unii rozumieją Brytyjczycy już wiemy. Za chwilę nasze miejsce w szeregu, a właściwie w kącie pokażą nam inni. Polacy pracują dziś nawet w krajach objętych dziś wielkim kryzysem gospodarczym takich jak Grecja, Hiszpania, Portugalia, Irlandia czy Włochy, nie z powodu nadmiernej fantazji, ale z przymusu.
Naród, który umie liczyć powinien liczyć przede wszystkim na siebie. Mieć swoje fabryki i banki, tworzyć miejsca pracy dla młodych, a nie wyłącznie polegać na europejskiej mannie z nieba i obietnicach wydania mniej lub bardziej sensownie, a czasami całkiem bezsensownie 499 mld zł unijnych dotacji od których trzeba będzie odjąć 200 mld zł składki.
Polski premier D.Tusk wraz z v-ce premier E.Bieńkowską obiecał nam, że za 5 lat uczyni nas Polaków bogatymi i wprowadzi do grona 20 najbogatszych państw oraz wydobędzie z biedy 1,5 miliona Polaków. Oby nie skończyło się to tak, że najbogatsi Polacy to będą ci korzystający z zagranicznych zasiłków na dzieci pozostawione w kraju, a kolejne 1,5 miliona wydobędzie się z biedy, emigrując za chlebem i pracą.

2. 
Fot. PAP/Marcin Bielecki
wPolityce.pl: nie tak dawno prezydent Bronisław Komorowski mówił, że czas kończyć z polityką ekspedycyjną oraz, że powinniśmy wrócić wcześniej z Afganistanu. Premier wypowiadał się w podobnym duchu. Tymczasem Polska nie tylko nie kończy z misjami, ale wręcz wysyła wojsko na nową misję – do republiki środkowoafrykańskiej. Wiadomo dlaczego władze zmieniają zdanie?
Maciej Klima, senator Solidarnej Polski: Rzeczywiście wysyłamy żołnierzy do państwa pogrążonego w chaosie. Niektórzy nazywają to państwo państwem upadłym. Tam toczy się wojna domowa, wojna religijna. W republice środkowoafrykańskiej panuje chaos od kilku lat. Tam giną tysiące ludzi, tam giną żołnierze i cywile. Jest tam misja Unii Afrykańskiej, są wojska francuskie. Tam właśnie jadą nasi żołnierze. Natomiast w zeszłym roku, 15 sierpnia Bronisław Komorowski mówił, że „koniec polityki wysyłania naszych żołnierzy na antypody”, że wszystkie środki powinniśmy kierować na budowanie możliwości obronnych naszego państwa. Podobnie wypowiadał się premier, który stwierdził, że nie będzie angażował żołnierzy do działań zbrojnych do czasu zakończenia misji w Afganistanie. Takie zapowiedzi padły w zeszłym roku.
 Obecnie jednak rząd zmienił zdanie
W parlamencie do tej pory nie mamy jednak wiedzy na ten temat. W Senacie nie odbyła się debata, wobec czego 10 stycznia 2014 roku będę wnioskował do marszałka Senatu, by przedstawiciel rządu udzielił nam informacji o zamierzeniach władz. Szczególnie, że w tej sprawie widać wiele zaskakujących rzeczy. Po raz pierwszy o tym, że Polacy jadą do Afryki na misję dowiedzieliśmy się z ust prezydenta Francji. Fracois Hollande 20 grudnia 2013 roku w Brukseli mówił, że 50 polskich żołnierzy zostanie wysłanych do Afryki.
 Mówił o tym wprost?
Mam dokładny cytat: „są pewne zaawansowane kontakty – myślę tu o Polsce, aby kraj ten udostępnił na cel operacji także element ludzki, czyli siły, które uzupełniłyby nasze wojska. Polacy nas już poinformowali, że 50 ludzi będzie obecnych w republice środkowoafrykańskiej”. To tym bardziej dziwi, że oficjalnie decyzja o wysłaniu żołnierzy miała zapaść na posiedzeniu rządu dopiero 30 grudnia 2013 roku. Wcześniej były zapowiedzi w tej sprawie, ale premier mówił jedynie, że rozważany jest udział Polaków w misji. Dziwić musi fakt, że prezydent obcego państwa informuje Polaków o decyzjach, które nie zostały jeszcze podjęte przez polski rząd. Co więcej, do dziś nie znamy oficjalnego stanowiska prezydenta w tej sprawie. Widząc chaos informacyjny złożyłem u marszałka Senatu Bogdana Borusewicza informacje z prośbą o wprowadzenie na najbliższym posiedzeniu Senatu punktu, w którym odpowiednia osoba ze strony rządu wyjaśni te kwestie. Nasi żołnierze jadą na wojnę. Tam giną wszyscy. Trudno powiedzieć, w jakim kierunku będzie się rozwijać sytuacja w tym kraju. Do tej pory widać, że raczej się zaostrza.
 Sądzi pan, że polski rząd obiecał coś prezydentowi Hollande'owi, czy też wyciągnął on pochopne wnioski?
Wypowiedź prezydenta Francji z Brukseli z 20 grudnia, czyli przed formalną decyzją rządu, jest jednoznaczna. On informuje dziennikarzy i media światowe, że Polacy pojadą do republiki środkowoafrykańskiej, bo uzyskał takie zapewnienia. To nieścisłość i poważny znak zapytania. Przecież stosowna decyzja powinna zapaść po posiedzeniu rządu oraz opinii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Jest przecież znana procedura wysyłania polskich żołnierzy za granicę. Bez jej wypełnienia decyzja o wysłaniu polskich wojsk gdziekolwiek nie powinna być ogłaszana przez prezydenta innego kraju.

W debacie publicznej dotyczącej Iraku czy Afganistanu padało wiele pytań, jakie interesy pchają nas na misje, kto za misje płaci. Co wiadomo o misji afrykańskiej?
Jako obywatele oraz parlamentarzyści nie wiemy, pod jaką flagą będą występować nasi żołnierze, kto będzie nimi dowodził, kto będzie ponosił koszty, ani jakie interesy powodują, że decydujemy się wysłać wojska do republiki środkowoafrykańskiej. Taka misja, w wyniku której obywatele naszego kraju, żołnierze Wojska Polskiego, mogą zginąć powinna być omówiona w parlamencie.
Rozmawiał Stanisław Żaryn

3.
Fot. PAP/Radek Pietruszka; Willwal/Wikipedia.org na lic. GNU; PAP/Jacek Turczyk
 Ważnym tematem w polityce międzynarodowej od jakiegoś czasu są słowa premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, który zapowiadając zmiany w polityce socjalnej mówił o obcinaniu zasiłków dla polskich dzieci. W reakcji na tę wypowiedź prezes Jarosław Kaczyński wysłał list do Londynu i rozmawiał z brytyjskim premierem. Również Donald Tusk odbył z nim rozmowę. Obaj protestowali przeciwko stygmatyzowaniu Polaków. Czy to aby nie przesada? Czy wypowiedź Camerona należało tak mocno odeprzeć?
Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog specjalizujący się w tematyce międzynarodowej: Myślę, że ta sprawa ma znacznie większe znaczenie wewnątrz kraju, niż dla istoty sprawy. Premier Cameron zależy od wyborców brytyjskich, a nie polskich, a Wielka Brytania nie jest podatna na naciski Polski. Sytuacja stała się poważniejsza ostatnio, gdy pojawiły się doniesienia o podobnym stanowisku Niemiec. Tam nikt Polaków nie wymieniał, ale dla istoty sprawy to stanowisko jest bardzo ważne. Jeśli powstanie koalicja niemiecko-brytyjska dotycząca zasiłków dla imigrantów, to ona będzie miała możliwość przeforsowania rozmaitych postulatów wewnątrz Unii. Tym bardziej, że inne państwa zapewne chętnie poparły by takie postulaty.
 Można mieć pretensje do Camerona, który nie chce płacić zasiłków obywatelom innych państw? Jak oceniać pomysły, o których mówił?
Te plany można oceniać w dwóch płaszczyznach. Po pierwsze można na to spojrzeć w sposób „godnościowo-narodowy”. Wskazanie Polaków, jako winnych złego wydawania pieniędzy z brytyjskiego budżetu, wymagało odporu. W mojej ocenie całą akcję uruchomił prezes Jarosław Kaczyński, który rozmawiając na ten temat z Cameronem zmusił do reakcji rząd. Wiemy, że nasze władze nie na takie kwestie, godzące w dobre imię Polski i Polaków nie reagowały. Wspomnę jedynie o milczeniu ws. używania sformułowania „polskie obozy śmierci”. W takich sytuacjach nie było reakcji. Fakt, że teraz jest, sugeruje, że mamy do czynienia raczej z rywalizacją partyjną w samej Polsce.
 Mówił pan o dwóch płaszczyznach? Jak oceniać merytorycznie pomysł Camerona? Jakie polityczne skutki może mieć?
Propozycje i plany brytyjskiego premiera nie są jednoznaczne. Jeśli podjęte zostaną skuteczne próby ograniczenia w Unii swobody i otwartości rynku pracy, to będzie istotne uderzenie w zasady integracji europejskiej. W związku z tym należy to na razie oceniać i omawiać raczej hipotetycznie. To nie jest wysoce prawdopodobna zmiana, choć obecnie nie jest już wykluczona. Jeśli takie rozwiązania weszłyby natomiast w życie mogłoby to oznaczać dyskryminację obywateli nowych państw członkowskich. Z drugiej strony dla Polski może to oznaczać utrudnienie migracji zarobkowej, co będzie skutkowało wzrostem bezrobocia i napięcia w kraju. To z kolei wzmocni prawdopodobieństwo głębokich zmian politycznych, bowiem więcej ludzi będzie oczekiwało zmiany sytuacji w kraju, a nie będzie szukało swojej szansy za granicą. Skutki omawianych zmian są więc niejednoznaczne. Gdyby te propozycje zaczęły obowiązywać mielibyśmy cofnięcie procesu integracji europejskiej oraz utrudnienie warunków emigracji.
Zatrzymanie migracji może być problemem nie tylko dla tych krajów, z których ludzie wyjeżdżają, ale również tych docelowych. Czy ktoś inny przyjedzie na ich miejsce?
To kolejny argument pokazujący, że wejście w życie tych rozwiązań jest wątpliwe. Przecież cała Europa boryka się z problemem demograficznymi. Imigracja młodzieży do danego państwa jest dla niego zjawiskiem niekorzystnym. Szczególnie, gdy są to ludzie łatwo asymilujący się. Alternatywą dla obywateli krajów Unii są z kolei ludzie spoza kręgu kultury europejskiej. Chłodno kalkulując państwa europejskie nie powinny być zainteresowane zmianą antymigracyjną. Takie pomysły należy traktować jako pewną grę niemieckich czy brytyjskich władz, które mają swoich wyborców. To wszystko jest głównie polityczną grą wobec opinii publicznej.
 Przepływ osób to jeden z fundamentów Unii i projektu integracji. Czy ta gra polityczna, o której pan mówi, nie oznacza jednak, że w brytyjskich czy niemieckich elitach trwa dyskusja, jak integracja ma dalej wyglądać?
Póki mieliśmy do czynienia jedynie ze słowami Davida Camerona sądzę, że trudno to było nazwać europejską debatą. Doniesienia o podobnych pomysłach Niemiec są z kolei zbyt świeże, żeby oceniać je oraz skalę tego zjawiska. Gdyby okazało się, że rząd Niemiec przyjmie takie postulaty jako swój program, z odpowiednimi ramami ustawowymi i pomysłem ustawodawczym, to rzecz zacznie być poważna. Na razie mamy do czynienia z odległymi sygnałami.
Rozmawiał Stanisław Żaryn

4.
zdjecie
Jerzy Małyszko/Nasz Dziennik
Środa, 8 stycznia 2014 (ND)
Horrendalną karę pieniężną ma zapłacić Bolesław Daszkiewicz, dyrektor administracji Samorządu Rejonu Solecznickiego, za dwujęzyczne tablice umieszczone w rejonie solecznickim, w którym żyje około 80 proc. Polaków.
Wileński Sąd Okręgowy orzekł w tej sprawie przed świętami Bożego Narodzenia. Na wykonanie wyroku dyrektor Daszkiewicz ma miesiąc.
Portal Kresy.pl wyjaśnia, że Polak ma do zapłacenia 43 400 litów (12 tys. 569 euro) oraz 100 litów (ok. 30 euro) za każdy dzień zwłoki w wykonywaniu orzeczenia sądu. Kwota ta jest 87 razy wyższa niż grzywna, którą nałożył sąd pierwszej instancji.
Sprawa ciągnie się od czterech lat. We wrześniu 2008 roku sąd orzekł, że dyrektor administracji Samorządu Rejonu Solecznickiego ma w ciągu miesiąca usunąć z budynków rejonu tablice z nazwami ulic w języku polskim i litewskim.
„Samorządowiec niejednokrotnie podkreślał, że nie dysponuje narzędziami do wyegzekwowania od mieszkańców usunięcia tabliczek z prywatnych posesji” – wyjaśnia portal Kresy.pl.
W marcu 2013 roku Sąd Dzielnicowy Rejonu Solecznickiego, pierwszej instancji, orzekł, iż Daszkiewicz ma zapłacić karę pieniężną w wysokości 500 litów za niewykonywanie orzeczenia sądu z 2008 roku. Ponadto sąd wyznaczył nowy termin na wykonanie orzeczenia. Miałoby to nastąpić w przeciągu trzech miesięcy.  Sąd Dzielnicowy Rejonu Solecznickiego alternatywnie zaproponował Polakowi wnioskować o zmianę trybu wykonania orzeczenia.
Kresy.pl wyjaśniają, że orzeczenie Wileńskiego Sądu Okręgowego wydane 23 grudnia ubiegłego roku uchyla orzeczenie sądu pierwszej. Sąd nie przyjął tłumaczenia Daszkiewicza, który podkreślał w trakcie rozprawy, że orzeczenie sądu z 2008 roku zostało wykonane. Tablice z dwujęzycznymi nazwami ulic z budynków będących w gestii samorządu zostały usunięte. Kresy dodają, że dyrektor administracji Samorządu Rejonu Solecznickiego kolejny raz wskazał, że tablice które pozostały, znajdują się na prywatnych posesjach. Ich właściciele nie wyrazili zgody na usunięcie dwujęzycznych tablic.

5.
Nie jest odkryciem, że ostatnie wypowiedzi premiera Camerona obliczone są na  politykę wewnętrzną, zbliżające się wybory i planowane na 2017 r. referendum w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii w UE. Szef brytyjskiego rządu boi się odpłynięcia części konserwatywnego elektoratu podatnego na narodowe i jednocześnie na antyunijne hasła.
Stąd zaostrzony kurs i bicie w tych, którzy sami obronić się nie mogą – mieszkających w Wielkiej Brytanii imigrantów w Europy Wschodniej – będących jednym z owoców jednoczącej się Europy.  To tyle łatwy, co propagandowo klasyczny w takich sytuacjach cel.Dlaczego jednak Cameron uczepił się Polaków?
Wielka Brytania to dziś istny tygiel narodowości, które zaczęły napływać na Wyspy bynajmniej nie od 1 maja 2004 r. Skąd więc stygmatyzowanie jednej narodowości? Być może jest tak dlatego, że ok. dwie trzecie kwestionowanych przez brytyjskie władze świadczeń przypada na polskie dzieci (ok. 26 z 40 tys. pobierających zasiłki dzieci to Polacy).
Cameron chce się więc pokazać jako premier, który precyzyjnie namierzył winowajców. Może jest też tak, że szef brytyjskiego rządu wie, że może sobie na takie słowa w stosunku do Polaków pozwolić. Ma przecież świadomość, że miękkie polskie władze zareagują co najwyżej twitterowo lub telefonicznie, albo w ogóleCiekawe, że pierwszy na słowa niesłusznej krytyki zareagował będący od sześciu lat bez realnej władzy Jarosław Kaczyński.
To już kolejny po Ukrainie raz, kiedy opozycja przejmuje stery polskiej polityki międzynarodowej  i może dlatego Cameron o sprawie rozmawiał najpierw z szefem PiS-u a nie z premierem Tuskiem. Obawiam się jednak, że w sumie paskudne potraktowanie przez Brytyjczyków ciężko pracujących na Wyspach Polaków, może mieć w sobie coś jeszcze. Że w lekceważących wypowiedziach anglosaskiego polityka odbija się to, co wielu z nas przeczuwa, że i tak wcześniej czy później musi przyjść. Że oto mamy kolejne zapowiedzi tego, jak zaczynają nas traktować inne państwa. Po Smoleńsku. Bo, że wydarzenia z 10/04 i późniejsza niemoc polskiego państwa rzutują na naszą pozycję na arenie międzynarodowej, nie trzeba nikogo przekonywać. Jeśliby tak było, nie byłaby to dobra wiadomość. Niestety, świat nie jest znów taki duży, Anglosasi zaś to prosto myślący naród…

6.
zdjecie
J.Małyszko/Nasz Dziennik
Wtorek, 14 stycznia 2014 

Z posłem Arturem Górskim (PiS), wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Parlamentarnego Sejmu i Senatu RP i Sejmu Republiki Litewskiej, rozmawia Maciej Walaszczyk

Urzędnik, Polak, który nie nakazał demontażu polskojęzycznych tablic, musi zapłacić 14 tys. euro kary. Z własnej kieszeni. Taką karę 23 grudnia zasądził wileński sąd. Władze rejonu solecznickiego uważają, że represje wobec Polaków osiągnęły apogeum. Od tej decyzji nie ma już odwołania?

– Decyzja sądu to właśnie wyrok odwołania. Sąd, rozpatrując decyzję sądu niższej instancji, stokrotnie podniósł wysokość kary. Sam premier Litwy złapał się za głowę, gdy dowiedział się o tym wyroku. Ponieważ kara była zasądzana na wniosek urzędnika związanego z poprzednią ekipą, z nieprzychylnymi Polakom konserwatystami, jest powszechne przeświadczenie, że to orzeczenie sądu jest na zamówienie polityczne, ma skłócić Polaków i Litwinów, a w konsekwencji doprowadzić do opuszczenia koalicji rządzącej przez polskich posłów.

Dlaczego Polacy powinni mieć prawo do posługiwania się polskimi nazwami topograficznymi?

– W całej Europie mogą. Takie prawa gwarantuje Konwencja ramowa Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych, ale również traktat między Republiką Litewską a Rzeczpospolitą Polską o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy. Litwini mieszkający w Polsce mają podwójne nazwy ulic i miejscowości tam, gdzie stanowią zwarte skupiska. Zgodnie z unijnym prawem można używać języka mniejszości, jeśli mniejszość stanowi minimum 20 proc. populacji na zwartym terytorium. Kara dotyczy rejonu solecznickiego, gdzie Polacy stanowią 80 proc. mieszkańców.

Jaki wpływ na tę sytuację mogą mieć polscy przedstawiciele w instytucjach litewskich, AWPL przecież współrządzi Litwą?

– Trwają prace nad ustawą o mniejszościach narodowych, w których uczestniczą polscy posłowie. Problem polega na tym, że są zostawieni sami sobie, nie mają wsparcia ze strony Polski, ze strony polskiego rządu. Polski rząd już dawno powinien domagać się stanowczo od Litwy przyjęcia takiej ustawy. Jej brak powoduje, że sądy i urzędnicy dowolnie interpretują przepisy prawa, ale zawsze niekorzystnie dla Polaków. Poprzedni rząd i Sejm zostawili wiele niekorzystnych dla mniejszości rozwiązań, choćby w oświacie. Polscy przedstawiciele w litewskim Sejmie próbują minimalizować negatywne konsekwencje obowiązującego prawa. Oni po prostu toczą walkę o utrzymanie polskości na Litwie, o swoje prawa jako mniejszości. A rząd w Warszawie, niestety, dość biernie się temu przygląda, bo nie chce psuć relacji polsko-litewskich.

Przedstawiciele AWPL podczas uroczystego posiedzenia Sejmasu poświęconego odzyskaniu niepodległości przez Litwę w trakcie przemówienia Vytautasa Landsbergisa opuścili salę posiedzeń. Jak Pan ocenia takie gesty?

– Musieli zaprotestować, gdyż nie godzą się na nierówne traktowanie jako obywatele państwa litewskiego. Są lojalnymi obywatelami, wspólnie budują Litwę, a są traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Kary finansowe za język polski to wierzchołek góry lodowej. Polacy spotykają się z dyskryminacją i szykanami w wielu obszarach życia. Mówi się rodzicom, że jeśli ich dzieci skończą polskie szkoły, to znajdą gorszą pracę albo wcale. Warunkiem zatrudnienia Polaka w litewskiej szkole jest posłanie tam dziecka na naukę, a nie ma w tych szkołach języka polskiego. To jest świadoma polityka lituanizacji polskiej mniejszości, na co Polacy się nie godzą i przeciwko czemu od dawna protestują.

Landsbergis jest symbolem niepodległości Litwy, ale też takiej polityki wobec mniejszości narodowych, która je dyskryminuje.

– To Landsbergis rozkręcił spiralę antypolskości w narodzie litewskim. Użył Polaków jako straszaka na swoich rodaków i zainicjował swoistą politykę rugowania Polaków z ziemi w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Wiele działek na tych terenach zwrócono nie prawowitym dawnym właścicielom i ich spadkobiercom, tylko przekazano Litwinom, których zachęcano do osiedlania się na terenach, do których były roszczenia Polaków. Także rodzina Landsbergisa jest beneficjentem tej polityki.

Solecznicki Oddział Polaków na Litwie (ZPL) postanowił ogłosić zbiórkę pieniężną na rzecz ukaranego urzędnika. Pan proponuje akcję Solidarni z Solecznikami. Na czym ona polega?

– Polacy mieszkający na Wileńszczyźnie nie należą do ludzi bogatych, rejon solecznicki jest rejonem rolniczym, jednym z najuboższych na Litwie. Tych ludzi nie stać na płacenie takich kar. Zaapelowali o wsparcie finansowe do Polaków w Rzeczypospolitej i my ten apel podjęliśmy, umożliwiając wyraz solidarności ponad granicami. Dlatego apeluję o wsparcie finansowe na niżej podany adres z hasłem „SOLIDARNOŚĆ”. Solecznicki Rejonowy Oddział Związku Polaków na Litwie Regon 293279770 Konto: Bank „DNB” Lietuva, NIP 40100 Rachunek LT434010044400360570. Na pewno środki te dotrą do potrzebujących i przyczynią się do utrzymania polskości na Wileńszczyźnie."

W gospodarce.


XVII wiek.
Unia realna Polski i Litwy z 1569 roku doprowadziła do powstania dużego i liczącego się w Europie państwa, które przyjęło nazwę: „Rzeczpospolita Obojga Narodów”. Powstałe państwo było niezwykle zróżnicowane zarówno społecznie jak i ekonomicznie. Już u schyłku wieku XVI zostało wystawione na wielką próbę. Rzeczpospolita Obojga Narodów stawała przed zagrożeniami, które narastały w miarę upływu XVII wieku. Układ sił międzynarodowych nie był korzystny ani dla Polski ani dla Litwy. Rosnąca w potęgę Szwecja walczyła o panowanie nad Bałtykiem i jego obrzeżami, co musiało doprowadzić do starcia z Polską. Wielkie Księstwo Moskiewskie realizowało swój program opanowania wszystkich ludów i ziem prawosławnych, co stawiało je w konflikcie z Litwą i z Koroną. Turcja po opanowaniu Węgier, kierowała ekspansję między innymi na południowe obszary Rzeczpospolitej, które były także obiektem rabunkowym tatarów. Rywalizujący z Rzeczpospolitą o dominację w Europie centralnej, lecz osłabieni przez wojnę 30-letnią Habsburgowie nie byli sojusznikami pewnymi i zaufanymi.
Na przełomie XVI i XVII wieku Rzeczpospolita była jeszcze na tyle silna by przeciwstawić się tym zagrożeniom, a nawet pokusić o ekspansję i podboje nowych ziem. W ciągu długiego panowania Zygmunta III (1587-1632) wywodzącego się ze szwedzkiej dynastii „Wazów” narastała obawa szlachty o chęć przejęcia władzy absolutnej przez króla. Polityka monarchy została powstrzymana przez zbrojny bunt szlachty- tzw. „Rokosz Zebrzydowski” z 1607r. W prawdzie rokoszanie zostali pobici i pokonani przez oddziały królewskie, lecz władca musiał zrezygnować z projektu wzmacniania swej pozycji w państwie. Dążenia Zygmunta III i jego następców do odzyskania władzy w Szwecji uwikłały Rzeczpospolitą w długotrwałe, niepomyślne konflikty zbrojne ze Szwecją, mimo iż społeczeństwo nie akceptowało również tej części politycznego programu dynastii Wazów. Zygmunt III został zdetronizowany w protestanckiej Szwecji kilka lat po odziedziczeniu tamtejszego tronu. Stało się to bezpośrednią przyczyną wojny Szwecji z Rzeczpospolitą trwającej z przerwami od 1600 do 1629r.W wojnie tej Polska i Litwa utraciły cześć Inflant, a Szwecja przez pewien czas kontrolowała również Pomorze, nakładając na tym terenie wysokie cła. Gdy w Polsce pojawił się Dymitr Samozwaniec, podający się za następcę tronu moskiewskiego, natychmiast otrzymał pomoc zbrojną magnatów, a ich działania doprowadziły Rzeczpospolitą do wojny. Po zwycięstwie Stefana Żółkiewskiego pod Kłuszynem (1610r.) armia Polska wkroczyła do Moskwy. Niestety był to jednak sukces nietrwały, gdyż w Rosji wzmagał się opór przeciw obcym rządom. Nowym carem został Michał Romanow, który zapoczątkował nową dynastię-„Romanów”. Rozejm z 1619r. pozostawił przy Rzeczpospolitej Smoleńsk. Zatwierdził to pokój w Polanowie –1634r. 
Na południowo-wschodnich granicach Rzeczpospolitej Polska rywalizowała z Turcją o wpływy w Mołdawii. Niefortunna wyprawa zbrojna do Mołdawii zakończyła się klęską pod Cecorą w 1620r. Poległ tam Stanisław Żółkiewski. Wykorzystując sytuację, Turcja skierowała na Rzeczpospolitą potężną armię zatrzymaną jednak przez hetmana litewskiego Karola Chodkiewicza w bitwie pod Chocimiem w 1621r. W wojnach z Turcją po stronie polskiej odznaczały się oddziały Kozaków. Był to lud zamieszkujący dolny bieg Dniepru na Zaporożu, który odznaczał się dzielnością i walecznością. Syn Zygmunta III, król Władysław IV (1632-1648) zamierzał rozładować narastające napięcie przez przyłączenie Kozaków do planowanej wojny z Turcją. Opór szlachty przeciw wojnie, a potem śmierć króla uniemożliwiły realizacje tych planów. W 1648. wybuchł wielki bunt Kozaków. Na jego czele stanął Bohdan Chmielnicki. Nieudolnie prowadzone wojska Rzeczpospolitej poniosły klęskę. Do Kozaków przyłączyło się chłopstwo Ukrainy- bunt przemienił się w społeczne i narodowe powstanie przeciwko polskiej władzy. Wybrany królem trzeci monarcha z dynastii Wazów- Jan Kazimierz (1648-1668) próbował pertraktować z Bohdanem Chmielnickim. Armia kozacka podeszła aż pod Lwów, dewastując zdobyte ziemie, zabijając szlachtę, a w miastach mordując ludność żydowską. Dwie armie rosyjskie wkroczyły na tereny Rzeczpospolite - jedna z nich zajęła Wilno, a druga, wspomagana przez Kozaków, uderzyła na Ukrainę. W tej niesłychanie trudnej sytuacji na Polskę i Litwę „najechały” dodatkowo wojska szwedzkie (1655). Ujawniła się wtedy słabość militarna Rzeczpospolitej. Armia stała była nieliczna i słabo wyszkolona. W wypadku wojen sejm uchwalał nadzwyczajne podatki i organizował wojska zaciężne, a w razie największych niebezpieczeństw król zwoływał pospolite ruszenie szlachty. Przeciw Szwedom atakującym Wielkopolskę od strony Pomorza skierowano pospolite ruszenie szlachty, która wobec potężnej armii przeciwnika dość szybko skapitulowała. Na Litwie hetman wielki Janusz Radziwiłł uznał władzę króla szwedzkiego Karola Gustawa. W ciągu kilku miesięcy wojska szwedzkie zajęły większość ziem polskich. Padła Warszawa i Kraków. Król Jan Kazimierz uciekł z Polski na Śląsk. Nagły upadek Rzeczpospolitej naruszył tak dalece stosunek sił w Europie na korzyść Szwecji, że Polska otrzymała pomoc dyplomatyczną, finansową i militarną ze strony cesarstwa, a Moskwa zaprzestała działań wojennych. W samej Rzeczpospolitej, którą Szwedzi traktowali jak zdobycz wojenną i niemiłosiernie rabowali, narastał zbrojny opór. Szlachta, mieszczaństwo a także chłopi (po raz pierwszy w takiej skali w dziejach polskich) organizowali oddziały partyzanckie. Najazd Szwedów na jasnogórski klasztor, rozpalił uczucia religijne Polaków. Jego pomyślna obrona stała się hasłem do silniejszego oporu. Największą sławę jako dowódca zdobył Stefan Czarniecki. Działania wojenne na ziemiach polskich toczyły się w 1656 roku ze zmiennym szczęściem. Karol Gustaw, któremu oparł się Gdańsk, zdołał przeciągnąć na swoją stronę polskiego lennika, elektora brandenburskiego, Fryderyka Wilhelma. W 1657 roku wojnę z Polską prowadziła koalicja szwedzko-brandenburska oraz wojska Siedmiogrodu i Kozacy; Rzeczpospolita uzyskała natomiast wsparcie Cesarstwa i Danii. W decydującym momencie wojny Fryderyk Wilhelm powrócił na stronę Polski i Litwy – jednakże za cenę rozwiązania stosunku lennego. Szwedzi zostali z Polski wyparci, wojska siedmiogrodzkie osaczone i zmuszone do kapitulacji. W maju podpisano pokój polsko-szwedzki w Oliwie na mocy którego przyjęto przedwojennego „status quo”. „Odżyła” wprawdzie wojna z Moskwą, lecz armia jej została pobita przez Stefana Czarnieckiego i Jerzego Lubomirskiego pod Cudnowem (1660) oblężona i wzięta do niewoli. Pokonano także Kozaków. Wobec narastających trudności wewnętrznych zawarto z Rosją rozejm w Andruszowie (1667) Moskwa uzyskała Smoleńsk, Ukrainę lewobrzeżną oraz na okres dwóch lat Kijów. 
W 1672r. armia kozacko-tatarsko-turecka wkroczyła na Podole. Mimo sukcesów hetmana Jana Sobieskiego, wojna zakończyła się szybko i haniebnie. Zawarto pokój w Buczaczu w 1672 roku: Rzeczpospolita odstąpiła Turcji część Ukrainy i Podole, a także zgodziła się płacić coroczny „haracz” sułtanowi. Sejm nie ratyfikował traktatu, uchwalił podatki na wojsko, które w 1673r. zwyciężyło Turków pod Chocimiem. Dowodzący w bitwie hetman Sobieski został królem polskim. W 1676 r. król wytrzymał długotrwałe oblężenie wojsk tureckich w warownym obozie pod Żurawnem i zmusił Turcję do zawarcia rozejmu, dzięki któremu Rzeczpospolita nie musiała już płacić haraczu. Nie udało się jednak zmusić przeciwnika do odstąpienia zagrabionych wcześniej terytoriów. Skłoniło to Jana III do zawarcia sojuszu z Austrią. Gdy w 1683 r. armia turecka pod dowództwem wezyra Kara Mustafy wyruszyła na Wiedeń, król poprowadził wojska polskie na pomoc oblężonemu Wiedniowi. Wielkie zwycięstwo wojsk polskich zostało przyjęte z entuzjazmem w całej Europie. Polska walczyła w ramach tzw. Ligi Świętej (Austria, Wenecja, papiestwo) utworzonej z inicjatywy króla Jana III Sobieskiego. Wojna trwała jeszcze aż do 1699 r. i zakończyła się pokojem w Karłowicach, który przywrócił Polsce utracone ziemie. Wojny toczone przez Rzeczpospolitą w XVII w. pociągnęły za sobą tragiczne konsekwencje. Początkowo były to starcia pograniczne, przebiegające dla Rzeczypospolitej raczej zwycięsko. Jednak w miarę upływu czasu były one coraz trudniejsze i przynosiły coraz większe straty. W tym czasie miała miejsce wojna z Kozakami, “Potop” szwedzki i wojna z Rosją o Ukrainę. Straty, jakie poniosła 
w owym czasie Rzeczpospolita były trudne do nadrobienia. Polska straszliwie 
zrujnowana i wyludniona, nie tylko przez walki, ale przede wszystkim przez rabunki obcych i własnych armii. Wojną towarzyszyły choroby i głód. W rezultacie ludność, która przed 1645 rokiem wynosiła ok. 10 mln, w końcu wieku zmniejszyła się do 6 mln. Wyludnienie i zubożenie kraju uderzyło w armię, na którą brakowało środków. Wyprawa wiedeńska Jana III Sobieskiego była ostatnim sukcesem militarnym Rzeczypospolitej. Wojny w XVII wieku wywołały wzrost uczuć religijnych katolickiej większości społeczeństwa Rzeczpospolitej - toczono je z sąsiadami innych obrządków i wyznań. Zniszczone były miasta, kopalnie, zabudowania wiejskie, pola uprawne, zasiewy. Ziemia leżała odłogiem, wobec braku ludzi do pracy i niedoboru narzędzi. Plony spadły o około połowę, skurczył się eksport, pieniądz stracił wartość, a odbudowa gospodarki następowała niezwykle wolno. Kurczenie się rynku wewnętrznego utrudniało rekonstrukcje całkiem już podupadłych miast. Na tle niedostatku wzrastały napięcia społeczne. Wprawdzie Jan Kazimierz, ceniąc walkę chłopów z najazdem szwedzkim, złożył „śluby lwowskie” (1656), obiecując dbać o los tego stanu, jednakże po wojnach wyzysk chłopstwa wzrósł. Masowy wyrób wódki zbożowej stał się nowym sposobem eksploatacji wsi. Kryzys objął także instytucje państwowe. Osłabieniu uległa rola polityczna szlachty i to nie w wyniku zmiany praw, lecz wobec zubożenia i utraty niezależności. Wykorzystując system klienteli przewagę uzyskała magnateria. Dbając głównie o potęgę własnych rodów, wywierali oni negatywny wpływ na państwo. W poprzednich stuleciach królowie umieli zmusić najbogatszych obywateli do posłuszeństwa. Za panowania Zygmunta III Wazy nastąpiła niekorzystna odmiana. Zaraz po wstąpieniu na tron, król zraził do siebie szlachtę. Domagano się ograniczenia władzy monarszej i przestrzegania zasad tolerancji religijnej. Wszystko to doprowadziło w drugiej połowie XVII w. do systemu rządów zwanego oligarchią magnacką. Niestety na skutki takiego stanu rzeczy nie trzeba było czekać długo. Magnaci dla własnych korzyści przekupywali posłów, co ograniczało rozwój ustrojowy i gospodarczy Polski. Magnackie fortuny zaczęły gwałtownie rosnąć po przyłączeniu Ukrainy do Korony. Głównym celem magnatów była zwykle potęga własnego rodu: zdobywali zaszczytne tytuły i powiększali własne majątki. W 1652 roku po raz pierwszy zerwano sejm. Odtąd zrywanie sejmów powtarzało się coraz częściej, pogłębiając kryzys. Sejm miał ogromne znaczenie dla państwa, więc jego problemy oznaczały paraliż całego państwa. Coraz większe znaczenia osiągały sejmiki (przejęły funkcje wojskowe, administracyjne, finansowe), które spowodowały decentralizacje władzy państwowej. W okresie rządów magnackich upadł autorytet władzy królewskiej, zmniejszyło się zainteresowanie sprawami ogólnopaństwowymi, zrozumienie i poczucie odpowiedzialności za losy Rzeczypospolitej. Nad życiem politycznym kraju ciążyło niekorzystne „liberum veto”. W ostatnich latach panowania Jana Kazimierza upadał sejm po sejmie. W 1654r. grupa magnatów zerwała sejm w obliczu inwazji nieprzyjaciela- Szwedów- na Rzeczpospolitą. Najazd szwedzki był dla Rzeczpospolitej wielką próbą. Okazało się, że mimo wad ustrojowych i podziału społeczeństwa Polska była w stanie stawić czoło 
niebezpieczeństwu. Zabrakło jednak sił i by sprostać konfliktom wewnętrznym. Prywata i egoizm zostały przedłożone nad dobrem i sprawnym funkcjonowaniem państwa. Próby reformy podjęte w dobie „potopu szwedzkiego” i bezpośrednio po nim, zmierzające do wzmocnienia władzy wykonawczej rozbiły się o opór opozycji magnackiej. Z biegiem lat sejm tracił swe znaczenie. W rzeczywistości ustrój w Rzeczypospolitej, przestarzały i niesprawny, uchodził w Europie za przykład zacofania. W czasie, gdy na zachodzie i w Rosji istniała silna władza centralna, nad Wisłą panowała anarchia. Kraje europejskie rozbudowywały armie, rozwijały rzemiosło i przemysł, a wojska polsko-litewskie były bardzo słabe, a cała gospodarka znajdowała się w ruinie. Zamęt i kryzys doprowadziły do upadku szkolnictwa wszystkich szczebli łącznie z uniwersytetami, które utraciły kontakt z Europą. Dało się to odczuć szczególnie w pierwszej połowie XVII wieku, gdy plagami społeczno-obyczajowymi stały się brak doświadczenia, pijaństwo i ksenofobia. 
Upadek państwa polskiego był dla wielu Polaków szokiem, ale z końcem wieku XVII stawał się faktem. Zadawano sobie pytanie, dlaczego do tego doszło. Owych powodów było bardzo wiele- złożyło się na to wiele decyzji i wydarzeń poczynając właściwie od śmierci ostatniego Jagiellona, Zygmunta Augusta w 1572 roku. W tym okresie Polska niejednokrotnie znajdowała się w krytycznym położeniu, a podczas najazdu szwedzkiego od zagłady uratowała ją jedynie aktywność ludności, natomiast większość szlachty i magnaterii nie rozumiała potrzeby gruntownych reform ustrojowych. Wobec kłopotów wewnętrznych, licznych wojen, trwających często równolegle, upadek państwa na arenie 
międzynarodowej był tylko kwestią czasu. Słabość państwa polskiego niesamowicie odbiła się na jego przyszłości. Już w drugiej połowie XVIII wieku nadejdą rozbiory, a Polska zniknie z mapy świata
.

Brak komentarzy: