Temat Jedwabnego, i rzekomego mordu na Żydach, dokonanego przez polską społeczność tej miejscowości ciągle powraca, bowiem jest to temat ważny. Operacja "Jedwabne" została wykonana na zlecenie tych sił w Polsce, którym dyskredytacja Polaków jest na rękę, rdążą również do wbicia klina pomiędzy państwo polskie i państwo żydowskie oraz wzbudzenia wzajemniej niechęci pomiędzy narodami polskim i zydowskim.
Wyrok zapadł bez dowodów Leszek Żebrowski, Nasz Dziennik, 16.07.2003 |
Prawie trzy lata trwało śledztwo w sprawie wydarzeń, które umownie nazywane są "sprawą Jedwabnego". Przypomnijmy, co wiemy o tym wydarzeniu: 10 lipca 1941 roku doszło w godzinach popołudniowych do spalenia w miejscowej stodole części żydowskich mieszkańców tej miejscowości. Co do tego faktu panuje pełna zgodność i nikt go nie kwestionuje. Ale dalej nie wiemy tego, co najbardziej istotne: jak do tego doszło, albowiem rola Niemców nie została do końca wyjaśniona. Wiemy, że byli na miejscu zbrodni - kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu? W Jedwabnem mieścił się posterunek niemieckiej żandarmerii, którzy stale byli w miasteczku. Rano miała przyjechać tam grupa gestapowców. Liczne relacje mówią natomiast, że tego dnia zajechały niemieckie ciężarówki i że Niemców było kilkudziesięciu czy nawet stu kilkudziesięciu. Tak było bowiem w sąsiednich miejscowościach. Nie wiemy do dziś, ile było ofiar. Jan Tomasz Gross, autor wielce nieprofesjonalnej opowieści o Jedwabnem ("Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka") uważa, że było to 1600 osób. Podobne były również "ustalenia" PRL-owskiego śledztwa i procesu z 1949 roku. Taka liczba pojawia się w licznych zeznaniach i relacjach, figurowała ona także do niedawna na obelisku wzniesionym na miejscu stodoły przez miejscowy ZBoWiD (dokładnie 1640). Światowe media, a także niektórzy "świadkowie" ze strony żydowskiej podnosili liczbę ofiar do 2 tysięcy lub nawet więcej. Utrwaliła się jednak - i to chyba na długo - magiczna liczba 1600 osób [od red. NW: inny "świadek" Grossa - Menachem Finkelsztajn określił liczbę ofiar zgoła na 3300]. I choć ustalenia dotychczasowego śledztwa oraz odnalezione dokumenty o liczbie żydowskiej ludności Jedwabnego (jeszcze przed wkroczeniem Niemców na te tereny, co miało miejsce po 22 czerwca) pozwoliły wielokrotnie zmniejszyć tę liczbę, nie ma to żadnego wpływu na propagandę towarzyszącą tej sprawie od samego początku. IPN przyjął w końcowych ustaleniach, że w stodole spalono "co najmniej 300 osób" oraz "co najmniej 40 innych zabito wcześniej w nieustalony sposób". [od red. NW: patrz Zdjęcia z 'ekshumacji', czyli manipulacji IPN-u ciąg dalszy] Niejasności i sprzeczności Nie wiemy ostatecznie, w jaki sposób zginęli miejscowi Żydzi. Fakt spalenia części z nich nie ulega wątpliwości. Ale były dwie grupy, które ginęły w tym samym miejscu, choć w różnym czasie. Rozbieżności co do okoliczności śmierci pierwszej, kilkudziesięcioosobowej grupy (z miejscowym rabinem na czele) są ogromne. Znaleźli się bowiem "świadkowie", którzy widzieli (oczywiście "naocznie"), że to miejscowi Polacy mordowali ich długimi, rzeźnickimi nożami i wskazywali dokładnie miejsce ich pochówku. Pojawił się także wątek związany z odnalezieniem na miejscu kaźni łusek karabinowych i nabojów, co mogło wskazywać, że przynajmniej część ofiar zginęła w wyniku egzekucji. Opinia publiczna, a także historycy i publicyści podzielili się na dwie grupy: jedna z nich, znacznie głośniejsza i mająca nieograniczony dostęp do mediów, uważa, że wina "strony polskiej" jest bezsporna, a wszelkie głosy sprzeciwu są szkodliwe i trącą antysemityzmem. To zaś, jak wiadomo, najgroźniejszy ze współczesnych zarzutów. Grupa druga, z ograniczonymi możliwościami wypowiedzi, sądzi, że konieczne jest pełne wyjaśnienie sprawy, że więcej jest niejasności i sprzeczności, a to, co jakoby "wiadomo", wcale wiadome nie jest. Po prawie trzech latach sporów i pseudodyskusji - w której na ogół wypowiadały się osoby nie mające żadnego pojęcia o tej sprawie, które nie przeczytały żadnego dokumentu z nią związanego i które wielokrotnie dały dowody, że samodzielne, krytyczne myślenie jest dla nich dość trudne - nastąpiła cisza. Jest ona jednak pozorna. Za każdym razem, gdy sprawa odżywa, podnosi się też związany z tym rwetes, co sugeruje, że nie wszystkim zależy na dotarciu do prawdy i wyjaśnieniu wszystkich okoliczności. Mimo upływu czasu (ponad 60 lat) zrobić można jeszcze dużo, w każdym razie więcej, niż dotychczas zrobiono. Zaciemnianie prawdy Do tej pory wyrządzono całej sprawie wiele szkód. Nałożenie się płaszczyzny politycznej stosunków polsko-żydowskich, dyskusji moralnej i pseudomoralnej, warstwy historycznej oraz prawnej, wynikającej z toczącego się śledztwa wprowadziło bardzo wiele zamieszania. Ustalone fakty pomieszały się z tym, co całkiem niesłusznie za fakty jest brane. Zeznania świadków zrównane zostały z wynurzeniami osób, które nie były tam i nic nie widziały. Dokumenty wielkiej wagi przytłoczone zostały papierkami nic w istocie niewnoszącymi, ale skutecznie zaciemniającymi tło i okoliczności. Do tego skandaliczna broszura J.T. Grossa, która jest po dziś dzień kanwą wszelkich rozważań, a która zawiera więcej błędów faktograficznych i merytorycznych, niż liczy stron! Jej autor nie chce ustąpić nawet na jotę także tam, gdzie gołym okiem widać absurdalność i nieprawdziwość jego wywodów. W zacietrzewieniu pomylił świadków z osobami postronnymi. Na przykład niejaki Migdał Całka, który w latach 30. wyemigrował do Montevideo, to... "żydówka [...], która uciekła podczas mordowania żydów w mieście Jedwabnem i wszystko widziała"; z protokołów przesłuchań trzech Laudańskich (ojca i synów) zamiennie brał imiona, dopasowując je do innych zeznań; tam, gdzie usiłował sprawdzać pewne okoliczności (a wbrew pozorom, czynił takie próby i zostawił ślady tych poczynań w archiwach) i wyniki były odmienne od jego oczekiwań, po prostu pomijał je milczeniem. Tak było choćby przy wątku biskupa łomżyńskiego Stanisława Łukomskiego (który według zeznań niektórych Żydów miał brać "łapówki" za udzielenie im pomocy, z czego rzekomo się nie wywiązał). Gdy okazało się, że biskupa w ogóle nie było w tym czasie w Łomży, Gross zaprzestał dalszych dociekań, zatrzymując się na pomówieniach. I tak dalej... Po dłuższym czasie Gross doszedł do wniosku, że jakiekolwiek wyjaśnianie sprawy nie ma sensu, a on wszystko wie lepiej. W jednym z wywiadów dla prasy światowej stwierdził bowiem, że miał... objawienie i wszystko było tak, jak to opisał. Wsparła go w tym Agnieszka Arnold w dwuczęściowym filmie pod tym samym tytułem ("Sąsiedzi"), w którym wstrząsające wyznania naocznych świadków, stojących na miejscu kaźni i opowiadających, jak to się stało i kim byli sprawcy - miały nie pozostawiać wątpliwości. Te pojawiły się dopiero później, gdy świadkowie okazali się fałszywi, ale film zdążył już dostać nagrodę i poszedł w świat. O to przecież chodziło. Kłamstwo poszło w świat Źle się stało, że sprawa Jedwabnego od początku została zagadana i zakrzyczana przez pseudoautorytety i pseudoelity. Tysiące artykułów, wypowiedzi, wywiadów, oświadczeń, złożonych w tej sprawie przez osoby publiczne i przez tych, którzy mieli dzięki temu nadzieję na upublicznienie swej osoby, doprowadziły do pokrycia szlamem tego, co było istotne, ważne i mogło nas przybliżyć do prawdy. Byli więc tacy, którzy pośpiesznie wzywali do "przyznania się" strony polskiej, bo jakoby lada chwila zostanie odnaleziony rzekomy niemiecki film (!) i cały świat to zobaczy. Sprawie nadano znaczenie "narodowe" - bez przedstawienia żadnych dowodów sprawcami zostali obwołani Polacy w ogóle, a ofiarami stali się "wszyscy Żydzi" z Jedwabnego. Mord miał być popełniony z niezwykłym okrucieństwem, a jednym z jego motywów - oprócz oczywiście "polskiego antysemityzmu", podbudowanego religią - miała być chęć grabieży dóbr materialnych. Nie ulegało wątpliwości, że sporo może wyjaśnić ekshumacja, która w każdym tego typu postępowaniu jest czynnością rutynową. Zwlekano z tym długo, aż wreszcie do niej doszło. Jej wstępne wyniki przeszły wszelkie oczekiwania i być może dlatego tak szybko, jak tylko się rozpoczęła, na wniosek środowisk żydowskich została przerwana. Przypomnijmy zatem to, co dzięki niej wiemy. Ofiar - według wstępnych ustaleń - było około 200. Taką liczbę podał na gorąco ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński. [od red. NW: jest to liczba zdecydowanie zawyżona, na potwierdzenie której IPN nie opublikował jakichkolwiek miarodajnych zdjęć, a te które opublikował wskazują jedynie nieliczne pojedyncze kości i w żaden uczciwy sposób nie mogą uzasadniać szacunkowej liczby 200 ofiar] Na miejscu były również liczne łuski i pociski. Najważniejszy był jednak fakt, że w obrębie spalonej stodoły odnaleziono groby grupy kilkudziesięciu Żydów zgładzonych wcześniej (zostali oni przywaleni pomnikiem Lenina i pogrzebani), a na ich miejscu spalono następnie pozostałych. Znane nam dotychczasowe szczegóły od "bezpośrednich świadków" o oddzielnym miejscu pochówku osób pędzonych przez Niemców z pomnikiem Lenina i zgładzonych w okrutny sposób przez Polaków legły całkowicie w gruzach. A - przypominam - ten motyw był istotną kanwą filmu Agnieszki Arnold. Do tego wyjaśniła się sprawa rzekomych grabieży: przy szczątkach ofiar znaleziono wystarczająco dużo złotych ozdób, obrączek i monet, aby całkowicie wykluczyć wersję o obdzieraniu żywych i martwych Żydów z wszelkich kosztowności. Umorzenie śledztwa Przerwanie ekshumacji nie pozwoliło na pełne wyjaśnienie stanu faktycznego. Liczba ofiar (później nieco zwiększona, czyli "doszacowana" do około 340 osób), jest tylko szacunkiem. Równie dobrze można twierdzić, że ofiar było 400, jak i 200, i niewiele z tego wynika. Mało wiemy o okolicznościach śmierci ofiar. Wielomiesięczne ekspertyzy i badania doprowadziły, wbrew początkowym ustaleniom, do wniosków, że łuski i naboje znalazły się tam przypadkowo i pochodzą z innych okresów historycznych. [od red. NW: prowadzący tę częściową ekshumacje prof. A. Kola ujawnił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" z dnia 10.07.2001, iż na niektórych łuskach widniała data produkcji 1939 oraz że były one przemieszane ze zwlokami na głębokożci około 60 cm] Chodzi jednak o powierzchnię zjawiska - bo głębi grobów nikt nie zbadał. I choć natychmiast po przerwaniu ekshumacji pojawiły się liczne protesty (w tym znaczących osobistości życia polonijnego w USA i Kanadzie), sytuacji to już nie zmieniło. Umorzenie śledztwa zostało więc przesądzone. Ci, którzy byli bezkompromisowymi zwolennikami tez J.T. Grossa, zawartych w jego broszurze, mogli poczuć ulgę zadowolenia. Przerwanie ekshumacji pozwoliło im trwać na dotychczasowych pozycjach, a wszelkie sugestie odnośnie do "szczegółów" (są nimi liczba ofiar i okoliczności ich śmierci) spokojnie bagatelizować. Tak zresztą robi sam Gross, trudno zatem dziwić się jego zwolennikom. Ci zaś, którzy mieli od początku poważne wątpliwości, wynikające ze sprawdzania szczegółów i pojawiających się kolejno wątków (na tym przecież opiera się praca prawnika czy historyka) - mają je nadal. Umorzenie śledztwa pozostawia je więc w takim stanie, w jakim było na początku, czyli na poziomie ustaleń stalinowskiego sądu z 1949 roku, choć jest ono obecnie uszczegółowione i "poprawione" w wielu miejscach, obudowane nową, nieznaną wówczas dokumentacją i argumentacją. "Zmuszeni pod terrorem" Z ustaleń obecnego śledztwa nie wiemy, czy Niemcy byli w Jedwabnem do końca i jaka była ich rola. Nie wiemy, czy faktycznie odbyła się osławiona "narada" gestapo z jakimiś władzami miasteczka (i czy w ogóle były wówczas jakieś "polskie" władze oraz kto je powołał), a także czy zapadły na niej jakieś ustalenia odnośnie do zamordowania wszystkich Żydów, w czym strona "polska" przejawić miała szczególną inicjatywę i narzucić swoją wolę Niemcom! Nie wiemy tak naprawdę, ilu faktycznie było świadków wydarzeń (z licznych pojawiających się w sprawie zeznań i relacji tylko niektóre dadzą się zweryfikować pozytywnie w szczegółach, olbrzymia ich większość tak naprawdę jest bezwartościowa). Wyrokiem stalinowskiego sądu w 1949 roku grupka mieszkańców Jedwabnego została skazana nie za popełnienie tej zbrodni, lecz za pomoc udzieloną Niemcom - tyle, że jak wówczas ustalono: "oskarżeni zmuszeni byli do udziału pod terrorem". Nie wiemy do końca, jaką rolę w całej sprawie odegrali fałszywi świadkowie: Eliasz Grądowski (który w tym czasie przebywał na Syberii, zesłany tam przez Sowietów za kradzież patefonu) i Abram Boruszczak, który nigdy w Jedwabnem nie był. Złożyli oni w śledztwie fałszywe, podobne w treści obszerne zeznania, wymieniając całą listę rzekomych "sprawców", na rozprawę już jednak nie przybyli. Miało to niewątpliwie związek z prowadzonymi na szeroką skalę działaniami związanymi z handlowaniem mieniem żydowskim. Ten wątek także pojawił się podczas rozprawy, ale został zbagatelizowany. Mówił o tym w swych zeznaniach Józef (Izrael) Grądowski, przedwojenny prezes gminy żydowskiej w Jedwabnem: "Eliasz Grądowski chciał pieniędzy od oskarżonych, oni nie dali mu, to on ich oskarżył, a ci ludzie są niewinni". Jakieś machinacje z tym związane są także w przypadku "wyciągu" zeznania Szmula Wasersztajna, przesłanego w styczniu 1948 roku do sądu przez Żydowski Instytut Historyczny. "Wyciąg" jest potwierdzony pieczęcią okrągłą ŻIH jako zgodny z oryginałem, który zawiera 14 nazwisk osób, które według Wasersztajna odznaczyły się szczególnym okrucieństwem. "Wyciąg" zaś jest w tym zakresie dłuższy od oryginału i zawiera już... 16 nazwisk. Podobnie jest też z listą ofiar z Jedwabnego, opublikowaną po angielsku w "Sefer Jedwabne" w 1980 roku. Zawiera ona również dane osób, które przeżyły te wydarzenia, między innymi wspomnianego wyżej Józefa (Izraela) Grądowskiego. Zapewne już nigdy nie dowiemy się całej prawdy. Wbrew oczekiwaniom, nie przyczyni się do tego także zapowiadana publikacja "wszystkich dokumentów śledztwa" liczących 34 tomy, nie wiadomo bowiem, kiedy to się stanie. IPN stwierdził, że "nie wykryto innych sprawców zbrodni niż ci, którzy już za to odpowiedzieli przed polskim sądem po wojnie". Praktycznie nie ma szans, aby kiedykolwiek jeszcze można było powrócić do tej sprawy. Prezydent przeprosił, w świat poszły już "objawienia" Grossa i zostały wystarczająco mocno utrwalone. I choć nie mają pokrycia w rzeczywistości, ich kwestionowanie będzie "niepoprawne politycznie". Należy się zatem liczyć z tym, że będzie coraz mniej odważnych do popełnienia takiego przestępstwa i narażenia się na wiadomy zarzut. Ale może warto poczekać na prawdę? Nie zawsze doraźny interes powinien górować nad wartościami. Podkreślenia w tekście pochodzą od redakcji Naszej Witryny Leszek Żebrowski, Nasz Dziennik, 2003-07-16 |
O książce J.T. Grossa:
"Jak diabeł święconej wody unika Jan Tomasz Gross wszystkiego, co mogłoby zachwiać tokiem jego topornego w gruncie rzeczy rozumowania, które przywiodło go do założonego z góry celu, czyli złożenia całego ciężaru winy za mord Żydów w Jedwabnem na barki wyłącznie Polaków. Ze zrozumiałych tedy powodów dopuszcza się sprzecznej z faktami i prostackiej manipulacji, polegającej na negowaniu kolaboracji Żydów z bolszewizmem po agresji Armii Czerwonej na polskie Kresy Wschodnie pamiętnego 17 września 1939 roku. Jeśli więc pisze, iż "nasza wiedza o tym, ni się działo akurat w miasteczku Jedwabne, jest pobieżna oraz, że nie ma powodów aby sądzić, że stosunki między Żydami a resztą społeczności lokalnej były wówczas gorsze tam właśnie aniżeli w jakiejkolwiek innej miejscowości"86, to dowodzi tym samym, iż nie chce wiedzieć, co się faktycznie działo w tym miasteczku od jesieni 1939 do lata 1941 roku, a działo się podobnie jak wszędzie tam, gdzie Żydzi i Polacy znaleźli się pod kuratelą Armii Czerwonej i NKWD. Warto też zwrócić uwagę na zwrot "nasza wiedza", ilustrujący stosowaną często przez Grossa, jak to nazywa Leon Kalewski, psycholingwistykę, polegającą m.in. na użyciu liczby mnogiej, z czego ma wynikać, że mamy do czynienia z wiedzą ogólnie znaną i przyjętą.
Na wszelki wypadek, żeby uniknąć posądzenia o manifestacyjne odcięcie się od tematu, Gross raczy mimo wszystko wspomnieć, iż "obszerne, bo aż 115-stronicowe, opracowanie dziejów powiatu łomżyńskiego w oparciu o 125 ankiet zebranych od świadków omawianych wydarzeń przez Biuro Historyczne Armii Andersa zawiera tylko trzy ogólnikowe wzmianki o Żydach z Jedwabnego, sugerujące ich nadmierną gorliwość im rzecz nowego ustroju"87. Jakże to pięknie powiedziane, nieprawdaż?
86 J.T. Gross, op. cit., s. 33.
87 Tamże.
"W tym wszystkim tkwi interesujący temat dla psychologa społecznego - kwestia nałożenia się na siebie w pamięci zbiorowej dwóch epizodów: wejścia Armii Czerwonej w 1939 i Wehrmachtu w 1941 roku na te tereny i projekcja własnego zachowania z 1941 roku przez ludność miejscową na zakodowaną narrację o zachowaniu Żydów w 1939 roku". Gross chce przez to powiedzieć, iż Polacy mają tak słabą głowę, iż wszystko im się w niej po wojnie pomieszało i trzeba było dopiero uczonego z Nowego Jorku, by im wszystko w sposób dla nich przystępny wyłożył. Wiadomo tymczasem powszechnie, iż zamieszkujący ówczesne polskie Kresy Wschodnie Żydzi w większości swej nie traktowali Sowietów jak okupantów. Odwrotnie, czuli się im ideowo równie bliscy co i potrzebni, kierując swą skrywaną i wreszcie mogącą ujawnić się wrogość przeciw Polakom nie tylko w Jedwabnem. Wypada Grossowi przyznać rację, kiedy stwierdza on, iż było tutaj tak jak gdzie indziej, od Tarnopola i Kołomyi po Wilno i Łomżę.
A tak pisze o tym specjalizujący się w tej tematyce prof. Tomasz Strzembosz:
"Kto był realizatorem terroru? NKWD, a w pierwszym okresie także RKKA (Robotniczo-Chłopska Czerwona Armia - przyp. L.Z. N.), której podlegały 'czekistowskie grupy operacyjne', idące za wojskiem dla oczyszczenia terenu', podobnie jak Einsatzgruppen za Wehrmachtem. A milicja? Mało kto wie, że w latach 1939-1941 mieliśmy tu do czynienia z trzema odmiennymi rodzajami milicji.
Pierwszy rodzaj - to powstające różne 'czerwone gwardie' i 'czerwone milicje', składające się z ludzi miejscowych, uzbrojonych w kije,
Ludność polska, pomijając niewielką grupę komunistów w miastach i jeszcze mniejszą na wsi, przyjęła agresję ZSRR i tworzony tutaj system sowiecki podobnie jak agresję niemiecką. Są na to tysiące różnorodnych świadectw (...). Natomiast ludność żydowska, w tym zwłaszcza młodzież, oraz miejska biedota, wzięła masowy udział w powitaniu wkraczającego wojska i w zaprowadzaniu nowych porządków, w tym także z bronią w ręku. Na to też są tysiące świadectw: polskich, żydowskich i sowieckich, są raporty komendanta głównego ZWZ gen. Stefana Grota-Roweckiego, jest raport emisariusza Jana Karskiego, są relacje spisywane już w czasie wojny i po latach. Mówią o tym zresztą także prace Jana T. Grossa, który - powołując się przede wszystkim na polskie relacje, których tysiące znajdują się w zbiorach Instytutu Hoovera w USA - doszedł do wniosków, które wyraził jasno i bezdyskusyjnie.
Armię sowiecką witano z entuzjazmem nie tylko na terenach zajętych uprzednio przez Wehrmacht; także na Kresach, tam, gdzie on nigdy nie dotarł. Więcej, w dużej części właśnie z Żydów składały się owe 'gwar-die' i 'milicje' powstające jak grzyby po deszczu natychmiast po sowieckiej agresji. I nie tylko. Żydzi podejmowali akty rewolty przeciwko państwu polskiemu, zajmując miejscowości, tworząc tam komitety rewolucyjne, aresztując i rozstrzeliwując przedstawicieli polskiej władzy państwowej, atakując mniejsze lub nawet całkiem duże (jak w Grodnie) oddziały WP" 88
Powołując się na badania drą Marka Wierzbickiego prof. Strzembosz wspomina o "trzydniowych walkach między rebelią Żydów grodzieńskich a polskim wojskiem i policją (18 września, zanim dotarły tu jednostki RKKA), o dwudniowych walkach o pobliski Skidel, o żydowskich rebeliach w Jezioprach, Łunnie, Wiercieliszkach, Wielkiej Brzostowicy,
88 T. Strzembosz, Zapomniana kolaboracja, "Rzeczpospolita", 27 stycznia 2001 r.
O wszystkim tym wie doskonale prof. Gross, który badając tę tematykę sam pisał przed laty: "Zdarzało się także, że przedstawiciele ludności żydowskiej szydzili z Polaków, podkreślając tak nagłą odmianę losu, jaka stała się udziałem obydwu społeczności. W stronę ludności polskiej padały często złośliwe uwagi w rodzaju 'Chcieliście Polski bez Żydów, macie Żydów bez Polski'. Dzisiaj tenże Gross, excusez le mot, rżnie głupa pisząc, iż "entuzjazm Żydów na widok wchodzącej Armii Czerwonej nie był zgoła rozpowszechniony i nie wiadomo na czym miałaby polegać wyjątkowość kolaboracji Żydów z Sowietami w okresie 1939-1941". Na tym mianowicie, co Grossowi również wiadomo, a co relacjonował we wrześniu 1941 roku gen. Stefan Rowecki: "Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już w szczególności na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu (...) po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi"90.
Cytując ten dokument prof. Jerzy Robert Nowak pisze: "Jak wielki był ten niekłamany prosowiecki entuzjazm Żydów, najlepiej świadczył przyznawany niegdyś przez Grossa (w Revolution from Abroad, Princeton 1988) fakt, że tylko Żydom na Kresach przytrafiał się dość szczególny nawyk - całowanie sowieckich czołgów. W żadnych relacjach nie ma bowiem informacji, by jakikolwiek Ukrainiec czy Białorusin splamił się aż takim prosowieckim serwilizmem 91
Jednym z najbardziej oburzających przejawów prosowieckiej kolaboracji części Żydów na kresach - pisze dalej prof. Nowak - było dopuszczenie się przez nich rozlicznych mordów na polskich oficerach, żołnierzach i cywilach. Wspomina o tym prof. Strzembosz w cytowanym artykule (patrz: Zapomniana kolaboracja - przyp. LZN). Ja pisałem na ten temat już ponad półtora roku temu w odrębnym rozdziale książki
89 Tamże.
90 J.R. Nowak, A Żydzi całowali sowieckie czoigi..., "Głos", 24 lutego 2000 r.
91 Tamże.
Wstrząsającą relację wymagającą dalszych archiwalnych potwierdzeń nadesłał do mnie we wrześniu 1999 roku ksiądz Paweł Piotrowski z Curitiby w Brazylii". Przedmiotem tej relacji była zbrodnia, której ofiarą padli oficerowie Wojska Polskiego w Chełmie i to w przededniu wkroczenia tam Armii Czerwonej w 1939 roku. Dzisiejszy prezes Koła Kombatantów Polskich, porucznik Janusz Pawełkiewicz dowodził wtedy tylną strażą jednej z wycofujących się na południowy wschód polskich jednostek. "Po wejściu do miasta -pisze prof. Nowak -oddział pana Paweł-kiewicza skierował się do miejscowej szkoły i zdumieni żołnierze znaleźli tam scenę wstrząsającą: na podłodze sali szkolnej leżało dwanaście ciał oficerów polskich przybitych do podłogi długimi gwoździami poprzez oczy i głowę. Żołnierze znaleźli woźnego i na pytanie: kto to zrobił, usłyszeli odpowiedź: Żydy. Na pytanie: gdzie oni są, woźny odpowiedział: Tu, na tej ulicy same Żydy mieszkają" 92
Dziesiątki, jeśli nie setki podobnych relacji, ilustrują bestialstwo zbolszewizowanych Żydów nie tylko wobec atakowanych przez Armię Czerwoną jednostek Wojska Polskiego, ale i ich polskich sąsiadów - powtórzmy: sąsiadów! -w Grabowcu i Frampolu, Oszmianie i Wierzbie, Sokółce i Małej Brzostowicy, Daniłkach i Aminowce, Massalanach i Szy-dłowiczach, Zajkowszczyźnie i Świsłoczy, Tomaszówce i Zelwie oraz w wielu innych trudnych do wyliczenia miejscowościach kresowych. Wszędzie tam dochodziło do samosądów, pastwienia się, torturowania i rozstrzeliwania wiele miesięcy przed tym, co wydarzyć się miało w Jedwabnem.
Autorem jednej z takich typowych relacji jest naoczny - w odróżnieniu od Szmula Wasersztajna i jemu podobnych - świadek zamordowania w biały dzień polskiego żołnierza, inż. Michał Ławacz: "W dniu nie pamiętam już którym wjazd do Chełma czołgów radzieckich przez przystrojone bramy z kwiatów itp. Wykonane przez Żydów. Żydów opanowuje euforia. Nagle wszyscy Żydzi od wyrostków do lat ok. 40 mają opaski czerwone na rękawach. Już rządzą na ulicy jako milicja. Prawie wszyscy
92 Tamże.
Ciekawe, z czyim mlekiem wyssała antypolonizm młoda generacja Żydów z całych polskich Kresów Wschodnich?
Wszystko to działo się nie tylko pod okupacją sowiecką w latach 1939-1941, ale również i później pod niemiecką, czego trudnym do zakwestionowania nawet przez Grossa dowodem było wymordowanie przez żydowski oddział partyzancki wiosną 1944 roku całej ludności polskiej wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie, gdzie pamięć o hekatombie tragedii zachowała się do dnia dzisiejszego.
"- Moja matka pamięta tę tragedię, także inne starsze kobiety nie zapomniały tego straszliwego mordu - mówi Teresa Mielko z parafii Bieniakonie, do której należą także Koniuchy (...). Ona sama urodziła się już po wojnie. Pamięta także mogiły pomordowanych w Komuchach na miejscowym cmentarzu (...). Do tej pory nikt nie interesował się tragedią. Władza sowiecka ze zrozumiałych względów wolała ukryć tę sprawę. Zupełnie inaczej potraktowali mord w Koniuchach jego sprawcy mieszkający po wojnie w USA i Izraelu. Chaim Lazar w książce Destruction und Resistance, wydanej w Nowym Jorku w 1985 r., pisał: 'Sztab brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów, którymi dowodził Jaakow (kalub) Prenner. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i Żydom", należy odpowiedzieć pytaniem: czy do tego samego zdolna jest żydowska opinia publiczna, której obca wydaje się być jakakolwiek wiedza o cierpieniach zadawanych przez Żydów Polakom nie tylko podczas wojny, ale i po wojnie? Kwestii tych nie sposób analizować oddzielnie, o ile oczywiście przyjmiemy założenie, iż życie Żyda jest tyle samo warte co życie nie-Żyda.
* * *
Nie mniej haniebna od popełnionych przez Żydów na Polakach mordów jest ich rola w masowej deportacji polskiej ludności Kresów Wschodnich. "Ludność żydowska - jak wynika z ustaleń dra Marka Wierzbickiego - będąc o wiele lepiej wykształcona od ludności białoruskiej - dostarczyła licznych urzędników, nauczycieli oraz funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, co miało niewątpliwy wpływ na stosunki polsko-żydowskie, ponieważ Żydzi najczęściej zajmowali miejsca dotychczasowych urzędników i nauczycieli narodowości polskiej (...). Ponadto w okresie wrzesień-grudzień 1939 roku miały miejsce liczne aresztowania tych przedstawicieli ludności polskiej, którzy przed wojną pełnili wyższe funkcje w administracji i władzach politycznych państwa polskiego bądź byli zaangażowani w działalność społeczną. Miejscowi Żydzi - członkowie tymczasowej administracji lub milicji - okazywali wówczas dużą pomoc władzom sowieckim w ich tropieniu i zatrzymywaniu" 100
Fakt współpracy Żydów przede wszystkim z NKWD znajduje potwierdzenie w wynikach badań prof. Strzembosza: "Najpierw podejmowały ją 'milicje', 'czerwone gwardie' i komitety rewolucyjne, później owe gwardie robotnicze i milicje obywatelskie. W miastach składały się one głównie z polskich Żydów (...). Polscy Żydzi w cywilnych ubraniach, z czerwonymi opaskami na ramionach i uzbrojeni w karabiny biorą też licznie udział w aresztowaniach i wywózkach" 101
Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają, jakby to działo się wczoraj:
"Nocą z 9 na 10 lutego 1940 roku., najczęściej tuż po północy, podczas trzaskających ponad trzydziestostopniowych mrozów do uśpionych, zaskoczonych mieszkańców -Polaków zastukała 'nowa władza' - podofi
100 T. Strzembosz, op. cii.
101 Tamże.
Wołowej skóry nie stałoby na spisanie zakodowanych w pamięci ludzkiej świadectw wysługiwania się Żydów okupantowi sowieckiemu, czemu nie przeczy zresztą wielu Żydów, jak cytowany przez dra Bogdana Musiała Michel Mielnicki rodem z Wasilkowa koło Białegostoku: "Opisał on w wydanym ostatnio w Kanadzie pamiętniku pt. Białystok to Birkenau działalność swego ojca Chaima podczas okupacji sowieckiej: 'Pamiętam jak NKWD-owscy komisarze z Moskwy, którzy często przychodzili do nas do domu po zmierzchu, siedzieli w naszej bawialni (...), rozmawiając cicho z moim ojcem, gdy przeglądali listy podejrzanych o przynależność do piątej kolumny (tak zwanych polskich folksdojczów), polskich faszystów, ultranacjonalistów oraz innych miejscowych zdrajców oraz kontrrewolucjonistów. Rozumiem, że on służył jako doradca przy NKWD, których z miejscowych Polaków wysłać na Syberię albo jakoś się nimi zająć (...). 'Musimy się pozbyć faszystów - powiedział mojej matce. - Zasłużyli na Syberię. Nie są dobrzy dla Żydów'" 103
102 Z.J. Peszkowski, S.Z. Zdrojewski, Pierwsza deportacja, "Nasz Dziennik", 10-11 lutego 2001 r.
103 B. Musiał, op. cit.
Takich Mielnickich były tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy jak Kresy długie i szerokie, ale dla Grossa fakty te nie mają znaczenia, bowiem według autora "Sąsiadów" o złą wolę względem Polaków posądzać Żydów nie wolno. Wynikałoby z tego, iż sporządzając na użytek NKWD listy proskrypcyjne swoich sąsiadów, zrywając ich po nocy ze snu i eskortując do bydlęcych wagonów Żydzi kierowali się najlepszymi intencjami. Nie sposób w tym miejscu nie odnieść się do zdumiewającej pogardy dla faktów, czym popisał się wielki manipulator Gross, zarzucając prof. Strzemboszowi kłamstwo: "kiedy ty mówisz o tym, że Żydzi wysyłali Polaków na Syberię, to jest zwykłe kłamstwo. Żydzi byli ofiarami tych wywózek w stosunku, proporcjonalnie biorąc, większym nawet niż Polacy. Między 1/4 a 1/3 populacji, która została zesłana, to byli Żydzi. W twoim tekście jest powiedziane: Polacy są prześladowani przez Żydów. Żydzi ich tam wysyłają, nie wiadomo dokąd (sic!). Otóż tak nie jest. Żydzi na równi ze wszystkimi innymi, a nawet jeszcze bardziej, cierpią pod okupacją sowiecką. Cały schemat Żydów, którzy popierają bolszewików i komunistów, jest do kitu. Oni tak ich popierają, że masowo manifestują antysowieckie zachowanie i za to zostają w sposób straszliwy potraktowani" 105
Pytanie, czy w tego rodzaju wywodach można zabrnąć dalej, niech pozostanie bez odpowiedzi.
Potwierdzając, iż największy procent deportowanych w latach 1939-1941 stanowili Polacy i przyznając, iż zdarzało się, iż byli wśród nich
104 Tamże.
105 Jedwabne, 10 lipca 1941 -zbrodnia i pamięć. Okrągły Stół "Rzeczypospolitej", "Rzeczpospolita", 3-4 marca 2001 r.
Oto fragmenty przytoczonych przez Siedleckiego relacji:
"Pamiętam ówczesny mroźny dzień, kiedyśmy ze swojej miejscowości dojechali do stacji i sowieci chodzili po wagonach nosząc pod rękami zmarzłe niemowlęta pytając się, czy zamierszych rebiat nima.
W czasie podróży na Sybir wyrzucano co dzień z transportu po kilka trupów zmarłych z głodu i zimna (...). Dzieci, które zamarzły w wagonie, były wyrzucane w czasie biegu prosto w śnieg lub do rzeki pokrytej lodem".
"Ja zostałem wywieziony wraz z całą rodziną 10 II 1940 r. do archangielskiej obłasti. gdzie pomimo wytężonej pracy do której byłem zmuszony nie mogłem wraz z rodziną przeżyć, lecz nawet wegetować. W tymże miesiącu straciłem ojca, który umarł na skutek pomieszania zmysłów i dwoje dzieci z głodu" 107
"Nadchodzi 10 luty, jest noc, godzina 1-sza, słychać na ulicy krzyki, i cóż tam ujrzałem! Cały sznur sań ciągnął się bez końca, na których siedziały matki z dziećmi dużymi, a nawet takimi, które miały po kilka tygodni. Na jednych z sań ujrzałem znajomą kobietę z sześciorgiem dzieci, z których dwoje bliźniąt miało po dwa tygodnie. Te biedne dzieci matka otuliła w koce i tak wiozła je do stacji. Lecz, niestety (...), dzieci w drodze do Rosji zamarzły, a ponieważ nie było innej rady wyrzucono je przez okno. Widząc to NKWD z pogardliwym uśmiechem mówili: miorznut polskije sobaki (marzną polskie psy)" 108
"10 lutego 1940 r. funkcjonariusze NKWD wpadli do domu z naganami i sztyletami. Zaczęli niszczyć obrazy świętych, łamali meble, wyzywali od polskiej burżuazji, szukając broni zrywali nawet podłogę, opróżniali szafy, niszczyli łóżka. Pozwolili zabrać trochę odzieży i tylko 5 kg mąki na 5 osób".
"Podczas deportacji na jedną ciężarówkę zapakowano 32 rodziny (125 osób). Przy przeładowywaniu do pociągu osoby odmawiające opuszczenia ciężarówki przebijano bagnetami. Zabitych miażdżono pod kołami".
106 J. Siedlecki, Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986, Warszawa, 1988, s. 48.
107 Tamże, s. 48.
108 Tamże, s. 48-49
"l0 lutego 1940 r. wywożonej rodzinie eskorta NKWD oświadczyła, że wyjadą do innej obłasti i należy zabrać wyżywienie tylko na jeden dzień, bo tam wszystko będzie. Zamiast zapowiedzianych ciepłuszek pakowano po 20 rodzin do zimnego i cuchnącego wagonu. Przez trzy dni trzymano o głodzie. Przez 27 dni nie dawano wyżywienia ani wody. Połowa ludzi wymarła w drodze".
"Podróż na wygnanie w zaplombowanych wagonach trwała cały miesiąc. Przez ten czas dano trzy razy chleba po 400 g. W wagonie znajdowało się 49-55 osób w tym 33-36-cioro dzieci. W Kotłasie wynoszono martwe małe dzieci w wieku od 3 do 4 lat, na policzkach miały zamarznięte łzy. Dalsza droga pieszo, także dla dzieci do 10 lat" 109
"Podróż na zsyłkę trwała 2 miesiące w zakratowanych i szczelnie zamkniętych wagonach. Brak wody i żywności (...). Praca zesłanych przy wyrębie lasu przy 45-stopniowym mrozie. Wynagrodzenie stanowiło 400 g chleba i l rubel. Bardzo rzadka zupa w stołówce kosztowała l rub. 80 kop. Za odmowę pójścia do pracy skazano męża na 8 lat, żona z rozpaczy dostała pomieszania zmysłów. Zmarłych chowano bez trumien" 110
"Wywożone rodziny w głąb ZSRR żegnała z płaczem masa Białorusinów" 111
Podobnej reakcji Żydów na sowieckie ludobójstwo na raty nie odnotowano. Można natomiast - używając stylu Grossa - domniemywać, że pozostawionym przez dziesiątki tysięcy wywiezionych rodzin polskich mieniem zaopiekowali się ich sąsiedzi żydowscy. Zainteresowanemu losem dobytku Żydów mordowanych przez Polaków doktorowi Andrzejowi Żbikowskiemu, należy zasugerować celowość zajęcia się również losem majątku, jaki pozostawiły miliony Polaków deportowanych przy udziale tychże Żydów. Czytelnikom książki Grossa, który wstrząsnął nimi wielokrotnie powtórzonym -zgodnie z wymogami socjotechniki -opisem okrucieństwa, jakiego scenerią stało się Jedwabne, godzi się przypomnieć gehennę, na
109 Tamże, s. 49.
110 Tamże, s. 52.
111 Tamże, s. 49.
Józef Czapski zanotował: "Pewnego dnia nie wyprowadzili nas na zewnątrz i chleb rozdawali w baraku (...). W przejściu na ziemi leżał nagi więzień, konał. Już był do naga ograbiony przez kolegów, oczy miał zamknięte (...). Ktoś z eskorty powiedział: 'Dla niego niepotrzebny chleb, on i tak zdechnie' i widocznie zawahał się przez sekundę, komu ten chleb oddać. Kilkunastu więźniów rzuciło się błyskawicznie ku temu kawałkowi chleba, depcząc, tratując w straszny sposób konającego (...).
O wodę toczyła się stale walka, głównie chorzy jęczeli o wodę. Błagali. Oddawali za nią swój chleb. Radziliśmy sobie w ten sposób, że w czasie porannych porządków (wyprowadzano nas wtedy i wynoszono trupy) zbieraliśmy śnieg w szmaty i jedliśmy ten śnieg w baraku (...).
Były wówczas silne mrozy; jednego dnia wychodząc na podwórze zwróciłem uwagę na dziwne pnie drzew przy domu (...). Podeszłem bliżej. To wcale nie były konary, to były zamarznięte członki nagich trupów ludzkich, które tak sterczały ze śniegu. Konwojenci chwytali je za nogi, ciągnęli przez śnieg i rzucali do w pobliżu nas znajdującej się jamy. Od tego czasu szukaliśmy śniegu na innym miejscu, a nie tam, gdzie rzucano trupy. Co noc słyszeliśmy charczenie słabszych lub konających, duszonych przez sąsiadów, którzy zdzierali z umarłych ubranie, sprzedając je za chleb"' 112
Gustaw Herling-Grudziński napisał: "Pierwsze oznaki wielkiego głodu pojawiły się z końcem zimy 1941 roku, a na wiosnę już cały obóz zmartwiał i przyczaił się w oczekiwaniu decydującego ciosu (...). Brygady wracały z pracy powolniejszym krokiem, wieczorem ledwie się można było przepchnąć na ścieżkach w żonie przez grupki błądzących po omacku 'kurzych ślepców', w poczekalni lazaretu czekały - przygotowane już zawczasu na oględziny lekarskie - spuchnięte kłody obnażonych nóg pokryte ropiejącymi ranami szkorbutu (...). Głód nie kończy swego władania w nocy, przeciwnie, niewidzialnym swym orężem atakuje skryciej i celniej. Jeden jedyny Iganow, stary Rosjanin z brygady ciesielskiej, modlił się do późnej nocy, ukrywszy twarz w dłoniach. Reszta spała w martwej ciszy baraku gorączkowym snem agOrlikowa, zabierając z sobą tylko trochę ubrania".
"Zauważmy-komentuje prof. Strzembosz -sąsiadka-Żydówka wie, kto jest na liście do wywózki, a wszak była to najściślej strzeżona tajemnica".
Co było dalej?
Kazimierz Sokołowski (relacja nr 1559): "Utworzyły władze sowieckie milicję, przeważnie z Żydów komunistów, rozpoczęły się aresztowania
113 G. Herling-Grudziński, Inny świat, op. cit., s. 106-107.
Józef Karwowski (relacja nr 2589): "W październiku 1939 r. NKWD zarządziło zebrania i mityngi przedwyborcze. Na te zebrania NKWD i milicja przymusowo ludzi wyganiała. Kto się tylko sprzeciwiał, natychmiast został aresztowany i od tego czasu zginął bezpowrotnie".
Józef Makowski (relacja nr 2545): "Aresztowali, wiązali ręce, wrzucali do piwnic i chlewów, głodzili, nie dawali wody do picia, bestjalsko bili i w ten sposób zmuszali do przyznania się do winy należenia do organizacji polskich. Ja sam byłem zbity do utraty przytomności podczas badania przez NKWD w Jedwabnem, Łomży i Mińsku".
Józef Rybicki (relacja nr 8356): "Rewizje odbywały się u zamożniejszych gospodarzy, zabierali meble, ubrania i rzeczy wartościowe, a po kilku dniach w nocy ich aresztowali. Na zebrania zabierali siłą -opornych uznawali za tzw. wreditiela, aresztowali. Sołtys robił spisy chodząc po mieszkaniach i spisując wiele osób i rocznik. Komisja składała się z wojskowych i żydów i tamtejszych komunistów. Kandydatów do zgromadzenia narzucali z góry, byli to żydzi, przybyli z ZSRR i tamtejsi komuniści " 114
Podobny styl bycia obowiązywał nie tylko w Jedwabnem, ale i w okolicach. Oto relacja Antoniego Bledziewskiego ze wsi Makowskie: "Przed każdem aresztowaniem, które były wyłącznie nocą, przyjeżdżało kilku 'bojców' i miejscowa milicja, składająca się przeważnie z naszych żydków, otaczała dom aresztowanego, kilku wchodziło do mieszkania, aresztowanemu każą położyć się na podłogę; jeden przykłada broń do głowy, reszta natomiast przeprowadza szczegółowa rewizję" 115
I to też, panie profesorze Gross, byli sąsiedzi!!!
114 T. Strzembosz, op. cit.
115 L. Kalewski, Opowieści niesamowite (2), "Nasza Polska", 19 grudnia 2000 r.
Jerzy Tamacki, partyzant z Kobielnego, w liście z 24.10.1991 roku napisał: "Po mnie i mojego brata rodzonego Antka przybył patrol złożony z Polaka ob. Kurpiowski i Żyd o nazwisku Czapnik. Podczas aresztowania udało się nam zbiec z własnego podwórka. Ja zacząłem się ukrywać we wsi Kajtanowo (Kajetanowo - T. S.) u kolegi Mierzejewskiego Wacława. Od niego dowiedziałem się, że istnieje oddział partyzantki Polskiej za rzeką Biebrzą. Ukrywałem się od stycznia do połowy kwietnia 1940 roku".
Stefan Boczkowski z Jedwabnego w liście z 14.01.1995 r. zauważa:
"Miejscowi Żydzi w Jedwabnem pozakładali na rękawy czerwone opaski i pomagali milicjantom w aresztowaniu 'wrogów ludu', 'szpiegów' itp."
Dr med. Kazimierz Odyniec, syn sierż. Antoniego Odyńca, poległego w boju pod Kobielnem 23,06.1940 roku, w liście z 20.06.1991 r. napisał:
"Pod koniec kwietnia 1940 r. przyszedł do naszego mieszkania w mundurze milicjanta rosyjskiego miejscowy Żyd i kazał zameldować się Ojcu w NKWD (...). Jak się później okazało. Ojciec nie poszedł na NKWD. Następnego dnia NKWD aresztowało Matkę, domagając się, aby powiedziała, gdzie ukrył się Ojciec". Dr Odyniec, w liście napisanym do mnie już po ogłoszeniu książki Jana Grossa, stwierdził: "Gross podkreśla okrucieństwo strony polskiej, nie mówiąc nic o zachowaniu się znacznej grupy Żydów, którzy poszli na jawną współpracę z Sowietami i to oni stali się tymi ludźmi, którzy wskazywali Sowietom tych Polaków, których należy aresztować czy deportować (...). Pamiętam także, że trupy polskich partyzantów po walkach na Kobielnem transportował sąsiad mego wujka Władka Łojewskiego Żyd Całko" (list z 25.10.2000 r.).
Roman Sadowski, oficer AK, mąż Haliny, siostry Kazimierza Odyńca, wywiezionej 20.06.1941 roku w głąb ZSRR, tak napisał do mnie 10.11. 2000 r.: "W czasie okupacji sowieckiej Żydzi byli 'władcami' tych terenów. Całkowicie współpracowali z władzami sowieckimi. Według relacji kuzynów mojej żony, to Żydzi wspólnie z NKWD ustalali listy do internowania (wywiezienia)" 116
116 Tamże.
"Jak widać - sumuje kwestię prof. Strzembosz - mimo że nie prowadziłem systematycznej i odpowiednio wczesnej kwerendy dokumentacji, związanej z postawą Żydów z Jedwabnego i okolic, zebrało się sporo świadectw, spontanicznych i niewywoływanych. Nie mogę więc twierdzić, jak to czyni Gross, że 'napotkałem tylko jedną relację mówiącą konkretnie o przywitaniu Sowietów w miasteczku we wrześniu 1939 roku' jak wiemy był to moment, w którym utrwaliła się dla wielu Polaków pamięć o nielojalności Żydów - a i na niej nie bardzo można polegać, bo została spisana przeszło pięćdziesiąt lat po omawianych wydarzeniach" 118
Po pierwsze: historyk z prawdziwego zdarzenia nie napotyka relacji, lecz ich poszukuje. Tego typu stwierdzenie Grossa wydaje się wszak o tyle zrozumiałe, iż nie jest on historykiem lecz selekcjonującym i naginającym fakty do swoich tez propagandystą. Po drugie: źródłem pamięci o nielojalności -co za eufemizm! -Żydów wobec swoich polskich sąsiadów nie jest owa najwyraźniej wymyślona na potrzeby Grossa scenka powitania czerwonej sotni w miasteczku Jedwabne (wyobraźmy sobie tego jedynego Żyda z Żydówką i dwie rodziny polskich komunistów za jednym stołem pod czerwoną płachtą tudzież towarzyszącą im czeredę zaciekawionej młodzieży!), ale zbrodniczy w swoich skutkach proceder wysługiwania się ludobójczej machinie NKWD na całych polskich Kresach Wschodnich. Wiele z cytowanych relacji na ten temat ma nie kilkudziesięcioletnią, co wywołuje nagły przypływ rzadkiego u Grossa sceptycyzmu metodologicznego, lecz zaledwie dwuletnią metrykę, jak np. w przypadku deportowanych za sprawą miejscowych Żydów ich polskich sąsiadów, którzy trafili w końcu do Armii Andersa. Jeśli więc Gross stwierdza, że przeczytał "niemal wszystkie relacje, które są w Instytucie Hoovera na ten temat, gdyż pracuje nad tym tematem od 20 lat 119 to albo niczego z tych relacji nie zrozumiał, albo je po przeczytaniu skreślił z li-
117 A. Cyra, Morderca czy męczennik?, "Nowy Dziennik", 2 marca 2001 r.
118 T. Strzembosz, op. cit.
119 Okrągły Stół "Rzeczypospolitej", op. cit.
"Jeżeli chodzi o antysemityzm tych ludzi, którzy weszli w skład armii Andersa, to nie musimy sięgać do archiwów (...). Anders w tej sprawie wydał nawet oddzielny rozkaz - antysemityzm był tak rozpowszechniony"120 A więc nie wola walki za Ojczyznę, ale pamięć o tych, którzy mroźną nocą wyprawiali w bydlęcych wagonach na śmierć i poniewierkę setki tysięcy Polaków absorbowała uwagę niedawnego pensjonariusza Łubianki. To doprawdy teza bardzo odkrywcza !
Dobrą pamięcią cieszą się nie tylko Żydzi, ale i Polacy. Nie zawiodła ona również benedyktynki siostry Alojzy Piesiewiczówny z opactwa Świętej Trójcy w Łomży mimo, iż relacja ta doczekała się spisania 55 lat po fakcie: "20 czerwiec. Uroczystość Serca Pana Jezusa. Dzień prze-okropny dla Polaków pod zaborem sowieckim. Masowe wywożenie do Rosji. Od wczesnego rana ciągnęły przez miasto wozy z całymi rodzinami polskimi na stację kolejową. Wywożono bogatsze rodziny polskie, rodziny narodowców, patriotów polskich, inteligencję, rodziny uwięzionych w sowieckich więzieniach, trudno się było nawet zorientować jaką kategorię ludzi deportowano. Płacz, jęk i rozpacz okropna w duszach polskich. Żydzi za to i Sowieci tryumfują. Nie da się opisać, co przeżywają Polacy. Stan beznadziejny. A Żydzi i Sowieci cieszą się głośno i odgrażają, że niedługo wszystkich Polaków wywiozą. I można się było tego spodziewać, gdyż cały dzień 20 czerwca i następny 21 czerwca wieźli ludzi bez przerwy na stację" 121 "Oprócz znanego prof. Grossowi zbioru z Instytutu Hoovera i niezależnie od uzyskanych przeze mnie niegdyś relacji - pisze w innym miejscu prof. Strzembosz - są inne jeszcze świadectwa zachowania się Żydów z Jedwabnego w latach 1939-1941. Danuta i Aleksander Wroni-szewscy w reportażu Aby żyć (zamieszczonym w 'Kontaktach' z 19.07. 1988 roku) odnotowali relację mieszkańca Jedwabnego: 'Pamiętam jak wywozili Polaków do transportu na Sybir, na każdej furmance siedział
120 Tamże.
121 T. Strzembosz, op. cit.
Litości dla gojów Żydzi nie znali. I to, używając słów Grossa, zostało po prostu zapamiętane. Nikt przy zdrowych zmysłach nie rzuca się swym prześladowcom na szyję z wdzięcznością tylko dlatego, iż są oni Żydami, choć Gross oczekiwałby tego od zdradzonych przez nich Polaków. Nie stwierdzając takiej aberracji zarzuca im antysemityzm.
Ignoruje również fakt, iż w znanych mu dobrze archiwaliach Instytutu Hoovera figuruje "cały szereg miast i mniejszych miejscowości, w których Żydzi witali entuzjastycznie Armię Czerwoną, a potem obsadzali posterunki milicji. Są to miasta: Zambrów, Łomża, Stawiski, wsie Wizna, Szumowo (...), Rakowo-Boginie, Bredki, Zabielę, Wądołki Stare, Drozdowo" 123 Do charakterystycznego incydentu doszło w żydowskim miasteczku Trzciane opodal Jedwabnego, na przeciwległym brzegu Biebrzy:
"Gdzieś pod koniec września, a może w początku października 1939 r. Niemcy wycofali się już z tego terenu, a Rosjanie jeszcze nie weszli (...) W Trzciannym Żydzi przygotowywali powitanie wkraczającej Armii Czerwonej. Patrole milicji żydowskiej wyszły aż do Okrągłego (...) w kierunku Moniek: zauważyli tuman kurzu i sądząc, że to Armia Czerwona wycofały się aż do bramy zbudowanej na początku wsi (miasteczka - T. S.). Nie byli to żołnierze radzieccy lecz 10-15 ułanów polskich (...). Zastali bramę powitalną, rabina z chlebem i solą. Ułani wpadli w tłum, zniszczyli bramę tryumfalną, płazowali, rozbili parę sklepów żydowskich, chcieli spalić miasteczko, ale do tego już nie doszło. Córka rabina zmarła na atak serca. Ułani pojechali dalej. Żydzi w Trzciannym mieli broń - pisze prof. Strzembosz pointując całe zdarzenie: - Relacja ta, spisana przeze mnie niemal 50 lat po tych wydarzeniach, została zweryfikowana przez źródła rosyjskie. Według nich pod koniec września 1939 roku 'banda polskich żołnierzy' (...) napadła na miasteczko, gdzie dokonała 'grabieży i pogromu ludności żydowskiej'" 124
Dla Grossa jest to zapewne jeszcze jeden dowód wyssanego z mlekiem matki antysemityzmu. Na takich dowodach, on i jemu podobni opierają
122 Tamże.
123 Tamże.
124 Tamże.
19 kwietnia 1919 r. walki toczyły się również o Wilno, w którym zrewolucjonizowana część ludności żydowskiej stanęła po stronie bolszewickiej. Lakoniczny komunikat operacyjny (...) z frontu litewsko-białoruskiego z 20 kwietnia podaje: "Oddz. naszej jazdy pod dow. ppłk Beliny zajęły Wilno 19.04. o godz. 5 (...). Nieprzyjaciel stawiał wyjątkowo silny opór. Przez 2 noce trwała walka pod miastem na bagnety (...) To wszystko można wyczytać ze zbioru komunikatów Oddziału III Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego 1919-1921 r., wydanego pt. O niepodległą i granice przez Wyższą Szkołę Humanistyczną w Pułtusku" 125 Przystępując do pisania o stosunkach polsko-żydowskich, które nie zaczynają się i nie kończą w Jedwabnem A.D. 1941, wypada wiedzieć i o tym, żeby nie popadać w konflikt z elementarną faktografią.
125 Od Czytelników: Historia Polski po Jedwabnem będzie wyglądała inaczej, "Rzeczpospolita", 24-25 lutego 2001 r.
Pierwsze dni po wejściu Sowietów były okresem zamierzonych i świadomych gwałtów i samowoli, w których miejscowa ludność żydowska odegrała znaczącą rolę (...). Tysiące obywateli polskich mordowano, okaleczono i ograbiono z wszelkich dóbr. Tak przybliżano 'raj na ziemi'. To wszystko czeka na swego dziejopisa. Z pewnością nie będzie nim Gross, bo tu nie wolno manipulować źródłami. On zapewne całkowicie przemilczałby tak haniebne epizody początków odbywającej się tam rewolucji, jak np. Wydarzenia w Kobryniu, gdzie niemieckie władze okupacyjne porozumiały się z miejscowymi komunistami (w tym - z Żydami!) i dostarczyły im broni. Ci zaś przystąpili natychmiast do tworzenia oddziałów dywersyjnych do walki z Wojskiem Polskim. Ta dziwaczna i paradoksalna współpraca zaowocowała także w wymiarze symbolicznym: nad miastem zawisły dwie flagi: jedna z nazistowską swastyką, druga zaś czerwona (...). Podobnie było w Lubomlu (...).
Wszyscy dotychczasowi dyskutanci i publicyści, opierający swą wiedzę na 'ustaleniach' Grossa - pisze dalej Kalewski -zgadzają się z nim na ogół także w tej kwestii: 'gotowość do zniszczenia tego, co obce, a w pierwszej kolejności Żydów, nie tylko przetrwała na polskiej wsi, ale co raz to była manifestowana w paroksyzmach gwałtu'. Tak naprawdę Żydzi nie byli 'obcy', także na polskiej wsi. To oni całkowicie zmonopolizowali drobny handel wiejski i pośrednictwo skupu, znaczną część rzemiosła i usług. Każdy chłop na wsi miał do czynienia codziennie z jakimś Żydem: kupcem, sklepikarzem, rzemieślnikiem, sąsiadem.
I to przez swoich żydowskich, dodajmy, sąsiadów!
* * *
"Czy polscy mieszkańcy Jedwabnego i wsi okolicznych witali Niemców z entuzjazmem i jako zbawców? - pyta prof. Strzembosz i odpowiada: - "Tak! Witali! (...). Niemcy uratowali bowiem wówczas setki mieszkańców wsi okolicznych (a może i Jedwabnego?), kryjących się od kilku dni w zbożu i w krzakach nad Biebrzą. Uratowali od wywiezienia na śmierć, gdzieś na pustynię kazachską czy do syberyjskiej tajgi. A wtedy już dobrze wiedziano, co znaczy taki wywóz (...). Nadto równolegle z wywózką przeprowadzano, często nie odróżnianą przez historyków, akcję aresztowań ludzi podejrzanych, kończącą się łagrem lub więzieniem. Wieloletnim, śmiertelnym" 127
Z entuzjazmem witali Niemców również mający doć bolszewizmu Rosjanie, by podjąć z nimi wkrótce potem walkę na mierć i życie. Wszystko to nie upoważnia jednak Grossa do formułowania równie kłamliwej co i oszczerczej tezy, iż Polacy poszli do okupantów niemieckich na służbę tak, jak uczynili to bliscy czerwonej bolszewii polscy Żydzi. Parafrazując Grossa należy stwierdzić, iż schemat Polaków, którzy popierają Niemców, jest nonsensowny.
http://www.antyk.org.pl/ojczyzna/jedwabne/zebrowski.htm
Już od lat zakłamana i fałszowana prawda o wydarzeniach w Jedwabnych, ma oczernić Polaków, wybielając Niemców, a być może także żydów kolaborujących z bolszewikami, którzy po 17 września 1939 roku napadli na Polskę zyskując wielką przychylność, współpracę części obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.
Do zbrodni w Jedwabnem doszło 10 lipca 1941 r. Jak propaganda donosi w wyniku niemieckiej inspiracji Polacy z Jedwabnego i okolic wypędzili Żydów z domów, a następnie zaprowadzili do jednej ze stodół, która została podpalona wraz ze znajdującymi się w środku ludźmi. Według IPN, zginęło wtedy nie mniej niż 340 Żydów. Wyjaśnieniem zbrodni w Jedwabnem zajęli się prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej w 2000 roku. IPN w toku śledztwa ustalił, że zabójstwa nie mniej niż 340 Żydów 10 lipca 1941 r. dokonała w Jedwabnem grupa miejscowej polskiej ludności z inspiracji Niemców. IPN przyjął, że to polska ludność miała w tej zbrodni - jak to określono - "rolę decydującą", ale "można założyć", że jej inspiratorami byli Niemcy. Co najmniej 300 osób spalono żywcem w stodole, a co najmniej 40 innych zabito wcześniej w nieustalony sposób, gdy Żydów gromadzono na rynku miasteczka - przyjął IPN.
Jak jest prawda, mówią o tym Docent Józef Kosecki na portalu wrzuta. „ Prawda o Jedwabnem jest porażająco prosta - doc. Józef Kossecki”.
Podaje link :http://komandir.wrzuta.pl/audio/9qapD6YCA1C/prawda_o_jedwabnem_jest_porazajaco_prosta_-_doc._jozef_kossecki
Profesor Tomasz Strzembosz wielokrotnie wypowiadał się ma temat wydarzeń w Jedwabnym . Poniżej przedstawiam wywiad „TO TYLKO OGNIWO ŁAŃCUCHA NIEMIECKICH ZBRODNI „- rozmowa Antoniego Zambrowskiego z prof. Tomaszem Strzemboszem oraz notakę PAP.
O mordzie na Żydach w Jedwabnem w 1941 r. z prof. Tomaszem Strzemboszem rozmawia Antoni Zambrowski)
- Jak pan profesor ocenia sprawozdanie Instytutu Pamięci Narodowej o wynikach śledztwa w sprawie mordu na Żydach w Jedwabnem 10 lipca 1941 r.?
- Instytut Pamięci Narodowej przeprowadził konferencję prasową, na której prokurator Radosław Ignatiew i szef pionu śledczego IPN, prof. Kulesza omawiali kwestię mordu w Jedwabnem. Potem odczytano oświadczenie, które w gruncie rzeczy jest sprawozdaniem z przeprowadzonego przez IPN śledztwa. Jest to oświadczenie zbyt krótkie, gdyż brak w nim uzasadnienia wielu kontrowersyjnych spraw związanych z przedmiotem śledztwa. Prof. Kulesza dokładnie omówił sprawę łusk od pocisków wystrzelonych z niemieckiej broni palnej, znalezionych w okolicy stodoły, w której spalono jedwabieńskich Żydów lub w okolicy żydowskiego cmentarza, położonego po drugiej stronie polnej drogi, oddzielającej go od tej stodoły. Z wyjaśnień prof. Kuleszy wynikało w sposób nie budzący wątpliwości, że owe łuski pochodzą bądź od pocisków wystrzelonych w czasach I wojny światowej albo zostały wystrzelone z pistoletu maszynowego typu MG-42, wprowadzonego do użycia przez armię niemiecką już po 1941 roku.
W ten sposób pewne istotne szczegóły, jak liczba zamordowanych w Jedwabnem Żydów, jak sprawa pochodzenia pocisków z niemieckiej broni palnej oraz sposób, w jaki uformowały się obydwa groby na zewnątrz i wewnątrz stodoły – te wszystkie rzeczy zostały wyraźnie wyjaśnione. Natomiast inne elementy tej zbrodni, istotne dla prawidłowego zrozumienia sprawy, pozostały niejako niedopowiedziane zarówno w komunikacie IPN, jak i w wystąpieniach prok. Ignatiewa i prof. Kuleszy.
- Czy mógłby pan wyjaśnić te zastrzeżenia?
- Zaletą podstawową ekspertyzy, której dokonał prowadzący śledztwo prok. R. Ignatiew, jest zdezawuowanie różnych głupstw, które znalazły się w książce prof. Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". Po pierwsze, w Jedwabnem zamordowano nie 1600 Żydów, jak utrzymywał prof. Gross. Tyle osób nie mieściłoby się w stodole o wymiarach 19 x 7 m, zresztą nie do końca wypełnionej. Poza tym tylu Żydów nie było w Jedwabnem. Zachował się dokument sowiecki, pochodzący z NKWD z lata 1940 roku, który świadczy, iż w całym rejonie jedwabieńskim (w tym w trzech miasteczkach: Wiźnie, Jedwabnem oraz Radziłowie) nie było nawet 1400 osób narodowości żydowskiej. W samym Jedwabnem było ich około 600. Nie było tam też tak zwanych "bieżeńców", czyli uciekinierów z innych miejsc, więc ta liczba nie wzrosła.
Oczywiście przed wkroczeniem armii Niemieckiej ich stan liczbowy raczej się zmniejszył, ponieważ jakaś cześć uciekła na wschód. A zatem teza prof. Grossa, iż spalono w stodole 1600 Żydów została przez IPN zdezawuowana i sprowadzona do realnej liczby 300 – 350 osób.
Pewna liczba Żydów (do 100 osób) wróciła już po mordzie do Jedwabnego i utworzyła tam małe getto, które przetrwało do późnej jesieni 1942 roku.
Stwierdzono, że poza stodołą nie ma innych masowych grobów żydowskich, a więc w innych miejscach dokonano jedyni pojedynczych mordów. Wbrew zeznaniom niektórych świadków, nie znaleziono zbiorowych mogił na cmentarzu żydowskim. Jedynym zbiorowym grobem jest zatem owa stodoła, co ustala liczbę ofiar na 300 – 350 osób.
- A jaką śmiercią zginęli?
- Zostali spaleni żywcem. Nie ma śladów świadczących o rozstrzelaniu. Pociski, które tam znaleziono, zostały wystrzelone w innym okresie. Jest to zgodne z zebranymi przeze mnie relacjami naocznych świadków, w których mowa była o biciu Żydów, a następnie o ich spaleniu w stodole, ale nie o rozstrzeliwaniu.
Szczegółowe śledztwo pana prokuratora Ignatiewa, który przestudiował istniejącą dokumentację, w tym niemiecką oraz przesłuchiwał 98 świadków, ustaliło, iż udział w jedwabieńskim mordzie wzięło udział mniej więcej 40 Polaków. Tylu się doliczono.
- Przeczy to tezie Jana T. Grossa, iż polska, chrześcijańska połowa ludności miasteczka wymordowała tę drugą połowę – żydowską?
- Zresztą Żydzi nigdy nie stanowili połowy mieszkańców Jedwabnego. Zarówno relacje mieszkańców, jak i przedwojenne dokumenty świadczą, że Żydzi stanowili jakieś 600 osób, czyli mniej więcej jedną trzecią ludności miasteczka. Pozostałe dwie trzecie ludności narodowości polskiej nie brało bynajmniej udziału w mordzie. Wzięło w nim udział – jak ustalono – zaledwie 40 osobników z Jedwabnego i okolic.
Następne stwierdzenie IPN jest bardzo istotne: Zajście nie miało charakteru spontanicznego pogromu, lecz miało charakter zaplanowanej uprzednio egzekucji. Żydów wywleczono z domów i zapędzono na rynek, a działo się to przy udziale umundurowanych i uzbrojonych Niemców. Następnie żydowskich mieszkańców ustawiono w kolumnę i poprowadzono na skraj miasteczka, tam zapędzono do stodoły i żywcem spalono. Są to ustalenia prok. Radosława Ignatiewa.
- A zatem: nie spontaniczny pogrom z biciem szyb i ludzi, lecz zorganizowany mord przy zbrojnej asyście umundurowanych Niemców.
- Tak. Są to ważne stwierdzenia śledztwa IPN. A teraz przechodzę do problemów kontrowersyjnych. Sprawa pierwsza – to udział Niemców. Prok. Ignatiew przytoczył różne relacje świadków w tym względzie. Są zeznania mówiące o przybyciu umundurowanych Niemców ciężarówkami, i są zeznania, że Niemców tego dnia w ogóle w Jedwabnem nie było. Są relacje wskazujące na aktywny udział Niemców w zajściach, łącznie ze spaleniem Żydów w stodole i jednocześnie są zeznania, które ich udział bardzo ograniczają. Są więc rozbieżności w zeznaniach. Pan Ignatiew uznał, że sprawcami mordu sensu stricto są Polacy, którzy są bezpośrednimi jego wykonawcami, zaś Niemcy są sprawcami pośrednimi. Jego zdaniem, Niemcy odegrali samą rolę przez obecność w miasteczku, przez akceptację mordu, przez poparcie dla morderców. W ten sposób prok. Ignatiew dokonał pewnej selekcji zebranych świadków, ale uczynił to bez uzasadnienia. Brak tu argumentacji za dokonanym wyborem. Innymi słowy przytoczył on rozbieżne zeznania o zajściu, a następnie bez żadnego uzasadnienia uznał, że doprowadzenie Żydów do stodoły oraz ich spalenie było wyłącznym dziełem samych Polaków. I tu mam szereg wątpliwości.
- Chodzi Panu o brak uzasadnienia przy wyborze wersji przebiegu zdarzenia, uznanej przez niego za obowiązującą?
- Każdego historyka obowiązuje umotywowana krytyka źródła informacji. To nie może być tak, że ja dowolnie wybieram tę lub tamtą relację. Miejmy nadzieję, że w obszernym opracowaniu, które w przyszłości otrzymamy, zostanie wyjaśnione, dlaczego te, a nie tamte informacje zostały uznane za prawdziwe. Tym bardziej że według słów prok. Ignatiewa wszystkie zeznania świadków były sprawdzane krzyżowo przez przesłuchanie innych świadków z tego kręgu. Dlatego należałoby wyjaśnić, dlaczego jedne zeznania się odrzuca, zaś inne przyjmuje jako prawdziwe. Nasuwa się pytanie, dlaczego w obliczu zeznań o aktywnym udziel Niemców w spaleniu Żydów przyjmuje się jednak wersję o wyłącznej odpowiedzialności Polaków za ten mord.
- Według relacji świadków z głośnego mordu na kijowskich Żydach w Babim Jarze, liczny w nim udział brali ukraińscy policjanci, rekrutujący się z kręgów ukraińskich nacjonalistów. Niemniej wskazuje się jako sprawców mordu niemieckich okupantów.
- No właśnie. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na fragment sprawozdania IPN, który mnie wręcz zbulwersował. Powiedziano tam, że poza 40-toma czynnymi sprawcami mordu pozostała część ludności Jedwabnego zachowała się biernie, co można wyjaśnić zarówno lękiem jak i aprobatą dla mordu. Takie oceny świadczą o niezrozumieniu sytuacji ludności w warunkach obcej okupacji. To tak, jakby zarzucić ludności Warszawy bierność w obliczu publicznego rozstrzeliwania dziesiątków zakładników na ulicach i zastanawiać się, czy owa bierność nie wynikała czasami z aprobaty dla działań okupanta. Jak wiadomo, Niemcy spędzali mieszkańców Warszawy na masowe egzekucje polskich zakładników (rozstrzeliwanych nieraz w grupach po 100 osób) i warszawiacy biernie się temu przyglądali. I można tu również dywagować, czy przyglądali się z aprobatą, czy też ze strachem. Przecież w tamtych warunkach, aby udaremnić mord, trzeba było ataku na miasteczko zbrojnej grupy szturmowej, czy też oddziału partyzanckiego, który powystrzelałby Niemców i rozpędził wspomagające ich szumowiny. Tego nie mogły uczynić miejscowe kobiety uzbrojone w miotły.
Poza tym ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby polska ludność miasteczka wkroczyła czynnie i uniemożliwiła mord, to po upływie dwóch dni do Jedwabnego przybyłby niemiecki batalion, który spaliłby miasteczko i rozstrzelał ludność. Ludzie widzieli, że kolejni okupanci nie patyczkują się z ludnością miejscową. Znamy przypadki stawiania oporu Niemcom przez aresztowanych żołnierzy "Parasola", ale przecież nie przez niezorganizowanych cywilów w obecności kobiet i dzieci. A zatem takie zapytanie, czy mieszkańcy Jedwabnego przyglądali się biernie mordowi z lęku, czy też z aprobaty jest absolutnie niestosowne. Jest to stawianie znaku zapytania nad całą ludnością Jedwabnego i świadczy brzydko o stawiającym pytanie.
- A czy Pan profesor ma własną wersję wydarzeń w Jedwabnem?
- Dopóki nie przeczytam pełnego raportu prok. Radosława Ignatiewa, w którym on wyjaśni, dlaczego jedne wersje uznał on za miarodajne, a inne zaś zdyskwalifikował, dopóty oczywiście nie mogę z nim dyskutować. Ale mam pewną wiedzę o tych wydarzeniach, opartą na znajomości zarówno dokumentacji procesu sądowego z maja 1949 roku, jak i z 1953 roku oraz na zebranych przeze mnie relacjach świadków wydarzeń. Ci świadkowie nie są tak liczni, jak w przypadku przesłuchań przez prok. Ignatiewa, ale mimo to jest to garść relacji dających pewien pogląd na przebieg wydarzeń. W świetle tych relacji aktywność niemiecka zarówno w organizowaniu polskich mężczyzn do akcji wyciągania Żydów z domów i pilnowania ich na rynku była ewidentna.
Prok. Ignatiew przytoczył na konferencji prasowej, zorganizowanej przez IPN, przypadek polskiej dziewczynki, mieszkającej w domu koło rynku w Jedwabnem i bawiącej się w ogródku. Przyszedł niemiecki żandarm, a ze względu na czarne włosy uznał ją za Żydówkę, więc zabrał ją na rynek. Dopiero jej matka oraz sąsiad wybronili ją od żydowskiego losu. Ja z tą panią osobiście rozmawiałem i uważam, że jej relacja jest absolutnie autentyczna i wiarygodna.
- Jan Tomasz Gross twierdzi, że Niemców tego dnia w Jedwabnem nie było i Żydów mordowali sami Polacy. Ale przez nieuwagę (Anglicy żartują, że kłamstwo wymaga dobrej pamięci) sam przytacza relację, która zadaje temu kłam. Otóż po spaleniu Żydów w stodole ludzie rozgrzebują zgliszcza. Gdy jeden z nich znajduje w popiołach złote monety, natychmiast zjawia się niemiecki żandarm, który grożąc kolbą karabinu, owe monety zabiera.
- No właśnie. Prokurator powołuje się na zarządzenie Reinharda Heydricha, który zalecił inspirowanie antyżydowskich zajść w taki sposób, aby działalność organizatorów niemieckich pozostała ukryta i zajścia miały pozór spontanicznych działań ludności miejscowej. I taki właśnie charakter mają wypadki w Jedwabnem. Ludzie wyraźnie rozróżniają miejscowych żandarmów niemieckich i przyjezdnych gestapowców. W dokumentach z 1949 roku ówczesne kobiety rozróżniają nawet umundurowanie różnych niemieckich formacji czynnych w owym czasie w Jedwabnem. I prokurator Ignatiew stwierdza, że byli tam czynni miejscowi żandarmi niemieccy oraz inni umundurowani Niemcy.
- Inni Niemcy, którzy tam na ową akcję dojechali?
- Inni, nieznani miejscowym Polakom, umundurowani Niemcy. Potwierdza to tezę o udziale w mordzie niemieckiego komanda z zewnątrz. Mogło to być komando Hermanna Schapera z Ciechanowa, ale mogło być jakieś inne komando. Niestety, nie mamy dowodu, iż było to komando takie a takie, niemniej wiemy, ze ono było. Udział Niemców, stwierdzony przez prokuratora, jest czymś oczywistym i niezwykle ważnym. We wszystkich miejscach, gdzie podobne egzekucje się dokonały, zawsze brało udział jakieś komando.
Mamy różne relacje świadków w tj sprawie. Są takie, że tego dnia na rynku w Jedwabnem było zielono od niemieckich mundurów. Inni twierdzą, iż Niemcy byli nieliczni, ale niewątpliwie byli. Najwidoczniej relacje o udziale Niemców w mordzie w Jedwabnem zostały z jakiś przyczyn odrzucone przez prokuratorów z IPN.
- Z punktu widzenia psychologii społecznej 40-osobowa grupa bez niemieckiego wsparcia nie zapanowała by nad kilkusetosobowym tłumem Żydów. Żydzi mogli stawić opór napastnikom lub się rozbiec w różne strony. Obecność uzbrojonych Niemców najwyraźniej paraliżowała opór.
- Pan prokurator wspomniał również o przybyciu tego dnia do siedziby komisarycznego burmistrza Karolaka dwóch samochodów osobowych (świadkowie nazywają to staromodnie taksówkami). A wiemy z zeznań Schapera, że jego komando podróżowało samochodami osobowymi i motocyklami.
Udział Niemców był najważniejszy, gdyż legalizował mord. Było to działanie aprobowane przez władze okupacyjne. Napastnicy nie muszą się zastanawiać, jak na polską samowolę zareagują Niemcy. Niemcy są na miejscu i aprobują mord. Idą w ślad za polskimi konwojentami i doglądają doprowadzenia sprawy do końca.
- Reasumując: udział Niemców nie ulega wątpliwości.
- Trzeba stwierdzić, że wydarzenia w Jedwabnem przebiegają według tego samego scenariusza, co i w innych miejscowościach Podlasia. Żydów spędza się na rynek, zmusza do upokarzających prac porządkowych, następnie każe się im dźwigać pomnik Lenina lub Stalina ze śpiewem lub wołaniem: "Przez nas ta wojna! Przez nas wojna!". Ten wspólny scenariusz świadczy dobitnie o niemieckiej urzędowej inspiracji. Niemcy ten schemat powielają w każdym kolejnym miejscu. Ten wspólny scenariusz deszyfrujący jego niemieckich inspiratorów nie został dostrzeżony przez prokuratora IPN. Moim zdaniem, jest on niezmiernie ważną wskazówką.
- Zarówno J. T. Gross, jak i prokuratorzy IPN traktują mord w Jedwabnem w oderwaniu od ówczesnego tła historycznego. Są to wszak tereny przyłączone do ZSRR na mocy paktu Hitlera ze Stalinem i okupowane przez dwa lata przez Sowiety. Na tych terenach od morza do morza w czasie letniej ofensywy Wehrmachtu w 1941 roku wszędzie byli mordowani Żydzi na skalę nieporównywalną z mordem w Jedwabnem.
- Jest to zjawisko obserwowane od Łotwy aż do Mołdawii i wszędzie tam dokonują się okrutne mordy na Żydach. Nasuwa się pytanie, dlaczego ma to tam miejsce? Dlaczego ludność miejscowa - nie tylko Polacy, ale Łotysze, Litwini, Białorusini, Ukraińcy i Rumuni - tak masowo wówczas biorą udział w mordowaniu Żydów? Jest to wielkie pytanie badawcze dla historyka. Dlaczego tak się stało? Skąd taka postawa wobec Żydów? Np. w sierpniu i wrześniu 1941 roku na Litwie formacje policji litewskiej, powołanej przez Niemców, dokonywały masowych egzekucji na miejscowych Żydach. Są to rzeczy znane historykom. Niedawno był o tym program w telewizji "Planete". Jedwabne i Radziłów – to tylko ogniwa wielkiego łańcucha hitlerowskich zbrodni na Żydach, dziejących się na olbrzymich obszarach od Bałtyku do Morza Czarnego. I z tego morza niemieckiej zbrodni wybrano przypadek Jedwabnego. Jest to błąd metodyczny. Trzeba zbadać całość zdarzenia, a nie jeden dowolnie wybrany fragment. Poza tym wyłania się pytanie, skąd tyle zajadłości w stosunku do ludności żydowskiej?
- Jest rzeczą ewidentną, temu nie zaprzeczy ani Jan Tomasz Gross, ani Adam Michnik, że dwuletnia okupacja sowiecka krajów bałtyckich, naszych Kresów Wschodnich oraz Besarabii w sposób wyjątkowy zaogniła stosunki etniczne pomiędzy rdzenną (po rosyjsku - koriennoj) ludnością tych terenów a miejscowymi Żydami. Zaognienie stosunków polsko-żydowskich – to tylko drobny wycinek całości obrazu na tym obszarze okupacji sowieckiej.
- Tak się dzieje na całym obszarze od morza do morza. Dokonuje się tam po wkroczeniu wojsk niemieckich antyżydowskich pogromów oraz masowych mordów. Udział Niemców w tym rozlewie krwi jest decydujący i bezsporny. To samo dotyczy mordu w Jedwabnem. Moim zdaniem, udział Niemców w tym mordzie nie został doprecyzowany w oświadczeniu prokuratora IPN. W rzeczywistości udział Niemców był większy niż ujmuje to prokurator Ignatiew. Uczestniczyli oni w mordzie na Żydach nie tylko przez swą obecność w miasteczku, ale również swą aktywnością, zwłaszcza przy organizowaniu spędu Żydów na rynek. Nie przekonuje mnie teza, że to wyłącznie polscy uczestnicy mordu dokonali spalenia Żydów w stodole. Prokurator niestety nie powiedział w swym wystąpieniu na konferencji prasowej w IPN, na jakich relacjach oparł się w swym rozumowaniu.
- A jak w świetle dochodzenia IPN wypadła relacja J. T. Grossa o wypadkach w Jedwabnem?
- Prokurator Ignatiew słusznie (i w tym upatruję wartościowy dorobek śledztwa IPN) – zdezawuował relacje żydowskich świadków zdarzenia. Te relacje kwestionowałem ja oraz wielu innych historyków. Są to bowiem świadkowie, których tam nie było. O spirytus movens całej historii, czyli relacji Szmula Wassersztajna sam prokurator powiedział, że napisał on swe relacje w taki sposób, jak gdyby wszędzie był i wszystko widział. A było to fizycznie niemożliwe. A zatem relacje, które są dla J. T. Grossa podstawą, zostały przez prokuratora IPN odrzucone. Przypomnę, że Gross wypowiadał sądy, iż do świadectwa Żydów, którzy przeżyli, musimy mieć stosunek akceptujący, a nie profesjonalnie sceptyczny. Tymczasem w ramach ustaleń urzędowych prokuratora zostały one wszystkie odrzucone. Jest to niezmiernie ważny moment w śledztwie. Świadczy on o bardzo złej warsztatowo robocie Grossa, względnie o jego złej woli jako kronikarza tych wydarzeń. A przecież cały jego opis wydarzeń w Jedwabnem zbudowany został na relacji Szmula Wassersztajna. Wystarczyła mu ona do napisania artykułu o zagładzie Żydów w Jedwabnem w książce "Europa nieprowincjonalna" jeszcze przed napisaniem "Sąsiadów".
Prokurator, który przesłuchał wielu świadków zeznających pod przysięgą i miał możliwość zadawania podchwytliwych pytań, wręcz „dociskania świadków” w wątpliwych momentach, miał większe możliwości dotarcia do prawdy. I on jednoznacznie zdezawuował relacje, na których oparł swój opis J. Gross.
- Dziękuję za rozmowę.
- Jak pan profesor ocenia sprawozdanie Instytutu Pamięci Narodowej o wynikach śledztwa w sprawie mordu na Żydach w Jedwabnem 10 lipca 1941 r.?
- Instytut Pamięci Narodowej przeprowadził konferencję prasową, na której prokurator Radosław Ignatiew i szef pionu śledczego IPN, prof. Kulesza omawiali kwestię mordu w Jedwabnem. Potem odczytano oświadczenie, które w gruncie rzeczy jest sprawozdaniem z przeprowadzonego przez IPN śledztwa. Jest to oświadczenie zbyt krótkie, gdyż brak w nim uzasadnienia wielu kontrowersyjnych spraw związanych z przedmiotem śledztwa. Prof. Kulesza dokładnie omówił sprawę łusk od pocisków wystrzelonych z niemieckiej broni palnej, znalezionych w okolicy stodoły, w której spalono jedwabieńskich Żydów lub w okolicy żydowskiego cmentarza, położonego po drugiej stronie polnej drogi, oddzielającej go od tej stodoły. Z wyjaśnień prof. Kuleszy wynikało w sposób nie budzący wątpliwości, że owe łuski pochodzą bądź od pocisków wystrzelonych w czasach I wojny światowej albo zostały wystrzelone z pistoletu maszynowego typu MG-42, wprowadzonego do użycia przez armię niemiecką już po 1941 roku.
W ten sposób pewne istotne szczegóły, jak liczba zamordowanych w Jedwabnem Żydów, jak sprawa pochodzenia pocisków z niemieckiej broni palnej oraz sposób, w jaki uformowały się obydwa groby na zewnątrz i wewnątrz stodoły – te wszystkie rzeczy zostały wyraźnie wyjaśnione. Natomiast inne elementy tej zbrodni, istotne dla prawidłowego zrozumienia sprawy, pozostały niejako niedopowiedziane zarówno w komunikacie IPN, jak i w wystąpieniach prok. Ignatiewa i prof. Kuleszy.
- Czy mógłby pan wyjaśnić te zastrzeżenia?
- Zaletą podstawową ekspertyzy, której dokonał prowadzący śledztwo prok. R. Ignatiew, jest zdezawuowanie różnych głupstw, które znalazły się w książce prof. Jana Tomasza Grossa "Sąsiedzi". Po pierwsze, w Jedwabnem zamordowano nie 1600 Żydów, jak utrzymywał prof. Gross. Tyle osób nie mieściłoby się w stodole o wymiarach 19 x 7 m, zresztą nie do końca wypełnionej. Poza tym tylu Żydów nie było w Jedwabnem. Zachował się dokument sowiecki, pochodzący z NKWD z lata 1940 roku, który świadczy, iż w całym rejonie jedwabieńskim (w tym w trzech miasteczkach: Wiźnie, Jedwabnem oraz Radziłowie) nie było nawet 1400 osób narodowości żydowskiej. W samym Jedwabnem było ich około 600. Nie było tam też tak zwanych "bieżeńców", czyli uciekinierów z innych miejsc, więc ta liczba nie wzrosła.
Oczywiście przed wkroczeniem armii Niemieckiej ich stan liczbowy raczej się zmniejszył, ponieważ jakaś cześć uciekła na wschód. A zatem teza prof. Grossa, iż spalono w stodole 1600 Żydów została przez IPN zdezawuowana i sprowadzona do realnej liczby 300 – 350 osób.
Pewna liczba Żydów (do 100 osób) wróciła już po mordzie do Jedwabnego i utworzyła tam małe getto, które przetrwało do późnej jesieni 1942 roku.
Stwierdzono, że poza stodołą nie ma innych masowych grobów żydowskich, a więc w innych miejscach dokonano jedyni pojedynczych mordów. Wbrew zeznaniom niektórych świadków, nie znaleziono zbiorowych mogił na cmentarzu żydowskim. Jedynym zbiorowym grobem jest zatem owa stodoła, co ustala liczbę ofiar na 300 – 350 osób.
- A jaką śmiercią zginęli?
- Zostali spaleni żywcem. Nie ma śladów świadczących o rozstrzelaniu. Pociski, które tam znaleziono, zostały wystrzelone w innym okresie. Jest to zgodne z zebranymi przeze mnie relacjami naocznych świadków, w których mowa była o biciu Żydów, a następnie o ich spaleniu w stodole, ale nie o rozstrzeliwaniu.
Szczegółowe śledztwo pana prokuratora Ignatiewa, który przestudiował istniejącą dokumentację, w tym niemiecką oraz przesłuchiwał 98 świadków, ustaliło, iż udział w jedwabieńskim mordzie wzięło udział mniej więcej 40 Polaków. Tylu się doliczono.
- Przeczy to tezie Jana T. Grossa, iż polska, chrześcijańska połowa ludności miasteczka wymordowała tę drugą połowę – żydowską?
- Zresztą Żydzi nigdy nie stanowili połowy mieszkańców Jedwabnego. Zarówno relacje mieszkańców, jak i przedwojenne dokumenty świadczą, że Żydzi stanowili jakieś 600 osób, czyli mniej więcej jedną trzecią ludności miasteczka. Pozostałe dwie trzecie ludności narodowości polskiej nie brało bynajmniej udziału w mordzie. Wzięło w nim udział – jak ustalono – zaledwie 40 osobników z Jedwabnego i okolic.
Następne stwierdzenie IPN jest bardzo istotne: Zajście nie miało charakteru spontanicznego pogromu, lecz miało charakter zaplanowanej uprzednio egzekucji. Żydów wywleczono z domów i zapędzono na rynek, a działo się to przy udziale umundurowanych i uzbrojonych Niemców. Następnie żydowskich mieszkańców ustawiono w kolumnę i poprowadzono na skraj miasteczka, tam zapędzono do stodoły i żywcem spalono. Są to ustalenia prok. Radosława Ignatiewa.
- A zatem: nie spontaniczny pogrom z biciem szyb i ludzi, lecz zorganizowany mord przy zbrojnej asyście umundurowanych Niemców.
- Tak. Są to ważne stwierdzenia śledztwa IPN. A teraz przechodzę do problemów kontrowersyjnych. Sprawa pierwsza – to udział Niemców. Prok. Ignatiew przytoczył różne relacje świadków w tym względzie. Są zeznania mówiące o przybyciu umundurowanych Niemców ciężarówkami, i są zeznania, że Niemców tego dnia w ogóle w Jedwabnem nie było. Są relacje wskazujące na aktywny udział Niemców w zajściach, łącznie ze spaleniem Żydów w stodole i jednocześnie są zeznania, które ich udział bardzo ograniczają. Są więc rozbieżności w zeznaniach. Pan Ignatiew uznał, że sprawcami mordu sensu stricto są Polacy, którzy są bezpośrednimi jego wykonawcami, zaś Niemcy są sprawcami pośrednimi. Jego zdaniem, Niemcy odegrali samą rolę przez obecność w miasteczku, przez akceptację mordu, przez poparcie dla morderców. W ten sposób prok. Ignatiew dokonał pewnej selekcji zebranych świadków, ale uczynił to bez uzasadnienia. Brak tu argumentacji za dokonanym wyborem. Innymi słowy przytoczył on rozbieżne zeznania o zajściu, a następnie bez żadnego uzasadnienia uznał, że doprowadzenie Żydów do stodoły oraz ich spalenie było wyłącznym dziełem samych Polaków. I tu mam szereg wątpliwości.
- Chodzi Panu o brak uzasadnienia przy wyborze wersji przebiegu zdarzenia, uznanej przez niego za obowiązującą?
- Każdego historyka obowiązuje umotywowana krytyka źródła informacji. To nie może być tak, że ja dowolnie wybieram tę lub tamtą relację. Miejmy nadzieję, że w obszernym opracowaniu, które w przyszłości otrzymamy, zostanie wyjaśnione, dlaczego te, a nie tamte informacje zostały uznane za prawdziwe. Tym bardziej że według słów prok. Ignatiewa wszystkie zeznania świadków były sprawdzane krzyżowo przez przesłuchanie innych świadków z tego kręgu. Dlatego należałoby wyjaśnić, dlaczego jedne zeznania się odrzuca, zaś inne przyjmuje jako prawdziwe. Nasuwa się pytanie, dlaczego w obliczu zeznań o aktywnym udziel Niemców w spaleniu Żydów przyjmuje się jednak wersję o wyłącznej odpowiedzialności Polaków za ten mord.
- Według relacji świadków z głośnego mordu na kijowskich Żydach w Babim Jarze, liczny w nim udział brali ukraińscy policjanci, rekrutujący się z kręgów ukraińskich nacjonalistów. Niemniej wskazuje się jako sprawców mordu niemieckich okupantów.
- No właśnie. Chciałbym teraz zwrócić uwagę na fragment sprawozdania IPN, który mnie wręcz zbulwersował. Powiedziano tam, że poza 40-toma czynnymi sprawcami mordu pozostała część ludności Jedwabnego zachowała się biernie, co można wyjaśnić zarówno lękiem jak i aprobatą dla mordu. Takie oceny świadczą o niezrozumieniu sytuacji ludności w warunkach obcej okupacji. To tak, jakby zarzucić ludności Warszawy bierność w obliczu publicznego rozstrzeliwania dziesiątków zakładników na ulicach i zastanawiać się, czy owa bierność nie wynikała czasami z aprobaty dla działań okupanta. Jak wiadomo, Niemcy spędzali mieszkańców Warszawy na masowe egzekucje polskich zakładników (rozstrzeliwanych nieraz w grupach po 100 osób) i warszawiacy biernie się temu przyglądali. I można tu również dywagować, czy przyglądali się z aprobatą, czy też ze strachem. Przecież w tamtych warunkach, aby udaremnić mord, trzeba było ataku na miasteczko zbrojnej grupy szturmowej, czy też oddziału partyzanckiego, który powystrzelałby Niemców i rozpędził wspomagające ich szumowiny. Tego nie mogły uczynić miejscowe kobiety uzbrojone w miotły.
Poza tym ludzie zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby polska ludność miasteczka wkroczyła czynnie i uniemożliwiła mord, to po upływie dwóch dni do Jedwabnego przybyłby niemiecki batalion, który spaliłby miasteczko i rozstrzelał ludność. Ludzie widzieli, że kolejni okupanci nie patyczkują się z ludnością miejscową. Znamy przypadki stawiania oporu Niemcom przez aresztowanych żołnierzy "Parasola", ale przecież nie przez niezorganizowanych cywilów w obecności kobiet i dzieci. A zatem takie zapytanie, czy mieszkańcy Jedwabnego przyglądali się biernie mordowi z lęku, czy też z aprobaty jest absolutnie niestosowne. Jest to stawianie znaku zapytania nad całą ludnością Jedwabnego i świadczy brzydko o stawiającym pytanie.
- A czy Pan profesor ma własną wersję wydarzeń w Jedwabnem?
- Dopóki nie przeczytam pełnego raportu prok. Radosława Ignatiewa, w którym on wyjaśni, dlaczego jedne wersje uznał on za miarodajne, a inne zaś zdyskwalifikował, dopóty oczywiście nie mogę z nim dyskutować. Ale mam pewną wiedzę o tych wydarzeniach, opartą na znajomości zarówno dokumentacji procesu sądowego z maja 1949 roku, jak i z 1953 roku oraz na zebranych przeze mnie relacjach świadków wydarzeń. Ci świadkowie nie są tak liczni, jak w przypadku przesłuchań przez prok. Ignatiewa, ale mimo to jest to garść relacji dających pewien pogląd na przebieg wydarzeń. W świetle tych relacji aktywność niemiecka zarówno w organizowaniu polskich mężczyzn do akcji wyciągania Żydów z domów i pilnowania ich na rynku była ewidentna.
Prok. Ignatiew przytoczył na konferencji prasowej, zorganizowanej przez IPN, przypadek polskiej dziewczynki, mieszkającej w domu koło rynku w Jedwabnem i bawiącej się w ogródku. Przyszedł niemiecki żandarm, a ze względu na czarne włosy uznał ją za Żydówkę, więc zabrał ją na rynek. Dopiero jej matka oraz sąsiad wybronili ją od żydowskiego losu. Ja z tą panią osobiście rozmawiałem i uważam, że jej relacja jest absolutnie autentyczna i wiarygodna.
- Jan Tomasz Gross twierdzi, że Niemców tego dnia w Jedwabnem nie było i Żydów mordowali sami Polacy. Ale przez nieuwagę (Anglicy żartują, że kłamstwo wymaga dobrej pamięci) sam przytacza relację, która zadaje temu kłam. Otóż po spaleniu Żydów w stodole ludzie rozgrzebują zgliszcza. Gdy jeden z nich znajduje w popiołach złote monety, natychmiast zjawia się niemiecki żandarm, który grożąc kolbą karabinu, owe monety zabiera.
- No właśnie. Prokurator powołuje się na zarządzenie Reinharda Heydricha, który zalecił inspirowanie antyżydowskich zajść w taki sposób, aby działalność organizatorów niemieckich pozostała ukryta i zajścia miały pozór spontanicznych działań ludności miejscowej. I taki właśnie charakter mają wypadki w Jedwabnem. Ludzie wyraźnie rozróżniają miejscowych żandarmów niemieckich i przyjezdnych gestapowców. W dokumentach z 1949 roku ówczesne kobiety rozróżniają nawet umundurowanie różnych niemieckich formacji czynnych w owym czasie w Jedwabnem. I prokurator Ignatiew stwierdza, że byli tam czynni miejscowi żandarmi niemieccy oraz inni umundurowani Niemcy.
- Inni Niemcy, którzy tam na ową akcję dojechali?
- Inni, nieznani miejscowym Polakom, umundurowani Niemcy. Potwierdza to tezę o udziale w mordzie niemieckiego komanda z zewnątrz. Mogło to być komando Hermanna Schapera z Ciechanowa, ale mogło być jakieś inne komando. Niestety, nie mamy dowodu, iż było to komando takie a takie, niemniej wiemy, ze ono było. Udział Niemców, stwierdzony przez prokuratora, jest czymś oczywistym i niezwykle ważnym. We wszystkich miejscach, gdzie podobne egzekucje się dokonały, zawsze brało udział jakieś komando.
Mamy różne relacje świadków w tj sprawie. Są takie, że tego dnia na rynku w Jedwabnem było zielono od niemieckich mundurów. Inni twierdzą, iż Niemcy byli nieliczni, ale niewątpliwie byli. Najwidoczniej relacje o udziale Niemców w mordzie w Jedwabnem zostały z jakiś przyczyn odrzucone przez prokuratorów z IPN.
- Z punktu widzenia psychologii społecznej 40-osobowa grupa bez niemieckiego wsparcia nie zapanowała by nad kilkusetosobowym tłumem Żydów. Żydzi mogli stawić opór napastnikom lub się rozbiec w różne strony. Obecność uzbrojonych Niemców najwyraźniej paraliżowała opór.
- Pan prokurator wspomniał również o przybyciu tego dnia do siedziby komisarycznego burmistrza Karolaka dwóch samochodów osobowych (świadkowie nazywają to staromodnie taksówkami). A wiemy z zeznań Schapera, że jego komando podróżowało samochodami osobowymi i motocyklami.
Udział Niemców był najważniejszy, gdyż legalizował mord. Było to działanie aprobowane przez władze okupacyjne. Napastnicy nie muszą się zastanawiać, jak na polską samowolę zareagują Niemcy. Niemcy są na miejscu i aprobują mord. Idą w ślad za polskimi konwojentami i doglądają doprowadzenia sprawy do końca.
- Reasumując: udział Niemców nie ulega wątpliwości.
- Trzeba stwierdzić, że wydarzenia w Jedwabnem przebiegają według tego samego scenariusza, co i w innych miejscowościach Podlasia. Żydów spędza się na rynek, zmusza do upokarzających prac porządkowych, następnie każe się im dźwigać pomnik Lenina lub Stalina ze śpiewem lub wołaniem: "Przez nas ta wojna! Przez nas wojna!". Ten wspólny scenariusz świadczy dobitnie o niemieckiej urzędowej inspiracji. Niemcy ten schemat powielają w każdym kolejnym miejscu. Ten wspólny scenariusz deszyfrujący jego niemieckich inspiratorów nie został dostrzeżony przez prokuratora IPN. Moim zdaniem, jest on niezmiernie ważną wskazówką.
- Zarówno J. T. Gross, jak i prokuratorzy IPN traktują mord w Jedwabnem w oderwaniu od ówczesnego tła historycznego. Są to wszak tereny przyłączone do ZSRR na mocy paktu Hitlera ze Stalinem i okupowane przez dwa lata przez Sowiety. Na tych terenach od morza do morza w czasie letniej ofensywy Wehrmachtu w 1941 roku wszędzie byli mordowani Żydzi na skalę nieporównywalną z mordem w Jedwabnem.
- Jest to zjawisko obserwowane od Łotwy aż do Mołdawii i wszędzie tam dokonują się okrutne mordy na Żydach. Nasuwa się pytanie, dlaczego ma to tam miejsce? Dlaczego ludność miejscowa - nie tylko Polacy, ale Łotysze, Litwini, Białorusini, Ukraińcy i Rumuni - tak masowo wówczas biorą udział w mordowaniu Żydów? Jest to wielkie pytanie badawcze dla historyka. Dlaczego tak się stało? Skąd taka postawa wobec Żydów? Np. w sierpniu i wrześniu 1941 roku na Litwie formacje policji litewskiej, powołanej przez Niemców, dokonywały masowych egzekucji na miejscowych Żydach. Są to rzeczy znane historykom. Niedawno był o tym program w telewizji "Planete". Jedwabne i Radziłów – to tylko ogniwa wielkiego łańcucha hitlerowskich zbrodni na Żydach, dziejących się na olbrzymich obszarach od Bałtyku do Morza Czarnego. I z tego morza niemieckiej zbrodni wybrano przypadek Jedwabnego. Jest to błąd metodyczny. Trzeba zbadać całość zdarzenia, a nie jeden dowolnie wybrany fragment. Poza tym wyłania się pytanie, skąd tyle zajadłości w stosunku do ludności żydowskiej?
- Jest rzeczą ewidentną, temu nie zaprzeczy ani Jan Tomasz Gross, ani Adam Michnik, że dwuletnia okupacja sowiecka krajów bałtyckich, naszych Kresów Wschodnich oraz Besarabii w sposób wyjątkowy zaogniła stosunki etniczne pomiędzy rdzenną (po rosyjsku - koriennoj) ludnością tych terenów a miejscowymi Żydami. Zaognienie stosunków polsko-żydowskich – to tylko drobny wycinek całości obrazu na tym obszarze okupacji sowieckiej.
- Tak się dzieje na całym obszarze od morza do morza. Dokonuje się tam po wkroczeniu wojsk niemieckich antyżydowskich pogromów oraz masowych mordów. Udział Niemców w tym rozlewie krwi jest decydujący i bezsporny. To samo dotyczy mordu w Jedwabnem. Moim zdaniem, udział Niemców w tym mordzie nie został doprecyzowany w oświadczeniu prokuratora IPN. W rzeczywistości udział Niemców był większy niż ujmuje to prokurator Ignatiew. Uczestniczyli oni w mordzie na Żydach nie tylko przez swą obecność w miasteczku, ale również swą aktywnością, zwłaszcza przy organizowaniu spędu Żydów na rynek. Nie przekonuje mnie teza, że to wyłącznie polscy uczestnicy mordu dokonali spalenia Żydów w stodole. Prokurator niestety nie powiedział w swym wystąpieniu na konferencji prasowej w IPN, na jakich relacjach oparł się w swym rozumowaniu.
- A jak w świetle dochodzenia IPN wypadła relacja J. T. Grossa o wypadkach w Jedwabnem?
- Prokurator Ignatiew słusznie (i w tym upatruję wartościowy dorobek śledztwa IPN) – zdezawuował relacje żydowskich świadków zdarzenia. Te relacje kwestionowałem ja oraz wielu innych historyków. Są to bowiem świadkowie, których tam nie było. O spirytus movens całej historii, czyli relacji Szmula Wassersztajna sam prokurator powiedział, że napisał on swe relacje w taki sposób, jak gdyby wszędzie był i wszystko widział. A było to fizycznie niemożliwe. A zatem relacje, które są dla J. T. Grossa podstawą, zostały przez prokuratora IPN odrzucone. Przypomnę, że Gross wypowiadał sądy, iż do świadectwa Żydów, którzy przeżyli, musimy mieć stosunek akceptujący, a nie profesjonalnie sceptyczny. Tymczasem w ramach ustaleń urzędowych prokuratora zostały one wszystkie odrzucone. Jest to niezmiernie ważny moment w śledztwie. Świadczy on o bardzo złej warsztatowo robocie Grossa, względnie o jego złej woli jako kronikarza tych wydarzeń. A przecież cały jego opis wydarzeń w Jedwabnem zbudowany został na relacji Szmula Wassersztajna. Wystarczyła mu ona do napisania artykułu o zagładzie Żydów w Jedwabnem w książce "Europa nieprowincjonalna" jeszcze przed napisaniem "Sąsiadów".
Prokurator, który przesłuchał wielu świadków zeznających pod przysięgą i miał możliwość zadawania podchwytliwych pytań, wręcz „dociskania świadków” w wątpliwych momentach, miał większe możliwości dotarcia do prawdy. I on jednoznacznie zdezawuował relacje, na których oparł swój opis J. Gross.
- Dziękuję za rozmowę.
Prof. Tomasz Strzembosz: Niemcy zmuszali Polaków do udziału w mordzie
Zeznania świadków pochodzące ze sprawy z 1949 roku w Łomży, na których oparł się Jan Gross, pisząc książkę "Sąsiedzi", wskazują na bezpośredni udział Niemców w mordzie Żydów w Jedwabnem - uważa historyk profesor Tomasz Strzembosz.
- W dokumentach tych występują bezpośrednio, wielokrotnie Niemcy: funkcjonariusze gestapo i żandarmerii. Są oni czynni zarówno podczas wyłapywania Żydów na terenie miasteczka, podczas pilnowania ich na rynku w Jedwabnem, jak również podczas eskortowania ich do stodoły Bronisława Śleszyńskiego, w której zostali spaleni - powiedział profesor Strzembosz.
Profesor powołuje się na zeznania świadków składane zarówno podczas śledztwa, jak i przed prokuratorem oraz akta ze sprawy sądowej, która odbyła się 16 i 17 maja 1949 roku w Łomży.
Zdaniem Strzembosza zeznania tak świadków, jak i oskarżonych w tej sprawie wskazują na to, że Niemcy zmuszali mieszkańców Jedwabnego do udziału w akcji, przede wszystkim do pilnowania Żydów na terenie rynku.
- W dokumentach są odnotowane wypadki, że pod groźbą użycia siły czy przez samą obecność niemieckich żandarmów ludzie zmuszani są do wzięcia udziału w akcji. Niektórzy, gdy Niemcy odchodzili, uciekali i ukrywali się. Ujawniony jest m.in. przypadek uderzenia kolbą w głowę kogoś, kto odmawiał pilnowania Żydów. Świadkowie widzieli go później pokrwawionego na ulicy - powiedział Strzembosz. Jego zdaniem jest oczywiste, że obecność Niemców i bezpośredni przymus z ich strony były istotnym czynnikiem tego zdarzenia.
Jako zaskakujące i gorszące określił Strzembosz to, że "profesor Gross, który opierał się na tych dokumentach, pisząc swoją książkę, nie odnotował faktu uczestnictwa Niemców w tym wydarzeniu, tylko przedstawia mord Żydów w Jedwabnem jako samoistne, dobrowolne działanie społeczności polskiej".
Strzembosz uważa też, że wspomniane akta nie są wystarczającą podstawą do określenia, kto ze strony polskiej był sprawcą mordu na Żydach. Zaznacza jednak, że "pozwalają one określić grupę ludzi wówczas oskarżonych i osądzonych, jak i tych, którzy już wtedy nie żyli albo ukrywali się, na poniżej 50 osób".
Strzembosz przypomniał, że historycy polscy do marca 2001 roku nie mieli dostępu do akt sprawy z 1949 roku, ponieważ Główna Komisja do spraw Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu nie działała. Potem, opierając się na nich, pracował prokurator IPN.
Dziesiątego lipca 1941 roku w Jedwabnem, niewielkim miasteczku, leżącym w powiecie łomżyńskim w województwie podlaskim, w północno-wschodniej Polsce, doszło do niewyobrażalnej zbrodni. (...) Sprawcami tego mordu byli niemieccy policjanci oraz samozwańczy „ochotnicy” spośród autochtonów, jak również zmuszeni do uczestnictwa w wypadkach, polscy, chrześcijańscy mieszkańcy miasteczka oraz okoliczni chłopi. Rola, liczba oraz stopień zaangażowania każdej z wymienionych grup pozostają nie do końca jasne.
Czy powszechny antysemityzm był jedynym czynnikiem determinującym zbrodnię? Czy miały na nią wpływ inne elementy, takie jak antykomunizm bądź chciwość? Antysemickie pobudki nie oznaczają automatycznie chęci popełnienia mordu i chociaż przed wojną zdarzały się sporadyczne przypadki przemocy wobec Żydów, żaden z nich nie miał miejsca w Jedwabnem podczas krótkotrwałej okupacji niemieckiej we wrześniu 1939 r. Dlaczego więc wydarzyły się one w lecie 1941? Czy nastąpiła jakaś istotna zmiana w relacjach polsko-żydowskich w trakcie okupacji sowieckiej pomiędzy październikiem 1939, a czerwcem 1941 roku? Czy polskie oskarżenia o rzekomy spisek „Żydów” z komunistami są prawdziwe?
Co do samej zbrodni powstaje pytanie - czy była ona spontanicznym dziełem Polaków? Jeśli tak, dlaczego więc nie zdarzyła się natychmiast po ucieczce Sowietów 22 czerwca 1941 roku? Przecież w ciągu następnych dni polskie podziemie, przy udziale indywidualnych, niepowiązanych ze sobą osób, dokonało licznych zamachów na sowieckich kolaborantów, w większości Polaków, choć było wśród nich również kilku Żydów. Dlaczego Polacy z Jedwabnego nie zdecydowali się wtedy na wymordowanie swoich żydowskich sąsiadów? Dlaczego czekali do 10 lipca, kiedy to ich początkowa antykomunistyczna furia już opadła?
A może mord w Jedwabnem został dokonany pod wpływem nazistowskich mocodawców, którzy potajemnie nakazali swojej policji podjudzanie ludności do pogromów na tym obszarze? Jaki przebieg w rzeczywistości miały owe wydarzenia? Z jakich źródeł możemy korzystać aby je zbadać? W jakim stopniu możemy zaufać świadkom? Ile było ofiar? Chociaż naszym bezpośrednim zadaniem jest zbadanie masakry i jej tła, zastanowimy się również nad ogólnymi konsekwencjami zdarzeń w Jedwabnem. Jaki wymiar miała masakra w Jedwabnem, biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym czasie mordowanie Żydów, często w podobnych okolicznościach, miało miejsce w setkach miejscowości? Jaka jest rola elity (lub jej braku) w tak skrajnych sytuacjach? Jaki wpływ ma rozpad systemu prawa stanowionego na ludzkie zachowanie? Jaką rolę w owych wydarzeniach odegrali działacze społeczni (opozycjoniści) oraz pospolici kryminaliści? Czy totalitaryzm kontroluje, zachęca oraz ukierunkowuje atawistyczne żądze swoich podmiotów? Jeżeli tak, to w jaki sposób? Czy może on wywołać spontaniczność mas, wyrażaną poprzez przejawy nienawiści bądź tryumfu? Jaki wpływ na jednostkę ma „instynkt stadny”? W jaki sposób adaptacja, kolaboracja i opór oddziałują na siebie w apogeum kryzysu, jak w przypadku masakry w Jedwabnem, oraz jak przejawiały się one w „normalnych”, codziennych warunkach działania systemu totalitarnego, na przykład podczas nazistowskiej i sowieckiej okupacji Polski? Wreszcie, czy ofiary mogą być także sprawcami i vice versa? W poszukiwaniu odpowiedzi na wszystkie te pytania Autor, z pomocą zebranej wiedzy i metod naukowego poznania, stara się maksymalnie przybliżyć czytelnika do prawdy historycznej.
---------------------------
Marek Jan Chodakiewicz (ur. 1962) - historyk polski i amerykański, specjalizujący się w badaniu relacji polsko-żydowskich oraz w problematyce Holokaustu, a także w historii ruchów totalitarnych, konserwatywnych i narodowych w XIX I XX wieku. Ukończył z wyróżnieniem San Francisco State University (1988), doktoryzował się na Columbia University w Nowym Jorku (2001). W latach 2001-2003 był adiunktem na University of Virginia w Charlottesville. Od 2003 roku jest profesorem historii w Institute of World Politics w Waszyngtonie.
Marek Jan Chodakiewicz (ur. 1962) - historyk polski i amerykański, specjalizujący się w badaniu relacji polsko-żydowskich oraz w problematyce Holokaustu, a także w historii ruchów totalitarnych, konserwatywnych i narodowych w XIX I XX wieku. Ukończył z wyróżnieniem San Francisco State University (1988), doktoryzował się na Columbia University w Nowym Jorku (2001). W latach 2001-2003 był adiunktem na University of Virginia w Charlottesville. Od 2003 roku jest profesorem historii w Institute of World Politics w Waszyngtonie.
W 2005 r. prezydent Stanów Zjednoczonych, J. W. Bush, powołał M. J. Chodakiewicza na członka Amerykańskiej Rady Pamięci o Holokauście.
Autor prac naukowych, m.in.: Żydzi i Polacy. Współistnienie, zagłada, komunizm (2000); (red.) Ejszyszki. Kulisy zajść w Ejszyszkach. Epilog stosunków polsko-żydowskich na Kresach, 1944-45. Wspomnienia-dokumenty-publicystyka, tom I/II (2002); współred. z Johnem Radziłowskim After the Holocaust. Polish-Jewish Conflict in the Wake of World War II (2003), pol. wydanie: Po Zagładzie. Stosunki polsko-żydowskie 1944-1947 (2008); Spanish Carlism and Polish Nationalism. The Borderlands of Europe in the 19th and 20th Centuries (2003); Złote serca, czy złote żniwa? Studia nad wojennymi losami Polaków i Żydów (2011). Współpracownik wielu czasopism naukowych i publicystycznych (w Polsce, m.in.: Glaukopisu, Frondy, Najwyższego Czasu).
Niewygodna prawda Jedwabne - oszczerstwa zapłatą za bohaterstwo Prof. Iwo Cyprian Pogonowski, Nasz Dziennik, 18.06.2002 |
Tło historyczne
Dziś, kiedy staramy się dojść do prawdy o tragedii w Jedwabnem sprzed sześćdziesięciu lat, wielu z nas odczuwa głębokie rozgoryczenie, obserwując fałszywą politykę przeprosin i skruchy ze strony ludzi, którzy starają się napisać nową wersję historii Polski. To rozgoryczenie jest chyba najgłębsze wśród mojego pokolenia - weteranów nazistowskiego i sowieckiego terroru.
Jest rzeczą jak najbardziej właściwą, żeby pan Miller, polski premier, wspominał z czcią cierpienia Żydów w Polsce i innych krajach. Natomiast w najwyższym stopniu niewłaściwe jest przypisywanie Narodowi Polskiemu zbrodni w Jedwabnem, by w ten sposób oczyścić od tego mordu winnych go Niemców - nazistów, i przy tym jednocześnie wybielać zbrodnie komunistów w Polsce.
Pamiętajmy, że terror sowiecki i niemiecki w Polsce był zapłatą za bohaterstwo, z jakim Naród Polski oparł się i bolszewikom, i nazistom niemieckim. W 1920 roku opór Polski uniemożliwił wybuch rewolucji światowej opartej na siłach rosyjskich i niemieckich pod wodzą Lenina. Następnie w 1939 roku Polska przeszkodziła strategii Hitlera, dzięki której miał on zdominować świat. W czasie okupacji Polacy walczyli bohatersko w armii, lotnictwie i marynarce wojennej, jak również w utworzonym przez siebie największym ruchu oporu w Europie, stworzyli polskie państwo podziemne. Bohaterski opór zbrojny trwał przez pierwsze lata powojennej okupacji sowieckiej. Terror sowiecki groził Polsce od chwili odzyskania niepodległości, kiedy Polacy toczyli wojny o granice swego odradzającego się państwa. Wtedy, pod dowództwem Józefa Piłsudskiego, najważniejszym polskim zwycięstwem było pokonanie inwazji bolszewickiej w 1920 roku. Lenin usiłował zająć Polskę i rozpętać komunistyczną rewolucję światową w oparciu o Rosję i Niemcy. Miliony Niemców, komunistów, a także ludzi rozgoryczonych przegraną w wojnie światowej, było gotowych poprzeć rząd komunistyczny, który miał odzyskać dzięki Leninowi zachodnie prowincje polskie - byłego zaboru pruskiego.
Polskie zwycięstwo zniszczyło plany rewolucji światowej Sowietów, którzy odpłacili się Polakom terrorem i w latach 1939-41 wymordowali więcej obywateli polskich niż Niemcy w tym samym czasie. Około czterech piątych wszystkich zabitych zostało aresztowanych na skutek donosów do NKWD przez miejscowych kolaborantów, głównie żydowskiego pochodzenia. Blisko 22.000 członków elity polskiej zostało wpisanych na listę Ł. Berii wiosną 1940 roku i wykonano na nich wyrok śmierci.
W styczniu 1939 roku Polska odmówiła przystąpienia do antykominternowskiego paktu. Było to punktem zwrotnym w historii świata, ponieważ Japonia, po zawarciu paktu z Niemcami przeciw Rosji Sowieckiej w 1936 roku, zaatakowała Związek Sowiecki już w 1938 roku, w przekonaniu, że Niemcy z pomocą Polski wkrótce zaatakują Sowiety z zachodu. Hitler, chory na chorobę Parkinsona, spieszył się, żeby dokonać swej misji dziejowej, bo uważał, że nie uda się to żadnemu innemu Niemcowi. Usilnie zabiegał o pozyskanie Polski do ataku na Sowiety. Kluczem Hitlera do zdominowania świata miał być podbój Rosji Sowieckiej, głównie przez siły niemieckie i polskie, atakujące z zachodu, oraz japońskie - ze wschodu. Zdobycie pól naftowych Rosji i Bliskiego Wschodu miało zapewnić Hitlerowi dominację nad światem i dostarczyć paliwa dla jego "zmotoryzowanej maszyny wojennej".
Polska nie tylko odmówiła paktu z Hitlerem, ale już 25 lipca 1939 roku przekazała rozwiązanie niemieckich kodów Enigmy Wielkiej Brytanii i Francji - co, według wypowiedzi amerykańskiego specjalisty D.A. Hatcha w 1999 roku, "stało się kamieniem węgielnym zwycięstwa aliantów nad Niemcami" (Center of Cryptic History, Fort Meade, Maryland). Inwazja Normandii nie byłaby możliwa bez posiadania zdekryptowanej Enigmy przez aliantów.
Jak wiemy, mimo kluczowego polskiego wkładu w zwycięstwo i kolosalnych ofiar, Polska została zdradzona przez Roosevelta i Churchilla w Teheranie i w Jałcie. Polacy nieostrzeżeni przez aliantów wykrwawiali się w beznadziejnym Powstaniu Warszawskim, tracąc kwiat młodzieży. Polska została oddana Sowietom i po pacyfikacji przez NKWD stała się państwem satelickim, podległym Rosji Sowieckiej.
Tragedia w Jedwabnem - archiwa niemieckie i dwa groby
10 lipca 1941 roku Niemcy terrorem poprowadzili Żydów jedwabieńskich na miejsce ich masakry. Zastrzelili około 50 i spalili żywcem około 250 (nie 1.600 czy 1.800, jak doniosła prasa amerykańska na podstawie fałszywych informacji zawartych w książce-paszkwilu na Polskę "Sąsiedzi" J.T. Grossa, który zignorował sowieckie i niemieckie źródła archiwalne).
Niemcy zorganizowali sobie do pomocy volksdeutschów (znanych zdrajców i szpiegów) grupę prymitywnych kryminalistów, miejscowych i z okolicy, oraz niewykluczone, że również kilku "mścicieli". Ci ostatni, jeżeli rzeczywiście wzięli udział, to prawdopodobnie byli przekonani, że niektórzy z Żydów jedwabieńskich narazili ich samych i ich rodziny na ciężkie prześladowanie przez NKWD i zsyłki do Gułagu.
Dodatkową grupę Polaków, groźbą zastrzelenia i ciosami kolb karabinów, Niemcy zmusili do sprowadzenia Żydów do czyszczenia bruku na rynku.
Jeszcze żyją świadkowie tej szczegółowo zaplanowanej niemieckiej egzekucji kilkuset Żydów jedwabieńskich 10 lipca 1941 roku. Niemcy zmusili około 300 Żydów do marszu w niby-pogrzebie betonowej głowy Lenina strąconej z pomnika w rynku. Podzielili Żydów na dwie grupy. Pierwsza była złożona z około 50 mężczyzn na tyle silnych, że mogli się rozpaczliwie bronić. Druga składała się z około 250 osób, głównie kobiet, dzieci i starców. Podczas gdy druga grupa zatrzymała się w tyle, pierwszej Niemcy kazali wejść do małej stodoły, do której klucze skonfiskowali poprzedniego dnia, kiedy to opróżnili stodołę z przechowywanych w niej maszyn rolniczych. Kazali Żydom z pierwszej grupy kopać rów w klepisku, by niby tam pochować głowę Lenina. (Gross napisał błędnie, że scena ta odbywała się na cmentarzu żydowskim.) Po wykopaniu rowu Niemcy otworzyli ogień do pierwszej grupy Żydów. Potem prawdopodobnie kazali Polakom pochować zastrzelonych. Głowę Lenina umieszczono na zwłokach w grobie pierwszej grupy ofiar. Następnie Niemcy kazali drugiej grupie wejść do stodoły, którą polali benzyną i podpalili.
Stefan Boczkowski, Roman Chojnowski i pięciu innych świadków zeznało, że widzieli, jak Niemcy palili stodołę pełną Żydów. Niemiecka półciężarówka podjechała z żołnierzami niemieckimi i puszkami z benzyną. Część żołnierzy zeskoczyła, a pozostali podawali im puszki, których zawartość wylali na ściany i podpalili. Płomienie gwałtownie ogarnęły stodołę.
Pirotechniczna analiza wskazuje, że Niemcy musieli użyć około 400 litrów benzyny na mniej więcej 100 metrach kwadratowych ścian stodoły, żeby została natychmiast objęta płomieniami, które spowodowały śmierć ofiar. Następnego dnia Niemcy zmusili okolicznych rolników do wykopania rowu wzdłuż stodoły i pogrzebania w nim rozkładających się i wydzielających okropny zapach ciał ludzi z drugiej grupy. (Wysoka zawartość wody w ciele ludzkim wymaga 800 stopni Celsjusza przez około pół godziny, żeby dokonać całkowitego spalenia.)
Ludność miejscowa nie miała wtedy w ogóle benzyny. Ludzie posiadali jedynie małe ilości nafty do lamp. Zapala się ona przy temperaturze ponad 50 stopni Celsjusza. Trudno by było za pomocą nafty wywołać tak nagły pożar, bo po prostu nie pali się ona tak gwałtownie jak benzyna.
Instytut Pamięci Narodowej ustalił w 2001 roku, że ciała ofiar masakry Żydów z 1941 roku są pochowane wyłącznie w wyżej wymienionych grobach. Niestety, ekshumację grobów przerwano na skutek prośby rabina. Kompletne badanie zwłok według zasad medycyny sądowej i procedur kryminalistyki nie zostało dokonane. Tak więc nie wiadomo, ile osób zostało pogrzebanych i jaka była przyczyna śmierci każdej z nich. Na podstawie pojemności obu grobów oceniono w przybliżeniu ilość ofiar na około 200-300 osób.
Z braku kompletnej ekshumacji i dokładnej analizy na podstawie zasad medycyny sądowej jakiekolwiek ostateczne sprawozdanie IPN będzie bezwartościowe, gdyż nie ustalono przyczyny śmierci każdej z ofiar i dokładnej ich liczby. Tylko pełna ekshumacja pozwoliłaby bowiem ustalić w obiektywny sposób, w jakich okolicznościach zginęły ofiary mordu w Jedwabnem. Tak postępuje każdy prokurator czy sąd badający sprawę kryminalną z udziałem ludzkich zwłok (np. przy badaniu grobów katyńskich).
Książka "Sąsiedzi" roi się od błędów, takich np. jak twierdzenie, że pierwsza grupa została zamordowana na cmentarzu żydowskim, a nie tam, gdzie ją znaleziono, a mianowicie w stodole. Profesor Jerzy Robert Nowak, autor książki "100 kłamstw Grossa", twierdzi, że faktycznie ustalił większą liczbę błędów niż tych 100 symbolicznie wymienionych w tytule.
M.K. Dziewanowski, profesor historii i autor wielu prac (w tym "Historii Rosji Sowieckiej", wydanie piąte w 1996 r., Princeton Hall), napisał w liście do "New York Times" o książce "Sąsiedzi": "Książka profesora Grossa nie jest poważnym opracowaniem naukowym; jest to raczej tendencyjny pamflet propagandowy pełen nieodpowiedzialnych konkluzji powziętych bez przebadania dostępnych materiałów źródłowych". [tłumaczenie ICP].
Ale trzeba też zaznaczyć, że jest już przygotowana do druku książka "Massacre in Jedwabne, July 10, 1941, before, during and after" autorstwa dr. Marka J. Chodakiewicza. Opisuje ona tło zbrodni, jej przebieg i wykorzystanie dla celów propagandy antypolskiej.
W czasie śledztwa i procesów zbrodniarzy wojennych Niemcy ustalili, że wszystkie masowe egzekucje Żydów w rejonie Łomży (w Radziłowie, Tykocinie, Rutkach, Zambrowie, Jedwabnem, Wiźnie) między lipcem a wrześniem 1941 roku zostały dokonane w podobny sposób przez tę samą grupę gestapo stacjonującą w Ciechanowie. Grupą tą dowodził Hauptsturmfuehrer Hermann Schaper, którego świadkowie rozpoznali w Radziłowie i Tykocinie. Metoda zastosowana przez ludzi Schapera w Jedwabnem była identyczna z wykorzystaną trzy dni wcześniej w Radziłowie. W 1964 roku urzędnik śledczy nazwiskiem Opitz w Ludwigsburgu był pewien, że Schaper dowodził egzekucją Żydów w każdej z wyżej wymienionych miejscowości koło Łomży. Naturalnie Schaper kłamał jak mógł, chcąc uniknąć zasłużonej kary za zbrodnie, mimo że przewodniczący cywilnej administracji niemieckiej rejonu Łomży z czasów wojny, hrabia van der Groeben, zeznał w sądzie pod przysięgą, że Schaper przeprowadził wszystkie egzekucje Żydów w 1941 roku w Łomżyńskiem (włącznie z Jedwabnem).
W 1974 roku sąd niemiecki skazał 68-letniego wtedy Schapera na sześć lat więzienia za morderstwa Polaków i Żydów jako dowodzącego SS-Kommando Zichenau-Schroettersburg (fakty te są cytowane w artykule Alexandra B. Rosino, historyka Holocaust Museum w Waszyngtonie, który został przyjęty do druku w "Polin", tom 16, 2003, oraz w artykule Thomasa Urbana, reportera "Suddeutche Zeitung", "Komando Schapera", "Rzeczpospolita", 1-2 września 2001). Byłoby rzeczą logiczną, gdyby Instytut Pamięci Narodowej w 2002 roku wystąpił o wydanie Schapera przez władze niemieckie jako oskarżonego albo przynajmniej zażądał przesłuchania go pod przysięgą przez sąd niemiecki. Zamiast tego ludzie z IPN przeprowadzili wywiad pozbawiony wartości w sądowym dochodzeniu, a następnie udostępnili prasie wiadomość, że Hauptsturmfuehrer Hermann Schaper "potwierdził to, co już wiadomo" (nasuwa się pytanie: "A co i w oparciu o jakie dowody tak naprawdę wiadomo").
"Imperium zła" i polityka przeprosin i skruchy
Prezydent Reagan miał rację, że rządy partii komunistycznej stanowiły "imperium zła", które przez blisko pół wieku rządziło Polską za pomocą terroru. Teraz pod nazwą Sojuszu Lewicy Demokratycznej postkomuniści zaczynają zachowywać się jak władcy, którzy obwiniają Naród Polski za zbrodnie dokonane przez komunistów w "imperium zła". Są to oczywiście zarzuty fałszywe.
Zarówno prezydent Polski A. Kwaśniewski, jak i premier L. Miller chcą w ten sposób wybielić zbrodnie rządów komunistycznych, w których obaj byli wysoko postawionymi aparatczykami.
To właśnie aparat terroru ich partii zorganizował pogrom kielecki na rozkaz Moskwy w 1946 roku. Wtedy to Ostap Dłuski, kierownik wydziału zagranicznego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, napisał 25 września 1946 r. list do komunistycznego ambasadora Polski w Paryżu Stanisława Skrzeszewskiego, żeby ten zorganizował we Francji kampanię oszczerstw i uzyskał publiczne potępienie Polaków za pogrom kielecki. Była to akcja podobna do dzisiejszej akcji prezydenta i premiera Polski - oskarżania Polaków o udział w zbrodni jedwabieńskiej w 1941 roku. W 1968 roku partia prześladowała Żydów w Polsce na rozkaz J. Andropowa, wówczas szefa sowieckiego aparatu terroru. Elita partii komunistycznej, która sprawowała w Polsce rządy przez 50 lat, znowu jest przy władzy i powiela wypróbowane wcześniej wzorce.
Teraz jest im najwygodniej ukrywać przeszłość, oskarżając Naród Polski o zbrodnie przywódców komunistycznych, którzy gnębili Polaków. Dziś stosują oni "politykę przepraszania i skruchy", czego ostatnim przykładem było oczernianie Polskiego Narodu przez premiera Millera wobec prezesów żydowskich organizacji w Nowym Jorku 10 stycznia 2002 roku. W imieniu Polski przepraszał za zbrodnie dokonane na Żydach przez komunistów i nazistów. Dziś postkomuniści i liberałowie oczerniają Polaków, jakoby mordowali Żydów, podczas gdy najpierw naziści w Jedwabnem, a potem komunistyczni oprawcy w Kielcach, stali z boku i przyglądali się tym zbrodniom bezradnie.
Prezydent i premier Polski upierają się, żeby przekazać opinii światowej, że Naród Polski pod brutalnym jarzmem nazistów niemieckich jest winien masakry społeczności żydowskiej w Jedwabnem. Naturalnie na użytek krajowy prezydent Kwaśniewski powiedział, że przeprasza Żydów w imieniu swoim i tych ludzi, którzy sobie tego życzą. W rzeczywistości na scenie międzynarodowej znaczyło to po prostu, że głowa państwa przyjęła odpowiedzialność za zbrodnie swego narodu ze wszystkimi prawnymi konsekwencjami tej wypowiedzi.
Trzeba pamiętać, że w czasie uroczystych przeprosin prezydent Kwaśniewski nie wiedział, co faktycznie stało się w Jedwabnem, bo wypowiadał się w czasie, gdy śledztwo było dopiero zapoczątkowane przez organy wymiaru sprawiedliwości. Tym postępowaniem pogwałcił niezależność wymiaru sprawiedliwości i naruszył Konstytucję, która wymaga niezależności władzy ustawodawczej, wymiaru sprawiedliwości i władzy wykonawczej w osobie prezydenta.
Poparcie udzielone J.T. Grossowi przez prezydenta Kwaśniewskiego jest rzeczą skandaliczną, zważywszy na propagandowy charakter "Sąsiadów". Tak na przykład, według Grossa, hitlerowcy starali się bezskutecznie uratować część Żydów jedwabieńskich, ale Polacy im na to nie pozwolili (!!!).
Obarczanie Polaków odpowiedzialnością za okrucieństwa popełnione na Żydach w czasach nazistowskich i sowieckich tworzy w Ameryce obraz nikczemnych Polaków w ohydnym kraju - taki przekaz dominuje obecnie na ekranach telewizji i kin amerykańskich, gdzie Polacy i Polska są przedstawiani w jak najgorszym świetle. Wyrażenie "polskie obozy śmierci" jest używane jako równoznaczne z "nazistowskimi obozami śmierci", z czego wynika dla wielu, że widocznie Polacy byli nazistami. Teraz w telewizji amerykańskiej mówią też o "polskich centrach eksterminacyjnych". Bardzo wiele osób w Ameryce myśli, że Polska walczyła po stronie Hitlera i pomagała mu w zagładzie Żydów. Tak uważają zwłaszcza ci, którzy obowiązkowo musieli brać udział w "Holocaust Studies", w których nie ma mowy o roli policji żydowskiej w gettach oraz Judenratów kontrolowanych przez gestapo i zapewniających "spokojne" transporty swoich pobratymców do obozów zagłady.
Zamiast interweniować przeciwko podobnym oszczerstwom, dyplomaci polscy w Ameryce twierdzą, że czują się osobiście winni za zbrodnię jedwabieńską. Mówią to ludzie przeważnie urodzeni po wojnie, którzy najwyraźniej postępują według poleceń swoich przełożonych. W ten sposób wyrażana przez nich publicznie skrucha "udowadnia" odpowiedzialność Narodu Polskiego za Jedwabne i wzmacnia oszczercze znaczenie przeprosin prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera.
Jest to obraz groteskowy w swojej perfidii, pod którym kryje się cel polityczny postkomunistów i ich zwolenników.
Propaganda ta nie wytrzyma konfrontacji z prawdą historyczną. Dziś niestety dominujące w Polsce media w rękach postkomunistów i popierających ich liberałów tak często nie podają prawdy, że nawet powstał termin "przekłamanie" na określenie fałszów i kłamstw propagowanych przez prasę.
W samym Jedwabnem obecne działania "wymiaru sprawiedliwości" budzą duże wątpliwości. Miejscowi ludzie mówią, że kiedy zaczęto ekshumację grobów Żydów zamordowanych 10 lipca 1941 roku w pierwszych trzech znalezionych czaszkach były dziury od kul. Badanie obu grobów zostało natychmiast wstrzymane niby na podstawie "protestu rabina" przeciwko bezczeszczeniu zwłok. W żadnym innym kraju, takim jak USA, Anglia, Francja czy Izrael, nakazana przez organy dochodzeniowe ekshumacja i badania sądowe nie mogłyby pod żadnym pozorem zostać przerwane z powodów religijnych czy innych - służą bowiem poznaniu prawdy. Wydaje się, że ten cel powinien przyświecać także IPN.
Wielu ludzi w Jedwabnem jest przekonanych, że dziury od kul w czaszkach nie były tym, czego szukali prowadzący ekshumację i dlatego też została ona przerwana. Wyłaniający się obraz nie pasował do "historii Grossa" - strzelać mogli tylko obecni tam Niemcy - chyba że wspomniany autor przyjąłby tezę, iż to rozjuszeni nienawiścią Polacy wyrwali broń próbującym chronić Żydów Niemcom i zaczęli precyzyjnie strzelać w głowy swych żydowskich ofiar.
Myślę, że na taką perfidię jednak nie zdobędzie się nawet J.T. Gross. Decyzja pochowania na zawsze dowodów rzeczowych zbrodni w dwu grobach w Jedwabnem zupełnie dyskwalifikuje prowadzone śledztwo, które powinno ustalić liczbę ofiar i przyczynę śmierci każdej z nich na podstawie szczegółowych badań, zgodnie ze sztuką medycyny sądowej.
Prawda nieraz jest bardzo trudna do ustalenia, ale nigdy nie jest tak niedostępna jak wówczas, kiedy jest niewygodna.
Prof. Iwo Cyprian Pogonowski, Nasz Dziennik, 2002-06-18
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz