środa, 25 grudnia 2013

Boże Narodzenie

 
Sandro Botticelli Mistyczne Boże Narodzenie
Święto Bożego Narodzenia tkwi tak głęboko w tradycji i obyczajach chrześcijańskich, że z trudem przyjmujemy do wiadomości, iż jego data nie ma najmniejszego oparcia w Biblii. Dwaj ewangeliści, Mateusz i Łukasz, nie dostarczają nam najmniejszej wskazówki, która pozwoliłaby umieścić przyjście na świat Chrystusa w konkretnym dniu konkretnego miesiąca. Dlaczego więc obchodzimy je akurat 25 grudnia?  
 Chrześcijanie pierwszego pokolenia, a w ślad za nimi ewangeliści, w ogóle nie interesowali się chronologią życia Zbawiciela. Nie wiemy, w którym roku się urodził, nie wiemy, ile lat żył, ani jak datować jego śmierć. Precyzyjnie możemy określić jedynie rok, w którym zaczął swą kaznodziejską działalność po przyjęciu chrztu z rąk Jana Chrzciciela - nastąpiło to w 15 roku panowania cesarza Tyberiusza, czyli między 1 września 27 a 1 października 28 roku n.e. (Ewangelia św. Łukasza 3,1). Tradycja przechowana w kręgu uczniów Chrystusa i ich wychowanków nie zawierała informacji pozwalających na datowanie rozmaitych epizodów z życia Mistrza. Jeśli data chrztu przetrwała, to dlatego, że Jan Chrzciciel był postacią uwikłaną w wydarzenia polityczne Palestyny, stąd Łukasz Ewangelista mógł znaleźć o nim wiadomości w tekstach niechrześcijańskich. Brak zainteresowania szczegółami natury chronologicznej żywotu Chrystusa nie jest trudny do wyjaśnienia: w oczach pierwszego pokolenia jego wyznawców były to fakty bez znaczenia, naprawdę ważna była śmierć Chrystusa, jego Zmartwychwstanie i wynikająca z nich obietnica zbawienia. Z tej perspektywy nawet data roczna kresu życia Pana nie była istotna, można ją było spokojnie ignorować. 
   Dopiero na przełomie II-III wieku owe szczegóły bez znaczenia stały się ważne dla wielu chrześcijan, zresztą nie od razu dla wszystkich. Klemens Aleksandryjski (ok. 140-ok. 215), jeden z najwybitniejszych pisarzy chrześcijańskich swoich czasów, wspomina o różnych propozycjach precyzyjnego określenia daty Bożego Narodzenia, które miało przypadać 18 lub 19 kwietnia, 29 maja lub 17 listopada. Niestety, nie wiemy, na jakiej podstawie proponowano akurat te daty. Klemens nie wskazał też, którą należy preferować. Próby osadzania w czasie wydarzeń z życia Chrystusa nie wynikały li tylko z ludzkiej ciekawości: chodziło przede wszystkim o ustalenie kalendarza świąt wspólnoty chrześcijańskiej pragnącej czcić kolejne wydarzenia biblijne. Święta zaś muszą mieć swoje daty dzienne i miesięczne.


 Zwiastowanie wg Bartolome Murilo

    Gdy Biblia nie pomagała ludziom poszukujących precyzyjnych informacji o najważniejszych datach życia Chrystusa, próbowano je ustalić w inny sposób. U podstaw różnych zabiegów chronologicznych legło przekonanie, że najważniejsze fakty z życia Zbawiciela nie mogły się zdarzyć w dniach dowolnych, przypadkowych. Poszukiwano więc dat o wartościach symbolicznych. Tak zrodził się pomysł, że Zwiastowanie (a więc Poczęcie) przypadło na ten sam dzień, w którym po latach Chrystus został zamęczony. Dla obliczenia daty jego narodzin miało to znaczenie kapitalne: dodając dziewięć miesięcy (czas ciąży) do daty Zwiastowania uzyskiwano przynajmniej przybliżoną datę przyjścia na świat. Pod jednym warunkiem - trzeba było ustalić dzienną i miesięczną datę śmierci Chrystusa, a nie był to zabieg prosty. 
   Punktem wyjścia wszelkich obliczeń była informacja podana przez św. Marka i św. Jana, że męka Pańska przypadła w piątek. Co do reszty ewangeliści nie byli zgodni. Wedle Jana był to dzień Przygotowania Paschy, kiedy w świątyni zabijano baranki na ucztę paschalną - 14 miesiąca żydowskiego nisan. Pascha, wedle Jana, przypadała więc na 15, a nie 14 nisan. Natomiast Marek, Mateusz i Łukasz są przekonani, że Ostatnia Wieczerza miała miejsce po zachodzie słońca, czyli już podczas Paschy (doba w kalendarzu żydowskim zaczyna się od zachodu słońca), podobnie proces i egzekucja. Bibliści współcześni idą zazwyczaj za świadectwem Jana, gdyż trudno przypuścić, by od schwytania Chrystusa przez pachołków do Jego śmierci zdążono przeprowadzić pełną procedurę w dniu świątecznym. W okresie namiestnictwa Poncjusza Piłata (lata 26-36 n.e.) 14 nisan przypadał w piątek w roku 27, 30 i 33. Możemy od razu wykluczyć rok 27 (za wcześnie), zastanawiając się co wybrać: 7 kwietnia 30 roku czy 3 kwietnia 33 roku. Obie daty są możliwe, choć wydaje się, że bardziej prawdopodobna jest ta pierwsza, gdyż druga jest trochę za późna. Starożytni chrześcijanie mieli jednak inne propozycje: 21, 23, 25 marca, 9, 13 bądź 19 kwietnia (nie jest dla nas jasne, na czym te propozycje opierali).

   Największym powodzeniem cieszyła się data 25 marca, choć z pewnością była nietrafna. W okresie, na który przypada koniec życia Chrystusa, ani razu Pascha obchodzona w piątek nie przypadła na 25 marca. Trudno przypuścić, aby chrześcijańscy uczeni oddający się z taką gorliwością obliczeniom dat Paschy tego nie zauważyli! Ale potrzeby mistycznej symboliki były silniejsze. Data 25 marca miała wielki atut - tego dnia przypada wszak wiosenne przesilenie Słońca! Właśnie z racji astronomicznego waloru data ta była od dawna wskazywana przez uczonych żydowskich jako data stworzenia świata (byłoby absurdem sądzić, że Bóg stwarzając świat, nie nakazał ciałom niebieskim rozpocząć ruch od początku cyklu).
   Wybór 25 marca dawał przepiękną serię zbieżnych dat: powstanie wszechświata, wcielenie Chrystusa i jego śmierć. Dziewięć miesięcy liczonych od 25 marca wskazuje nam datę 25 grudnia jako datę narodzenia Pana. A była to także data astronomicznie i symbolicznie nieobojętna: w tym dniu przypada zimowe przesilenie Słońca, co tłumaczy, że w kultach solarnych na różne sposoby uroczyście obchodzono ten dzień. Wiemy, że czczono wówczas narodziny Mitry, a także narodziny wielkiego bóstwa słonecznego Sol Invictus (Słońca Niezwyciężonego), którego gorliwym czcicielem był cesarz Aurelian (270-275). Na jego polecenie 25 grudnia ustanowiono oficjalnym świętem.

 
Grota Narodzenia Pańskiego w Betlejem
   Aurelian dążył do uczynienia z Sol Invictus najważniejszego bóstwa państwa rzymskiego i powołał do życia nowe kolegium kapłańskie, którego członkowie nosili tytuł pontifices Solis, paralelny do tytułu pontifeksów Jowisza. Wyniesienie Słońca Niezwyciężonego nie wiązało się bynajmniej z podjęciem jakichkolwiek kroków przeciwko religii tradycyjnej, a zwłaszcza nie naruszało centralnej w niej pozycji Jowisza Kapitolińskiego. W ówczesnej religii pogańskiej kwitł swoisty monoteizm, współistniejący z kultem politeistycznym: istniało tylko jedno wielkie bóstwo, a inni bogowie jawili się jako jego imiona, wcielenia - postacie, które należało czcić wedle obyczajów przodków.

   Chrześcijanie mogli spokojnie wykorzystać to święto mimo jego pogańskiej przeszłości, gdyż Chrystus był określany mianem Słońca Sprawiedliwości. Zgodnie z proroctwem Malachiasza (V wiek p.n.e.), interpretowanym jako zapowiedź przyjścia Chrystusa: "Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach. Wyjdziecie swobodnie i będziecie podskakiwać jak tuczone cielęta" (3, 19-20).

   Dość często historycy późnej starożytności podejrzewają ludzi kierujących gminami chrześcijańskimi o chęć zastąpienia, a przynajmniej przysłonięcia tego popularnego i ważnego święta pogańskiego. Znamy przykłady, kiedy utworzenie święta chrześcijańskiego miało na celu zwalczanie religii pogańskiej, której wyznawcom odbierano okazję do organizowania świątecznych obchodów. Jednak Boże Narodzenie nie zostało umieszczone 25 grudnia z takich powodów. Zbieganie się w czasie święta słonecznego z końcem ciąży Marii, wyliczonym dzięki przyjęciu daty poczęcia, posiadającej także walor astronomiczny (pierwsza wiosenna pełnia Księżyca), musiało być w oczach tych, którzy owe kalkulacje czynili, silnym dowodem na rzecz prawdziwości uzyskanych wyników. Zwróćmy też uwagę, że chrześcijanie nie przejmowali się pogańską przeszłością święta, nie mieli antypogańskiej obsesji, nie obawiali się "skażenia" własnego święta przez pogańskie zaszłości. W późniejszych czasach pamięć o tym, że kiedyś w tym dniu święcono narodziny Mitry czy Niezwyciężonego Słońca, uległa zatarciu, ale nie był to efekt świadomych działań chrześcijan, a po prostu zanik pamięci o pogańskim kulcie.

  
Tak wygląda dziś kraj, w którym urodził się Jezus z Nazaretu
25 grudnia na Zachodzie i 6 stycznia na Wschodzie.

   25 grudnia nie był jedyną datą narodzin Chrystusa, jaką proponowano w późnej starożytności. Drugą, konkurencyjną, był 6 stycznia, święto o bardzo powikłanej i nie do końca znanej historii. Wiemy, że po raz pierwszy ta data pojawiła się w środowisku sekty gnostyckiej zwolenników Bazylidesa (działał w Aleksandrii w latach 120-145) jako data chrztu Chrystusa. Znacznie później, w nieznanych okolicznościach, zaakceptowała ją znaczna część kościołów (przede wszystkim na Wschodzie) także jako datę Epifanii, czyli objawienia boskiej natury Chrystusa (to właśnie w czasie chrztu odezwał się głos z niebios: "Tyś jest syn mój umiłowany, w Tobie mam upodobanie" - Ewangelia św. Marka (1,11). Święto miało skomplikowane dzieje: dodano do niego inne ważne wydarzenia z dziejów Zbawiciela: pokłon Magów, pojawienie się Gwiazdy Betlejemskiej, a także, co dla nas istotne, Boże Narodzenie. 6 stycznia zyskał na popularności dopiero w IV wieku na Wschodzie, a później na Zachodzie.

   Zwyczaj uroczystego święcenia 25 grudnia jako dnia narodzin Jezusa powstał w Rzymie u schyłku III lub na początku IV wieku. Jego pierwsze świadectwo znajdziemy w zbiorze dokumentów zwanym Chronografem z 354 roku, a dokładniej we wchodzącym w jego skład i powstałym ok. 336 roku kalendarzu liturgicznym. Recepcja święta poza Rzymem przypada na drugą połowę IV wieku: wiemy, że w Kapadocji, krainie w Azji Mniejszej, obchodzono je jeszcze przed 380 rokiem. W 380 roku Grzegorz z Nazjanzu odprawił uroczyste nabożeństwo w Konstantynopolu, a w 386 roku Jan Chryzostom - w Antiochii. Ale w Egipcie u schyłku IV wieku ciągle jeszcze umieszczano Boże Narodzenie 6 stycznia. Data 25 grudnia zostanie przyjęta w Aleksandrii dopiero w 432 roku, w Jerozolimie jeszcze później - w 439 roku. Afrykański pisarz Optat z Mileve (zmarł ok. 400 roku) wspomina o wspólnym święcie 25 grudnia na pamiątkę pokłonu Magów i Rzezi Niewiniątek. Z tej wyliczanki wynika, że Kościół w początkach V wieku zachował lokalne odmienności liturgicznego kalendarza. Nie na długo: Boże Narodzenie jeszcze w V wieku stało się jednym z najważniejszych świąt chrześcijańskiego świata, usuwając w cień (choć nie wszędzie) święto 6 stycznia. 


zdjecie


Wtorek, 24 grudnia 2013 (ND) 

Niech to będzie niczym film o dawnych wiekach. W czasie zimowym, kiedy wieje mroźny północny wiatr akwilon – czyli w porze roku, o której sarmacki wieszcz Kasper Miaskowski rymował:
Gdy ostrym Akwilonem ścinają się wody,
Że rzeki i jeziora śklane zwiążą lody:
Gdy bydło z gołych lasów do obory pędzi,
A śnieg biały upadnie głębiej
niż na piędzi… …ludzie świeccy nie próżnują: Kto myśliwy,
po śniegu zwierza z charty tropi,
Nasz starzec
przy kominie grzanki w piwie topi… …jak pisał inny sarmacki wieszcz Wacław Potocki. Ale nie próżnują też sarmackie panny siostry za klasztorną kratą. Wstają przed świtem, by zaśpiewać: Hejnał siostry moje świta,
Pan Jezus do nas zawita,
Jeśli go przyjmiemy, pyta. Idą do chóru, modlą się, medytują, śpiewają swoje „Godziny” i wracają do klasztoru. Jest ich – co za traf! – ewangeliczny tuzin. A że rozedniało na dobre, zacierają drobne ręce i biorą się do pracy. Jest może połowa osiemnastego wieku, dzień tuż przed Wigilią… a może i Wigilia. Marta i Klara kucharzą, prasowanie przypadło Eufrozynie i Marynie, praniem zajmuje się Frozyna, Beata zamiata, Jadwiga dogląda obórki. Młoda siostra Anna usługuje zaś najstarszej, zniedołężniałej Agacie. Matka przełożona dozoruje. Pozostałe – biorą pióra w dłonie.

Kolęd zakonnych pisanie circa AD 1750

Teraz Wiktoryja, która jest kantorką klasztoru, komponuje muzykę; inne – Februchna, Maryna, Krystyna i Róża, którym nie naznaczono na dziś cięższych zadań – jedynie piszą albo przepisują słowa kolęd. Zadanie takie bywa prawdziwą pracą, ale bywa i świątecznym wytchnieniem. Jeszcze jako nowicjuszki siostry musiały obowiązkowo spisywać swoje medytacje; czasem i w formie udatnych, rymowanych strof.
Niektóre nie porzuciły już potem pióra – i po złożeniu ślubów nadal rymują. Każda przecież stara się skompletować dla siebie własny śpiewnik, żeby w swojej celi móc się „świątobliwie weselić albo sobie nieco wytchnąć… śpiewać pieśni duchowne albo psalmy”.
Zresztą wedle ustaw zakonnych pannom siostrom w dzień świąteczny wolno „obracać czas naznaczony do roboty na pisanie, czytanie, składanie pieśni duchownych i tym podobne rzeczy; to się rozumie dla tych, które by do tego miały chęć i talent”. Więc raz z talentu i chęci, raz z obowiązku, a raz dla nabożeństwa, czy osobistego, czy też wspólnego, panieńskie pióra zapełniają karty równymi, kształtnymi literami i – niekiedy – rzędami pięciolinii. I tak oto z myślą o narodzinach upragnionego Dzieciątka siostra Marynka skomponowała:
O, perło niebieska, słodka Maryja,
Toć już Twój Synaczek rączki rozwija…
Wzrastajże, mrugajże świata zbawienie,
Azaś w sercach wzniecaj czyste płomienie,
Niech będzie z nich Bogu całopalenie. Amen. Druga siostra, Beata, znana z tego, że jej długie nogi szybko ją po klasztorze niosły – pisząc, przechodzi od anielskiej chyżości do kontemplacji:
Biegnę z rana zmordowana,
Betlejem pokaż mi Pana.
Jest w stajence przy Panience,
Święte go piastują ręce. Trzecia siostra, Anna, która ledwie co złożyła śluby i w głębi ducha nadal czuje się nowicjuszką – spostrzega, że jej wolna wola wciąż pozostaje swawolna. Matka przełożona strofuje ją, że przypomina wołki z klasztornej obórki, którym siostra Jadwiga aż nazbyt pozwala hasać. Więc siostra Anna komponuje ku własnej przestrodze „Wołki duchowne”: Woły moje, woły moje,
Wszystkie wnętrzne siły,
Nie chodźcie tam, nie chodźcie tam,
Kędyście błądziły.
Trzeba w insze lasy,
Z naturą w zapasy. „Z naturą w zapasy”. No tak, panny pochodzące ze szlacheckich rodów muszą zmagać się w klasztorze z własną szlachecką „naturą”, trzymać z dala od „dworu” i „pysznego humoru” (bo pycha, jak wiadomo, to źródło wszelkich innych grzechów). Anna pisze wprost: „nie chodźcie za wrota,/ gdzie niemiła cnota”. I tak, po kolei idąc, dla każdej panny znajdzie się jakaś odpowiednia kolęda. Kucharzące Klara i Beata, które teraz kucharzą, ale które kuchni bodaj nie lubiły („woły moje… nie chodźcie do kuchnie… gdzie co złego cuchnie...”), otrzymały od siostry Teofili kolędę taką: Pomaga Bóg, bodajś zdrowa
Kuchareczko Jezusowa.
Gotujże Mu dobrze… Niechże, powiada siostra Teofila, nasze Jezusowe Kuchareczki gotują dla nas jakby dla Jezusa, serwując Mu to jedynie, co Jego „Matusia kazała” i co sam Jezusek „akceptuje”. Akceptuje zaś „Dobrą wolę i pragnienie/ Kochać go nad swe zbawienie”, następnie „Serce czyste i skruszone,/ Ogniem miłości pieczone”, do którego dołączyć trzeba „cierpliwości worek”. To na główne danie. Na deser zaś (czyli na „wety”) „milczenie,/ Woli umartwienie”. Wedle zakonnej reguły.

Kolęd niezakonnych przekazywanie

Ale część panien dobrze jeszcze pamięta „ze świata” inne słowa. Jest okazja, aby i te pieśni przelać na papier, uwiecznić. Dajmy na to, cierpienia brzemiennej. Siostry raczej nie wiedzą o nich z własnego doświadczenia, chyba że te, które są eksmężatkami. Czyżby dlatego pióro siostry Krystyny przepisało starą, znaną już wcześniej kolędę, w której Matka Boska narzeka… na samego świętego Józefa? To oczywiście zaledwie licentia poetica, bo święty Józef był wzorem małżonka, ale w popularnej kolędzie, której nie będzie się śpiewało w świątyni, lecz tylko w refektarzu – pobożny dowcip uchodzi. Zwłaszcza jeśli wzrusza, podkreślając rodzicielski trud Matki Bożej:
Pomału Józefie,
Pomaluśku proszę.
Widzisz, że ja nie mogę
Bieżeć tak prędko w drogę. Wyrozumiej, proszę,
Wszak widzisz co noszę,
W mym żywocie mam Boga,
Przeto mi przykra droga.

Kołysanie Dzieciątka

Ale czas już, czas! Słońce zaszło, dzwonek wzywa, Wiktoria i Februchna intonują kompozycję siostry Róży:
Pójdźmy siostrzyczki do żłobu Pańskiego,
Pójdźmy z pieśniami chwalić Pana swego! Podrywają się z miejsc – każda wywołana po imieniu, każda z własną rolą. Tylko biedna Agata i usługująca jej Anna będą musiały zostać w swoich celach. Inne ustroją teraz żłóbek i będą adorować Dzieciątko Jezus. Ten pradawny obyczaj praktykowano w wielu sarmackich klasztorach. Siostry pod przewodem matuchny, czyli matki przełożonej, udawały się w dzień wigilijny do kaplicy albo osobnej izby, albo kościoła, aby urządzić żłóbek, a potem na zmianę kołysały figurkę Dzieciątka i śpiewały nabożne kołysanki. Ruszają więc, biorą się do roboty i już wiemy, że będzie pięknie, nawet jeśli trochę pofałszują – tak jak Teofila, z której inne będą sobie po cichu żartowały. Tymczasem siostra Beata „co ma długie nogi” pierwsza dobiegnie do stajenki i ją umiecie; Maryna uściele sianeczkiem żłóbek; Eufrozyna zawczasu zagrzeje i położy na żłóbku „białe pieluszki i miękuchne poduszki”, Klara i Marta przygotują „gomółeczki” i ciepłą strawę dla Dzieciątka. Wreszcie Będzie Matuchna dziecię kołysała,
A Wiktoryjka nadobnie śpiewała
I my jej pomagajmy,
Paniątku tak śpiewajmy:
Lilaj, lilaj Dzieciąteczko,
Lilaj, lilaj Paniąteczko… I popłyną te wszystkie strofy, które panny siostry pracowicie przez Adwent przygotowywały. Szanowni Czytelnicy widzieli je powyżej. Są piękne, ale dziś mało znane. Przytaczałem je dlatego właśnie, aby odkryć przed Szanownymi Czytelnikami część tego ogromu, który wciąż powszechnie znany nie jest. Niewyczerpany, niezgłębiony skarbiec polskich kolęd, czekających na odrodzenie tradycji. No własnie… ale z drugiej strony ta tradycja wciąż ma się nieźle, mimo że zubożona. Bo obok tamtych zapomnianych kolęd dźwięczały u zakonnego żłóbka i przetrwały do dziś inne, te, które wszyscy znamy na pamięć. Czy to Eufrozyna, czy to Jagienka, czy Krystyna je zrymowały? I czy akurat wtedy – czy może raczej kilkadziesiąt lat wcześniej? W innym klasztorze? Gdy śliczna Panna Syna kołysała,
Z wielkim weselem tak Jemu śpiewała:
Lili lili laj, moje Dzieciąteczko,
Lili lili laj, śliczne Paniąteczko. Albo:
Jezus malusinki leży nagusinki,
Płacze z zimna, nie dała mu
Matusia sukiénki. Czy też: Czemże litości nie masz, Panno droga,
Żeś w liche siano uwinęła Boga?…
Lecz to dziwniejsza, że Pan ogniem bywszy,
W siano się zwinął, siana nie spaliwszy.
O, siano, siano, czemu nie gorejesz?
Czemu przynajmniej Pana nie zagrzejesz? Odśpiewawszy te nabożne kołysanki, panny siostry pobiegną na Pasterkę – i znowu będą śpiewać. A po Pasterce nastąpi jeszcze uroczystość w refektarzu. Tam już zgoła o innym charakterze, bo panny wyciągną – obok kolęd – pastorałki, skoczne i wesołe. Niektóre z nich znamy wszyscy: „Z Narodzenia Pana dzień dziś wesoły”, „W dzień Bożego Narodzenia”, „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, „Ach, ubogi żłobie”. Te powyższe nie powstały akurat za klasztorną kratą, przyszły do panien sióstr z zewnątrz. Wszakże były też panieńskie kolędy biesiadne, ba, arcybiesiadne, napisane na użytek świątecznej radości w refektarzu. Jedną z nich są znane nam już, szalone „Wołki duchowne” siostry Anny. Drugą mamy tu: „Eja, eja, po kolędzie, po kolędzie/ Wesoła każda niechaj będzie!”. Czyżby to siostra Wiktoryja, główna kantorka klasztoru, ułożyła ten buchający dźwiękiem tekst do skocznej melodii, którą – rozdawszy flety i skrzypce – kazała grać jednym, a śpiewać drugim, może jeszcze do tego przytupując? Taneczny początek niepostrzeżenie przechodzi w duchowne wesele, melodia rośnie, a z nią okrzyki radości. Klaszorne przepisy dozwalały przecie, a nawet zalecały, aby raz do roku weselić się z prawdziwym rozmachem, a zarazem z małym przymrużeniem oka: Skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp
skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp skrzyp
Skrzypce weźmy i wijole,
Ciesz ciesz ciesz ciesz
ciesz ciesz ciesz ciesz ciesz ciesz
Cieszmy się wesole. [tak!]
Zabrzmij życzliwie nasza melodyja,
Wiwat Jezus, wiwat Maryja!…
Niech familija naszego Karmelu,
Wesoła cieszy się do wieków wielu.

Arcypoetki sarmackie

Radosna scena z klaszornego refektarza kończy mój wigilijny „film”. Jak w każdym filmie – tak i w moim pojawiła się fikcja. Po co? Po to, żeby Szanownym Czytelnikom wpoić szacunek i wdzięczność dla sarmackich panien benedyktynek, klarysek, karmelitanek, wizytek i brygidek. Februchna, Wiktoria, Teofila, Marynka, Frozyna, Krzyśka, Różyczka, Jagienka, Martusia, Agata, Anka, Beatka, Eufrozynka – te miana zastąpiły nieznane nam imiona prawdziwych, anonimowych poetek, panien sióstr z karmelitańskiego klasztoru, zapewne klasztoru krakowskiego.
Wprawdzie imiona rzeczywiście zapisano w rękopismiennym śpiewniku, który powstał w XVIII stuleciu, bodaj właśnie dla karmelitanek krakowskich, a dziś pozostaje w zbiorach Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu (w roku 1980 wydała go w całości Barbara Krzyżaniak – i odtąd jest dla zainteresowanych łatwo dostępny). Ale oczywiście nie wiemy, czy są to imiona klasztornych poetek.
To tylko któraś z rymujących panien wprowadziła je do żartobliwej, rymowanej opowieści o lulaniu Dzieciątka w klasztorze – z humorem, żartobliwie, w serdecznych zdrobnieniach portretując całą swoją wspólnotę, a przy okazji opisując ów wzruszający zwyczaj. Więc trudno tym akurat siostrom przypisywać autorstwo kolęd – tak jak to tutaj dla świątecznej zabawy uczyniłem – ale… co nam lepszego pozostaje? Nie trzeba wątpić, że właśnie pod którymiś z tych imion ukrywają się przynajmniej niektóre Boże poetki. W sumie, czy to jednak istotne, jak się nazywały? Tworzyły przecież nie dla chwały własnej, lecz dla chwały Bożej i dla zbudowania wspólnoty.
Tym niemniej nasze serdeczne westchnienie bardzo im się należy. Jak też należą się małe przeprosiny. Bo zwykle mówiło się, i nadal się mówi, że Sarmatki miewały ciężką rękę do pióra, że pisały rzadko i niezgrabnie. Owszem, dałoby się tak powiedzieć o wielu innych – ale nie o nich. Dlaczego? One były (jak pisze badacz Stefan Nieznanowski) „świetnie obyte z barokową poetyką (…), posiadły znajomość polszczyzny, której mogliby im pozazdrościć inni poeci”.
Może dlatego, że w przeciwieństwie do zakonników (jakże często plebejuszy) panny te wyszły z bogatych, ba, dygnitarskich rodzin, przesiąkły wyższą kulturą… ale do końca nie będziemy tego wiedzieć. W każdym razie zawdzięczamy im najbardziej tkliwe i najbardziej wzruszające tony staropolskiej literatury, które nigdy nie straciły na aktualności. Dowodem jest to, że śpiewamy je do dziś. Wypadałoby jeszcze tylko dodać, że kolędy panien sióstr bardzo długo brzmiały wyłącznie w klasztornych murach. Dopiero po upadku Rzeczypospolitej, w XIX wieku, świeccy odkryli ich urok także dla siebie. Ale to już inna, długa historia.

Brak komentarzy: