niedziela, 10 listopada 2013

"Międzynarodowy" dzień "walki" z "faszyzmem"


Ani to dzień międzynarodowy, ani dzień walki, ani z faszyzmem - wszysto wydumane, nieprawdziwe. Inspiracja idzie z Niemiec, chodzi o rozmycie odpowiedzialności za zbrodnie faszyzmu hilerowskiego, ale na rękę jest to równiez Kremlowi - przecież każdy kto choc trochę uważał na lekcjach historii, pamięta jak dużo w ZSRR mówiło się o pokoju, o walce z faszyzmem, i dalej znowu o pokoju w kontekście szczęścia ludzkości jakie z soba niosły światłe idea komunizmu.
Na pozorowanej walce z faszyzmem zyskuje też państwo Izrael i przedsiębiorstwo holocaust, a wszelkie naciski polityczne z tą walką o pojój, mogą byc wywierane jedynie na małe i średnie państwa, jak zresztą zawsze było.





"Zamach na niemieckiego dyplomatę Ernsta vom Ratha, dokonany 75 lat temu przez Herszela Grynszpana, posłużył Niemcom za pretekst do wywołania pogromu. Pogromu, który do historii przeszedł jako Noc Kryształowa.  Zdaniem historyka Armina Fuhrera, Hitler doprowadził celowo do śmierci dyplomaty, by sprowokować antyżydowskie rozruchy.
17-letni Żyd Herszel Grynszpan dostał się do budynku ambasady Niemiec w Paryżu rano 7 listopada 1938 roku pod pretekstem przekazania ważnego dokumentu. Zaprowadzony przez woźnego do sekretarza ambasady Ernsta vom Ratha, oddał do siedzącego za biurkiem dyplomaty pięć strzałów z rewolweru, wołając, że działa w imieniu prześladowanych Żydów. Dwie kule trafiły 29-letniego dyplomatę w ramię i żołądek. Po zamachu Grynszpan odrzucił broń i dał się obezwładnić pracownikom ambasady, nie stawiając oporu.
Historyk Armin Fuhrer, autor wydanej ostatnio książki "Herschel. Zamach Herszela Grynszpana 7 listopada 1938 roku i początek Holokaustu", zamachowiec był człowiekiem "doprowadzonym do ostateczności" rozpaczliwą sytuacją swoją i swojej rodziny.
Urodzony w Hanowerze Grynszpan po ukończeniu szkoły wyemigrował w poszukiwaniu zajęcia do Brukseli, a potem, w sierpniu 1936 roku do Paryża, gdzie przygarnęli go krewni ojca. Podejmowane przez niego próby emigracji do USA lub Palestyny spaliły na panewce. We Francji przebywał nielegalnie, a powrót do Niemiec nie wchodził w rachubę ze względu na nazistów.
Nie poinformowaliśmy o gruźlicy, gdyż zakłóciłoby to związek przyczynowo-skutkowy między strzałami Grynszpana a śmiercią młodego dyplomaty.
Czarę goryczy przepełniła wiadomość, którą otrzymał 3 listopada od swej siostry. Dowiedział się z niej, że cała jego rodzina ze względu na brak niemieckiego obywatelstwa została deportowana przez władze niemieckie z Hanoweru do Polski. Między 27 a 29 października naziści odstawili do granicy z Polską blisko 17 tys. Żydów mających polskie obywatelstwo.
Jak zeznał Grynszpan, kartka od siostry była bezpośrednim powodem decyzji o zamachu. "Chciałem zaprotestować" - powiedział.
Jak twierdzi Fuhrer, Hitler i szef hitlerowskiej propagandy Joseph Goebbels natychmiast zorientowali się, że zamach może stanowić wymarzony pretekst do rozprawy z Żydami. Hitler zdecydował o wysłaniu do Paryża swojego osobistego lekarza Karla Brandta, który już w dzień po zamachu, wraz z jeszcze jednym medykiem, znalazł się przy łóżku rannego.
Zdaniem historyka dokumenty świadczą o tym, że stan zdrowia ofiary początkowo szybko się poprawiał, jednak już wieczorem nastąpiło nagłe pogorszenie. 9 listopada po południu vom Rath zmarł w wyniku niewydolności układu krążenia.
Fuhrer podkreśla, że niemieccy lekarze zdiagnozowali u pacjenta gruźlicę żołądka i jelit będącą następstwem zakażenia wskutek kontaktów homoseksualnych, jednak utrzymali tę wiadomość w tajemnicy. Zdaniem historyka można było uratować życie dyplomaty, gdyby lekarze od razu zastosowali konieczne w takiej sytuacji środki.
Brandt miał pośrednio przyznać, że władze miały udział w śmierci Ratha. "Nie poinformowaliśmy o gruźlicy, gdyż zakłóciłoby to związek przyczynowo-skutkowy między strzałami Grynszpana a śmiercią młodego dyplomaty" - cytuje Fuhrer wypowiedź Brandta z 1941 roku.
Na rzecz tej tezy świadczyć mają też dokumenty z archiwum niemieckiego MSZ. W projekcie telegramu, który miał wysłać do rannego dyplomaty szef MSZ Joachim von Ribbentrop, jest mowa o "lekkich obrażeniach". Nieco późniejsza wersja całkowicie różni się od pierwotnej. Zdaniem Fuhrera szef MSZ został w międzyczasie poinformowany przez Hitlera lub Goebbelsa o ich planach wykorzystania zamachu do sprowokowania antyżydowskich rozruchów.
Fuhrer przypomina, że wśród członków nazistowskiej partii NSDAP od dłuższego czasu narastało niezadowolenie z powodu - ich zdaniem - zbyt łagodnego traktowania Żydów. Agresywne nastroje widoczne były już dwa lata wcześniej, jednak ze względu na olimpiadę w Berlinie władze zapobiegły w 1936 roku zamieszkom. "Hitler i Goebbels wiedzieli, że muszą zareagować na niezadowolenie mas; zamach spadł im z nieba" - pisze historyk.
Wiadomość o śmierci vom Ratha, uznanego natychmiast za nazistowskiego męczennika, dotarła do Niemiec 9 listopada wieczorem. W Monachium naziści obchodzili akurat w tym dniu rocznicę nieudanego puczu z 1923 roku. W przemówieniu do funkcjonariuszy NSDAP Goebbels dał wyraźnie do zrozumienia, że partia nie będzie się sprzeciwiała "spontanicznym" wybuchom gniewu ludu. W Rzeszy mieszkało wówczas jeszcze około pół miliona Żydów.
Historyk Hermann Graml podaje, że w nocy z 9 na 10 listopada spalono i splądrowano kilkaset synagog; co najmniej 8 000 żydowskich sklepów zostało obrabowanych i zniszczonych przez motłoch; śmierć poniosło około stu osób. Około 30 tys. Żydów deportowano do obozów koncentracyjnych.
Listopadowy pogrom, nazwany Nocą Kryształową, był "wstępem do Holokaustu" - ocenia historyk Michael Wolffsohn.
Po zajęciu Francji w 1940 roku przez Wehrmacht Grynszpan wpadł w ręce Niemców. Deportowano go do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen pod Berlinem. Miał być główną postacią pokazowego procesu, w którym naziści zamierzali udowodnić istnienie "spisku światowego żydostwa", jednak ze względu na zmianę sytuacji na frontach na niekorzyść Niemiec proces się nie odbył. Grynszpan zginął prawdopodobnie w Sachsenhausen, choć brak na to ostatecznego dowodu - mówi Fuhrer.




"Lewacy postanowili zrobić polską dokrętkę do niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Organizując 9 listopada w Warszawie manifestację pod hasłem „Nigdy więcej nocy kryształowej”. Nie w Berlinie, Monachium czy Norymberdze, lecz w polskiej stolicy. W ten sposób najgłupiej jak można sugerują, i taki komunikat także idzie w świat, że Polska i Warszawa mają coś wspólnego z pogromami Żydów w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r., choć do tych zbrodni doszło w Niemczech i dopuścili się ich wyłącznie Niemcy."


"Lewacy albo wcale nie myślą, albo robią to celowo i na zamówienie, bo urządzając obchody nocy kryształowej w Warszawie, dają Niemcom asumpt do grania ulubionej melodii o polskim antysemityzmie, współsprawstwie w mordowaniu Żydów, a potem w zbrodniach na biednych Niemcach wypędzanych w 1945 r. ze stron ojczystych. A Niemcy już w 1989 r. zastawili sprytną pułapkę na różnych użytecznych idiotów poza granicami Republiki Federalnej, inicjując 9 listopada obchody Międzynarodowego Dnia Walki z Faszyzmem i Antysemityzmem. W ten sposób niemiecka wina za noc kryształową i inne zbrodnie rozmywa się w międzynarodowych obchodach.

Warszawa nie powinna być jednak poligonem niemieckiej polityki historycznej, a Polacy (wszystko jedno czy lewacy czy ktokolwiek inny) nie powinni się dawać wciągać w tego rodzaju hece, realizowane na niemieckie zamówienie i mające jeden cel: uczynić z Niemców ofiary a nie sprawców. Być może zresztą nie wynika to wcale z głupoty czy braku wyobraźni, lecz ze zwykłej interesowności.

Bardzo łatwo sobie wyobrazić jak manifestację w Warszawie pod hasłem „Nigdy więcej nocy kryształowej” filmują niemieckie i zagraniczne telewizje, a potem pokazują to u siebie w programach informacyjnych czy reporterskich. Tym materiałom nie musi towarzyszyć żaden zakłamany komentarz, wystarczy, że uruchomią skojarzenia wdrukowane w ostatnich latach, czyli o polskich antysemitach i współudziale Polaków w Holocauście. I wielu ludzi w Niemczech, w innych krajach Europy oraz poza nią skojarzy noc kryształową z Warszawą i Polakami, nie zastanawiając się, jak było naprawdę. Trzeba więc być kompletnie wyzbytym wyobraźni, rozumu, elementarnej przyzwoitości, honoru i pozytywnych uczuć wobec własnego narodu i kraju, żeby w taką hecę się angażować.

Młodzi Niemcy, a tym bardziej Francuzi, Anglicy, Amerykanie czy Hiszpanie nie znają historii i dla nich liczy się to, co zobaczą w telewizji. A już zobaczyli serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, który pokazywał polskich antysemitów z AK, współsprawców Holocaustu, o wiele gorszych niż rycerscy żołnierze Wehrmachtu, broniący Żydów przed polskimi „bestiami”. Młodzi (i nie tylko) ludzie na świecie już zobaczyli takie filmy jak „Gustloff” (skądinąd zatopiony niemiecki statek wziął imię od nazisty Wilhelma Gustloffa zastrzelonego w 1936 r. przez żydowskiego studenta) czy „Upadek”, gdzie Niemcy są ofiarami jakichś nie posiadających narodowości nazistów.

Jakby tego było mało, 9 listopada 2013 r. w największym swoim dzienniku „Bild” Niemcy zobaczyli plany budowy obozu Auschwitz jako ilustrację materiału o nocy kryształowej. Czyli obóz miał powstać w polskim Oświęcimiu, choć przecież po agresji Niemiec to miasto znalazło się na obszarze włączonym do Rzeszy, ale o takich niuansach nikt w Niemczech nie mówi i nie pisze. Po co ktoś ma to robić, skoro od lat niemiecka polityka historyczna na potęgę wybiela Niemców, Polaków czyniąc zbrodniarzami. Trudno „numer” „Bilda” uznać za przypadek, skoro właśnie teraz toczy się proces przeciwko niemieckiemu tygodnikowi „Focus” za używanie haniebnego i załganego określenia „polski obóz koncentracyjny”.
Od kilku lat trwa bardzo konsekwentny, wspomagany wielkimi pieniędzmi z budżetu federalnego proces wybielania Niemców i czynienia ich ofiarami nazistów na równi z Polakami, Białorusinami, Rosjanami, Ukraińcami, Serbami czy Grekami. A nawet chodzi o to, żeby tzw. zwykli Niemcy byli lepsi od Polaków czy Czechów, którzy przecież wypędzili ich z Heimatu. Jeśli więc z Warszawy ostrzega się świat przed kryształową nocą, robi się ogromny prezent najbardziej podłej i paskudnej polityce zakłamywania, wybielania, usprawiedliwiania i rozgrzeszania Niemców za nieprawdopodobne zbrodnie, które popełnili. Niemcy, a nie żadni ponadnarodowi naziści."



"Do Sądu Okręgowego w Olsztynie trafił kilka dni temu pozew przeciwko znanemu tygodnikowi niemieckiemu "Focus". Gazeta notorycznie i często stosuje zwrot "polskie obozy zagłady" lub "polski obóz koncentracyjny". Na dodatek w ogóle nie odpowiada na żądania sprostowania obelżywości pod naszym adresem.
W końcu wyczerpała się cierpliwość Janiny Luberdy-Zapaśnik, byłej więźniarki niemieckiego obozu koncentracyjnego w Potulicach. Pozwała ona "Focus", od którego zażądała przeprosin opublikowanych w szeregu mediach i zakazu używania kłamliwej nazwy.

O powodach procesowania się oraz szansach na wygraną rozmawiamy z panią Janiną Luberdą-Zapaśnik.

wPolityce.pl: Co sprawiło, że jednak zdecydowała się pani wystąpić sądownie przeciwko znanej niemieckiej gazecie? Wszak tego rodzaju kłamstwa ten tygodnik i inne niemieckie media używa od lat.
Janina Luberda-Zapaśnik: Właśnie powtarzanie tego kłamstwa i jego rozpowszechnianie. Jeśli chodzi o „Focus” to gdy w lutym pojawiło się takie kłamliwe określenie, to nie dosyć, że nie zareagowali na złożony protest, to w kwietniu znowu go powtórzono. W ogóle nie reagują na nasze monity. Trzeba więc ich pozwać. Mnie i innych byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych bardzo boli szerzenie kłamstwa historycznego.

Skąd według pani biorą się tego typu kłamstwa? Zwłaszcza w mediach niemieckich, gdzie statystycznie rzecz traktując, na pewno pracują potomkowie tych, którzy te obozy tworzyli.
Wydaje mi się, że Niemcy dążą do zminimalizowania swych win. Twierdzą coraz częściej, że są ofiarami wojny, a nie katami. Nie wiem, czy to jakiś relatywizm historyczny każe nazywać coś co było niemieckie – nazistowskim, czy hitlerowskim. Ten pozew ma na nich wymusić, aby tego wreszcie zaprzestali używać nazwy „polskie obozy koncentracyjne”.

Jak w pani ocenie reagują obecne władze? MSZ mówi, że reaguje za każdym razem, gdy pojawi się w mediach szkalująca Polaków nazwa.
Uważam, że MSZ reaguje dobrze. To stamtąd pojawiły się sugestie, aby na kłamstwa reagowali bezpośredni świadkowie historii, bo to będzie wspieranie działań ministerstwa. Kilka lat temu Radosław Sikorski – jeszcze jako poseł – bardzo nam pomagał, byłym więźniom obozu w Potulicach, angażował się wtedy.
Jednak bardzo źle oceniam występy prezydenta Bronisława Komorowskiego. Na uroczystości w Auschwitz w rocznicę wyzwolenia obozu nie powiedział, że chodzi o obóz niemiecki, ale nazistowski. A przecież naziści to nie była żadna nacja. Pan prezydent bał się nawet wymienić prawidłowej nazwy obozu Auschwitz – niemiecki, nazistowski. Pewnie bał się drażnić Niemców i dlatego użył „skrótu myślowego”."






 
"Trwa pierwszy proces sądowy wytoczony przez obywatela polskiego niemieckiej gazecie za użycie sformułowania "polski obóz koncentracyjny". Wynik jest niepewny, zwłaszcza że obecne władze państwa w ogóle nie są zainteresowane jakimkolwiek wsparciem osoby, która jedynie dzięki własnej upartości i życzliwości osób prywatnych toczy samotną walkę z fałszerzami historii.

O powodach pozwania niemieckiej gazety rozmawiamy z autorem pozwu Zbigniewem Osewskim ze Świnoujścia.

wPolityce.pl: Co skłoniło pana do pozwania niemieckiego dziennika „die Welt”?
Zbigniew Osewski: Po opublikowaniu artykułu, w którym padło sformułowanie „polski obóz koncentracyjny” wysłałem do redakcji żądanie sprostowania i wpłaty pewnej sumy pieniędzy na ośrodek dla niepełnosprawnych dzieci. Gdy nie otrzymałem odpowiedzi zdecydowałem się wytoczyć im proces.

Jednak kłamliwych określeń „polskie obozy koncentracyjne” jest wiele w niemieckich mediach. Nie tylko w „die Welt”, dlaczego więc pozwał pan tę gazetę?
Bo akurat bardzo w pamięci zapadł mi tekst mówiący o obozie na Majdanku. Ale faktycznie nie tylko „die Welt” kłamie. W związku z ostatnim słynnym filmem w ZDF, który obrażał Armię Krajową („Nasze matki, nasi ojcowie” – przyp. red.) chciałem pozwać tę telewizję,  ale otrzymałem informację ze Stowarzyszenia Patria Nostra i Reduta Dobre Imienia już działa w tym kierunku, więc odstąpiłem od tego zamiaru.

A czy wchodziły w grę jakieś osobiste kwestie? Wielu Polaków jest zbulwersowanych fałszowaniem historii przez Niemców, ale nie wszyscy idą z tym do sądu.
Tak, były osobiste kwestie. Niemcy zakatowali mojego dziadka w obozie pracy w Iławie. To był podobóz Stutthof. Z tego co zdołałem się dowiedzieć, to dziadek zmarł w czasie ciężkiej pracy przy rozbudowywaniu węzła kolejowego w Iławie. Dlatego nie mogę pogodzić się z tym, że Niemcy fałszują historię nazywają własne obozy polskimi. Zamierzam sprawę doprowadzić do końca.

Dlaczego według pana Niemcy tak natrętnie fałszują historię ostatniej wojny?
Na pewno jest to celowe działanie. Nie ma tu przypadkowości. Już po pozwaniu „die Welt” dziennik ponownie publikował kłamliwe sformułowanie „polski obóz”. Wydaje mi się, że takie działanie ma na celu przekonania następnych pokoleń Niemców, Europejczyków do innej wizji historii, do przekonania o innej roli Niemców.

Czy dostał pan wsparcie od instytucji państwowych? W końcu walczy pan w obronie dobrego imienia kraju, a jego władze mają obowiązek wsparcia takiej obrony.
Nie, nie dostałem żadnego wsparcia od władz państwowych. Napisałem w tej sprawie trzy listy do premiera Donalda Tuska, ale odesłał mnie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Podziękowałem za taką „pomoc”. Nie o to mi chodziło, bo chciałem zainteresować tą sprawą pana premiera osobiście. Do MSZ nie ma po co się zgłaszać, bo widać, że niewiele robią. Podobno piszą jakieś skargi, prośby o sprostowania, ale jednak w tej sprawie powinny zacząć działać najwyższe czynniki państwowe; premier i być może prezydent.

Dlaczego państwo polskie nie działa w obronie swego dobrego imienia?
Nie mam pojęcia. Odnoszę wrażenie, że obecna ekipa rządząca uważałaby obronę dobrego imienia Polski za niepoprawne polityczne. Pan premier niespecjalnie jest zainteresowany historią kraju, którym rządzi. A sprawa jest ważna, bo naród, który nie zadba o upamiętnienie swej przeszłości, źle skończy w przyszłości.
Rozmawiał Sławomir Sieradzki


3 marca redaktor naczelny "Die Welt" Thomas Schmid ma być przesłuchany w drodze pomocy prawnej przez sąd w Berlinie. Stanie się to w ramach procesu cywilnego wytoczonego przed warszawskim sądem przez obywatela Polski wydawcy niemieckiego dziennika za zwrot "polski obóz koncentracyjny".

We wtorek przed Sądem Okręgowym w Warszawie nie doszło do żadnych czynności w tym precedensowym procesie, który z powództwa Zbigniewa Osewskiego ruszył we wrześniu 2012 r. Pozwani wnoszą o oddalenie pozwu. Po wysłuchaniu opinii adwokatów stron SO odroczył sprawę do 17 października br.

We wrześniu 2012 r. SO zdecydował o przesłuchaniu Schmida w Berlinie. Pełnomocnicy Osewskiego byli przeciwni wnioskowi strony pozwanej, by do przesłuchania świadka doszło w stolicy Niemiec; wnosili, by zrobił to bezpośrednio sąd prowadzący proces. Od tego czasu do przesłuchania w Berlinie nie doszło. Według pełnomocnika Osewskiego mec. Lecha Obary ma to nastąpić 3 marca. Adwokaci obu stron wybierają się do Berlina.

Osewski pozwał za naruszenie swych dóbr osobistych niemiecką spółkę Axel Springer AG, wydawcę "Die Welt". Chodzi o opublikowanie przez gazetę w 2008 r. zwrotu "polnische Konzentrationslager Majdanek" (zaraz po tym "Die Welt" opublikował przeprosiny). Powód żąda przeprosin za naruszenie dóbr osobistych, jakimi są tożsamość i godność narodowa oraz prawo do poszanowania prawdy historycznej i wpłaty przez pozwanego 500 tys. zł na cel społeczny.

Osewski poczuł się dotknięty osobiście, bo jeden jego dziadek zmarł w obozie pracy w Iławie, drugi był więziony w dwóch obozach koncentracyjnych w Niemczech. Wysłał do wydawcy list z żądaniem przeprosin, ale pozostał on bez odpowiedzi. Zdaniem Osewskiego przeprosiny "Die Welt" nie były szczere, gdyż potem na łamach "Die Welt" znów użyto słów o "polskim obozie zagłady".

Polscy pełnomocnicy pozwanej niemieckiej spółki wnoszą o oddalenie pozwu. Mecenasi Witold Góralski i Karolina Góralska kwestionują, aby istniały dobra osobiste takie jak tożsamość narodowa czy prawo do poszanowania prawdy o historii narodu polskiego i godność narodowa oraz by podlegały ochronie na podstawie kodeksu cywilnego. Obara replikuje, że katalog dóbr osobistych z kodeksu cywilnego jest katalogiem otwartym.

Ponadto pełnomocnicy pozwanej spółki uważają, że zwrot "polski obóz koncentracyjny" nie odnosi się konkretnie i bezpośrednio do Osewskiego, więc nie można uznać, aby wypowiedź ta ingerowała w jakiekolwiek jego dobra osobiste. Podkreślają, że "Die Welt" zaraz po reakcjach na artykuł szybko opublikował obszerne przeprosiny, w których podkreślił, że były to niemieckie obozy utworzone w okupowanej Polsce.

Strona powodowa wnosi, by sąd zwrócił się do polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich o wydanie opinii, czy zwrot "Die Welt" był przejawem niemieckiej polityki historycznej, czy też była to wypowiedź przypadkowa. Pozwani są temu przeciwni, bo "przedmiotem tego procesu nie jest niemiecka polityka historyczna".
Jej podmiotem mogą być też niemieckie media
- replikują pełnomocnicy powoda. Strona pozwana ma też wątpliwości, jaka byłaby metodologia takich badań, bo nie chodzi przecież o np. prostą wycenę nieruchomości.

Już wcześniej Osewski chciał pozwać "Die Welt". Początkowo SO odrzucił jego pozew, bo uznał, że sądy polskie nie są właściwe do rozstrzygania sporu prawnego wobec niemieckiej spółki prawa handlowego. W 2010 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał jednak, że wydawca "Die Welt" może być pozwany przed sąd w Polsce za zwrot "polski obóz koncentracyjny". SA ocenił, że skoro artykuł "Die Welt" został rozpowszechniony w Polsce (w formie papierowej i w formie elektronicznej) i w Polsce obywatel polski doznał krzywdy wynikającej z naruszenia jego sfery psychicznej związanej z godnością i tożsamością narodową, to sąd polski może rozstrzygać jego żądanie naprawienia doznanej krzywdy."


Profesor Bogusław Wolniewicz:
"Każdy kto dzis operuje tym terminem, faszyzm, to polityczna kanalia."







zdjecie
M.Borawski/Nasz Dziennik

Środa, 13 listopada 2013 (02:00)
"Doszło do znieważenia polskiej flagi – tak prawnicy oceniają transparent niesiony w sobotę na manifestacji środowisk lewicowych w Warszawie. Sprawę ma wyjaśnić policja.
– Na pewno można to rozważać w kategorii przestępstwa z art. 137 kodeksu karnego – uważa poseł Stanisław Piotrowicz (PiS), prokurator w stanie spoczynku. Podobnego zdania jest Bogdan Święczkowski, były prokurator Prokuratury Krajowej. Artykuł ten mówi o publicznym znieważaniu polskiej flagi, za co grozi kara grzywny, ograniczenia wolności lub do roku więzienia. Z treści przepisu wynika, że znieważenie może nastąpić w różny sposób, niekoniecznie odnosząc się bezpośrednio do flagi jako sztandaru, ale także do jej wyobrażenia.
Na zdjęciu fotoreportera „Naszego Dziennika” z sobotniej manifestacji zorganizowanej „z okazji rocznicy nocy kryształowej” widać transparent z napisem „Odruch odnarodowy”. Slogan jest zobrazowany głową człowieka, który wymiotuje na flagi państwowe Polski, Francji, Chin, Izraela czy Stanów Zjednoczonych. Znajdują się tam też różne symbole, jak tryzub ukraiński, krzyż celtycki kojarzony ze środowiskami nacjonalistycznymi, a nawet swastyka. Transparent o tej treści został też odnotowany w depeszy Polskiej Agencji Prasowej.
– Policja powinna to wyjaśnić – uważa Święczkowski.
– Nie widziałem tego zdjęcia, proszę o przesłanie, zobaczymy, jak to wygląda – mówi rzecznik prasowy komendanta stołecznego policji st. asp. Mariusz Mrozek. Na razie nie otrzymaliśmy stanowiska komendy policji.
Mowa nienawiści
– Jest to przejaw języka nienawiści – nie ma wątpliwości Piotrowicz. – Tak właśnie wygląda tolerancja w wydaniu pewnych ludzi. Mają usta pełne frazesów o konieczności walki z nienawiścią, a sami tą nienawiścią emanują poprzez tego typu transparenty – dodaje poseł.
Policja zaznacza, że manifestacja środowisk lewicowych odbywała się spokojnie. – Zgromadzenie, które było zorganizowane w sobotę, przebiegło spokojnie, nie było żadnych incydentów – akcentuje Mrozek.
Stanisław Piotrowicz zaznacza, że z art. 137 kk trudno ścigać znieważenie flag innych państw, ponieważ flagi te muszą być „wystawione publicznie przez przedstawicielstwo tego państwa lub na zarządzenie polskiego organu władzy”.
Ale można zastosować inne przepisy, jak art. 257 kk, gdzie mowa jest o publicznym znieważaniu grupy ludności z powodu jej przynależności narodowej, czy art. 256 mówiący o nawoływaniu do nienawiści „na tle różnic narodowościowych”. Są to przestępstwa zagrożone karą do dwóch lub trzech lat więzienia.
Manifestacja z 9 listopada została zorganizowana przez „antyfaszystowską” koalicję Razem Przeciwko Nacjonalizmowi. Brali w niej udział także członkowie partii politycznych, jak SLD, Federacja Młodych Socjaldemokratów i związkowcy z OPZZ i Pracowniczej Demokracji. Uczestniczyło w niej około tysiąca osób. Niesiono również transparenty: „Precz z faszyzmem i nacjonalizmem”, „Warszawa wolna od faszyzmu”, „Nacjonalizm to wojna i terror”. Zgromadzenie domagało się delegalizacji ONR i Młodzieży Wszechpolskiej.
– Tendencje nacjonalistyczne, czasem trącące o faszystowskie, pojawiają się i narastają w Polsce – perorowała na manifestacji wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka. – Nacjonaliści utrudniają debaty na uniwersytecie, wyrzucają cudzoziemców z domów, posuwają się do strasznych zachowań wobec cudzoziemców, gejów, lesbijek i feministek, i na to nie ma zgody – dodała znana działaczka feministyczna i proaborcyjna."






Lewicowy faszyzm
Od powstania i upadku systemu nazistowskiego faszyzm uważa się za zjawisko skrajnie prawicowe. A gdzie obecnie szukać prawdziwych faszystów? W Lewicowym faszyzmie Jonah Goldberg ukazuje szokujące powiązania współczesnego amerykańskiego liberalizmu z faszyzmem Mussoliniego i Hitlera. Pisząc o tak kontrowersyjnych kwestiach jak moralność, starcie nauki z religią, służba zdrowia i wartości kulturowe, Jonah Goldberg przypomina nam, że faszyzm zrodził się na lewicy, a także zwraca uwagę, iż pewne niepokojące rodzinne podobieństwo do niego cechuje dzisiejszą lewicę. Do współczesnych spadkobierców tej dyktatorskiej doktryny należą dziennik „New York Times”, hollywoodzcy liberałowie oraz Partia Demokratyczna. W przenikliwym nowym posłowiu autor pisze o Baracku Obamie i jego „polityce zmiany”, wykazując, że koncepcje nowego amerykańskiego prezydenta wcale nie są aż takie nowe...



Brak komentarzy: