Jakkolwiek zabrzmiałoby to cynicznie, to analizy przeprowadzone przez wywiad USA, opinie analityków wojskowych i politycznych z tego samego kraju, wzkazują, że zestrzelenie samolotu z tak dużą liczba pasażerów nie było przypadkiem? Z wojskowego punktu widzenia zupełnie bez sensu - nie ma wpływu na rozwój wydarzeń wojennych, zatem jedyne wytłumaczenie tej potwornej zbrodni jest chęć prowokacji Zachodu przez Rosję, tak sprawdźian reakcji. Oczywiści eoburzenie mediów i społeczeństw musiałobyć wkalkulowane w ryzyko, ale przecież Rosja nie boi się gadania, klątw i złorzeczeń, a jedynie dywizji.
Stalin kiedyś pytał z kpiną, o stan armii watykańskiej "ile dywizji ma papież?" a Putin pyta: ile Zachód może nałożyć sankcji na jego kraj, ale mocniejszych niż zakaz podróżowania do Disneylandu pod Paryżem. Co Zachód może zrobić więcej niż tylko wyrażanie oburzenia.
Jeśli Zachód nie zareaguje (a Chiny już wydały werdykt: "to nie wina Rosji") to Polska może również spodziewać się wroga u bram.
"Rząd w Hadze, wbrew opinii publicznej, sceptycznie podchodzi do kwestii unijnych sankcji wobec Rosji. Stanął po stronie wielkich koncernów.
– Zestrzelenie tego samolotu było zbrodnią przeciwko ludzkości. Zapewniamy, że sprawiedliwość zostanie wymierzona w imieniu wszystkich ludzi, którzy stracili życie – zapowiadał holenderski premier Mark Rutte. W strąconym nad Ukrainą malezyjskim boeingu zginęło 194 obywateli Holandii, w tym jeden członek parlamentu. Opinia publiczna zjednoczyła się w żałobie i gniewie. Sondaże mówią, że blisko 80 proc. Holendrów domaga się wprowadzenia ostrych sankcji wobec Rosji, nawet gdyby miało to zaszkodzić holenderskiej gospodarce. Rząd Marka Ruttego, wbrew woli narodu, na sankcje jednak jakoś szczególnie nie naciska, a według nieoficjalnych informacji na forum unijnym jest nastawiony łagodnie wobec Rosji. Realizuje w ten sposób interesy wielkiego holenderskiego biznesu i branży finansowej." 28/07/2014
Prorosyjscy separatyści utrudniają dostęp do miejsca katastrofy boeinga i wywożą jego szczątki.
Prorosyjscy rebelianci kontrolują dostęp do miejsca tragedii samolotu malezyjskich linii lotniczych, wywożą jego szczątki. Krewni ofiar katastrofy nie mają pojęcia, co się stało z ciałami ich bliskich, a w całym regionie trwają zacięte walki pomiędzy rebeliantami a siłami ukraińskimi – tak wyglądał trzeci dzień po zestrzeleniu boeinga 777 nad Ukrainą.
Do dzisiejszego wieczoru udało się odnaleźć ciała 196 osób. Podobno są w trzech wagonach chłodniczych w miejscowości Torez. 38 ciał znajduje się w jednym ze szpitali Doniecka. Nadal brakuje jednak zwłok ponad 100 ofiar tragedii. Wiele ciał wystawionych było na działanie wysokiej temperatury i są w bardzo złym stanie. Władze w Kijowie negocjują z separatystami wywiezienie zwłok.
OBWE w roli statysty
Miejsce katastrofy kontrolują separatyści i nie dopuszczają na nie przedstawicieli rządu w Kijowie. Starali się dziś wymóc zawieszenie broni w zamian za wolny dostęp służb ukraińskich na teren katastrofy. Nie zapobiegło to walkom w okolicy Ługańska.
Chociaż 20 członków misji OBWE dotarło na miejsce katastrofy, odgrywają tam jedynie rolę statystów. Mają dostęp jedynie do części obszaru, który chcieliby obejrzeć, mimo wezwania rosyjskiego MSZ do okazania pomocy.
Równocześnie ukraińska Rada Bezpieczeństwa Narodowego SBU poinformowała, że terroryści wywożą ciężarówkami również szczątki samolotu, by utrudnić przeprowadzenie śledztwa. SBU opublikowała także nagrania rozmów rebeliantów, z których wynika, że ukrywają oni czarne skrzynki, którymi „interesuje się Moskwa". Podobno są już w Doniecku.
Szczątki samolotu znajdują się na obszarze ponad 30 kilometrów kwadratowych. Nie jest on zabezpieczony i praktycznie każdy z okolicznych mieszkańców ma dostęp. – Nie zauważyłem ani jednego telefonu komórkowego, aparatu telefonicznego, portfeli czy innych tego rodzaju osobistych rzeczy – raportował cytowany przez „Guardiana" jeden z brytyjskich korespondentów. Zdaniem pierwszego kanału rosyjskiej telewizji rzeczy te separatyści starają się zabezpieczyć w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu. Holenderskie banki zapowiedziały tymczasem, że starać się będą blokować konta ofiar, uniemożliwiając nielegalny do nich dostęp za pomocą kart kredytowych. Pierwsze próby tego rodzaju zanotowano już w piątek.
Wina Rosji
Tymczasem Biały Dom opublikował na oficjalnej stronie internetowej oświadczenie, z którego wynika, że amerykańskie władze nie mają najmniejszych wątpliwości, że samolot został zestrzelony przez rakietę Buk, noszącą w nomenklaturze NATO oznaczenie SA-11. Sekretarz stanu John Kerry powiedział mediom, że wszystko wskazuje na to, że system rakietowy Buk pochodzi z Rosji.
Z analizy rozmów telefonicznych prowadzonych przez separatystów wynika, że byli oni w posiadaniu systemu Buk już co najmniej od poniedziałku 14 lipca, a więc na cztery dni przed tragedią samolotu Malaysia Airlines. Służby USA wykryły rakietę wystrzeloną w czwartek z terenów opanowanych przez separatystów dokładnie w tym czasie, gdy zerwany został kontakt z maszyną odbywającą rejs MH17. Samobieżny system rakietowy Buk widziano w czwartek w czasie przemieszczania się w rejonie miast Torez oraz Sniżne. "Z tych rejonów SA-11 ma zasięg oraz możliwość osiągnięcia wymaganej wysokości do zestrzelenia MH17" – czytamy w informacji Białego Domu. Dodatkowymi dowodami są liczne przechwycone rozmowy telefoniczne, w tym Igora Striełkowa, ministra obrony samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, w której bezpośrednio po tragedii informuje on o zestrzeleniu samolotu transportowego.
W Moskwie zapanowało dzisiaj milczenie na temat wydarzeń na Ukrainie. Media informowały najczęściej o walkach w rejonie Ługańska. „Gorączkowe narady na Kremlu dotyczą tego, czy wykorzystując obecną sytuację, czas zaprzestać wspierania ukraińskich separatystów, czy też wzmocnić ich jeszcze bardziej przy pomocy zielonych ludzików" – przekonuje na swym blogu prof. Tom Nicols z Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej USA.
Ostatnia szansa
dla Kremla
Na kroki Moskwy czeka Zachód. Przywódcy Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec uzgodnili dzisiaj, że będą naciskać na prezydenta Władimira Putina, aby wymógł na prorosyjskich separatystach swobodny dostęp śledczym do miejsca katastrofy. – Jeżeli Rosja nie podejmie odpowiednich kroków, wtedy UE zastosuje w konsekwencji odpowiednie kroki na wtorkowym spotkaniu unijnym ministrów spraw zagranicznych – ostrzegł prezydent Francois Hollande. Nowy szef brytyjskiej dyplomacji zapowiedział, że Londyn będzie nakłaniać pozostałe państwa Unii do nałożenia na Rosję kolejnych sankcji. "Nadszedł czas, aby rzucić na szalę naszą potęgę, wpływy i posiadane środki" – pisał premier David Cameron na łamach „Sunday Timesa". Premier Holandii Mark Rutte nie pozostawił cienia wątpliwości, że żąda od Putina wszelkiej pomocy w wyjaśnieniu tragedii. Odbył z prezydentem Rosji, jak powiedział, „bardzo intensywną rozmowę".
Poniedziałek, 21 lipca 2014 (10:25)
"Z kmdr. por. rez. Maksymilianem Durą, ekspertem portalu Defence24.pl, rozmawia Piotr Falkowski
Jak wygląda zestaw przeciwlotniczy Buk?
– W normalnych zastosowaniach wojskowych jest to cały dywizjon, czyli poza wyrzutnią wiele innych pojazdów. Obsługuje to wszystko w zależności od konfiguracji nawet ponad stu żołnierzy. Ale samolot pasażerski można zestrzelić i przy pomocy minimalnego zestawienia, czyli samej wyrzutni z rakietami obsługiwanej przez dwie osoby. Nowoczesne wersje tych wyrzutni są tak zrobione, że każdy zestaw może sam wykonywać zadania. Jest to zgodne z tendencją w rozwoju uzbrojenia na świecie, by maksymalnie upraszczać obsługę i zmniejszać ilość osób. Kiedyś było dużo różnych urządzeń, które trzeba było połączyć, zsynchronizować i oddzielnie obsługiwać. Teraz wszystko to robią komputery, które uruchamiają urządzenia, testują i wyświetlają napis, że całość jest gotowa do strzelania. Jedna samodzielna wyrzutnia sy- stemu Buk składa się z podwozia gąsienicowego pozwalającego poruszać się po terenie bez dróg oraz wieży obrotowej, na której są cztery szyny startowe z rakietami, stacja radiolokacyjna i wszystkie urządzenia potrzebne do naprowadzania rakiet. Załoga może załadować mniej rakiet niż cztery, np. tylko dwie, i wydaje się, że tak właśnie robiono we wschodniej Ukrainie ze względu na możliwości transportu. Stacja radiolokacyjna skanuje otoczenie, wykrywa i śledzi cel. W jednym miejscu mamy więc wszystko, co jest potrzebne do strzelania.
A co trzeba umieć, żeby obsługiwać taką wyrzutnię?
– Musimy odróżnić znajomość obsługi technicznej i operacyjnej. Obsługa techniczna to uruchomienie wyrzutni i wystrzelenie rakiety. Wymaga to stosunkowo krótkiego instruktażu, przede wszystkim jak włączyć system i stację radiolokacyjną, a także poznania działania podstawowych przycisków na pulpicie. Potem, gdy na ekranie pojawi się kropka, trzeba wiedzieć, co nacisnąć, żeby w jej kierunku poleciała rakieta. Tylko że żaden prawdziwy, wyszkolony żołnierz nie będzie wykorzystywał w warunkach bojowych samej wyrzutni. Tu właśnie dochodzimy do obsługi operacyjnej. Podczas walki niszczy się cele, które nagle nadlatują, poruszają się bardzo szybko, manewrują i wykonują szereg działań zapobiegających zestrzeleniu. Do tego trzeba umieć wykrywać cel bardzo szybko, a to wymaga długiego szkolenia i praktyki podczas ćwiczeń.
Czy taką wyrzutnię z radarem można łatwo wykryć?
– Tak, przede wszystkim z powietrza. Stacji radiolokacyjnej na wyrzutni zasadniczo używa się do naprowadzania rakiety, a nie do wykrywania celów. Przez większość czasu powinna być wyłączona, gdyż promieniowanie radaru wrogie samoloty od razu wykrywają i taka wyrzutnia będzie pierwszym celem ich ataku. Dlatego właśnie wojska rakietowe działają w zestawieniu całych dywizjonów, w których są specjalne wozy, które znajdują się gdzie indziej i przekazują informację, do czego strzelać. Bo oczywiście na polu walki nikt nie strzela do wszystkiego, co nadlatuje, żeby nie trafić swoich. Trzeba umieć zidentyfikować obiekty w powietrzu przy pomocy systemów swój-obcy. Jednocześnie w przestrzeni może być wiele statków powietrznych własnych i przeciwnika, dlatego operator musi wiedzieć, co zrobić. To są lata nauki odpowiedniego działania i współdziałania z innymi.
Jeśli jednak chce się strzelać do wszystkiego, co nadlatuje?
– Wtedy jest łatwiej. W przypadku samolotu pasażerskiego lub transportowego wykrycie go nie przedstawia większych trudności, bo taki statek powietrzny leci stosunkowo wolno po prostej linii, nie manewruje. Jest więc dużo czasu, żeby go znaleźć. System Buk prawdopodobnie może również działać automatycznie. Strzelanie do celów, które się nie bronią, jest łatwe, przypomina grę komputerową. W najnowszych wersjach można włączyć tryb całkowicie automatyczny i system będzie sam strzelał do celów w zadanym sektorze. Nie trzeba nawet naciskać przycisków. Zapewne ci bandyci pod Donieckiem myśleli, że jedyne, co mogą spotkać, to ukraińskie samoloty wojskowe. Tak wynika z tych rozmów, które zostały upublicznione. Wyrzutnią prawdopodobnie kierowali ludzie, którzy nauczyli się ją obsługiwać pod względem technicznym, ale nie operacyjnym.
Jaki jest zasięg rażenia zestawu Buk?
– Wszystko zależy od rodzaju rakiety. Nie wiadomo, co separatyści dostali od Rosjan lub przejęli od armii ukraińskiej. Rakiety wykorzystywane w systemie Buk mają zasięg standardowy ok. 30 kilometrów i pułap do 14 kilometrów. Stacje radiolokacyjne mają zasięg z zasady większy niż rakiety, ponieważ muszą widzieć cel wcześniej. Tym bardziej że system Buk wykorzystuje tzw. naprowadzanie półaktywne, czyli w trakcie lotu rakiety wykorzystywany jest radar oświetlający atakowany obiekt.
W jaki sposób taka rakieta niszczy samolot?
– Nie wiemy, jaki system naprowadzania był używany na rakiecie. Standardowo naprowadza się ona na promieniowanie z radaru naprowadzającego odbitego od celu. Rakieta może więc wtedy sama trafić bezpośrednio w cel. W przypadku celu mało ruchomego i niemanewrującego tak się z reguły dzieje. Wtedy wybuch następuje po uderzeniu w statek powietrzny. Ale stosuje się również tzw. radiolokacyjny zapalnik zbliżeniowy. Działa on tak, że pocisk rozrywa się przed celem i odłamki głowicy pocisku i fragmenty samego pocisku tworzą jakby zasłonę, w którą samolot wpada i ona go niszczy. W ten sposób zwalcza się szybko manewrujące samoloty bojowe. W taki myśliwiec naprawdę bardzo trudno jest trafić. Może on wykonać uniki z tak wielkim przeciążeniem, że starsze rakiety przeciwlotnicze nawet łamią się w powietrzu. Poza tym atakujące samoloty w rozmaity sposób „oszukują” systemy naprowadzania, stąd łatwiej je zniszczyć taką zasłoną z odłamków. Jest wtedy większa szansa, że któryś z nich trafi w cel. Stosuje się też rakiety bez materiału wybuchowego, które działają za pomocą energii kinetycznej i niszczą cel samą siłą uderzenia, bez wybuchu. Tak jest często w przypadku zwalczania rakiet balistycznych.
Czego można się dowiedzieć o wyrzutni i rakiecie, badając szczątki samolotu?
– O wyrzutni nic. To, czyja była wyrzutnia, można stwierdzić, kiedy się ją znajdzie. A zapewne już dawno ją wywieziono i zniszczono. Natomiast o rakiecie bardzo dużo. Jeśli się znajdzie jej fragmenty, to będzie wiadomo, jaka to rakieta. Na jej silniku są numery produkcyjne (i prawdopodobnie na głowicy bojowej). Stąd już łatwo się dowiedzieć, do kogo należała i kto mógł ją odpalić. Prawdopodobnie właśnie teraz ci bandyci, którzy to zrobili, przeczesują teren, żeby znaleźć wszystkie fragmenty i je usunąć. Bo mogłoby się np. okazać, że wystrzelona rakieta w tym czasie powinna znajdować się na terenie Rosji. Ale to można rozpoznać po zbadaniu wraku. Ważną rolę odgrywają ciała ofiar. Myślę, że właśnie dlatego teraz ktoś wywozi zwłoki, ponieważ w części z nich mogą być odłamki od pocisku.
Pod koniec czerwca separatyści zajęli jednostkę wojsk obrony przeciwlotniczej w Doniecku, która miała na wyposażeniu wyrzutnię Buk, chociaż podobno nie działała. Czy jest możliwe, że to jej użyto do zestrzelenia malezyjskiego boeinga?
– Tak, jest taka możliwość. Oczywiście zepsutą wyrzutnię można naprawić. Przecież ona znajdowała się na terenie jednostki, gdzie musiały być warsztaty i odpowiednio przeszkoleni ludzie. Mogli zostać zmuszeni do pomocy przy naprawie albo pomagać separatystom dobrowolnie.
Możemy wykluczyć, że ten samolot zestrzeliła armia ukraińska, jak twierdzi Rosja?
– Teoretycznie oczywiście nie, ponieważ Ukraina posiada odpowiednie wyrzutnie i rakiety. Tak samo jak nie możemy wykluczyć, że nie było żadnej rakiety i na pokładzie wybuchła bomba. Dlatego tak ważne jest zbadanie wraku. Ale te trudności z dopuszczeniem międzynarodowej komisji, wywożenie zwłok, zacieranie śladów – to wszystko wskazuje na separatystów, a właściwie, mówiąc bez ogródek, bandytów. Jedno można powiedzieć na pewno: jeżeli tam strzelała regularna armia ukraińska albo rosyjska, to znaczyłoby, że wiedzieli, do czego strzelają. Zawodowy operator takiej wyrzutni łatwo się zorientuje, jaki to samolot. Musiałby otrzymać rozkaz zniszczenia samolotu pasażerskiego, w co ja osobiście nie wierzę.
Prorosyjscy rebelianci używają też systemu Grad. W jednej z ujawnionych rozmów separatystów mowa jest o tym, że nie spełnia on oczekiwań, bo brakuje kogoś, kto będzie korygował lot. O co tu chodzi?
– Grad to system rakietowy do zwalczania celów naziemnych. Trzeba dobrze wiedzieć, na jakiej pozycji znajduje się wyrzutnia, i znać pozycję celu, który ktoś wskaże. Grad ma zasięg do 30 km, więc celu nie widać. Pocisk nie jest kierowany, porusza się po torze balistycznym. Trzeba umieć tak go wystrzelić, żeby doleciał do celu, a nie spadł na inny teren, gdzie mogą np. mieszkać ludzie. Operator musi wiedzieć, jak uwzględnić ruch powietrza, czyli wiatr, swoje położenie i inne czynniki. Dlatego przy systemie Grad potrzebni byli dobrzy specjaliści.
Ale dlaczego separatystom tak dobrze idzie na wschodniej Ukrainie? Okazuje się, że mają ogromną ilość broni, i to rakietowej, przeciwlotniczej, pancernej, są zorganizowani, dowodzeni.
– Armia ukraińska na początku tego konfliktu praktycznie nie istniała. Musiały być na początku problemy z dowodzeniem – część oficerów była albo przekupiona, albo sama przeszła na stronę przeciwnika. To samo dotyczyło milicji. Ukraina wcześniej istniała niestety trochę tylko na papierze. Armia miała niesprawny sprzęt, była nieprzygotowana do walki. Dopiero teraz trochę okrzepli, naprawiają czołgi, samoloty i zaczynają działać. Ukraińcy są w trudnej sytuacji. Nie mogą wykorzystywać ciężkiej artylerii i lotnictwa w terenie zabudowanym, a separatyści zajmują budynki publiczne w miastach. Mają dużo broni z Rosji i z przejętych magazynów ukraińskich. Ich działania są rozproszone, jedynie koordynowane prawdopodobnie potajemnie przez Rosjan. Taki rebeliant mieszka we własnym domu, wychodzi, strzela i wraca do domu. Co można zrobić, ostrzelać ten dom? Jedyny sposób to odcięcie ich od Rosji i odcięcie od zaopatrzenia. W końcu bankomaty przestaną działać i zacznie się problem… Można też próbować skłócić tych lokalnych watażków, a najemników ze wschodu wyprzeć do Rosji.
Zamiast tego ministrowie spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji wzywają do zawieszenia broni.
– To nie rozwiąże problemu wschodu Ukrainy, za to pomoże separatystom przygotować się do kolejnej fazy walk. Trzeba odróżnić działania regularnej armii od nielegalnych grup bojowników, które wojsko ma pełne prawo i obowiązek neutralizować. Ale tak naprawdę to Ukraina wie, co ma robić, i nie potrzebuje naszych rad. Zadaniem Zachodu nie powinno być mówienie, co ma zrobić Ukraina, ale co ma zrobić Rosja, czyli w końcu zamknąć granicę. Jeśli jej do tego nikt nie zmusi, to w końcu Rosjanie powtórzą to samo na Łotwie, w Estonii itd."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz