czwartek, 16 stycznia 2014

Ekologia

Ekologia, zarówno ona sama jak i słowo "ekologia" została na świecie, zatem również i w Polsce, przejęta przez środowiska lewicowe, czyli zawłaszczyło ja lewactwo. Prawica lub srodowiska patriotyczne nawet nie zadbały o to aby zachowac przynajmniej fragment, jakąś istotną część. I to to teraz mamy skutki tych poczynań, bo jak wiadomo, gdzie przejdzi ekomunista, tam nawet trawa nie chce rosnąć, a lewactwo to tylko taka farbowana odmiana komunistów w wydaniu sowieckim.

Oczywiście ponoszenie strat na wojnie, a przecież wojna ideologiczna trwa (z reguły najpierw jest wojna ideologiczna i propagandowa, gospodarcza, a potem dochodzi i do konfrontacji militarnej pod hasłem zaprowadzania pokoju)tym niemniej nie można po kolei oddawac lewakom wszystkich istotnych pól do działań propagandowych, poniewaz ich celem jest bezwględna destrukcja tego co dobre.
Polska mogłaby stac się zielonymi płucami naszego regiony, dac przykład sąsiadom, ale taknigdy się nie stanie, jeśli greenpeace'owcy i inni będą zarządzać wszelkimi akcajami pseudo - ekologicznymi, 'walczyć' o prawa psów i kotów, wielorybów i dzikch, zwłaszcza afrykańskich zwierząt - zwrócmy uwagę na tzw. filmy przyrodnicze, również dla dzieci, których przesłaniem, z grubsza, zawsze jest to, że najlepiej jakby czowieka wo ogóle na Ziemi nie było,  udawać walke z globalnym ociepleniem, wpływac na rządy i samorządy, a niszczenie środowiska naturalnego (społecznego również, bo przecież ono jest róeniez naturalne) będzie postępować tak jak do tej pory.


10/01/2014


Żonglują statystyką, biorą pod uwagę wygodny dla siebie udział procentowy różnego rodzaju paliw w energetyce. Ale jeśli patrzeć przez pryzmat wartości bezwzględnych to Niemcy spalają 170 mln ton węgla brunatnego, znacznie więcej także per capita niż Polacy - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. zw. dr hab. Mariusz-Orion Jędrysek, kierowni Zakładu Geologii Stosowanej i Geochemii na Uniwersytecie Wrocławskim, poseł PiS.
  W wywiadzie dla portalu „Cire.pl” stwierdził pan, że to Niemcy, a nie Polska jest największym ekologicznym „brudasem”.
Mariusz - Orion Jędrysek: Tak, pod względem zużywania węgla brunatnego na pewno. Nasi sąsiedzi spalają blisko połowę tego typu węgla, jaki spala się w całej Unii Europejskiej.
A czy węgiel brunatny jest bardziej niebezpieczny dla środowiska, czy kamienny?
Owszem, uważa się, że to bardziej brudne paliwo. Ma więcej zanieczyszczeń, pozostawia więcej popiołu, tylko około połowa jego masy to pierwiastek węgiel itd.
 To skąd się bierze to, że Niemcy wskazują nas jako takiego ekologicznego „czarnego luda”?
Żonglują statystyką, biorąc pod uwagę wygodny dla siebie udział procentowy różnego rodzaju paliw w energetyce. Ale jeśli patrzeć przez pryzmat wartości bezwzględnych to Niemcy spalają 170 mln ton węgla brunatnego, znacznie więcej także per capita niż Polacy. Więcej niż my per capita spalają Serbowie, Grecy, Bułgarzy i właśnie Niemcy. W Cire.pl podaję sporo liczb. U nas węgiel kamienny i brunatny łącznie stanowi 90 procent w energetyki, a u nich sporo mniej, choć to się zmieni bo maja w budowie kilka elektrowni opalanych węglem.
Poza tym dysponują dobrymi narzędziami propagandowymi, a co jest po naszej stronie? Mamy Tuska – a jaki jest Tusk każdy widzi. Wszystko się wali, a i tak wszystko „wina Kaczora”. Niemcy doskonale grają…
 Czyli rozgrywają politycznie kwestie ekologiczne?
Ależ oczywiście i politycznie i gospodarczo! Przecież za tym są przeogromne pieniądze. Polska ma najmniejszą w Unii Europejskiej ilość zainstalowanej mocy na osobę, np. czterokrotnie mniej niż Szwedzi – Polak zużywa czterokrotnie mniej prądu niż Szwed.
Poza tym nasze elektrownie są bardzo nieefektywne.
 Czy za tym okładaniem Polski po głowie pod pretekstami ekologicznymi może stać jakieś lobby, np. producentów urządzeń typu wiatraki?
Nie wiem, ale zawsze gdzieś chodzi o jakieś pieniądze. Nie ma na świecie problemu z dostępem do surowców energetycznych. Tego jest naprawdę dużo – nie do zużycia. Naszą bolączką jest słaby rząd. Rząd Platformy Obywatelskiej jest żenująco słaby w stosunku do partnerów z Unii Europejskiej. Wygląda na to, że oni tym rządem grają. Nie wierzę, że można być tak niekompetentnym. Mam prawo uważać , że jest to rząd w Polsce, albo rząd na Polskę a nie rząd polski."


re Sharing Services
Ministerstwo rolnictwa zapowiedziało oficjalnie, że w ramach nowej Wspólnej Polityki Rolnej, której częścią będzie Program Rozwoju Obszarów Wiejskich 2014-2020, zostaną znacznie ograniczone dopłaty do rolnictwa ekologicznego.
Rolnictwo ekologiczne to jeden z najdynamiczniej rozwijających się sektorów polskiego rolnictwa. Według ostatnich pełnych danych Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych za 2012 rok, mieliśmy w kraju zarejestrowanych prawie 26 tys. gospodarstw ekologicznych. Biorąc pod uwagę trendy obserwowane od kilku lat, w 2013 roku przybyło zapewne przynajmniej około dwóch-trzech tysięcy takich gospodarstw.
Najwięcej rolników prowadzących produkcję metodami ekologicznymi jest w województwach: zachodniopomorskim, warmińsko-mazurskim i podlaskim. I choć ekogospodarstwa zajmują w całym kraju nieco ponad 660 tys. ha, czyli zaledwie 3,4 proc. powierzchni wszystkich gospodarstw rolnych w Polsce, to jednak w ostatnich kilkunastu latach ich udział systematycznie rośnie. Na przestrzeni lat 2003-2012 obszar zajmowany przez grunty przeznaczone pod ekologiczną produkcję wzrósł jedenastokrotnie.

Obcinają dotacje

Wiceminister rolnictwa Zofia Szalczyk przedstawiła, jak będzie wyglądał mechanizm redukcji dopłat. To, ile pieniędzy straci rolnik, będzie zależało od tego, jaki rodzaj działalności prowadzi. W przypadku upraw rolniczych, takich jak pszenica, żyto, kukurydza czy rzepak, pełne dopłaty będą przysługiwały tylko na pierwsze 20 hektarów. Natomiast za kolejne 10 ha rolnik dostanie tylko 50 proc. stawki podstawowej, a już ani złotówki nie otrzyma za to, co ma obsiane na działkach powyżej 30 hektarów. Zofia Szalczyk dodała, że w przypadku upraw warzywniczych pełne dopłaty będą przysługiwały tylko do 15 ha, a ich połowa w przedziale od 15,01 do 30 hektarów. Jeśli natomiast rolnik będzie miał trwałe użytki zielone potrzebne przy hodowli zwierząt, to 10 proc. dopłat dostanie tylko do powierzchni 15 ha, reszta nie będzie już objęta płatnościami ekologicznymi. Z kolei dla sadów i upraw zielarskich ten limit to 10 ha – za każdy następny dopłat też nie będzie.
To oznacza spore straty dla właścicieli gospodarstw. Płatności ekologiczne, które rolnik otrzymuje oprócz dopłat podstawowych przysługujących wszystkim posiadaczom ziemi, wynoszą od 260 do 1800 zł za każdy hektar w zależności od rodzaju upraw. Rząd tłumaczy, że te bolesne kroki są potrzebne, bo nie stać nas na wydawanie coraz większych dotacji na rolnictwo ekologiczne. – Musi być czynnik ograniczający pomoc, inne grupy beneficjentów PROW też oczekują wsparcia – podkreślała wiceminister Zofia Szalczyk. Opozycja odpowiada, że oto widzimy już teraz skutki fatalnych negocjacji, jakie prowadził polski rząd nad unijnym budżetem na lata 2014-2020. Na rolnictwo dostaliśmy zwyczajnie o kilka miliardów euro za mało i trzeba przeprowadzać cięcia w programach wsparcia dla rolnictwa. Ekogospodarstwa poszły na pierwszy ogień.

To błędna polityka

Rolnicy są zszokowani tymi propozycjami. Maria Kobylarz, wiceprezes Związku Zawodowego Rolników Ekologicznych św. Franciszka z Asyżu, obawia się, że z tego powodu będą likwidowane duże gospodarstwa, a rolnicy z przyczyn ekonomicznych będą wracać do konwencjonalnej produkcji. Ma to związek z tym, że uprawa ziemi czy hodowla zwierząt metodami ekologicznymi oznacza więcej pracy i niższe zyski.
– To prawda – potwierdza Artur Kuciński, ekspert z prywatnej firmy, która zajmuje się doradztwem dla gospodarstw ekologicznych. – Rolnik, który przy uprawie zbóż nie używa nawozów sztucznych, pestycydów, ma niższe plony, niż osiąga gospodarstwo preferujące intensywne rolnictwo. Różnice mogą sięgać nawet 20 i więcej procent. Dlatego tak ważne są dla rolników te dopłaty ekologiczne, bo one rekompensowały im utratę części dochodów – podkreśla Kuciński.
I dlatego przeciętne ekogospodarstwo ma powierzchnię 25 ha, podczas gdy średnia wielkość gospodarstwa w Polsce to ponad 10 hektarów. Bo mniejsze plony z hektara trzeba nadrabiać powiększaniem areału upraw, żeby osiągać przyzwoite dochody pozwalające rolnikowi na utrzymanie rodziny. – Można powiedzieć, że ten sektor realizuje z nawiązką założenia niepisanej polityki państwa, która zmierza do zwiększania powierzchni gospodarstw. Bo im więcej rolnik ma ziemi, tym więcej żywności może dostarczyć na rynek – nie ma wątpliwości ekonomista Dariusz Kotwicki. – A im więcej wyprodukuje rolnik, tym więcej żywności trafi na rynek i tym więcej będziemy mogli jej wyeksportować. W przypadku rolnictwa ekologicznego ma to szczególne znaczenie – dodaje Kotwicki. Tylko że wkrótce rolnikom przestanie się opłacać powiększanie gospodarstw.
Danuta Pilarska ze Stowarzyszenia Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi „Ekoland”, której rodzina już od czterech pokoleń prowadzi gospodarstwo ekologiczne, zwraca uwagę, że w tym sektorze jest bardzo duża towarowość (eksperci mówią, że ten wskaźnik wynosi grubo ponad 70 proc.), bo większość rolników produkuje głównie z myślą o sprzedaży zboża, warzyw, owoców czy mięsa na rynek. Zmiany wprowadzane przez rząd uderzają w te najbardziej rozwinięte gospodarstwa. – Tak duże ograniczenia w finansowaniu gospodarstw ekologicznych są nieznane w żadnym kraju członkowskim Unii Europejskiej – podkreśla Danuta Pilarska.

A to miał być priorytet

Co istotne, przeciwko obcinaniu dotacji są też posłowie koalicyjnego PSL. Marek Sawicki, były minister rolnictwa, dziwił się podczas posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa, że resort w ogóle taką propozycję złożył. Jego zdaniem, dotacje powinny obejmować gospodarstwa o powierzchni do 300 ha – to górna granica dla gospodarstw rodzinnych, a na pewno dopłaty nie mogą być mniejsze niż do 50 ha powierzchni. – Pięćdziesiąt hektarów, jakie były w dotychczasowych rozwiązaniach, to jest to minimum, które może podjąć jakąkolwiek konkurencję i opłacalną produkcję na rynek – argumentował Marek Sawicki. I pytał przedstawicieli rządu: Chcecie zablokować koncentrację? Chcecie zablokować rozwój tych gospodarstw i rzeczywiście ich konkurencyjność na rynku europejskim? To jest to dobra droga. Więc pytam się, kto wam podrzucił taki pomysł? Bo to jest naprawdę pomysł uwsteczniający, a nie rozwijający polskie rolnictwo ekologiczne.
Posłowie i eksperci dziwią się planom rządu przede wszystkim z tego powodu, że rolnictwo ekologiczne jest cały czas traktowane jako priorytet. – Polska jest krajem, gdzie warunki do wytwarzania zdrowej żywności o najwyższej światowej jakości są bardzo dobre. Ziemia jest mniej skażona chemią, mamy zdrowszą wodę, powietrze. Nasza ekożywność mogłaby więc zawojować rynek zagraniczny – mówi Anna Czyżewska, technolog żywności. Marek Chronowski, doradca rolny, mówi, że Polska ze względu na to, że ma bardziej rozdrobnione rolnictwo niż kraje zachodnie, ma też znakomite warunki do produkowania ekożywności.
Eksperci przyznają, że zapotrzebowanie na produkty ekologiczne w Europie i na świecie cały czas rośnie. Przyczyn jest wiele, nie tylko troska konsumentów o zdrowie, ich coraz większe oczekiwania wobec producentów, ale także swoje robi skuteczna promocja. Są też grupy kupujących, którzy w sklepie sięgają po taką żywność z powodu mody, snobizmu.

Eko nie jest łatwe

Artur Kuciński dziwi się zapowiedziom zmiany polityki państwa wobec gospodarstw ekologicznych. Ze względów praktycznych. – Przestawienie się z tradycyjnego rolnictwa na ekologiczne to długi proces i kosztowny. Rolnik musi często przez kilka lat „oczyszczać” ziemię z chemii. Potem musi zadbać o obornik, którym będzie nawoził swoje grunty. A taki obornik nie może zawierać resztek roślin modyfikowanych genetycznie. To oznacza, że obok produkcji roślinnej powinien też prowadzić hodowlę zwierząt, które będą karmione naturalnymi, czystymi paszami bez domieszek genetycznie modyfikowanej soi czy kukurydzy – wyjaśnia Kuciński. – Takie rolnictwo wymaga też większych nakładów własnej pracy rolnika, członków jego rodziny lub pracowników najemnych – dodaje. Artur Kuciński zaznacza, że to tylko część nakładów, jakie musi ponieść rolnik. – Ekologia to długofalowa działalność, dlatego bardzo niebezpieczne jest obcinanie teraz dotacji. Dzieje się to praktycznie bez ostrzeżenia. Ale miejmy nadzieję, że rząd się jeszcze opamięta i zmieni te projektowane zapisy – mówi Kuciński.
Tymczasem nadzieje rolników może też pogrzebać Unia Europejska. Bruksela chce bowiem zakazać sprzedaży wędlin wędzonych tradycyjnymi metodami, czyli dymem powstałym przy spalaniu drewna. Jeśli ten zakaz wejdzie w życie, rolnik będzie mógł co najwyżej wędzić mięso dla siebie, ale nie będzie mógł sprzedać nikomu ani grama, nawet jeśli ustawiałyby się do niego kolejki chętnych. Szykuje się więc kolejny bzdurny przepis, który spowoduje, że nie będzie sensu tworzenia małych lokalnych wędzarni albo wszystko będzie się odbywać w szarej strefie.

Brak komentarzy: