W poście m.in.: E. Poteat., prof. Bienienda, . Prof. K. Nowaczyk, dr. Szuladziński
29/07/2014
"Prezydent USA dał nam zadanie, aby przygotować strategię rozwoju gospodarczego USA, aby przemysł amerykański utrzymał czołową pozycję w świecie
— mówił prof. Wiesław Binienda, odnosząc się na antenie Telewizji Republika do swojej nominacji w amerykańskiej administracji.
Nie zabrakło też sprawy badań Biniendy dotyczących smoleńskiej tragedii. Naukowiec mówił, że na jednej z konferencji w Niemczech przedstawiany był jako ktoś, kto udowodnił zamach w Smoleńśku.
Profesorowie niemieccy byli zdziwieni taką tezą, ale zainteresowali się wynikiem moich prac. We wrześniu spodziewamy się ich wizyty w USA
Do tej pory nie zdarzyło się, żeby ktoś naukowo udowodnił, że mylę się w swoich badaniach
Podkreślił przy tym, że metoda naukowa, jaką zastosował przy swoich badaniach, jest często wykorzystywana przy lotniczych wypadkach.
Udało mi się obalić, że samolot taki jak Tu-154M nie może utracić skrzydła przez 44-centymetrową brzozę. W swoich obliczeniach zmieniałem gęstości i grubości drzewa, badałem elementy skrzydła. Nie było ani jednego przypadku, nawet przy czterokrotnie słabszym skrzydle i dziesięciokrotnie grubszym drzewie, że drzewo byłoby w stanie przeciąć skrzydło
Naukowiec odniósł się też do porównań między zestrzeleniem malezyjskiego boeinga i katastrofy smoleńskiej.
Jest główna zasada FAA (amerykańska Federal Aviation Administration – przyp. red.), że każdy wypadek lotniczy musi być wyjaśniony, bo prędzej czy później dojdzie do jego powtórzenia. Nie wyjaśniono katastrofy z Tu-154M i to spowodowało śmierć prawie 300 cywilów na granicy ukraińsko-rosyjskiej
Krytycznie ocenił też pracę „Gazety Wyborczej”.
Oni mają wykonać pewną pracę propagandową i ją wykonują"
wpis z dnia 26/09/2013
Bloger Peemka zadał sobie trud rzeczowego porównania naukowych dokonań członków zespołów Laska i Macierewicza. Wyniki tego porównania są co najmniej interesujące w kontekście nagonki jaka w ostatnim czasie przetoczyła w rządowych mediach, a dotyczyła rzekomej niekompetencji naukowców współpracujących z komisją parlamentarną.
Bloger wykorzystał bazy danych Scopus i ISI. Dla łatwiejszego porównania znaczenia publikacji poszczególnych naukowców podał także współczynnik Indeksu H. Wyniki za ostatnie 16 lat są następujące:
1) Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego:
- dr Maciej Lasek: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- Prof. Ryszard Krystek: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- dr Sławomir Michalak: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- dr Stanisław Żurkowski: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
2) Współpracownicy Zespołu Parlamentarnego:- Prof. Wiesław Binienda: Publikacje - 95, Cytowania - 455, H-index - 10.
- Prof. Jacek Rońda: Publikacje - 15, Cytowania - 69, H-index - 4.
- Dr Gregory Szuladziński: Publikacje - 18, Cytowania - 7, H-index - 1.
- Prof. Kazimierz Nowaczyk: Publikacje - 29, Cytowania - 855, H-index - 13.
Na marginesie powyższego warto zauważyć, że eksperci, którzy wyjaśnili przyczyny katastrof samolotów Ił-62 ("Kopernik") w 1980 roku oraz Ił-62M ("Tadeusz Kościuszko") w 1987 roku, nie byli specjalistami od latania, a od metalurgii. To samo zauważył Prof. Michał Kleiber z Polskiej Akademii Nauk: "Powstaje pytanie, czy doświadczenie w badaniu wypadków lotniczych jest niezbędnym wymogiem, by móc zajmować się sprawą. Znam przypadki różnych katastrof lotniczych i tam o ekspertyzy proszono osoby, które nigdy nie miały z tym do czynienia. Piloci nie mogą decydować o tym, czy brzoza może przeciąć skrzydło. Muszą uczestniczyć w tym eksperci od badań materiałowych czy dynamiki uderzeń."
Bloger wykorzystał bazy danych Scopus i ISI. Dla łatwiejszego porównania znaczenia publikacji poszczególnych naukowców podał także współczynnik Indeksu H. Wyniki za ostatnie 16 lat są następujące:
1) Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego:
- dr Maciej Lasek: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- Prof. Ryszard Krystek: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- dr Sławomir Michalak: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
- dr Stanisław Żurkowski: Publikacje - 0, Cytowania - 0, H-index - 0.
2) Współpracownicy Zespołu Parlamentarnego:- Prof. Wiesław Binienda: Publikacje - 95, Cytowania - 455, H-index - 10.
- Prof. Jacek Rońda: Publikacje - 15, Cytowania - 69, H-index - 4.
- Dr Gregory Szuladziński: Publikacje - 18, Cytowania - 7, H-index - 1.
- Prof. Kazimierz Nowaczyk: Publikacje - 29, Cytowania - 855, H-index - 13.
Na marginesie powyższego warto zauważyć, że eksperci, którzy wyjaśnili przyczyny katastrof samolotów Ił-62 ("Kopernik") w 1980 roku oraz Ił-62M ("Tadeusz Kościuszko") w 1987 roku, nie byli specjalistami od latania, a od metalurgii. To samo zauważył Prof. Michał Kleiber z Polskiej Akademii Nauk: "Powstaje pytanie, czy doświadczenie w badaniu wypadków lotniczych jest niezbędnym wymogiem, by móc zajmować się sprawą. Znam przypadki różnych katastrof lotniczych i tam o ekspertyzy proszono osoby, które nigdy nie miały z tym do czynienia. Piloci nie mogą decydować o tym, czy brzoza może przeciąć skrzydło. Muszą uczestniczyć w tym eksperci od badań materiałowych czy dynamiki uderzeń."
Eugene Poteat, emerytowany oficer CIA: Rosja skorzystała na Smoleńsku. "Chcieli osadzić w Polsce prorosyjską władzę"
Najpierw wspomina jak dowiedział się o katastrofie w Smoleńsku:
Przeczytałem o tym najpierw w portalu gazety "The Washington Post", a zaraz potem włączyłem telewizor na jeden z kanałów informacyjnych i zobaczyłem relacje. Gdy dowiedziałem się, że zginęło tylu ludzi z najwyższego szczebla władzy w Polsce i że samolot kierował się do Smoleńska, a jego pasażerowie mieli wziąć udział w ceremonii upamiętniającej mord w Lesie Katyńskim, to natychmiast pomyślałem, że to Rosjanie musieli stać za tym wypadkiem. Przypomniała mi się cała historia sowieckich, jawnych i skrytych, zabójstw na polityczne zlecenie, manipulowania działaniem radiolatarni lotniczych, zestrzelenia samolotu Korean Air 007 [1 września 1983 r. - przyp. red.] i wielu innych.
http://www.youtube.com/watch?v=4Y3PhqvGFNE
Zdaniem Poteata NATO powinno wszcząć procedurę "damage assessment" (oceny strat), aby zobaczyć, jakie tajemnice mogły zostać utracone oraz co należy zrobić, aby zminimalizować szkody.
W jego ocenie służby wywiadowcze USA i NATO nie mają jednak specjalnej wiedzy o tej katastrofie.
Nie wiem też, czy przeprowadzili jakieś wewnętrzne, własne dochodzenie co do możliwości udziału Rosjan w spowodowaniu tego wypadku- mówi.
Jedynym z najciekawszych wątków rozmowy jest temat działań przeciw "wrogim samolotom" w czasie zimnej wojny:
2 września 1958 roku Rosjanie przesuwali swoje radiolatarnie, aby samolot Herkules C-130 naszych sił powietrznych wleciał na terytorium Armenii, wówczas wchodzącej w skład Związku Sowieckiego, gdzie został zestrzelony przez rosyjskie MiG-i. Inny nasz samolot, Boeing RB-47, lecący nad wodami międzynarodowymi Morza Barentsa został zmylony, skierowany w stronę Rosji i zestrzelony przez sowieckie myśliwce z Murmańska, a było to 1 lipca 1960 roku.Falkowski dopytuje:
Czy teoretycznie dzisiaj można zastosować tego typu techniki wobec nowocześnie wyposażonego samolotu?
Eugene Poteat odpowiada:
Bez wątpienia. W przypadku Smoleńska samolot Tu-154M (który my w NATO nazywaliśmy "Careless") leciał w kierunku radiolatarni, licząc na to, że wkrótce uda się zobaczyć ziemię, a wieża wciąż powtarzała, że pilot jest na właściwej ścieżce i kursie. Tymczasem samolot był od prawidłowego kursu na lewo i na złej wysokości.W ocenie Poteata nowy polski rząd "składa się z polityków o nastawieniu prorosyjskim, którzy nie widzą żadnego problemu w tym, że Rosjanie mają w rękach to śledztwo". Dodaje, że widzi potencjalne motywy ewentualnego celowego spowodowania tragedii:
W końcu się rozbił, istotnie na lewo od ścieżki prowadzącej w kierunku pasa startowego. Wystarczy, że bliższa radiolatarnia będzie nieco przesunięta na lewo, a kontroler zapewnia, że maszyna jest na właściwym kursie, i wtedy nie sposób uniknąć katastrofy. W podobnych okolicznościach rozbije się każdy samolot, niezależnie od jego wyposażenia.
Widzę po prostu motywy. Wierzę, że przynajmniej dwa są istotne. Po pierwsze, Rosjanie mogli się obawiać złego wrażenia wobec opinii światowej, jakie mogło powstać, gdyby odbyła się ceremonia z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Mieliśmy okrągłą rocznicę mordów i o Katyniu mogło znowu być głośno. Po drugie, zależało im, aby odwrócić Polskę od NATO i osadzić w niej prorosyjską władzę, do czego w końcu tak naprawdę doszło. To smutne, że tyle osób z ekipy Kaczyńskiego znalazło się jednocześnie na pokładzie tego samolotu. Co oni myśleli?Zdaniem rozmówcy "ND" prawda zawsze była trudna do odkrycia w sprawach, w które wmieszani są Rosjanie.
Powtórzę: Rosja realnie skorzystała na tej katastrofie. Ceremonia w Katyniu się nie odbyła, w Warszawie rządzą ludzie dobrze widziani na Kremlu, mówiący o pojednaniu, odtworzeniu dobrych stosunków (tak jak u nas o "resecie"), i jeszcze Polska poparła START. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, ale NATO straciło jednego z najsilniejszych sojuszników.
Oni są naprawdę dobrzy w ukrywaniu prawdy. Nie zapominajmy o tym, co się stało ze sprawą Katynia. Kontynuowali oskarżanie Niemców nawet dziesiątki lat po odkryciu dowodów swojej zbrodni. Wiedzą, że jeżeli będzie się coś twierdzić albo czemuś zaprzeczać konsekwentnie przez długi czas, to znajdą się naiwni, którzy w to uwierzą.Eugene Poteat wątpi by Stany Zjednoczone zrobiły coś w tej sprawie. Są zbyt zaangażowane we własne sprawy, kryzys, wojnę z terrorem. - Jak się tu mówi: mamy zbyt pełny talerz - mówi Poteat, były analityk wysokiego szczebla amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), w której pracował w latach 1960-1980.
Ja na razie nie wierzę w odkrycie prawdziwych okoliczności 10 kwietnia. I to przez długi czas. A kiedy do tego dojdzie, o ile w ogóle, to będzie to już zapewne inne pokolenie, które powie: "No to co?".
"Rosja miała środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu – bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska – w oczach Moskwy – miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą – z dr. Eugenem Poteatem rozmawiają Leszek Misiak i Grzegorz Wierzchołowski
Po 10 kwietnia 2010 r. napisał Pan w amerykańskim piśmie „Charleston Mercury”, że katastrofa pod Smoleńskiem nie była wypadkiem. Dziś na hipotezę zamachu wskazują badania uznanych naukowców, m.in. z USA. Czy po dwóch latach zmienił Pan zdanie?
Nie zmieniłem. W artykule w „Charleston Mercury” faktycznie zasugerowałem, że pod Smoleńskiem doszło do zamachu, a nie do wypadku. Wystarczy spojrzeć na historię Rosji – poczynając od przewrotu bolszewickiego i wielu morderstw, zamachów oraz zabójstw, których dokonywały rosyjskie służby specjalne – aby uświadomić sobie, że historia lubi się powtarzać. Narody, podobnie jak poszczególne jednostki, przejawiają skłonności do kultywowania zwyczajów i powtarzania występków z przeszłości, do stosowania tych samych szybkich, brudnych rozwiązań wobec niewygodnych i krępujących problemów. To m.in. dlatego uważam, że Rosja mogła stać za katastrofą, w której zginął polski prezydent, najwyżsi oficerowie, wysocy urzędnicy państwowi i inni ludzie, chcący upamiętnić rocznicę wymordowania przez Rosjan tysięcy niewinnych Polaków.
Rosja miała też środki, motyw i sposobność do popełnienia w Smoleńsku zbrodni. Krajem tym rządzą przede wszystkim byli oficerowie wywiadu – bandyci i następcy tych, którzy mordowali w Katyniu i przez lata popełniali inne potworności. Po upadku Związku Sowieckiego Polska – w oczach Moskwy – miała czelność zrzucić rosyjskie jarzmo, wstąpić do NATO, a potem wybrać prozachodniego przywódcę. Wszystko to było dla Rosji zniewagą.
Ale po eliminacji polskiej głowy państwa automatycznie wytworzyłaby się próżnia, w wyniku czego władzę przejąć mógłby marszałek sejmu i jego prorosyjscy, nastawieni wrogo do NATO doradcy. Rosja nie mogła zmarnować takiej szansy, nawet jeśli miałaby się posłużyć ohydną, zorganizowaną katastrofą. Coś, co trzeba by szybko zamieść pod dywan. W historii bez trudu znaleźć można przykłady nikczemnych działań Moskwy wobec mniejszych sąsiadów lub przeciwników: wobec „białych“ Rosjan w 1920 r., wobec Ukrainy w latach 20. XX w., wobec Polski w 1939 r., zbrodnię katyńską w 1940 r., agresję na Czechosłowację w 1968 r., atak na Gruzję w 2008 r., setki zbrodni wobec osób, które Kreml uznał za przeciwników lub krytyków.
W Smoleńsku Rosja miała wszystko podane na tacy – całą znienawidzoną delegację w jednym samolocie. Wprawa Rosjan w powodowaniu katastrof lotniczych poprzez wprowadzanie w błąd załogi pozwoliła im wykorzystać doskonałą okazję, by w jednym, starannie zorganizowanym wypadku lotniczym wyeliminować wszystkich uczestników delegacji i rozwiązać wiele problemów.
Podejrzany w tej sprawie miał zatem – jeszcze raz powtórzę – motyw i środki do dokonania tej strasznej zbrodni.
Rosjanie badali katastrofę, gwałcąc międzynarodowe normy, niszcząc lub przetrzymując kluczowe dowody. Choć od tragedii minęły ponad dwa lata, wciąż nie dostaliśmy z powrotem wraku samolotu i czarnych skrzynek. Czy amerykańskie władze pozwoliłyby Rosjanom na takie działania, gdyby to przywódca USA zginął w Rosji?
Jeśli w Smoleńsku rozbiłby się amerykański samolot z przedstawicielami naszego państwa, Rosjanie odegraliby taką samą farsę. Rozmiar czy potęga kraju nie ma tu tak dużego znaczenia. Rosja i tak próbowałaby zrzucić winę na ofiary oraz tuszowałaby sprawę. Na całym świecie, także w USA, jest mnóstwo osób, które z naiwności bądź z innych powodów nie kwestionowałyby takich działań; jest też wielu prawników, którzy w razie potrzeby znaleźliby sposób, aby uniknąć konieczności dostosowania się do umów międzynarodowych. A ponieważ katastrofa pod Smoleńskiem odbyła się z udziałem małego, słabszego sąsiada – Rosjanie zaś wiedzieli, że USA pochłonięte są sytuacją na Bliskim Wschodzie – założono, że taka zbrodnia ujdzie im na sucho. To częsty scenariusz: krzywdzi się mniejsze państwa wtedy, gdy większe zajęte są innymi sprawami.
A pod Smoleńskiem do wygrania było coś bardzo cennego – przejęcie kontroli nad Polską i umieszczenie na szczytach władzy prorosyjskich polityków. Tak się też stało – po katastrofie pełnię władzy w Polsce przejął obóz prorosyjski, który posłusznie wykonuje otrzymane polecenia. Pierwsze z nich to nie zadawać pytań o kryminalne działania Rosji i wyjaśnianie tragedii pod Smoleńskiem. Kolejne to odsunąć temat katastrofy na bok i sprawić, by naród o niej zapomniał, a także zdyskredytować tych, którzy nie przestają pytać o Smoleńsk i kwestionują niezwykle podejrzane śledztwo w sprawie katastrofy.
Podejrzane? Polski rząd nie widzi w działaniach Rosji nic niestosownego."
Z konferencji Laska:
Czwartek, 17 października 2013 (ND)
"„Zobaczcie państwo sami, to przecież oczywiste” – tak można podsumować przebieg wczorajszej konferencji zespołu Macieja Laska. Niepublikowane dotąd zdjęcia miały uzasadniać tezy raportu Jerzego Millera. Ale naprawdę niewiele z nich wynika
Wystąpienie przewodniczącego grupy dr. Macieja Laska oraz dwóch jego kolegów: Edwarda Łojka i Piotra Lipca, dotyczyło w zasadzie wyłącznie kwestii uderzenia samolotu w brzozę.
Polemika z zespołem parlamentarnym tak pochłonęła wypowiadających się, że sami sobie przypisali jego nazwę: zamiast „zespół ds. wyjaśniania opinii publicznej przyczyn katastrofy smoleńskiej” mówili o „zespole ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej”, wbrew lansowanemu przez siebie twierdzeniu, jakoby przyczyny zostały już wyczerpująco wyjaśnione.
Nowe zdjęcia to, według Laska, fotografie wykonane między 11 a 19 kwietnia 2010 r. przez członków polskiej komisji obecnych w Smoleńsku. Niektóre pokazują różne części wraku i okolic miejsca katastrofy, a inne części maszyny już ułożone na betonowym placu, na którym leżą do dzisiaj. Zaprezentowano też jedno zdjęcie, które miało być wykonane przez ekspertów prokuratury (prawdopodobnie we wrześniu 2011 r.), obrazujące fragmenty skrzydła. W przekazanych mediom plikach z pokazywanymi zdjęciami usunięto zapisy dotyczące czasu ich wykonania.
15 tysięcy zdjęć
Nie obyło się bez zwyczajowych już apeli do zespołu parlamentarnego o przekazanie dowodów dla głoszonych teorii przyczyn katastrofy. Problem w tym, że z udostępnianiem informacji największy problem ma sam zespół Laska. Twierdzi, że w Smoleńsku wykonano ponad 1,5 tys. fotografii wraku, miejsca katastrofy itd.
Jednak oficjalnie materiały te znajdują się w dyspozycji Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów oraz działającej przy nim stałej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Kieruje nią zastępca przewodniczącego komisji Millera płk Mirosław Grochowski.
Zgodnie z obowiązującym prawem lotniczym nawet prokuratura musi prosić sąd o dostęp do tego archiwum, ale premier Donald Tusk w zarządzeniu powołującym zespół Laska dał mu prawo domagania się pomocy w postaci przekazywania „informacji i dokumentów”. I w oparciu o ten przepis Lasek wykorzystuje, także publicznie, dowolnie wybrane dokumenty archiwalne komisji Millera. Na pytanie o możliwość udostępnienia opinii publicznej całej tej dokumentacji Lasek natychmiast zmienia retorykę: zdjęć z badania katastrof się nie publikuje.
Żadnej z prezentowanych wczoraj fotografii nie ma w raporcie Millera, chociaż hipoteza uderzenia skrzydła w brzozę (znajdująca się w raporcie MAK) budziła kontrowersje już w trakcie jego tworzenia. Zamiast tego wydrukowano zdjęcia znacznie gorszej jakości, głównie autorstwa Siergieja Amielina, interesującego się katastrofą smoleńskiego nauczyciela akademickiego i fotoamatora. Zwrócił na to uwagę zespół parlamentarny, który swoją debatę o wybranych aspektach katastrofy zorganizował tego samego dnia.
Także prokuratura zazwyczaj bardzo mocno chroniąca swoje materiały, przede wszystkim związane z pracą zespołu biegłych, jest bardzo otwarta na współpracę z zespołem Laska. Przekazała mu raporty ATM i Instytutu Ekspertyz Sądowych, a także, jak się okazuje, materiały fotograficzne z pracy biegłych. Chociaż Lasek deklaruje, że nie zamierza nadużywać zapisanej przez premiera w zarządzeniu możliwości współpracy „z organami i instytucjami państwowymi oraz innymi podmiotami posiadającymi wiedzę i informacje na temat przyczyn i okoliczności katastrofy”.
Czego nie widać
Maciej Lasek, omawiając pokazywane zdjęcia, wciąż powtarzał, że mamy oto przed oczami „oczywiste” i „niepodważalne” dowody uderzenia skrzydła w brzozę i oderwania jego sześciometrowego fragmentu. Niewiele jednak widać na samych fotografiach. Pokazano wiele zdjęć skrzydła. Na jednych jest oderwany fragment, na innych ta część, która pozostała przy kadłubie. Członkowie zespołu Laska przekonywali, że nie widać na nich żadnych śladów osmalenia, jakie pojawiłyby się, gdyby nastąpił wybuch, co sugeruje zespół parlamentarny.
Nie ma wątpliwości, że skrzydło zostało jakoś „rozerwane”, ale trudno dopatrzyć się na fotografiach, że nastąpiło to za pomocą „masywnego elementu”, jak to sugestywnie łączył Lasek. Tym bardziej nie ma mowy, że ten element to właśnie brzoza. Najbardziej przekonujące są fotografie samej brzozy. W złamanej części widać wbite jakieś fragmenty metalu, a na gałęziach wisi jeszcze jeden.
Zespół Laska przy pomocy tej fotografii zbija argument zespołu parlamentarnego, który twierdzi, że kawałki metalu na brzozie pojawiły się w wyniku upadku rozpadającego się w powietrzu tupolewa. Współpracownicy zespołu Antoniego Macierewicza twierdzą, że wokoło znajdowały się bardzo liczne odłamki samolotu. Zespół Laska temu zaprzecza. Pokazuje zdjęcia, ale nie ma na nich w ogóle ziemi. Są natomiast różne kawałki metalu na drzewie.
Szwankuje też argumentacja oparta na zdjęciach skrzydła. Widzimy oderwany kawałek wiszący na gałęziach w zaroślach. Widać wyraźnie przecięte i rozerwane drzewka. Kiedy więc za chwilę oglądamy zbliżenie miejsca rozerwania skrzydła, na którym Lasek tryumfująco pokazuje jakieś trociny, można mieć wątpliwości, czy to rzeczywiście brzoza, a może drewno pochodzi z miejsca upadku.
Niewiele wniosków można wyciągnąć także z krytyki materiałów pokazywanych na prezentacjach zespołu parlamentarnego. Kwestia ta pojawiła się już w ubiegłym tygodniu. Profesorowi Wiesławowi Biniendzie zarzucono montaż i komputerowe przerabianie zdjęć skrzydła w celu wykazania, że krawędź natarcia skrzydła nie jest na tyle uszkodzona, by można to uznać za efekt uderzenia w masywne drzewo.
Profesor Binienda tłumaczył, że chodzi o zupełnie otwarcie dokonaną komputerową rekonstrukcję skrzydła, zresztą przygotowaną przez kogoś innego. Ale zespół Laska dopatrzył się na tych fotografiach (zaczerpniętych z raportu MAK) kolejnych manipulacji. W prezentacji prof. Biniendy są elementy skrzydła, których brakuje na analogicznych zdjęciach komisji Millera. Trudno jednak to rzetelnie zweryfikować – fotografie przedstawione przez Laska pokazują sytuację z innej perspektywy i nie wiadomo, kiedy dokładnie je zrobiono – być może z różnych etapów układania części samolotu przez Rosjan na placu.
Pojawiła się natomiast w sposobie wyrażania się Macieja Laska niewielka zmiana, gdy mówi o skrzydle i jego uderzeniu w brzozę.
Kiedy odpadło skrzydło?
– Oczywiście brzoza została złamana w wyniku kontaktu ze skrzydłem, ale jednocześnie skrzydło zostało uszkodzone na tyle poważnie, że odpadło w czasie lotu na skutek zniszczenia jego struktury – mówił Lasek. A więc niekoniecznie „odpadło” od razu po uderzeniu, lecz mogło dojść do tego później, a więc przy brzozie doszłoby tylko do uszkodzenia, które potem (np. w wyniku innych czynników) rozwinęło się na tyle, że konstrukcja się rozpadła.
Lasek, dopytywany o ten szczegół, wycofał się i stwierdził, że oderwanie nastąpiło bezpośrednio przy brzozie, ale to tylko jego prywatna opinia. Był przy tym wyraźnie zmieszany, odpowiadał początkowo wymijająco. Być może przyczyną jest trudność wynikająca z pogodzenia złamania brzozy i złamania skrzydła w jednym zdarzeniu – to bardzo rzadka sytuacja, gdy podczas uderzenia dwóch ciał tego rodzaju siły rozkładają się tak, że złamaniu ulegają oba naraz.
Na koniec Edward Łojek przedstawił kilka przykładów katastrof z pewnymi podobieństwami do Smoleńska, w których również nastąpił duży rozrzut szczątków. Chodzi o wypadek samolotu DC-9 przy podchodzeniu do lądowania w Huntington (Wirginia Zachodnia) 14 listopada 1970 r. i Airbusa A-330 także przy lądowaniu, tym razem w Trypolisie 12 maja 2010 roku. Widać, że szczątków jest rzeczywiście dużo i są małe, ale nie sposób ocenić ich rozrzutu, bo nieliczne fotografie obejmują bardzo mały obszar."
Media głównego ścieku, który ściekiem pozostanie ale przecież słowo "główny" już nie będzie mu przynależne, lansują opinię, że ekspertem może być tylko ten kto wybitnie zna się na lotnictwie, a poza tym tylko ten, kogo (może Adam Michnik, może Tusk?) odpowiednie osoby na eksperta namaszczą. A zatem jeśli nazwałem tutaj byłego wywiadowcę CIA ekspertem, to błąd, jeśli ktoś uważa ekspertem profesora Bieniendę, to wariat, już nie nie ma co mówić o Antonim Macierewiczu, bo to polityk przecież, zatem nie może mieć o niczym pojęcia. Ale inni politycy, zwłaszcza z PO, pojęcie mają, oczywiście o wszystkim. Znana są metody funkcjonowania tej partii: sms-y z obowiązującą w danym czasie narracją i narzucanie jej na Twitterze, zastanawia tylko jakimi nędzami ludzkimi trzeba być, aby za pensyjkę poselską tak dawać się zeszmacać, jak robią to posłowie PO.
Wtorek, 22 października 2013 (ND)
Rozpad Tu-154M mógł następować już w powietrzu, a do kontaktu skrzydła z brzozą w ogóle mogło nie dojść – sugerowali paneliści II Konferencji Smoleńskiej, zastrzegając, że ich hipotezy wymagają dalszych badań.
W ocenie prof. Chrisa Cieszewskiego (University of Georgia), Tu-154M nie mógł ulec uszkodzeniu podczas kontaktu z brzozą, ponieważ drzewo to miało zostać złamane jeszcze przed 5 kwietnia 2010 roku. Do takiego wniosku Cieszewski doszedł na podstawie analizy zobrazowań satelitarnych udostępnianych przez firmy komercyjne. Naukowiec w pierwszej kolejności starał się ustalić możliwie dokładną lokalizację feralnej brzozy. Zrobił to z pomocą nie tylko zdjęć satelitarnych, ale też wykonanej z lotu ptaka dokumentacji miejsca katastrofy. Tak wyznaczone zostały punkty bazowe, niezmieniające się, jak drogi i obiekty budowlane, które posłużyły do wyznaczenia lokalizacji brzozy. Dysponując taką informacją, Cieszewski wyznaczył punkt, w którym na zobrazowaniu satelitarnym umiejscowiony jest złamany pień brzozy i położona na ziemi korona drzewa, po czym dokonał porównania zdjęć wykonanych po katastrofie do zobrazowań wykonanych wcześniej. Jego zdaniem, już 5 kwietnia 2010 r. obraz brzozy był podobny do tego widocznego na zobrazowaniach z okresu tuż po katastrofie. Odmienny obraz dała analiza zdjęcia ze stycznia 2010 r., gdy pień brzozy nie był widoczny, gdyż był osłonięty konarami. W ocenie Cieszewskiego, analiza sygnału spektralnego, mierzonego w punkcie, gdzie rosło drzewo, prowadzi do wniosku, że drzewo było złamane przed katastrofą.
Potwierdzenie wniosków Cieszewskiego teoretycznie mogłoby stanowić zaprzeczenie tez z raportów komisji Millera oraz MAK na temat przebiegu katastrofy. Jednak to tylko wstępne analizy, a do stawiania jednoznacznych wniosków konieczne jest przeprowadzenie podobnych badań z wykorzystaniem zdjęć satelitarnych lepszej jakości (te, dostępne komercyjnie, udostępniane są w rozdzielczości 50 cm). Cieszewski twierdził, że do analiz użyto złożonych metod poprawiających jakość zdjęć satelitarnych.
O potrzebie realizacji tego rodzaju analiz zobrazowań satelitarnych terenu Smoleńska mówił wczoraj Jerzy S. Wiśniowski z Wojskowego Centrum Geograficznego. Ich celem powinno być dokonanie dokumentacji infrastruktury i szczątków samolotu, a następnie analiza danych pod kątem śledzenia zmian występujących na zobrazowaniach. W jego ocenie, badaniami należałoby objąć teren około 20 km kwadratowych. Według Wiśniowskiego, przy dokładności „komercyjnej” zobrazowań lokalizację poszczególnych elementów w terenie można byłoby wykonać z dokładnością do 10 m, natomiast rozłożenie szczątków względem siebie – z dokładnością 2 metrów. Stąd też prelegent zasugerował, że należałoby podjąć próbę pozyskania zobrazowań dużo lepszej jakości. Stawia to pod znakiem zapytania dokładność ustaleń Cieszewskiego, który jakość użytych przez siebie zobrazowań uważa za „wystarczającą”.
Naukowcy sugerowali także, że na skutek błędów, jakie poczyniono podczas badania katastrofy smoleńskiej, oraz z dostępnej dokumentacji fotograficznej miejsca katastrofy można wnioskować, że uprawniona jest pojawiająca się już wcześniej hipoteza, że samolot ulegał rozpadowi jeszcze w powietrzu, przed brzozą. W ocenie dr. hab. Andrzeja Ziółkowskiego (PAN), w tym zakresie trzeba by rozpocząć badania od początku, bo przy badaniu nie zachowano podstawowych standardów, a obecny stan wiedzy nie pozwala na zweryfikowanie (potwierdzenie bądź obalenie) tej hipotezy. By jednak uzyskać pełny obraz, konieczna jest nie tylko rzetelna inwentaryzacja miejsca katastrofy, analiza danych z rejestratorów, ale także analiza szczątków samolotu, po sprowadzeniu ich do kraju, pod kątem występowania w nich zjawisk dynamicznych. W tym zakresie do podjęcia szczegółowych badań gotowi są chociażby fizycy. Ich zdaniem, wciąż możliwe jest przeprowadzenie kompleksowych badań pirotechnicznych. Zdaniem dr. Jacka Wójcika (PAN), konieczna do tego jest nie tylko odpowiednia baza sprzętowa, ale też pełna dokumentacja, dostęp do wraku, relacje rodzin ofiar katastrofy (dotyczące np. zażywanych leków) oraz środki finansowe. Jak przyznał naukowiec, badania zajęłyby około pół roku i kosztowałyby 4-6 mln złotych.
Rozpoczęta wczoraj dwudniowa II Konferencja Smoleńska to forum dyskusji dla naukowców, którym zależy na wyjaśnieniu niektórych aspektów katastrofy smoleńskiej. Przedstawiane tu specjalistyczne opracowania mają charakter szczegółowy, nie są kompleksowymi ocenami dotyczącymi przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M.
"Polski ekspert lotniczy, mający dostęp do rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, powiedział: „Wiemy, co się stało, ale Rosjanie zabronili nam o tym mówić”. O tym, co się stało, wie każdy zdrowo myślący człowiek.
Mając w pamięci masakrę w Lesie Katyńskim, zachowanie innych państw odpowiedzialnych za podobne ludobójstwa, historię KGB pełną zabójstw, eksterminacji, morderstw i zamachów na jej przeciwników, krytyków i ludzi niewygodnych Kremlowi, nie możemy się dziwić, że Polacy – i nie tylko oni – dostrzegają w katastrofie robotę Rosjan. Pamiętamy ludobójstwo w latach 30., gdy Sowieci zagłodzili prawie 20 mln Ukraińców, oraz wymordowanie milionów obywateli ZSRR przez sowiecką władzę. Co znaczy kolejna setka w katastrofie, która umożliwiła pozbycie się tych nieznośnych Polaków, mających czelność domagać się w Smoleńsku prawdy o masakrze z czasów II wojny światowej? To była także zapłata za wstąpienie Polski do NATO. Wielu z nas, ludzi wywiadu, dobrze pamięta sowiecką praktykę manipulowania sygnałami nawigacyjnymi, aby zwabić na terytorium ZSRR i zestrzelić tam – za „pogwałcenie świętej sowieckiej przestrzeni powietrznej” – amerykańskie samoloty wojskowe. Sowietom nie zadrżała ręka, gdy zniszczyli w ten sposób koreańskiego Boeinga 747, mimo iż wiedzieli, że na pokładzie znajduje się kilkuset pasażerów. [...].
W katastrofie polskiego samolotu zginęła elita polityków i urzędników, którzy dążyli do ujawnienia akt dawnej służby bezpieczeństwa oraz dokumentów dotyczących byłych i obecnych współpracowników polskich i sowieckich/rosyjskich specsłużb. Teraz, gdy elity tej zabrakło, w najwyższych władzach RP nie ma nikogo, kto mógłby kontynuować ten wysiłek. Tego właśnie chciał Putin. Premier Tusk jest słabym, łatwym do manipulacji człowiekiem, który nienawidził zmarłego prezydenta. Rosjanie mają teraz na miejscu swoją marionetkę, której nie będzie już przeszkadzał silny antykomunistyczny prezydent. Doskonale zorientowany politycznie Kreml dostrzegł, że USA postanowiły się przed nim płaszczyć (tzw. reset, wycofanie się z obiecanej Polakom i Czechom budowy tarczy antyrakietowej, nasze przyzwolenie na działania Rosjan w Gruzji i na Ukrainie, nasze błagania, by nie pomagali Iranowi itd.) i odebrał to jako zgodę na to, co zrobili Rosjanie przy katastrofie polskiego samolotu. Doszli do wniosku, że nie powiemy ani słowa – i faktycznie nie powiedzieliśmy.
Gene Poteat Fragmenty tekstu z „Charleston Mercury” (15 czerwca 2010 r.)
Gene Ptoeat to długoletni oficer CIA, prezes Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu, szef ds. nowych technologii CIA, pracował m.in. przy projektach samolotów szpiegowskich U-2 i SR-71; dyrektor wykonawczy Rady ds. Badania i Rozwoju Wywiadu, dyrektor Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej, zarządzał globalną siecią czytników rozpoznawczych CIA."
"Polski ekspert lotniczy, mający dostęp do rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, powiedział: „Wiemy, co się stało, ale Rosjanie zabronili nam o tym mówić”. O tym, co się stało, wie każdy zdrowo myślący człowiek.
Ostatni numer
W katastrofie polskiego samolotu zginęła elita polityków i urzędników, którzy dążyli do ujawnienia akt dawnej służby bezpieczeństwa oraz dokumentów dotyczących byłych i obecnych współpracowników polskich i sowieckich/rosyjskich specsłużb. Teraz, gdy elity tej zabrakło, w najwyższych władzach RP nie ma nikogo, kto mógłby kontynuować ten wysiłek. Tego właśnie chciał Putin. Premier Tusk jest słabym, łatwym do manipulacji człowiekiem, który nienawidził zmarłego prezydenta. Rosjanie mają teraz na miejscu swoją marionetkę, której nie będzie już przeszkadzał silny antykomunistyczny prezydent. Doskonale zorientowany politycznie Kreml dostrzegł, że USA postanowiły się przed nim płaszczyć (tzw. reset, wycofanie się z obiecanej Polakom i Czechom budowy tarczy antyrakietowej, nasze przyzwolenie na działania Rosjan w Gruzji i na Ukrainie, nasze błagania, by nie pomagali Iranowi itd.) i odebrał to jako zgodę na to, co zrobili Rosjanie przy katastrofie polskiego samolotu. Doszli do wniosku, że nie powiemy ani słowa – i faktycznie nie powiedzieliśmy.
[...] To oznacza, że nasze oburzenie i zaniepokojenie w związku z polskim „wypadkiem” będzie musiało być równie puste i bezzębne jak rosyjskie „śledztwo” mające wyjaśnić przyczyny katastrofy. Polacy postrzegają to jednak jako drugą Jałtę, jako kolejny przypadek sprzedaży Polski Rosjanom; obamiści mogą myśleć, że to wszystko ucichnie, ale Polska i inne kraje Europy Środkowej wiedzą lepiej. Dla nich to niewyobrażalna zdrada.
Gene Poteat Fragmenty tekstu z „Charleston Mercury” (15 czerwca 2010 r.)
Gene Ptoeat to długoletni oficer CIA, prezes Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu, szef ds. nowych technologii CIA, pracował m.in. przy projektach samolotów szpiegowskich U-2 i SR-71; dyrektor wykonawczy Rady ds. Badania i Rozwoju Wywiadu, dyrektor Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej, zarządzał globalną siecią czytników rozpoznawczych CIA."
II Konferencja Smoleńska:
"Brzoza w Smoleńsku została złamana, bo 10 kwietnia 2010 roku uderzył w nią Tu-154M. Wskazują na to oględziny miejsca zdarzenia, fotografie i zapisy rejestratorów samolotu - podkreślił w środę zespół smoleński przy kancelarii premiera, którym kieruje Maciej Lasek.
Zespół, którego zadaniem jest objaśnianie opinii publicznej przyczyn katastrofy smoleńskiej, odniósł się w komunikacie do referatów wygłoszonych na zakończonej dzień wcześniej II konferencji smoleńskiej.
Nie przedstawiono na niej żadnych dowodów na prezentowane hipotezy dotyczące przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Konsekwentnie lansowano na niej natomiast tezy przeczące zebranym i przeanalizowanym materiałom dowodowym przez Komisję Badań Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (zwaną komisją Millera).
- ocenił dr Lasek i jego współpracownicy.
Jeden z prelegentów II konferencji smoleńskiej Chris Cieszewski z amerykańskiego Uniwersytetu Georgii na koniec referatu poświęconego analizie smoleńskiej brzozy powiedział, że nie ma wątpliwości, że drzewo było złamane 5 kwietnia albo wcześniej.
Komisja Millera w wyniku analizy materiału dowodowego nie ma wątpliwości, że brzoza została złamana w wyniku kolizji z samolotem w dniu 10 kwietnia 2010 r. Wskazują na to oględziny miejsca zdarzenia, dokumentacja fotograficzna oraz zapisy rejestratorów lotu i dźwięków w kabinie.
- podkreślił zespół Laska. Ocenił, że Cieszewski na zdjęciach analizował nie brzozę, lecz inne elementy.
Zespół Laska po raz kolejny podkreślił, że nie ma żadnych przesłanek do twierdzenia, że w samolocie doszło do wybuchu. Nie wskazują na to zapisy rejestratora parametrów lotu (nie wykazał skoku ciśnienia, jaki towarzyszy eksplozji), ani dźwięku (nie zarejestrował odgłosu wybuchu), ani też oględziny przeprowadzone przez członków komisji Millera, którzy od 10 kwietnia 2010 r. byli w Smoleńsku.
W komunikacie zdementowano też informacje, jakoby zapisy rejestratorów lotu były sfałszowane. Zespół Laska przypomniał, że dane z trzech rejestratorów porównano na podstawie parametrów, które są niepowtarzalne dla każdego lotu: wysokości barometrycznej, przechylenia i pochylenia samolotu.
Stwierdzono, że dane z urządzeń są ze sobą zgodne i ukazują przebieg tego samego lotu. Podkreślono też, że rejestrator polskiej produkcji ATM QAR został odczytany w Warszawie i potwierdził zapisy z rosyjskich urządzeń - MSRP 64 i KBN - odczytanych w obecności przedstawicieli polskiej komisji i prokuratury.
Zdaniem zespołu Laska błędem było powoływanie się przez prelegentów na II konferencji smoleńskiej na zapisy urządzeń TAWS (system ostrzegania przed niebezpiecznym zbliżaniem się do ziemi) i FMS (komputer pokładowy). Urządzenia te wspomagają pracę załogi, a informacje zawarte w ich pamięci - zwrócił uwagę zespół Laska - mogą co najwyżej służyć jako uzupełnienie danych z rejestratorów, ale nie mogą ich zastąpić.
W komunikacie zadeklarowano też, że niektórych tez głoszonych podczas II konferencji smoleńskiej zespół Laska nie będzie komentował.
Zespół do spraw wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej nie będzie odnosił się do absurdalnych eksperymentów będących rzekomymi dowodami w kontekście katastrofy smoleńskiej, których wyniki były prezentowane podczas konferencji, takich jak: zgniecione puszki po napojach, kadr z animacji RIA Novosti pokazujący wybuch samolotu, czy parówka pękająca przy podgrzewaniu, która miała obrazować sposób, w jaki został zniszczony kadłub samolotu.
- napisano.
II konferencja smoleńska odbyła się w poniedziałek i wtorek w Warszawie. Jej transmisję można było oglądać w internecie. Wśród prelegentów byli m.in. naukowcy współpracujący z zespołem parlamentarnym ds. katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Antoni Macierewicz (PiS): dr Bogdan Gajewski, prof. Kazimierz Nowaczyk, prof. Wiesław Binienda, prof. Jan Obrębski i dr Grzegorz Szuladziński."
"Zorganizowana w Warszawie II Konferencja naukowców była niezmiernie ważnym wydarzeniem dla sprawy smoleńskiej.
Ponad trzy lata po katastrofie smoleńskiej niezależni naukowcy badający tragedię z 10/04 wciąż są w stanie stawiać pytania, na które nie mamy odpowiedzi, na które odpowiedzi nie dają oficjalne wersje wydarzeń ze Smoleńska. Niemal każdy wykład wygłaszany w ramach Konferencji otwierał nowe pola badawcze, które powinno objąć śledztwo.
O czym m.in. warto pamiętać?
1. Ster kierunku Tupolewa. Konferencja Smoleńska zakończyła się krótkim wystąpieniem prof. Piotra Witakowskiego, który wyjaśniał dlaczego sądzi, że w Tu-154M nie doszło do dwóch wybuchów. Wskazał na ster kierunku samolotu.
Jak odpadł ster kierunku? On nie mógł o cokolwiek zawadzić, jest przecież ostatnim elementem samolotu. Jednak on odpadł i to ponad 200 metrów wcześniej niż upadł cały samolot. W mojej ocenie ten ster został "odpalony", odstrzelony jeszcze wcześniej
- tłumaczył Witakowski wskazując również na inne elementy, które musiały został odstrzelone od samolotu. Jednak przykład steru jest ewidentny. Przecież na zdjęciach ze Smoleńska widać tył samolotu, który jako oderwana część zachował się w stanie dość dobrym. Widać jednak w sposób widoczny, że ster kierunkowy zwyczajnie odpadł, jakby go ktoś zdemontował.
Co się z nim stało? Dlaczego odpadł? Jak tłumaczyć takie zniszczenie, jeśli nie punktową eksplozją, odcięciem, lub demontażem? Jest w ogóle inne tłumaczenie?
2. Co ze słynną pancerną brzozą? Wykład prof. Chrisa Cieszewskiego wywołał ogromne emocje i zrozumiałe zdziwienie. Okazuje się, że obraz satelitarny brzozy na zdjęciach satelitarnych wykonanych po tragedii smoleńskiej jest taki sam, jak obraz na obrazowaniu satelitarnym z 5 kwietnia. Oznacza to, że brzoza już pięć dni przed katastrofą mogła być złamana. Prace i analiza prof. Cieszewskiego podważają tezy o związku tragedii z 10/04 ze złamaniem brzozy.
Co się z nim stało? Dlaczego odpadł? Jak tłumaczyć takie zniszczenie, jeśli nie punktową eksplozją, odcięciem, lub demontażem? Jest w ogóle inne tłumaczenie?
2. Co ze słynną pancerną brzozą? Wykład prof. Chrisa Cieszewskiego wywołał ogromne emocje i zrozumiałe zdziwienie. Okazuje się, że obraz satelitarny brzozy na zdjęciach satelitarnych wykonanych po tragedii smoleńskiej jest taki sam, jak obraz na obrazowaniu satelitarnym z 5 kwietnia. Oznacza to, że brzoza już pięć dni przed katastrofą mogła być złamana. Prace i analiza prof. Cieszewskiego podważają tezy o związku tragedii z 10/04 ze złamaniem brzozy.
Obecnie reakcją na te stwierdzenia może być głuche milczenie, albo kolejna medialna nagonka na prof. Cieszewskiego. Zapewne już tłumy domorosłych specjalistów od obrazów satelitarnych piszą, dlaczego Cieszewski nie ma racji, już szykowane są analizy, które pokażą, że się na niczym nie zna i jest oszołomem.
Jednak w tej sprawie należy jasno i twardo domagać się odpowiedzi na pytania. Czy Maciej Lasek dysponuje zdjęciami wykonanymi w dniach 5-10 kwietnia, na których brzoza jest cała i stoi? Który członek komisji pokusił się o analizę obrazowania satelitarnego dot. brzozy? Jakie podjęto starania, by odnaleźć zdjęcia lotnicze, zdjęcia amatorskie z kilku dni przed tragedią smoleńską? Czy w jakikolwiek sposób podjęto próbę sprawdzenia, w jakim stanie znajdowała się smoleńska brzoza 10 kwietnia przed katastrofą?
Jednak w tej sprawie należy jasno i twardo domagać się odpowiedzi na pytania. Czy Maciej Lasek dysponuje zdjęciami wykonanymi w dniach 5-10 kwietnia, na których brzoza jest cała i stoi? Który członek komisji pokusił się o analizę obrazowania satelitarnego dot. brzozy? Jakie podjęto starania, by odnaleźć zdjęcia lotnicze, zdjęcia amatorskie z kilku dni przed tragedią smoleńską? Czy w jakikolwiek sposób podjęto próbę sprawdzenia, w jakim stanie znajdowała się smoleńska brzoza 10 kwietnia przed katastrofą?
3. Prof. Jacek Gieras w swojej prezentacji pokazał niezwykle ciekawy film. Widać na nim stojący samolot Tu-154M na jednym z lotnisk w Turcji. Obraz pokazuje samolot tuż po zderzeniu z pojazdem bagażowym. Widać na nim, że urwanie końcówki skrzydła powoduje wyciek gigantycznej ilości paliwa lotniczego, z baku, który mieści się w skrzydle. Prof. Gieras wskazał, że podobne ilości paliwa co samolot na filmie miał rządowy tupolew, który rozbił się w Smoleńsku.
Jeśli w Smoleńsku doszłoby do zderzenia z brzozą na ziemi musiałyby być ślady paliwa
- mówił profesor, zaznaczając, że "dopiero gdy samolot leci na poziomie ponad 1000 m. paliwo lotnicze nie dolatuje do ziemi".
Jak wyglądało badanie okolic brzozy, o którą rzekomo Tu-154 miał zahaczyć? Jakie badania wykonano? Czy ktoś się zajął sprawą paliwa lotniczego, które powinno zostawić po sobie ślad już przy drzewie?
4. Co mówią ciała ofiar? Emocje wywołał również wykład Stanisława Zagrodzkiego, który mówił o dyslokacji ciał i wnioskach, jakie płyną z ich rozmieszczenia na wrakowisku. Ta prelekcja była niezmiernie ważna, ponieważ pokazywała jak dramatycznym uszkodzeniom ulegały ciała ofiar tragedii smoleńskiej. Jak wskazywał Zagrodzki teren katastrofy był pełen ludzkich szczątków oraz elementów samolotu. To w zestawieniu np. z wykładem Bogdana Gajewskiego czy Andrzeja Ziółkowskiego wskazuje jasno, że obraz zniszczeń, jakim uległ samolot oraz ciała ofiar wyglądają jak typowe zniszczenia po wybuchu.
4. Co mówią ciała ofiar? Emocje wywołał również wykład Stanisława Zagrodzkiego, który mówił o dyslokacji ciał i wnioskach, jakie płyną z ich rozmieszczenia na wrakowisku. Ta prelekcja była niezmiernie ważna, ponieważ pokazywała jak dramatycznym uszkodzeniom ulegały ciała ofiar tragedii smoleńskiej. Jak wskazywał Zagrodzki teren katastrofy był pełen ludzkich szczątków oraz elementów samolotu. To w zestawieniu np. z wykładem Bogdana Gajewskiego czy Andrzeja Ziółkowskiego wskazuje jasno, że obraz zniszczeń, jakim uległ samolot oraz ciała ofiar wyglądają jak typowe zniszczenia po wybuchu.
Jak wskazywał Zagrodzki w niektórych sektorach ciała lub fragmenty ciał ofiar leżały tak gęsto obok siebie, że w opisach tych pól nie obliczano odległości między poszczególnymi szczątkami, pisano jedynie, że ciało leży obok innego ciała.
Stanisław Zagrodzki wskazał również dwa zdjęcia, które zszokowały część uczestników. Na nich widać było dwie części ciała jednej z ofiar - podudzie oraz kawałek kości żuchwy. Widać było ewidentne nadpalenia i osmalenie szczątków, tymczasem Zagrodzki mówił, że w dokumentacji medycznej napisano, że ciało nie nosi znamion nadpalenia oraz poparzeń, a także, że zostało znalezione poza strefą pożaru.
Jak oficjalne tłumaczenia i opisy pogodzić z tym, co w czasie konferencji można było zobaczyć na żywo? Co zrobiono, by wyjaśnić dlaczego część ciał ofiar katastrofy smoleńskiej wyglądały jak wyjęte z ogniska?
Stanisław Zagrodzki wskazał również dwa zdjęcia, które zszokowały część uczestników. Na nich widać było dwie części ciała jednej z ofiar - podudzie oraz kawałek kości żuchwy. Widać było ewidentne nadpalenia i osmalenie szczątków, tymczasem Zagrodzki mówił, że w dokumentacji medycznej napisano, że ciało nie nosi znamion nadpalenia oraz poparzeń, a także, że zostało znalezione poza strefą pożaru.
Jak oficjalne tłumaczenia i opisy pogodzić z tym, co w czasie konferencji można było zobaczyć na żywo? Co zrobiono, by wyjaśnić dlaczego część ciał ofiar katastrofy smoleńskiej wyglądały jak wyjęte z ogniska?
5. Emerytowany inżynier lotnictwa Stefan Bramski przedstawił m.in. analizę zniszczeń, jakim uległa tylna część samolotu. Skupił się na silniku i dyszy. Zauważył, że została ona wbita - częściowo w ziemię, częściowo w kikut drzewa - w wyniku czego dysza się odkształciła. To odkształcenie, wyklepane potem przez Rosjan w czasie transportu, oznacza, że tył samolotu leciał tył na przód, czyli przodem do tyłu i w ten sposób wbił się w ziemię. Bramski wskazał również, że na jednym ze zdjęć widać kable, które sterczą z części tylnej samolotu. W jego ocenie one również dowodzą wybuchu.
Inna siła nie dałaby takiego efektu. Jedynie wybuch mógł wyrwać kable przytwierdzone do silników
- mówił ekspert.
Powstaje pytanie, jakie siły i zjawiska sprawiły, że tylna część samolotu oderwała się i leciała przodem do tyłu? Jak tłumaczyć to zjawisko w kontekście oficjalnej wersji wydarzeń?
Powstaje pytanie, jakie siły i zjawiska sprawiły, że tylna część samolotu oderwała się i leciała przodem do tyłu? Jak tłumaczyć to zjawisko w kontekście oficjalnej wersji wydarzeń?
6. Co robiły służby medyczne oraz dyplomatyczne po 10/04? Mecenas Małgorzata Wassermann w czasie wystąpienia zrelacjonowała dokumentację medyczną oraz tę wytworzoną po ekshumacji swojego ojca. Zaznaczyła, że nieprawidłowości i nieścisłości w tej sprawie są szokujące. Wymieniła m.in., że w ramach oględzin zewnętrznych w Moskwie nie opisano m.in. blizny operacyjnej powłok brzucha, blizny nagrzbietowej lewej ręki, brodawki na twarzy, rozległej rany tłuczonej etc. i innych ran, w ramach oględzin zewnętrznych nie opisano: stanu po zabiegu operacyjnym w obrębie jamy brzusznej – żołądka, dwunastnicy, jelita cienkiego, trzustki, złamania ścian oczodołów, żuchwy, zmian w obrębie uzębienia, złamania stawu biodrowego, kości łonowych i kulszowych, dokładnego opisu złamania żeber, tętniakowatego poszerzenia aorty w części wstępującej, wylewów w obu uszach środkowych.
Przytoczyła również komentarz biegłych:
w trakcie sądowo-lekarskiej sekcji zwłok wykonanej w Moskwie pobrano do badań dwa fragmenty wątroby. W 1989 r. Zbigniew Wassermann miał usunięty pęcherzyk żółciowy, Mimo to w protokole w Moskwie opisano prawidłowy pęcherzyk żółciowy wraz z zawartością żółci…
Co więcej ujawniła także szokujące informacje, że dwa narządy wycięte w czasie sekcji zostały zaszyte w nodze śp. Zbigniewa Wassermanna.
CZYTAJ TAKŻE: „Śledzionę i serce zamiast w jamie brzusznej, zaszyto… w nodze”. Małgorzata Wassermann ujawnia szokujące szczegóły rosyjskiej sekcji zwłok ojca
Jak polskie państwo mogło dopuścić do tak rażących zaniedbań w dokumentacji medycznej? Co robiły służby medyczne w Rosji po 10/04? Jakie podjęto działania, by wymusić na Rosji obecność polskich specjalistów w czasie sekcji zwłok? Dlaczego do dziś - mimo tak rażących uchybień - prokuratura wojskowa nie podjęła decyzji o ekshumacji wszystkich ciał ofiar katastrofy?
Jak polskie państwo mogło dopuścić do tak rażących zaniedbań w dokumentacji medycznej? Co robiły służby medyczne w Rosji po 10/04? Jakie podjęto działania, by wymusić na Rosji obecność polskich specjalistów w czasie sekcji zwłok? Dlaczego do dziś - mimo tak rażących uchybień - prokuratura wojskowa nie podjęła decyzji o ekshumacji wszystkich ciał ofiar katastrofy?
7. Dlaczego pogwałcono polskie prawo w czasie wyjaśniania tragedii smoleńskiej? To pytanie zadawał mec. Piotr Pszczółkowski analizując sytuację prawną dot. śledztwa. Wskazywał, że opieranie się na porozumieniu polsko-rosyjskim ws. smoleńskiej jest sprzeczne z polskim prawem. Dodał, że taka umowa musi zostać ogłoszona publicznie lub ratyfikowana, a w przypadku smoleńskim tak nie było.
Wskazał również na kontrowersje dotyczące prac komisji Millera. Zaznaczył, że zgodnie z prawem komisja nie może się zajmować wypadkami poza granicami kraju, chyba że otrzyma stosowne uprawnienia od kraju obcego. Okazuje się, że w tej sprawie jednak nic takiego nie miało miejsca, o czym mówił m.in. członek komisji Millera prof. Żylicz. Zdaniem Pszczółkowskiego oznacza to, że przy powoływaniu komisji złamano prawo. Zrobiono również wiele, by prokuratura nie mogłła przesłuchać członków komisji na okoliczność pracy nad tragedią smoleńską. W tym kontekście Pszczółkowski wskazał na zmiany w prawie lotniczym, które zakazują przesłuchiwania członków komisji na okoliczność badania wypadków lotniczych. Jak dodawał mecenas śledczy nagięli przy tej okazji nawet rzymską zasadę "prawo nie działo wstecz", uznając, że zakaz ten należy również zastosować do sprawy smoleńskiej, choć ona toczyła się jeszcze pod reżimem starej ustawy.
Wykład mec. Pszczółkowskiego dobrze korelował z wykładem prof. Piotra Daranowskiego z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Naukowiec mówił o porozumieniu dotyczącym współdziałania z Rosją w śledztwie smoleńskim i wskazywał m.in., że polska strona działała bez przygotowania, bez planu, premier jadąc do Smoleńska nie był przygotowany na to, co powinien tam ustalić. Kończąc swoje rozważania prof. Daranowski wskazał, że premier Tusk już nie ma prawa zmienić umów zawartych zaraz po tragedii smoleńskiej oraz wskazał, że liczy na to, iż kiedyś uda się premiera rozliczyć za działanie prawne dot. 10/04.Sugerował, że Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Wskazał również na kontrowersje dotyczące prac komisji Millera. Zaznaczył, że zgodnie z prawem komisja nie może się zajmować wypadkami poza granicami kraju, chyba że otrzyma stosowne uprawnienia od kraju obcego. Okazuje się, że w tej sprawie jednak nic takiego nie miało miejsca, o czym mówił m.in. członek komisji Millera prof. Żylicz. Zdaniem Pszczółkowskiego oznacza to, że przy powoływaniu komisji złamano prawo. Zrobiono również wiele, by prokuratura nie mogłła przesłuchać członków komisji na okoliczność pracy nad tragedią smoleńską. W tym kontekście Pszczółkowski wskazał na zmiany w prawie lotniczym, które zakazują przesłuchiwania członków komisji na okoliczność badania wypadków lotniczych. Jak dodawał mecenas śledczy nagięli przy tej okazji nawet rzymską zasadę "prawo nie działo wstecz", uznając, że zakaz ten należy również zastosować do sprawy smoleńskiej, choć ona toczyła się jeszcze pod reżimem starej ustawy.
Wykład mec. Pszczółkowskiego dobrze korelował z wykładem prof. Piotra Daranowskiego z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Naukowiec mówił o porozumieniu dotyczącym współdziałania z Rosją w śledztwie smoleńskim i wskazywał m.in., że polska strona działała bez przygotowania, bez planu, premier jadąc do Smoleńska nie był przygotowany na to, co powinien tam ustalić. Kończąc swoje rozważania prof. Daranowski wskazał, że premier Tusk już nie ma prawa zmienić umów zawartych zaraz po tragedii smoleńskiej oraz wskazał, że liczy na to, iż kiedyś uda się premiera rozliczyć za działanie prawne dot. 10/04.Sugerował, że Tusk powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Wątek prawniczy Konferencji pokazywał jasno, że sprawa regulacje prawne dotyczące badania przyczyn tragedii smoleńskie zostały wybrane w sposób wadliwy, a polskie władze nie zabezpieczyły interesów Polski i możliwości współdziałania w śledztwie smoleńskim.
Kto zatem odpowiadał za decyzje dot. trybu wyjaśniania tragedii smoleńskiej? Z kim konsultował się premier Tusk przed rozmowami z Putinem? Jacy eksperci, prawnicy, doradcy polecieli do Smoleńska z polskim premierem? Jakie osoby odpowiadają za chaos i łamanie prawa przy tej okazji? Dlaczego manipuluje się prawem, by eksperci oficjalnej strony nie mogli złożyć zeznań?
Kto zatem odpowiadał za decyzje dot. trybu wyjaśniania tragedii smoleńskiej? Z kim konsultował się premier Tusk przed rozmowami z Putinem? Jacy eksperci, prawnicy, doradcy polecieli do Smoleńska z polskim premierem? Jakie osoby odpowiadają za chaos i łamanie prawa przy tej okazji? Dlaczego manipuluje się prawem, by eksperci oficjalnej strony nie mogli złożyć zeznań?
8. Bogdan Gajewski, pracujący w Kanadzie ekspert zajmujący się badaniem katastrof lotniczych zaprezentował wykład dot. sposobu badania katastrof w Ameryce Północnej. Wskazał jak istotne dla badania przyczyn wypadków lotniczych jest: zabezpieczenie miejsca wypadku, zebranie dokumentacji miejsca wypadku, zebranie informacji m.in. z czarnych skrzynek i innych źródeł. Następnie należy analizować dane, postawić hipotezy dot. możliwych przyczyn tragedii i wykluczać je prowadząc szczegółowe badania. Wskazał również na znaczenie dowodów takich, jak ciała ofiar oraz fotele.
Gajewski wskazał również, że w Kanadzie badacze katastrof muszą cieszyć się nieposzlakowaną opinią i być prawdziwie niezależnymi od nikogo. Dodał, że instytucja zajmująca się wyjaśnianiem katastrof jest w Kanadzie i USA zależna jedynie od parlamentu. Przytoczył także sytuację z USA, w której doszło do incydentu lotniczego z udziałem pracowników FAA i NTSB, czyli dwóch instytucji, które zajmują się lotnictwem. Gajewski wskazał, że ponieważ w tej sprawie zachodziło oczywiste ryzyko konfliktu interesów sprawę badania powierzono Kanadzie.
Prezentacja międzynarodowych wymogów i zaleceń związanych z badaniem katastrof lotniczych w zestawieniu z pracami dot. tragedii smoleńskiej budzi szok. Dlaczego w tej sprawie podeptano wszelkie prawa dot. szukania przyczyn katastrofy? Dlaczego podeptano wszelkie prawidła sztuki? Dlaczego nie wykorzystano dowodów, które miała strona polska, czyli ciał ofiar? Dlaczego sprawę wyjaśnienia tragedii smoleńskiej powierzono osobom, które są w sposób oczywisty same zainteresowane mataczeniem w tej sprawie i ukryciem swoich win?
Gajewski wskazał również, że w Kanadzie badacze katastrof muszą cieszyć się nieposzlakowaną opinią i być prawdziwie niezależnymi od nikogo. Dodał, że instytucja zajmująca się wyjaśnianiem katastrof jest w Kanadzie i USA zależna jedynie od parlamentu. Przytoczył także sytuację z USA, w której doszło do incydentu lotniczego z udziałem pracowników FAA i NTSB, czyli dwóch instytucji, które zajmują się lotnictwem. Gajewski wskazał, że ponieważ w tej sprawie zachodziło oczywiste ryzyko konfliktu interesów sprawę badania powierzono Kanadzie.
Prezentacja międzynarodowych wymogów i zaleceń związanych z badaniem katastrof lotniczych w zestawieniu z pracami dot. tragedii smoleńskiej budzi szok. Dlaczego w tej sprawie podeptano wszelkie prawa dot. szukania przyczyn katastrofy? Dlaczego podeptano wszelkie prawidła sztuki? Dlaczego nie wykorzystano dowodów, które miała strona polska, czyli ciał ofiar? Dlaczego sprawę wyjaśnienia tragedii smoleńskiej powierzono osobom, które są w sposób oczywisty same zainteresowane mataczeniem w tej sprawie i ukryciem swoich win?
Konferencja Smoleńska budzi o wiele więcej pytań i wątpliwości, to jedynie krótki wyciąg tez i referatów. Nakazują one niezwykle sceptycznie patrzeć na tezy rządowych propagandystów, którzy mówią, że jedyną pracą jaką dziś polskie państwo ma do wykonania jest promocja tez raportu Millera.
Szacowne grono profesorów, które zorganizowało Konferencję Smoleńska ma w tej sprawie znacznie bardziej racjonalne podejście."
II Konferencja smoleńska:
fot.
"W czasie II Konferencji Smoleńskiej z niezwykle ciekawym i ważnym referatem wystąpił prof. Chris Cieszewski. Zaprezentował badania grupy ekspertów zajmujących się analizą zdjęć satelitarnych.
Wskazał, że zespół postawił sobie zadanie zlokalizowania brzozy, która miała spowodować katastrofę smoleńską. Dzięki żmudnym i skrupulatnym pracom udało się zlokalizować w sposób bardzo dokładny miejsce, w którym rosła brzoza.
Okazuje się, że drzewo, o którym mówią oficjalne raporty, została złamana wcześniej!
Prof. Cieszewski opisał prace dotyczące poszukiwań drzewa.
Wskazał najpierw jednak na zeszłoroczne prace, które przedstawił na I Konferencji Smoleńskiej. Wskazał w nich, że brzoza na zdjęciach wyglądała jak drzewo ścięte znacznie wcześniej niż 10 kwietnia. Jako dowód pokazał fotografię świeżo ściętej brzozy, na której widać było bardzo dużo soków.
Natomiast brzoza w Smoleńsku nie dała żadnych soków, jest zupełnie sucha. To wskazuje, że drzewo zostało zniszczone długo przed tragedią
- wskazywał naukowiec.
Dodał, że na fotografiach widać również, że gałązki będące obok miejsca zniszczenia brzozy nie są zniszczone. Zauważył, że to nie jest możliwe, by tak wyglądały, gdyby w drzewo uderzył tupolew. Zdaniem prof. Cieszewskiego wyrwanie sęków z brzozy także świadczy, że nie ma mowy o zderzeniu z samolotem, ponieważ w czasie zderzenia kontakt skrzydła z drzewem musiałby mieć kilka nanosekund. Dodał, że przy takim kontakcie sęki zostałyby ucięte jak nożem, a nie wyrwane.
Najciekawsze były jednak prace zespołu Cieszewskiego dotyczące konkretnej brzozy rosnącej w Smoleńsku. Profesor wskazał, że trzeba było ustalić dokładną lokalizację konkretnej brzozy. Mówił o znaczących różnicach w lokalizacji, podawanej przez oficjalne czynniki Rosji i Polski. Dodał, że przy obliczeniach dot. brzozy popełniono ogromne błędy. Jedynie odległość kikuta brzozy, która została złamana, do rogu szopy na działce Rosjanina Nikołaja Bodina, była dobrze obliczona.
Chris Cieszewski wskazał jednak, że dzięki żmudnej pracy udało się ustalić dokładną lokalizację drzewa, które miało spowodować tragedię smoleńską. Pokazał zdjęcia z 11 i 12 kwietnia, które pokazują złamaną brzozę. Z kolei 26 stycznia drzewo stoi całe.
Dodał, że na fotografiach widać również, że gałązki będące obok miejsca zniszczenia brzozy nie są zniszczone. Zauważył, że to nie jest możliwe, by tak wyglądały, gdyby w drzewo uderzył tupolew. Zdaniem prof. Cieszewskiego wyrwanie sęków z brzozy także świadczy, że nie ma mowy o zderzeniu z samolotem, ponieważ w czasie zderzenia kontakt skrzydła z drzewem musiałby mieć kilka nanosekund. Dodał, że przy takim kontakcie sęki zostałyby ucięte jak nożem, a nie wyrwane.
Najciekawsze były jednak prace zespołu Cieszewskiego dotyczące konkretnej brzozy rosnącej w Smoleńsku. Profesor wskazał, że trzeba było ustalić dokładną lokalizację konkretnej brzozy. Mówił o znaczących różnicach w lokalizacji, podawanej przez oficjalne czynniki Rosji i Polski. Dodał, że przy obliczeniach dot. brzozy popełniono ogromne błędy. Jedynie odległość kikuta brzozy, która została złamana, do rogu szopy na działce Rosjanina Nikołaja Bodina, była dobrze obliczona.
Chris Cieszewski wskazał jednak, że dzięki żmudnej pracy udało się ustalić dokładną lokalizację drzewa, które miało spowodować tragedię smoleńską. Pokazał zdjęcia z 11 i 12 kwietnia, które pokazują złamaną brzozę. Z kolei 26 stycznia drzewo stoi całe.
Tu jest zgoda wszystkich
- tłumaczył wskazując na fotografie.
Dodał jednak, że już kolejne zdjęcie wywoła zapewne sprzeciw. Okazuje się bowiem, że brzoza już 5 kwietnia była złamana!
Dodał jednak, że już kolejne zdjęcie wywoła zapewne sprzeciw. Okazuje się bowiem, że brzoza już 5 kwietnia była złamana!
Drzewo zostało złamane dzień, może dwa wcześniej, ponieważ złamana część jest tuż pod miejscem złamania. Mamy drzewo złamane zaledwie trochę wcześniej. Na zdjęciu widać soki drzewa. Dalej na kolejnych fotografiach widać, że część złamana osuwa się, jest coraz niżej w kolejnych dniach
- mówi.
Przechodząc do konkluzji, Chris Cieszewski wskazał, że drzewo, które miało spowodować tragedię smoleńską, już 5 kwietnia było złamane, co oznacza, że zostało uszkodzone wcześniej.
Przechodząc do konkluzji, Chris Cieszewski wskazał, że drzewo, które miało spowodować tragedię smoleńską, już 5 kwietnia było złamane, co oznacza, że zostało uszkodzone wcześniej.
To jest fakt i nie podlega dyskusji. To wynika z analizy zdjęć wykonanych dokładnie w miejscu rośnięcia brzozy. Stworzenie sytuacji, w której ten sygnał satelity mógł zostać zakłócony, jest niemożliwe
- dodał naukowiec.
Teraz nie ma żadnych wątpliwości, że to drzewo zostało złamane przed 5 kwietnia
- skwitował.
Na koniec wskazał, że również te materiały i wnioski można weryfikować przy użyciu dostępnych materiałów satelitarnych."
Na koniec wskazał, że również te materiały i wnioski można weryfikować przy użyciu dostępnych materiałów satelitarnych."
A teraz z inne beczki: gdzie sę eksperci Laska, kim oni są:
Można zgadzać się lub nie zgadzać z
ekspertami Macierewicza, można im ufać lub nie, ale nie można zaprzeczyć ich
istnieniu. Każdy wie, każdy widzi, jak wyglądają i co mówią profesorowie
Binienda, Nowaczyk, Obrębski czy choćby wyszydzany ostatnio profesor
Rońda - dla profesora Rońdy jest ta pociecha, że wielu przed nim, naprawdę wielkich było wyszydzanych przez...bardzo małych.
Ekspertów Laska natomiast nie ma. Zapadli
się pod ziemię. Sam Lasek, naciskany od dłuższego czasu przez senatorów
PiS (pisałem o tym wczoraj), nie może sobie przypomnieć ani jednego
nazwiska.
Ostatnio się ujawnił
"ekspert" Łojek - którego jedyną chyba zasługa jest to, że nosi nazwisko wybitnego historyka. To ten sam, który sugerował, że kluczowym i genialnie prostym
dowodem w sprawie ścięcia czy nieścięcia brzozy powinny być zeznania
właściciela działki.
Jest jeszcze wybitny ekspert od
wszystkiego Jerzy Miller. Był prezesem agencji rolnej, potem prezesem
funduszu zdrowia (czy odwrotnie), następnie badał katastrofę smoleńską, a
obecnie jest wojewodą.
Innych ekspertów doktora Laska nie ma.
Pomóżcie odnaleźć eksperta, który badał brzozę i ją zmierzył, pi razy drzwi, z dokładnością do dwóch metrów.
Może ktoś wie, jak się nazywa i gdzie się ukrywa rządowy ekspert, który badał oryginały czarnych skrzynek?
Z wdzięcznością przyjmę informację, który ekspert rozpoznał w kabinie znajomy głos generała Błasika.
Bardzo jesteśmy ciekawi, jak się nazywa
akademik, badacz wytrzymałości materiałów, który obliczył, że skrzydło
ścięło brzozę, a brzoza równocześnie, w tej samej milisekundzie, ścięła
skrzydło.
Chętnie też poznamy nazwisko badacza,
który obliczył, że samolot ściął brzozę na wysokości pięciu metrów,
stracił część skrzydła, po czym wzniósł się nagle i runął, a przy tym
wykonał obrót, nie zawadzając skrzydłami o ziemię.
Ale nie przywołujcie, ci co trzęsiecie portkami przez Moskwą lub mediami, całej
listy fachowców, głównie pilotów, z komisji Millera. Chodzi o konkretne
nazwiska wybitnych ekspertów, odpowiedzialnych za konkretne badania.
Jeszcze raz apelujemy – ktokolwiek widział tych wybitnych ekspertów, ktokolwiek coś o nich wie?
Profesor Ciszewski ciąg dalszy:
"Cóż to takiego to SM? Ano pierwsze litery angielskich słów „scientific methodology”.
Gdy słucha się medialnych wrzasków funkcjonariuszy propagandy, które ostatnio rozlegają się intensywniej ze zrozumiałych względów, to należy sobie zadać pytanie, czy aby ci dziennikarze, i dziennikarki, co to nawet publikują naukowo, jak wyraził się był wielce szanowny Pan Redaktor Kacprzak w rozmowie z prof. Cieszewskim – czy aby te osoby z frontu medialnego wiedzą w ogóle na czym polega badanie naukowe, na czym polega metodologia badan naukowych i czy w ogóle mają pojęcie o dziedzinie w jakiej zabierają głos. Bo aż wydaje się nieprawdopodobne, żeby absolwenci studiów wyższych aż tak nie zdawali sobie sprawy z tego czym jest metoda naukowa, na czym polega dyskusja naukowa i co jest kryterium oceny czy dana hipoteza jest prawdziwa, czy nie.
Otóż to co wczoraj zaprezentował red. Kacprzak w wywiadzie z profesorem Cieszewskim pokazało dokładnie tę bolączkę polskiego dziennikarstwa (używam tego słowa tak jak używa się słowa „nauczycielstwo” czyli pewien „stan zawodowy”, wielka grupa ludzi mających pewne wspólne cechy, a nie „dziennikarstwo” jako zawód), a więc bolączkę polskiego dziennikarstwa polegającą na autorytatywnym zabieraniu głosu w dziedzinach, na które mają do powiedzenia niewiele albo w ogóle nic. Co więcej – próbują recenzować specjalistów i wytykać im błędy czy też niekompetencję. Dziennikarz oczywiście powinien – zwłaszcza prowadząc wywiad – rozmawiać tak, aby pokazać co ma (lub nie ma) do powiedzenia rozmówca, jakim jest człowiekiem, albo też czy to co robi jakie ma znaczenie dla społeczności, ogółu. Natomiast w przypadku wywiadu Kacprzaka z Cieszewskim mieliśmy do czynienia ze stałą metodą polskiego dziennikarstwa – próba dyskredytacji poprzez chwytanie za słowa i wydobywanie pozornych sprzeczności w wypowiedzi rozmówcy – nie na darmo prof. Cieszewski wspomniał o Schopenhauerze i jego książce o erystyce w kontekście zachowania Kacprzaka.
Cały ten program był dokładną ilustracją choroby toczącej polskojęzyczne media. Symptomy tej choroby to brak merytoryczności, manipulacja znaczeniem słów (co w tej rozmowie prowadzącemu się nie udało, ponieważ prof. Cieszewski nie zachowywał się potulnie jak do tego się przyzwyczaili medialni funkcjonariusze tylko zdecydowanie stawił opór), wyrywanie z kontekstu wypowiedzi pojedynczych sformułowań i nadawanie im innych znaczeń od intencji rozmówcy, przypisywanie rozmówcy wymyślonych wypowiedzi, oraz próba przypisania gestowi z kultury amerykańskiej znaczenia, które ma w naszej kulturze - chodzi o ten słynny gest „cut off” czyli gest zakazu filmowania, o którym z werwą wypowiadał się też bloger Piętak pisząc że prof. Cieszewski ma jakieś mordercze skłonności. Piętak ponoć jest medioznawcą. Ciekawe, co jak co, ale dziennikarz TV Kacprzak albo medioznawca Piętak powinni wiedzieć, co znaczy ten gest, a nie wprowadzać widzów i czytelników w błąd.
Podczas tej rozmowy maszyna propagandy zderzyła się ze ścianą – dosłownie. Zderzyła się z człowiekiem, któremu nie zależy na tym, żeby „dobrze wypaść” w Polsacie czy innych mediach, który jest pewien swej wiedzy i metody, których wykorzystanie uprawnia go do stawiania hipotez naukowych. A w procesie upublicznienia hipotezy te ulegają weryfikacji. Pisałem to już prawie rok temu przy okazji konferencji prof. Biniendy – przedstawienie hipotezy jak doszło do katastrofy Smoleńskiej nie jest podawaniem prawdy objawionej do wierzenia, lecz w tych konkretnych przypadkach podaniem pod dyskusję hipotezy tłumaczącej jak doszło do katastrofy smoleńskiej. W przypadku prof. Biniendy hipoteza wyklucza jako przyczynę uderzenie w brzozę – a konkretnie rozległość i charakter zniszczeń jakie nastąpiły, a w przypadku prof. Cieszewskiego – wyklucza istnienie takiego faktu jak uderzenie w brzozę, ze względu na jej wcześniejsze złamanie, co wynika z analizy zdjęć satelitarnych.
Są to hipotezy poddane pod dyskusję. Jeśli ktoś znajdzie lepsze wytłumaczenie przyczyn katastrofy smoleńskiej, albo, że było inaczej - niech dyskutuje. Jest to normalna procedura badań naukowych, właśnie owa tytułowa SM – „scientific methodology”.
To jak zachowują się dziennikarze , i to jak wczoraj zachował się red. Kacprzak wskazuje, że są po prostu niedouczeni, a ponoć po wyższych studiach – nie rozumieją czym jest metoda naukowa i usiłują w swoich wystąpieniach medialnych wmówić szerokiej publiczności, że hipotezy stawiane przez naukowców nie są hipotezami, lecz jakiegoś rodzaju prawdami objawionymi, z którymi „każdy rozsądny człowiek” powinien walczyć, bo ma się do czynienia z „wiarą i religią smoleńską”.
Profesor Cieszewski, który wyjechał z Polski dawno i nie miał do czynienia z polskojęzycznymi mediami zareagował na zachowanie dziennikarza Polsatu tak jak powinno się na podobne zachowania reagować zawsze – nazwał to po imieniu, i powiedział, co miał do powiedzenia, nie pozwalając sobie przerywać. Oczywiście jego wypowiedź będzie wyrywana z kontekstu, zwłaszcza tam, gdzie mówił, że „mógł się pomylić” (co oczywiście natychmiast wyświetlono na pasku), ale tak każdy rzetelny naukowiec musi powiedzieć, ponieważ wymaga tego odpowiedzialność i kodeks etyczny naukowca. Na wykorzystanie swoich słów przez manipulatorów profesor Cieszewski oczywiście nie ma wpływu. Lecz dał odpór temu, co Kacprzak zaprezentował, pokazał na czym ma polegać rozmowa z funkcjonariuszami medialnymi i jak nie dać się przez nich zmanipulować. To było po prostu zderzenie cywilizacji zachodniej propagandą zupełnie innej proweniencji.
I to jest metoda poradzenia sobie z tymi „zaprzyjaźnionymi mediami”. Funkcjonariusze medialni wykorzystują słabości swoich rozmówców – często brak kompetencji, zestrachanie w konfrontacji z kłamstwem, prostoduszność albo naiwność. Bo trzeba pamiętać, że to nie są dziennikarze, których powołaniem jest dążenie do prawdy. To są, jak już napisałem – funkcjonariusze, a więc ludzie mający zadania. A jakie mają zadania to mniej więcej wiemy, patrząc na to co się dzieje."
Zastanawiające jest jak media głównego ścieku są tak zodne z linią komisji Milera i raportem MAK-u.
A w kwestii katastrofy smoleńskiej jeszcze tyle: nawet gdyby wszystkie dowody wskazywały na błąd pilotów, prezydenta, srewardess i kogo tam jeszcze można obciążyć po stronie polskiej, gdyby sledztwo przeprowadzane było celująco z pełnym dostępów do dowodów itp. to Polska i tak powinna zakładać zamah, bo smierć prezydenta Kaczynskiego była w interesie Kremla.
Sobota, 26 października 2013 (02:00)
Profesor Chris Cieszewski z University of Georgia opracował cenną ekspertyzę dotyczącą położenia i czasu złamania „pancernej brzozy”. Naukowiec przeprowadził analizę zdjęć satelitarnych z 5, 11 i 12 kwietnia 2010 roku z miejsca, w którym rosło drzewo. Na wszystkich trzech fotografiach brzoza jest tak samo złamana, a zatem wniosek jest oczywisty: brzoza została złamana 5 kwietnia lub wcześniej i nie mogła być przyczyną katastrofy smoleńskiej!
Jeżeli te ustalenia zostałyby ostatecznie potwierdzone, to mamy przełom. Propagandyści rządowi z zespołu Macieja Laska nie mogą naukowo i merytorycznie podważyć badań prof. Cieszewskiego.
Żenujące są stwierdzenia szefa zespołu, który mówi, że raport w sprawie katastrofy opiera się m.in. na wierze w słowo Bodina, właściciela działki, tym bardziej iż Polskie Radio informuje, że rzekomej pancernej brzozy już nie ma w Smoleńsku – teren, na którym rosła, został wykarczowany i ma tam stanąć salon samochodowy… Ciekawy zbieg okoliczności.
Należy przypomnieć, że według oficjalnego końcowego raportu Anodiny z MAK oraz komisji Millera 10 kwietnia 2010 roku polski samolot Tu-154M (nr boczny 101) w wyniku uderzenia w pień drzewa utracił część skrzydła. I to było bezpośrednią przyczyną katastrofy lotniczej w Smoleńsku. Ustalenia prof. Cieszewskiego – po wykluczeniu obecności gen. Błasika w kabinie pilotów oraz obaleniu „teorii nacisków” – to kolejna przesłanka wskazująca, że oficjalne raporty: rosyjski i powielający główne tezy Rosjan raport polski, to niewiarygodne dokumenty sporządzone na użytek maskowania prawdy o tej wielkiej narodowej tragedii.
Trudno mieć zaufanie w zakresie wyjaśniania przyczyn katastrofy do ekipy Donalda Tuska i kontrolowanych przez nią instytucji państwowych. Bardzo bolesna jest nieudolność rządzących, ich niekompetencja, uległość wobec strony rosyjskiej i całkowite oddanie jej inicjatywy. Postępowanie władz polskich pod dyktando Moskwy doprowadziło do skompromitowania naszego kraju na arenie międzynarodowej. Przecież raport MAK powstał na zamówienie polityczne Kremla i został „sprzedany” światu jako prawda o tej tragedii.
Ekipa Tuska od początku potraktowała katastrofę jak kradzież w garażu w Pikutkowie. Skandalem były pomylone ciała ofiar, kłamstwa Ewy Kopacz, kolejne zapowiedzi Tuska, że „wrak wkrótce wróci do Polski”. W oficjalnym raporcie Millera są rażące błędy, np. dotyczące wysokości słynnej brzozy. Nie zostały rozstrzygnięte podstawowe wątpliwości, co rodzi oczywiste pytanie, na ile raport jest prawdziwy.
Strona polska główną winę za katastrofę wzięła na siebie. Jest to teza zbieżna z oficjalną wersją rosyjską propagandowo nagłaśnianą od pierwszych chwil po rozbiciu się rządowego tupolewa. Co sądzić o działaniach prokuratury, która po zabójstwie gen. Papały nie była nawet w stanie zabezpieczyć w sposób profesjonalny śladów na miejscu zbrodni, a co dopiero mówić o jej poczynaniach w sprawie śledztwa smoleńskiego.
Prokurator Seremet powiedział, że po badaniach, które trwają, zostanie dopiero stwierdzone, czy fragmenty w brzozie to fragmenty Tu-154M. Czyli prokuratura po 3,5 roku od katastrofy wciąż nie ma wiedzy, czy są to fragmenty tupolewa, i czy w ogóle są to fragmenty samolotu.
Zespół doradców premiera Tuska z Maciejem Laskiem na czele powinien zostać rozwiązany. Jego członkowie nie potrafią np. odpowiedzieć na pytanie, który z nich był w Smoleńsku i mierzył brzozę. A ponieważ pojawiły się nowe okoliczności i dowody istotne dla sprawy, powinna wznowić postępowanie Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
TNT było czy nie?
TNT było czy nie?
"Jan Bokszczanin, szef firmy Korporacja Wschód, produkującej detektory mat. wybuchowych: Swoje wnioski przedstawiłem dokładnie na II Konferencji Smoleńskiej. Wskazywałem, że jeśli stwierdzone zostały ślady nitrogliceryny, to znaczy, że one tam były. Jednak zaznaczałem, że te ślady zdarzają się również w lekarstwach nasercowych, czy w niektórych kosmetykach, w mikroilościach. Również trucizny w mikroilościach znajdują się w niektórych lekach czy kremach. Na podstawie naszych badań nie można wysnuć wniosku, że ślady nitrogliceryny dowodzą działania materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Myśmy nie stwierdzili obecności trotylu. To oznacza, że nasze badania nie stanowią potwierdzenia, że w Smoleńsku doszło do wybuchu. W tej sytuacji należy stosować metody znacznie bardziej skrupulatne, które przedstawił na Konferencji Smoleńskiej prof. Jacek Wójcik. Zgodnie z tym, co on prezentował, należy zebrać dostatecznie dużo materiały, by można było prowadzić analizy w laboratorium chemicznym, wyposażonym w rezonans magnetyczny lub w chromatografy cieczowe i spektrometry masowe. Wtedy badania mogą być ostateczne.
Jednak problemem może być zebranie dostatecznie dużej ilości próbek.
Oczywiście, ta metoda jest znacznie trudniejsza. Potrzebna jest bowiem miarodajna próbka. A po tak dużym upływie czasu takiej próbki możemy nie być w stanie zebrać. Ona powinna być zebrana natychmiast, zaraz po tragedii. One muszą być zebrane zaraz po tym, gdy następuje podejrzenie ich stosowania. Gdy w Smoleńsku byli nasi eksperci i widzieli, że możemy mieć do czynienia z działalnością materiałów wybuchowych, powinni zabezpieczyć i zebrać dostatecznie dużo materiału do badań. Oni ze sobą powinni przywieźć do laboratorium chemicznego próbki. A następnie przebadać materiał.
Oczywiście, ta metoda jest znacznie trudniejsza. Potrzebna jest bowiem miarodajna próbka. A po tak dużym upływie czasu takiej próbki możemy nie być w stanie zebrać. Ona powinna być zebrana natychmiast, zaraz po tragedii. One muszą być zebrane zaraz po tym, gdy następuje podejrzenie ich stosowania. Gdy w Smoleńsku byli nasi eksperci i widzieli, że możemy mieć do czynienia z działalnością materiałów wybuchowych, powinni zabezpieczyć i zebrać dostatecznie dużo materiału do badań. Oni ze sobą powinni przywieźć do laboratorium chemicznego próbki. A następnie przebadać materiał.
Tego jednak nie zrobiono. Na ile to groźne zaniedbanie?
Badanie próbek, które trafiły do Polski po miesiącu, są mało wiarygodne, bowiem materiał mógł być manipulowany. Według mnie procedura została zbyt mocno rozciągnięta w czasie i nie została zrobiona tak, jak powinna. Gdy coś się wykrywa, należy szybko zabezpieczyć do badań laboratoryjnych na tyle dużo materiału, by wykryć wszelkie substancje obecne w tej próbce. Jedynie dzięki temu można zweryfikować, czy są tam obecne materiały wybuchowe i powybuchowe. Wtedy wszystko byłoby jasne. Obecnie obawiam się, że metodami chemicznymi i fizykochemicznymi może być bardzo trudno zweryfikować czy w Smoleńsku są ślady takich substancji.
Badanie próbek, które trafiły do Polski po miesiącu, są mało wiarygodne, bowiem materiał mógł być manipulowany. Według mnie procedura została zbyt mocno rozciągnięta w czasie i nie została zrobiona tak, jak powinna. Gdy coś się wykrywa, należy szybko zabezpieczyć do badań laboratoryjnych na tyle dużo materiału, by wykryć wszelkie substancje obecne w tej próbce. Jedynie dzięki temu można zweryfikować, czy są tam obecne materiały wybuchowe i powybuchowe. Wtedy wszystko byłoby jasne. Obecnie obawiam się, że metodami chemicznymi i fizykochemicznymi może być bardzo trudno zweryfikować czy w Smoleńsku są ślady takich substancji.
W czasie swojego wystąpienia mówił pan również, że po jesiennych badaniach w Smoleńsku biegli przekazali prokuratorom inne wiadomości niż te, które oni następnie przekazali opinii publicznej. Na czym polegały te różnice?
Osoba, które przekazywała informacje, powiedziała, że prokuratura nie do końca prawidłowo zrozumiała to, co jej mówiono. Stąd wynikały potem różne rozbieżności i zaskakujące tezy śledczych.
Osoba, które przekazywała informacje, powiedziała, że prokuratura nie do końca prawidłowo zrozumiała to, co jej mówiono. Stąd wynikały potem różne rozbieżności i zaskakujące tezy śledczych.
Czego ta różnica dotyczyła?
Mówiono, że spektrometr może się mylić, że są sytuacje, w których np. nasycenie oparów może zatkać kanał analityczny. Wtedy urządzenie może zacząć wariować, pokazywać różne materiały wybuchowe, gdy ich nie ma. Mówiłem o tym wiele razy, że można detektor wprowadzić w stan niestabilnej pracy, w którym urządzenie pokazuje raz to, raz to. Jednak to mija po chwili. Tego już panowie prokuratorzy nie zrozumieli. I dlatego mówili, że nawet substancje zawierające duży odsetek materiałów organicznych mogą dawać odczyt taki sam jak materiały wybuchowe. Jednak specjalista wie, kiedy detektor ma zatkany "nos elektroniczny" i, że używa sprzętu w sposób zakłócający jego funkcjonowanie. Wtedy trzeba po prostu oczyścić detektor. Śledczym nie powiedziano, że pasta do butów może być oznaczona jak trotyl. Prokuratorom zabrakło wiedzy, albo źle zrozumieli przekaz. To później skutkowało jakimiś niezrozumiałymi komunikatami i wypowiedziami.
Mówiono, że spektrometr może się mylić, że są sytuacje, w których np. nasycenie oparów może zatkać kanał analityczny. Wtedy urządzenie może zacząć wariować, pokazywać różne materiały wybuchowe, gdy ich nie ma. Mówiłem o tym wiele razy, że można detektor wprowadzić w stan niestabilnej pracy, w którym urządzenie pokazuje raz to, raz to. Jednak to mija po chwili. Tego już panowie prokuratorzy nie zrozumieli. I dlatego mówili, że nawet substancje zawierające duży odsetek materiałów organicznych mogą dawać odczyt taki sam jak materiały wybuchowe. Jednak specjalista wie, kiedy detektor ma zatkany "nos elektroniczny" i, że używa sprzętu w sposób zakłócający jego funkcjonowanie. Wtedy trzeba po prostu oczyścić detektor. Śledczym nie powiedziano, że pasta do butów może być oznaczona jak trotyl. Prokuratorom zabrakło wiedzy, albo źle zrozumieli przekaz. To później skutkowało jakimiś niezrozumiałymi komunikatami i wypowiedziami.
Wie pan, czy eksperci wskazywali śledczym błędy?
Nic nie wiem na ten temat. Nie jestem pośrednikiem między ekspertami a prokuraturą. Prokuratorów widziałem jedynie raz, w Sejmie. Więcej się z nimi nie widziałem, i z tego powodu się cieszę.
Nic nie wiem na ten temat. Nie jestem pośrednikiem między ekspertami a prokuraturą. Prokuratorów widziałem jedynie raz, w Sejmie. Więcej się z nimi nie widziałem, i z tego powodu się cieszę.
Z tego co pan mówił wynika, że obecnie przeprowadzenie badań związanych z obecnością materiałów wybuchowych w Smoleńsku stoi pod znakiem zapytania.
Jestem sceptyczny. Gdyby na miejscu, w Polsce obecny był przedmiot badań, czyli wrak, można byłoby zajrzeć w każdy jego zakamarek. Wtedy być może udałoby się przeprowadzić rzetelne badania. Jednak jestem sceptycznie nastawiony. Jak wskazywał prof. Wójcik w próbkach, jakie jego zespół badał, nie było wystarczająco dużo materiału, by zobaczyć, czy były tam materiały wybuchowe. Powstaje pytanie, czy zespół naukowców zostanie wysłany do Smoleńska by zdobyć wystarczająco dużo materiału do badania. To jest wątpliwe, w mojej ocenie oni nie zostaną dopuszczeni."
http://www.youtube.com/watch?v=0HGMQbD8L-E
"W tygodniku "wSieci" (04/11/13) polecamy obszerny wywiad Jacka i Michała Karnowskich z mec. Marią Szonert-Biniendą, żoną prof. Wiesława Biniendy. Tytuł wywiadu: "Chcą zabić prawdę". Prezentujemy fragment:
Ale przecież i rząd ma swoich "znawców" tematów wszelkich i specialistów od odwracania kota ogonem:
"„Ekspercka” komisja dr. Laska. "To zapowiedź eskalacji walki z tymi, którzy dążą do pełnego wyjaśnienia smoleńskiej tragedii"
Jak każdego 10. dnia miesiąca i dziś zgromadzą się
na Mszy Świętej w archikatedrze warszawskiej, w intencji ofiar
smoleńskiej tragedii, ludzie, którzy nie tracą nadziei na ostateczny
tryumf prawdy. To powinność chrześcijanina, gdyż mamy żyć w prawdzie i na prawdzie budować nasze życie.
Prawda należy się nam wszystkim, obywatelom i państwu, a przede wszystkim ofiarom tragedii oraz ich bliskim. Tych, którzy tak myślą, pogardliwie nazywa się w mediach „sektą smoleńską”, gdyż z uwagą wsłuchują się w ustalenia sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza, a równocześnie uznają za niepełne, a przez to niewiarygodne ustalenia rządowej komisji ministra Jerzego Millera, komisji, która powtórzyła i zaakceptowała „prawdy” na temat przyczyn katastrofy przedstawione przez rosyjską komisję gen. Tatiany Anodiny. Dlatego „sekta”, zdaniem władzy, zagraża najlepszym jak dotąd stosunkom międzynarodowym Polski z Rosją.
Mogło się wydawać, że zapowiedź obecnego przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr. Macieja Laska, dotycząca powołania specjalnej komisji ekspertów, jest jakąś nową szansą na poszukiwanie prawdy o Smoleńsku, sposobem na porozumienie się z tymi, którym przyświeca podobny cel. Wszak wyjątkowa aktywność oraz efektywność prac sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza, w szczególności znacząca rola jego międzynarodowych ekspertów, dowodzi konieczności kontynuowania prac nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Wiele ustaleń tego zespołu stoi dziś w zasadniczej sprzeczności z oficjalnymi dokumentami. Okazuje się jednak, że przed tzw. komisją ekspertów Laska, a szczególnie przed jej przewodniczącym, zapraszanym ostatnio bardzo często do głównych mediów, postawiono zupełnie inne zadanie, podyktowane przez przeciwników prawdy.
Sam fakt wręcz powszechnego w mediach, pejoratywnego określenia „sekta smoleńska”, ma prowadzić do wniosku o zagrożeniu bezpieczeństwa państwa. Zdaniem premiera Donalda Tuska, komisja ma nie tyle dążyć do poszukiwania nowych dowodów, tez i hipotez na temat katastrofy, ale ma wybijać Polakom z głowy „absurdalność niektórych zarzutów czy fantasmagorii”. Przed komisją Laska nie postawiono też zadania kontynuowania prac komisji Jerzego Millera, te zostały przecież definitywnie zakończone. Nowa komisja Laska ma jedynie wyjaśniać „fałszywe tezy wynikające czasami z braku kompetencji”.
Geneza powstania „eksperckiej” komisji Laska, zadania, jakie przed nią stawia premier, to niestety zapowiedzi eskalacji walki obozu władzy z tymi, którzy uznają za swój obywatelski obowiązek pełne wyjaśnienie prawdy o smoleńskiej katastrofie.
Wszelkie tezy podważające ustalenia komisji Millera, w której od początku uczestniczył dr Maciej Lasek, mają być „zwalczane”, jak się wyraził przewodniczący.
Nic też dziwnego, że jedną z jego pierwszych decyzji jako szefa nowej komisji (tej, jak widać od „zwalczania sekt”) jest brak zgody na spotkanie się z członkami parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza. Tego typu spotkanie miałoby, zdaniem Macieja Laska, „charakter polityczny”. Nie wyklucza on jednak spotkań z niektórymi ekspertami z zespołu Macierewicza, przy czym nadal odrzuca możliwość wznowienia prac komisji państwowej.
Jaką zatem inną rolę niż polityczną ma pełnić przewodniczący komisji dr Maciej Lasek? Tym bardziej że już dużo wcześniej zdecydowanie odrzucił hipotezę wybuchu na pokładzie tupolewa. Po co zatem ta hucpa z komisją? Czy po to tylko, aby dezawuować, ośmieszać ustalenia innych? Czy po to, aby uspokoić sumienia ludzi odpowiedzialnych za katastrofę, czy może po to, aby dostarczać nowego propagandowego paliwa mediom, które w pewnym momencie poczuły się pozostawione same sobie, bez rządowego wsparcia dla „jedynej prawdy” Millera i Anodiny?"
W Telewizji Republika w programie red. Michała Rachonia wystąpił wczoraj gen. Koziej. Sama rozmowa jak to rozmowa z generałem Koziejem, natomiast na koniec prowadzący spytał, czy możliwe jest (zgodnie z rosyjską doktryną wojenną) „punktowe militarne uderzenie w celu osiągnięcia celów strategicznych” w postaci unieszkodliwienia samolotu z prezydentem wrogiego państwa na pokładzie?
"Wszystko jest możliwe, oczywiście. Dzisiejsze środki walki radioelektronicznej, środki walki w cyberprzestrzeni […] ich zdolności ofensywne, zdolności destrukcyjne i nie ulega wątpliwości, że wszystkie systemy, które bazują na elektronice mogą być w różny sposób zakłócane. Tak, że w walce zbrojnej na przykład niszczenie systemów zbrojnych przeciwnika poprzez włamywanie się do systemów i nimi sterowania jest, przynajmniej teoretycznie, a nie ulega dla mnie wątpliwości, ze także praktycznie jest już dzisiaj bardzo możliwe."
"Czterysta osób wypełniło po brzegi salę parafialną na nowojorskim Greenpoincie, aby spotkać się z posłem Antonim Macierewiczem. Była prezentacja i pytania związane z pracą zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej oraz kwesta na pomoc prawną dla zwalnianego z pracy dr. Kazimierza Nowaczyka.
29/12/2013
"Chyba nie ma w Polsce człowieka, który by choć raz od tragicznego 10 kwietnia, nie zadał sobie pytania: co tam się tak naprawdę stało? Jestem przekonana, że nawet ci, którzy tak wściekle bronią oficjalnej, ukutej w moskiewskiej kuchni wersji katastrofy, miewali chwile zwątpienia, czemu trudno się dziwić, gdyż katastrofa 10 kwietnia 2010 roku od samego początku była inna niż wszystkie - dziwna i wzbudzająca uzasadnione podejrzenia co do prawdziwych przyczyn jej zaistnienia.
Wyjątkowość katastrofy smoleńskiej polega nie tylko na tym, że w jednej chwili Polska straciła prezydenta i szefów wszystkich rodzajów sił zbrojnych, ale również dlatego, że żadne inne wydarzenie nie było obudowane taką ilością kłamstw i manipulacji już od pierwszych minut. Dość wspomnieć kłamstwo z czterema podejściami, nieznajomością języka rosyjskiego przez polskich pilotów, czy wreszcie kłamstwo dotyczące prawdziwej godziny katastrofy, w którym to utrzymywały nas władze przez blisko miesiąc od tragedii. Jeśli do tego dorzucimy bulwersującą i nienotowaną dotąd w historii światowego ratownictwa sprawę opóźnienia, czy zaniechania akcji ratunkowej, strzałów na miejscu katastrofy lotniczej (!), skandalu związanego z sekcjami, bezczeszczeniem ciał ofiar, czy wreszcie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności poprzedzających wylot delegacji, to jako naród mamy pełne prawo, wręcz obowiązek dochodzić do prawdy, pytać, co się tam wydarzyło i dlaczego do tego doszło. Wyjaśnienie tego dramatu, determinacja i odwaga w dochodzeniu do prawdy o tym wydarzeniu, jest probierzem naszej niepodległości, probierzem naszej woli istnienia, jako niepodległego państwa. Bez tego możemy między bajki włożyć hasła o rozwoju gospodarczym, czy przyszłości Polski, jako silnego gracza, potrafiącego z powodzeniem wygrywać kolejne partie szachów na arenie dziejów.
Po ponad trzech latach badań, analiz i symulacji naukowców współpracujących z Zespołem Parlamentarnym pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza , a także specjalistów z różnych dziedzin zainspirowanych przez to gremium, możemy dzisiaj powiedzieć, że przebieg katastrofy smoleńskiej był zupełnie inny od tego, jaki podały oficjalne raporty. Dotychczasowe wyniki badań pozwalają z niemal 100% pewnością stwierdzić, że pierwotną przyczyną katastrofy smoleńskiej był wybuch lub seria wybuchów, które doprowadziły do rozpadu konstrukcji maszyny jeszcze nad ziemią.
Pierwszym, który tak mocno i zdecydowanie wyraził pogląd, iż katastrofa smoleńska była skutkiem eksplozji na pokładzie, był doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, na co dzień zajmujący się skutkami wybuchów. Jego raport nr 456 z maja 2012 roku p.t: „Niektóre aspekty techniczno-konstrukcyjne smoleńskiej katastrofy” [1] stanowił przełom w dotychczasowych badaniach nad katastrofą smoleńską. To w tym dokumencie po raz pierwszy znalazła się kompleksowa analiza mechanizmu rozpadu TU 154 M oraz możliwe przyczyny tego zdarzenia. Według australijskiego naukowca najmocniejszym dowodem, na to, iż samolot uległ katastrofie w wyniku wybuchu jest duża ilość odłamków, które nie powstają w żadnej innej niż wybuch sytuacji:
Tezy doktora Szuladzińskiego poparł też inny naukowiec doktor Wacław Berczyński, który podkreślił, iż oficjalnej wersji katastrofy przeczą wyrwane nity, które widać na wielu zdjęciach.
Dlaczego nity są swoistym corpus delicti? Otóż każdy z nitów przenosi minimum 150 kilogramów obciążenia, a na fragmencie poszycia, do którego naukowiec się odnosił (zdjęcie powyżej) tych nitów jest około 20, co prowadzi do wniosku, że siła potrzebna do wyrwania tego fragmentu musiała wynosić minimum 3 tony. Według Berczyńskiego ta wartość byłaby niemożliwa do osiągnięcia w wyniku uderzenia w ziemię.Przesłanek pozwalających wysnuć hipotezę o eksplozji, jako głównej przyczynie katastrofy smoleńskiej jest bardzo dużo, nie sposób przytoczyć wszystkich, choć wiele z nich można znaleźć w przywołanym wyżej opracowaniu doktora Szuladzińskiego , ale nie tylko tam.W październiku 2013 roku odbyła się II Konferencja Smoleńska, w ramach której kilkudziesięciu naukowców reprezentujących rożne dziedziny przedstawiło wyniki swoich badań dotyczących przebiegu i skutków katastrofy smoleńskiej. Jednym z ciekawszych referatów zaprezentowanych podczas II KS był referat profesora Andrzeja Ziółkowskiego „Badania eksperckie metalowych szczątków TU 154 M”.[2] W swoim niezwykle interesującym i merytorycznie udokumentowanym wystąpieniu profesor Ziółkowski w sposób nie pozostawiający wątpliwości udowodnił, iż pierwotną techniczną przyczyną katastrofy smoleńskiej była eksplozja lub szereg eksplozji. Według naukowca z PAN samolot nie upadł jako zintegrowana konstrukcja, gdyż właśnie wybuch sprawił, iż maszyna uległa defragmentacji jeszcze nad ziemią.Co świadczy o takim scenariuszu wydarzeń? Profesor Ziółkowski w swojej prezentacji odwołał się do literatury przedmiotu, pokazując charakterystyczne ślady, jakie pozostawia na metalowej konstrukcji eksplozja i porównując je z tymi, które widać na zdjęciach szczątków TU 154 M. Otóż są to dość specyficzne obrażenia, w postaci tzw. „płatków” powstających w chwili, kiedy wybuch ma miejsce blisko poszycia (tzw. „kwiat wybuchu),
„kolców” powstałych na skutek adiabatycznych pasm ścinania,
czy wreszcie powybuchowych wywinięć (z ang. curling),
efektów na krawędziach w postaci naprzemiennych nachyleń pod kątem 45 stopni, a także marszczeń i złogów matalicznych.
Te wszystkie ślady stanowiące, jak to ujął profesor Ziółkowski, podpis uwierzytelniający wybuchu, można bez trudu odnaleźć na zdjęciach elementów TU 154 M.
Ważną przesłanką przesądzającą o prawdziwej przyczynie rozpadu tupolewa w dniu 10 kwietnia 2010 roku jest także sposób rozerwania kadłuba. Rozerwanie nastąpiło wzdłuż osi podłużnej, co przeczy temu, iż samolot upadł, jak chcą oficjalne raporty, jako zintegrowana konstrukcja. W takim wypadku zniszczenia przebiegałyby w poprzek, a nie wzdłuż osi, co wynika wprost z praw fizyki.
Nie można przy tej okazji nie przywołać choćby kilku relacji świadków dramatu polskiej delegacji, którzy w tych pierwszych dniach mówili wprost o wybuchach poprzedzających upadek samolotu. Mówił o tym Sławomir Wiśniewski przed Zespołem Parlamentarnym:
Badania naukowe obalające oficjalne raporty rządowych komisji, relacje świadków, szereg widocznym gołym okiem przesłanek wskazujących na eksplozję, to wszystko sprawia, że nie można uznać katastrofy smoleńskiej za wyjaśnioną, zaś wersji z brzozą, beczką i winą pilotów za wiarygodną. Po blisko czterech latach każdy z nas musi w sobie znaleźć odwagę, by choć przed samym sobą przyznać, że wyjaśnienie prawdziwych przyczyn tej tragedii jest jeszcze przed nami, choć wiele wskazuje na to, że prawda ta nie będzie łatwa do przyjęcia. Jednak jest to proces niezbędny, by zrozumieć, co się wokół nas dzieje, szczególnie w chwili, kiedy rosyjska ofensywa przybiera na sile, a słowa wypowiedziane przez ś.p prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas wiecu w Tibilisi materializują się na naszych oczach.
[1] http://smolenskcrash.com/smol_conf/dane/raport-szuladzinski.pdf
[2] http://www.konferencja.home.pl/przebieg2/13.flv
08/03/2014
Jestem sceptyczny. Gdyby na miejscu, w Polsce obecny był przedmiot badań, czyli wrak, można byłoby zajrzeć w każdy jego zakamarek. Wtedy być może udałoby się przeprowadzić rzetelne badania. Jednak jestem sceptycznie nastawiony. Jak wskazywał prof. Wójcik w próbkach, jakie jego zespół badał, nie było wystarczająco dużo materiału, by zobaczyć, czy były tam materiały wybuchowe. Powstaje pytanie, czy zespół naukowców zostanie wysłany do Smoleńska by zdobyć wystarczająco dużo materiału do badania. To jest wątpliwe, w mojej ocenie oni nie zostaną dopuszczeni."
http://www.youtube.com/watch?v=0HGMQbD8L-E
"W tygodniku "wSieci" (04/11/13) polecamy obszerny wywiad Jacka i Michała Karnowskich z mec. Marią Szonert-Biniendą, żoną prof. Wiesława Biniendy. Tytuł wywiadu: "Chcą zabić prawdę". Prezentujemy fragment:
Śledziła pani rosyjskie i polskie śledztwo katastrofy smoleńskiej?
Kolejny szok to był właśnie raport MAK-u ogłoszony w styczniu 2011 roku. W kontekście konferencji katyńskiej dotarła do mnie świadomość, że w Smoleńsku doszło do zamachu.
Jak?
To były sygnały ze strony Amerykanów.
Amerykanie coś wiedzą?
Amerykanie dużo wiedzą, ale dziś nie leży w ich interesie zadrażnianie stosunków międzynarodowych. Prawa człowieka, sprawiedliwość, lojalność - to wszystko jest drugorzędne w stosunku do racji stanu.
Co pani zdaniem zdarzyło się w Smoleńsku?
Uważam, że ten zamach został przygotowany przez polskie i rosyjskie służby specjalne. Przez te środowiska, które wywodzą się ze służb specjalnych epoki PRL. Śp. Lech Kaczyński i jego polityka zagrażały wielu karierom, zwłaszcza ludziom od zawsze związanym z Moskwą. Zagrażał im raport w sprawie WSI. Zagraża im nadal pan Macierewicz i dlatego jest tak strasznie niszczony. Katastrofa smoleńska to jest wielki dramat Polski. Możliwe, że jest to nawet większy dramat niż Katyń, gdyż istnieje uzasadnione podejrzenie, że zbrodni tej dokonano drogą współpracy ludzi, których nazywamy Polakami, z Rosjanami, czyli działaniom Polaków przy współpracy z Rosjanami przeciwko polskiemu prezydentowi.
Co pani sądzi o zdjęciu ze Smoleńska, z 10 kwietnia 2010 r., opublikowanym przez tygodnik "wSieci", na którym widzimy premierów Tuska i Putina uśmiechniętych, połączonych nicią porozumienia?
Przede wszystkim na tym zdjęciu uderza mnie porozumiewawczość spojrzeń obu panów. Oni się tu doskonale rozumieją bez słów. Ponadto ze zdjęcia bije niepohamowana radość polskiego premiera podkreślona wymownym gestem rąk, który dla mnie mówi: 'Ale się udało. Tak trzymać.' Według mnie to zdjęcie jest naocznym dowodem spisku i zdrady narodowej o wymiarze niespotykanym w historii. Dramatu dodaje fakt, ze większość polskich celebrytów zaprzedała dusze Tuskowi. Dla nich przekaz, jaki niesie to zdjęcie w ogóle nie jest obrzydliwy. Natomiast sam fakt upublicznienia tego zdjęcia jest obrzydliwy. To świadczy o skrajnej demoralizacji tego środowiska, które swą niemoralną postawą zaraża całe polskie społeczeństwo. Analogiczną postawę obserwujemy w sprawie debaty smoleńskiej. Dla zaprzedanych Tuskowi celebrytów nie jest ważne, że niezależni naukowcy zgodnie wskazują na wybuch Tupolewa w powietrzu. Ważne jest jedynie żeby tych naukowców ośmieszyć, zdyskredytować i zniszczyć, aby unieważnić w świadomości społecznej ich przekaz oraz odstraszyć innych od podejmowania badań nad katastrofa smoleńską. W swym szaleństwie najwyraźniej wierzą, ze są w stanie zabić prawdę."
Ale przecież i rząd ma swoich "znawców" tematów wszelkich i specialistów od odwracania kota ogonem:
"„Ekspercka” komisja dr. Laska. "To zapowiedź eskalacji walki z tymi, którzy dążą do pełnego wyjaśnienia smoleńskiej tragedii"
opublikowano: 12 stycznia 2013 roku, 10:23 | ostatnia zmiana: 12 stycznia 2013 roku, 10:24
Rys. ANDRZEJ KRAUZE
Prawda należy się nam wszystkim, obywatelom i państwu, a przede wszystkim ofiarom tragedii oraz ich bliskim. Tych, którzy tak myślą, pogardliwie nazywa się w mediach „sektą smoleńską”, gdyż z uwagą wsłuchują się w ustalenia sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza, a równocześnie uznają za niepełne, a przez to niewiarygodne ustalenia rządowej komisji ministra Jerzego Millera, komisji, która powtórzyła i zaakceptowała „prawdy” na temat przyczyn katastrofy przedstawione przez rosyjską komisję gen. Tatiany Anodiny. Dlatego „sekta”, zdaniem władzy, zagraża najlepszym jak dotąd stosunkom międzynarodowym Polski z Rosją.
Mogło się wydawać, że zapowiedź obecnego przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr. Macieja Laska, dotycząca powołania specjalnej komisji ekspertów, jest jakąś nową szansą na poszukiwanie prawdy o Smoleńsku, sposobem na porozumienie się z tymi, którym przyświeca podobny cel. Wszak wyjątkowa aktywność oraz efektywność prac sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza, w szczególności znacząca rola jego międzynarodowych ekspertów, dowodzi konieczności kontynuowania prac nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy smoleńskiej.
Wiele ustaleń tego zespołu stoi dziś w zasadniczej sprzeczności z oficjalnymi dokumentami. Okazuje się jednak, że przed tzw. komisją ekspertów Laska, a szczególnie przed jej przewodniczącym, zapraszanym ostatnio bardzo często do głównych mediów, postawiono zupełnie inne zadanie, podyktowane przez przeciwników prawdy.
Sam fakt wręcz powszechnego w mediach, pejoratywnego określenia „sekta smoleńska”, ma prowadzić do wniosku o zagrożeniu bezpieczeństwa państwa. Zdaniem premiera Donalda Tuska, komisja ma nie tyle dążyć do poszukiwania nowych dowodów, tez i hipotez na temat katastrofy, ale ma wybijać Polakom z głowy „absurdalność niektórych zarzutów czy fantasmagorii”. Przed komisją Laska nie postawiono też zadania kontynuowania prac komisji Jerzego Millera, te zostały przecież definitywnie zakończone. Nowa komisja Laska ma jedynie wyjaśniać „fałszywe tezy wynikające czasami z braku kompetencji”.
Geneza powstania „eksperckiej” komisji Laska, zadania, jakie przed nią stawia premier, to niestety zapowiedzi eskalacji walki obozu władzy z tymi, którzy uznają za swój obywatelski obowiązek pełne wyjaśnienie prawdy o smoleńskiej katastrofie.
Wszelkie tezy podważające ustalenia komisji Millera, w której od początku uczestniczył dr Maciej Lasek, mają być „zwalczane”, jak się wyraził przewodniczący.
Nic też dziwnego, że jedną z jego pierwszych decyzji jako szefa nowej komisji (tej, jak widać od „zwalczania sekt”) jest brak zgody na spotkanie się z członkami parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza. Tego typu spotkanie miałoby, zdaniem Macieja Laska, „charakter polityczny”. Nie wyklucza on jednak spotkań z niektórymi ekspertami z zespołu Macierewicza, przy czym nadal odrzuca możliwość wznowienia prac komisji państwowej.
Jaką zatem inną rolę niż polityczną ma pełnić przewodniczący komisji dr Maciej Lasek? Tym bardziej że już dużo wcześniej zdecydowanie odrzucił hipotezę wybuchu na pokładzie tupolewa. Po co zatem ta hucpa z komisją? Czy po to tylko, aby dezawuować, ośmieszać ustalenia innych? Czy po to, aby uspokoić sumienia ludzi odpowiedzialnych za katastrofę, czy może po to, aby dostarczać nowego propagandowego paliwa mediom, które w pewnym momencie poczuły się pozostawione same sobie, bez rządowego wsparcia dla „jedynej prawdy” Millera i Anodiny?"
Zaskakująca wypowiedź gen. Kozieja. Szef BBN przyznaje, że Rosjanie mogli zabić prezydenta Kaczyńskiego? Co gen. Koziej wie, i co oznaczają jego słowa?
Dodane: 09/11/13
facebook.com
W Telewizji Republika w programie red. Michała Rachonia wystąpił wczoraj gen. Koziej. Sama rozmowa jak to rozmowa z generałem Koziejem, natomiast na koniec prowadzący spytał, czy możliwe jest (zgodnie z rosyjską doktryną wojenną) „punktowe militarne uderzenie w celu osiągnięcia celów strategicznych” w postaci unieszkodliwienia samolotu z prezydentem wrogiego państwa na pokładzie?
"Wszystko jest możliwe, oczywiście. Dzisiejsze środki walki radioelektronicznej, środki walki w cyberprzestrzeni […] ich zdolności ofensywne, zdolności destrukcyjne i nie ulega wątpliwości, że wszystkie systemy, które bazują na elektronice mogą być w różny sposób zakłócane. Tak, że w walce zbrojnej na przykład niszczenie systemów zbrojnych przeciwnika poprzez włamywanie się do systemów i nimi sterowania jest, przynajmniej teoretycznie, a nie ulega dla mnie wątpliwości, ze także praktycznie jest już dzisiaj bardzo możliwe."
Otóż gość Michała Rachonia powiedział ni mniej ni więcej (z oczywistymi w tej sytuacji zastrzeżeniami w trybie przypuszczającym), że do układów elektronicznych samolotu wojskowego z Prezydentem RP na pokładzie nastąpiło włamanie lub ich zakłócenie, co (w kontekście wypowiedzi) było „punktowym atakiem militarnym”.
Pozostaje jeszcze tylko jedna kwestia. Otóż wiedza na temat rosyjskiej doktryny militarnej nie jest jakaś ekskluzywna. I na pewno była znana przed 10 Kwietnia.
Na pewno polscy wojskowi i osoby odpowiadające za bezpieczeństwo państwa znali zapisy o „punktowym uderzeniu militarnym w celu osiągnięcia przewagi strategicznej”. Jeśli tak, to może gen. Koziej ewentualnie ktoś z MON byłby łaskaw publicznie odpowiedzieć dlaczego nie zapewniono Zwierzchnikowi Sił Zbrojnych ochrony odpowiedniej do zagrożenia, jakie niesie znana wtedy rosyjska doktryna wojskowa?"
Subject: Smoleński, Polish president airplane crash. Wednesday, 6 February 2013,
{This is what led to the destruction of the aircraft, the two explosions, which were in the last seconds of the flight. One was on the wing, and the other in the body. The plane disintegrated into a thousand fragments, which fell to the ground in a large space - said dr. Gregory Szuladziński. At the same time stressed that fall to the ground caused further fragmentation of the wreckage of the Tu-154M. Dr. Eng. Szuladziński Gregory explained that the facts demonstrate the truth of this assertion. As stated by the scientist, the explosion inside the Tu-154M show not only fragmented pieces of the wreckage, but also human remains. According to the scientist, Tupolev pieces are large, small, medium, which is typical of an explosion. - Fuselage characteristically been ripped down and developed. No other reason that would cause, but an internal explosion is not known - explained Dr. Ing.Szuladziński. In addition, said that if there was an explosion on the ground, there would be a crash, the impression on the ground. Dr. Eng.Szuladziński, speaking of human remains fragmented, stressed that "the remains of only arise as a result of concentrated outbreak."Professor Wieslaw Binienda in his speech presented the design and structure of the wing of the Tu-154M and an analysis of their studies at a university in the USA. - Assuming a much weaker structure and much stronger plane tree structure and behavior of all forces, the wing intersects the tree - said the professor. - During our research model adopted four to five times stronger than birch tree that supposedly broke off the wing of the Tu-154M aircraft. I have never in our analysis there was no such effect, which proves the experts of the Committee George Miller - said prof.Binienda.Dr. Albert Berczyński in his speech explained the course of investigations of other plane crashes, and compared those activities with the ongoing disaster in Smolensk. The scientist said, among others., That in the case of other accidents and plane crashes meticulously collected the remains of aircraft, victims and wreckage carefully reconstructed. The researcher pointed out the drastic differences in the same form of final reports. All presented by a researcher conclusions were devastating for both the Miller and the MAK.- Stolen rivets testify to the pressure from the inside. For trim work force burst, which should not be there - said Dr. Albert Berczyński. He added that it does not say that on board the Tu-154M was a bomb, but - as noted by the scientist - had to be high internal pressure. - It was not one rivet torn, there were many - said Dr. Berczyński.Dr. Kazimierz Nowaczyk in his speech stressed that "hide" the last alarm TAWS and other related manipulation such as time synchronization of aircraft equipment. - First of all, we had a very difficult task with all the sophistication of the data contained in the report of MAK and Miller report that information, which have characteristics of probability. Because, as it turns out, the information is hidden or blurred a lot. Hiding TAWS record 38, as indeed MAK did such an important point of [element for the investigation - ed.], In which there was a return to what is going on with the plane, totally distorts any subsequent analysis of all - he said during the debate, Dr. Nowaczyk. He added that the last minutes of an aircraft, its trajectory has been established on the basis of damage to trees to the crash site. The researcher pointed to a fairly primitive manner in which the government commission "hid" the last record of TAWS in the graphic accompanying the report, Miller. As pointed out by Dr. Nowaczyk, the military prosecutor's office said yesterday that the birch was cut at a height of 9 meters, and not as previously said at 5 meters. This is a fundamental difference, because - as pointed out by the scientist - at a height of 9 meters birch is 15 centimeters in diameter.Why it is important to identify the causes of the disaster in Smolensk? Of course, for the simplest reason - to discover the truth, whatever it is. The obvious is that it is not pleasant for either Polish or the Poles, however much worse is to spread untruths, as it pushes it in the direction of our country is the least desirable - because where so disgusting lie, there is Bolshevism, if people on a lie would agree to accept them.Discovering the causes of the disaster, of course, involves the responsibility for it, hence the great fear, so much insolence and rudeness in spreading the cowardly lies.And while we're on the cowardice it is worth noting that President Kaczynski typed in a number of these ancient Polish kings (our most ancient kings were hereditary, but then there was eligibility, even hereditary Jagiellonowie were accepted by the nobility, and eligibility is almost like the presidency, but not on specific period of five years) who did not hesitate to put his life on the battlefield. If it was just a disaster and nothing else before, it would be difficult to be tempted by such a theory, but Lech Kaczynski in 2008 showed incredible courage, he also had to keep in mind what happened to the Ukrainian President Yushchenko, he knew, therefore, that the political risk This little thing at the same time that he actually risking their lives, as well as his wife.}
Prof. Kazimierz Nowaczyk. Kadr z filmu Marii Dłużewskiej "Polacy"
"Czterysta osób wypełniło po brzegi salę parafialną na nowojorskim Greenpoincie, aby spotkać się z posłem Antonim Macierewiczem. Była prezentacja i pytania związane z pracą zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej oraz kwesta na pomoc prawną dla zwalnianego z pracy dr. Kazimierza Nowaczyka.
Parlamentarzysta mówił o pracach zespołu parlamentarnego i odpowiedział na kilkadziesiąt pytań z sali. Podkreślał, że tragedia w Smoleńsku to efekt „demoralizacji aparatu władzy” w ostatnim dwudziestoleciu, a także, że to „dramat, który za wszelką cenę starano się ukryć przed światem”, poprzez systematyczne odrzucanie przez rząd Donalda Tuska pomocy czy to NATO czy USA.
Nikomu z Zachodu nie wolno spojrzeć za tę kurtynę
– powiedział poseł PiS, mówiąc o motywach działań obecnego rządu. Zaprezentował jednocześnie materiał agencji RIA Novosti, który pojawił się w rosyjskiej telewizji tylko raz, w dniu tragedii. Na symulacji widać wyraźną eksplozję, co zdaniem posła wskazuje, że także „po stronie rosyjskiej są tacy, którzy chcieliby rzetelnie zbadać” tragedię smoleńską.
Musimy zgromadzić maksymalnie dużo materiałów, żeby kiedy przyjdzie prokuratura, która poprowadzi rzetelne dochodzenie, trwało ono jak najkrócej
– mówił Macierewicz o sensie działania zespołu parlamentarnego. Wyraził przy tym przekonanie, że wrak tupolewa powróci do Polski, „gdy premierem zostanie Jarosław Kaczyński”, co wywołało aplauz zgromadzonych. Po wystąpieniu posła Macierewicza, multimedialną prezentację nt. analizy ostatnich sekund lotu TU 154M przedstawił dr Kazimierz Nowaczyk.
Aby dostać się na spotkanie, chętni stali w 15-20 minutowej kolejce po bilety. Cały dochód został przeznaczony na pomoc prawną dla doktora Nowaczyka, któremu grozi usunięcie z University of Maryland po donosach z Polski o zaangażowaniu w rozwikłanie zagadki smoleńskiej. Jak powiedział poseł Macierewicz, „do wtorku pieniądze na adwokata muszą się znaleźć”, bo w przeciwnym razie naukowiec zostanie usunięty z uczelni. Organizatorzy spotkania – Klub „Gazety Polskiej” z Nowego Jorku – zebrał na ten cel 6 tys. dolarów.
– Jestem zakłopotany… - mówił dr Nowaczyk.
Nigdy nie przypuszczałem, że ta Polska, która mnie razem z panem Antonim wsadzała do aresztu (naukowiec i poseł Macierewicz poznali się w czasie wspólnego internowania w stanie wojennym – przyp. red.), znów po mnie sięgnie w tym kraju.Ale trzymam się dzięki modlitwie i wsparciu. Chcę zadeklarować jedno: nigdy nie spocznę, jeśli chodzi o sprawę smoleńską
– zadeklarował Nowaczyk. Przybyli na spotkanie rozpoczęli spontaniczną zbiórkę pieniędzy. Większość wrzucała do wędrujących pudełek banknoty dwudziestodolarowe, ale były także 50- i 100-dolarówki. Wieczór, grubo po dwudziestej drugiej zakończyło odśpiewanie „Mazurka Dąbrowskiego” i pozowanie do zdjęć z gośćmi.
Spotkanie w Nowym Jorku zostało „wciśnięte” w sobotę pomiędzy wcześniejszą wizytę w Chicago (tam na jedno ze spotkań przybyło 800 osób) a kolejne w Pensylwanii. Wcześniej Macierewicz złożył wieniec pod pomnikiem katyńskim w Jersey City.
To wstrząsający pomnik, dla każdego bez względu na narodowość. Dotychczas znałem go tylko z opowiadań
– powiedział poseł u stóp kilkunastometrowego monumentu, przedstawiającego polskiego żołnierza w rogatywce, ze związanymi z tyłu rękami i wbitym w plecy bagnetem nasadzonym na karabin. Dzieło rzeźbiarza Andrzeja Pitynskiego stanęło w 1991 r. w bardzo eksponowanym miejscu: tuż nad rzeką Hudson a w tle widać miejsce, gdzie do 11 września 2001 r. stały dwie wieże Word Trade Center, a teraz stoi Freedom Tower.
Jestem tutaj, bo naszym obowiązkiem jest wyjaśnienie do końca zarówno dramatu katyńskiego, jak i smoleńskiego. Tylko prawda pozwoli przerwać ten straszliwy ciąg dramatów i różnic, które rozdzielają narody polski i rosyjski
– powiedział poseł PiS, który spotkał się też na roboczym lunchu z przedstawicielami organizacji polonijnych."
Niszczenie wraku Tupolewa tuż po katastrofie
28/11/2013
"Ciężki dzień dla rządowych propagandystów, mediów i ich widzów. Zagrożenie płynące ze światowych doniesień było naprawdę duże. Mogło wręcz doprowadzić do rozwoju niezależnej myśli wśród dużej części społeczeństwa.
Pierwszy cios przyszedł zza oceanu.
Pierwszy cios przyszedł zza oceanu.
Prof. Wiesław Binienda, w Polsce publicznie wyszydzany badacz, który swoją pracą zmasakrował rządową wersję wydarzeń dotyczących tragedii smoleńskiej, okazał się być wartościowym naukowcem. Co więcej, Binienda został najlepszym redaktorem naczelnym pisma naukowego 2013 roku. Binienda otrzymał Nagrodę Torrensa za wybitne osiągnięcia w kierowaniu pismem naukowym "Journal of Aerospace Engineering" oraz za wkład w rozwój tego pisma.
Ważną nagrodę otrzymali również studenci profesora Biniendy. Studenci Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron zdobyli Nagrodę Roberta Ridgway'a.
Potem nie było lepiej...
Premier Łotwy podał się do dymisji ze względu na rozmiary tragedii, w której zginęło 54 obywateli.
Ważną nagrodę otrzymali również studenci profesora Biniendy. Studenci Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron zdobyli Nagrodę Roberta Ridgway'a.
Potem nie było lepiej...
Premier Łotwy podał się do dymisji ze względu na rozmiary tragedii, w której zginęło 54 obywateli.
Ogłaszam rezygnację ze stanowiska premiera, biorąc odpowiedzialność polityczną za tragedię
- zaznaczył Valdis Dombrovskis i wskazał, że wobec takiej tragedii, jak zawalenie się dachu w jednym ze sklepów w Rydze, kraj potrzebuje nowej większości parlamentarnej, która poradzi sobie z takim wyzwaniem. Uznał, że honor i odpowiedzialność zobowiązuje.
Trzeci cios przyszedł z niespodziewanego kierunku.
Omer Kulic, szef międzynarodowej komisji badającej ponownie przyczyny katastrofy lotniczej, w której zginął prezydent Macedonii Boris Trajkovski, zapowiedział, że wstępne wyniki nowego śledztwa zostaną podane do publicznej wiadomości jeszcze w tym roku. Kulic informował, że przeanalizowano na nowo wszystkie dowody oraz materiały, a obecnie - do końca 2013 roku - zostaną przesłuchani świadkowie, w tym ten najważniejszy - mec. Ignat Pancevski, pełnomocnik rodziny, który zaalarmował opinię publiczną w tym kraju, że są nowe dowody dot. przyczyn katastrofy. W jego ocenie świadczą one dobitnie, że wbrew wcześniejszym ustaleniom prezydent Boris Trajkovski został zamordowany.
Trzeci cios przyszedł z niespodziewanego kierunku.
Omer Kulic, szef międzynarodowej komisji badającej ponownie przyczyny katastrofy lotniczej, w której zginął prezydent Macedonii Boris Trajkovski, zapowiedział, że wstępne wyniki nowego śledztwa zostaną podane do publicznej wiadomości jeszcze w tym roku. Kulic informował, że przeanalizowano na nowo wszystkie dowody oraz materiały, a obecnie - do końca 2013 roku - zostaną przesłuchani świadkowie, w tym ten najważniejszy - mec. Ignat Pancevski, pełnomocnik rodziny, który zaalarmował opinię publiczną w tym kraju, że są nowe dowody dot. przyczyn katastrofy. W jego ocenie świadczą one dobitnie, że wbrew wcześniejszym ustaleniom prezydent Boris Trajkovski został zamordowany.
Omer Kulic na obecnym etapie przyznaje, że komisja badająca po raz pierwszy przyczyny tragedii, w której zginął prezydent Macedonii, popełniła wiele karygodnych błędów.Zapowiada, że wstępne wyniki nowego śledztwa poznamy jeszcze w 2013 roku.
Ciężki dzień dla tzw. lemingów, sporo pracy dla mediów. Środowe wiadomości mogą wywołać spory popłoch wśród tych, którzy doniesienia salonowych środków przekazu przyjmują bezrefleksyjnie za prawdę objawioną.
Ciężki dzień dla tzw. lemingów, sporo pracy dla mediów. Środowe wiadomości mogą wywołać spory popłoch wśród tych, którzy doniesienia salonowych środków przekazu przyjmują bezrefleksyjnie za prawdę objawioną.
Mogłoby do nich bowiem dotrzeć, że prof. Wiesław Binienda z jakiegoś powodu jest doceniany w USA. Widzowie mogliby się zainteresować, dlaczego Binienda otrzymuje kolejną nagrodę za swoją działalność naukową. A wtedy mogliby stwierdzić, że warto posłuchać co ma do powiedzenia i na poważnie zająć się weryfikacją jego badań.
Do widzów mogłoby również dotrzeć, że polityczna odpowiedzialność i honor to nie fikcja we współczesnej polityce, ani oczekiwania oszołomów, że złożenie urzędu w reakcji na dużą tragedię jest czymś oczywistym. A wtedy w sposób naturalny mogliby zacząć pytać o reakcję rządu Polski na tragedię smoleńską. W ich oczach premier Donald Tusk mógłby wtedy ujawnić się jako mały, tchórzliwy polityk, który próbuje uciec przed odpowiedzialnością, która dla innych jest oczywista.
Widzowie mogliby również zobaczyć, że przeprowadzenie ponownego rzetelnego śledztwa dot. katastrofy lotniczej, gdy pojawiają się nowe okoliczności, jest naturalnym krokiem. I to również, gdy sprawa dotyczy śmierci głowy państwa, a nowe ustalenia mogą wywrócić sprawę i wiele karier do góry nogami. Dlaczego więc nie mówić głośno o potrzebie ponownej weryfikacji przyczyn tragedii smoleńskiej? Udałoby się wytłumaczyć to jakoś widzom? Wątpliwe...
Siła analogii jest niezwykle duża, pokazuje bowiem, jak kuriozalne jest podejście do tragedii smoleńskiej widoczne w Polsce. Media miały więc nie lada orzech do zgryzienia.
Przykryć da się oczywiście wszystko. Na szczęście dla salonowych mediów i polityków władzy zawsze znajdzie się coś, co można pokazać zamiast mówić o ważnych sprawach.
Korupcję, kompromitację smoleńską, problemy gospodarcze, mizerię rządu zawsze czymś się uda przesłonić."
Do widzów mogłoby również dotrzeć, że polityczna odpowiedzialność i honor to nie fikcja we współczesnej polityce, ani oczekiwania oszołomów, że złożenie urzędu w reakcji na dużą tragedię jest czymś oczywistym. A wtedy w sposób naturalny mogliby zacząć pytać o reakcję rządu Polski na tragedię smoleńską. W ich oczach premier Donald Tusk mógłby wtedy ujawnić się jako mały, tchórzliwy polityk, który próbuje uciec przed odpowiedzialnością, która dla innych jest oczywista.
Widzowie mogliby również zobaczyć, że przeprowadzenie ponownego rzetelnego śledztwa dot. katastrofy lotniczej, gdy pojawiają się nowe okoliczności, jest naturalnym krokiem. I to również, gdy sprawa dotyczy śmierci głowy państwa, a nowe ustalenia mogą wywrócić sprawę i wiele karier do góry nogami. Dlaczego więc nie mówić głośno o potrzebie ponownej weryfikacji przyczyn tragedii smoleńskiej? Udałoby się wytłumaczyć to jakoś widzom? Wątpliwe...
Siła analogii jest niezwykle duża, pokazuje bowiem, jak kuriozalne jest podejście do tragedii smoleńskiej widoczne w Polsce. Media miały więc nie lada orzech do zgryzienia.
Przykryć da się oczywiście wszystko. Na szczęście dla salonowych mediów i polityków władzy zawsze znajdzie się coś, co można pokazać zamiast mówić o ważnych sprawach.
Korupcję, kompromitację smoleńską, problemy gospodarcze, mizerię rządu zawsze czymś się uda przesłonić."
"Prof. Wiesław Binienda najlepszym redaktorem naczelnym pisma naukowego 2013 roku. Naukowiec został laureatem Nagrody Torrensa, która trafia do jednego z 33 redaktorów naczelnych pism naukowych wydawanych przez Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierii Cywilnej (ASCE). Uroczyste wręczenie nagrody odbyło się w listopadzie.
Prof. Binienda otrzymał Nagrodę Torrensa za wybitne osiągnięcia w kierowaniu pismem naukowym "Journal of Aerospace Engineering" oraz za wkład w rozwój tego pisma.
Dzięki pracy naukowca pismo "Journal of Aerospace Engineering" szybko się rozwija. W 2014 roku czasopismo ma przekształcić się z kwartalnika w dwumiesięcznik.
O jakości naukowej pisma prowadzonego przez prof. Biniendę może świadczyć nie tylko przyznana właśnie nagroda, ale również fakt, że w roku 2013 tylko 32 procent zgłoszonych referatów zostało zaakceptowane do publikacji. To jest świadectwo najwyższej jakości standardów naukowych prezentowanych przez "Journal of Aerospace Engineering".
Prof. Binienda komentując przyznane mu wyróżnienie wskazał, że na te prestiżową nagrodę zapracował cały zespół redakcyjny pisma, w tym redaktorzy działów, redaktorzy wydań specjalnych, w szczególności wydania specjalnego z kwietnia 2013 roku poświęconego siedemdziesiątej rocznicy powstania NASA Glenn Research Center, oraz redaktorzy działu wydarzeń bieżących. Dodał, że cały zespół redakcyjny przyczynił się do ugruntowania wysokiej renomy pisma w środowisku amerykańskich naukowców w dziedzinie nauk ścisłych.
Nagroda Torrensa to jednak nie jedyny powód do zadowolenia dla prof. Wiesława Biniendy. Ważną nagrodę otrzymali również studenci profesora.Studenci Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron zdobyli Nagrodę Roberta Ridgway'a, jako najlepszy odział studencki ASCE w roku 2013 za całokształt działalności, w tym pracy na rzecz społeczności lokalnej, działalności zawodowej oraz społecznej, jak również sprawnej i profesjonalnej współpracy zarządu, członków organizacji oraz kadry naukowej.
Nagroda Torrensa przyznawana jest najwybitniejszemu redaktorowi naczelnemu za zasługi w rozwoju publikacji naukowych ASCE. Jury przyznaje ją na podstawie osiągnięć, oceniając konkurencyjność pism, szybkość publikowania zgłoszonych referatów, rozwój pisma oraz kreatywność i innowacyjność redaktora naczelnego.
Nagroda Torrensa to kolejne wyróżnienie, jakie ostatnio trafiło do prof. Biniendy. W kwietniu 2012 roku naukowiec otrzymał prestiżową nagrodę Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierii Lądowej ASCE w kategorii "za wybitny wkład techniczny" m.in. w dziedzinie rozwoju najnowocześniejszych konstrukcji kosmicznych z zastosowaniami w inżynierii lądowej.
Prof. Binienda jest również laureatem nagród i wyróżnień m.in. przyznawanych przez NASA czy ASCE."
Prof. Binienda otrzymał Nagrodę Torrensa za wybitne osiągnięcia w kierowaniu pismem naukowym "Journal of Aerospace Engineering" oraz za wkład w rozwój tego pisma.
Dzięki pracy naukowca pismo "Journal of Aerospace Engineering" szybko się rozwija. W 2014 roku czasopismo ma przekształcić się z kwartalnika w dwumiesięcznik.
O jakości naukowej pisma prowadzonego przez prof. Biniendę może świadczyć nie tylko przyznana właśnie nagroda, ale również fakt, że w roku 2013 tylko 32 procent zgłoszonych referatów zostało zaakceptowane do publikacji. To jest świadectwo najwyższej jakości standardów naukowych prezentowanych przez "Journal of Aerospace Engineering".
Prof. Binienda komentując przyznane mu wyróżnienie wskazał, że na te prestiżową nagrodę zapracował cały zespół redakcyjny pisma, w tym redaktorzy działów, redaktorzy wydań specjalnych, w szczególności wydania specjalnego z kwietnia 2013 roku poświęconego siedemdziesiątej rocznicy powstania NASA Glenn Research Center, oraz redaktorzy działu wydarzeń bieżących. Dodał, że cały zespół redakcyjny przyczynił się do ugruntowania wysokiej renomy pisma w środowisku amerykańskich naukowców w dziedzinie nauk ścisłych.
Nagroda Torrensa to jednak nie jedyny powód do zadowolenia dla prof. Wiesława Biniendy. Ważną nagrodę otrzymali również studenci profesora.Studenci Wydziału Inżynierii Cywilnej Uniwersytetu Akron zdobyli Nagrodę Roberta Ridgway'a, jako najlepszy odział studencki ASCE w roku 2013 za całokształt działalności, w tym pracy na rzecz społeczności lokalnej, działalności zawodowej oraz społecznej, jak również sprawnej i profesjonalnej współpracy zarządu, członków organizacji oraz kadry naukowej.
Nagroda Torrensa przyznawana jest najwybitniejszemu redaktorowi naczelnemu za zasługi w rozwoju publikacji naukowych ASCE. Jury przyznaje ją na podstawie osiągnięć, oceniając konkurencyjność pism, szybkość publikowania zgłoszonych referatów, rozwój pisma oraz kreatywność i innowacyjność redaktora naczelnego.
Nagroda Torrensa to kolejne wyróżnienie, jakie ostatnio trafiło do prof. Biniendy. W kwietniu 2012 roku naukowiec otrzymał prestiżową nagrodę Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierii Lądowej ASCE w kategorii "za wybitny wkład techniczny" m.in. w dziedzinie rozwoju najnowocześniejszych konstrukcji kosmicznych z zastosowaniami w inżynierii lądowej.
Prof. Binienda jest również laureatem nagród i wyróżnień m.in. przyznawanych przez NASA czy ASCE."
29/12/2013
"Chyba nie ma w Polsce człowieka, który by choć raz od tragicznego 10 kwietnia, nie zadał sobie pytania: co tam się tak naprawdę stało? Jestem przekonana, że nawet ci, którzy tak wściekle bronią oficjalnej, ukutej w moskiewskiej kuchni wersji katastrofy, miewali chwile zwątpienia, czemu trudno się dziwić, gdyż katastrofa 10 kwietnia 2010 roku od samego początku była inna niż wszystkie - dziwna i wzbudzająca uzasadnione podejrzenia co do prawdziwych przyczyn jej zaistnienia.
Wyjątkowość katastrofy smoleńskiej polega nie tylko na tym, że w jednej chwili Polska straciła prezydenta i szefów wszystkich rodzajów sił zbrojnych, ale również dlatego, że żadne inne wydarzenie nie było obudowane taką ilością kłamstw i manipulacji już od pierwszych minut. Dość wspomnieć kłamstwo z czterema podejściami, nieznajomością języka rosyjskiego przez polskich pilotów, czy wreszcie kłamstwo dotyczące prawdziwej godziny katastrofy, w którym to utrzymywały nas władze przez blisko miesiąc od tragedii. Jeśli do tego dorzucimy bulwersującą i nienotowaną dotąd w historii światowego ratownictwa sprawę opóźnienia, czy zaniechania akcji ratunkowej, strzałów na miejscu katastrofy lotniczej (!), skandalu związanego z sekcjami, bezczeszczeniem ciał ofiar, czy wreszcie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności poprzedzających wylot delegacji, to jako naród mamy pełne prawo, wręcz obowiązek dochodzić do prawdy, pytać, co się tam wydarzyło i dlaczego do tego doszło. Wyjaśnienie tego dramatu, determinacja i odwaga w dochodzeniu do prawdy o tym wydarzeniu, jest probierzem naszej niepodległości, probierzem naszej woli istnienia, jako niepodległego państwa. Bez tego możemy między bajki włożyć hasła o rozwoju gospodarczym, czy przyszłości Polski, jako silnego gracza, potrafiącego z powodzeniem wygrywać kolejne partie szachów na arenie dziejów.
Po ponad trzech latach badań, analiz i symulacji naukowców współpracujących z Zespołem Parlamentarnym pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza , a także specjalistów z różnych dziedzin zainspirowanych przez to gremium, możemy dzisiaj powiedzieć, że przebieg katastrofy smoleńskiej był zupełnie inny od tego, jaki podały oficjalne raporty. Dotychczasowe wyniki badań pozwalają z niemal 100% pewnością stwierdzić, że pierwotną przyczyną katastrofy smoleńskiej był wybuch lub seria wybuchów, które doprowadziły do rozpadu konstrukcji maszyny jeszcze nad ziemią.
Pierwszym, który tak mocno i zdecydowanie wyraził pogląd, iż katastrofa smoleńska była skutkiem eksplozji na pokładzie, był doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, na co dzień zajmujący się skutkami wybuchów. Jego raport nr 456 z maja 2012 roku p.t: „Niektóre aspekty techniczno-konstrukcyjne smoleńskiej katastrofy” [1] stanowił przełom w dotychczasowych badaniach nad katastrofą smoleńską. To w tym dokumencie po raz pierwszy znalazła się kompleksowa analiza mechanizmu rozpadu TU 154 M oraz możliwe przyczyny tego zdarzenia. Według australijskiego naukowca najmocniejszym dowodem, na to, iż samolot uległ katastrofie w wyniku wybuchu jest duża ilość odłamków, które nie powstają w żadnej innej niż wybuch sytuacji:
Wyobraźmy sobie pojemnik, jak np. stalowa beczka, użyty do celów doświadczalnych. Beczka jest wypełniona wodą, której ciśnienie stale rośnie. W pewnym momencie beczka pęka. Jeśli ciśnienie rosło powoli, pękniecie jest typowo wzdłuż jednej linii. Jeśli natomiast ciśnienie wzrasta gwałtownie, beczka może rozpaść się na kilka części. Jeśli zamiast wody włożymy do beczki ładunek wybuchowy, to im więcej tego materiału jest, tym na więcej części beczka się rozpadnie. Przy silnym (lub dużym) ładunku, fragmenty beczki będą miały bardzo różne rozmiary. Najmniejszy może mieć 2 cm2, a największy będzie znaczną częścią beczki. Te małe kawałki nazywamy odłamkami. Są one charakterystycznym skutkiem działania materiałów wybuchowych. Jedyna inna możliwość wytworzenia odłamków z konstrukcji lotniczych to uderzenie o sztywną przeszkodę z dużą prędkością. Sztywnej przeszkody w omawianym wypadku nie było, a 270 km/h jest niedostateczną szybkością, by powstały odłamki.O eksplozji, jako głównej przyczynie katastrofy świadczy także rozprucie segmentu kadłuba z charakterystycznym rozwarciem i wywinięciem krawędzi pęknięcia, zaś stopień rozwarcia blach kadłuba jest miara energii materiału, który eksplodował.
Tezy doktora Szuladzińskiego poparł też inny naukowiec doktor Wacław Berczyński, który podkreślił, iż oficjalnej wersji katastrofy przeczą wyrwane nity, które widać na wielu zdjęciach.
Dlaczego nity są swoistym corpus delicti? Otóż każdy z nitów przenosi minimum 150 kilogramów obciążenia, a na fragmencie poszycia, do którego naukowiec się odnosił (zdjęcie powyżej) tych nitów jest około 20, co prowadzi do wniosku, że siła potrzebna do wyrwania tego fragmentu musiała wynosić minimum 3 tony. Według Berczyńskiego ta wartość byłaby niemożliwa do osiągnięcia w wyniku uderzenia w ziemię.Przesłanek pozwalających wysnuć hipotezę o eksplozji, jako głównej przyczynie katastrofy smoleńskiej jest bardzo dużo, nie sposób przytoczyć wszystkich, choć wiele z nich można znaleźć w przywołanym wyżej opracowaniu doktora Szuladzińskiego , ale nie tylko tam.W październiku 2013 roku odbyła się II Konferencja Smoleńska, w ramach której kilkudziesięciu naukowców reprezentujących rożne dziedziny przedstawiło wyniki swoich badań dotyczących przebiegu i skutków katastrofy smoleńskiej. Jednym z ciekawszych referatów zaprezentowanych podczas II KS był referat profesora Andrzeja Ziółkowskiego „Badania eksperckie metalowych szczątków TU 154 M”.[2] W swoim niezwykle interesującym i merytorycznie udokumentowanym wystąpieniu profesor Ziółkowski w sposób nie pozostawiający wątpliwości udowodnił, iż pierwotną techniczną przyczyną katastrofy smoleńskiej była eksplozja lub szereg eksplozji. Według naukowca z PAN samolot nie upadł jako zintegrowana konstrukcja, gdyż właśnie wybuch sprawił, iż maszyna uległa defragmentacji jeszcze nad ziemią.Co świadczy o takim scenariuszu wydarzeń? Profesor Ziółkowski w swojej prezentacji odwołał się do literatury przedmiotu, pokazując charakterystyczne ślady, jakie pozostawia na metalowej konstrukcji eksplozja i porównując je z tymi, które widać na zdjęciach szczątków TU 154 M. Otóż są to dość specyficzne obrażenia, w postaci tzw. „płatków” powstających w chwili, kiedy wybuch ma miejsce blisko poszycia (tzw. „kwiat wybuchu),
„kolców” powstałych na skutek adiabatycznych pasm ścinania,
czy wreszcie powybuchowych wywinięć (z ang. curling),
efektów na krawędziach w postaci naprzemiennych nachyleń pod kątem 45 stopni, a także marszczeń i złogów matalicznych.
Te wszystkie ślady stanowiące, jak to ujął profesor Ziółkowski, podpis uwierzytelniający wybuchu, można bez trudu odnaleźć na zdjęciach elementów TU 154 M.
Ważną przesłanką przesądzającą o prawdziwej przyczynie rozpadu tupolewa w dniu 10 kwietnia 2010 roku jest także sposób rozerwania kadłuba. Rozerwanie nastąpiło wzdłuż osi podłużnej, co przeczy temu, iż samolot upadł, jak chcą oficjalne raporty, jako zintegrowana konstrukcja. W takim wypadku zniszczenia przebiegałyby w poprzek, a nie wzdłuż osi, co wynika wprost z praw fizyki.
Nie można przy tej okazji nie przywołać choćby kilku relacji świadków dramatu polskiej delegacji, którzy w tych pierwszych dniach mówili wprost o wybuchach poprzedzających upadek samolotu. Mówił o tym Sławomir Wiśniewski przed Zespołem Parlamentarnym:
[...] usłyszałem taki łomot (…) łup, takie lekkie nawet było, ciut, drżenie ziemi i za chwilę była, był słup ognia. Taki typowy jak, powiedzmy sobie, można to na filmach oglądać, eksplozji samolotu. Dla mnie się wydało to dziwne, że słup ognia, tego dymu, jest stosunkowo niewielki.(Sławomir Wiśniewski przed Zespołem Parlamentarnym)
Po tym, jak samolot wyłonił się na chwilę z mgły, to był to moment, kiedy zaryczały silniki, powstał silny oślepiający błysk. Po tym błysku obserwowałem samolot przez 1–2 sekundy, próbował nabrać wysokości.(Aleksiej Żujew – mieszkaniec Smoleńska)
W pewnym momencie usłyszałem, że silniki zaczynają wchodzić na zakres startowy, tak jakby pilot chciał zwiększyć obroty silnika, a tym samym wyrównać lot lub przejść na wznoszenie. W tej chwili zastanawiam się, co mogło ich skłonić do takiego działania. Po dodaniu obrotów po upływie kilku sekund usłyszałem głośne trzaski, huki i detonacje.(Artur Wosztyl, pilot Jak – 40)
Nagle usłyszałam taki grzmot, jakby coś wybuchło. (…) Wie pan, jakby wybuch.(Anna Nikołajewa-Nosarczuk, mieszkanka domu przy ul. Kutuzowa, której okna skierowane są w stronę miejsca katastrofy, była 300 metrów od miejsca upadku)
Słyszę dziwny dźwięk, nietypowy dla lądowania, taki świszczący. Samolotu nie było widać, tylko zarys. Ogon tylko widziałam. Poczułam, że coś si ę stanie. I takie maleńkie, jakby od komety, takie coś. (…) Mgła była wszędzie dookoła, a za ogonem taki płomień na 5 metrów . (…) Ogon był w pozycji normalnej.(Rustam NN, pracownik Hotelu „Nowyj”, był 300 metrów od miejsca upadku)
Przyjechałem może 15 minut przed tym wydarzeniem. Zobaczyłem samolot, który leciał bardzo nisko. Ewidentnie było coś nie tak. Zaczął ścinać czubki drzew i tam w oddali usłyszeliśmy duży huk – jak wybuch bomby.(Marif Ipatow, był przy garażach 300 metrów od miejsca upadku)
Samoloty tutaj lądują często i jesteśmy przyzwyczajeni do ich dźwięków. Ten samolot lądował z przerywanym szumem silników i głośnymi trzaskami . (…) Przechylał się raz w jedną, raz w drugą stronę, potem upadł [pokazuje dłonią, jak samolot przechylał si ę na boki].(Dmitry Zakharkin vel Janis Ruskuł [w rosyjskojęzycznej edycji wypowiedzi dla państwowej agencji informacyjnej RIA Novosti przedstawiony pierwszym a w anglojęzycznej wersji drugim nazwiskiem], miał być przy garażach 300 metrów od miejsca upadku)
Ten dzień zapadnie w mojej pamięci do końca życia. Na własne oczy widziałem katastrofę. Do tragedii doszło przed moim własnym domem. Mieszkam zaledwie 400 metrów od miejsca katastrofy. W sobotę rano byłem przed domem. Nagle usłyszałem straszny huk . Na zamglonym niebie pojawił się samolot. Samolot jak samolot- pomyślałem. Mieszkając kilkaset metrów od lotniska, do takiego widoku można się przyzwyczaić. Jedno mnie jednak zdziwiło – w pewnej chwili ten huk po prostu zamarł. Dosłownie na ułamek sekundy nad lasem zawisła grobowa cisza. Odwróciłem głowę i zobaczyłem spadający samolot. Nogi się pode mną ugięły. Po chwili rozległ się okropny huk i wśród drzew pojawiła się łuna ognia. (...) Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Zwłaszcza, że tragedia ta wydarzyła się na moich oczach, tuż przed moim domem.(Siergiej Wandierow, stał na podwórku swojego domku jednorodzinnego około 800 metrów od miejsca upadku)
Badania naukowe obalające oficjalne raporty rządowych komisji, relacje świadków, szereg widocznym gołym okiem przesłanek wskazujących na eksplozję, to wszystko sprawia, że nie można uznać katastrofy smoleńskiej za wyjaśnioną, zaś wersji z brzozą, beczką i winą pilotów za wiarygodną. Po blisko czterech latach każdy z nas musi w sobie znaleźć odwagę, by choć przed samym sobą przyznać, że wyjaśnienie prawdziwych przyczyn tej tragedii jest jeszcze przed nami, choć wiele wskazuje na to, że prawda ta nie będzie łatwa do przyjęcia. Jednak jest to proces niezbędny, by zrozumieć, co się wokół nas dzieje, szczególnie w chwili, kiedy rosyjska ofensywa przybiera na sile, a słowa wypowiedziane przez ś.p prezydenta Lecha Kaczyńskiego podczas wiecu w Tibilisi materializują się na naszych oczach.
[1] http://smolenskcrash.com/smol_conf/dane/raport-szuladzinski.pdf
[2] http://www.konferencja.home.pl/przebieg2/13.flv
Eksperci zespołu parlamentarnego potwierdzają doniesienia "wSieci"! Prof. Binienda: "Ilość wielu małych odłamków nie może być wytłumaczona kruchością poszycia samolotu"
dodalem 31/01/2014
Kolejne posiedzenie zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M znów pod znakiem zapytania stawia rzetelność oficjalnego śledztwa. Tym razem swój raport zaprezentował duński ekspert - Glenn Joergensen.
Nasze spotkanie ma na celu szukanie prawdy i sprawiedliwości, aby walczyć o sprawiedliwość dla Polaków. Tak jak mój ojciec mówi, podążajmy za tymi którzy szukają prawdy i podążajmy za tymi, którzy ją znaleźli. Moim celem jest, abyśmy zrobili krok w kierunku prawdy i sprawiedliwości
- rozpoczął swoje wystąpienie duński ekspert. I dodał:
Postanowiłem się zaangażować w tę polemikę, kiedy próbowałem przekonać jednego z moich kolegów, czy wyjaśnienie podane przez MAK było spójne z prawami fizyki. (…) Nie mam żadnych krewnych w Polsce, ani nic szczególnego mnie z Polską nie wiąże. Sam finansuję własne badania i sam pokrywam koszty mojej podróży do Polski.
Po czym przeszedł do przedstawiania wyników swoich badań. Wielokrotnie odnosił się do raportu prof. Kowaleczki, przygotowanego dla tzw. zespołu Laska.
Wszystkie badania doprowadziły do następującego wniosku:
Wszystkie badania doprowadziły do następującego wniosku:
Albo samolot byłby na wysokości 4-7 m w miejscu brzozy, ale wówczas rozbiłby się wcześniej, albo miejsce kontaktu z ziemią jest prawidłowe, ale wówczas samolot byłby o wiele wyżej w miejscu brzozy.
Joergensen stwierdził ponadto:
Dystans zderzenia z ziemią, który wynikałby z danych zaprezentowanych przez pana Kowaleczko, nie zgadza się z rzeczywistym miejscem zdarzenia. (…) Należałoby założyć, że większa część skrzydła odpadła. Także układ, położenie samolotu, które zaprezentował pan Kowaleczko, nie zgadza się z rzeczywistym układem samolotu.
Na koniec swojej prezentacji Joergensen sformułował następujące wnioski:
Na podstawie prac wielu innych naukowców, oraz modeli, które zaprezentowałem dzisiaj, widzimy, że całkowicie niezależne od siebie metody prowadzą do tych samych wyników. Potwierdzają, że niemożliwym było stwierdzenie takiego zachowania obrotowego, niemożliwym było wystąpienie rzeczywistej odległości pomiędzy zderzeniem skrzydła i ogonu z ziemią i nie było możliwe zaistnienie takich śladów na ziemi, jakie widzimy na dokumentacji, gdyby utracono tylko 5,6 m. skrzydła. Zastosowanie niezależnych od siebie metod pokazuje taką samą długość utraty skrzydła oraz taki samy kąt obrotu. To prowadzi do bardzo dobrej korelacji pomiędzy wszystkimi obserwacjami, takimi jak miejsce śladów na ziemi, a także wzory śladów na ziemi, a nawet miejsce w którym znaleziono niektóre fragmenty skrzydła. Również pozostałość skrzydła potwierdza tę hipotezę. Na podstawie tego bardzo dokładnego badania, a także innych, które zostały wykonane wcześniej, można bez cienia naukowej wątpliwości stwierdzić, że samolot nie utracił końcówki lewego skrzydła poprzez zderzenie z brzozą, tak jak twierdzą rządowe raporty.
Podczas posiedzenia zespołu wnioski ze swoich badań zaprezentował też prof. Binienda:
Mając tak dobry model materiałowy, możemy zbadać, jak się zachowuje duraluminium przy bardzo dużych prędkościach. (…) Do tego celu użyliśmy ciała gazowego w moim laboratorium i tzw. sabot, czyli puszki aluminiowej, o takiej samej grubości jak poszycie skrzydła. (…) Nawet przy prędkości 300 m/s, czyli prawie czterokrotnie większej od prędkości samolotu, ten materiał nie kruszy się, ale się zwija.
Ilość wielu małych odłamków jeszcze przed miejscem uderzenia w ziemię nie może być wytłumaczona kruchością poszycia samolotu. Przy uderzeniu samolotu w drzewa, z prędkością 80 m/s poszycie samolotu nie rozbija się jak szkło na odłamki.
Zniszczenia wewnętrzne skrzydła oraz wyrwane nity pokazują, że nie doszło do uderzenia skrzydłem w brzozę, a eksplozja może być przyczyną urwania końcówki skrzydła. Otwarcie ścian kadłuba na zewnątrz świadczy o wybuchu. Gdyby nie było wybuchu, to tylna część kadłuba oraz prawe skrzydło powinno być w całości, większość pasażerów środowej i tylnej części samolotu powinna przeżyć, a głęboki krater (…) powinien być widoczny na wrakowisku.
Uczestniczący w komisji połączyli się też z dr. Nowaczykiem, który w skrócie podsumował:
Przy samej brzozie znajdujemy szczątki skrzydła samolotu. Nie tylko przy brzozie, ale one wiszą na gałęziach brzozy. (...) To wszystko miało się zdarzyć przy prędkości 270 km/h, potężnym uderzeniu i upadku korony tej brzozy. Nie wytłumaczono, jakim sposobem te części mogły znaleźć się na gałęziach brzozy. Nie wytłumaczono, jakim sposobem duże części skrzydła zawisły na drzewach, nie wbiły się w ziemię, nie pozostawiły bruzd.Mówi się cały czas w raportach o odpadnięciu skrzydła. Co innego mówi firma ATM, która twierdzi, że skrzydło odpadło kilkanaście metrów dalej
- stwierdził ekspert."
08/03/2014
Prokuratura wojskowa uznała, że nie ma dowodów, że w Smoleńsku doszło do wybuchu. Jak pan oceniapewność śledczych w tym zakresie?
Antoni Macierewicz: Konferencja prokuratury miała charakter wybitnie polityczny. Ona była przygotowywana przez 10 dni za pomocą przecieków, komentarzy, rozstrzygnięć, sznurowanie ust płk. Milkiewiczowi i zabiegi, które miały opinii publicznej przedstawić stanowisko prokuratury, jako kompetentne, miarodajne i ostateczne. Tymczasem okazało się, że to stanowisko jest absolutnie niekompetentne, jest dowodem katastrofy, jaką poniosła prokuratura w sprawie badania obecności materiałów wybuchowych. Po czterech latach od tragedii śledczy nie są w stanie wyjaśnić, jak mogło dojść do tego, że 700 śladów materiałów wybuchowych, które wykryła ta sama prokuratura przy pomocy detektorów w Smoleńsku, po pozostawieniu ich w rękach rosyjskich i przywiezieniu do Polski nagle wyparowało. Obecnie nie ma po nich żadnego śladu, a prokuratura na pytanie, o to jaki był mechanizm tego cudownego zjawiska, a także czy biegli zbadali, co zmyliło detektory, nie umie odpowiedzieć. A taka sytuacja dotyczy kilkuset odczytów. Prokuratura przyznaje, że tego nie badano.
O czym to świadczy?
To nieprawdopodobne, to dyskwalifikuje opinię prokuratury. Szczególnie, że — przypomnijmy — to jest stan rzeczy, który już znamy z grudnia 2013 roku. Prokuratura taką diagnozę biegłych wtedy odrzuciła, wskazując, że mają również zbadać, jak doszło do takiej pomyłki. Biegli mieli powiedzieć, dlaczego to, co wstępnie oznaczono jako materiał wybuchowy, okazało się innym materiałem. Ale oni tego nie zrobili, czyli nie wypełnili swojego podstawowego zadania. I teraz prokuratura przedstawiła opinii publicznej coś, co odrzucała jeszcze kilka miesięcy temu. To jest katastrofa, klęska zupełna. W tej sprawie możemy mieć do czynienia z matactwem.
Dlaczego pan tak sądzi? Na czym to mataczenie ma polegać?
Wśród tych materiałów, które -– zgodnie z przekazem prokuratury –- zostały zbadane, były też próbki z foteli. Po te fotele jeżdżono dwukrotnie do Rosji, ponieważ podobno za pierwszym razem było tak zimno, że nie pobrano tych materiałów. Tymczasem na konferencji prasowej przedstawiłem materiał, który jednoznacznie stwierdza — to relacja jednej z osób, która brała udział w badaniach na przełomie września i października 2012 roku, że tam stwierdzono materiał wybuchowy, a także, że pobrano próbki z foteli, wkładając je do nagrzanych parą foliowych worków. Procespobierania próbek z foteli został bardzo dobrze opisany. Jeśli przekonuje się nas, że tych próbek nie pobrano, to oznacza, że ktoś te próbki podmienił na inne, które nie mają śladów. To jest sytuacja dramatyczna, sytuacja, która wymaga jednoznacznego wyjaśnienia. Przekażemy tę sprawę sądowi, gdy będzie miała charakter procesowy.
Śledczy wiele miejsca poświęcili również badaniom brzozy. Prokurator Ireneusz Szeląg stwierdził, że znalezione w niej metalowe części mogą pochodzić z tupolewa. Jak oceniać te stwierdzenia?
Warto pamiętać wypowiedź prok. Karola Kopczyka, który w 2013 roku mówił, że pobrano z brzozy co najmniej 40 sztuk metalowych części. Tymczasem obecnie okazuje się, że biegłym przekazano do badania jedynie dwanaście. Co stało się z 28 innymi częściami? Kto je selekcjonował, na jakiej zasadzie? Z jakiego powodu jedynie 12 przekazano do badania? To jest znów rzecz wskazująca na matactwo w tym śledztwie.
Biegli i tak nie wszystko zbadali.
Rzeczywiście biegli zbadali 11 z 12 części. Nie wiadomo na razie dlaczego jednej nie zbadano. Z kolei z tych 11, które zbadano, jedynie trzy uznano, że pochodzą „prawdopodobnie” z samolotu, ale nie ze skrzydła, tylko „z samolotu”. Tak napisali biegli w swojej opinii.
To wiele zmienia?
To znaczy, że prokuratura nie dysponuje żadnym dowodem, że w brzozie znaleziono jakiekolwiek fragmenty skrzydła. Może trzy fragmenty na 40 prawdopodobnie pochodzą z samolotu. Prawdopodobnie. To niezrozumiałe, ponieważ takie sprawy, jak struktura chemiczna duraluminum jest sprawdzalna i weryfikowalna. Mamy zasłonę dymną, której używa prokuratura, by ukryć swoją niekompetencję. Badania dotyczące brzozy były ważne w innym kontekście.
W jakim?
Badania biegłych kończą sprawę brzozy, dziś zakończyliśmy sprawę brzozy. Ten problem został wyeliminowany przez biegłych prokuratury.
Dlaczego pan tak mówi?
Biegli stwierdzili, że brzoza została ścięta uderzeniem płaskiego przedmiotu poruszającego się z góry w dół… A samolot się przecież wznosił! Nawet wiemy o ile, o 12 stopni, a kąt natarcia miał 15 stopni. Jest jasne, że brzozy nie mógł zniszczyć samolot wznoszący się do góry, skoro drzewo zostało zniszczone uderzeniem z góry. Brzoza zapewne została zniszczona przez spadające kawałki blach, rozpadającego się samolotu. To jest oczywiste, ta sprawa jest zamknięta.
Na swojej konferencji prasowej wrócił pan do opisywanego przez tygodnik „wSieci” raportu archeologów.
Pokazaliśmy, jak wielki był rozrzut szczątków rządowej maszyny, a także jaki obszar zajmowały. Mówienie przez prokuratorów, że to była mała przestrzeń, jest kpiną z ludzkiego rozsądku. Ten samolot został rozdrobniony, zniszczony wybuchem na kilkadziesiąt tysięcy szczątków. Nie można mówić o niewielkim rozrzucie. Na konferencji prasowej pokazaliśmy również zniszczoną od wewnątrz salonkę prezydencką. Pokazaliśmy fragmenty zniszczonego, spalonego, stopionego wnętrza tej salonki, by nie było dyskusji, czy był wybuch, czy go nie było. Wybuch był, ponieważ w tym fragmencie samolotu nie było płomieni po tragedii. To wskazuje, że salonkę musiał zniszczyć wybuch jeszcze w powietrzu. Pokazaliśmy również dokumentację, która jest w prokuraturze. To materiały rosyjskie, które dotyczą oględzin samolotu. One wskazują na rozerwanie skrzydła od wewnątrz, na rozerwanie powierzchni, zniszczenie nitów przy żebrach." Rozmawiał Stanisław Żaryn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz