"Niemal powszechnie wiadomo, że radzieccy żołnierze wchodząc w końcu II wojny światowej na terytorium dzisiejszej Polski nagminnie dopuszczali się gwałtów, kradzieży, a nawet zabójstw. Zaskakujące może być jednak to, jak szczerze w tamtym czasie o tych przestępstwach informowali polscy urzędnicy i milicjanci" - wyjaśnia Krzysztof Filip z gdańskiego IPN-u, jeden z redaktorów książki.
Na ponad 300 stronach mają zostać pokazane skutki wejścia żołnierzy sowieckich na terytorium dzisiejszej Polski, włączając w to falę przestępstw i grabieży majątku. Przybliżona ma zostać historia działalności żołnierzy w konkretnych miejscach i regionach, m.in. w Sopocie, Elblągu, powiatach szczecineckim i gdańskim czy też na Pomorzu Zachodnim.
Krzysztof Filip wyjaśnia, czego można się dowiedzieć z materiału źródłowego:
"Widać w tych materiałach autentyczną niechęć do wojskowych ze wschodu, co po 1945 roku - mimo wciąż dużej liczby przestępstw popełnianych przez maruderów z radzieckiej armii, nie było już możliwe w oficjalnych dokumentach" - mówi jeden z dwóch redaktorów książki (wraz z Mirosławem Golonem).
Historyk dodaje też, że mało znanym faktem jest wysoka liczba przestępstw, jakich dopuszczali się żołnierze sowieccy już podczas regularnego stacjonowania Armii Czerwonej w Polsce. W aneksie do książki znajduje się m.in. kilka wybranych postanowień wojskowych prokuratur z lat 1960-80 dotyczących spraw prowadzonych przeciwko sowieckim żołnierzom stacjonującym w miejscowości Borne Sulinowo.
Sprawy te dotyczyły kradzieży zegarka, ryb, sieci rybackich i podkładów kolejowych, podpalenia lasu, nielegalnego polowaniz, a także zaginięciz broni, jaką żołnierz prawdopodobnie zostawił w barze poza terenem jednostki. "Większość tych spraw, podobnie, jak wielu innych, skończyła się umorzeniem lub przekazaniem do dalszego prowadzenia stronie radzieckiej, przy czym - zanim takie decyzje zapadały, podejrzani niekiedy znikali z jednostek" - mówi Krzysztof Filip.
W publikacji opisano także zagadnienie podejmowanych przez mieszkańców prób obalania pomników Armii Czerwonej. Dominika Czarnecka, autorka artykułu w publikacji na ten temat, pisze m.in. o oblewaniu pomników farbą w latach '70 i '80, jak i o próbach zniszczenia monumentów m.in. w Legnicy czy Jeleniej Górze. W tym ostatnim mieście w 1956 próbowano obalić pomnik linami przyczepionymi do tramwaju, lecz pojazd wykoleił się.
Zgodnie z umową zawartą między rządami PRL i ZSRR, w Polsce miało stacjonować 62-66 tys. radzieckich żołnierzy. Armia Radziecka użytkowała 70 tys. ha różnych terenów, na których rozmieszczonych było m.in. 13 lotnisk oraz 4 poligony. Wojska radzieckie dzierżawiły 1,2 tys. budynków mieszkalnych (ok. 10 tys. mieszkań) i ok. 2,5 tys. budynków koszarowych. Same wzniosły 332 budynki koszarowo-sztabowe, 800 magazynów i 240 domów mieszkalnych.
Ostatni żołnierze opuścili Polskę 18 września 1993, zaś ostatnią jednostkę bojową wycofano z terytorium polskiego 28 października 1992.
Zgwałcone i zamordowane kobiety, zamordowane dzieci...
Z Krzysztofem Filipem z gdańskiego oddziału IPN, współredaktorem książki pt. „Armia Czerwona/Radziecka w Polsce w latach 1944-1993. Studia i szkice”, rozmawia Zenon Baranowski
Dlaczego termin „wyzwolenie” w przypadku Armii Czerwonej operującej na terenie Polski jest nieadekwatny?
– Sowieccy żołnierze, co dokumentuje książka, dopuszczali się na masową skalę kradzieży i gwałtów podczas tzw. wyzwalania Polski. Faktycznego wyzwolenia naszego kraju przez Sowietów nie było. Termin „wyzwolenie” Polski przez Armię Czerwoną można stosować jedynie w przypadku stwierdzenia o jej wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej, jednak należy wówczas doprecyzować, że w jej miejsce przyszła okupacja sowiecka. Niemal powszechnie wiadomo, że sowieccy żołnierze, wchodząc w 1944 r. na terytorium dzisiejszej Polski, nagminnie dopuszczali się gwałtów, kradzieży, a nawet zabójstw. Największą skalę tego zjawiska zanotowano na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Pisali o tym współcześni polscy historycy, m.in. Mirosław Golon i Marcin Zaremba. Na przykład wiosną 1945 r. na terenie powiatu starogardzkiego (Pomorze Gdańskie) skala zjawiska gwałtów na kobietach była wręcz gigantyczna. Tworzono tam oddziały samoobrony, żeby bronić kobiety przed napadami, zwłaszcza oddziałów kozaków. W maju 1945 r. powiatowe władze lekarskie orzekły, że aż 3 tys. kobiet zamieszkałych na terenie powiatu starogardzkiego było zarażonych chorobami wenerycznymi. Trudno dokładnie ocenić, jaki odsetek z nich zostało zarażonych w wyniku gwałtów, ale oddaje to w dużym stopniu skalę zjawiska. Zaskakujące może być jednak to, jak szczerze w tamtym czasie o tych przestępstwach informowali polscy urzędnicy i milicjanci.
Dochodziło także do bezceremonialnych grabieży zakładów przemysłowych i wywożenia całego ich wyposażenia na Wschód.
– Na terenach pomorskich było to codziennością. Także na terenach powiatów tzw. starych, należących przed wojną do Polski. Na przykład skradziono wyposażenie starogardzkich tartaków. Demontażom tym starała się przeciwdziałać milicja, a nawet UB. Dzięki takim staraniom zabezpieczono np. trzy gorzelnie. Na terenie powiatu i w Starogardzie tworzono straże obywatelskie z pracowników zakładów przemysłowych, np. w hucie szkła. Takie warty zabezpieczały zbiory muzeum gdańskiego w Rokocinie. Starano się zachować to, czego nie udało się zagrabić nawet Niemcom. Czasami udało się wręcz odbić z rąk Sowietów część wyposażenia przemysłowego. Zasadniczo nie zwracali oni uwagi na stanowisko władz polskich. Grabili wszystko, co było dostępne.
Traktowali to jako zdobycz wojenną.
– Dokładnie. Według raportów polskich władz, lato 1945 r. upłynęło pomorskim milicjantom na walce ze znacznymi grupami sowieckich maruderów gwałcących kobiety i rabujących po wsiach.
Przestępczość wśród żołnierzy sowieckich była znaczna również w późniejszym okresie. Jakieś dzikie polowania, podczas których ginęli ludzie, łowienie ryb metodą rzucania granatów, kradzieże…
– Przykłady takich spraw przytaczamy w książce w aneksie źródłowym. One dobrze ilustrują, jak wyglądała sytuacja Sowietów na terenie Polski. Dla nich była bardzo dobra. Nie czuli się niczym ograniczani.
Byli całkiem bezkarni?
– Milicja przekazywała sprawców jednostkom sowieckim, ponieważ to wynikało z umowy o stacjonowaniu wojsk. A co dalej się działo, to zależało od dowódców. Najczęściej szybko wysyłano ich do ZSRS. Późniejsza przestępczość miała oczywiście inny charakter. W 1945 r. było na terenie Polski około 1,5 mln żołnierzy sowieckich. W 1946 r. zostało już tylko 100 tys., a w latach pięćdziesiątych – ok. 66 tysięcy. Idopiero wówczas, w 1956 r., podpisano pierwszą umowę regulującą stacjonowanie żołnierzy sowieckich w Polsce. Poza tym przebywali już wówczas w garnizonach.
Ale te garnizony powstawały nieraz metodami wręcz zbójeckimi. Chociażby lotnisko w Kluczewie (Pomorze), gdzie wojsko sowieckie w 1947 r. wyrzuciło bezceremonialnie pracowników cegielni, aby mieć miejsca dla żołnierzy.
– Zupełnie się tym nie przejmowali. Sowieci mówili: „cieszcie się, że was wyzwoliliśmy, jesteśmy armią, która ma prawo tu być, to tereny poniemieckie, to się nam należy, to jest nasza zdobycz”. Takich działań specjalnie nie uzasadniali, po prostu wchodzili i zajmowali budynki prawem kaduka.
Odbiciem tej mentalności był chociażby pomysł spółek joint venture już w trakcie wycofywania się wojsk.
– Ten pomysł pojawił się podczas jednej z tur rozmów w Moskwie. Dotyczyły one warunków wyjścia wojsk sowieckich z naszego kraju. Rosjanie zaproponowali utworzenie mieszanych spółek, tzw. joint venture. Były kwestie dogadania się w sprawie odszkodowań za budynki, które wojska sowieckie zbudowały.
Chcieli wysokich kwot?
– W pewnym momencie mówiono o setkach milionów dolarów. Strona polska nie zgadzała się na jakiekolwiek odszkodowania dla Rosjan. Wówczas padła propozycja utworzenia tych mieszanych spółek. Rosjanie nie kwapili się, aby rozstawać się z pewnymi obiektami. Rząd uznał te umowy za niekorzystne dla gospodarki. To stanowisko popierał gen. Zbigniew Ostrowski jako pełnomocnik rządu ds. pobytu wojsk radzieckich w Polsce. I tak przedstawiał je np. prezydentowi Lechowi Wałęsie. Udało się doprowadzić do tego, że nie doszło do podpisania umowy w pierwotnym kształcie, przewidującej powstanie takich spółek. Po prostu byłoby to szkodliwe dla interesów Polski.
Środa, 16 lipca 2014 (ND)
"Mieszkaniec Olsztyna złożył do budżetu obywatelskiego projekt usunięcia z centrum miasta mamuciego „pomnika wdzięczności” Armii Czerwonej.
„Przeniesienie pomnika wdzięczności Armii Czerwonej […] w ustronne miejsce” – tak brzmi tytuł wniosku, który złożył zamieszkały w stolicy województwa warmińsko-mazurskiego Krzysztof Wojciechowski. W uzasadnieniu czytamy, że obelisk ten, potocznie zwany Szubienicami, jest źródłem sporów między mieszkańcami Olsztyna. „Zadanie ma na celu zakończenie ciągłych sporów na temat kontrowersyjnego pomnika” – argumentuje Wojciechowski.
Z wniosku dowiadujemy się również wiele o samym pomniku, który jest symbolem współpracy okupantów niemieckiego i sowieckiego w zbrodniach dokonanych na mieszkańcach regionu. „Pomnik jest symbolem i gloryfikacją dwóch totalitaryzmów” – zauważa autor wniosku. Jak podaje, kolos został wzniesiony z kamiennych elementów czczonego przez nazistów mauzoleum feldmarszałka i prezydenta Niemiec Paula von Hindenburga, a sam pomnik czerwonoarmistów wzniesiono w celu oddania czci „komunistycznemu totalitaryzmowi”. Na obelisku widnieją jego symbole – sierp i młot.
Projektem usunięcia pomnika zajmuje się obecnie zespół koordynujący miejskiego budżetu obywatelskiego. Tak jak wiele innych zgłoszonych do tego budżetu projektów, musi najpierw zostać zatwierdzony przez członków tej komisji. W jej skład wchodzi dwóch miejskich radnych, dwóch przedstawicieli rad osiedlowych, dwóch przedstawicieli organizacji pozarządowych i dwóch mieszkańców Olsztyna. Ta procedura potrwa do końca sierpnia. Zatwierdzone przez komisję projekty zostaną następnie wybrane w drodze losowania. Na tę pulę będą głosować olsztynianie.
Organizacje patriotyczne już wielokrotnie próbowały usunąć pomnik. Bezskutecznie, bo w roku 1993 został wpisany do rejestru zabytków. Kombatanci organizacji zrzeszających żołnierzy podziemia niepodległościowego dawali do zrozumienia władzom miasta, że jego obecność w centrum miasta odczytują jako policzek wymierzony w godność osób, które zostały dotknięte komunistycznymi represjami.
Do tej pory władze miasta nie podjęły działań w celu pozbycia się haniebnego reliktu komunizmu. Natomiast na remonty obelisku, postawionego w roku 1954, przeznaczono w ostatnich latach około 100 tys. złotych. Historyk IPN Olsztyn, zajmujący się wydarzeniami, jakie odbywały się na Warmii w czasie wojny i po niej, wskazuje na drastyczny obraz tego, co działo się w Olsztynie po wkroczeniu Sowietów. – Kiedy Armia Czerwona zajęła Olsztyn, rozpoczął się terror. Zabito pacjentów i lekarzy szpitala psychiatrycznego. W olsztyńskich budynkach wyznaczono specjalne pomieszczenia, gdzie czerwonoarmiści masowo gwałcili kobiety – podkreśla Paweł Warot."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz