Orzeczenie Wielkiej Izby Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu jest bardzo znamienne dla układu sił i wpływów w powojennej Europie. Jest ono niekorzystne dla wszystkich, oprócz Kremla,, dla wszystkich czyli także dla Rosji rozumianej jako kraj dla ludzi , nie dla władzy. Trybunał orzekł, że dla z powodu procedur, uznawania jego jurysdykcji przez Rosje lub nie, w takij dacie lub innej a także z powodu takiego jak, niedostarcznie przez Rosję jej wyników śledztwa katyńskigo, nie może on obciążać Rosji odszkodowaniami za zbrodnię popełniona w okresie stalinowskim. Ciekawe jest to uzasadnieni, kojarzy nam si bardzo ze "śledztwem smoleńskim" prowadzonym przez polski rząd.
System państwa sowieckiego opierał się na kłamstwie, podobnie teraz system państwa rosyjskiego. Owszem są wyłomy w tym murze kłamstwa, w tym paraliżującym naród strachu przed prawdą ogólną i jednostkową, byli i są dysydenci, byli też i politycy, którzy dawali światu a zwłaszcza sąsiadom promyk nadziei na zmianę, ale ta zmiana póki co nie nastąpiła, mimo pirestrojki i odwiliży lat dziewięćdziesiątych.
Kłamstwo katyńskie było tak wielkim poligonem doświadczalnym dla ZSRR, że obecne kłamstwo smoleńskie rozgrywane jest po mistrzowsku, mimo teoretycznie dużo trudniejszych warunków.
Historia kłamstwa katyńskiego jest tak samo
długa, jak historia samej zbrodni. Jego początki sięgają 1941 r., gdy
rząd RP rozpoczął – tuż po podpisaniu układu Sikorski-Majski z 30 lipca
1941 r. – poszukiwania wysokich rangą wojskowych, zaginionych po 17
września 1939 r.
Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu Niemcy podawali w dniach 11-13 kwietnia 1943 r.
Na początku września 1941 r. ambasador polski Stanisław Kot wręczył stronie rosyjskiej listę zaginionych. W ciągu następnych
miesięcy wielokrotnie interweniował w sprawie odnalezienia polskich jeńców. Bezskutecznie.
Obok działań dyplomatycznych, podjęto działania wywiadowcze. Na jesieni 1941 r. w okupowanej Polsce poszukiwano zaginionych jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, którzy zostali rzekomo zwolnieni. Nie odnaleziono jednak żadnego z jeńców.
Gen. Sikorski w czasie wizyty na Kremlu 3 grudnia 1941 r. usłyszał od Stalina, że polscy oficerowie „uciekli do Mandżurii”. Był to początek kłamstwa katyńskiego
Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu Niemcy podawali w dniach 11-13 kwietnia 1943 r.
W odpowiedzi, Sowieckie Biuro Informacyjne 15 kwietnia ogłosiło, że Polacy byli zatrudnieni na robotach na zachód od Smoleńska i „wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska”.
Pod koniec września 1943 r. władze ZSRR powołały specjalną komisję do przeprowadzenia dochodzenia ws. Katynia. 24 stycznia 1944 r., po ekshumacji 925 spreparowanych ciał oficerów, komisja ogłosiła, że zbrodni na Polakach dokonali Niemcy między wrześniem a grudniem 1941 r.
W sprawie katyńskiej Polska nie uzyskała wsparcia ze strony Zachodu, który w imię trwałości sojuszu ze Stalinem, pomógł w ukrywaniu prawdy o zbrodni.
W 1945 r. w trakcie procesu zbrodniarzy nazistowskich w Norymberdze Sowieci zarzucili Niemcom odpowiedzialność za zbrodnię katyńską. Trybunał Norymberski w wydanym w 1946 r. wyroku pominął jednak sprawę mordu oficerów z braku dowodów.
Po wojnie przez całe lata propaganda sowiecka i peerelowska utrzymywały, że sprawcami zbrodni katyńskiej byli hitlerowcy. Do 1956 r. władze PRL mówiły o „perfidnej niemieckiej prowokacji w Katyniu”.
http://www.youtube.com/watch?v=xP2O_gRDeyU
Obok działań dyplomatycznych, podjęto działania wywiadowcze. Na jesieni 1941 r. w okupowanej Polsce poszukiwano zaginionych jeńców z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, którzy zostali rzekomo zwolnieni. Nie odnaleziono jednak żadnego z jeńców.
Gen. Sikorski w czasie wizyty na Kremlu 3 grudnia 1941 r. usłyszał od Stalina, że polscy oficerowie „uciekli do Mandżurii”. Był to początek kłamstwa katyńskiego
Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu Niemcy podawali w dniach 11-13 kwietnia 1943 r.
W odpowiedzi, Sowieckie Biuro Informacyjne 15 kwietnia ogłosiło, że Polacy byli zatrudnieni na robotach na zachód od Smoleńska i „wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska”.
Pod koniec września 1943 r. władze ZSRR powołały specjalną komisję do przeprowadzenia dochodzenia ws. Katynia. 24 stycznia 1944 r., po ekshumacji 925 spreparowanych ciał oficerów, komisja ogłosiła, że zbrodni na Polakach dokonali Niemcy między wrześniem a grudniem 1941 r.
W sprawie katyńskiej Polska nie uzyskała wsparcia ze strony Zachodu, który w imię trwałości sojuszu ze Stalinem, pomógł w ukrywaniu prawdy o zbrodni.
W 1945 r. w trakcie procesu zbrodniarzy nazistowskich w Norymberdze Sowieci zarzucili Niemcom odpowiedzialność za zbrodnię katyńską. Trybunał Norymberski w wydanym w 1946 r. wyroku pominął jednak sprawę mordu oficerów z braku dowodów.
Po wojnie przez całe lata propaganda sowiecka i peerelowska utrzymywały, że sprawcami zbrodni katyńskiej byli hitlerowcy. Do 1956 r. władze PRL mówiły o „perfidnej niemieckiej prowokacji w Katyniu”.
http://www.youtube.com/watch?v=xP2O_gRDeyU
Nadal
nie wyjaśniono wielu kwestii dotyczących zbrodni, np. nie ustalono
nazwisk wszystkich ofiar (fot. arch. PAP/ITAR-TASS/Ryumin Alexander)
Polaków w kłamstwa nie uwierzyli – w ich świadomości Katyń był zbrodnią Sowietów.
21 marca 1980 r., protestując „przeciw zmowie milczenia wokół zbrodni w Katyniu”, były żołnierz AK Walenty Badylak dokonał samospalenia na Rynku Głównym w Krakowie.
W 40. rocznicę mordu, KSS KOR oświadczył, że ujawnienie stalinowskich zbrodni wobec Polaków „będzie istotnym krokiem w kierunku braterstwa i przyjaźni z narodem rosyjskim”.
ZSRR do zbrodni katyńskiej przyznał się dopiero 13 kwietnia 1990 r. Wówczas potwierdzono, że polscy jeńcy zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. przez NKWD, a mord nazywano „jedną z cięższych zbrodni stalinizmu”.
Tego samego dnia przekazano stronie polskiej kopie dokumentów z listami więźniów skierowanych w kwietniu i maju 1940 r. z obozu w Kozielsku do Smoleńska i z obozu w Ostaszkowie do Kalinina (Twer), a także wykaz akt jeńców, którzy opuścili obóz NKWD w Starobielsku.
Pomimo upływu lat Rosja nie rozstrzygnęła w sposób ostateczny kwalifikacji prawnej zbrodni. Prokuratura uznała ją za przestępstwo pospolite, nie ujawniając uzasadnienia prawnego.
Nadal nie wyjaśniono wielu kwestii dotyczących zbrodni: nie ustalono nazwisk wszystkich ofiar, nie odnaleziono listy więźniów zamordowanych na Białorusi. Nie znamy też dokładnej liczby rozstrzelanych oraz dat śmierci i wszystkich miejsc pochówku oficerów.
Polska wciąż oczekuje na pełną rehabilitację ofiar oraz na ustalenie i ujawnienie nazwisk inicjatorów i wykonawców zbrodni.
Świadomość Rosjan co do zbrodni katyńskiej zmienia się – jeszcze trzy lata temu odpowiedzialność NKWD za mord na polskich oficerach w 1940 r. w Rosji próbowano negować.
Przed uroczystościami w 70. rocznicę zbrodni katyńskiej w 2010 r. Józefa Stalina i jego towarzyszy, bronili już tylko ich spadkobiercy z KPFR.
26 listopada 2010 r. Duma Państwowa przyjęła uchwałę ws. zbrodni katyńskiej. Mord na polskich oficerach wiosną 1940 r. uznano w niej za zbrodnię reżimu stalinowskiego.
Istotną rolę w sprawie wyjaśniania kwestii katyńskiej odegrał prezydent Miedwiediew, który 2 lutego 2011 r. w Jekaterynburgu mówił, że należy kontynuować prace zmierzające do ujawnienia prawdy, „i opowiadać o tym, nawet jeśli są to nieprzyjemne stronice dla naszego kraju”.
ND publikuje rozmowę z profesorem Marciniakiem z Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, członek Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych. Prof. Marciniak odnosi się m. in. do wywiadu z Jurijem Żukowem, który ukazał się w „Komsomolskiej Prawdzie" - jak zaznacza "ND", "jednej z najpopularniejszych gazet w Rosji, określanej jako tuba propagandowa Putina". Przypomnijmy, że Żukow - przedstawiony jako "historyk" - stwierdził, iz zamordowanie w Katyniu polscy oficerowie nie byli oficerami, a „strażnikami więziennymi, którzy splamili się unicestwieniem jeńców-czerwonoarmistów w latach 1920-21". Żukow dodał, że odpowiedzialność Niemców za Katyń potwierdził Trybunał Norymberski w 1946 roku.
Prof. Marciniak tak ocenia tę skandaliczną sprawę:
Po pierwsze, Jurij Żukow nie jest historykiem w sensie naukowym, nie wiem, co prawda, jakie ma konkretnie wykształcenie, ale te tezy - dokładnie w takim brzmieniu - już od dawna głosi. Dlatego uważam, że najgorsze nie jest to, że po raz kolejny to mówi, ale to, że wywiad z nim ukazał się w „Komsomolskiej Prawdzie". To jest najbardziej niepokojący aspekt tej sprawy. Absurdy takie, jak twierdzenie, że w procesie norymberskim winnych za Katyń uznano Niemców, były już wypowiadane.Zdaniem prof. Marciniaka, Żukow przeczy podstawowym faktom, a jego wypowiedź należy rozumieć jako połączenie "starego kłamstwa katyńskiego" z "nowym kłamstwem katyńskim":
Stare kłamstwo polegało na całkowitym negowaniu odpowiedzialności za zbrodnię katyńską ze strony sowieckiej i zrzucaniu jej na Niemców. Do takich ustaleń doszła komisja Burdenki. Natomiast nowe kłamstwo katyńskie, którego czołowym wyrazicielem jest Władimir Putin, polega z jednej strony na przyznawaniu sowieckiej odpowiedzialności za mord katyński i jednoczesnym usprawiedliwianiu tego czynu. Odbywa się to poprzez odwoływanie się do losu jeńców sowieckich w 1920 roku i traktowanie zbrodni katyńskiej jako zemsty. We współczesnej narracji rosyjskiej zemsta usprawiedliwia popełnienie zbrodni, ponieważ zemsta za śmierć współplemieńców wydaje się kulturze archaicznej czymś uprawnionym.Zdaniem prof. Marciniaka, państwo rosyjskie nie przyznaje się do zbrodni katyńskiej, co jest oficjalnym stanowiskiem prawnym władz Rosji.
(...) uchwała Dumy nie była żadnym dokumentem prawnie wiążącym; była tylko deklaracją opinii i poglądów. Podobnie wypowiedzi Dmitrija Miedwiediewa. Tak naprawdę liczy się to, o co toczy się walka przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka. To jest jedyna droga, którą możemy uzyskać rzecz z pozoru oczywistą. Zbrodnia musi zakończyć się wyrokiem. To jest to, na czym powinno nam zależeć.Prof. Marciniak ocenia, że słowa Żukowa nie padają przypadkowo:
W niektórych fragmentach są to po prostu słowa Putina - dokładnie to, co on chciałby usłyszeć. Dlatego właśnie wyrok Trybunału Praw Człowieka byłby szansą na przecięcie tego ciągnącego się od lat kłamstwa.Pytany jak polskie MSZ powinno reagować na tego typu artykuły, prof. Marciniak odpowiada:
To jest dość złożona kwestia, ponieważ z jednej strony mogą podnieść się głosy, że Jurij Żukow nie jest poważną osobą i partnerem do polemiki - zawsze publikował takie tezy. Z drugiej strony jednak nie wyobrażam sobie, żeby resort spraw zagranicznych nie reagował na sytuację, w której pod ewidentnym patronatem politycznym premiera Rosji ukazują się tego typu publikacje.I puenta:
Jednak trudno liczyć, że tak się stanie. Skoro obowiązuje doktryna, że na ołtarzu wizyty Putina w Katyniu można złożyć każdą ofiarę i zapłacić każdą cenę, to przypuszczam, że nie będzie żadnej reakcji.
Gdyby Wielka Izba uznała, że śledztwo było nierzetelne, to byłoby to poważne wsparcie w naszych wysiłkach na rzecz jego wznowienia. Byłby to bardzo poważny argument do wykorzystania. Tego argumentu nie mamy. Ale przecież, niezależnie od tego, czy Trybunał może się tym zajmować i czy mamy dostęp do postanowienia o umorzeniu, nierzetelność śledztwa jest oczywista. Wynika to z niewykonania podstawowego zadania nałożonego na śledczych przez kodeks postępowania karnego, jakim jest ustalenie kręgu osób poszkodowanych
- mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Aleksander Gurjanow, prowadzący sprawy polskie w stowarzyszeniu Memoriał. Jak podkreśla, wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie śledztwa katyńskiego jest dla rodzin katyńskich bardzo bolesny, ponieważ zostały one teraz pozostawione samym sobie.
Memoriał występował w tej sprawie jako tzw. trzecia strona. Chciałem, żeby w naszej opinii przekazanej Trybunałowi znajdowała się informacja, że rosyjska prokuratura obecnie odmawia uznania faktu zgonu któregokolwiek z jeńców, o którego się pyta imiennie. Ale przygotowujący opinię prawnicy moskiewskiego Ośrodka Praw Człowieka mieli inną koncepcję, chcieli unikać kwestii historycznych i napisali analizę, w której powołali się na przykłady orzeczeń w bardziej współczesnych sprawach zaginionych ofiar represji politycznych. Teraz widać, że Trybunał do tamtych argumentów też się w ogóle nie odniósł, natomiast odniósł się konkretnie do specyfiki sprawy katyńskiej. Jednak i tak sędziowie mieli wiedzę o tym, że prokuratura wprowadza stan niepewności co do losu jeńców. Jednak albo zlekceważyli ten argument, albo udali, że go nie ma
- podkreśla Gurjanow i wskazuje, że najważniejszą sprawą jest tutaj złamanie art. 2 konwencji poprzez nierzetelne prowadzenie śledztwa katyńskiego.
Odmawiając zajęcia stanowiska, Trybunał w ogóle uchylił się od oceny tego śledztwa. W pierwszej instancji Izba powołała się na problem jurysdykcji temporalnej, czyli wątpliwość co do możności badania skuteczności śledztwa rozpoczętego przed przystąpieniem Rosji do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, oraz stwierdziła, że nie może ocenić rzetelności śledztwa, gdyż nie dostała z Rosji postanowienia o jego umorzeniu. Teraz Wielka Izba podkreśla, że główną przyczyną jest brak jurysdykcji temporalnej
- dodaje z żalem.
- mówi, podkreślając że w oczywisty sposób ograniczy to możliwości działania rodzin katyńskich, które będą występowały do prokuratury z nowymi wnioskami.Wyrok jest z jednej strony rozczarowaniem, z drugiej, jak już powiedziałem, osobiście nie spodziewałem się sukcesu. My go odbieramy jako sygnał: radźcie sobie sami z tym problemem. Jeżeli uważamy, że dla nas jest to sprawa istotna, to musimy ją jakoś sami rozwiązać i nie możemy liczyć na pomoc Strasburga
Katyń i zerwanie przez ZSRS stosunków z RP (przedstawiane jako zawinione tylko
przez Polaków).
Ten układ logiczny powielany w zasadzie we wszystkich analizowanych pracach ułatwiał
w sposób kapitalny ukrycie meritum sprawy, tworząc przy okazji pozory obiektywizmu piszących,
ostatecznie zaś umożliwiał stawianie zarzutów antysowieckości, braku politycznego rozsądku,
reakcyjności Sikorskiemu i jego gabinetowi. Per saldo służyło to ukrywaniu prawdziwych sprawców
mordu, a także legitymizowaniu władzy sprawowanej przez komunistów w Polsce.
W tym miejscu w zasadzie można by było zakończyć opisywanie kwestii kłamstwa katyńskiego.
Wydawałoby się, że przyznanie się do winy przez przywódców ZSRS – Michaiła
Gorbaczowa i Rosji – Borysa Jelcyna skończy sprawę. Tak się niestety nie stało. Zarówno
zupełnie niezrozumiałe działania władz polskich po roku 1989 (odwołanie prokuratora
prowadzącego śledztwo katyńskie – Stefana Śnieżki), jak i postawa przewodniczącego
Europarlamentu Hiszpana Josepa Borrella odmawiającego uczczenia minutą ciszy naszych
pomordowanych podstępnie rodaków, bo jak powiedział, „każdego dnia przypada jakaś
tragiczna rocznica, ponieważ Europa była podzielona przez konflikty, w których zginęły miliony
obywateli”, czy ostatnia agresywna ofensywa rosyjska udowadniająca Polsce (według
starego sowieckiego kanonu) wszystkie możliwe winy łącznie ze współpracą z Niemcami
oraz negująca ludobójczy charakter zbrodni katyńskiej, wskazują na to, że nie jest to jeszcze
koniec opisywanej powyżej historii.
Andrzej Kaczyński
Rzeczpospolita, 12 kwietnia 2000
Wiadomości o losach czternastu i pół tysięcy oficerów Wojska Polskiego i innych funkcjonariuszy państwa rodziny miały powziąć dopiero na wiosnę 1943 roku, już nie z listów, lecz z list katyńskich ogłaszanych przez Niemców w miarę identyfikacji ofiar (zdjęcie przedstawia ich ekshumację) z dołów śmierci w lasku pod Smoleńskiem Ostatnie listy od jeńców polskich w Związku Radzieckim pochodziły sprzed połowy marca 1940 roku. Po tej dacie docierała do adresatów korespondencja od zesłańców z Syberii, Kazachstanu czy Uzbekistanu. Z rzadka i nie wszyscy dawali jednak rodzinom o sobie znać więźniowie aresztów NKWD. To tylko jeńcy z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska zamilkli. Przestali pisać nagle, równocześnie i ostatecznie pod koniec pierwszej wojennej zimy. Następne wiadomości o losach czternastu i pół tysięcy oficerów Wojska Polskiego i innych funkcjonariuszy państwa rodziny miały powziąć dopiero na wiosnę 1943 roku, już nie z listów, lecz z list katyńskich ogłaszanych przez Niemców w miarę identyfikacji ofiar ekshumowanych z dołów śmierci w lasku pod Smoleńskiem.
Ci z Polaków, krórzy nie zaznali okupacji radzieckiej, a jedynie hitlerowską, w pierwszej chwili mieli wszelkie podstawy, by nie ufać niemieckim doniesieniom, że to Związek Radziecki był sprawcą zbrodni. W centralnej Polsce Katyń śmiało mógł być wzięty za usprawnione i zwielokrotnione wydanie masowych egzekucji w Wawrze i Palmirach na przełomie 1939 i 1940 roku. W 1943 roku znano już złowrogie nazwy: Oświęcim, Treblinka. Właśnie trwała pacyfikacja Zamojszczyzny. Tuż po rozgłoszeniu rewelacji katyńskiej Niemcy przystąpili do ostatecznego "rozładowania" gett żydowskich. Tego samego słowa, "rozładowanie", używano w NKWD na określenie zagłady obozów jenieckich.
Mieszkańcy Kresów Wschodnich, którzy doświadczyli radzieckiej okupacji, zwłaszcza ci rozproszeni po archipelagu Gułag, nie mieli powodów, żeby wątpić o odpowiedzialności ZSRR za mord na oficerach. Zgładzenie wszystkich więźniów, którzy nie zostali na czas ewakuowani w głąb Rosji po napaści III Rzeszy na Związek Radziecki, terror polityczny, wywózki, podczas których cena życia ludzkiego była niższa niż miski zupy czy garści opału, zamierzona przez władze wysoka śmiertelność w łagrach, i wreszcie zasłyszane od obywateli radzieckich relacje o sprowokowanym głodzie na Ukrainie, deportacjach i eksterminacji całych narodów w latach trzydziestych, wystarczająco uprawdopodobniły oskarżenie o zbrodnię katyńską Związku Radzieckiego.
Żeby nikt nie był pewny jutra Listy słane przez ojców, mężów, synów i braci z radzieckiej niewoli, ta korespondencja, która tak nagle ustała na wiosnę 1940 roku, posłużyły także NKWD. Na ich podstawie sporządzono listę adresową rodzin "wrogów Związku Radzieckiego". 18 kwietnia 1940 roku, kiedy akcja rozładowywania obozów jenieckich osiągnęła półmetek, rozpoczęła się deportacja rodzin jeńców oraz więźniów politycznych na Sybir i do środkowoazjatyckich republik ZSRR. Akcja ta objęła ponad sześćdziesiąt tysięcy osób. Wywózki obywateli polskich z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej, zajętych na mocy paktu Ribbentrop - Mołotow przez Związek Radziecki, rozpoczęły się 10 lutego 1940 roku. Deportacja z 18 kwietnia tegoż roku była już trzecią ich falą. Klucz do tej, tak jak do wcześniejszych i późniejszych wywózek, nie był łatwo czytelny. Mogły one wywoływać wrażenie bezładu, przypadkowości. Tak zresztą zapewne miały właśnie wyglądać: żeby wzbudzały strach, żeby nikt nie był pewny jutra.
Polscy jeńcy wojenni w niewoli radzieckiej, przenoszeni z obozów do więzień i pomiędzy obozami, także mieli wrażenie ciągłego, bezładnego ruchu. Dziś wiadomo, że NKWD porządkowało obsadę obozów według przyjętego w centrali klucza: w Starobielsku oficerowie wzięci do niewoli w Małopolsce Wschodniej, w Kozielsku kadra wojskowa z pozostałych terenów okupacji radzieckiej, w Ostaszkowie policja, żandarmeria, straż więzienna i graniczna, wywiad i kontrwywiad, kadra wymiaru sprawiedliwości. Spośród piętnastu tysięcy jeńców ocalało czterystu pięćdziesięciu. Ale tak jak ich zamordowani koledzy nie byli świadomi, że wywożą ich na zatratę, także ocaleni opuszczając obozy nie byli świadomi wyjątkowości swego losu.
Pierwszy dowód kłamstwa Przez pół wieku termin "zbrodnia katyńska" był odnoszony wyłącznie do czternastu i pół tysięcy jeńców z trzech wymordowanych obozów. Dzięki dokumentom, wydanym stronie polskiej na polecenie prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w 1992 roku, można było dopisać do tej listy siedem i pół tysiąca więźniów NKWD, straconych na mocy tej samej decyzji Biura Politycznego KPZR z 5 marca 1940 roku; imienne listy ofiar zbrodni, miejsca i dokładne daty śmierci w większości wciąż pozostają nieznane. Z badań historyków, przede wszystkim profesor Natalii Lebiediewej, najbardziej zasłużonej wśród Rosjan dla wyświetlenia całej prawdy o zbrodni katyńskiej, wynika, że deportowanie rodzin jeńców i więźniów 18 kwietnia 1940 roku było elementem tego samego planu eksterminacji elit polskich przez radzieckiego okupanta.
Poszukiwanie jeńców Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska rozpoczęło się na długo przed ujawnieniem zbrodni katyńskiej przez Niemców. Po podpisaniu układu Sikorski - Majski, rozpoczęciu tworzenia polskiego wojska w ZSRR i po amnestii dla łagierników, zesłańców i więźniów, okazało się, że oprócz 450 oficerów przeniesionych do Pawliszczew Boru i Griazowca, na polskich punktach zbornych nie zjawił się nikt inny z tych trzech obozów. Generał Władysław Anders zlecił poszukiwania zaginionych jeńców rotmistrzom Józefowi Czapskiemu i Janowi Kaczkowskiemu. Dla rodzin, które dopytywały się o losy bliskich, utworzono punkty kontaktowe. Ułożono listę kilkunastu tysięcy zaginionych. Prototyp późniejszego, wciąż uzupełnianego i do obecnej chwili nie do końca skompletowanego, spisu zamordowanych. Przylgnęła do niego nazwa "lista katyńska".
Był to zarazem pierwszy dowód kłamstwa katyńskiego. Stalin: Uciekli do Mandżurii Premier Władysław Sikorski 15 października 1941 roku przekazał listę oficerów potrzebnych przy organizacji polskiej armii ambasadorowi ZSRR w Londynie. Po miesiącu Aleksander Bogomołow odpowiedział, że wszyscy oficerowie polscy przebywający w Związku Radzieckim zostali zwolnieni. 14 listopada 1941 roku ambasador RP Stanisław Kot zapytał Stalina o wciąż nieobecnych jeńców. Nie dostał odpowiedzi. 3 grudnia 1941 roku w Moskwie w rozmowie ze Stalinem ponowił pytanie generał Sikorski. Dodał, że sprawdzono w kraju, w obozach jenieckich w Niemczech. - Ci ludzie znajdują się tutaj - mówił polski premier. - To niemożliwe. Oni uciekli - odrzekł Stalin. - Dokąd mogli uciec? - dziwił się uczestniczący w rozmowie generał Anders. - No, do Mandżurii - odparł gospodarz Kremla. Może bliski wyjawienia prawdy był zastępca zwierzchnika NKWD Ławrentija Berii, i autor planu wymordowania oficerów, Wsiewołod Mierkułow.
Rozmawiając w październiku 1940 roku z późniejszym dowódcą kościuszkowców, pułkownikiem Zygmuntem Berlingiem, na jego napomknięcie o kolegach z obozów jenieckich zmieszał się i powiedział: - Ach, ci nie. Popełniliśmy z nimi wielki błąd. Czujny Beria przerwał mu: - Nie ma ich w ZSRR. Berling opowiedział o tej rozmowie Józefowi Czapskiemu. Obydwu nie mieściło się wtedy w głowie, że jeńcy zostali zamordowani. Obaj z czasem poznali nieprawdopodobną prawdę. Józef Czapski stał się jednym z najważniejszych jej świadków i obrońców. Zygmunt Berling zaparł się prawdy; w obecności swoich żołnierzy, którzy prawdy co najmniej domyślali się, zimą 1944 roku w Katyniu, na grobach kolegów, skłamał o winowajcach zbrodni. Oskarżenie Niemców, do walki z którymi prowadził swych podwładnych, da się może wytłumaczyć potrzebą chwili; nie chciał oskarżyć mocodawcy i sojusznika. Ale nigdy nie wycofał się, nie wyznał prawdy, którą znał. Polska osamotniona Świadkami prawdy o zbrodni katyńskiej byli najpierw Polacy na Kresach Wschodnich i w ZSRR, koledzy i rodziny pomordowanych. Po ujawnieniu przez Niemców dołów śmierci w lesie pod Smoleńskiem tę prawdę poznali także bliscy poległych w centralnej Polsce. Po ogłoszeniu rezultatów badań komisji niemieckiej, najbardziej wiarygodnego komunikatu międzynarodowej komisji lekarskiej i wyników autopsji dokonanej przez ekipę Polskiego Czerwonego Krzyża, prawdę poznał cały świat. Wnioski z badań przeprowadzonych w 1943 roku były przekonujące, chociaż bardzo niewygodne. Oskarżenie o wiarołomstwo sojusznika, który dźwigał właśnie główny ciężar działań zbrojnych - w wojnie z Niemcami jeszcze nie nastąpiło przesilenie - i przyznanie racji śmiertelnemu wrogowi, było ponad możliwości zachodnich aliantów. Polska nie tylko została osamotniona, ale też poddana przemożnemu naciskowi z Londynu i Waszyngtonu, żeby sprawę wyciszyć.
Zimą 1944 roku sytuacja wyglądała już inaczej. Świat nie musiał przyjąć do wiadomości żałośnie, nieudolnie kłamliwego komunikatu radzieckiej komisji Nikołaja Burdenki. Zachód nadal jednak wolał milczeć. Kolejna próba prawdy przypadła na procesie norymberskim. ZSRR nieoczekiwanie wystąpił z oskarżeniem hitlerowskich Niemiec o dokonanie zbrodni katyńskiej. Amerykanie i Brytyjczycy, doskonale znający prawdę, zgodzili się jednak na przeprowadzenie maksymalnie skróconego, do trzech dni, postępowania dowodowego. Nie zgodzili się na propozycję przedłożenia wniosków dowodowych przez władze polskie na uchodźstwie. Obalenie tez prokuratorów radzieckich było prawie wyłącznie dziełem niemieckich świadków obrony. Ostatecznie w wyroku norymberskim została zupełnie pominięta sprawa zbrodni katyńskiej. Gdyby jednak zachodni sędziowie ulegli naciskom ZSRR - napisał polski historyk Adam Basak - "Norymberga przeszłaby do historii nie jako symbol sprawiedliwej kary za popełnione w imieniu państwa przerażające zbrodnie, ale jako przykład gruntownej kompromitacji idei sądownictwa międzynarodowego". Taki stan utrwalił się na całe półwiecze. Związek Radziecki podtrzymywał jawne kłamstwo. Zachód wybrał milczenie. Nie skłoniły go do zmiany stanowiska nawet wyniki gruntownego dochodzenia przeprowadzonego w latach 1951 i 1952 przez specjalną komisję Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu, które bez żadnej wątpliwości wskazały na winę radziecką. Władze Rzeczypospolitej na uchodźstwie, podczas wojny ulegające naciskom aliantów, po wycofaniu im uznania przez główne kraje Zachodu, pozostały jedynym państwowym obrońcą prawdy. Możliwości jednak stopniały prawie do zera. Najważniejszym dziełem było opublikowanie w 1948 roku fundamentalnej księgi "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów"; zatajono jednak, że jej autorem był pisarz Józef Mackiewicz, który w 1943 roku - w porozumieniu z kierownictwem polskiego państwa podziemnego - był świadkiem niemieckich ekshumacji w Katyniu, a po powrocie do kraju złożył relację nie tylko władzom konspiracyjnym, ale także udzielił wywiadu gazecie kontrolowanej przez Niemców, "gadzinówce". Póki trwała wojna, polski Londyn wystrzegał się możliwości jakichkolwiek podejrzeń o współpracę w sprawie Katynia z Niemcami; dość małodusznie względem pomawianego o kolaborację Mackiewicza podtrzymał tę postawę także i po zakończeniu wojny.
Więzienie za prawdę Władze PRL, zwłaszcza w sprawie Katynia niesuwerenne, oscylowały między kłamstwem i milczeniem. W latach stalinowskich skazano jednak na więzienie co najmniej kilkanaście osób, w różny sposób związanych ze sprawą Katynia. W 1950 roku sąd w Łodzi skazał na sześć lat więzienia Hieronima Majewskiego, a w 1951 roku sąd w Rzeszowie na dwa lata Mikołaja Marczyka - za to, że zawiezieni przez Niemców do Katynia, po powrocie opowiedzieli publicznie o tym, co zobaczyli, i że przekonali się o winie ZSRR. Przeciwko innym świadkom zbrodni radzieckiej, pisarzom Józefowi Mackiewiczowi, Ferdynandowi Goetlowi, Janowi Emilowi Skiwskiemu i lekarzowi sądowemu Marianowi Wodzińskiemu, Naczelna Prokuratura Wojskowa prowadziła śledztwo; spełzło ono na niczym, ponieważ świadkowie ci zdążyli ujść za granicę. Prawdopodobnie pod przymusem odwołali swoje oświadczenia (obciążające ZSRR) prezes Rady Głównej Opiekuńczej Edmund Seyfried i dr medycyny Adam Szebesta, również uczestnicy ekspedycji do Katynia w 1943 roku. W 1951 roku sąd w Łodzi skazał zadenuncjowaną przez kolegów studentkę szkoły filmowej Zofię Dwornik na rok więzienia za to, że opowiadała przyjaciołom, iż NKWD zamordowało jej ojca, jeńca Starobielska, i stryja, jeńca Kozielska. W 1952 roku sprawa katyńska w związku z raportem komisji Kongresu USA była szeroko poruszana w prasie; niewiele mówiło się jednak o zbrodni, a wiele o amerykańskich knowaniach. Opublikowano w tym duchu także książkę Bolesława Wójcickiego z "Życia Warszawy", pod tytułem "Prawda o Katyniu".
Władysław Gomułka był w 1956 roku kilkakrotnie na rozmaitych spotkaniach zapytywany o odpowiedzialność za Katyń. Udzielał zawsze takich samych odpowiedzi: sprawę badali Niemcy i znaleźli przekonujące dowody winy Związku Radzieckiego, potem badał ZSRR i znalazł przekonywające dowody winy Niemców. I jest jeszcze trzecie stanowisko: racja stanu Polski, która wymaga, żeby na ten temat milczeć. Takie zalecenia wydano więc cenzurze, która po roku 1957 nie dopuszczała do wymieniania w publikacjach nawet nazwy "Katyń". W końcu lat sześćdziesiątych w Lublinie zostali aresztowani dwaj studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego tylko za to, że wypisali z zagranicznych encyklopedii hasła "Katyń"; nie wytoczono im jednak procesu. SB obserwuje, cenzura zakazuje Także od lat sześćdziesiątych na wojskowym cmentarzu powązkowskim w Warszawie, niedaleko kwater powstańców warszawskich, zaczęto składać kwiaty i palić znicze na symbolicznym grobie pomordowanych jeńców. Miejsce, nazywane "dolinką katyńską", było obserwowane przez Służbę Bezpieczeństwa, która po odejściu ludzi niezwłocznie oczyszczała dolinkę. Problematyka katyńska była zamknięta niemal wyłącznie w kręgu prywatnym, rodzinnym lub przyjacielskim. Dopiero w latach 70. zaczęła się pojawiać w przykościelnych lub opozycyjnych kółkach samokształceniowych. Pod koniec dekady problematyka ta była jednym z ważnych wątków działalności opozycyjnej. W Krakowie w 1979 roku Adam Macedoński założył konspiracyjny Instytut Katyński. Historyk Jerzy Łojek, syn oficera zamordowanego w Katyniu, lekarza, wiosną 1980 roku opublikował w podziemnym "Głosie" książkę "Dzieje sprawy Katynia".
21 marca 1980 roku na Rynku Głównym w Krakowie Walenty Badylak zginął przez samospalenie w proteście przeciw zatajaniu prawdy o zbrodni katyńskiej. Dopiero jednak po strajkach sierpniowych 1980 roku wydawnictwa niezależne i solidarnościowe zaczęły szerzej przypominać Katyń. 30 października 1980 roku prokurator generalny Lucjan Czubiński wydał instrukcję dla Służby Bezpieczeństwa i prokuratury, w której stwierdza: "Casus Katyń (...) stanowi negatywną inicjatywę podejmowaną przez zorganizowane grupy antysocjalistyczne". W tym samym okresie Główny Urząd Prasy, Publikacji i Widowisk przypomniał cenzorom, że nie wolno dopuszczać do ogłoszenia żadnych informacji, nawet w nekrologach, które sugerowałyby odpowiedzialność radziecką za mord na oficerach lub wymieniały jako datę zbrodni rok 1940. Najhaniebniejsza wypowiedź W latach osiemdziesiątych dla władz PRL stało się jasne, że dalsze ukrywanie sprawców zbrodni katyńskiej działa już tylko przeciwko nim samym. Generał Wojciech Jaruzelski zaczął przekonywać do sprawy uchylenia oficjalnej tajemnicy przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa. W 1987 roku powołano specjalną komisję dwustronną, złożoną z zaufanych partyjnych historyków, która miała przygotować odpowiednie oświadczenie oraz wybrać dokumenty do opublikowania.
W 1988 roku postanowiono zezwolić rodzinom katyńskim na odwiedzanie miejsca kaźni. W związku z tym Biuro Polityczne KPZR przystąpiło do "propagandowego przygotowania" tej akcji. Pierwszym jego zadaniem miała być próba przypisania odpowiedzialności za zbrodnię jak najniższemu szczeblowi władzy radzieckiej (dlatego w pakiecie dokumentów, przekazanych przez Gorbaczowa Jaruzelskiemu były przede wszystkim akta wojsk konwojowych). Drugą tezą, do której włączyła się strona PRL, miała być próba "zrównoważenia" zbrodni radzieckiej na Polakach przez wykazanie "zbrodni" Polaków przeciwko ZSRR.
Porównywano egzekucję jeńców polskich ze zgonami jeńców rosyjskich na terenie Polski po pierwszej wojnie światowej i po wojnie polsko-radzieckiej albo zestawiać zbrodnię katyńską ze śmiercią żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w Polsce i z rąk polskich po 1944 roku; tak postąpił współprzewodniczący komisji profesor Jarema Maciszewski w przemówieniu sejmowym. Najhaniebniejszą wypowiedź złożył doradca generała Jaruzelskiego Wiesław Górnicki, który liście do "Konfrontacji" napisał, że wśród oficerów zamordowanych w Katyniu "nie wszyscy byli niewinni". Zaś Włodzimierz Sokorski głosił, że "nie może być w tej sprawie przemilczeń, jeśli chcemy ostatecznie zasypać ten [katyński] rów, by stał się wspólnym miejscem pokuty"; nie wyjaśnił już, za co naznaczył Polakom pokutować w Katyniu. Po wstrząsie 1989 roku, nie tylko w Polsce, ale we wszystkich państwach niewolonych przez Związek Radziecki, gdy na przełomie 1990 roku zaczął się kruszyć także ZSRR, nie miało sensu nadal ukrywać prawdę. 13 kwietnia 1990 roku agencja TASS nadała komunikat, że zbrodni katyńskiej winne jest NKWD ZSRR. Dopiero jednak prezydent Borys Jelcyn 14 października 1992 roku ujawnił, że decyzję rozstrzelania jeńców podjął Józef Stalin i Biuro Polityczne KC KPZR.
"Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej", kwiecień 2010, nr 4 (111)/2010; tekst nadesłany przez Autora na prośbę majstra.
Marek Klecel
PISARZE ŚCIGANI ZA KATYŃ
Wśród pierwszych Polaków, którzy byli świadkami ekshumacji grobów katyńskich, odkrytych przez Niemców wiosną 1943 roku, znaleźli się także pisarze Ferdynand Goetel i Jan Emil Skiwski z Warszawy oraz Józef Mackiewicz z Wilna. Wzięli oni udział w delegacjach, organizowanych przez Niemców w kwietniu i maju 1943 roku dla polskich rzeczoznawców sądowych, medycznych, przedstawicieli Polskiego Czerwonego Krzyża. To wydarzenie nie tylko wstrząsnęło nimi, co będzie widać w ich rozmaitych relacjach i publikacjach, ale także zaważyło na całym przyszłym życiu Goetla i Mackiewicza. Decydując się na wyjazd do Katynia, nie mogli nawet przewidywać, że odkrywszy prawdę o zbrodni katyńskiej, będą żyli z jej piętnem do końca swoich dni, również na emigracyjnym wygnaniu, na które będą zmuszeni się udać. Ich świadectwo o tym, co widzieli w Katyniu, będzie zwalczane, co było do przewidzenia, przez zwolenników sowieckiego kłamstwa katyńskiego, ale będzie również w pewnym stopniu niewygodne – ze względu na ich osoby – dla tych, którzy głosili tę samą prawdę o zbrodni katyńskiej. Jednym słowem, ich sytuacja wyobrażała także komplikację narastającą w czasie wojny i zaraz po niej wokół prawdy o Katyniu, a także te rozmaite negatywne opinie o tych pisarzach, które trzeba szerzej wyjaśnić, a które pośrednio zaważyły także na opiniach o zbrodni katyńskiej. Ci właśnie świadkowie Katynia, co było paradoksem polskiej historii wojennej, mieli przez pewien czas po wojnie przeciw sobie służby i sądy powojennego państwa komunistycznego w Polsce, ale też tych, którzy znali i swobodnie głosili prawdę o Katyniu, jak to było na emigracji, ale nie chcieli uznać owych pisarzy za wiarygodnych świadków zbrodni, czy ściślej, posłańców złej nowiny z Katynia. Po latach wyraził to celnie i skrótowo Stefan Kisielewski w pytaniu o losy jednego z tych pisarzy, Ferdynanda Goetla, co można odnieść także do Józefa Mackiewicza: "Czyżby Ferdynand Goetel, pierwszy świadek grobów katyńskich, nieodwołalnie wyciągnął zły bilet na wielkiej loterii historii".
Pod okupacją niemiecką szczególnie ostro reagowano na wszelkie próby współpracy z Niemcami. Wyjazd do Katynia na niemieckie zaproszenie również potraktowano negatywnie, tym bardziej że pisarze ci już wcześniej mieli pewne kontakty z Niemcami, co zaliczano już do swego rodzaju kolaboracji. W wypadku Mackiewicza chodziło o publikację trzech artykułów o zagrożeniu sowieckim w wileńskim dzienniku "Goniec Codzienny", wydawanym przez Niemców. To właśnie uznano za kolaborację i konspiracyjny sąd AK wydał na Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony, być może, z powodu jego późniejszego wyjazdu do Katynia i czwartego artykułu w tejże gazecie, czy ściślej, wywiadu, jakiego udzielił pisarz, zdając sprawę z tego, co zobaczył w Katyniu. Ferdynand Goetel był pisarzem bardzo znanym przed wojną, również z powodu burzliwej biografii. Został zesłany jeszcze w czasie I wojny światowej do Turkmenistanu, gdzie zastała go rewolucja bolszewicka, co opisał później w swych książkach. Podjął stamtąd brawurową ucieczkę przez Persję do Indii i okrężną drogą do Europy Zachodniej i Polski. W czasie okupacji niemieckiej w Warszawie podjął jako przedwojenny prezes PEN Clubu próbę tzw. rejestracji literatów w myśl zarządzeń niemieckich, co miało ułatwić praktyczne życie pisarzom pozbawionym często środków do życia, a też stanowić pewne, na co niektórzy liczyli, zabezpieczenie przed represjami. Rejestracji takiej mieli podlegać nie tylko literaci, lecz wszyscy należący do wolnych zawodów. Okoliczności tej sprawy szerzej wyjaśniał pisarz Jerzy Zagórski w powojennym śledztwie w 1945 roku: "Artysta, który nie rejestrował się w swym zawodzie, a nie ukrywał pod cudzym nazwiskiem lub fałszywymi dokumentami, musiałby w zamian rejestrować się w Arbeitsamcie i podlegał tym samym niebezpieczeństwom zagarnięcia do pracy i współpracy, przy czym każdorazowemu wymigiwaniu się od pracy u Niemców towarzyszyło składanie pewnego haraczu pieniężnego urzędnikom. Nic dziwnego, że niektórzy woleli wybrać tańszą legitymację literacką niż droższą Urzędu Pracy, skoro obie miały takie samo znaczenie przy łapankach, a same przez się nie oznaczały aktu współpracy". Akcja ta spotkała się jednak przeważnie z nieprzychylnym nastawieniem środowiska literackiego i zaważyła na krytycznej opinii o Goetlu. On sam nie prowadził jakiejś zorganizowanej akcji, nie namawiał innych do rejestracji. Prócz niego, zarejestrowali się jednak tacy pisarze jak Leopold Staff, Zofia Nałkowska, Kornel Makuszyński, Karol Irzykowski, Adolf Nowaczyński, Tadeusz Breza, Jerzy Zagórski.
Zupełnie inny był przypadek trzeciego z pisarzy Jana Emila Skiwskiego, który przed wojną był znanym publicystą i krytykiem literackim, związanym z prawicowymi kołami sanacyjnymi, często jednak zmieniał poglądy, koneksje i orientacje. W czasie wojny okazał się jednym z nielicznych literatów, którzy całkiem jawnie i otwarcie podjęli współpracę z Niemcami, popierali ich ideowo i politycznie, wspierali ich propagandę, publikowali w ich gazetach i wydawnictwach. Spotykał się z powszechną i zdecydowaną niechęcią całego środowiska literackiego, a zwłaszcza kręgów konspiracji, jednak nie miało to takich skutków, jak w wypadku Mackiewicza. Pod koniec wojny, wobec zwycięstwa zbliżających się Sowietów, głosił w swej publicystyce, w piśmie "Przełom", wydawanym z Feliksem Burdeckim na koszt Niemców, konieczność sojuszu polsko-niemieckiego, gdyż tylko zwycięstwo Niemiec może ocalić Polskę przed sowieckim komunizmem. Razem z Niemcami ewakuował się na Zachód, a stamtąd do Ameryki Południowej, zakończył życie w Wenezueli prawdopodobnie w 1956 roku. Po latach Maria Dąbrowska zanotowała charakterystyczne wspomnienie o Skiwskim w swych Dziennikach powojennych, zapisane w 1946 roku zapewne pod wpływem konfliktów i podjazdów w nowej rzeczywistości wczesnej PRL: "Nie wiem dlaczego w związku z plugawą napaścią na mnie 'Kuźnicy', przypomniała mi się scena, gdy w czasie okupacji w stołówce literackiej na Pierackiego nie podałam publicznie ręki Skiwskiemu. Wzbudziło to konsternację i niemal zgorszenie, gdyż wszyscy literaci, z wyjątkiem zdaje się Millera, nie tylko podawali mu rękę, ale z nim rozmawiali. Ile razy widziałam w tej sytuacji dzisiejszych koryfeuszy reżimu. I Nałkowską, i Brezę, i Kisielewskiego, i Andrzejewskiego, i innych. Skiwski powiedział wówczas do mnie: 'Pani mi się z tego po wojnie wytłumaczy'. Istotnie – ja dziś jestem oskarżana i przyciskana do muru, abym się tłumaczyła. Zdrajca Skiwski nie powiedział tylko, przed kim to wzywają mnie dziś tłumaczyć się".
Niewątpliwie, ani Goetel, ani Mackiewicz nie byli zdrajcami, jednakże cień podejrzeń padał na nich już w czasie wojny, a zaraz po niej zostali oskarżeni o zdradę przez nowe władze – jeszcze nie jawnie komunistyczne – a na śledztwo w ich sprawie wzywana była między innymi także Maria Dąbrowska.
"Prowokacja katyńska"
W czerwcu 1945 roku prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie wydał nakaz aresztowania Ferdynanda Goetla i Jana Emila Skiwskiego oraz kilku innych osób z pierwszej delegacji do Katynia w kwietniu 1943 roku jako podejrzanych o zbrodnię przeciw państwu polskiemu. W ślad za tym poszły listy gończe w prasie krakowskiej z fotografiami Goetla i Skiwskiego. Zarzucano im przestępstwa wojenne w myśl dekretu PKWN z sierpnia 1944 roku, że: "w okresie okupacji niemieckiej idąc na rękę niemieckiej władzy okupacyjnej dopuści[li] się działań na szkodę Państwa Polskiego". Oskarżenie to nie było wcale błahe. Prokurator wzywał do denucjacji Goetla i innych każdego obywatela, który się z nimi zetknie. A dalej "Wszystkie władze cywilne i wojskowe powinny zatrzymać i dostawić poszukiwanego do Prokuratury Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie", jak podają Stanisław M. Jankowski i Ryszard Kotarba w książce Literaci a sprawa katyńska – 1945.
Śledztwo w tej sprawie prowadził prokurator Roman Martini pod specjalnym nadzorem prokuratora Jerzego Sawickiego z Ministerstwa Sprawiedliwości, przy szczególnym zainteresowaniu władz państwowych, szczególnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Oficjalnie było to śledztwo w sprawie kolaboracji z okupantem niemieckim, ale w jego ramach prowadzono również śledztwo w sprawie zbrodni w Katyniu w celu urobienia jej oficjalnej, politycznej wykładni w nowych warunkach historycznych. W lecie 1945 roku przesłuchano ponad 30 osób ze środowiska literackiego, które stykały się z Goetlem i Skiwskim, w tym tak znanych pisarzy, jak Iwaszkiewicz, Dąbrowska, Nałkowska, Parandowski, Miłosz, Andrzejewski, Przyboś, Kisielewski. Mieli oni zeznawać jako świadkowie o postawie i poglądach podejrzanych w czasie wojny, o stosunku do okupanta niemieckiego, decyzji wyjazdu na wizję lokalną do Katynia, a także szerzej wyjaśnić stosunek środowiska literackiego do zbrodni katyńskiej i atmosfery, która wokół niej powstała. Opinia pisarzy była zgodna, co do osoby i postawy Skiwskiego, był on traktowany jako jawny, nie ukrywający swej współpracy z Niemcami, kolaborant i z tego powodu bojkotowany przeważnie w środowisku literackim. Natomiast, co do Goetla, to oceny były różne, ale nikt nie zarzucał mu kolaboracji, co najwyżej pomyłkę polityczną, nierozwagę lub dezorientację, o czym miał świadczyć wyjazd do Katynia. Wypomniano mu również przedwojenną postawę polityczna, broszurę Pod znakiem faszyzmu, która była bardziej manifestem publicystycznym niż politycznym, lecz zaważyła na późniejszej ocenie jego postawy. Goetel odżegnał się od niej po wybuchu wojny, zmienił swe poglądy zwłaszcza pod wpływem doświadczeń okupacyjnych. Znalazła się ona zresztą zaraz na indeksie książek zakazanych przez Niemców, podobnie jak to było później z wszystkimi utworami Goetla w PRL.
W dalszych zeznaniach świadkowie podkreślali jednak jednomyślnie, że zasłużył się jako organizator pomocy, głównie materialnej, dla środowiska literackiego, przez co miewał kontakty z władzami niemieckimi, ale nigdy nie posunął się do współpracy z nimi z naruszeniem polskiego interesu. "Myślę, że udział Goetla w sprawie katyńskiej nie był aktem złej woli – zeznawał Jerzy Andrzejewski. Był błędem, omyłką człowieka, który będąc znakomitym pisarzem, nigdy nie posiadał sensownego instynktu politycznego. Patriotyzm Goetla jest niewątpliwy". Szerzej to najważniejsze wydarzenie w wojennej biografii pisarza opisał w swym zeznaniu Jerzy Zagórski: "W Katyniu, w odkopanych mogiłach rozpoznał niezbicie zwłoki oficerów polskich – więc część niemieckiego oskarżenia opierała się na prawdzie. O tym, że to są rzeczywiście oficerowie polscy, opowiadał potem w Warszawie, gdy chodziły jeszcze rozmaite na ten temat wersje, podtrzymywane zwłaszcza przez rodziny obdukowanych, które nie chciały wierzyć w swą tragedię. Natomiast, co do tego kiedy, a więc przez kogo, zostali zamordowani – Goetel, podkreślając swą niefachowość – zdań wyraźnych nie wypowiadał, ciekawym mówił, że niech biegłych i lekarzy pytają. Jest rzeczą oczywistą, że wówczas pod terrorem okupacji niemieckiej oświadczenie wyraźne, że tego dokonali Niemcy, równałoby się – zwłaszcza dla śledzonego Goetla – wyrokowi śmierci". Trzeba podkreślić, że Zagórski mówił to w 1945 roku, zdradzając niejako, że wersja o niemieckim sprawstwie była wtedy w jego środowisku chętniej przyjmowana. W roku 1943 roku Goetel znalazł się w swego rodzaju pułapce, nie mógł otwarcie powiedzieć o sowieckiej zbrodni, do czego był już bardziej przekonany, bo byłby posądzany o współpracę z niemiecką propagandą. Wybierał uniki lub milczenie. "Po powrocie z Katynia – mówi dalej Zagórski – Goetel nie dał się wykorzystać przez gadzinową prasę, artykułu nie napisał, wywiadu nie udzielił. Natomiast złożył pisemne oświadczenie w Polskim Czerwonym Krzyżu, z którego to oświadczenia wynikało, że istotnie dane niemieckie co do ilości trupów i tego, kto tam leży, są zbieżne z prawdą. Natomiast w oświadczeniu tym celowo nie sformułował, kogo winniśmy obwiniać o mord, jak również zaznaczył, że więcej żadnych oświadczeń ani w prasie, ani wobec czynników publicznych nie uczyni. Uważał, że tym oświadczeniem należycie odczepi się od dalszych prób niemieckich wykorzystania jego osoby do swej propagandy. (...) Należy zaznaczyć, że godne i oględne zachowanie się Goetla po sprawie katyńskiej, było powodem odzyskania przezeń części popularności w społeczeństwie, które umiało Goetla odróżnić od Skiwskiego, mimo że Niemcy próbowali zaprząc ich jak mogli do wspólnego dyszla. Goetel do współpracy z okupantem wciągnąć się nie dał". Podobnie, choć oględniej z racji ograniczonych kontaktów z Goetlem, zeznawali Dąbrowska, Miłosz, Kisielewski.
W poszukiwaniu "kompromatów"
Jeszcze w czasie przesłuchań świadków odbył się w końcu sierpnia 1945 roku zjazd Związku Literatów, na którym potępiono Skiwskiego i kilka innych osób ze środowiska literackiego, między innymi niesłusznie Stanisława Wasylewskiego, za kolaborację z okupantem niemieckim, odłożono natomiast sprawę Goetla na później na skutek mylnej informacji Jana Kotta, że będzie miał on osobny proces sądowy i należy poczekać na wyrok. Co ważne, bardziej krytyczne sądy o Goetlu wydawali pisarze, którzy jawnie i chętnie współpracowali w zorganizowany sposób z okupantem sowieckim od 1939 do połowy 1941 roku we Lwowie, prócz Kotta tacy, jak Rudnicki, Przyboś, Frühling. Publikowali oni razem z całą grupą pisarzy, takich jak Ważyk, Lec, Pasternak, Jastrun, nazwanych przez ich kolegę Wata "polskimi pisarzami sowieckimi", w "Czerwonym Sztandarze" i w moskiewskich "Nowych Widnokręgach", należeli do sowieckiego związku pisarzy Ukrainy, co razem wziąwszy zapewniało im niezłą pozycję i dobre warunki życiowe. Mieli zapatrywania wyraźnie komunistyczne i prosowieckie, z góry byli też skłonni uznać sprawę Katynia za prowokację niemiecką. Często opierali się na plotkach, dezinformacji, przekłamaniu. Adolf Rudnicki podaje w swym zeznaniu wiadomości całkiem nieprawdziwe: "Wiem od Łaszowskiego, że Goetel nie był poinformowany co do zasięgu sprawy katyńskiej w momencie wyjazdu do Katynia. Dopiero na miejscu podstawiono mu mikrofon, a jego przemówienie nagrano na płyty". W Katyniu Goetel powiedział tylko kilka słów, wzywając polską delegację do oddania hołdu pomordowanym. Dalej Rudnicki twierdził, że "społeczeństwo warszawskie uległo całkowicie propagandzie hitlerowskiej. Stopniowo jednak wiele z osób wymienianych na listach ofiar katyńskich dawało znaki życia. Społeczeństwo nabrało przekonania, że zostało wprowadzone w błąd przez propagandę niemiecką". Jak pokazują inne zeznania, było często odwrotnie, na początku raczej nie dowierzano propagandzie niemieckiej. Pogłoski takie, bliżej nie potwierdzone, były później wykorzystywane w akcjach dezinformacji o Katyniu, prowadzonych przez UB. Literaci tej orientacji nie wyobrażali sobie, że mógł to zrobić ktoś inny niż Niemcy, nie dopuszczali myśli, że sprawcami zbrodni byli Sowieci. Jacek Frühling stwierdzał w swym zeznaniu: "Posłuch, który został dany łajdackiej wersji niemieckiej o Katyniu, zarówno przez generała Sikorskiego, jak przez Nowakowskiego i jemu podobnych [chodzi o artykuł Castrum doloris Zygmunta Nowakowskiego w londyńskich "Wiadomościach Polskich"], przyniósł Polsce ogromne szkody na odcinku czysto politycznym przez fakt zerwania paktu Stalin–Sikorski. Setki, tysiące ludzi poniosło z tego powodu śmierć. Ponieważ propaganda niemiecka potrafiła rozdmuchać sprawę katyńską, jako wołającą o pomstę do nieba zbrodnię żydo-komuny. W rezultacie tej propagandy szereg Polaków i Żydów, którzy od czasów enuncjacji Sikorskiego do chwili ogłoszenia sprawozdania polskiej komisji katyńskiej ukrywali się przed Niemcami, został wydany agentom gestapo. Wytworzyli bowiem Niemcy atmosferę, że lewicowcy i Żydzi to bezpośredni sprawcy wymordowania kilkunastu tysięcy oficerów polskich. (...) Niezależnie od żniwa śmierci, które zebrali Niemcy pod wpływem propagandy katyńskiej, stwierdzam z całą stanowczością, że propaganda ta, prowadzona z niesłychanym rozmachem i nakładem kosztów, rozpaliła do białego nastroje antylewicowe i antyradzieckie". Tacy świadkowie wierzyli w 1945 roku całkowicie w propagandę sowiecką, uważając ją za niepodważalną prawdę. Spotykali się na pewno z odmiennymi opiniami o zbrodni katyńskiej, lecz odrzucali je, nie mogąc wyobrazić sobie, że są czymś innym niż propagandą wroga.
W zeznaniach pisarzy z 1945 roku szczególnie ważny i interesujący był opis zachowań i nastrojów polskiego społeczeństwa po ujawnieniu przez Niemców zbrodni katyńskiej. Były one, według świadków, niejednoznaczne, a nawet sprzeczne ze sobą, zmieniały się w czasie trwania wojny, a zwłaszcza po jej zakończeniu. To zrozumiałe. Najpierw nie wierzono na ogół w wersję niemiecką, bo traktowano ją jako propagandę antysowiecką w wojnie przeciw Rosji. Podejrzewano, że odkrycie grobów katyńskich to jeszcze jeden podstęp niemiecki, a Niemcy, jak pokazali, są zdolni do wszelkich zbrodni. Później takie nastawienie zaczęło się zmieniać, zwłaszcza po komunikatach Rządu w Londynie zaczęto przyjmować wersję niemiecką. Najkrócej ujął to Miłosz w swoim zeznaniu: "Stosunek polskiego społeczeństwa do 'sprawy katyńskiej' da się podzielić na etapy: 1. ogólna nieufność i wietrzenie niemieckiej prowokacji, 2. okres sporów i niepewności, 3. ustalenie się przeważającej opinii, że jest to prawda". Szczególnie znaczące może być zeznanie Leona Kruczkowskiego, pisarza o poglądach zdecydowanie lewicowych, jeśli nie komunistycznych, zasłużonego później pisarza PRL, który całą wojnę przeżył w niemieckim oflagu Gross Born. Trzeba podkreślić, że przeżył, a więc nie zginął jak oficerowie w Katyniu. "Mogę mówić – zeznawał w śledztwie – jedynie o obserwacjach poczynionych w obozie oficerów-jeńców, w którym przebywałem. Obserwacje te prowadziły do wniosku, że w wymienionym środowisku (około 2000 oficerów) prowokacja 'katyńska' w znacznej mierze – niestety – spełniła nadzieje pokładane w niej przez Goebbelsa. Do marca 1943 w środowisku tym wyraźnie rysowały się – w masie – sympatie do Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej, punkt szczytowy osiągnęły one w okresie Stalingradu. 'Katyń' przyniósł w tym względzie radykalną zmianę. Wersja niemiecka znalazła niemal powszechną wiarę, przyjęto ją bez zastrzeżeń jako prawdziwą. Nieliczni tylko odważyli się wystąpić wobec niej krytycznie, bądź to podnosząc wątpliwości, bądź też zdecydowanie odrzucając tezę propagandy niemieckiej". Kruczkowski potwierdza więc, zapewne miarodajnie, że w zamkniętym środowisku wyższych dowódców wojskowych przyjęto dość szybko wersję niemiecką, mimo uzasadnionych uprzedzeń do Niemców, a wbrew wcześniejszym sympatiom do Sowietów i wbrew krytycznym opiniom nielicznych, do których Kruczkowski sam się niewątpliwie zaliczył.
Uwikłanie opinii publicznej, a też i konspiracyjnej, w czasie wojny między wrogimi propagandami dwóch okupantów było nieuniknione, i zmieniało się z wypadkami wojennymi, a zwłaszcza z zakończeniem wojny. Wcześniej jednak coraz powszechniejsza była już opinia, że propaganda niemiecka nie była fałszywa, że zbliżający właśnie się do Warszawy Sowieci mogli wcześniej, już na początku wojny dokonać tej zbrodni. Co ciekawe, pisarze zeznający w 1945 roku, kilka miesięcy po wojnie, nie tylko ci o skłonnościach komunistycznych, coraz częściej przyjmują jednak, że była to zbrodnia niemiecka. Trudno podejrzewać, że był to już przejaw późniejszego koniunkturalizmu politycznego tego środowiska, który objawił się najpełniej w czasach socrealizmu końca lat 40. Wtedy nie wiadomo jednak było, jak potoczą się losy kraju, chociaż po moskiewskim procesie porwanych przywódców Polski Podziemnej można było spodziewać się raczej gorszego niż lepszego. W każdym razie z zakończeniem wojny zaczęła przeważać w zorganizowanym środowisku tzw. intelektualnym, w atmosferze niejasności, niedomówień czy przemilczeń, opinia w coraz większym stopniu zgodna z linią sowiecką, w przeciwieństwie do opinii powszechniejszej o sowieckim sprawstwie zbrodni katyńskiej, co było wsparte opiniami z środowisk polskich na Zachodzie, choć nie przez aliantów, przemilczających również tę sprawę. Gdyby śledztwo i proces odbyły się kilka lat później, Ferdynand Goetel, podobnie jak jego kolega po piórze Józef Mackiewicz z Wilna, zostaliby skazani, jeśli nie straceni jako zdrajcy. W 1945 roku Goetel został jeszcze obroniony przez kolegów pisarzy, a nawet wystawili mu oni dobre świadectwo. Nie znaleziono w śledztwie wystarczających dowodów jego winy, wypowiedzi wprost o sowieckich sprawcach, wywiadów i publikacji w prasie gadzinowej, których rozsądnie unikał. Proces wtedy nie miał więc odpowiednich podstaw, śledztwo przerwano jeszcze z innych powodów. Prokurator Roman Martini został nagle zamordowany na początku 1946 roku. Okoliczności jego śmierci pozostały niejasne do dziś, są poszlaki, że chciał się wycofać ze śledztwa, zapewne nie przekonany co do sprawstwa zbrodni. Historycy skłaniają się do opinii, że zginął raczej z powodu porachunków osobistych, w które była zamieszana młoda kobieta, co nie jest jednak wcale oczywiste.
Całe śledztwo i dalszy proces – który jednak obył się mimo nieobecności Goetla i Skiwskiego, a w którym skazano na wieloletnie więzienia kilka innych osób, które znalazły się dość przypadkowo w Katyniu w 1943 roku – miał zapewne inne jeszcze, bardziej dalekosiężne cele, był obliczony na większe korzyści polityczne. Mógł być częścią większej operacji kompromitującej wszystkich świadków Katynia, forsowania sowieckiej wersji wydarzeń, czyli utrwalania kłamstwa katyńskiego w powszechnej świadomości społecznej, w konsekwencji stworzenie nowej, fałszywej wersji historii wojennej, nowej historii Polski. Posługiwano się w tym celu metodami fałszerstwa, manipulacji, konfabulacji, plotki, fabrykowania nowych wersji i mylnych tropów wydarzeń. W piśmie MBP z połowy 1945 roku, podpisanym przez dyrektora Departamentu I płk. Romkowskiego, a skierowanym do wszystkich jednostek UB w kraju, można przeczytać: "W związku z prowokacją Katyńską Niemcy ogłaszali w prasie niemieckiej i polskiej nazwiska rzekomo zamordowanych z rozkazu Władz Radzieckich oficerów polskich. Na liście ofiar znaleźli się ludzie, co do których wiadomo, że zginęli w więzieniach lub obozach koncentracyjnych niemieckich, albo też żyją w kraju lub zagranicą. Wszystkie przebywające na Waszym terenie osoby, mające w tej sprawie jakiekolwiek wiadomości pośrednie i bezpośrednie i mogące złożyć oświadczenie na powyższe okoliczności, proszę odnaleźć i przesłuchać, a uzyskany w ten sposób materiał przesłać nam wraz z dokładnymi adresami (...)". Podawano tu jako prawdę fałsz o listach katyńskich, o rzekomo niemieckich ofiarach Katynia, o rzekomo ocalałych z Katynia. Poszukiwano świadków, którzy mieli, może nie bez presji, zaprzeczyć niemieckiej wersji wydarzeń, a poprzeć sowiecką. Wszystko to miało prowadzić do stworzenia całościowej i obowiązującej w PRL wersji wydarzeń w Katyniu, udowodnionej naukowo, procesowo i sądowo jako panująca lex sovietica, a w końcu jako ostateczna prawda historyczna.
Kiedy rozesłano listy gończe za Goetlem i Skiwskim, a także za doktorem Marianem Wodzińskim, specjalistą medycyny sadowej, który był obecny przy ekshumacjach w Katyniu, gdy odbywały się przesłuchania pisarzy w ich sprawie, Goetel ukrywał się w Krakowie, między innymi w jednym z klasztorów, a później w Warszawie. "Myśl o ucieczce z Polski – pisał później we wspomnieniach Czasy wojny – powziąłem w jesieni 1945 roku, tj. już w parę miesięcy po rozpisaniu za mną listu gończego Nr 1. List ów nie spłoszył mnie bynajmniej, powodem zaś tego był pobyt mój w Katyniu i moje stanowisko w sprawie katyńskiej. Pościg na tak zawodnej dla prokuratury podstawie nie powinien był być dokuczliwy. I nie był. Wiadomości żadnych o bezpośrednim poszukiwaniu mnie w Krakowie czy Warszawie nie miałem". A jednak zdecydował się wyjechać. W końcu 1945 roku przekroczył nie bez perypetii, na fikcyjnych papierach, granicę i wkrótce znalazł się we Włoszech na szlaku emigracyjnym, który prowadził do Francji i Anglii. W kraju toczyło się nadal postępowanie w jego sprawie, w procesie z 1949 roku skazano kolejnych oskarżonych, jeszcze w 1958 roku, jak zaświadczają dokumenty, poszukiwano Skiwskiego i Burdeckiego.
W 1945 roku prokurator Martini nie zdążył przesłuchać nie mniej groźnego niż Goetel podejrzanego, jakim był niewątpliwie Józef Mackiewicz. Przeoczono ważnego świadka, który byłby nawet lepszym oskarżonym niż Goetel. System komunistyczny nie był, mimo wszystko, doskonały. Być może, wiadomości o nim z Wilna docierały wolniej przez wojenne fronty do Warszawy czy Krakowa. Jako mieszkaniec Wileńszczyzny, który przeżył pięć okupacji swojego miasta, doskonale wiedział, co nastąpi po sowieckim zwycięstwie. Nie czekając na wkroczenie Armii Czerwonej, już w połowie 1944 roku ewakuował się do Warszawy, gdzie złożył raporty władzom AK o sowieckim zagrożeniu, z czego w centralnej Polsce pod okupacją tylko niemiecką nie zdawano sobie w pełni sprawy. Przed wybuchem Powstania wyjechał do Krakowa, gdzie próbował jeszcze przekonywać do akcji antysowieckiej, a na początku 1945 roku, tuż przed wkroczeniem do Krakowa Armii Czerwonej opuszcza ostatecznie kraj. Człowiek z wyrokiem śmierci za kolaborację z Niemcami, świadek z Katynia, wcześniej czy później byłby ścigany i postawiony przed komunistycznym sądem. Ale i na emigracji, jak się okazało, jego wiarygodność była, podobnie jak w przypadku Goetla, połowiczna, również ich świadectwo katyńskie przyjmowano nie bez zastrzeżeń, ponieważ ciążył na nich zarzut kolaboracji.
Zamordowani wymagają prawdy
Józef Mackiewicz znalazł się w Katyniu w jednej z późniejszych polskich delegacji w maju 1943 roku. Zdał z tego sprawozdanie w wywiadzie pt. Widziałem na własne oczy dla gazety "Goniec Codzienny", wydawanej przez Niemców. Wskazywał w nim wyraźnie, bez niedomówień i dwuznaczności, że sprawcami zbrodni są Sowieci. Na pytanie: "czy istnieje jakakolwiek wątpliwość, że zamordowani zostali nie przez bolszewików?" odpowiedział: "Nie. Ja osobiście nie mam najmniejszej wątpliwości, żadnej absolutnie wątpliwości, że zamordowani zostali właśnie przez bolszewików. Przekonałem się naocznie na miejscu zbrodni z Katyniu". I dalej szczegółowo opisuje ekshumacje, przy których był, zbiory pamiątek i dokumentów, które zgromadzono. Przy kolejnych zwłokach, które wydobyto, "kartka pocztowa doskonale zachowana. Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 14 I 1940 r. W bocznej kieszeni 'Głos Radziecki' z dnia 29 marca 1940 roku. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: 'Towarzysze. Idziemy ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę ... Towarzysz Stalin ... no itd.'" Daty sowieckich gazet zdradzały wyraźnie czas i sprawców zbrodni.
W czasie, gdy prowadzono śledztwo w Krakowie w lecie 1945 roku przeciw Goetlowi i innym, Mackiewicz kończył właśnie we Włoszech pracę nad dokumentalną książką o Katyniu. Przygotowywał ją na zlecenie polskich władz wojskowych, które chciały mieć raport o zbrodni katyńskiej. Książka ukazała się z przedmową generała Andersa, przetłumaczono ją wkrótce na kilka języków, stała się więc oficjalnym stanowiskiem polskich władz na Zachodzie. Kiedy toczył się jeszcze proces krakowski i zapadły wyroki za kolaborację przeciw innym świadkom z Katynia w 1949 roku, Mackiewicz opublikował swą drugą książkę o Katyniu, napisaną bardziej przystępnie i publicystycznie, z myślą o szerszym czytelniku, wydaną od razu po angielsku pt. The Katyń Wood Murders. Sprawa zbrodni katyńskiej nie przestała być stałym tematem jego twórczości, tej zwłaszcza publicystycznej, gdy spotykał się z innymi przejawami niechęci czy oporu wobec ujawniania prawdy o Katyniu. Rządy zachodnie nie chciały bowiem na początku kwestionować oficjalnego stanowiska w tej sprawie swego sowieckiego sprzymierzeńca w wojennym zwycięstwie nad Niemcami. Zmieniło się to dopiero w czasie "zimnej wojny" na przełomie lat 40. i 50., gdy dotarło do szerszej opinii publicznej Zachodu, że Europa Wschodnia znalazła się pod panowaniem Związku Sowieckiego.
Goetel, podobnie jak Mackiewicz rok wcześniej, trafił na Zachód emigracyjnym szlakiem przez Włochy do Londynu. Mimo rozlicznych świadectw o Katyniu i dowodach lojalności emigracyjnej nadal ciążył na nich zarzut kolaboracji z okupantem niemieckim również w środowiskach emigracyjnych, zwłaszcza wojskowych. Za Mackiewiczem szedł wyrok śmierci wydany przez władze podziemne w kraju, przejęty chętnie przez władze komunistyczne, przekazany dalej, przedostał się również na Zachód. Za Goetlem szło podejrzenie o kolaborację. Obydwaj pisarze nie mogli się oczyścić z tych podejrzeń, choć powinny ich uwiarygodnić zarzuty władz komunistycznych o ich kłamstwie katyńskim na rzecz Niemców. Jednym słowem, zarzut kolaboracji, tak niekonsekwentnie szafowany zwłaszcza w porównaniu z współpracownikami sowieckimi, okazywał się bardziej ważki niż świadectwo katyńskie. Zarówno Goetel, jak i Mackiewicz byli na tę okoliczność przesłuchiwani przez emigracyjne czynniki wojskowe, Mackiewicz stanął we Włoszech przed sądem koleżeńskim, by oczyścić się z zarzutów kolaboracji, co w pełni jednak nie nastąpiło, Goetel interweniował u samego generała Andersa. Na początku, zaraz po wojnie dla części emigracji pozostali osobami niepewnymi, z wątpliwą, niedostatecznie wyjaśnioną przeszłością. Później ta krytyczna opinia dotyczyła głównie Mackiewicza. Jego zdecydowana postawa polityczna i bezkompromisowe poglądy w wielu sprawach, przysparzały mu przeciwników także na emigracji. Mackiewicz miał ich wielu nawet wśród ważnych postaci emigracji, by wspomnieć tylko o Stefanie Korbońskim czy Janie Nowaku Jeziorańskim.
Ostatni świadkowie Katynia
Dla Goetla i Mackiewicza sprawa Katynia nigdy się nie skończyła. Łączy ich już nie tyle poszukiwanie oczywistej dla nich prawdy o zbrodni katyńskiej, co propagowanie jej na nieprzekonanym do niej Zachodzie w swych licznych publikacjach i wystąpieniach. W roku 1952 stają kolejno przed Komisją Kongresu amerykańskiego, by złożyć świadectwo o zbrodni katyńskiej, co niewątpliwie wpłynie na przełom w jej traktowaniu na Zachodzie. Ale sprawa Katynia nie skończy się dla nich przede wszystkim dlatego, że sowieckie kłamstwo zapanowało oficjalnie w komunistycznej Polsce.
Losy tych pisarzy splatają się niejako za sprawą Katynia, ale stykają się też zaskakująco w pierwszymi rosyjskimi świadkami zbrodni katyńskiej. Jeszcze we Włoszech w 1946 roku Goetel spotyka przypadkowo Iwana Kriwoziercewa, w którym rozpoznaje Rosjanina obecnego przy ekshumacjach w kwietniu 1943 roku. Z jego opowieści, którą zapisał we wspomnieniach Czasy wojny, wynika, że był on jednym z tych pierwszych Rosjan, obok Kisielowa, wskazującego miejsce pochówków, który zawiadomił Niemców o egzekucjach w Katyniu. Po ich odwrocie uciekł na Zachód, tam jednak znalazł się w nowym niebezpieczeństwie, gdy próbował zawiadomić Amerykanów o sowieckiej zbrodni w Katyniu, ci zaś chcieli go przekazać w ręce Sowietów. Uciekał dalej, z Niemiec do Włoch, a później do Anglii. Jak wynika z relacji Goetla, mógł przewidywać, że świadectwo z Katynia nie zostanie mu zapomniane. "Musiałem zadać sobie wiele trudu – pisze Goetel – aby przetrzymać wybuchy sarkazmu i gniewu, którymi raz po raz zaskakiwał mnie Kriwoziercew, niezmiernie zapamiętały w poczuciu krzywdy, pierwszej, która dotknęła jego rodzinę, jak i tej drugiej, publicznej, która zdaniem jego obchodzić musiała cały świat. Nie mógł zrozumieć, dlaczego my, Polacy nie wytaczamy sprawy Katynia przed forum świata, nie wołamy na alarm, nie umieliśmy przedstawić jej na procesie norymberskim. Na niektórych ludzi, którzy się z nim stykali, robił wrażenie człowieka nienormalnego. I był nim niezawodnie, jak nienormalny jest dziś człowiek, który spraw moralnych chce dochodzić na prostej drodze". Kriwoziercew nie wiedział wtedy, że sowieckie kłamstwo katyńskie staje się wtedy oficjalnym stanowiskiem Polski, także w Trybunale Norymberskim, Polski, która niby nie jest jeszcze krajem komunistycznym.
Rok później Kriwoziercew zginął w Anglii w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach, popełnił rzekomo samobójstwo, znaleziono go powieszonego na drzewie. Goetel, nie znając dokładnie daty jego śmierci, napisał w londyńskich "Wiadomościach" w 1951 roku: "Przed dwoma laty zmarł. Autentycznej wersji tego zgonu nie można ustalić. (...) Sądzę, że ów dalszy ciąg Katynia nie powinien być zlekceważony. Stanowi on ostrzeżenie nie tylko dla ludzi związanych ze sprawą Katynia pośrednio czy bezpośrednio. Jest przestrogą dla całego świata. Jest próbą posiania lęku i zdławienia każdego człowieka, który przezwycięża zmowę milczenia. Jest świadectwem, że ręka skrytobójcza i kierująca nią wola działa nieprzerwanie". Również Mackiewicz opisywał szczegółowo postać i losy Kriwoziercewa w swej książce Mordercy z Lasu Katyńskiego. Po artykule Goetla poszedł dalej tym tropem, by wyjaśnić sprawę śmierci najważniejszego świadka Katynia. Po swego rodzaju dziennikarskim śledztwie i interwencjach u władz angielskich, którym zwracał uwagę, "że tylko Sowietom i ich agentom zależeć może na unieszkodliwieniu tego świadka", otrzymał tylko oficjalny komunikat o jego samobójczej śmierci przez powieszenie 30 października 1947 roku w Sommerset. "Tyle – pisze Mackiewicz w "Wiadomościach" z 1952 roku – o najważniejszym świadku największej zbrodni wojennej".
Długie dzieje kłamstwa katyńskiego
Osobną kwestią jest sowiecka polityka historyczna, której jednym z większych dokonań jest sfabrykowanie gigantycznego fałszerstwa katyńskiego, które miało jako ostateczna prawda obowiązywać po wsze czasy i faktycznie przetrwało komunizm w Rosji. Panuje tam do dziś z krótką przerwą, jelcynowską pieriedyszką, jakby powiedzieli Rosjanie, kiedy to nastąpił jednorazowy wyciek, by tak rzec, jakim był dokument z rozkazem rozstrzelania polskich oficerów, podpisany przez Stalina, który przekazano polskim władzom w 1992 roku.
Trzeba pamiętać, że już w pół roku po odkryciu grobów katyńskich przez Niemców wiosną 1943 roku, po komisyjnych ekshumacjach z udziałem Polskiego Czerwonego Krzyża, po rejestracji zwłok i utworzeniu nowych zbiorowych mogił, tereny te zajęli znowu Sowieci i rozpoczęli zacieranie wszelkich śladów po ujawnionej zbrodni. Zniszczyli w dużej części nowy cmentarz katyński tak, by nie dało się już ustalić sprawstwa zbrodni. Najlepszym jednak sposobem zatarcia prawdy miało być oskarżenie Niemców o dokonanie tej zbrodni. W 1944 roku powołano własną tzw. komisję Burdenki, która miała stwierdzić i udowodnić niemieckie sprawstwo. Na tym opierała się odtąd sowiecka propaganda katyńska, która przekonywała Zachód, ale też własne społeczeństwo i cały tzw. obóz socjalistyczny, że to jeszcze jedna z niezliczonych niemieckich zbrodni. Dla Zachodu była to na początku całkiem wiarygodna wersja wydarzeń w Katyniu, wersja sprzymierzeńców przeciw niedawnemu wspólnemu wrogowi.
Dla Goetla, a zwłaszcza dla Mackiewicza, który przeżył go o ćwierć wieku, demaskacja sowieckiego kłamstwa katyńskiego, była od czasu wystąpienia przed Komisją Senatu USA, jednym z głównych celów i wątków ich publicystycznej działalności. Liczne artykuły, które Mackiewicz publikował na ten temat przez następnych 30 lat mogłyby się złożyć na jego trzecią książkę o Katyniu. Po drugiej książce The Katyń Wood Murders wydanej w 1951 roku i przełożonej na dziesięć języków, ponad trzydzieści czasopism anglojęzycznych zamieściło artykuły i recenzje na jej temat, przyjmując prawie bez wyjątku punkt widzenia autora. Książka Mackiewicza przyczyniła się w dużym stopniu do zmiany nastawienia Zachodu do zbrodni katyńskiej. Co zastanawiające, ta zasadnicza w twórczości Mackiewicza książka została dopiero teraz wydana przez wydawnictwo "Kontra" w Londynie, należącego do Niny Karsov-Szechter. Jest ona jedyną właścicielką praw autorskich po pisarzu i tylko ona decyduje o wydawaniu i rozpowszechnianiu całej twórczości Mackiewicza.
Nie ma bardziej zasłużonego dla sprawy odkłamywania katyńskiego kłamstwa pisarza czy publicysty od Józefa Mackiewicza. Mimo to, był stale podejrzany, na emigracji jako kolaborant niemiecki, w PRL, jako świadek Katynia, był naczelnym antykomunistą i wrogiem narodu polskiego, teraz często na przemian wydaje się jednym i drugim. Znalazł się niejako w klinczu tych dwóch, wysuwanych na przemian oskarżeń, zarzutów, podejrzeń. Zasłużony dla prawdy o Katyniu, demaskator komunizmu, ale... Zawsze pojawia się w tle dwuznaczność i podejrzenie: dobrze, ale kolaborant, słusznie, ale antykomunista. Ta opinia ciągnie się za Mackiewiczem i poza rok 1989. Zdołała stłumić, osłabić, ograniczyć zainteresowanie jego twórczością, świadectwem, przesłaniem historycznym, a i politycznym.
Ferdynand Goetel został zrehabilitowany w 1989 roku. Polski Pen Club wydał oświadczenie, że Goetel "działał za wiedzą i aprobatą Władz Rzeczpospolitej Polskiej, udzielając czynnego wsparcia władzom konspiracyjnym. (...) Zarząd PEN Clubu stwierdza bezpodstawność zarzutów wobec osoby i działalności Ferdynanda Goetla oraz domaga się, aby jego postać i dzieło przywrócone zostały społeczeństwu". Józef Mackiewicz nie doczekał, o ile wiem, takiej rehabilitacji. Przeciwnie, nadal w duchu PRL pomawiano go, jeśli już nie o kłamstwo katyńskie przeciw Związkowi Radzieckiemu, to to, że jest "zoologicznym antykomunistą" albo kolaborantem niemieckim. Piętno kolaboracji nie zostało z niego zdjęte, tak jak nie zostało przydane "polskim pisarzom sowieckim" ze Lwowa, którzy zasłużyli się po wojnie w oficjalnej kolaboracji na rzecz Polski Ludowej, w budowie komunizmu i socrealizmu, w ideologicznej przemianie kraju w "ojczyznę sowiecką", w propagowanie lub przystosowanie do kłamstwa o Katyniu. Piętno Katynia i zarazem kolaboracji naznacza Mackiewicza do dziś, tak jak do dziś nie została rozliczona zbrodnia katyńska ani komunizm Polski Ludowej.
Katyń czy Chatyń?
Na koniec, jako bardzo aktualne memento na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej warto przypomnieć pewną manipulację sowiecką z lat 70., którą opisał Mackiewicz w artykule Za pomocą triku zasłonić masakrę katyńską. Kiedy prezydent Nixon odwiedził Związek Radziecki w 1974 roku, pokazano mu monumentalny Pomnik Bohaterów w miejscowości Chatyń koło Mińska na Białorusi, zbudowany na pamiątkę wymordowanej tam przez Niemców ludności w czasie wojny. W sprawozdaniach prasowych z tej wizyty, w językowej transkrypcji angielskiej lub niemieckiej nazwa Chatyń zmieniła się na zapis Khatyn, a nawet Katyn. Ta subtelna podmiana geograficzno-językowa o skutkach przewidzianych niewątpliwie przez Rosjan, pozwala im znów stawiać pytanie, kto jest winny zbrodni w Katyniu. I czy rzeczywiście w Katyniu?
Literatura:
Ferdynand Goetel, Czasy wojny, opracowanie Marek Gałęzowski, F. Goetel w czasach wojny, Kraków 2005;
Ferdynand Goetel, Pisma polityczne, wybór wstęp i opracowanie Maciej Urbanowski, Kraków 2006;
Józef Mackiewicz, Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary, zebrał i opracował Jacek Trznadel, Warszawa 1997;
Marek Gałęzowski, Wierni Polsce. Ludzie konspiracji piłsudczykowskiej 1939-1947, Warszawa 2005, biogram F. Goetla;
Stanisław M. Jankowski, Ryszard Kotarba, Literaci a sprawa katyńska – 1945, Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2003;
Włodzimierz Bolecki, Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 2007;
Grzegorz Eberhardt, Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu, Wrocław 2008.
Fragment artykułu Ferdynanda Goetla Katyń z pisma "Nurt" (marzec-kwiecień 1944), wydawanego przez F. Goetla i Wilama Horzycę w 1943 i 1944 roku:
[W styczniu 1944 roku zakończyła się sowiecka ekshumacja grobów katyńskich, przeprowadzona przez tzw. komisję Burdenki, która miała upozorować niemieckie sprawstwo tej zbrodni. Po niej nastąpił uroczysty pogrzeb szczątków ofiar, msza święta i defilada wojskowa.]
"Pod niektórymi względami rosjanie zdystansowali niemców [tak w oryginale], urządziwszy przed mogiłami defiladę czerwonych wojsk i wystawiwszy honorowy posterunek. Pod innymi nie dociągnęli, zaniechawszy dopuszczenia do grobów przedstawicieli już nie Polski, ale chociażby niezainteresowanych narodów. Jest coś niewymownie potwornego w sarabandzie, wyprawianej przez Niemcy i Rosję nad grobami wymordowanych najhaniebniej Polaków. Z naszej strony możemy powiedzieć tylko jedno: chcemy wiedzieć prawdę o Katyniu. Mamy głębokie przekonanie, że prawda ta jest wiadoma rządowi rosyjskiemu w całej rozciągłości i ze wszystkimi szczegółami. Dopóki nie zostanie wyksztuszona i podana do wiadomości naszej i całego świata w sposób przekonywający, musimy uważać defilady, mowy, nabożeństwa i warty za naszą obelgę, wyrządzoną nie tylko naszej godności, ale naszemu rozumowi, naszemu sumieniu, naszej duszy.[...]
Spór polsko-sowiecki nie jest sporem o granice. Nie jest sporem o taki czy inny skład rządu. Jest czymś więcej. O pojmowanie człowieka i świata. Polaków poległych w Katyniu będziemy uważać i uważamy za najlepszych synów Polski. Kiedy jednak słyszymy, że Rosja na równi z Niemcami, nazywa ich 'bohaterami', stygnie nam krew w żyłach i pytamy: kto ich w takim razie zamordował, bo przecież nie popełnili samobójstwa [...]"
Fragment artykułu Józefa Mackiewicza Sowiety – państwem doskonałej zbrodni, "Ostatnie wiadomości", Dodatek tygodniowy 16/1958, Mannheim:
"Ktoś z boku mógłby powiedzieć: czy to takie ważne? Przecież bolszewicy w ciągu 40 lat panowania wymordowali miliony. Dziesięć tysięcy mniej – więcej, cóż za różnica... Kropla w morzu przelanej krwi. – Niewątpliwie jest trochę racji w tym ponurym rozumowaniu. Z drugiej jednak strony ta zbrodnia w jej całości może służyć za najbardziej lapidarny przykład systemu, w którym największym przestępcą jest – samo państwo. I właśnie ta rzecz przesądza o 'wzorcowym' charakterze zbrodni katyńskiej, a nie ilość wymordowanych, czy ich narodowość. Ci ludzie nie zostali zabici ani w wojnie zewnętrznej, ani domowej, nie zginęli w warunkach wywołanych głodem lub społeczną przebudową państwa, [...] nie wskutek wyczerpania i chorób w łagrach i więzieniach. [...] W wypadku Katynia mamy wszystkie elementy kryminalnego systemu ujawnione w klasycznym wzorze zbrodni. Bolszewicy, nie wypowiadając wojny, napadają na obce państwo, uprowadzają tyle-to ludzi i po pewnym czasie postanawiają ich zabić. A że ludzie ci są powszechnie znani i z nazwiska, i z zawodu, i sytuacji społecznej, więc zabić tajnie i tajnie zakopać. Zatrzeć wszelkie ślady przestępstwa. Właśnie w ten sposób, jak to czyni notoryczny przestępca kryminalny. [...]
Najbardziej jednak charakterystyczną cechę tego rodzaju kryminalnego przestępstwa stanowi zawsze zaparcie się winy, fałszywe alibi lub zgoła zrzucenie winy na kogo innego. Nawet Hitler, mordując miliony Żydów, nie wypierał się tego czynu, tylko go usprawiedliwiał swoim światopoglądem. Komuniści natomiast, jak to wykazała sprawa katyńska, nie tylko się wyparli, lecz zrzucili winę na tego, kogo sami nazywają największym zbrodniarzem. W ten sposób przyznali, że ten czyn nie ma usprawiedliwienia ideologicznego, światopoglądowego, ale jest zbrodnią... notoryczną".
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
Rzeczpospolita, 12 kwietnia 2000
Wiadomości o losach czternastu i pół tysięcy oficerów Wojska Polskiego i innych funkcjonariuszy państwa rodziny miały powziąć dopiero na wiosnę 1943 roku, już nie z listów, lecz z list katyńskich ogłaszanych przez Niemców w miarę identyfikacji ofiar (zdjęcie przedstawia ich ekshumację) z dołów śmierci w lasku pod Smoleńskiem Ostatnie listy od jeńców polskich w Związku Radzieckim pochodziły sprzed połowy marca 1940 roku. Po tej dacie docierała do adresatów korespondencja od zesłańców z Syberii, Kazachstanu czy Uzbekistanu. Z rzadka i nie wszyscy dawali jednak rodzinom o sobie znać więźniowie aresztów NKWD. To tylko jeńcy z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska zamilkli. Przestali pisać nagle, równocześnie i ostatecznie pod koniec pierwszej wojennej zimy. Następne wiadomości o losach czternastu i pół tysięcy oficerów Wojska Polskiego i innych funkcjonariuszy państwa rodziny miały powziąć dopiero na wiosnę 1943 roku, już nie z listów, lecz z list katyńskich ogłaszanych przez Niemców w miarę identyfikacji ofiar ekshumowanych z dołów śmierci w lasku pod Smoleńskiem.
Ci z Polaków, krórzy nie zaznali okupacji radzieckiej, a jedynie hitlerowską, w pierwszej chwili mieli wszelkie podstawy, by nie ufać niemieckim doniesieniom, że to Związek Radziecki był sprawcą zbrodni. W centralnej Polsce Katyń śmiało mógł być wzięty za usprawnione i zwielokrotnione wydanie masowych egzekucji w Wawrze i Palmirach na przełomie 1939 i 1940 roku. W 1943 roku znano już złowrogie nazwy: Oświęcim, Treblinka. Właśnie trwała pacyfikacja Zamojszczyzny. Tuż po rozgłoszeniu rewelacji katyńskiej Niemcy przystąpili do ostatecznego "rozładowania" gett żydowskich. Tego samego słowa, "rozładowanie", używano w NKWD na określenie zagłady obozów jenieckich.
Mieszkańcy Kresów Wschodnich, którzy doświadczyli radzieckiej okupacji, zwłaszcza ci rozproszeni po archipelagu Gułag, nie mieli powodów, żeby wątpić o odpowiedzialności ZSRR za mord na oficerach. Zgładzenie wszystkich więźniów, którzy nie zostali na czas ewakuowani w głąb Rosji po napaści III Rzeszy na Związek Radziecki, terror polityczny, wywózki, podczas których cena życia ludzkiego była niższa niż miski zupy czy garści opału, zamierzona przez władze wysoka śmiertelność w łagrach, i wreszcie zasłyszane od obywateli radzieckich relacje o sprowokowanym głodzie na Ukrainie, deportacjach i eksterminacji całych narodów w latach trzydziestych, wystarczająco uprawdopodobniły oskarżenie o zbrodnię katyńską Związku Radzieckiego.
Żeby nikt nie był pewny jutra Listy słane przez ojców, mężów, synów i braci z radzieckiej niewoli, ta korespondencja, która tak nagle ustała na wiosnę 1940 roku, posłużyły także NKWD. Na ich podstawie sporządzono listę adresową rodzin "wrogów Związku Radzieckiego". 18 kwietnia 1940 roku, kiedy akcja rozładowywania obozów jenieckich osiągnęła półmetek, rozpoczęła się deportacja rodzin jeńców oraz więźniów politycznych na Sybir i do środkowoazjatyckich republik ZSRR. Akcja ta objęła ponad sześćdziesiąt tysięcy osób. Wywózki obywateli polskich z Kresów Wschodnich II Rzeczypospolitej, zajętych na mocy paktu Ribbentrop - Mołotow przez Związek Radziecki, rozpoczęły się 10 lutego 1940 roku. Deportacja z 18 kwietnia tegoż roku była już trzecią ich falą. Klucz do tej, tak jak do wcześniejszych i późniejszych wywózek, nie był łatwo czytelny. Mogły one wywoływać wrażenie bezładu, przypadkowości. Tak zresztą zapewne miały właśnie wyglądać: żeby wzbudzały strach, żeby nikt nie był pewny jutra.
Polscy jeńcy wojenni w niewoli radzieckiej, przenoszeni z obozów do więzień i pomiędzy obozami, także mieli wrażenie ciągłego, bezładnego ruchu. Dziś wiadomo, że NKWD porządkowało obsadę obozów według przyjętego w centrali klucza: w Starobielsku oficerowie wzięci do niewoli w Małopolsce Wschodniej, w Kozielsku kadra wojskowa z pozostałych terenów okupacji radzieckiej, w Ostaszkowie policja, żandarmeria, straż więzienna i graniczna, wywiad i kontrwywiad, kadra wymiaru sprawiedliwości. Spośród piętnastu tysięcy jeńców ocalało czterystu pięćdziesięciu. Ale tak jak ich zamordowani koledzy nie byli świadomi, że wywożą ich na zatratę, także ocaleni opuszczając obozy nie byli świadomi wyjątkowości swego losu.
Pierwszy dowód kłamstwa Przez pół wieku termin "zbrodnia katyńska" był odnoszony wyłącznie do czternastu i pół tysięcy jeńców z trzech wymordowanych obozów. Dzięki dokumentom, wydanym stronie polskiej na polecenie prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w 1992 roku, można było dopisać do tej listy siedem i pół tysiąca więźniów NKWD, straconych na mocy tej samej decyzji Biura Politycznego KPZR z 5 marca 1940 roku; imienne listy ofiar zbrodni, miejsca i dokładne daty śmierci w większości wciąż pozostają nieznane. Z badań historyków, przede wszystkim profesor Natalii Lebiediewej, najbardziej zasłużonej wśród Rosjan dla wyświetlenia całej prawdy o zbrodni katyńskiej, wynika, że deportowanie rodzin jeńców i więźniów 18 kwietnia 1940 roku było elementem tego samego planu eksterminacji elit polskich przez radzieckiego okupanta.
Poszukiwanie jeńców Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska rozpoczęło się na długo przed ujawnieniem zbrodni katyńskiej przez Niemców. Po podpisaniu układu Sikorski - Majski, rozpoczęciu tworzenia polskiego wojska w ZSRR i po amnestii dla łagierników, zesłańców i więźniów, okazało się, że oprócz 450 oficerów przeniesionych do Pawliszczew Boru i Griazowca, na polskich punktach zbornych nie zjawił się nikt inny z tych trzech obozów. Generał Władysław Anders zlecił poszukiwania zaginionych jeńców rotmistrzom Józefowi Czapskiemu i Janowi Kaczkowskiemu. Dla rodzin, które dopytywały się o losy bliskich, utworzono punkty kontaktowe. Ułożono listę kilkunastu tysięcy zaginionych. Prototyp późniejszego, wciąż uzupełnianego i do obecnej chwili nie do końca skompletowanego, spisu zamordowanych. Przylgnęła do niego nazwa "lista katyńska".
Był to zarazem pierwszy dowód kłamstwa katyńskiego. Stalin: Uciekli do Mandżurii Premier Władysław Sikorski 15 października 1941 roku przekazał listę oficerów potrzebnych przy organizacji polskiej armii ambasadorowi ZSRR w Londynie. Po miesiącu Aleksander Bogomołow odpowiedział, że wszyscy oficerowie polscy przebywający w Związku Radzieckim zostali zwolnieni. 14 listopada 1941 roku ambasador RP Stanisław Kot zapytał Stalina o wciąż nieobecnych jeńców. Nie dostał odpowiedzi. 3 grudnia 1941 roku w Moskwie w rozmowie ze Stalinem ponowił pytanie generał Sikorski. Dodał, że sprawdzono w kraju, w obozach jenieckich w Niemczech. - Ci ludzie znajdują się tutaj - mówił polski premier. - To niemożliwe. Oni uciekli - odrzekł Stalin. - Dokąd mogli uciec? - dziwił się uczestniczący w rozmowie generał Anders. - No, do Mandżurii - odparł gospodarz Kremla. Może bliski wyjawienia prawdy był zastępca zwierzchnika NKWD Ławrentija Berii, i autor planu wymordowania oficerów, Wsiewołod Mierkułow.
Rozmawiając w październiku 1940 roku z późniejszym dowódcą kościuszkowców, pułkownikiem Zygmuntem Berlingiem, na jego napomknięcie o kolegach z obozów jenieckich zmieszał się i powiedział: - Ach, ci nie. Popełniliśmy z nimi wielki błąd. Czujny Beria przerwał mu: - Nie ma ich w ZSRR. Berling opowiedział o tej rozmowie Józefowi Czapskiemu. Obydwu nie mieściło się wtedy w głowie, że jeńcy zostali zamordowani. Obaj z czasem poznali nieprawdopodobną prawdę. Józef Czapski stał się jednym z najważniejszych jej świadków i obrońców. Zygmunt Berling zaparł się prawdy; w obecności swoich żołnierzy, którzy prawdy co najmniej domyślali się, zimą 1944 roku w Katyniu, na grobach kolegów, skłamał o winowajcach zbrodni. Oskarżenie Niemców, do walki z którymi prowadził swych podwładnych, da się może wytłumaczyć potrzebą chwili; nie chciał oskarżyć mocodawcy i sojusznika. Ale nigdy nie wycofał się, nie wyznał prawdy, którą znał. Polska osamotniona Świadkami prawdy o zbrodni katyńskiej byli najpierw Polacy na Kresach Wschodnich i w ZSRR, koledzy i rodziny pomordowanych. Po ujawnieniu przez Niemców dołów śmierci w lesie pod Smoleńskiem tę prawdę poznali także bliscy poległych w centralnej Polsce. Po ogłoszeniu rezultatów badań komisji niemieckiej, najbardziej wiarygodnego komunikatu międzynarodowej komisji lekarskiej i wyników autopsji dokonanej przez ekipę Polskiego Czerwonego Krzyża, prawdę poznał cały świat. Wnioski z badań przeprowadzonych w 1943 roku były przekonujące, chociaż bardzo niewygodne. Oskarżenie o wiarołomstwo sojusznika, który dźwigał właśnie główny ciężar działań zbrojnych - w wojnie z Niemcami jeszcze nie nastąpiło przesilenie - i przyznanie racji śmiertelnemu wrogowi, było ponad możliwości zachodnich aliantów. Polska nie tylko została osamotniona, ale też poddana przemożnemu naciskowi z Londynu i Waszyngtonu, żeby sprawę wyciszyć.
Zimą 1944 roku sytuacja wyglądała już inaczej. Świat nie musiał przyjąć do wiadomości żałośnie, nieudolnie kłamliwego komunikatu radzieckiej komisji Nikołaja Burdenki. Zachód nadal jednak wolał milczeć. Kolejna próba prawdy przypadła na procesie norymberskim. ZSRR nieoczekiwanie wystąpił z oskarżeniem hitlerowskich Niemiec o dokonanie zbrodni katyńskiej. Amerykanie i Brytyjczycy, doskonale znający prawdę, zgodzili się jednak na przeprowadzenie maksymalnie skróconego, do trzech dni, postępowania dowodowego. Nie zgodzili się na propozycję przedłożenia wniosków dowodowych przez władze polskie na uchodźstwie. Obalenie tez prokuratorów radzieckich było prawie wyłącznie dziełem niemieckich świadków obrony. Ostatecznie w wyroku norymberskim została zupełnie pominięta sprawa zbrodni katyńskiej. Gdyby jednak zachodni sędziowie ulegli naciskom ZSRR - napisał polski historyk Adam Basak - "Norymberga przeszłaby do historii nie jako symbol sprawiedliwej kary za popełnione w imieniu państwa przerażające zbrodnie, ale jako przykład gruntownej kompromitacji idei sądownictwa międzynarodowego". Taki stan utrwalił się na całe półwiecze. Związek Radziecki podtrzymywał jawne kłamstwo. Zachód wybrał milczenie. Nie skłoniły go do zmiany stanowiska nawet wyniki gruntownego dochodzenia przeprowadzonego w latach 1951 i 1952 przez specjalną komisję Izby Reprezentantów amerykańskiego Kongresu, które bez żadnej wątpliwości wskazały na winę radziecką. Władze Rzeczypospolitej na uchodźstwie, podczas wojny ulegające naciskom aliantów, po wycofaniu im uznania przez główne kraje Zachodu, pozostały jedynym państwowym obrońcą prawdy. Możliwości jednak stopniały prawie do zera. Najważniejszym dziełem było opublikowanie w 1948 roku fundamentalnej księgi "Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów"; zatajono jednak, że jej autorem był pisarz Józef Mackiewicz, który w 1943 roku - w porozumieniu z kierownictwem polskiego państwa podziemnego - był świadkiem niemieckich ekshumacji w Katyniu, a po powrocie do kraju złożył relację nie tylko władzom konspiracyjnym, ale także udzielił wywiadu gazecie kontrolowanej przez Niemców, "gadzinówce". Póki trwała wojna, polski Londyn wystrzegał się możliwości jakichkolwiek podejrzeń o współpracę w sprawie Katynia z Niemcami; dość małodusznie względem pomawianego o kolaborację Mackiewicza podtrzymał tę postawę także i po zakończeniu wojny.
Więzienie za prawdę Władze PRL, zwłaszcza w sprawie Katynia niesuwerenne, oscylowały między kłamstwem i milczeniem. W latach stalinowskich skazano jednak na więzienie co najmniej kilkanaście osób, w różny sposób związanych ze sprawą Katynia. W 1950 roku sąd w Łodzi skazał na sześć lat więzienia Hieronima Majewskiego, a w 1951 roku sąd w Rzeszowie na dwa lata Mikołaja Marczyka - za to, że zawiezieni przez Niemców do Katynia, po powrocie opowiedzieli publicznie o tym, co zobaczyli, i że przekonali się o winie ZSRR. Przeciwko innym świadkom zbrodni radzieckiej, pisarzom Józefowi Mackiewiczowi, Ferdynandowi Goetlowi, Janowi Emilowi Skiwskiemu i lekarzowi sądowemu Marianowi Wodzińskiemu, Naczelna Prokuratura Wojskowa prowadziła śledztwo; spełzło ono na niczym, ponieważ świadkowie ci zdążyli ujść za granicę. Prawdopodobnie pod przymusem odwołali swoje oświadczenia (obciążające ZSRR) prezes Rady Głównej Opiekuńczej Edmund Seyfried i dr medycyny Adam Szebesta, również uczestnicy ekspedycji do Katynia w 1943 roku. W 1951 roku sąd w Łodzi skazał zadenuncjowaną przez kolegów studentkę szkoły filmowej Zofię Dwornik na rok więzienia za to, że opowiadała przyjaciołom, iż NKWD zamordowało jej ojca, jeńca Starobielska, i stryja, jeńca Kozielska. W 1952 roku sprawa katyńska w związku z raportem komisji Kongresu USA była szeroko poruszana w prasie; niewiele mówiło się jednak o zbrodni, a wiele o amerykańskich knowaniach. Opublikowano w tym duchu także książkę Bolesława Wójcickiego z "Życia Warszawy", pod tytułem "Prawda o Katyniu".
Władysław Gomułka był w 1956 roku kilkakrotnie na rozmaitych spotkaniach zapytywany o odpowiedzialność za Katyń. Udzielał zawsze takich samych odpowiedzi: sprawę badali Niemcy i znaleźli przekonujące dowody winy Związku Radzieckiego, potem badał ZSRR i znalazł przekonywające dowody winy Niemców. I jest jeszcze trzecie stanowisko: racja stanu Polski, która wymaga, żeby na ten temat milczeć. Takie zalecenia wydano więc cenzurze, która po roku 1957 nie dopuszczała do wymieniania w publikacjach nawet nazwy "Katyń". W końcu lat sześćdziesiątych w Lublinie zostali aresztowani dwaj studenci Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego tylko za to, że wypisali z zagranicznych encyklopedii hasła "Katyń"; nie wytoczono im jednak procesu. SB obserwuje, cenzura zakazuje Także od lat sześćdziesiątych na wojskowym cmentarzu powązkowskim w Warszawie, niedaleko kwater powstańców warszawskich, zaczęto składać kwiaty i palić znicze na symbolicznym grobie pomordowanych jeńców. Miejsce, nazywane "dolinką katyńską", było obserwowane przez Służbę Bezpieczeństwa, która po odejściu ludzi niezwłocznie oczyszczała dolinkę. Problematyka katyńska była zamknięta niemal wyłącznie w kręgu prywatnym, rodzinnym lub przyjacielskim. Dopiero w latach 70. zaczęła się pojawiać w przykościelnych lub opozycyjnych kółkach samokształceniowych. Pod koniec dekady problematyka ta była jednym z ważnych wątków działalności opozycyjnej. W Krakowie w 1979 roku Adam Macedoński założył konspiracyjny Instytut Katyński. Historyk Jerzy Łojek, syn oficera zamordowanego w Katyniu, lekarza, wiosną 1980 roku opublikował w podziemnym "Głosie" książkę "Dzieje sprawy Katynia".
21 marca 1980 roku na Rynku Głównym w Krakowie Walenty Badylak zginął przez samospalenie w proteście przeciw zatajaniu prawdy o zbrodni katyńskiej. Dopiero jednak po strajkach sierpniowych 1980 roku wydawnictwa niezależne i solidarnościowe zaczęły szerzej przypominać Katyń. 30 października 1980 roku prokurator generalny Lucjan Czubiński wydał instrukcję dla Służby Bezpieczeństwa i prokuratury, w której stwierdza: "Casus Katyń (...) stanowi negatywną inicjatywę podejmowaną przez zorganizowane grupy antysocjalistyczne". W tym samym okresie Główny Urząd Prasy, Publikacji i Widowisk przypomniał cenzorom, że nie wolno dopuszczać do ogłoszenia żadnych informacji, nawet w nekrologach, które sugerowałyby odpowiedzialność radziecką za mord na oficerach lub wymieniały jako datę zbrodni rok 1940. Najhaniebniejsza wypowiedź W latach osiemdziesiątych dla władz PRL stało się jasne, że dalsze ukrywanie sprawców zbrodni katyńskiej działa już tylko przeciwko nim samym. Generał Wojciech Jaruzelski zaczął przekonywać do sprawy uchylenia oficjalnej tajemnicy przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa. W 1987 roku powołano specjalną komisję dwustronną, złożoną z zaufanych partyjnych historyków, która miała przygotować odpowiednie oświadczenie oraz wybrać dokumenty do opublikowania.
W 1988 roku postanowiono zezwolić rodzinom katyńskim na odwiedzanie miejsca kaźni. W związku z tym Biuro Polityczne KPZR przystąpiło do "propagandowego przygotowania" tej akcji. Pierwszym jego zadaniem miała być próba przypisania odpowiedzialności za zbrodnię jak najniższemu szczeblowi władzy radzieckiej (dlatego w pakiecie dokumentów, przekazanych przez Gorbaczowa Jaruzelskiemu były przede wszystkim akta wojsk konwojowych). Drugą tezą, do której włączyła się strona PRL, miała być próba "zrównoważenia" zbrodni radzieckiej na Polakach przez wykazanie "zbrodni" Polaków przeciwko ZSRR.
Porównywano egzekucję jeńców polskich ze zgonami jeńców rosyjskich na terenie Polski po pierwszej wojnie światowej i po wojnie polsko-radzieckiej albo zestawiać zbrodnię katyńską ze śmiercią żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w Polsce i z rąk polskich po 1944 roku; tak postąpił współprzewodniczący komisji profesor Jarema Maciszewski w przemówieniu sejmowym. Najhaniebniejszą wypowiedź złożył doradca generała Jaruzelskiego Wiesław Górnicki, który liście do "Konfrontacji" napisał, że wśród oficerów zamordowanych w Katyniu "nie wszyscy byli niewinni". Zaś Włodzimierz Sokorski głosił, że "nie może być w tej sprawie przemilczeń, jeśli chcemy ostatecznie zasypać ten [katyński] rów, by stał się wspólnym miejscem pokuty"; nie wyjaśnił już, za co naznaczył Polakom pokutować w Katyniu. Po wstrząsie 1989 roku, nie tylko w Polsce, ale we wszystkich państwach niewolonych przez Związek Radziecki, gdy na przełomie 1990 roku zaczął się kruszyć także ZSRR, nie miało sensu nadal ukrywać prawdę. 13 kwietnia 1990 roku agencja TASS nadała komunikat, że zbrodni katyńskiej winne jest NKWD ZSRR. Dopiero jednak prezydent Borys Jelcyn 14 października 1992 roku ujawnił, że decyzję rozstrzelania jeńców podjął Józef Stalin i Biuro Polityczne KC KPZR.
Wyrok Wielkiej Izby Trybunału w Strasburgu ws. skargi katyńskiej
Przekazujemy komunikat kanclerza Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Starsburgu ws. skargi katyńskiej:
"W dzisiejszym ostatecznym wyroku w sprawie Janowiec i inni przeciwko Rosji (skargi nr 55508/07 i 29520/09) Wielka Izba Europejskiego Trybunału Praw Człowieka orzekła:
- większością głosów, że Trybunał nie ma kompetencji do zbadania zarzutów naruszenia art. 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (prawo do życia);
- większością głosów, że nie doszło do naruszenia art. 3 Konwencji (zakaz nieludzkiego i poniżającego traktowania); oraz
- jednomyślnie, że Rosja naruszyła swoje zobowiązania wynikające z art. 38 Konwencji (obowiązek udzielenia niezbędnych ułatwień dla zbadania sprawy).
Niniejsza sprawa dotyczyła zarzutów krewnych ofiar zbrodni katyńskiej z 1940r., że śledztwo prowadzone w sprawie tej zbrodni przez władze rosyjskie było nieskuteczne.
Trybunał orzekł, że nie ma kompetencji do zbadania zarzutu o braku skuteczności śledztwa w odniesieniu do zdarzeń, które miały miejsce przed przyjęciem Konwencji w 1950 r. Ponadto, w czasie gdy Konwencja weszła w życie w stosunku do Rosji śmierć polskich jeńców wojennych była już ustalonym faktem historycznym. Nie było zatem stanu przedłużającej się niepewności co do ich losu, co mogłoby doprowadzić do naruszenia art. 3 w odniesieniu do skarżących.
Trybunał podkreślił, że państwa członkowskie mają obowiązek przedłożyć dowody, o które zwrócił się Trybunał i orzekł, że Rosja naruszyła ten obowiązek poprzez odmowę przedstawienia kluczowego postanowienia procesowego, które było objęte klauzulą tajności. Sądy rosyjskie nie zbadały zasadności utrzymywania niejawnego charakteru tego dokumentu.
Stan faktyczny
Skarżącymi jest 15 obywateli polskich, którzy są krewnymi 12 ofiar zbrodni katyńskiej. Wśród ofiar byli funkcjonariusze policji, żołnierze wojska polskiego, lekarz wojskowy i dyrektor szkoły podstawowej. Po najeździe Armii Czerwonej na Polskę we wrześniu 1939 r. zostali oni umieszczeni w sowieckich obozach lub więzieniach, a następnie zamordowani bez procesu sądowego w kwietniu i maju 1940 r., razem z ponad 20.000 innych jeńców wojennych na rozkaz najwyższych władz ZSRR. Zostali oni pochowani w masowych grobach w lesie katyńskim niedaleko Smoleńska oraz w miejscowościach Miednoje i Piatichatki.
Po odkryciu masowych grobów niedaleko lasu katyńskiego przez robotników kolejowych, a następnie przez armię niemiecką, międzynarodowa komisja przeprowadziła ekshumację zwłok w 1943 r. W czasie ekshumacji zidentyfikowano trzy ofiary, będące krewnymi skarżących. W odniesieniu do pozostałych skarżących ciała ich krewnych nie zostały odnalezione lub zidentyfikowane, lecz ich nazwiska znajdowały się na liście polskich jeńców wojennych, które stanowiły podstawę do sporządzenia w 1940 r. listy osób do egzekucji. Rodziny przestały otrzymywać korespondencję od więźniów w 1940 r. i nie otrzymały żadnych dalszych wiadomości od swoich bliskich.
W 1990 r. ZSRR oficjalnie potwierdził odpowiedzialność władz sowieckich za zamordowanie polskich jeńców wojennych i rozpoczęto śledztwo w sprawie masowego mordu. Postępowanie trwało do września 2004 r., kiedy zostało umorzone postanowieniem Głównej Prokuratury Wojskowej. W grudniu 2004 r. 36 spośród 183 tomów akt śledztwa były objęte klauzulą „ściśle tajne”. Treść postanowienia o umorzeniu postępowania w sprawie zbrodni katyńskiej również była objęta klauzulą tajności.
Wnioski skarżących o uzyskanie odpisu tego postanowienia i dokumentów dotyczących ich krewnych zostały odrzucone przez prokuraturę wojskową. Sądy rosyjskie utrzymały te odmowy w mocy orzeczeniami potwierdzonymi przez Sąd Najwyższy w maju 2007 r. (w odniesieniu do skarżących w pierwszej sprawie) i w styczniu 2009 r. (w odniesieniu do skarżących w drugiej sprawie). Sądy ustaliły w szczególności, że skarżący jako cudzoziemcy nie mają prawa dostępu do dokumentów objętych klauzulą tajności. Wniosek rosyjskiej organizacji Memoriał o zdjęcie klauzuli tajności z postanowienia o umorzeniu śledztwa w sprawie katyńskiej został również odrzucony przez sądy.
W dniu 26 listopada 2010 r. rosyjska Duma przyjęła rezolucję nt. „tragedii katyńskiej”, w której potwierdziła, że „masowa eksterminacja obywateli polskich na terytorium ZSRR w czasie II wojny światowej” została dokonana na rozkaz Stalina oraz że konieczne jest kontynuowanie procesu „weryfikacji listy ofiar, przywrócenia dobrego imienia tym, którzy zginęli w Katyniu i innych miejscach oraz ustalania okoliczności tej tragedii…”.
Zarzuty, procedura oraz skład Trybunału
Skarżący, opierając się w szczególności na art. 2 (prawo do życia) i art. 3 Konwencji (zakaz nieludzkiego lub poniżającego traktowania), zarzucali, że władze rosyjskie nie przeprowadziły skutecznego śledztwa w sprawie śmierci ich bliskich oraz że reakcje władz na ich prośby o uzyskanie informacji o losie krewnych były lekceważące.
Skargi zostały wniesione do Trybunału odpowiednio 19 listopada 2007 r. i 24 maja 2009 r. Zostały notyfikowane rządowi rosyjskiemu odpowiednio w październiku 2008 i w listopadzie 2009 r. W dniu 5 lipca 2011 r. Trybunał wydał postanowienie o dopuszczalności zarzutu naruszenia art. 2, tj. zarzutu, że władze rosyjskie nie przeprowadziły skutecznego śledztwa dotyczącego okoliczności śmierci bliskich skarżących. W tym samym orzeczeniu Trybunał postanowił, że istota tego zarzutu będzie zbadana łącznie z kwestią jurysdykcji temporalnej Trybunału, a więc kwestią czy Trybunał posiada kompetencję do zbadania skuteczności śledztwa w odniesieniu do wydarzeń, które miały miejsce przed ratyfikacją Konwencji przez Rosję. Trybunał postanowił również, że zarzut naruszenia art. 3 Konwencji jest dopuszczalny.
Rozprawa przed Izbą Trybunału odbyła się w się w dniu 6 października 2011 r. W dniu 16 kwietnia 2012 r. Izba Trybunału ogłosiła wyrok w sprawie. Trybunał orzekł większością głosów, że nastąpiło naruszenie art. 3 Konwencji w odniesieniu do dziesięciu skarżących oraz że ten przepis nie został naruszony w odniesieniu do pozostałych pięciu skarżących. Trybunał orzekł również, że Rosja naruszyła obowiązek współpracy z Trybunałem określony w art. 38 Konwencji (obowiązek udzielenia niezbędnych ułatwień dla zbadania sprawy). Ponadto Trybunał orzekł, iż nie posiada kompetencji do zbadania istoty zarzutu naruszenia art. 2 Konwencji.
W dniu 24 września 2012, na wniosek skarżących, sprawa została przekazana do rozpoznania przez Wielką Izbę Trybunału na podstawie art. 43 Konwencji. Rozprawa przed Wielką Izbą odbyła się w się w dniu 13 lutego 2013 r.
Rząd Rzeczypospolitej Polskiej przystąpił do postępowania przed Izbą i Wielką Izbą w charakterze trzeciej strony na podstawie art. 36 Konwencji (interwencja strony trzeciej). Ponadto, następujące organizacje uzyskały zgodę na przedstawienie pisemnego stanowiska jako strony trzecie w postępowaniu przed Wielką Izbą: Open Society Justice Initiative, Amnesty International, the Public International Law and Policy Group, Memorial, the European Human Rights Advocacy Centre oraz the Transitional Justice Network.
Wyrok został wydany przez Wielką Izbę w składzie siedemnastu sędziów w następującym składzie: Josep Casadevall (Andora), przewodniczący, Guido Raimondi (Włochy), Ineta Ziemele (Łotwa), Isabelle Berro-Lefevre (Monako), Corneliu Birsan (Rumunia), Peer Lorenzen (Dania), Alvina Gyulumyan (Armenia), Khanlar Hajiyev (Azerbejdżan), Dragoljub Popović (Serbia), Luis Lopez Guerra (Hiszpania), Kristina Pardalos (San Marino), Vincent A. de Gaetano (Malta), Julia Laffranque (Estonia), Helen Keller (Szwajcaria), Helena Jaederblom (Szwecja), Krzysztof Wojtyczek (Polska), Dmitry Dedov (Rosja), oraz Erik Fribergh, kanclerz.
Orzeczenie Trybunału
Artykuł 2
W celu ustalenia czy Trybunał posiada kompetencję do zbadania skuteczności śledztwa dotyczącego zdarzeń, które miały miejsce przed ratyfikacją przez Rosję Europejskiej Konwencji Praw Człowieka Trybunał stwierdził, że musi istnieć „rzeczywisty związek” między przedmiotowymi zdarzeniami a datą wejścia w życie Konwencji. O istnieniu takiego związku decydują następujące kryteria: po pierwsze, okres czasu pomiędzy zdarzeniem a datą wejścia w życie Konwencji musi być relatywnie krótki, i po drugie, zasadnicza część śledztwa powinna być przeprowadzona w okresie po wejściu Konwencji w życie.
Trybunał uznał, że krewni skarżących muszą być uznani za zgładzonych przez władze sowieckie w 1940 r. Poza sporem był fakt, że krewni skarżących byli pozbawieni wolności w 1939 i 1940 r. i znajdowali się pod wyłączną kontrolą władz sowieckich. Ich nazwiska znajdowały się na listach polskich jeńców wojennych, którzy mieli być zgładzeni bez wyjątku, a rodziny nie otrzymały żadnych wiadomości od swoich bliskich od 1940 r. Jednakże, ponieważ Rosja ratyfikowała Konwencję w maju 1998 r., a więc 58 lat po egzekucji krewnych skarżących, Trybunał – potwierdzając wyrok Izby z kwietnia 2012 r. – uznał, że taki okres czasu był za długi, aby stwierdzić istnienie „rzeczywistego związku” pomiędzy ich śmiercią a datą wejścia w życie Konwencji w stosunku do Rosji.
Śledztwo dotyczące pochodzenia masowych grobów zostało formalnie zakończone w 2004 r., a zatem po wejściu w życie Konwencji w stosunku do Rosji. Kluczowe czynności procesowe w śledztwie, a w szczególności ekshumacje, ekspertyzy medyczno-sądowe, przesłuchania świadków zbrodni zostały przeprowadzone we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Na podstawie informacji dostępnych z akt sprawy i stanowisk stron, Trybunał zauważył, że w okresie po 5 maja 1998 r. nie przeprowadzono żadnych istotnych czynności procesowych w śledztwie. Po tej dacie nie pojawił się żaden istotny dowód. Trybunał podsumował zatem, że żadne z kryteriów ustalenia „rzeczywistego związku” między przedmiotowymi zdarzeniami a datą wejścia w życie Konwencji nie zostało spełnione.
Trybunał podkreślił również, że mogą zaistnieć wyjątkowe sytuacje, które nie spełniają standardu „rzeczywistego związku”, lecz w których wystarczającą podstawą dla uznania istnienia takiego związku może być potrzeba zapewnienia rzeczywistej i skutecznej ochrony podstawowych wartości, na których opiera się Konwencja. Może to dotyczyć poważnych zbrodni określonych w prawie międzynarodowym, takich jak zbrodnie wojenne, ludobójstwo lub zbrodnie przeciwko ludzkości.
Jednakże, nawet w takich sytuacjach klauzula „wartości konwencyjnych” nie może być zastosowana do zdarzeń, które wystąpiły przed przyjęciem Konwencji, czyli przed 4 listopada 1950 r., ponieważ dopiero wtedy Konwencja rozpoczęła swoje istnienie jako międzynarodowy traktat praw człowieka.
Jednakże, nawet w takich sytuacjach klauzula „wartości konwencyjnych” nie może być zastosowana do zdarzeń, które wystąpiły przed przyjęciem Konwencji, czyli przed 4 listopada 1950 r., ponieważ dopiero wtedy Konwencja rozpoczęła swoje istnienie jako międzynarodowy traktat praw człowieka.
Tym samym Wielka Izba potwierdziła rozstrzygnięcie Izby, że w okolicznościach niniejszej sprawy nie było elementów mogących stanowić łącznik pomiędzy odległą przeszłością a niedawnym okresem po ratyfikacji Konwencji. W konsekwencji, Trybunał nie posiadał jurysdykcji temporalnej do zbadania zarzutu naruszenia art. 2 Konwencji.
Artykuł 3
Trybunał zaakceptował w swoim orzecznictwie, że cierpienia członków rodziny „osoby zaginionej”, którzy przechodzili przez długi okres wahań między nadzieją i rozpaczą może uzasadnić naruszenie art. 3 Konwencji w związku z obojętną postawą władz wobec ich próśb o informacje o losie osoby bliskiej. Jednakże, w sprawie skarżących, jurysdykcja Trybunału obejmuje wyłącznie okres, który rozpoczął się w dniu 5 maja 1998 r., tj. w dacie wejścia w życie Konwencji w stosunku do Rosji. Po tej dacie nie było stanu przedłużającej się niepewności co do losu polskich jeńców wojennych. Chociaż nie wszystkie ciała zostały odnalezione, to jednak ich śmierć została publicznie potwierdzona przez władze sowieckie i rosyjskie i stała się potwierdzonym faktem historycznym. W związku z tym sytuacja, którą wstępnie można by traktować jako „zaginięcie” należy uznać za sprawę „potwierdzonej śmierci”.
Ogrom zbrodni popełnionej przez władze sowieckie w 1940 r. był ważnym czynnikiem emocjonalnym. Tym niemniej, z czysto prawnego punktu widzenia, Trybunał nie mógł go zaakceptować jako podstawy odstąpienia od swojego orzecznictwa dotyczącego statusu członków rodziny „osoby zaginionej” i przyznania takiego statusu skarżącym, dla których śmierć ich bliskich była pewnym faktem. Trybunał tym samym uznał, że cierpienia skarżących nie osiągnęły takiego rozmiaru i charakteru, który byłby odmienny od cierpień niewątpliwie spowodowanych dla osób bliskich ofiarom poważnych naruszeń praw człowieka. W konsekwencji Trybunał uznał, że nie nastąpiło naruszenie art. 3 Konwencji.
Artykuł 38
W postępowaniu przed Izbą, Rząd Federacji Rosyjskiej nie przedłożył na żądanie Trybunału odpisu postanowienia z września 2004 r. o umorzeniu śledztwa katyńskiego, odwołując się do faktu, że jest to dokument objęty klauzulą tajności. W postępowaniu przed Wielką Izbą, Rząd Federacji Rosyjskiej przedłożył pewne dodatkowe dokumenty, jednak z pominięciem postanowienia z września 2004 r.
Trybunał podkreślił, iż tylko on sam może decydować o tym jakie dowody powinny być przedłożone przez strony w celu właściwego zbadania sprawy oraz że strony mają obowiązek zastosować się do żądań Trybunału o przedłożenie dowodów. Rząd Federacji Rosyjskiej powołał się na fakt, że postanowienie było objęte klauzulą tajności według prawa krajowego oraz że prawo krajowe zabraniało rządowi przekazywania materiałów niejawnych organizacjom międzynarodowym przy braku gwarancji co do ich niejawnego charakteru. Trybunał uznał jednak, że powołanie się na wadę prawa krajowego, która uniemożliwia przekazanie poufnych dokumentów organom międzynarodowym nie było wystarczającym powodem uzasadniającym odmowę przekazania informacji żądanej przez Trybunał.
Chociaż rolą Trybunału nie jest kwestionowanie decyzji sądów krajowych, które uznały, że w grę wchodzą względy bezpieczeństwa państwa, to jednak zasada rządów prawa wymaga, aby środki dotykające podstawowych praw człowieka były badane w jakiejś formie kontradyktoryjnego postępowania przed niezawisłym organem powołanym do kontroli przyczyn uzasadniających taką decyzję. Jednakże w orzeczeniach sądów rosyjskich w postępowaniu dotyczącym zdjęcia klauzuli tajności nie przeprowadzono rzeczywistej analizy powodów utrzymywania niejawnego charakteru dokumentu.
Sądy odwołały się do opinii biegłych przygotowanej przez FSB, według której postanowienie umarzające postępowanie karne zawierało informacje wciąż objęte klauzulą tajności, lecz nie kwestionowały założenia, że takie informacje powinny być wciąż niejawne pomimo upływu 70 lat od zdarzeń. Ponadto, sądy nie odniosły się do argumentu Memoriału, że kwestionowane postanowienie zakończyło śledztwo w sprawie masowego mordu bezbronnych więźniów, jednego z najpoważniejszych naruszeń praw człowieka dokonanego na rozkaz najwyższych władz sowieckich.
Dodatkowo, sądy nie rozważały wagi sprzecznych interesów w sprawie między, z jednej strony, rzekomą potrzebą ochrony informacji posiadanych przez FSB (następca sowieckiego KGB i NKVD, które dokonało egzekucji polskich jeńców wojennych), a z drugiej, interesem publicznym w transparentnie prowadzonym śledztwie dotyczącym zbrodni byłego totalitarnego reżimu.
Mając na względzie ograniczony zakres kontroli sądów krajowych w niniejszej sprawie, Trybunał nie był w stanie zaakceptować, że przekazanie kopii postanowienia z września 2004 r. mogło mieć wpływ na bezpieczeństwo państwa. Ponadto, Rząd Federacji Rosyjskiej mógł wystąpić do Trybunału o zastosowanie właściwych środków proceduralnych w celu ochrony informacji związanych z bezpieczeństwem państwa, takich jak przeprowadzenie rozprawy z wyłączeniem jawności, lecz rząd nie wystąpił z odpowiednim wnioskiem. Trybunał uznał w konsekwencji, że Rosja naruszyła swoje zobowiązania wynikające z art. 38 Konwencji.
Słuszne zadośćuczynienie (art. 41)
Trybunał, większością głosów, oddalił roszczenia skarżących o przyznanie słusznego zadośćuczynienia.
Zdania odrębne
Sędziowie Gyulumyan i Dedov złożyli zdania odrębne do uzasadnienia. Sędzia Wojtyczek złożył częściowe zdanie odrębne do uzasadnienia i częściowe zdanie odrębne do wyroku. Sędziowie Ziemele, de Gaetano, Laffranque i Keller złożyli wspólne częściowe zdanie odrębne do wyroku".
(Jerzy Łojek, w swojej książce na temat Katynia oprócz kwestii, które, ze strony polskiej, umożliwiły doprowadzenie do sytuacji, w której KGB mogło dokonać morderstw, rozważa równiez bardzo obszernie zaniechanie ze strony rządu polskiego w sprawie dochodzenie do prawdy o tej zbrodni.
Najmniej nas martwi to, że najprawdopodobniej wykonawcami byli kagiebiści z Mińska, z oddziału przeznaczonego do ekterminacji (jako buntującego się przeciw Stalinowi) ale to, że rząd Sikorsiego był tak powolny naciskom rządów Wieliej Brytanii i USA będących zamroczonych jakimiś przedziwnymi wpływami i sugestiami Stalina, wierżacych, że bez ZSRR nie będzie możliwe zwycięstwo nad Niemcami, a decyzję o walce z Hitlerem Stalin może w każdej chwili zmienić na niekorzyśc aliantów. Ale martwić może to, iż mimo, że Sikorski nie wkazał się zabiegami o więzionych oficerów, nie walczył politycznie o ich uwolnienie, nie robił właściwie wiele (Łojek nawet sugeruje, że sytuacja była mu na rękę jako, że większość uwięzionych to byli zwolennicy sanacyjnej Polski), to i tak zginął pod Gibraltarem.)
Jerzy Łojek postulował muzeum katyńskie, cmentarz katyński w Warszawie (po ekshumacji wszytkich zwłok i przeniesieniu ich do Polski) oraz bazylikę obok cmentarza, na razie powstaje muzeum, zobaczymy jakie ono będzie, czy wniesie coś do sprawy, czy będzie pierwszym ktokiem do sprawy wazniejszej, czyli postulatu cmentarza katyńskiego w Polsce.
Muzeum Katyńskie będzie pierwszą w świecie instytucją muzealną dokumentująca zbrodnię katyńską, popełnioną w latach 1939 – 1940 w sowieckich obozach i więzieniach. Jego otwarcie planowane jest na 2015 r.
Prace nad przeniesieniem Muzeum Katyńskiego już trwają. Do nowej siedziby na terenie Cytadeli Warszawskiej muzeum zostanie ostatecznie przeniesione w 2015 r. Projekt placówki został wybrany w drodze konkursu, który został rozstrzygnięty 8 kwietnia 2010 r. Jury pod przewodnictwem Konrada Kuczy-Kuczyńskiego za najlepszy projekt uznało pracę zespołu pracowni „Maksa Sp. z o.o.”.
„Budowa Muzeum Katyńskiego to dla Wojska Polskiego i Ministerstwa Obrony Narodowej sprawa honoru” - podkreślił szef MON Tomasz Siemoniak podczas prezentacji terenu budowy Muzeum Katyńskiego.
W Cytadeli zostaną m.in. odrestaurowane i zaadaptowane zabytkowe budowle: Kaponiera, Bateria Barkowa i Brama Nowomiejska od strony ul. Jeziorańskiego. Dokumentację projektową prac budowlanych przygotowywała warszawska pracownia Brzozowski Grabowiecki Architekci Sp. z o.o. Wykonawcą będzie spółka PBM Południe S.A. Planowany koszt budowy Muzeum Katyńskiego to ok. 87,5 mln zł.
Dlaczego Rosjanie najpierw pocięli, potem wystawili
na deszcz, śnieg, słońce i wiatr, a w końcu wypucowali jakimś żrącym
vanishem wrak rządowego tupolewa, w którym zginęła nasza elita, w tym
urzędujący prezydent?
Chcieli zatrzeć ślady, usunąć dowody ewentualnej własnej, albo kogoś innego, winy? Bardzo możliwe. W logice cywilizacji zachodniej - pewne.
Ale w przypadku Rosji i jej oryginalnej, zabójczo groźnej dla ludzi uczciwych logiki politycznej jest jeszcze jeden powód. Otóż Rosjanie tak zmaltretowali wrak, tak o niego "zadbali", by już nikt nigdy nie mógł rozstrzygnąć: czy to był zamach, czy wypadek, czy coś innego. I nieważne, że w takim scenariuszu cień podejrzenia ZAWSZE będzie padał na Rosję. Dużej Rosji to nie zaszkodzi, a nawet przeciwnie: doda tego specyficznego, wschodniego "prestiżu". Każdy lider w regionie dwa razy przemyśli zanim się Moskwie postawi... Korzyści ze sprawy otwartej jest ewidentnie więcej niż strat.
Ta sprawa ma pozostać niezamknięta, otwarta tak długo, jak się da. Ta sprawa ma jątrzyć stosunki polsko-polskie, ma dzielić, ma wspomagać podział na dwa narody.
A Rosji ma pozwolić na zagrywanie sprawą kiedy to jej pasuje, na wzmacnianie bądź podtapianie poszczególnych polityków - zależnie od potrzeb chwili. Ma jej dać panowanie nad emocjami Polaków. Ta sprawa ma być nowym Katyniem - nie co do istoty sprawy, ale co do zasady. A zasada brzmi: dwa kroki w przód, dwa w tył, ale nigdy do końca. Najpierw film Wajdy w rosyjskiej telewizji, a chwilę potem "wydarzenia katyńskie" w Strasburgu. I tak w koło. Byle serial trwał, byle Polacy mieli zajęcie, a Kreml karty w ręku.
Więc i Katyń, i Smoleńsk, muszą pozostać niezamknięte. By rozgrywać, dzielić, panować.
Rząd Donalda Tuska dziś już pewnie to wie, bo sam jest zakładnikiem tej strategii (czy przypadkowo były akredytowany oskarża właśnie teraz?). Wcześniej też pewnie ktoś z władz wiedział, że Rosjanie tak często postępują. Sprawę jednak zepchnięto w daleki zakątek mózgu.
opublikowano: 16 kwietnia 2012 roku, 23:45 | ostatnia zmiana: 17 kwietnia 2012 roku, 7:01
PAP
Chcieli zatrzeć ślady, usunąć dowody ewentualnej własnej, albo kogoś innego, winy? Bardzo możliwe. W logice cywilizacji zachodniej - pewne.
Ale w przypadku Rosji i jej oryginalnej, zabójczo groźnej dla ludzi uczciwych logiki politycznej jest jeszcze jeden powód. Otóż Rosjanie tak zmaltretowali wrak, tak o niego "zadbali", by już nikt nigdy nie mógł rozstrzygnąć: czy to był zamach, czy wypadek, czy coś innego. I nieważne, że w takim scenariuszu cień podejrzenia ZAWSZE będzie padał na Rosję. Dużej Rosji to nie zaszkodzi, a nawet przeciwnie: doda tego specyficznego, wschodniego "prestiżu". Każdy lider w regionie dwa razy przemyśli zanim się Moskwie postawi... Korzyści ze sprawy otwartej jest ewidentnie więcej niż strat.
Ta sprawa ma pozostać niezamknięta, otwarta tak długo, jak się da. Ta sprawa ma jątrzyć stosunki polsko-polskie, ma dzielić, ma wspomagać podział na dwa narody.
A Rosji ma pozwolić na zagrywanie sprawą kiedy to jej pasuje, na wzmacnianie bądź podtapianie poszczególnych polityków - zależnie od potrzeb chwili. Ma jej dać panowanie nad emocjami Polaków. Ta sprawa ma być nowym Katyniem - nie co do istoty sprawy, ale co do zasady. A zasada brzmi: dwa kroki w przód, dwa w tył, ale nigdy do końca. Najpierw film Wajdy w rosyjskiej telewizji, a chwilę potem "wydarzenia katyńskie" w Strasburgu. I tak w koło. Byle serial trwał, byle Polacy mieli zajęcie, a Kreml karty w ręku.
Więc i Katyń, i Smoleńsk, muszą pozostać niezamknięte. By rozgrywać, dzielić, panować.
Rząd Donalda Tuska dziś już pewnie to wie, bo sam jest zakładnikiem tej strategii (czy przypadkowo były akredytowany oskarża właśnie teraz?). Wcześniej też pewnie ktoś z władz wiedział, że Rosjanie tak często postępują. Sprawę jednak zepchnięto w daleki zakątek mózgu.
Katyńska relacja ppłk. Johna Van Vlieta
Środa, 8 stycznia 2014 (08:36)
Badaczka Krystyna Piórkowska odnalazła w archiwum USA zeznanie amerykańskiego żołnierza potwierdzające sowiecką odpowiedzialność za zbrodnię katyńską. To nieznana 8-stronicowa relacja ppłk. Johna Van Vlieta, który uczestniczył w 1943 r. w ekshumacji w lesie katyńskim.
Piórkowska dokonała odkrycia w listopadzie 2013 r. w archiwum państwowym Stanów Zjednoczonych pod Waszyngtonem.
Ppłk John H. Van Vliet Jr był amerykańskim oficerem, który jako jeniec wojenny w maju 1943 r. został wysłany do Katynia. Wraz z grupą jeńców alianckich (łącznie osiem osób z USA, Wielkiej Brytanii i podległych jej dominiów) był świadkiem ekshumacji polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w Lesie Katyńskim.
Niemcy liczyli na nagłośnienie zbrodni sowieckiej - przekazane przez jeńców alianckich meldunki i relacje miały się przyczynić do osłabienia koalicji państw walczących z III Rzeszą. Zeznanie Van Vlieta dotyczy 13 maja 1943 r., czyli dnia wizyty jeńców alianckich w Lesie Katyńskim.
Van Vliet zeznaje pod przysięgą, że w masowych grobach znajdowały się ciała, które spoczywały tam przez ponad rok, możliwe, że nawet trzy lub cztery lata. Wojskowi byli ubrani w "dobre polskie mundury", mieli dobre, mało znoszone obuwie. Towarzyszące zwłokom przedmioty wskazywały na datę śmierci w okolicach lutego, marca, kwietnia 1940 r. Van Vliet przypomina sobie konkretne nazwisko jednej z ofiar - Wacława Ksieniewicza. W jego zeznaniu padają również nazwy obozów w Kozielsku, Starobielsku i słowo zbliżone do nazwy Putywl (obecnie to miejscowość na Ukrainie przy granicy z Rosją).
Dokument zawiera ponadto nieznane dotąd nazwiska innych świadków ekshumacji, jeńców wojennych i podoficerów Wielkiej Brytanii oraz m.in. Nowej Zelandii. W ocenie Piórkowskiej, ich nazwiska i relacje były celowo utajniane przez lata, a dotarcie do informacji wytworzonych przez anglojęzycznych świadków zbrodni katyńskiej wciąż jest utrudnione.
Odkryty dokument zatytułowany "Śledztwo" jest datowany na 10 maja 1945 r. Sporządzono go w Paryżu, gdzie Van Vliet spędził kilka dni w drodze powrotnej do USA - w czterech egzemplarzach (jeden oryginał i trzy kopie) podpisanych przez ppłk. Van Vlieta i ppłk. Jamesa R. Hoffmana. Piórkowska odnalazła go wśród jawnych od 1974 r. dokumentów, związanych z odszkodowaniami dla Belgów i Francuzów, którzy pomagali zestrzelonym nad Europą amerykańskim lotnikom.
Do tej pory wiadomo było o dwóch raportach ppłk. Van Vlieta w sprawie Katynia. Pierwszy został sporządzony już w USA 22 maja 1945 r., jednak ze względu na panującą wówczas atmosferę polityczną został utajniony i "zaginął" - nie jest znana jego oryginalna treść. W 1950 r., na prośbę Pentagonu, pułkownik odtworzył swój raport z 22 maja 1945 r. W znanych dotąd relacjach Van Vlieta nie było żadnych informacji o tym, że przed powrotem do Stanów Zjednoczonych jeszcze w Paryżu złożył on zeznania w sprawie katyńskiej. Dotychczasowe informacje - jak podkreśla Piórkowska - wręcz przeczyły istnieniu takich zeznań.
Nowy dokument to pierwsza znana relacja Van Vlieta złożona przed konferencją poczdamską oraz przed procesem norymberskim, w trakcie którego ZSRS próbował zrzucić winę za zbrodnię katyńską na Niemców. Potwierdza wcześniejsze przypuszczenia, że Van Vliet najprawdopodobniej na rozkaz władz wojskowych zatajał niektóre istotne dla wyjaśnienia sprawy katyńskiej informacje, np. nazwiska innych alianckich jeńców wojennych, którzy wraz z nim byli świadkami niemieckich ekshumacji w Katyniu w 1943 r. Brak informacji o Brytyjczykach - podobnie jak rozkaz milczenia, który otrzymał ppłk Van Vliet po powrocie do USA - był efektem świadomej polityki Londynu i Waszyngtonu, ich zgody na przemilczenie zbrodni dla dobra sojuszu ze Stalinem.
Guziki znalezione w Lasku Katyńskim
"Z Karolem Wojteczkiem, autorem filmu „Guziki” o „uzupełnionej” prawdzie katyńskiej.
• W jaki sposób życie zetknęło Cię osobiście z Katyniem?
- W pewnym sensie można by powiedzieć, że poznawanie prawdy o Katyniu jest taką rodzinną tradycją w Polsce. Tylko, że my dzisiaj, a propos filmu, mówimy już o innym poziomie prawdy. Kiedyś w domach trzeba było nauczać dzieci, że tych oficerów rozstrzelali Rosjanie, ja „z domu” dowiedziałem się „jedynie”, że ich ciała odnaleźli… Polacy. Autorstwa zbrodni nikt przy zdrowych zmysłach już nie negował. A osobistych związków z Katyniem raczej specjalnych nie miałem. Brat mojej babci był szoferem generała Smorawińskiego, który tam zginął, ale sam wujek zdołał wymknąć się Rosjanom. Tylko takie historie to mają pewnie setki polskich rodzin, jakby tak pogrzebać.
O tym, że groby w Katyniu odkryli Polacy, opowiedział mi „wujek” Troszczyński, gdy miałem 15 lat. To było przy świątecznym stole. Interesowałem się już jakoś historią, przeszłością. Miałem to chyba zresztą od dzieciaka; mój dziadek, który w dość dobrym zdrowiu dożył 92 lat, był z 1907 rocznika. Gdy byłem dzieciakiem, opowiadał mi historie sięgające czasów I Wojny Światowej, opowiadał, jak w wojsku wizytował ich jeszcze Józef Piłsudski. To była dla mnie zupełnie niezwykła rzeczywistość, taka trochę baśniowa. Żaden z dziadków kolegów nie mógł pochwalić się opowieściami sięgającymi tak daleko wstecz.
A wracając do wujka - jego opowieści były dla mnie po prostu fascynujące - tylko i aż. To, że mówią o czymś wciąż nieodkrytym, wciąż nieznanym dla większości społeczeństwa, zrozumiałem dopiero później. Zobaczyłem, że nie pokrywają się one z tym, co czytam w szkolnych podręcznikach. Ale nie byłbym w stanie podać tu konkretnej daty, to raczej był proces dojrzewania do tej świadomości. Tak samo jak z czasem przychodziło mi rozumienie tego, że historia, poza tym, że ciekawa, jest również ważna.
• Kim jest główny bohater filmu „Guziki”? Jak trafił do Smoleńska?
- Pracując w latach okupacji jako robotnik na Okęciu, wraz z grupą kolegów, został przymusowo skierowany do prac na zapleczu walczącego na Froncie Wschodnim Wehrmachtu. Najpierw w Smoleńsku, a potem w Kozich Górach, tuż obok Lasku Katyńskiego. Budowali tam niemieckim żołnierzom baraki, wcześniej odbudowywali w Smoleńsku zniszczone w walkach 1941 r. budynki. Stacjonując w Kozich Górach on i koledzy dowiedzieli się od miejscowych Rosjan o przeprowadzonych nieopodal egzekucjach. Poszli we wskazane miejsce i wykopali oficerskie guziki z polskich mundurów. Guziki te stały się takim symbolem odkrytej prawdy, namacalnym dowodem tragedii, która tam się rozegrała. Jak w wierszu Herberta o tym samym tytule i jak w tytule mojego filmu.
• Przyznam, że dla mnie informacja, że to jednak Polacy wiedzieli o grobach w Katyniu jest sensacyjna, ponieważ w świadomości ludzi to Niemcy dokonali tego odkrycia. Być może jednak ta wiedza wcześniej istniała?
- Cała ta historia o Polakach odkrywających katyńskie groby jest dla nas w pewien sposób odkrywcza. W powszechnej bowiem świadomości to faktycznie odkryli je Niemcy. Sądząc po głosach, jakie otrzymuję od widzów mojego filmu, taka fałszywa świadomość ciągle jest powszechna; mało tego ciągle jest obowiązująca w podręcznikach historii. Byłbym gotów założyć się o butelkę dobrej whisky, że większość naszych nauczycieli historii również zna jedynie taką wersję zdarzeń. Faktycznie bowiem to Niemcy odpowiadają za upublicznienie i nagłośnienie informacji o katyńskiej zbrodni. Z ich punktu widzenia to, że właściwego odkrycia dokonali polscy robotnicy miało zapewne znaczenie marginalne. Zresztą tutaj też można się cofać jeszcze bardziej - „naszym” robotnikom o grobach powiedzieli miejscowi Rosjanie. Nie jest więc tak, że mówimy o czymś odkrywanym „od zera”, o czym nikt nie wiedział. Wedle wiedzy, którą ja posiadam, faktycznie jednak spośród polskich odkrywców grobów, wojnę przetrwało trzech, w tym mój wujek właśnie (początkowo myślałem nawet, że tylko on). Z przyczyn oczywistych jednak nie mogli się oni swoją wiedzą przez wiele lat dzielić. Oczywiście, o polskich odkrywcach wiedzieli zapewne i Niemcy i alianci, dla pierwszych jednak, jak widać, to kto odkrył groby miało znaczenie marginalne, dla drugich było wręcz niewygodne wobec sowieckiego sojusznika. Należy jednak przypuszczać, że o polskich odkrywcach wiedzieli członkowie powołanej przez Niemców komisji, tym bardziej, że tamci po prostu przychodzili obserwować postęp prac.
• Można mieć pretensje do Polaków, że nic nie robili ze swoimi informacjami?
- Co to znaczy, że nic nie robili? Koledzy wujka, którzy wykopali pierwsze guziki, od razu w zasadzie powiadomili o swoim odkryciu przełożonych Niemców. Co innego mogli w swojej sytuacji zrobić? Wujek Troszczyński, jako ten, który szczęśliwie powrócił, od razu po powrocie przekazał całą swoją wiedzę przełożonym w AK. Prawie wszyscy jego koledzy przepadli jednak w wojennej zawierusze, gdy Wschodni Front się cofnął. Może pozbyła się ich któraś ze stron, może trafili do łagru, nie wiadomo.
Gdyby jednak wujek, jako depozytariusz wiedzy o polskich odkrywcach grobów, próbował tę wiedzę upublicznić, to pewnie odkopywaliby go dziś na „Łączce”. Do 56’. Potem byłby zakrzyczany, zignorowany, ośmieszony, szykanowany. Widząc, jak postępowali z Polakami nasi „wyzwoliciele” raczej nie miał co do tego złudzeń. A emigracja? Cóż, tam wielu krzyczało, tylko długo nie było nikomu na rękę ich słuchać. A do naszego kraju ich krzyk często nawet nie docierał.
• Dlaczego Niemcy nie zrzucili faktu odkrycia grobów na Polaków, tylko sami ją sobie przypisali?
- To jest ten moment, w którym muszę uderzyć się w pierś i powiedzieć: „To pytanie powinienem był zadać, robiąc film”. Na szczęście mam jeszcze okazję i niezwłocznie to zrobię. Gdybym jednak miał odpowiadać w oparciu o własną intuicję, to chyba po prostu nie zwrócili na to uwagi. W sposób naturalny poczuli się odkrywcami czegoś, co wydarzyło się na terenie pozostającym pod ich administracją. Oczywiście, było to dla nich istotne propagandowo. Pamiętajmy jednak, że istotą sporu wokół Katynia przez lata było (dla niektórych wciąż jest) pytanie nie o to, kto odkrył groby, a kto tych oficerów zastrzelił. Bo jeśli chodzi o świadomość społeczną w tej kwestii to przed filmem Wajdy wyniki badań były przerażające.
• Bohater filmu wspomina o chłopcu, którego nawet protokoły Polskiego Czerwonego Krzyża nie uwzględniły, a on go widział tuż obok zwłok jedynej polskiej kobiety w Katyniu, nomen omen lotniczki. Czy może już zgłębiłeś historię tego chłopca, skąd on mógł się tam wziąć i czy Katyń może skrywać jeszcze inne tajemnice?
- Co do tego, że je skrywa, wątpliwości nie mam. Trudno sądzić inaczej w sytuacji, gdy obecne rosyjskie władze nie chcą doprowadzić do odtajnienia wszystkich dokumentów związanych z tą sprawą. A można by wręcz, z pewną dozą czarnego humoru, powiedzieć, że na tej ziemi nam w ostatnich latach tajemnic przybywa. Co do zaś samego chłopca - żadna inna znana mi relacja z ekshumacji nie wspomina o nim. Również przedstawiciele Muzeum Katyńskiego jedyne informacje w tej sprawie mają, z tego co wiem, z nagranej przeze mnie relacji. Wydaje się, że na chwilę obecną kwestia ta utknęła w martwym punkcie. Aczkolwiek, gdyby udało mi się odkryć jakiekolwiek inne informacje na ten temat, bardzo chętnie podjąłbym się realizacji śledczego dokumentu w tej sprawie.
• Czy trudno było namówić na rozmowę p. Troszczyńskiego, który tyle lat był skazany na milczenie, mówiąc o Katyniu tylko swojej żonie? Czy jest w nim jeszcze dawna trauma?
- Trauma nie jest tu adekwatnym słowem. Jeśli już targają wujkiem jakieś traumatyczne wspomnienia, to bardziej dotyczą one okresu Powstania Warszawskiego czy późniejszego obozu. Wujek był bowiem m.in. świadkiem powstańczej rzezi Woli. A czy trudno było go namówić na rozmowę? Cóż, nie. Po śmierci żony, wyprowadzce dzieci, istnieje wręcz w wujku taka silna potrzeba wygadania się, utrwalenia swojego świadectwa dla potomnych, póki może to zrobić. A ponieważ wujek zna mnie od dzieciaka, wie, że te sprawy mnie naprawdę interesują; tym łatwiej było mu się otworzyć przed kamerą.
• Jak przebiegała praca nad filmem? Wiem, że nie była to wysokobudżetowa produkcja. Nie wolałeś poczekać z takim tematem na debiut pełnometrażowy?
- Prawda jest taka, że wujek ma 91 lat i był to niemal ostatni moment, żeby utrwalić jego historię. Już nie mówiąc nawet o tym, że termin oddania dyplomu na filmówce również nade mną wisiał. Tak naprawdę to o losach wujka, o wydarzeniach, których był świadkiem, można by zrobić serial na kilka sezonów. Zaczynając od historii przedwojennej Woli, a na walkach z upowcami w 45’ kończąc. Tylko, że wkrótce po udzieleniu głównego wywiadu wujek poważnie zachorował i w pewnym momencie bałem się nawet, że nie zdążę pokazać mu ukończonego dzieła. Na szczęście wyszedł z tego, zdążyłem. Ale trzeba też przyznać, że normalny, pełnometrażowy film, to coś, co przekracza w tej chwili moje zdolności finansowe, organizacyjne, ale też i przede wszystkim reżyserskie.
• Głównym celem „Guzików” było sprostowanie pewnej nieścisłości historycznej. Siłą tego filmu, jak sam przyznajesz, nie jest bowiem doskonałość techniczna, a sens, który on przekazuje. Czy uważasz swój cel za osiągnięty?
- To zależy. Spośród osób, które obejrzały film, praktycznie każdy był zaskoczony wersją wydarzeń, którą przedstawiłem. Przyznam nieskromnie, że odkryłem przed widzami nowy aspekt rzeczywistości. Z drugiej jednak strony, grono odbiorców filmu to, szacuję, maksymalnie ok. tysiąca osób. W skali całego kraju to nic, chociaż i tak cieszy mnie każdy głos, który mówi, że dzięki mnie ktoś dowiedział się czegoś ważnego. "
• W jaki sposób życie zetknęło Cię osobiście z Katyniem?
- W pewnym sensie można by powiedzieć, że poznawanie prawdy o Katyniu jest taką rodzinną tradycją w Polsce. Tylko, że my dzisiaj, a propos filmu, mówimy już o innym poziomie prawdy. Kiedyś w domach trzeba było nauczać dzieci, że tych oficerów rozstrzelali Rosjanie, ja „z domu” dowiedziałem się „jedynie”, że ich ciała odnaleźli… Polacy. Autorstwa zbrodni nikt przy zdrowych zmysłach już nie negował. A osobistych związków z Katyniem raczej specjalnych nie miałem. Brat mojej babci był szoferem generała Smorawińskiego, który tam zginął, ale sam wujek zdołał wymknąć się Rosjanom. Tylko takie historie to mają pewnie setki polskich rodzin, jakby tak pogrzebać.
O tym, że groby w Katyniu odkryli Polacy, opowiedział mi „wujek” Troszczyński, gdy miałem 15 lat. To było przy świątecznym stole. Interesowałem się już jakoś historią, przeszłością. Miałem to chyba zresztą od dzieciaka; mój dziadek, który w dość dobrym zdrowiu dożył 92 lat, był z 1907 rocznika. Gdy byłem dzieciakiem, opowiadał mi historie sięgające czasów I Wojny Światowej, opowiadał, jak w wojsku wizytował ich jeszcze Józef Piłsudski. To była dla mnie zupełnie niezwykła rzeczywistość, taka trochę baśniowa. Żaden z dziadków kolegów nie mógł pochwalić się opowieściami sięgającymi tak daleko wstecz.
A wracając do wujka - jego opowieści były dla mnie po prostu fascynujące - tylko i aż. To, że mówią o czymś wciąż nieodkrytym, wciąż nieznanym dla większości społeczeństwa, zrozumiałem dopiero później. Zobaczyłem, że nie pokrywają się one z tym, co czytam w szkolnych podręcznikach. Ale nie byłbym w stanie podać tu konkretnej daty, to raczej był proces dojrzewania do tej świadomości. Tak samo jak z czasem przychodziło mi rozumienie tego, że historia, poza tym, że ciekawa, jest również ważna.
• Kim jest główny bohater filmu „Guziki”? Jak trafił do Smoleńska?
- Pracując w latach okupacji jako robotnik na Okęciu, wraz z grupą kolegów, został przymusowo skierowany do prac na zapleczu walczącego na Froncie Wschodnim Wehrmachtu. Najpierw w Smoleńsku, a potem w Kozich Górach, tuż obok Lasku Katyńskiego. Budowali tam niemieckim żołnierzom baraki, wcześniej odbudowywali w Smoleńsku zniszczone w walkach 1941 r. budynki. Stacjonując w Kozich Górach on i koledzy dowiedzieli się od miejscowych Rosjan o przeprowadzonych nieopodal egzekucjach. Poszli we wskazane miejsce i wykopali oficerskie guziki z polskich mundurów. Guziki te stały się takim symbolem odkrytej prawdy, namacalnym dowodem tragedii, która tam się rozegrała. Jak w wierszu Herberta o tym samym tytule i jak w tytule mojego filmu.
• Przyznam, że dla mnie informacja, że to jednak Polacy wiedzieli o grobach w Katyniu jest sensacyjna, ponieważ w świadomości ludzi to Niemcy dokonali tego odkrycia. Być może jednak ta wiedza wcześniej istniała?
- Cała ta historia o Polakach odkrywających katyńskie groby jest dla nas w pewien sposób odkrywcza. W powszechnej bowiem świadomości to faktycznie odkryli je Niemcy. Sądząc po głosach, jakie otrzymuję od widzów mojego filmu, taka fałszywa świadomość ciągle jest powszechna; mało tego ciągle jest obowiązująca w podręcznikach historii. Byłbym gotów założyć się o butelkę dobrej whisky, że większość naszych nauczycieli historii również zna jedynie taką wersję zdarzeń. Faktycznie bowiem to Niemcy odpowiadają za upublicznienie i nagłośnienie informacji o katyńskiej zbrodni. Z ich punktu widzenia to, że właściwego odkrycia dokonali polscy robotnicy miało zapewne znaczenie marginalne. Zresztą tutaj też można się cofać jeszcze bardziej - „naszym” robotnikom o grobach powiedzieli miejscowi Rosjanie. Nie jest więc tak, że mówimy o czymś odkrywanym „od zera”, o czym nikt nie wiedział. Wedle wiedzy, którą ja posiadam, faktycznie jednak spośród polskich odkrywców grobów, wojnę przetrwało trzech, w tym mój wujek właśnie (początkowo myślałem nawet, że tylko on). Z przyczyn oczywistych jednak nie mogli się oni swoją wiedzą przez wiele lat dzielić. Oczywiście, o polskich odkrywcach wiedzieli zapewne i Niemcy i alianci, dla pierwszych jednak, jak widać, to kto odkrył groby miało znaczenie marginalne, dla drugich było wręcz niewygodne wobec sowieckiego sojusznika. Należy jednak przypuszczać, że o polskich odkrywcach wiedzieli członkowie powołanej przez Niemców komisji, tym bardziej, że tamci po prostu przychodzili obserwować postęp prac.
• Można mieć pretensje do Polaków, że nic nie robili ze swoimi informacjami?
- Co to znaczy, że nic nie robili? Koledzy wujka, którzy wykopali pierwsze guziki, od razu w zasadzie powiadomili o swoim odkryciu przełożonych Niemców. Co innego mogli w swojej sytuacji zrobić? Wujek Troszczyński, jako ten, który szczęśliwie powrócił, od razu po powrocie przekazał całą swoją wiedzę przełożonym w AK. Prawie wszyscy jego koledzy przepadli jednak w wojennej zawierusze, gdy Wschodni Front się cofnął. Może pozbyła się ich któraś ze stron, może trafili do łagru, nie wiadomo.
Gdyby jednak wujek, jako depozytariusz wiedzy o polskich odkrywcach grobów, próbował tę wiedzę upublicznić, to pewnie odkopywaliby go dziś na „Łączce”. Do 56’. Potem byłby zakrzyczany, zignorowany, ośmieszony, szykanowany. Widząc, jak postępowali z Polakami nasi „wyzwoliciele” raczej nie miał co do tego złudzeń. A emigracja? Cóż, tam wielu krzyczało, tylko długo nie było nikomu na rękę ich słuchać. A do naszego kraju ich krzyk często nawet nie docierał.
• Dlaczego Niemcy nie zrzucili faktu odkrycia grobów na Polaków, tylko sami ją sobie przypisali?
- To jest ten moment, w którym muszę uderzyć się w pierś i powiedzieć: „To pytanie powinienem był zadać, robiąc film”. Na szczęście mam jeszcze okazję i niezwłocznie to zrobię. Gdybym jednak miał odpowiadać w oparciu o własną intuicję, to chyba po prostu nie zwrócili na to uwagi. W sposób naturalny poczuli się odkrywcami czegoś, co wydarzyło się na terenie pozostającym pod ich administracją. Oczywiście, było to dla nich istotne propagandowo. Pamiętajmy jednak, że istotą sporu wokół Katynia przez lata było (dla niektórych wciąż jest) pytanie nie o to, kto odkrył groby, a kto tych oficerów zastrzelił. Bo jeśli chodzi o świadomość społeczną w tej kwestii to przed filmem Wajdy wyniki badań były przerażające.
• Bohater filmu wspomina o chłopcu, którego nawet protokoły Polskiego Czerwonego Krzyża nie uwzględniły, a on go widział tuż obok zwłok jedynej polskiej kobiety w Katyniu, nomen omen lotniczki. Czy może już zgłębiłeś historię tego chłopca, skąd on mógł się tam wziąć i czy Katyń może skrywać jeszcze inne tajemnice?
- Co do tego, że je skrywa, wątpliwości nie mam. Trudno sądzić inaczej w sytuacji, gdy obecne rosyjskie władze nie chcą doprowadzić do odtajnienia wszystkich dokumentów związanych z tą sprawą. A można by wręcz, z pewną dozą czarnego humoru, powiedzieć, że na tej ziemi nam w ostatnich latach tajemnic przybywa. Co do zaś samego chłopca - żadna inna znana mi relacja z ekshumacji nie wspomina o nim. Również przedstawiciele Muzeum Katyńskiego jedyne informacje w tej sprawie mają, z tego co wiem, z nagranej przeze mnie relacji. Wydaje się, że na chwilę obecną kwestia ta utknęła w martwym punkcie. Aczkolwiek, gdyby udało mi się odkryć jakiekolwiek inne informacje na ten temat, bardzo chętnie podjąłbym się realizacji śledczego dokumentu w tej sprawie.
• Czy trudno było namówić na rozmowę p. Troszczyńskiego, który tyle lat był skazany na milczenie, mówiąc o Katyniu tylko swojej żonie? Czy jest w nim jeszcze dawna trauma?
- Trauma nie jest tu adekwatnym słowem. Jeśli już targają wujkiem jakieś traumatyczne wspomnienia, to bardziej dotyczą one okresu Powstania Warszawskiego czy późniejszego obozu. Wujek był bowiem m.in. świadkiem powstańczej rzezi Woli. A czy trudno było go namówić na rozmowę? Cóż, nie. Po śmierci żony, wyprowadzce dzieci, istnieje wręcz w wujku taka silna potrzeba wygadania się, utrwalenia swojego świadectwa dla potomnych, póki może to zrobić. A ponieważ wujek zna mnie od dzieciaka, wie, że te sprawy mnie naprawdę interesują; tym łatwiej było mu się otworzyć przed kamerą.
• Jak przebiegała praca nad filmem? Wiem, że nie była to wysokobudżetowa produkcja. Nie wolałeś poczekać z takim tematem na debiut pełnometrażowy?
- Prawda jest taka, że wujek ma 91 lat i był to niemal ostatni moment, żeby utrwalić jego historię. Już nie mówiąc nawet o tym, że termin oddania dyplomu na filmówce również nade mną wisiał. Tak naprawdę to o losach wujka, o wydarzeniach, których był świadkiem, można by zrobić serial na kilka sezonów. Zaczynając od historii przedwojennej Woli, a na walkach z upowcami w 45’ kończąc. Tylko, że wkrótce po udzieleniu głównego wywiadu wujek poważnie zachorował i w pewnym momencie bałem się nawet, że nie zdążę pokazać mu ukończonego dzieła. Na szczęście wyszedł z tego, zdążyłem. Ale trzeba też przyznać, że normalny, pełnometrażowy film, to coś, co przekracza w tej chwili moje zdolności finansowe, organizacyjne, ale też i przede wszystkim reżyserskie.
• Głównym celem „Guzików” było sprostowanie pewnej nieścisłości historycznej. Siłą tego filmu, jak sam przyznajesz, nie jest bowiem doskonałość techniczna, a sens, który on przekazuje. Czy uważasz swój cel za osiągnięty?
- To zależy. Spośród osób, które obejrzały film, praktycznie każdy był zaskoczony wersją wydarzeń, którą przedstawiłem. Przyznam nieskromnie, że odkryłem przed widzami nowy aspekt rzeczywistości. Z drugiej jednak strony, grono odbiorców filmu to, szacuję, maksymalnie ok. tysiąca osób. W skali całego kraju to nic, chociaż i tak cieszy mnie każdy głos, który mówi, że dzięki mnie ktoś dowiedział się czegoś ważnego. "
"Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej", kwiecień 2010, nr 4 (111)/2010; tekst nadesłany przez Autora na prośbę majstra.
Marek Klecel
PISARZE ŚCIGANI ZA KATYŃ
Wśród pierwszych Polaków, którzy byli świadkami ekshumacji grobów katyńskich, odkrytych przez Niemców wiosną 1943 roku, znaleźli się także pisarze Ferdynand Goetel i Jan Emil Skiwski z Warszawy oraz Józef Mackiewicz z Wilna. Wzięli oni udział w delegacjach, organizowanych przez Niemców w kwietniu i maju 1943 roku dla polskich rzeczoznawców sądowych, medycznych, przedstawicieli Polskiego Czerwonego Krzyża. To wydarzenie nie tylko wstrząsnęło nimi, co będzie widać w ich rozmaitych relacjach i publikacjach, ale także zaważyło na całym przyszłym życiu Goetla i Mackiewicza. Decydując się na wyjazd do Katynia, nie mogli nawet przewidywać, że odkrywszy prawdę o zbrodni katyńskiej, będą żyli z jej piętnem do końca swoich dni, również na emigracyjnym wygnaniu, na które będą zmuszeni się udać. Ich świadectwo o tym, co widzieli w Katyniu, będzie zwalczane, co było do przewidzenia, przez zwolenników sowieckiego kłamstwa katyńskiego, ale będzie również w pewnym stopniu niewygodne – ze względu na ich osoby – dla tych, którzy głosili tę samą prawdę o zbrodni katyńskiej. Jednym słowem, ich sytuacja wyobrażała także komplikację narastającą w czasie wojny i zaraz po niej wokół prawdy o Katyniu, a także te rozmaite negatywne opinie o tych pisarzach, które trzeba szerzej wyjaśnić, a które pośrednio zaważyły także na opiniach o zbrodni katyńskiej. Ci właśnie świadkowie Katynia, co było paradoksem polskiej historii wojennej, mieli przez pewien czas po wojnie przeciw sobie służby i sądy powojennego państwa komunistycznego w Polsce, ale też tych, którzy znali i swobodnie głosili prawdę o Katyniu, jak to było na emigracji, ale nie chcieli uznać owych pisarzy za wiarygodnych świadków zbrodni, czy ściślej, posłańców złej nowiny z Katynia. Po latach wyraził to celnie i skrótowo Stefan Kisielewski w pytaniu o losy jednego z tych pisarzy, Ferdynanda Goetla, co można odnieść także do Józefa Mackiewicza: "Czyżby Ferdynand Goetel, pierwszy świadek grobów katyńskich, nieodwołalnie wyciągnął zły bilet na wielkiej loterii historii".
Pod okupacją niemiecką szczególnie ostro reagowano na wszelkie próby współpracy z Niemcami. Wyjazd do Katynia na niemieckie zaproszenie również potraktowano negatywnie, tym bardziej że pisarze ci już wcześniej mieli pewne kontakty z Niemcami, co zaliczano już do swego rodzaju kolaboracji. W wypadku Mackiewicza chodziło o publikację trzech artykułów o zagrożeniu sowieckim w wileńskim dzienniku "Goniec Codzienny", wydawanym przez Niemców. To właśnie uznano za kolaborację i konspiracyjny sąd AK wydał na Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony, być może, z powodu jego późniejszego wyjazdu do Katynia i czwartego artykułu w tejże gazecie, czy ściślej, wywiadu, jakiego udzielił pisarz, zdając sprawę z tego, co zobaczył w Katyniu. Ferdynand Goetel był pisarzem bardzo znanym przed wojną, również z powodu burzliwej biografii. Został zesłany jeszcze w czasie I wojny światowej do Turkmenistanu, gdzie zastała go rewolucja bolszewicka, co opisał później w swych książkach. Podjął stamtąd brawurową ucieczkę przez Persję do Indii i okrężną drogą do Europy Zachodniej i Polski. W czasie okupacji niemieckiej w Warszawie podjął jako przedwojenny prezes PEN Clubu próbę tzw. rejestracji literatów w myśl zarządzeń niemieckich, co miało ułatwić praktyczne życie pisarzom pozbawionym często środków do życia, a też stanowić pewne, na co niektórzy liczyli, zabezpieczenie przed represjami. Rejestracji takiej mieli podlegać nie tylko literaci, lecz wszyscy należący do wolnych zawodów. Okoliczności tej sprawy szerzej wyjaśniał pisarz Jerzy Zagórski w powojennym śledztwie w 1945 roku: "Artysta, który nie rejestrował się w swym zawodzie, a nie ukrywał pod cudzym nazwiskiem lub fałszywymi dokumentami, musiałby w zamian rejestrować się w Arbeitsamcie i podlegał tym samym niebezpieczeństwom zagarnięcia do pracy i współpracy, przy czym każdorazowemu wymigiwaniu się od pracy u Niemców towarzyszyło składanie pewnego haraczu pieniężnego urzędnikom. Nic dziwnego, że niektórzy woleli wybrać tańszą legitymację literacką niż droższą Urzędu Pracy, skoro obie miały takie samo znaczenie przy łapankach, a same przez się nie oznaczały aktu współpracy". Akcja ta spotkała się jednak przeważnie z nieprzychylnym nastawieniem środowiska literackiego i zaważyła na krytycznej opinii o Goetlu. On sam nie prowadził jakiejś zorganizowanej akcji, nie namawiał innych do rejestracji. Prócz niego, zarejestrowali się jednak tacy pisarze jak Leopold Staff, Zofia Nałkowska, Kornel Makuszyński, Karol Irzykowski, Adolf Nowaczyński, Tadeusz Breza, Jerzy Zagórski.
Zupełnie inny był przypadek trzeciego z pisarzy Jana Emila Skiwskiego, który przed wojną był znanym publicystą i krytykiem literackim, związanym z prawicowymi kołami sanacyjnymi, często jednak zmieniał poglądy, koneksje i orientacje. W czasie wojny okazał się jednym z nielicznych literatów, którzy całkiem jawnie i otwarcie podjęli współpracę z Niemcami, popierali ich ideowo i politycznie, wspierali ich propagandę, publikowali w ich gazetach i wydawnictwach. Spotykał się z powszechną i zdecydowaną niechęcią całego środowiska literackiego, a zwłaszcza kręgów konspiracji, jednak nie miało to takich skutków, jak w wypadku Mackiewicza. Pod koniec wojny, wobec zwycięstwa zbliżających się Sowietów, głosił w swej publicystyce, w piśmie "Przełom", wydawanym z Feliksem Burdeckim na koszt Niemców, konieczność sojuszu polsko-niemieckiego, gdyż tylko zwycięstwo Niemiec może ocalić Polskę przed sowieckim komunizmem. Razem z Niemcami ewakuował się na Zachód, a stamtąd do Ameryki Południowej, zakończył życie w Wenezueli prawdopodobnie w 1956 roku. Po latach Maria Dąbrowska zanotowała charakterystyczne wspomnienie o Skiwskim w swych Dziennikach powojennych, zapisane w 1946 roku zapewne pod wpływem konfliktów i podjazdów w nowej rzeczywistości wczesnej PRL: "Nie wiem dlaczego w związku z plugawą napaścią na mnie 'Kuźnicy', przypomniała mi się scena, gdy w czasie okupacji w stołówce literackiej na Pierackiego nie podałam publicznie ręki Skiwskiemu. Wzbudziło to konsternację i niemal zgorszenie, gdyż wszyscy literaci, z wyjątkiem zdaje się Millera, nie tylko podawali mu rękę, ale z nim rozmawiali. Ile razy widziałam w tej sytuacji dzisiejszych koryfeuszy reżimu. I Nałkowską, i Brezę, i Kisielewskiego, i Andrzejewskiego, i innych. Skiwski powiedział wówczas do mnie: 'Pani mi się z tego po wojnie wytłumaczy'. Istotnie – ja dziś jestem oskarżana i przyciskana do muru, abym się tłumaczyła. Zdrajca Skiwski nie powiedział tylko, przed kim to wzywają mnie dziś tłumaczyć się".
Niewątpliwie, ani Goetel, ani Mackiewicz nie byli zdrajcami, jednakże cień podejrzeń padał na nich już w czasie wojny, a zaraz po niej zostali oskarżeni o zdradę przez nowe władze – jeszcze nie jawnie komunistyczne – a na śledztwo w ich sprawie wzywana była między innymi także Maria Dąbrowska.
"Prowokacja katyńska"
W czerwcu 1945 roku prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie wydał nakaz aresztowania Ferdynanda Goetla i Jana Emila Skiwskiego oraz kilku innych osób z pierwszej delegacji do Katynia w kwietniu 1943 roku jako podejrzanych o zbrodnię przeciw państwu polskiemu. W ślad za tym poszły listy gończe w prasie krakowskiej z fotografiami Goetla i Skiwskiego. Zarzucano im przestępstwa wojenne w myśl dekretu PKWN z sierpnia 1944 roku, że: "w okresie okupacji niemieckiej idąc na rękę niemieckiej władzy okupacyjnej dopuści[li] się działań na szkodę Państwa Polskiego". Oskarżenie to nie było wcale błahe. Prokurator wzywał do denucjacji Goetla i innych każdego obywatela, który się z nimi zetknie. A dalej "Wszystkie władze cywilne i wojskowe powinny zatrzymać i dostawić poszukiwanego do Prokuratury Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie", jak podają Stanisław M. Jankowski i Ryszard Kotarba w książce Literaci a sprawa katyńska – 1945.
Śledztwo w tej sprawie prowadził prokurator Roman Martini pod specjalnym nadzorem prokuratora Jerzego Sawickiego z Ministerstwa Sprawiedliwości, przy szczególnym zainteresowaniu władz państwowych, szczególnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Oficjalnie było to śledztwo w sprawie kolaboracji z okupantem niemieckim, ale w jego ramach prowadzono również śledztwo w sprawie zbrodni w Katyniu w celu urobienia jej oficjalnej, politycznej wykładni w nowych warunkach historycznych. W lecie 1945 roku przesłuchano ponad 30 osób ze środowiska literackiego, które stykały się z Goetlem i Skiwskim, w tym tak znanych pisarzy, jak Iwaszkiewicz, Dąbrowska, Nałkowska, Parandowski, Miłosz, Andrzejewski, Przyboś, Kisielewski. Mieli oni zeznawać jako świadkowie o postawie i poglądach podejrzanych w czasie wojny, o stosunku do okupanta niemieckiego, decyzji wyjazdu na wizję lokalną do Katynia, a także szerzej wyjaśnić stosunek środowiska literackiego do zbrodni katyńskiej i atmosfery, która wokół niej powstała. Opinia pisarzy była zgodna, co do osoby i postawy Skiwskiego, był on traktowany jako jawny, nie ukrywający swej współpracy z Niemcami, kolaborant i z tego powodu bojkotowany przeważnie w środowisku literackim. Natomiast, co do Goetla, to oceny były różne, ale nikt nie zarzucał mu kolaboracji, co najwyżej pomyłkę polityczną, nierozwagę lub dezorientację, o czym miał świadczyć wyjazd do Katynia. Wypomniano mu również przedwojenną postawę polityczna, broszurę Pod znakiem faszyzmu, która była bardziej manifestem publicystycznym niż politycznym, lecz zaważyła na późniejszej ocenie jego postawy. Goetel odżegnał się od niej po wybuchu wojny, zmienił swe poglądy zwłaszcza pod wpływem doświadczeń okupacyjnych. Znalazła się ona zresztą zaraz na indeksie książek zakazanych przez Niemców, podobnie jak to było później z wszystkimi utworami Goetla w PRL.
W dalszych zeznaniach świadkowie podkreślali jednak jednomyślnie, że zasłużył się jako organizator pomocy, głównie materialnej, dla środowiska literackiego, przez co miewał kontakty z władzami niemieckimi, ale nigdy nie posunął się do współpracy z nimi z naruszeniem polskiego interesu. "Myślę, że udział Goetla w sprawie katyńskiej nie był aktem złej woli – zeznawał Jerzy Andrzejewski. Był błędem, omyłką człowieka, który będąc znakomitym pisarzem, nigdy nie posiadał sensownego instynktu politycznego. Patriotyzm Goetla jest niewątpliwy". Szerzej to najważniejsze wydarzenie w wojennej biografii pisarza opisał w swym zeznaniu Jerzy Zagórski: "W Katyniu, w odkopanych mogiłach rozpoznał niezbicie zwłoki oficerów polskich – więc część niemieckiego oskarżenia opierała się na prawdzie. O tym, że to są rzeczywiście oficerowie polscy, opowiadał potem w Warszawie, gdy chodziły jeszcze rozmaite na ten temat wersje, podtrzymywane zwłaszcza przez rodziny obdukowanych, które nie chciały wierzyć w swą tragedię. Natomiast, co do tego kiedy, a więc przez kogo, zostali zamordowani – Goetel, podkreślając swą niefachowość – zdań wyraźnych nie wypowiadał, ciekawym mówił, że niech biegłych i lekarzy pytają. Jest rzeczą oczywistą, że wówczas pod terrorem okupacji niemieckiej oświadczenie wyraźne, że tego dokonali Niemcy, równałoby się – zwłaszcza dla śledzonego Goetla – wyrokowi śmierci". Trzeba podkreślić, że Zagórski mówił to w 1945 roku, zdradzając niejako, że wersja o niemieckim sprawstwie była wtedy w jego środowisku chętniej przyjmowana. W roku 1943 roku Goetel znalazł się w swego rodzaju pułapce, nie mógł otwarcie powiedzieć o sowieckiej zbrodni, do czego był już bardziej przekonany, bo byłby posądzany o współpracę z niemiecką propagandą. Wybierał uniki lub milczenie. "Po powrocie z Katynia – mówi dalej Zagórski – Goetel nie dał się wykorzystać przez gadzinową prasę, artykułu nie napisał, wywiadu nie udzielił. Natomiast złożył pisemne oświadczenie w Polskim Czerwonym Krzyżu, z którego to oświadczenia wynikało, że istotnie dane niemieckie co do ilości trupów i tego, kto tam leży, są zbieżne z prawdą. Natomiast w oświadczeniu tym celowo nie sformułował, kogo winniśmy obwiniać o mord, jak również zaznaczył, że więcej żadnych oświadczeń ani w prasie, ani wobec czynników publicznych nie uczyni. Uważał, że tym oświadczeniem należycie odczepi się od dalszych prób niemieckich wykorzystania jego osoby do swej propagandy. (...) Należy zaznaczyć, że godne i oględne zachowanie się Goetla po sprawie katyńskiej, było powodem odzyskania przezeń części popularności w społeczeństwie, które umiało Goetla odróżnić od Skiwskiego, mimo że Niemcy próbowali zaprząc ich jak mogli do wspólnego dyszla. Goetel do współpracy z okupantem wciągnąć się nie dał". Podobnie, choć oględniej z racji ograniczonych kontaktów z Goetlem, zeznawali Dąbrowska, Miłosz, Kisielewski.
W poszukiwaniu "kompromatów"
Jeszcze w czasie przesłuchań świadków odbył się w końcu sierpnia 1945 roku zjazd Związku Literatów, na którym potępiono Skiwskiego i kilka innych osób ze środowiska literackiego, między innymi niesłusznie Stanisława Wasylewskiego, za kolaborację z okupantem niemieckim, odłożono natomiast sprawę Goetla na później na skutek mylnej informacji Jana Kotta, że będzie miał on osobny proces sądowy i należy poczekać na wyrok. Co ważne, bardziej krytyczne sądy o Goetlu wydawali pisarze, którzy jawnie i chętnie współpracowali w zorganizowany sposób z okupantem sowieckim od 1939 do połowy 1941 roku we Lwowie, prócz Kotta tacy, jak Rudnicki, Przyboś, Frühling. Publikowali oni razem z całą grupą pisarzy, takich jak Ważyk, Lec, Pasternak, Jastrun, nazwanych przez ich kolegę Wata "polskimi pisarzami sowieckimi", w "Czerwonym Sztandarze" i w moskiewskich "Nowych Widnokręgach", należeli do sowieckiego związku pisarzy Ukrainy, co razem wziąwszy zapewniało im niezłą pozycję i dobre warunki życiowe. Mieli zapatrywania wyraźnie komunistyczne i prosowieckie, z góry byli też skłonni uznać sprawę Katynia za prowokację niemiecką. Często opierali się na plotkach, dezinformacji, przekłamaniu. Adolf Rudnicki podaje w swym zeznaniu wiadomości całkiem nieprawdziwe: "Wiem od Łaszowskiego, że Goetel nie był poinformowany co do zasięgu sprawy katyńskiej w momencie wyjazdu do Katynia. Dopiero na miejscu podstawiono mu mikrofon, a jego przemówienie nagrano na płyty". W Katyniu Goetel powiedział tylko kilka słów, wzywając polską delegację do oddania hołdu pomordowanym. Dalej Rudnicki twierdził, że "społeczeństwo warszawskie uległo całkowicie propagandzie hitlerowskiej. Stopniowo jednak wiele z osób wymienianych na listach ofiar katyńskich dawało znaki życia. Społeczeństwo nabrało przekonania, że zostało wprowadzone w błąd przez propagandę niemiecką". Jak pokazują inne zeznania, było często odwrotnie, na początku raczej nie dowierzano propagandzie niemieckiej. Pogłoski takie, bliżej nie potwierdzone, były później wykorzystywane w akcjach dezinformacji o Katyniu, prowadzonych przez UB. Literaci tej orientacji nie wyobrażali sobie, że mógł to zrobić ktoś inny niż Niemcy, nie dopuszczali myśli, że sprawcami zbrodni byli Sowieci. Jacek Frühling stwierdzał w swym zeznaniu: "Posłuch, który został dany łajdackiej wersji niemieckiej o Katyniu, zarówno przez generała Sikorskiego, jak przez Nowakowskiego i jemu podobnych [chodzi o artykuł Castrum doloris Zygmunta Nowakowskiego w londyńskich "Wiadomościach Polskich"], przyniósł Polsce ogromne szkody na odcinku czysto politycznym przez fakt zerwania paktu Stalin–Sikorski. Setki, tysiące ludzi poniosło z tego powodu śmierć. Ponieważ propaganda niemiecka potrafiła rozdmuchać sprawę katyńską, jako wołającą o pomstę do nieba zbrodnię żydo-komuny. W rezultacie tej propagandy szereg Polaków i Żydów, którzy od czasów enuncjacji Sikorskiego do chwili ogłoszenia sprawozdania polskiej komisji katyńskiej ukrywali się przed Niemcami, został wydany agentom gestapo. Wytworzyli bowiem Niemcy atmosferę, że lewicowcy i Żydzi to bezpośredni sprawcy wymordowania kilkunastu tysięcy oficerów polskich. (...) Niezależnie od żniwa śmierci, które zebrali Niemcy pod wpływem propagandy katyńskiej, stwierdzam z całą stanowczością, że propaganda ta, prowadzona z niesłychanym rozmachem i nakładem kosztów, rozpaliła do białego nastroje antylewicowe i antyradzieckie". Tacy świadkowie wierzyli w 1945 roku całkowicie w propagandę sowiecką, uważając ją za niepodważalną prawdę. Spotykali się na pewno z odmiennymi opiniami o zbrodni katyńskiej, lecz odrzucali je, nie mogąc wyobrazić sobie, że są czymś innym niż propagandą wroga.
W zeznaniach pisarzy z 1945 roku szczególnie ważny i interesujący był opis zachowań i nastrojów polskiego społeczeństwa po ujawnieniu przez Niemców zbrodni katyńskiej. Były one, według świadków, niejednoznaczne, a nawet sprzeczne ze sobą, zmieniały się w czasie trwania wojny, a zwłaszcza po jej zakończeniu. To zrozumiałe. Najpierw nie wierzono na ogół w wersję niemiecką, bo traktowano ją jako propagandę antysowiecką w wojnie przeciw Rosji. Podejrzewano, że odkrycie grobów katyńskich to jeszcze jeden podstęp niemiecki, a Niemcy, jak pokazali, są zdolni do wszelkich zbrodni. Później takie nastawienie zaczęło się zmieniać, zwłaszcza po komunikatach Rządu w Londynie zaczęto przyjmować wersję niemiecką. Najkrócej ujął to Miłosz w swoim zeznaniu: "Stosunek polskiego społeczeństwa do 'sprawy katyńskiej' da się podzielić na etapy: 1. ogólna nieufność i wietrzenie niemieckiej prowokacji, 2. okres sporów i niepewności, 3. ustalenie się przeważającej opinii, że jest to prawda". Szczególnie znaczące może być zeznanie Leona Kruczkowskiego, pisarza o poglądach zdecydowanie lewicowych, jeśli nie komunistycznych, zasłużonego później pisarza PRL, który całą wojnę przeżył w niemieckim oflagu Gross Born. Trzeba podkreślić, że przeżył, a więc nie zginął jak oficerowie w Katyniu. "Mogę mówić – zeznawał w śledztwie – jedynie o obserwacjach poczynionych w obozie oficerów-jeńców, w którym przebywałem. Obserwacje te prowadziły do wniosku, że w wymienionym środowisku (około 2000 oficerów) prowokacja 'katyńska' w znacznej mierze – niestety – spełniła nadzieje pokładane w niej przez Goebbelsa. Do marca 1943 w środowisku tym wyraźnie rysowały się – w masie – sympatie do Związku Radzieckiego i Armii Czerwonej, punkt szczytowy osiągnęły one w okresie Stalingradu. 'Katyń' przyniósł w tym względzie radykalną zmianę. Wersja niemiecka znalazła niemal powszechną wiarę, przyjęto ją bez zastrzeżeń jako prawdziwą. Nieliczni tylko odważyli się wystąpić wobec niej krytycznie, bądź to podnosząc wątpliwości, bądź też zdecydowanie odrzucając tezę propagandy niemieckiej". Kruczkowski potwierdza więc, zapewne miarodajnie, że w zamkniętym środowisku wyższych dowódców wojskowych przyjęto dość szybko wersję niemiecką, mimo uzasadnionych uprzedzeń do Niemców, a wbrew wcześniejszym sympatiom do Sowietów i wbrew krytycznym opiniom nielicznych, do których Kruczkowski sam się niewątpliwie zaliczył.
Uwikłanie opinii publicznej, a też i konspiracyjnej, w czasie wojny między wrogimi propagandami dwóch okupantów było nieuniknione, i zmieniało się z wypadkami wojennymi, a zwłaszcza z zakończeniem wojny. Wcześniej jednak coraz powszechniejsza była już opinia, że propaganda niemiecka nie była fałszywa, że zbliżający właśnie się do Warszawy Sowieci mogli wcześniej, już na początku wojny dokonać tej zbrodni. Co ciekawe, pisarze zeznający w 1945 roku, kilka miesięcy po wojnie, nie tylko ci o skłonnościach komunistycznych, coraz częściej przyjmują jednak, że była to zbrodnia niemiecka. Trudno podejrzewać, że był to już przejaw późniejszego koniunkturalizmu politycznego tego środowiska, który objawił się najpełniej w czasach socrealizmu końca lat 40. Wtedy nie wiadomo jednak było, jak potoczą się losy kraju, chociaż po moskiewskim procesie porwanych przywódców Polski Podziemnej można było spodziewać się raczej gorszego niż lepszego. W każdym razie z zakończeniem wojny zaczęła przeważać w zorganizowanym środowisku tzw. intelektualnym, w atmosferze niejasności, niedomówień czy przemilczeń, opinia w coraz większym stopniu zgodna z linią sowiecką, w przeciwieństwie do opinii powszechniejszej o sowieckim sprawstwie zbrodni katyńskiej, co było wsparte opiniami z środowisk polskich na Zachodzie, choć nie przez aliantów, przemilczających również tę sprawę. Gdyby śledztwo i proces odbyły się kilka lat później, Ferdynand Goetel, podobnie jak jego kolega po piórze Józef Mackiewicz z Wilna, zostaliby skazani, jeśli nie straceni jako zdrajcy. W 1945 roku Goetel został jeszcze obroniony przez kolegów pisarzy, a nawet wystawili mu oni dobre świadectwo. Nie znaleziono w śledztwie wystarczających dowodów jego winy, wypowiedzi wprost o sowieckich sprawcach, wywiadów i publikacji w prasie gadzinowej, których rozsądnie unikał. Proces wtedy nie miał więc odpowiednich podstaw, śledztwo przerwano jeszcze z innych powodów. Prokurator Roman Martini został nagle zamordowany na początku 1946 roku. Okoliczności jego śmierci pozostały niejasne do dziś, są poszlaki, że chciał się wycofać ze śledztwa, zapewne nie przekonany co do sprawstwa zbrodni. Historycy skłaniają się do opinii, że zginął raczej z powodu porachunków osobistych, w które była zamieszana młoda kobieta, co nie jest jednak wcale oczywiste.
Całe śledztwo i dalszy proces – który jednak obył się mimo nieobecności Goetla i Skiwskiego, a w którym skazano na wieloletnie więzienia kilka innych osób, które znalazły się dość przypadkowo w Katyniu w 1943 roku – miał zapewne inne jeszcze, bardziej dalekosiężne cele, był obliczony na większe korzyści polityczne. Mógł być częścią większej operacji kompromitującej wszystkich świadków Katynia, forsowania sowieckiej wersji wydarzeń, czyli utrwalania kłamstwa katyńskiego w powszechnej świadomości społecznej, w konsekwencji stworzenie nowej, fałszywej wersji historii wojennej, nowej historii Polski. Posługiwano się w tym celu metodami fałszerstwa, manipulacji, konfabulacji, plotki, fabrykowania nowych wersji i mylnych tropów wydarzeń. W piśmie MBP z połowy 1945 roku, podpisanym przez dyrektora Departamentu I płk. Romkowskiego, a skierowanym do wszystkich jednostek UB w kraju, można przeczytać: "W związku z prowokacją Katyńską Niemcy ogłaszali w prasie niemieckiej i polskiej nazwiska rzekomo zamordowanych z rozkazu Władz Radzieckich oficerów polskich. Na liście ofiar znaleźli się ludzie, co do których wiadomo, że zginęli w więzieniach lub obozach koncentracyjnych niemieckich, albo też żyją w kraju lub zagranicą. Wszystkie przebywające na Waszym terenie osoby, mające w tej sprawie jakiekolwiek wiadomości pośrednie i bezpośrednie i mogące złożyć oświadczenie na powyższe okoliczności, proszę odnaleźć i przesłuchać, a uzyskany w ten sposób materiał przesłać nam wraz z dokładnymi adresami (...)". Podawano tu jako prawdę fałsz o listach katyńskich, o rzekomo niemieckich ofiarach Katynia, o rzekomo ocalałych z Katynia. Poszukiwano świadków, którzy mieli, może nie bez presji, zaprzeczyć niemieckiej wersji wydarzeń, a poprzeć sowiecką. Wszystko to miało prowadzić do stworzenia całościowej i obowiązującej w PRL wersji wydarzeń w Katyniu, udowodnionej naukowo, procesowo i sądowo jako panująca lex sovietica, a w końcu jako ostateczna prawda historyczna.
Kiedy rozesłano listy gończe za Goetlem i Skiwskim, a także za doktorem Marianem Wodzińskim, specjalistą medycyny sadowej, który był obecny przy ekshumacjach w Katyniu, gdy odbywały się przesłuchania pisarzy w ich sprawie, Goetel ukrywał się w Krakowie, między innymi w jednym z klasztorów, a później w Warszawie. "Myśl o ucieczce z Polski – pisał później we wspomnieniach Czasy wojny – powziąłem w jesieni 1945 roku, tj. już w parę miesięcy po rozpisaniu za mną listu gończego Nr 1. List ów nie spłoszył mnie bynajmniej, powodem zaś tego był pobyt mój w Katyniu i moje stanowisko w sprawie katyńskiej. Pościg na tak zawodnej dla prokuratury podstawie nie powinien był być dokuczliwy. I nie był. Wiadomości żadnych o bezpośrednim poszukiwaniu mnie w Krakowie czy Warszawie nie miałem". A jednak zdecydował się wyjechać. W końcu 1945 roku przekroczył nie bez perypetii, na fikcyjnych papierach, granicę i wkrótce znalazł się we Włoszech na szlaku emigracyjnym, który prowadził do Francji i Anglii. W kraju toczyło się nadal postępowanie w jego sprawie, w procesie z 1949 roku skazano kolejnych oskarżonych, jeszcze w 1958 roku, jak zaświadczają dokumenty, poszukiwano Skiwskiego i Burdeckiego.
W 1945 roku prokurator Martini nie zdążył przesłuchać nie mniej groźnego niż Goetel podejrzanego, jakim był niewątpliwie Józef Mackiewicz. Przeoczono ważnego świadka, który byłby nawet lepszym oskarżonym niż Goetel. System komunistyczny nie był, mimo wszystko, doskonały. Być może, wiadomości o nim z Wilna docierały wolniej przez wojenne fronty do Warszawy czy Krakowa. Jako mieszkaniec Wileńszczyzny, który przeżył pięć okupacji swojego miasta, doskonale wiedział, co nastąpi po sowieckim zwycięstwie. Nie czekając na wkroczenie Armii Czerwonej, już w połowie 1944 roku ewakuował się do Warszawy, gdzie złożył raporty władzom AK o sowieckim zagrożeniu, z czego w centralnej Polsce pod okupacją tylko niemiecką nie zdawano sobie w pełni sprawy. Przed wybuchem Powstania wyjechał do Krakowa, gdzie próbował jeszcze przekonywać do akcji antysowieckiej, a na początku 1945 roku, tuż przed wkroczeniem do Krakowa Armii Czerwonej opuszcza ostatecznie kraj. Człowiek z wyrokiem śmierci za kolaborację z Niemcami, świadek z Katynia, wcześniej czy później byłby ścigany i postawiony przed komunistycznym sądem. Ale i na emigracji, jak się okazało, jego wiarygodność była, podobnie jak w przypadku Goetla, połowiczna, również ich świadectwo katyńskie przyjmowano nie bez zastrzeżeń, ponieważ ciążył na nich zarzut kolaboracji.
Zamordowani wymagają prawdy
Józef Mackiewicz znalazł się w Katyniu w jednej z późniejszych polskich delegacji w maju 1943 roku. Zdał z tego sprawozdanie w wywiadzie pt. Widziałem na własne oczy dla gazety "Goniec Codzienny", wydawanej przez Niemców. Wskazywał w nim wyraźnie, bez niedomówień i dwuznaczności, że sprawcami zbrodni są Sowieci. Na pytanie: "czy istnieje jakakolwiek wątpliwość, że zamordowani zostali nie przez bolszewików?" odpowiedział: "Nie. Ja osobiście nie mam najmniejszej wątpliwości, żadnej absolutnie wątpliwości, że zamordowani zostali właśnie przez bolszewików. Przekonałem się naocznie na miejscu zbrodni z Katyniu". I dalej szczegółowo opisuje ekshumacje, przy których był, zbiory pamiątek i dokumentów, które zgromadzono. Przy kolejnych zwłokach, które wydobyto, "kartka pocztowa doskonale zachowana. Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 14 I 1940 r. W bocznej kieszeni 'Głos Radziecki' z dnia 29 marca 1940 roku. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: 'Towarzysze. Idziemy ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę ... Towarzysz Stalin ... no itd.'" Daty sowieckich gazet zdradzały wyraźnie czas i sprawców zbrodni.
W czasie, gdy prowadzono śledztwo w Krakowie w lecie 1945 roku przeciw Goetlowi i innym, Mackiewicz kończył właśnie we Włoszech pracę nad dokumentalną książką o Katyniu. Przygotowywał ją na zlecenie polskich władz wojskowych, które chciały mieć raport o zbrodni katyńskiej. Książka ukazała się z przedmową generała Andersa, przetłumaczono ją wkrótce na kilka języków, stała się więc oficjalnym stanowiskiem polskich władz na Zachodzie. Kiedy toczył się jeszcze proces krakowski i zapadły wyroki za kolaborację przeciw innym świadkom z Katynia w 1949 roku, Mackiewicz opublikował swą drugą książkę o Katyniu, napisaną bardziej przystępnie i publicystycznie, z myślą o szerszym czytelniku, wydaną od razu po angielsku pt. The Katyń Wood Murders. Sprawa zbrodni katyńskiej nie przestała być stałym tematem jego twórczości, tej zwłaszcza publicystycznej, gdy spotykał się z innymi przejawami niechęci czy oporu wobec ujawniania prawdy o Katyniu. Rządy zachodnie nie chciały bowiem na początku kwestionować oficjalnego stanowiska w tej sprawie swego sowieckiego sprzymierzeńca w wojennym zwycięstwie nad Niemcami. Zmieniło się to dopiero w czasie "zimnej wojny" na przełomie lat 40. i 50., gdy dotarło do szerszej opinii publicznej Zachodu, że Europa Wschodnia znalazła się pod panowaniem Związku Sowieckiego.
Goetel, podobnie jak Mackiewicz rok wcześniej, trafił na Zachód emigracyjnym szlakiem przez Włochy do Londynu. Mimo rozlicznych świadectw o Katyniu i dowodach lojalności emigracyjnej nadal ciążył na nich zarzut kolaboracji z okupantem niemieckim również w środowiskach emigracyjnych, zwłaszcza wojskowych. Za Mackiewiczem szedł wyrok śmierci wydany przez władze podziemne w kraju, przejęty chętnie przez władze komunistyczne, przekazany dalej, przedostał się również na Zachód. Za Goetlem szło podejrzenie o kolaborację. Obydwaj pisarze nie mogli się oczyścić z tych podejrzeń, choć powinny ich uwiarygodnić zarzuty władz komunistycznych o ich kłamstwie katyńskim na rzecz Niemców. Jednym słowem, zarzut kolaboracji, tak niekonsekwentnie szafowany zwłaszcza w porównaniu z współpracownikami sowieckimi, okazywał się bardziej ważki niż świadectwo katyńskie. Zarówno Goetel, jak i Mackiewicz byli na tę okoliczność przesłuchiwani przez emigracyjne czynniki wojskowe, Mackiewicz stanął we Włoszech przed sądem koleżeńskim, by oczyścić się z zarzutów kolaboracji, co w pełni jednak nie nastąpiło, Goetel interweniował u samego generała Andersa. Na początku, zaraz po wojnie dla części emigracji pozostali osobami niepewnymi, z wątpliwą, niedostatecznie wyjaśnioną przeszłością. Później ta krytyczna opinia dotyczyła głównie Mackiewicza. Jego zdecydowana postawa polityczna i bezkompromisowe poglądy w wielu sprawach, przysparzały mu przeciwników także na emigracji. Mackiewicz miał ich wielu nawet wśród ważnych postaci emigracji, by wspomnieć tylko o Stefanie Korbońskim czy Janie Nowaku Jeziorańskim.
Ostatni świadkowie Katynia
Dla Goetla i Mackiewicza sprawa Katynia nigdy się nie skończyła. Łączy ich już nie tyle poszukiwanie oczywistej dla nich prawdy o zbrodni katyńskiej, co propagowanie jej na nieprzekonanym do niej Zachodzie w swych licznych publikacjach i wystąpieniach. W roku 1952 stają kolejno przed Komisją Kongresu amerykańskiego, by złożyć świadectwo o zbrodni katyńskiej, co niewątpliwie wpłynie na przełom w jej traktowaniu na Zachodzie. Ale sprawa Katynia nie skończy się dla nich przede wszystkim dlatego, że sowieckie kłamstwo zapanowało oficjalnie w komunistycznej Polsce.
Losy tych pisarzy splatają się niejako za sprawą Katynia, ale stykają się też zaskakująco w pierwszymi rosyjskimi świadkami zbrodni katyńskiej. Jeszcze we Włoszech w 1946 roku Goetel spotyka przypadkowo Iwana Kriwoziercewa, w którym rozpoznaje Rosjanina obecnego przy ekshumacjach w kwietniu 1943 roku. Z jego opowieści, którą zapisał we wspomnieniach Czasy wojny, wynika, że był on jednym z tych pierwszych Rosjan, obok Kisielowa, wskazującego miejsce pochówków, który zawiadomił Niemców o egzekucjach w Katyniu. Po ich odwrocie uciekł na Zachód, tam jednak znalazł się w nowym niebezpieczeństwie, gdy próbował zawiadomić Amerykanów o sowieckiej zbrodni w Katyniu, ci zaś chcieli go przekazać w ręce Sowietów. Uciekał dalej, z Niemiec do Włoch, a później do Anglii. Jak wynika z relacji Goetla, mógł przewidywać, że świadectwo z Katynia nie zostanie mu zapomniane. "Musiałem zadać sobie wiele trudu – pisze Goetel – aby przetrzymać wybuchy sarkazmu i gniewu, którymi raz po raz zaskakiwał mnie Kriwoziercew, niezmiernie zapamiętały w poczuciu krzywdy, pierwszej, która dotknęła jego rodzinę, jak i tej drugiej, publicznej, która zdaniem jego obchodzić musiała cały świat. Nie mógł zrozumieć, dlaczego my, Polacy nie wytaczamy sprawy Katynia przed forum świata, nie wołamy na alarm, nie umieliśmy przedstawić jej na procesie norymberskim. Na niektórych ludzi, którzy się z nim stykali, robił wrażenie człowieka nienormalnego. I był nim niezawodnie, jak nienormalny jest dziś człowiek, który spraw moralnych chce dochodzić na prostej drodze". Kriwoziercew nie wiedział wtedy, że sowieckie kłamstwo katyńskie staje się wtedy oficjalnym stanowiskiem Polski, także w Trybunale Norymberskim, Polski, która niby nie jest jeszcze krajem komunistycznym.
Rok później Kriwoziercew zginął w Anglii w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach, popełnił rzekomo samobójstwo, znaleziono go powieszonego na drzewie. Goetel, nie znając dokładnie daty jego śmierci, napisał w londyńskich "Wiadomościach" w 1951 roku: "Przed dwoma laty zmarł. Autentycznej wersji tego zgonu nie można ustalić. (...) Sądzę, że ów dalszy ciąg Katynia nie powinien być zlekceważony. Stanowi on ostrzeżenie nie tylko dla ludzi związanych ze sprawą Katynia pośrednio czy bezpośrednio. Jest przestrogą dla całego świata. Jest próbą posiania lęku i zdławienia każdego człowieka, który przezwycięża zmowę milczenia. Jest świadectwem, że ręka skrytobójcza i kierująca nią wola działa nieprzerwanie". Również Mackiewicz opisywał szczegółowo postać i losy Kriwoziercewa w swej książce Mordercy z Lasu Katyńskiego. Po artykule Goetla poszedł dalej tym tropem, by wyjaśnić sprawę śmierci najważniejszego świadka Katynia. Po swego rodzaju dziennikarskim śledztwie i interwencjach u władz angielskich, którym zwracał uwagę, "że tylko Sowietom i ich agentom zależeć może na unieszkodliwieniu tego świadka", otrzymał tylko oficjalny komunikat o jego samobójczej śmierci przez powieszenie 30 października 1947 roku w Sommerset. "Tyle – pisze Mackiewicz w "Wiadomościach" z 1952 roku – o najważniejszym świadku największej zbrodni wojennej".
Długie dzieje kłamstwa katyńskiego
Osobną kwestią jest sowiecka polityka historyczna, której jednym z większych dokonań jest sfabrykowanie gigantycznego fałszerstwa katyńskiego, które miało jako ostateczna prawda obowiązywać po wsze czasy i faktycznie przetrwało komunizm w Rosji. Panuje tam do dziś z krótką przerwą, jelcynowską pieriedyszką, jakby powiedzieli Rosjanie, kiedy to nastąpił jednorazowy wyciek, by tak rzec, jakim był dokument z rozkazem rozstrzelania polskich oficerów, podpisany przez Stalina, który przekazano polskim władzom w 1992 roku.
Trzeba pamiętać, że już w pół roku po odkryciu grobów katyńskich przez Niemców wiosną 1943 roku, po komisyjnych ekshumacjach z udziałem Polskiego Czerwonego Krzyża, po rejestracji zwłok i utworzeniu nowych zbiorowych mogił, tereny te zajęli znowu Sowieci i rozpoczęli zacieranie wszelkich śladów po ujawnionej zbrodni. Zniszczyli w dużej części nowy cmentarz katyński tak, by nie dało się już ustalić sprawstwa zbrodni. Najlepszym jednak sposobem zatarcia prawdy miało być oskarżenie Niemców o dokonanie tej zbrodni. W 1944 roku powołano własną tzw. komisję Burdenki, która miała stwierdzić i udowodnić niemieckie sprawstwo. Na tym opierała się odtąd sowiecka propaganda katyńska, która przekonywała Zachód, ale też własne społeczeństwo i cały tzw. obóz socjalistyczny, że to jeszcze jedna z niezliczonych niemieckich zbrodni. Dla Zachodu była to na początku całkiem wiarygodna wersja wydarzeń w Katyniu, wersja sprzymierzeńców przeciw niedawnemu wspólnemu wrogowi.
Dla Goetla, a zwłaszcza dla Mackiewicza, który przeżył go o ćwierć wieku, demaskacja sowieckiego kłamstwa katyńskiego, była od czasu wystąpienia przed Komisją Senatu USA, jednym z głównych celów i wątków ich publicystycznej działalności. Liczne artykuły, które Mackiewicz publikował na ten temat przez następnych 30 lat mogłyby się złożyć na jego trzecią książkę o Katyniu. Po drugiej książce The Katyń Wood Murders wydanej w 1951 roku i przełożonej na dziesięć języków, ponad trzydzieści czasopism anglojęzycznych zamieściło artykuły i recenzje na jej temat, przyjmując prawie bez wyjątku punkt widzenia autora. Książka Mackiewicza przyczyniła się w dużym stopniu do zmiany nastawienia Zachodu do zbrodni katyńskiej. Co zastanawiające, ta zasadnicza w twórczości Mackiewicza książka została dopiero teraz wydana przez wydawnictwo "Kontra" w Londynie, należącego do Niny Karsov-Szechter. Jest ona jedyną właścicielką praw autorskich po pisarzu i tylko ona decyduje o wydawaniu i rozpowszechnianiu całej twórczości Mackiewicza.
Nie ma bardziej zasłużonego dla sprawy odkłamywania katyńskiego kłamstwa pisarza czy publicysty od Józefa Mackiewicza. Mimo to, był stale podejrzany, na emigracji jako kolaborant niemiecki, w PRL, jako świadek Katynia, był naczelnym antykomunistą i wrogiem narodu polskiego, teraz często na przemian wydaje się jednym i drugim. Znalazł się niejako w klinczu tych dwóch, wysuwanych na przemian oskarżeń, zarzutów, podejrzeń. Zasłużony dla prawdy o Katyniu, demaskator komunizmu, ale... Zawsze pojawia się w tle dwuznaczność i podejrzenie: dobrze, ale kolaborant, słusznie, ale antykomunista. Ta opinia ciągnie się za Mackiewiczem i poza rok 1989. Zdołała stłumić, osłabić, ograniczyć zainteresowanie jego twórczością, świadectwem, przesłaniem historycznym, a i politycznym.
Ferdynand Goetel został zrehabilitowany w 1989 roku. Polski Pen Club wydał oświadczenie, że Goetel "działał za wiedzą i aprobatą Władz Rzeczpospolitej Polskiej, udzielając czynnego wsparcia władzom konspiracyjnym. (...) Zarząd PEN Clubu stwierdza bezpodstawność zarzutów wobec osoby i działalności Ferdynanda Goetla oraz domaga się, aby jego postać i dzieło przywrócone zostały społeczeństwu". Józef Mackiewicz nie doczekał, o ile wiem, takiej rehabilitacji. Przeciwnie, nadal w duchu PRL pomawiano go, jeśli już nie o kłamstwo katyńskie przeciw Związkowi Radzieckiemu, to to, że jest "zoologicznym antykomunistą" albo kolaborantem niemieckim. Piętno kolaboracji nie zostało z niego zdjęte, tak jak nie zostało przydane "polskim pisarzom sowieckim" ze Lwowa, którzy zasłużyli się po wojnie w oficjalnej kolaboracji na rzecz Polski Ludowej, w budowie komunizmu i socrealizmu, w ideologicznej przemianie kraju w "ojczyznę sowiecką", w propagowanie lub przystosowanie do kłamstwa o Katyniu. Piętno Katynia i zarazem kolaboracji naznacza Mackiewicza do dziś, tak jak do dziś nie została rozliczona zbrodnia katyńska ani komunizm Polski Ludowej.
Katyń czy Chatyń?
Na koniec, jako bardzo aktualne memento na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej warto przypomnieć pewną manipulację sowiecką z lat 70., którą opisał Mackiewicz w artykule Za pomocą triku zasłonić masakrę katyńską. Kiedy prezydent Nixon odwiedził Związek Radziecki w 1974 roku, pokazano mu monumentalny Pomnik Bohaterów w miejscowości Chatyń koło Mińska na Białorusi, zbudowany na pamiątkę wymordowanej tam przez Niemców ludności w czasie wojny. W sprawozdaniach prasowych z tej wizyty, w językowej transkrypcji angielskiej lub niemieckiej nazwa Chatyń zmieniła się na zapis Khatyn, a nawet Katyn. Ta subtelna podmiana geograficzno-językowa o skutkach przewidzianych niewątpliwie przez Rosjan, pozwala im znów stawiać pytanie, kto jest winny zbrodni w Katyniu. I czy rzeczywiście w Katyniu?
Literatura:
Ferdynand Goetel, Czasy wojny, opracowanie Marek Gałęzowski, F. Goetel w czasach wojny, Kraków 2005;
Ferdynand Goetel, Pisma polityczne, wybór wstęp i opracowanie Maciej Urbanowski, Kraków 2006;
Józef Mackiewicz, Katyń. Zbrodnia bez sądu i kary, zebrał i opracował Jacek Trznadel, Warszawa 1997;
Marek Gałęzowski, Wierni Polsce. Ludzie konspiracji piłsudczykowskiej 1939-1947, Warszawa 2005, biogram F. Goetla;
Stanisław M. Jankowski, Ryszard Kotarba, Literaci a sprawa katyńska – 1945, Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2003;
Włodzimierz Bolecki, Ptasznik z Wilna. O Józefie Mackiewiczu, Kraków 2007;
Grzegorz Eberhardt, Pisarz dla dorosłych. Opowieść o Józefie Mackiewiczu, Wrocław 2008.
Fragment artykułu Ferdynanda Goetla Katyń z pisma "Nurt" (marzec-kwiecień 1944), wydawanego przez F. Goetla i Wilama Horzycę w 1943 i 1944 roku:
[W styczniu 1944 roku zakończyła się sowiecka ekshumacja grobów katyńskich, przeprowadzona przez tzw. komisję Burdenki, która miała upozorować niemieckie sprawstwo tej zbrodni. Po niej nastąpił uroczysty pogrzeb szczątków ofiar, msza święta i defilada wojskowa.]
"Pod niektórymi względami rosjanie zdystansowali niemców [tak w oryginale], urządziwszy przed mogiłami defiladę czerwonych wojsk i wystawiwszy honorowy posterunek. Pod innymi nie dociągnęli, zaniechawszy dopuszczenia do grobów przedstawicieli już nie Polski, ale chociażby niezainteresowanych narodów. Jest coś niewymownie potwornego w sarabandzie, wyprawianej przez Niemcy i Rosję nad grobami wymordowanych najhaniebniej Polaków. Z naszej strony możemy powiedzieć tylko jedno: chcemy wiedzieć prawdę o Katyniu. Mamy głębokie przekonanie, że prawda ta jest wiadoma rządowi rosyjskiemu w całej rozciągłości i ze wszystkimi szczegółami. Dopóki nie zostanie wyksztuszona i podana do wiadomości naszej i całego świata w sposób przekonywający, musimy uważać defilady, mowy, nabożeństwa i warty za naszą obelgę, wyrządzoną nie tylko naszej godności, ale naszemu rozumowi, naszemu sumieniu, naszej duszy.[...]
Spór polsko-sowiecki nie jest sporem o granice. Nie jest sporem o taki czy inny skład rządu. Jest czymś więcej. O pojmowanie człowieka i świata. Polaków poległych w Katyniu będziemy uważać i uważamy za najlepszych synów Polski. Kiedy jednak słyszymy, że Rosja na równi z Niemcami, nazywa ich 'bohaterami', stygnie nam krew w żyłach i pytamy: kto ich w takim razie zamordował, bo przecież nie popełnili samobójstwa [...]"
Fragment artykułu Józefa Mackiewicza Sowiety – państwem doskonałej zbrodni, "Ostatnie wiadomości", Dodatek tygodniowy 16/1958, Mannheim:
"Ktoś z boku mógłby powiedzieć: czy to takie ważne? Przecież bolszewicy w ciągu 40 lat panowania wymordowali miliony. Dziesięć tysięcy mniej – więcej, cóż za różnica... Kropla w morzu przelanej krwi. – Niewątpliwie jest trochę racji w tym ponurym rozumowaniu. Z drugiej jednak strony ta zbrodnia w jej całości może służyć za najbardziej lapidarny przykład systemu, w którym największym przestępcą jest – samo państwo. I właśnie ta rzecz przesądza o 'wzorcowym' charakterze zbrodni katyńskiej, a nie ilość wymordowanych, czy ich narodowość. Ci ludzie nie zostali zabici ani w wojnie zewnętrznej, ani domowej, nie zginęli w warunkach wywołanych głodem lub społeczną przebudową państwa, [...] nie wskutek wyczerpania i chorób w łagrach i więzieniach. [...] W wypadku Katynia mamy wszystkie elementy kryminalnego systemu ujawnione w klasycznym wzorze zbrodni. Bolszewicy, nie wypowiadając wojny, napadają na obce państwo, uprowadzają tyle-to ludzi i po pewnym czasie postanawiają ich zabić. A że ludzie ci są powszechnie znani i z nazwiska, i z zawodu, i sytuacji społecznej, więc zabić tajnie i tajnie zakopać. Zatrzeć wszelkie ślady przestępstwa. Właśnie w ten sposób, jak to czyni notoryczny przestępca kryminalny. [...]
Najbardziej jednak charakterystyczną cechę tego rodzaju kryminalnego przestępstwa stanowi zawsze zaparcie się winy, fałszywe alibi lub zgoła zrzucenie winy na kogo innego. Nawet Hitler, mordując miliony Żydów, nie wypierał się tego czynu, tylko go usprawiedliwiał swoim światopoglądem. Komuniści natomiast, jak to wykazała sprawa katyńska, nie tylko się wyparli, lecz zrzucili winę na tego, kogo sami nazywają największym zbrodniarzem. W ten sposób przyznali, że ten czyn nie ma usprawiedliwienia ideologicznego, światopoglądowego, ale jest zbrodnią... notoryczną".
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
Muzeum Katyńskie w Warszawie / fot. muzeumkatynskie.pl
02/04/2014
"74 lata temu NKWD rozpoczęło wywóz polskich oficerów z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. 3 kwietnia 1940 ruszyły pierwsze transporty śmierci z jeńcami z Kozielska do Katynia.
Zbrodni katyńskiej dokonano w Katyniu, Charkowie oraz Miednoje. NKWD wymordowało wówczas blisko 22 tysiące obywateli polskich wziętych do niewoli po agresji Związku Radzieckiego na Polskę. Stanowili oni elitę narodu, jego potencjał obronny, intelektualny i twórczy. Byli wśród nich oficerowie Wojska Polskiego, wybitni dowódcy i stratedzy, a także policjanci, urzędnicy, uczeni, profesorowie wyższych uczelni, artyści, lekarze, nauczyciele i prawnicy. Jeńcy ginęli od strzału w tył głowy. Egzekucje trwały od kwietnia do maja 1940 roku. Około 15 tysięcy ofiar stanowili więźniowie przetrzymywani wcześniej w obozach specjalnych NKWD w Starobielsku, Ostaszkowie i Kozielsku. Pozostałe 7 tysięcy osób osadzono w więzieniach zachodnich obwodów republik Ukraińskiej i Białoruskiej, czyli terenach wschodnich Polski, włączonych w 1939 roku do Związku Radzieckiego. Dotychczas nie znamy miejsc ich pochówku.
Ofiary zbrodni katyńskiej pogrzebano w Katyniu, Miednoje, Piatichatkach, Bykowni i w przypadku około 6-7 tysięcy ofiar w innych nieznanych miejscach, prawdopodobnie są to między innymi, Kuropaty na Białorusi.
Polskich jeńców wymordowano na podstawie uchwały Biura Politycznego KC Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) z 5 marca 1940 roku. Nakazano w niej zamordowanie ponad 25. tysięcy polskich jeńców wojennych przetrzymywanych w obozach i więzieniach na Ukrainie i Białorusi.
Pierwsze transporty śmierci z polskimi jeńcami, formowane przez NKWD, ruszyły na początku kwietnia z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Likwidacja trzech obozów rozpoczęła się w tym samym czasie, według jednolitego planu przygotowanego przez moskiewską centralę NKWD.
Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu pierwsi podali Niemcy 13 kwietnia 1943 roku. Dwa dni później radio moskiewskie zakomunikowało, że zbrodnię popełnili Niemcy w 1941 roku podczas zajmowania okolic Smoleńska. Próby wyjaśnienia sprawy przez rząd polski z pomocą Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, doprowadziły do zerwania przez Kreml 25 kwietnia 1943 roku stosunków z Polską. Wersję o eksterminacji jeńców przez hitlerowskie Niemcy upowszechniała propaganda ZSRR, a wraz z nią władze PRL. Prawda o zbrodni katyńskiej była ukrywana przez ponad pół wieku. Dopiero 13 kwietnia 1990 roku władze ZSRR przyznały, że zbrodnię popełniło NKWD, a dwa lata później prezydent Borys Jelcyn ujawnił pierwsze dokumenty. 14 października 1992 roku, na jego polecenie, naczelny archiwista państwowy Rosji Rudolf Pichoja przekazał prezydentowi Lechowi Wałęsie kopie dokumentów z teczki specjalnej nr 1. Dokumenty zostały opublikowane w 1992 roku w Polsce w zbiorze "Katyń. Dokumenty ludobójstwa", a w Rosji w pierwszym numerze miesięcznika "Woprosy istorii" w 1993 roku.
Starania o upamiętnienie ofiar Katynia zostały uwieńczone w 2000 roku, w 60. rocznicę zbrodni, kiedy otwarto polskie cmentarze w Charkowie, Katyniu i Miednoje. W 2012 roku prezydenci Polski i Ukrainy Bronisław Komorowski i Wiktor Janukowycz otworzyli czwarty cmentarz katyński w Bykowni na Ukrainie. Spoczywają tam prochy blisko 3,5 tysiąca Polaków zamordowanych w 1940 roku.
W 2004 roku zakończyło się 14-letnie śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej prowadzone przez rosyjską prokuraturę wojskową. Rosjanie uznali, że mord nie był zbrodnią ludobójstwa i nikogo nie postawili przed sądem.
Dochodzenie nadal prowadzi Instytut Pamięci Narodowej. Historycy IPN uważają "zbrodnię katyńską" za ludobójstwo, ze względu na jej ideologiczne umotywowanie względami klasowymi, a faktycznie narodowymi oraz jej masowość."
Sobota, 12 kwietnia 2014 (02:00)
"Wydarzenia ostatnich tygodni w kardynalny sposób zmieniły polityczny klimat w Europie. Zagarnięcie przez Rosję Krymu było nad wyraz niebezpiecznym pogwałceniem fundamentalnych podstaw międzynarodowego prawa i zagraża pokojowi nie tylko w Europie, ale i na całym świecie.
Rosja dokonała bezprecedensowego po II wojnie światowej zagarnięcia części terytorium sąsiedniego kraju i targnęła się na suwerenność Ukrainy. Naciski i groźby ze strony Rosji trwają. A podstaw do optymizmu brak. Łatwość, z jaką Rada Federacji Rosji udzieliła sankcji na użycie wojsk rosyjskich przeciwko Ukrainie, pokazuje całkowity brak w Rosji odpowiedzialnych polityków, zdolnych adekwatnie oceniać podejmowane decyzje i zestawiać je z interesami utrzymania pokoju oraz stabilności w Europie.
Pełna dokumentacja sprawy katyńskiej
Wszystko to zmusza do zastanowienia się nad odłożonymi i nierozstrzygniętymi do tej pory kwestiami. Po co Polacy mają czekać, mając nadzieję na uzyskanie wyczerpujących informacji na temat przestępstw stalinowskich przeciwko Polsce, oraz liczyć, że Rosja, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zapewnieniami, przekaże pełną dokumentację w sprawie katyńskiej? Minęło już kilka lat, jak Kreml wziął sobie przerwę i nie okazuje najmniejszego życzenia kontynuowania dialogu ani nie spieszy się do wyrażenia jasnego i klarownego stanowiska.
Tendencja przemilczania przestępstw z okresu sowieckiego istnieje od dawna. Dlatego nieprzypadkowo znaczna część materiałów ze śledztwa prokuratorskiego sprawy katyńskiej otrzymała klauzulę „poufne” i „ściśle tajne”. Rosyjskie kierownictwo polityczne martwi się o to, by nie dawać żadnych powodów do oskarżenia byłego kierownictwa ZSRS o dokonanie przestępstw wojennych. Dlatego też starania prokuratury mające na celu ukrycie wyników śledztwa w sprawie katyńskiej nikogo nie dziwią. Decydenci współgrają z nowymi prądami politycznymi, którym na imię „poprawienie image’u Rosji”. Doszło do tego, że przestępstwa stalinowskie przeciwko obywatelom innych państw rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych zalicza do „wrażliwych tematów” polityki zagranicznej i wszelkimi sposobami sprzeciwia się ich szerokiemu upublicznieniu i omówieniu.
Kiedy 21 września 2004 r. Naczelna Prokuratura Wojskowa Rosji podjęła decyzję o umorzeniu dochodzenia sprawy katyńskiej z powodu śmierci winnych, ich nazwiska nie zostały wymienione. Na podstawie informacji, które przedostały się później do prasy, stało się jednak jasne, że o przestępstwo katyńskie oskarżono tylko wysoko postawionych pracowników stalinowskiego NKWD – Ławrientija Berię, Wsiewołoda Mierkułowa, Bogdana Kobułowa i Leonida Basztakowa. To właśnie oni organizowali rozstrzeliwanie, ale przecież jedynie wykonywali postanowienie podjęte przez wyższe kierownictwo sowieckie na czele ze Stalinem. Tyle tylko, że Naczelna Prokuratura Wojskowa Rosji nie potrafiła uznać Stalina i członków jego politbiura za przestępców, czyli nadanie wyraźnych i oczywistych kwalifikacji prawnych działaniom tych osób, które podpisały znane postanowienie politbiura z 5 marca 1940 r. o rozstrzelaniu Polaków, przewyższało możliwości prokuratorów. Bardzo to charakterystyczne: nie zdecydowano się tknąć Stalina!
Przyczyny niechęci do ogłoszenia przywódcy kraju przestępcą mają swoje źródło w nowej, formującej się w Rosji państwowej ideologii. Jej podstawa – paternalistyczne wyobrażenia o roli państwa, walczący izolacjonizm i zam-knięcie przed całym światem, apoteoza przeszłości, łącznie z sowieckim okresem historii. Kreml chce zasugerować obywatelom zwykłą myśl: władza zawsze jest słuszna i zawsze działa w poprawnym kierunku, a poniesione przez lud ofiary są usprawiedliwione i konieczne w sytuacji, gdy kraje te obrały „szczególną drogę rozwoju”. By propagować takie treści i odpowiednio „wychowywać” obywateli, podjęto starania mające na celu wprowadzenie „jednolitego” podręcznika historii. Posłuszni woli Kremla historycy będą mogli w nowym podręczniku wprowadzić maksimum informacji na temat „błędów” Stalina, lecz w żadnym wypadku nie nazywać tego przestępstwem.
Słowa i czyny
Po tragedii smoleńskiej w kwietniu 2010 r. minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow na sesji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy mówił z przekonaniem: „Szczerze wierzę, że współprzeżywanie dwóch narodów w związku z tragedią pod Smoleńskiem stanie się momentem zwrotnym w przezwyciężeniu ogólnej tragicznej przeszłości”, i zapewniał, że Moskwa „przygotowuje się do przekazania Warszawie dodatkowych materiałów dotyczących Katynia, których jeszcze polska strona nie miała” („Wiadomości”, 30 kwietnia 2010 r.). Analogiczne oficjalne oświadczenie 26 listopada 2010 r. wydała również Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej: „Kopie wielu dokumentów, które były przechowywane w zamkniętym archiwum Politbiura KC KPZR, już zostały przekazane polskiej stronie. Posłowie Dumy Państwowej są przekonani, że prace te powinny zostać przedłużone. Trzeba w dalszym ciągu studiować archiwa, sprawdzać listy zabitych, odtwarzać prawdziwe nazwiska tych, którzy zginęli w Katyniu i innych miejscach, wyjaśniać wszystkie okoliczności tragedii”.
Rzeczywiście, przekazanie pierwszych 67 tomów ze 183-tomowej sprawy odbyło się dość szybko – już w maju 2010 roku. Później zostały przygotowane i przekazane tomy sprawy, które posiadały klauzulę „do użytku służbowego”. Lecz dalej sprawa została poważnie zahamowana i tomy sprawy zaopatrzone w klauzulę „tajne” do Polski nie trafiły. Dotychczas pozostaje nieprzekazanych 35 tomów „sprawy katyńskiej”. Co więcej, w kwietniu 2012 r. Moskwa ustami głównego wojskowego prokuratora Siergieja Fridinskiego dała do zrozumienia, że nie zamierza przekazywać nic więcej Polakom, „ponieważ komisja ds. odtajniania akt nie podjęła decyzji o zdjęciu klauzuli poufności”. I nie była to indywidualna decyzja naczelnego prokuratora wojskowego. Można z całą pewnością stwierdzić, że tak zdecydowano na poziomie prezydenta Rosji.
Oczywiście, publicznie Kreml nie oświadczył tego, że kwestia jest ostatecznie zamknięta i że już więcej żadnych materiałów dotyczących „sprawy katyńskiej” nie będzie przekazywać. Jednak teraz w świetle dzisiejszych wydarzeń wszystko to są puste obietnice.
Zrywając międzynarodowe porozumienia i zobowiązania podczas „krymskiej kampanii”, Kreml może już nie zwracać uwagi na drobniejsze sprawy. Dzisiaj Rosja stoi na progu izolacji i niewykonanie przez nią niegdyś danych obietnic mało kogo wzrusza na tle globalnych naruszeń prawa międzynarodowego.
Co więcej, sama polityczna atmosfera panująca we współczesnej Rosji nie sprzyja wyjaśnieniom i publicznemu omawianiu „kłopotliwych pytań historii”. Posłowie Dumy Państwowej Rosji noszą się z ideą uzupełnienia ustawodawstwa karnego o artykuł dotyczący odpowiedzialności za rozpowszechnienie „jawnie kłamliwych informacji o działalności ZSRS w czasie II wojny światowej”. Jak się okazało, posłowie są bardzo zatroskani „o podłe znieważanie naszej historii”. Podobne normy istniały w okresie sowieckim w kodeksie karnym, kiedy każda publicznie podana niezgodność z polityką KPZR lub krytyka ideologicznych podstaw reżimu sowieckiego były srodze karane. W takich warunkach trudno oczekiwać, że rosyjskie kierownictwo może uczciwie mówić o dokonanych przez Stalina przestępstwach wojennych i że jest ono zdolne postawić kreskę prawną pod sowiecką przeszłością. W tym sensie Stalin dla Kremla pozostaje personą nie do ruszenia.
Tymczasem w rosyjskiej prasie narasta liczba publikacji kwestionujących winę ZSRS w katyńskim przestępstwie. O ile wcześniej pisano w zasadzie o samym tylko Katyniu, o tyle teraz w centralnej prasie pojawiły się publikacje zaprzeczające rozstrzelaniu polskich obywateli w 1940 r. w Kalininie. Na przykład publikacja w „Komsomolskiej Prawdzie” z 12 marca 2014. z obraźliwym tytułem „Tajemnica chodzących nieboszczyków z polskiego memoriału ’Miednoje’”.
Ani Kreml, ani Prokuratura Wojskowa nie spieszą się, aby te fałszywki publikowane w prasie rosyjskiej demaskować i dezawuować. To znaczy, oni wcale nie uważają ich za zamach na prawdę historyczną, obrażający pamięć ofiar. Dwulicowość rosyjskiej polityki w stosunku do ofiar Katynia, niechęć do ich rehabilitacji, utajnienie głównych materiałów śledztwa przy jednoczesnym poparciu publikacji kwestionujących winę ZSRS w tym przestępstwie staje się coraz bardziej widoczne. Za granicą ta sprzeczność nierzadko traktowana jest jako życzenie Rosji zostawienia dla siebie możliwości nawrotu do wersji sowieckiej, zgodnie z którą polskich oficerów rozstrzelali hitlerowcy.
Niegdyś poeta Aleksandr Twardowski napisał dość precyzyjnie: „Kto chowa przeszłość zazdrośnie, ten na pewno jest na bakier z przyszłością…”. Te poetyckie strofy jak nigdy są aktualne dla dzisiejszej sytuacji w Rosji. Bez uczciwej i otwartej rozmowy o przeszłości nie mamy przyszłości."
Tłum. Ewa Rzeczycka-Surma
"W dziejach świata nie ma większej zbrodni, która objęłaby tak duży odsetek kadry oficerskiej danego państwa niż zbrodnia katyńska
— zaznaczył bp Zdzisław Fortuniak podczas Mszy św. w kościele oo. Dominikanów w Poznaniu, sprawowanej z okazji 74. rocznicy zbrodni katyńskiej i drugiej masowej zsyłki Polaków na Sybir.
W Mszy św. 12 kwietnia uczestniczyli przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, m.in. wojewoda wielkopolski Piotr Florek, marszałek województwa Marek Woźniak, policja, wojsko, a także członkowie Rodzin Katyńskich i Rodzin Policyjnych oraz przedstawiciele Stowarzyszenia „Katyń” i liczne poczty sztandarowe.
W homilii bp Fortuniak podkreślił, że Katyń jest symbolem rzeczywistości, którą nazywamy Golgotą Wschodu.
Nie znamy tej rzeczywistości do końca, podobnie jak do końca nie została wyjaśniona sprawa katastrofy pod Smoleńskiej, którą od czterech lat wspominamy
– podkreślił kaznodzieja.
Przypomniał, że ZSRR przez 50 lat utrzymywał, że zbrodnia katyńska była dziełem faszystów, a nie NKWD.
Dopiero odtajnienie w Wielki Piątek, 13 kwietnia 1990 r. archiwów radzieckich przez Michaiła Gorbaczowa pozwoliło poznać rozmiar zbrodni na polskich oficerach, policji, służbie więziennej i straży granicznej oraz miejsca pochówku zabitych strzałem w tył głowy 21 857 Polaków
— powiedział bp Fortuniak. Przekonywał, że przypominanie tej bolesnej przeszłości i męczeństwa poległych nie jest jedynie pustym gestem, ale daje siły do budowania przyszłości ojczyzny.
Bp Fortuniak podkreślił, że odpowiedzią na pytanie, jak daleko może sięgać bezkarność oprawców, są dzieje ludzkości, które ukazują jedną prawdą.
Krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi ze spotęgowaną siłą uderza jak bumerang w tego, kto ją wyrządził
– stwierdził kaznodzieja. Zaznaczył, że nie ma bezkarności i że „w wieczności zostanie dokonane rozliczenie co do ostatniego grosza, bo czuwa nad nim sprawiedliwy Bóg”.
W czasie Eucharystii modlono się za pomordowanych w Katyniu, Ostaszkowie, Charkowie i Miednoje, za Sybiraków zesłanych i pomordowanych na Wschodzie oraz za narody polski i rosyjski, by mogły runąć mury wrogości i podziałów.
Po Mszy św. ulicami miasta przeszedł pochód zakończony przy pomniku Ofiar Katynia i Sybiru, gdzie złożono kwiaty i zapalono znicze.
Wiosną 1940 r. ponad 21 800 obywateli Polski, w tym ponad 10 tys. oficerów Wojska Polskiego i Policji, na mocy decyzji władz ZSRR, zawartej w tajnej uchwale Biura Politycznego KC WKP z 5 marca 1940 r. zostało uznanych za „wrogów władzy sowieckiej” i zamordowanych. Ofiary były zabijane przez NKWD strzałem w tył głowy. W latach 1940–1990 władze ZSRR zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. Dopiero 13 kwietnia 1990 roku oficjalnie przyznały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Wiele kwestii związanych ze zbrodnią katyńską nie zostało do tej pory wyjaśnionych."
Piotr Szubarczyk,Sobota, 12 kwietnia 2014 (ND)
"Słyszymy dziś często, że jeśli tragedia z 10 kwietnia 2010 r. nie zostanie wyjaśniona już teraz, to będziemy czekali na prawdę o Smoleńsku przez 70 lat – tak jak na prawdę o zbrodni katyńskiej.
Rzeczywiście, czekaliśmy wiele lat, by wysoki przedstawiciel Rosji – prawnej następczyni Związku Sowieckiego – powiedział w końcu, że Las Katyński, Smoleńsk, Charków, Twer i więzienia na Kresach to była zbrodnia sowiecka – dokonana na rozkaz Stalina i kilku innych wysokich funkcjonariuszy państwa sowieckiego, wydany 5 marca 1940 roku. Nie znaczy to jednak, że po tych prawie 70 latach doczekaliśmy się prawdy!
O tym, że naszych jeńców wojennych i więźniów z kresowych więzień na „zachodniej Białorusi” i „zachodniej Ukrainie” zamordowało NKWD, wiedzieliśmy przecież już od kwietnia 1943 roku. O tym, że nie mogłoby tego zrobić bez zgody Stalina i jego kamratów z Politbiura KPZS, też wiedział każdy, kto miał jakiekolwiek pojęcie o podstawowych mechanizmach władzy w Sowietach. Prezydent Borys Jelcyn nie wyjawił nam więc żadnej nowej prawdy, to był tylko gest. Potrzebny, obiecujący, ale tylko gest. Za gestem nie poszły czyny, bo przecież nie mamy do dziś pełnego dostępu do akt rosyjskiego śledztwa.
Nie znamy pełnej listy zamordowanych w ramach tej nieludzkiej operacji. Przyjmujemy, że było ich 21 857 – co wynika z notatki szefa KGB Andrieja Szelepina z roku 1959. Ale w katyńskim sanktuarium – katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie na Długiej – nie ma nawet 18 tysięcy tabliczek, mimo wprowadzenia danych z tzw. Ukraińskiej Listy Katyńskiej. Jeszcze kilka tysięcy czeka, by ich „zawołać po imieniu”.
Nie wiemy, gdzie są akta osobiste zamordowanych. Trudno uwierzyć, że je zniszczono, gdy się zna sowiecką dokładność i zapobiegliwość w dokumentowaniu wszystkiego, co wkrótce może się przydać policji politycznej.
Nie wiemy, jaki jest związek między zbrodnią katyńską a niemiecką operacją AB na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa. A chyba jest, skoro jedni i drudzy mordowali polską inteligencję w tym samym czasie i niemal dokładnie tak samo. Czy Katyń nie wynika z zapisu w tajnym protokole niemiecko-sowieckim z 28 września 1939 r., coraz częściej nazywanym „drugim paktem Ribbentrop-Mołotow”, gdzie jest mowa o „zapobieganiu polskiej propagandzie”?
Nie wiemy, jakie były mechanizmy zmowy pojałtańskiej w sprawie Katynia. Niewątpliwie taka zmowa była, skoro „wolny świat” wspierał Sowiety w kłamstwie. Nie zdefiniowaliśmy do dziś pojęcia kłamstwa katyńskiego, choć jest ono jawnym wystąpieniem przeciwko Polsce!
Nie mówimy o zbrodni katyńskiej jednym polskim głosem. To jest ze wszystkiego najsmutniejsze. Są tacy – nawet w Federacji Rodzin Katyńskich! – którzy upominanie się o uznanie tej zbrodni za akt ludobójstwa uważają za „niepotrzebne”, a nawet „szkodliwe”. W roku 2014!
W sprawie zbrodni katyńskiej obowiązuje nas testament charyzmatycznego prezesa IPN Janusza Kurtyki – którego śmierć w Smoleńsku łączy tragedię sprzed 74 lat z tragedią sprzed 4 lat. We wprowadzeniu do ostatniej za jego życia publikacji katyńskiej IPN („Zbrodnia Katyńska. W kręgu prawdy i kłamstwa”, red. S. Kalbarczyk, Warszawa 2010) napisał:
„Nie ma wątpliwości, że Zbrodnia Katyńska stanowi zbrodnię ludobójstwa, której istota polega na podejmowaniu działań, zmierzających do wyniszczenia grup ludności z powodu odrębności narodowej, etnicznej, politycznej, wyznaniowej lub światopoglądowej (…).
Z punktu widzenia interesów Państwa Polskiego, jego obywateli – będących sukcesorami ofiar Zbrodni – oraz z uwagi na obowiązki ustawowe prokuratorów IPN, wreszcie na potrzeby zachowania dobra wymiaru sprawiedliwości – kontynuowanie śledztwa katyńskiego w warunkach dotychczas przyjętych jest ze wszech miar uzasadnione.
Hipotetyczna rezygnacja przez stronę polską z klasyfikacji tej zbrodni jako ludobójstwa (pomijając nawet już zaistniałe uwarunkowania prawne polskiego śledztwa) oznaczałaby przyjęcie rosyjskiego punktu widzenia w niezwykle ważnym dla świadomości społecznej polsko-rosyjskim sporze o ocenę historii i miałaby niezwykły rezonans społeczny”.
„Zbrodnia Katyńska jest nadal jednym z kluczowych punktów współczesnej polskiej tożsamości historycznej” – pisał dalej prezes Kurtyka. „Pamięć o niej w czasach dyktatury komunistycznej pomagała tę tożsamość podtrzymywać przeciwko wszechobecnemu kłamstwu. Pamięć o niej obecnie służy budowaniu społecznego przekonania, iż służba Ojczyźnie ma niekiedy swoją wielką cenę, zaś obowiązkiem państwa jest pamiętać o tych, którzy w imię tej służby oddali życie”.
Niech zamilkną ci wszyscy, którym się wydaje, że mają moc bezwarunkowego przebaczania „w imieniu tych, których zdradzono o świcie”. Nie mają takiej mocy. Nie ma też mocy demiurga historii pan Dmitrij Miedwiediew, który w maju 2010 r. powiedział ówczesnemu marszałkowi Sejmu RP Bronisławowi Komorowskiemu, że „ubolewa” nad Katyniem i „innymi wydarzeniami, poprzedzającymi wybuch wojny światowej”! Nie, proszę pana. Ta wojna nie zaczęła się w czerwcu 1941 roku! Tę wojnę zapoczątkował tajny pakt sowiecko-niemiecki z 23 sierpnia 1939 roku. Zbrodnia katyńska jest więc aktem ludobójstwa i zbrodnią wojenną. Odrzucenie tej podstawowej prawdy jest szczególnie zuchwałą formą kłamstwa katyńskiego."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz