środa, 6 listopada 2013

Walka polityczna

Hucpa lewactwa....palenie akt...czerwoni towarzysze mają się świetnie...

Spory polityczne mają swoje cele, są bezideowe i ideaowa. Chodzi w nich po prostu o włądze i pieniądze lub o Polskę, są interesowane i bezinteresowne - choć bezinteresowność nie dotyczy przecież pragnienia pozostania annimowym, bohaterowie chcą sławy, ale dobrej sławy. Spory polityczne z czasem przekształcają się w walkę polityczą, walka ta zaostrza się kiedy podziały się pogłębiają.
Najbardziej niebezpieczne jest to co dzieje się w ukryciu, bo tam dochodzi do sktytobójstw.
Walka polityczna polegająca na uderzaniu w przeciwnika a nie w jego poglądy, czasem jest brutalna i chamska, jak to robią dzikie świnie pod postacią Niesiołowskiego, lub subtela jak to ostatnio uczynił Adam Michnik, tym niemniej zawsze chodzi o dyskredytację w oczach opinii publicznej tych najbardziej wyrazistych przeciwników, a zatem niebezpiecznych dla reprezentowanej przez fajterów opcji.


Adam Słomka za kratami po procesie...Kiszczaka.




WALKA SŁOWEM
"Gazeta Wyborcza" od dawna stoi tam gdzie stało ZOMO.
Michnik mówił niedawno w programie Lisa, że "tragedia smoleńska wykopała głęboki rów". "Kiedy się patrzy z boku, z perspektywy Pragi, Nowego Jorku, Moskwy, to ma się wrażenie, jakby tu żyły dwa plemiona, które mówią innymi językami, wzajemnie się nie cierpią. Jesteśmy bardzo podzieleni." - stwierdził naczelny "Gazety Wyborczej".
I zaznaczył, że sam przewodniczący zespołu wyjaśniającego katastrofę smoleńską, jego dawny przyjaciel Antoni Macierewicz bardzo się zmienił. Przypomniał, że Macierewicz to człowiek niebanalny, o świetnym wykształceniu i odwadze, jednak: "Jak ja się dzisiaj przyglądam temu, co mówi, to z jednej strony nie jestem w stanie uwierzyć, że on wierzy w ten trotyl, w te sztuczne mgły, wszystkie absurdy... Z drugiej strony nie jestem w stanie uwierzyć w jego kompletny cynizm".
Tym bardziej, że przed laty Macierewicz człowiekiem o poglądach skrajnie lewicowych. "Był zwolennikiem Che Guevary, Fidela Castro, jakichś skrajnych partyzantów w Chile czy Angoli, był bardzo krytyczny w stosunku do umiarkowanej polityki Kościoła. To był inny człowiek, a mnie uważał za zgniłego socjaldemokratę." - zaznaczył Michnik w rozmowie z Lisem i dodał, że dzisiejszypolityk PiS bardzo głęboko wierzył w wyznawane wówczas wartości.
Naczelny "GW" podejrzewa, że Macierewicza mogła zmienić rodzinna tragedia. "On ma jakąś rodzinną traumę. Tragedia jego ojca, który był ofiarą stalinizmu... Być może stąd się bierze jego z jednej strony zawziętość, a z drugiej strony przekonanie o własnej misji, że on jest odkupicielem, że ma w gen osobowy wpisane ocalenie tej prawdziwej, realnej Polski, którą definiuje jako katolickie państwo narodu polskiego" - powiedział Michnika w TVP.

Michnik może rozmawiać nawet z Kaczyńskim

W programie "Tomasz Lis na żywo" Michnik zaznaczył też, że pomimo wszystko jest otwarty na dyskusję z prawicą, także z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. "Jarek mógłby nie mieć ochoty ze mną rozmawiać, ale jestem gotów" - powiedział na czelny "GW".
Dodał, że podziały w polskim społeczeństwie nie są bowiem spowodowane naszymi cechami genetycznymi i z czasem one znikną - potrzebna jest tylko cierpliwość. "Ta cierpliwość jest dziś powinnością patriotyczną" - tłumaczył Michnik.
Już zresztą coś się zmienia - dowodem na to, według Michnika, jest fakt, iż Jarosław Kaczyński pojawił się w niedzielę na pogrzebie Tadeusza Mazowieckiego.

Antoni Macierewicz odpowiada Michnikowi: "W mojej rodzinie nie było ludzi, którzy mordowali polskich patriotów, czy zdradzali na rzecz Sowietów"

opublikowano: 05/11/2013


Stał się pan bohaterem ostatniego programu Tomasza Lisa, w którym Adam Michnik mówił, że pana zaangażowanie w walkę o "prawdziwą Polskę" wynika z rodzinnej tragedii i zamordowania pana ojca przez komunistów. Michnik tłumaczył również, że był pan radykalnym lewicowcem, zwolennikiem Che Guevary, a obecnie nie może zrozumieć pańskiej postawy ws. smoleńskiej. "Ja myślę , że jest to taki syndrom jak w latach stalinizmu, kiedy ludzie tak uwierzyli w te wszystkie brednie, które mu towarzyszyły" - mówił o pańskiej aktywności w zespole parlamentarnym. Jak Pan ocenia te słowa?
Antoni Macierewicz: Mój ojciec został zamordowany przez komunistów, gdy miałem 10 miesięcy, więc moja lewicowość trwała krótko i dotyczyła młodego wieku, jeśli miała się zakończyć pod wpływem traumy rodzinnej. Nie chcę odpłacać Adamowi Michnikowi pięknym za nadobne. Mam wrażenie, że Pan Michnik goni w piętkę. Jeśli już porusza on kwestie uwarunkowań rodzinnych i zastanawia się, jak one wpływają na postawy ludzkie, to wskazuję, że w mojej rodzinie wszyscy byli patriotami, którzy ginęli za Polskę i ojczyznę. Nie było wśród nich ludzi, którzy mordowali polskich patriotów, ani takich, którzy zdradzali ojczyznę na rzecz Sowietów.
Takie teksty o panu widzimy i słyszymy nie od dziś. Jest pan na celowniku od lat. Jaki jest cel tego typu wypowiedzi, jak wystąpienie Michnika w telewizji publicznej?
Traktuję to, jako obłudną, sformułowaną w obłudnych słowach przesłankę do ataków na mnie. Adam Michnik tezę, iż moje antykomunistyczne poglądy i zaangażowanie jest wynikiem osobistych przeżyć, a nie stosunku do komunizmu i jego obiektywnej oceny, formułuje od dawna, przynajmniej od lat 70. Michnik już wtedy upowszechniał takie opinie wśród opozycji. Starał się przedstawić mnie, jak osobę, która ze względów osobistych i rodzinnych działa przeciw komunizmowi. To miało pokazać, że moja aktywność nie wynika z przemyślanej decyzji, ugruntowanej względami patriotycznymi, nie wynika z rozeznania racji stanu i polskich interesów narodowych. Jednak ta teza to jest takie samo kłamstwo, jak mówienie o moich związkach z Che Guevarą.

Nie był pan zafascynowany tą postacią?
Takie fałszywe plotki doprowadziły nawet do tego, że jeden z byłych opozycjonistów twierdził, że otrzymałem nagrodę od kubańskiej akademii nauk za pracę na temat Che Guevary. Tymczasem ja pisałem pracę na temat: "Hierarchia władzy a struktura własności ziemskiej w Tawantinsuyu w pierwszej połowie XVI w." Te historie są więc zabawne. Adam Michnik powtarza takie kłamstwa od kilkudziesięciu lat i korzystając z możliwości medialnych powtarza to także "Gazeta Wyborcza" i wszystkie przychylne jej media. To ma mnie stygmatyzować i pokazać, że jedynie ze względów osobistych przeżyć byłem zaangażowany w walce z reżimem komunistycznym. Przedstawiano je jako osobistą wendettę, a nie polską rację stanu. Do tego mamy próbę przedstawienia mnie, jako lewicowca, który zmienił poglądy po tragedii rodzinnej. Powtarzam jednak, że mój ojciec został zamordowany, gdy miałem 10 miesięcy. To wskazuje, że lewicowcem długo nie byłem.

Adam Michnik przyznał w czasie programu, że jest pan "niebanalny, wykształcony, sprawny intelektualnie, odważny"...
No naprawdę, tego się nie spodziewałem. Taki obiektywizm w wykonaniu Adama Michnika. Uznał, że jestem wykształcony. Naprawdę łaska pańska...

Jednak to znów staje się być przytaczane jedynie po, by zaatakować pana za sprawę smoleńską. Michnik mówi bowiem, że "nie może uwierzyć w pański kompletny cynizm", ale również nie jest w stanie "uwierzyć w ten trotyl, sztuczne mgły, androny nonsensy". Kwituje swoją wypowiedź stwierdzając, że "to taki syndrom jak w latach stalinizmu, kiedy ludzie tak uwierzyli w te wszystkie brednie, które mu towarzyszyły".
Kwestia wiary w sprawie Smoleńska nie ma żadnego znaczenia. Sprawa katastrofy to sprawa badań i dowodów. Materiał dowodowy pokazujący, że do tragedii doszło na skutek eksplozji, jest przekonujący i jednoznaczny. Naukowcy nie mają w tej sprawie żadnych wątpliwości. To jest efekt pracy wielu naukowców, również - a może przede wszystkim - ekspertów współpracujących z zespołem parlamentarnym. Pamiętajmy, że w czasie I Konferencji Smoleńskiej niezależnych naukowców prelegenci nie formułowali w tak jednoznaczny sposób tezy o eksplozji jako przyczynie katastrofy. Na II Konferencji Smoleńskiej niezależnych naukowców wykładowcy kończyli swoje wystąpienia wnioskami, że na pokładzie tupolewa doszło do eksplozji. Tak mówili eksperci od chemii, dynamiki, aerodynamiki, wytrzymałości materiału itd. Ci ludzie nie robili i nie mówili tak, ponieważ tak wierzą. Tak mówi materiał dowodowy. Zespół parlamentarny w tej materii również nie zajmuje się odczuciami, czy wierzeniami, ale materiałem dowodowym. Nigdy nie formułujemy publicznie poglądów, które nie mają oparcia w materiale dowodowym. Występujemy publicznie z pewną tezą, gdy ma ona silne i wiarygodne podstawy dowodowe. Być może natomiast Adam Michnik opiera swoje sądy i działanie na intuicjach, poglądach politycznych i uwarunkowaniach osobistych. My tego nie robimy, my się kierujemy nauką.

Czy Adam Michnik albo Tomasz Lis są w pana ocenie w stanie zacząć prezentować inną postawę ws. smoleńskiej? Takich ludzi można przekonać?


Nie chcę się odwoływać do pana Lisa, nie znam go. On wydaję mi się być propagandystą, który nie ma w ogóle poglądów. W mojej ocenie on wykonuje jedynie zawód propagandysty i to często w sposób brudny. Dowiódł tego wielokrotnie redagując swoje pismo. To jest człowiek, który zajmuje się brudną propagandą. Natomiast Adam Michnik działa w ramach pewnego zamierzenia politycznego. Wszystkie jego argumenty, wystąpienia, stanowiska mają za podłoże pogląd i działanie polityczne. Ono jest nastawione na utrzymanie władzy politycznej, gospodarczej nad Polską grupy, do której należy Michnik i którą on reprezentuje. Pod tym względem on się nie zmienił, zawsze taką osobą był. I jest. On zmienia sojuszników, ale nie zmienia celu. Czy on może zmienić zdanie? Sądzę, że zmieni je, gdy zrozumie, że nie ma żadnych szans politycznych z głoszeniem obecnych poglądów. I wtedy zmieni zdanie, jak w sprawie Kościoła, czy niepodległości Polski. Michnik zawsze zmieniał zdanie, gdy było to z jego punktu widzenia korzystne politycznie. Argumentacja nie jest tu najważniejsza. Gdy trzeba jest on w stanie dostosować się do nowych wymagań. I sądzę, że w sprawie smoleńskiej również tak może być."

Do Wyborczej skłania się "Rzeczpospolita"
fot. Blogpress

'Pan' Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, opublikował w dniu Wszystkich Świętych tekst, który nie może być przemilczany, a tym bardziej nie powinien zostać zapomniany. Tekst, który przejdzie do historii hańby dziennikarstwa polskiego
- pisze poseł Antoni Macierewicz w liście otwartym opublikowanym na łamach GPC.

Naczelny "Rzeczpospolitej", powołując się na przyjaźń z czterema ofiarami katastrofy smoleńskiej, próbując wejść w ich mentalne położenie, przewiduje co powiedzieliby o obecnej sytuacji w kraju. W kontekście tym pisze:
Najbardziej boli, że sami nie macie głosu w swojej sprawie, że decydują za was jacyś rozhisteryzowani pełnomocnicy, mecenasi, eksperci, samozwańczy profesorowie, awanturnicy, polityczni cwaniacy.
Słowa te ostro komentuje Antoni Macierewicz.
W ten sposób Chrabota także w imieniu ofiar potępia działania mające doprowadzić do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, żąda zaprzestania dalszych badań, a raport Millera uznaje za jedyny wiarygodny dokument opisujący przyczyny i przebieg tragedii.
- podkreśla i dodaje:
Czy pan Chrabota pomyślał o rodzinach tych, których pochowano w cudzych grobach? Syn i wnuk Ani Walentynowicz do tej pory nie mają pewności, gdzie spoczywa ich matka i babcia. Czy pomyślał o żonie przywoływanego przez siebie Sławomira Skrzypka, prezesa Narodowego Banku Polskiego, która przed tygodniem zaledwie w imieniu rodzin ofiar smoleńskich odczytywała list w obronie zespołu parlamentarnego i współpracujących z nim ekspertów? Czy pomyślał o Ewie Błasik i jej dzieciach, które po dziś dzień czytają w raporcie Millera, że to gen. Błasik jest współodpowiedzialny za tę katastrofę, bo w ostatnich sekundach wydawał komendy w kokpicie, a swoją obecnością „pośrednio wywierał nacisk na pilotów”? Czy pomyślał o rodzinach mjr. Arkadiusza Protasiuka, ppłk. Roberta Grzywny, por. Artura Ziętka, chor. Andrzeja Michalaka, których raport Millera oskarża o spowodowanie śmierci całej polskiej elity wraz z prezydentem Polski? I wreszcie – czy pomyślał o rodzinie prezydenta Kaczyńskiego, oskarżanego o wymuszenie lądowania samolotu w Smoleńsku?

Przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Smoleńskiej wskazuje, że redaktor Chrabota powinien mieć świadomość, że wszystkie wyłuskane przez niego  zarzuty i tezy raportu Millera, które próbuje się przerobić na pewniki, są fałszywe:
Musi wiedzieć, że gen. Błasika nie było w kokpicie i że nie wydawał on żadnych komend, musi wiedzieć też, że piloci nie lądowali, lecz uciekali z pułapki, w którą zostali wciągnięci fałszywymi komendami rosyjskich kontrolerów, musi wiedzieć, że przyczyną katastrofy nie była pancerna brzoza. I musi wiedzieć redaktor Chrabota, że to właśnie piętnowani przezeń pełnomocnicy, mecenasi, eksperci i profesorowie są dziś jedynymi, którzy mimo prześladowań i medialnych kalumnii docierają do prawdy o tej tragedii i bronią wciąż oczerniane ofiary smoleńskie.
Antoni Macierewicz podkreśla, że tekst naczelnego "Rz" nie jest obroną spokoju ofiar, a przyzwoleniem na kłamstwo:
Pan Chrabota nie tylko sam kłamie – domaga się także statusu nietykalności dla kłamstwa smoleńskiego. Jego artykuł nie jest obroną spokoju zmarłych. Ten tekst jest przyzwoleniem na dalsze atakowanie ofiar i ma zapewnić bezkarność odpowiedzialnym za tragedię smoleńską. I dlatego redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” już zawsze będzie wymieniany wśród tych, którzy zawód dziennikarza przekształcają w służbę złu"
HUCPA LEWACTWA

"Czy lewica jest prawa? Dzieci i wnuki towarzyszy siedzą na majątkach i robią kariery, i dobrzy są dla ludności „tego kraju”...

opublikowano:05/11/2013

rys. Andrzej Krauze

Lewica jest pojęciem co najmniej niejasnym, a nawet mrocznym. Trudno więc jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule, czy lewica jest prawa? Bo z czym dziś kojarzy się lewica komunistyczna? Z manifestacjami, z nomenklaturą PZPR.
A z czym kojarzy się dzisiejsza prawica? Kojarzy się z ludźmi, którzy nie wstąpili do PPR/PZPR. I nie mieli na nic wpływu w PRL. Byli ludźmi drugiej kategorii zarówno w czasach Bieruta, jak i Jaruzelskiego.
Czy zatem po osiemdziesiątym dziewiątym sytuacja w Polsce zmieniła się na tyle, że ludzie drugiej kategorii z czasów PRL stali się ludźmi pierwszej kategorii w nowej Polsce? Nic podobnego! Komuna wciąż zajmuje pierwsze rzędy władzy i posiadania w nowej Polsce.
Lewica pezetpeerowska jest w Sejmie. Jest w mediach. Jest w biznesie. Jest na uczelniach. Znaczna część lewicy, szczególnie ta, która „dorobiła się” pałaców, banków, fabryk i milionów, robi dziś za prawicę, nawet robi za arystokrację.
Weźmy za przykład pezetpeerowca – czołgistę, który w grudniu 1981 szturmował bramę Stoczni Gdańskiej. Gdzie jest dziś ten czołgista? A gdzie mógłby być, jeśli nie w telewizji?! Pracuje na stanowisku dziennikarskim, choć od 1990 roku odeszło z tegoż medium wiele setek dziennikarzy i techników.
Czołgista już w 1982 skończył przyspieszony kurs oficerski i jako porucznik WSW skierowany został do Programu Drugiego Polskiego Radia przy Woronicza w Warszawie. Po kilku miesiącach zszedł z czwartego piętra gmachu „D” na pierwsze piętro gmachu „F”, by zostać dziennikarzem Programu Pierwszego Telewizji Polskiej.
W nowej Polsce czołgista towarzyszył najwyższym dostojnikom nowej Polski w ich podróżach zagranicznych i krajowych. Nie jako żandarm, ale jako dziennikarz nowej Polski.
Termin „lewica” został ukuty w czasach rewolucji francuskiej, kiedy deputowani stanu trzeciego w Stanach Generalnych zasiadali po lewej stronie od prowadzącego obrady, natomiast deputowani arystokracji i duchowieństwa zajęli miejsca po stronie prawej. Kto dzisiaj należy do prawicy, a kto do lewicy?
Znany działacz byłej PZPR, człowiek nomenklatury partyjnej, były sekretarz partii, były dziennikarz gazety, która w czasach PRL zwalczała religię i Kościół, dzisiaj jest czołowym działaczem prawicy, pisze w prawicowych tygodnikach opinii. W nowej Polsce były działacz PZPR zrobił karierę, o jakiej nawet nie marzył, działając w PZPR.
Jest pewna reguła, która pokazuje, że dzisiaj lewica przepływa do prawicy, a nie odwrotnie. Przykładowo, znany sekretarz KC PZPR dorobił się w nowej Polsce dużych pieniędzy na wydawaniu tygodnika. Tenże sekretarz KC, spojrzawszy niedawno na zawartość swego konta, powiedział, że coś nim wstrząsnęło i teraz chce być po prawicy.
Dawniej, np. w czasach rewolucji francuskiej, to prawica przepływała do lewicy, czyli do stanu trzeciego. Do tegoż stanu przeszedł nawet królewski kuzyn, książę Ludwik Filip Józef Burbon – Orleański Przeszedł też zaufany króla Ludwika XVI, hrabia Honore Gabriel Riqueti de Mirabeau. Przeszedł wreszcie późniejszy bohater wojny o amerykańską niepodległość, generał Marie Joseph de La Fayette.
Notowane są przejścia z lewicy do prawicy, do stanu pierwszego. Nie można się dziwić, polityczne szczury uciekają z tonącego okrętu lewicy. Kiedy już wybudowali sobie i swoim dzieciom wille pod Warszawą, kiedy kupili jachty i zajazdy na Mazurach, krzyczą o komunie, jaka jest straszna… bez nich!
Nie można się dziwić politycznym prostytutkom, dziwić się należy ludziom zgoła poważnym, doskonale udającym prawość. To profesorowie, którzy robili doktoraty z ruchu robotniczego, z marksizmu-leninizmu, a po 1989 roku usadowili się po prawicy i dziś rozprawiają o nędzy dzisiejszej polityki.
Niejeden „profesor” ma swoje media, ma własną uczelnię, ma dobre imię, dobrze opracowane CV, ma ordery nowej Polski.
Pewien uczony z Krakowa w stanie wojennym był radykalnym zwolennikiem gen. Jaruzelskiego i jego poczynań wobec Narodu. Tegoż uczonego poznałem w Lasach Golejowskich koło Staszowa, gdzie z Ryszardem Kapuścińskim na zaproszenie studentów lubelskich, rzeszowskich i krakowskich prowadziłem w lipcu 1982 warsztaty dziennikarskie.
Naukowiec przyjechał z Krakowa, żeby grozić mi wezwaniem milicji i SB, jeśli nie zaprzestanę „indoktrynować jego studentów”. Zresztą zabrał tych studentów z obozu w Golejowie do Krakowa. Dzisiaj uczony z Krakowa nosi krzyż kawalerski Polonia Restituta i na uczelni zajmuje się ontologią wolności!
Znany dziś dziennikarz, watykanista, zaczynał skromnie w „Trybunie Ludu”. Następnie odnosił sukcesy jako członek PAX, kierownik działu w paksowskiej gazecie. Był też redaktorem „Gazety Penitencjarnej”, drukowanej w więzieniu na Rakowieckiej. Przyjaciel watykanisty w 1981 drukował w krakowskiej prasie cykl reportaży z Rosji, gloryfikujących bolszewików. A już w styczniu 1982 był redaktorem podziemnego pisemka, związanego z Kościołem. To się nazywa refleks polityczny!
Nie trzeba się dziwić, że działacz PZPR, były dziennikarz „Walki Młodych”, autor tekstów w peerelowskich szmatławcach, gość hoteli komitetów PZPR i noclegowni prokuratury i więziennictwa, jest w nowej Polsce prawicowym dziennikarzem i pisarzem. Wędruje po Polsce i za poważne pieniądze głosi w kościołach kazania! Bo jest człowiekiem prawicy, Kościoła, a nawet Solidarności, która to Solidarność odznaczyła go medalem!
To, co dzisiaj łączy lewicę z prawicą, to nieskuteczność w rozwiązywaniu problemów społecznych i niezdolność do obrony tych, którzy obalili komunę. Niezdolność do obrony zamykanych stoczni i fabryk. Lewica ociera się o komunistyczną partię, prawica o nic się nie ociera. Jest partią skrajnie nieudolną.
Na prowincji ludziom się zdaje, że obserwują w mediach i wokół siebie życie po życiu, reinkarnację. „Jest jak było – mówią ludzie. – Była i jest komuna, tyle że mordy sekretarzy bardziej zaokrąglone”.
Z tego też powodu, w niewielkiej Sokółce na Podlasiu, powracający z emigracji do nowej Polski młodzi ludzie założyli przed laty „Muzeum Żywych Komunistów”. Bo zobaczyli, że wszyscy ich prześladowcy z czasów PRL, wszyscy działacze PZPR/ZSL/PAX z czasów PRL nadal mają się dobrze – mają władzę i pieniądze.
„Cud, panie, no cud!!” – słychać na Podlasiu, słychać na Mazowszu. Oto zaistniało zjawisko życia po życiu – zjawisko reinkarnacji. PZPR żyje w postaci SLD. ZSL żyje jako PSL. PAX też żyje i klei się do obcasów PiS. A wszyscy towarzysze są przyjaciółmi ludu, bo zatrudniają lud w swoich fabrykach i w swoich rezydencjach. Już nie w stoczniach, bo stocznie zlikwidowali, żeby na terenach postyczniowych stanęły wille.
I tak toczy się w nowej Polsce życie towarzyskie byłych towarzyszy z czasów starej Polski. Na pytanie, czy lewica jest prawa, można w końcu odpowiedzieć twierdząco. Jest po swojemu prawa. Dzieci i wnuki towarzyszy siedzą na majątkach i robią kariery, i dobrzy są dla ludności „tego kraju”. Dobrzy tak, jak dobra była Karen Bliksen* dla ludu Kikuyu u stóp Gór Ngong w Afryce."

PALENIE AKT BEZPIEKI Pamiętamy z filmy "Psy" Pasikowskiego jak UB-ecja niszczyła własne akta, tzw. akta bezpieki. Cezary Pazura to fotografował a Marak Kondrat go na tym przyłapał. Znamienna scena, choć kiedy była kręcona to chyba ani aktorzy ani reżyser nie mieli na mysli żadnych podtekstów.
Tytułowe "Psy" oznaczały policję i ubeków, ale teraz do psiarni dołacyły całe rzesze dziennikarzy i polityków, zatem kiedy opcja przeciwna PO zwycięży schroniska zapełnią się bezpańskimi kundelkami.

zdjecie




Środa, 6 listopada 2013 
"Zima przełomu lat 1989/1990 – od kilku miesięcy działał gabinet premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jednak w najważniejszych ministerstwach nadal tkwiła komunistyczna nomenklatura, zaś w MSW trwało na masową skalę niszczenie dokumentów, nierzadko dowodów przestępstw popełnianych przez komunistyczny reżim.
Rząd Tadeusza Mazowieckiego został powołany 12 września 1989 roku. Premier nazywany jest mianem „pierwszego niekomunistycznego szefa rządu”. Jego zaplecze polityczne nie kryło triumfu i nawet po latach bezrefleksyjnie powtarza, że był to zasadniczy zwrot i zerwanie z komunizmem. Nic bardziej błędnego.
Komunistyczna PZPR posiadała czterech ministrów w tym gabinecie – Czesława Kiszczaka w MSW, Floriana Siwickiego w MON, Franciszka Wielądka w Ministerstwie Transportu, Żeglugi i Łączności oraz Marcina Święcickiego w Ministerstwie Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. Kiszczak objął również stanowisko wicepremiera. W pozostałych ministerstwach pozostawiono kadry z czasów PRL, np. szefem Komitetu do Spraw Kultury Fizycznej i Sportu, czyli odpowiednika obecnego ministerstwa sportu, był Aleksander Kwaśniewski.
W dodatku Mazowiecki nie panował nad podległymi resortami. Najlepszym tego dowodem była sytuacja w MSW, w którym od kilku miesięcy trwała, wręcz przemysłowa, likwidacja akt Służby Bezpieczeństwa.
Proces niszczenia tych dokumentów rozpoczął się na przełomie 1988/1989 roku, trwał z przerwami podczas rozmów Okrągłego Stołu, był kontynuowany po wyborach 4 czerwca 1989 r., a w skali masowej rozpoczął się po sierpniowej nominacji Mazowieckiego na premiera.
Zacierano dowody przestępczych działań wobec przeciwników ustroju komunistycznego, ale także informacje o uplasowanych agentach w tych środowiskach, w tym także w rządzie Mazowieckiego.
Utworzenie rządu „pierwszego niekomunistycznego premiera” nie tylko nie zahamowało tego procederu, ale spowodowało wręcz jego przyspieszenie.
Niszczono akta tajnych współpracowników, spraw operacyjnych przeciwko opozycji oraz dokumenty departamentu zwalczającego Kościół i organizacje religijne, materiały prawne, ogólne wytyczne, instrukcje operacyjne, materiały szkoleniowe.
Doktor Radosław Peterman z IPN stwierdził, że polecenie niszczenia akt SB wydało kierownictwo MSW, w tym właśnie Kiszczak. Historyk cytował pismo zastępcy naczelnika Wydziału XIII Biura „B” MSW – była to specjalna jednostka biura obserwacji zajmująca się współpracą z tajnymi współpracownikami SB – płk. Stanisława Machnickiego z końca września 1989 r.: „Zgodnie z poleceniem Ministra Spraw Wewnętrznych [czyli Kiszczaka – przyp. aut.] uprzejmie proszę o niezwłoczne przejrzenie za ostatnie co najmniej 10 lat dokumentów dotyczących tzw. opozycji, która została zalegalizowana, oraz ich zniszczenie”.
Również pod koniec września 1989 r. dyrektor Departamentu Szkolenia i Doskonalenia Zawodowego MSW płk Zbigniew Litwin nakazał przejrzeć wszystkie wydawnictwa szkoleniowe i zniszczyć te, których treść przekraczała kompetencje SB.
W listopadzie 1989 r. Kiszczak zarządził likwidację departamentów III, IV, V i VI, tworząc na ich miejsce nowe. Zaraz po tej decyzji rozpoczęto na wielką skalę akcję likwidacji dokumentów. Zachowane dokumenty świadczą, że działo się to za wiedzą najwyższego szefostwa MSW. W trakcie telekonferencji kierownictwa MSW z naczelnikami Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych z 9 stycznia 1990 r. gen. Bogdan Stachura, bliski współpracownik Kiszczaka, wskazywał:
„Materiały archiwalne niszczyć zgodnie z wytycznymi – nieważne, że to się kiedyś przyda”. Natomiast gen. Krzysztof Majchrowski – ówczesny dyrektor Departamentu Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa, który powstał w miejsce osławionego Departamentu III, zwalczającego opozycję – nakazał: „Wszystkie osoby wykorzystywane przed 4 czerwca 1989 r. wyrejestrować, a materiały zniszczyć. Sprawy operacyjne poddać analizie tak, aby nie było dokumentów tajnych współpracowników”.
Tymczasem według obowiązującej instrukcji archiwalnej MSW akta operacyjne powinny być przechowywane w archiwum co najmniej 5 lat. Peterman podaje na przykładzie Łodzi szacunkowe dane tej hekatomby w archiwach MSW – z blisko 47 tys. teczek wyeliminowanych tajnych współpracowników zostało ok. 6 tys., czyli niespełna 13 proc., z 26 tys. spraw operacyjnych ocalało ok. 18 proc.; a z 192 teczek obiektowych pozostały 4, czyli 2 procenty!
Jednak likwidowano archiwa również w departamentach, które nie uległy reorganizacji. Identyczną akcję niszczenia przeprowadzono w Departamencie I MSW, czyli w wywiadzie cywilnym. Decyzje o zniszczeniu akt zatwierdzał dyrektor lub zastępca dyrektora wywiadu. Według świadków akta były niszczone aż do lata 1990 r., w MSW nikt nie krył się z tym procederem.
Wprawdzie dokumenty zostały zniszczone, ale zachowały się protokoły ich niszczenia. Na tej podstawie można określić obszar zainteresowania wywiadu cywilnego PRL, jakie sprawy prowadził, jakimi osobami się interesował, do jakich informacji próbował dotrzeć oraz jak wywiad PRL kwalifikował poszczególne osoby. Również interesującą sprawą jest wybór dokumentów do zniszczenia.
Już w grudniu 1989 r. zniszczono materiały RO (zapewne rozpracowania operacyjnego lub rozpracowania obiektowego, czyli spraw operacyjnych) kryptonim „TRUPA”, dotyczące instytucji współpracujących z obiektem „Reszka”, tzn. wydawnictwem Editions Spotkania, które w Paryżu zorganizował antykomunistyczny działacz Piotr Jegliński. W uzasadnieniu stwierdzono: „Przyczyny, które legły u podstaw decyzji o założeniu RO – tj. rozrost strukturalny obiektu ’RESZKA’, nie uzasadniają dalszego jej prowadzenia w nowej sytuacji. Materiały sprawy ’TRUPA’ nie zawierają żadnych istotnych pod względem operacyjno-informacyjnym treści”. Materiały te zniszczono 13 grudnia 1989 r., ale zdjęto z ewidencji dopiero 24 stycznia 1990 roku.
Także materiały RO kryptonim „RESZKA” na temat Editions Spotkania uległy zniszczeniu. Uzasadniano, że „sprawa obiektowa ’RESZKA’ nie zawiera żadnych informacji od strony operacyjno-informacyjnych treści”. Zniszczono również materiały dotyczące francuskiego dziennikarza, którego pozyskano do współpracy w tej sprawie, ale potem poinformował on o wszystkim francuski kontrwywiad i osoby z Editions Spotkania. Decyzję o likwidacji tych materiałów akceptował naczelnik Wydziału IX ppłk Tadeusz Chętko.
Zniszczono też materiały RO „AGONIA” na temat Rządu RP na Obczyźnie oraz sprawy rozpracowania obiektowego kryptonim „GALETA” dotyczącej Towarzystwa „Solidarność” z Berlina Zachodniego. Te ostatnie akta zawierały „materiały pomocnicze” o piśmie „Pogląd”.
Likwidacji uległy również materiały rozpracowania obiektowego „WYZNAWCY” na temat „powiązań przywódców KPN z osobami prowadzącymi antypolską działalność”. Zniszczono także dokumenty rozpracowania obiektowego „PIRANIA” na temat działalności organizacji „Free Poland”, rozpracowania obiektowego kryptonim „MÓZG” o Studium Spraw Polskich oraz materiały RO „INSEKT” dotyczące Stowarzyszenia Kontakt w Paryżu.
Departament I niszczył również tzw. segregatory materiałów wstępnych (SMW). Są to – według IPN – dokumenty wstępnych spraw operacyjnych o najniższej kategorii, których nie można przekwalifikować na wyższą kategorię, np. Rozpracowanie Operacyjne albo Kontakt Operacyjny. Zlikwidowano SMW dotyczące np. Adama Schaffa, Agnieszki Holland, Andrzeja Seweryna, Leszka Kołakowskiego, Ladislawa Adamika.
Na podstawie protokołów brakowania można odtworzyć mapę placówek zagranicznych wywiadu cywilnego. Zlikwidowano materiały np. podteczki rezydentury „MEXICANO” w Meksyku z lat 1979-1986 (trzy tomy), Teczki Punktu Operacyjnego kryptonim „GARA” placówki w Tanzanii w latach 1981-1987 (dwa tomy), Teczki Ogniwa Operacyjnego „BOGOCZ” w Kolumbii w latach 1983-1985, teczki ogniwa operacyjnego „ANDOS” w latach 1982-1987, teczki ogniwa operacyjnego „SPEKTR” w Etiopii w latach 1981-1987 (dwa tomy), podteczki rezydentury „CZEKAN” na Węgrzech w latach 1981-1987 (dwa tomy), podteczki rezydentury w Bułgarii „FOSAL” w latach 1981-1987 (dwa tomy), podteczki punktu operacyjnego „HAON” w Chinach z okresu 1980-1987 (dwa tomy), podteczki rezydentury „VOND” w Czechosłowacji z lat 1982-1987 (dwa tomy), podteczki rezydentury w Wiedniu kryptonim „ŁAPEK” z okresu 1982-1987, podteczki rezydentury w Kolonii kryptonim „GRAT” z lat 1982-1987.
Z kolei Wydział IX Departamentu I zakwalifikował do zniszczenia materiały Rozpracowania Operacyjnego „SETTI” mające dotyczyć Rudolfa Skowrońskiego. W protokole stwierdzono, że „ww. został przejęty na kontakt z Dep. II w 1985 r., zrealizował w trakcie współpracy z nami zadania wywiadowcze w kraju i za granicą. Od roku utrzymywany z nim jest kontakt tylko sporadyczny ze względu na utratę możliwości wywiadowczych, przy czym nie przewidujemy ew. wznowienia sprawy”.
Skowroński był znanym biznesmenem, właścicielem spółki Inter Commerce, przez kilkanaście lat znajdował się na listach najbogatszych Polaków. Posiadał gospodarstwo rolne na Mazurach. W 2001 r. Andrzej Lepper pytał w Sejmie o łapówki dawane politykom, mówił o lądowaniu talibów w Klewkach, gdzie znajdowało się gospodarstwo Skowrońskiego.
W firmie Skowrońskiego pracował były funkcjonariusz wywiadu PRL Aleksander Makowski, który niedawno ujawnił, że w celach „biznesowych” razem podróżowali do Afganistanu. Od kilku lat Rudolf Skowroński jest poszukiwany listem gończym.
10 stycznia 1990 r. zniszczono materiały tematyczne „SPACE” dotyczące „dokumentacji technicznej promu”. Likwidacji uległy również dokumenty tzw. wywiadu naukowo-technicznego.
Tak masowe niszczenie dokumentów wywiadu, w tym zwłaszcza akt pozaeuropejskich rezydentur, sugeruje, że szefostwo spodziewało się w każdej chwili dymisji. Tymczasem rząd Mazowieckiego jeszcze przez ponad pół roku zwlekał z podjęciem takich decyzji, co umożliwiło jeszcze większe czystki w archiwach.
Likwidowano także dokumentację osób zarejestrowanych przez wywiad PRL, które w III RP objęły ważne stanowiska w administracji.
22 stycznia 1990 r. zniszczono akta Kontaktu Operacyjnego kryptonim „KAJ” dotyczące Janusza Kaczurby z Ministerstwa Współpracy Gospodarczej z Zagranicą. W protokole napisano: „Materiały archiwalne KO krypt. ’KAJ’ nie przedstawiają wartości operacyjnych oraz nie nadają się do celów szkoleniowych”. W III RP Kaczurba był doradcą ekonomicznym prezydenta Kwaśniewskiego, wiceministrem stanu w ministerstwie gospodarki. W 1999 r. przyznał się, że współpracował ze służbami PRL.
Dzień później zniszczono materiały teczki kontaktu operacyjnego ’GENF’ dotyczące Dariusza Mańczyka, pracownika MSZ od 1987 r. w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ w Genewie. W protokole stwierdzono: „Dotychczasowy przebieg współpracy ’GENFA’ z naszą służbą uzasadnia zakończenie kontaktu z k.o. i zniszczenie materiałów sprawy w całości”.
Likwidowane były również stare akta osławionego ostatnio Wydziału XIV, czyli zajmującego się tzw. wywiadem nielegalnym. Zniszczona została sprawa tematyczna kryptonim „STEREK” dotycząca „wykorzystania działalności przedsiębiorstwa międzynarodowych przewozów samochodowych ’PEKAES’ do realizacji zadań w systemie łączności ’N’”. Sprawa została założona w sierpniu 1975 r. i była prowadzona w celu „zabezpieczenia sytuacji operacyjnych związanych z wykorzystaniem łączników ps. ’Włodeks’ i ’Elok’”.
Zniszczono również dokumenty Lokalu Konspiracyjnego „SETKA”, czyli dawnej siedziby pionu „N”. Złożono je do archiwum w 1979 r. w celu pozostawienia na okres 8 lat, ale wybrakowano je dopiero 23 stycznia 1990 roku.
31 stycznia 1990 r. niszczono także podteczkę personalną kryptonim „PEDAGOG” na temat osoby, która w latach 1972-1975 pozostawała w operacyjnym zainteresowaniu Wydziału XIV. „PEDAGOG” był przygotowywany do pracy wywiadowczej z pozycji „N” za granicą. W 1975 r. zrezygnowano z dalszego opracowania tej osoby ze względu na brak predyspozycji, a posiadane materiały sprawy złożono w archiwum Departamentu I MSW. W podteczce były dokumenty na temat „założenia teczki, oceny przebiegu przygotowania wymienionego do pracy wywiadowczej za granicą oraz dokumenty finansowe dotyczące wydatków na koszty spotkań, wypłaty uposażenia, zwrotu kosztów podróży i innych świadczeń złotowych, rozliczanych do numeru sprawy”.
Zlikwidowano również materiały Wydziału XIV o kryptonimie „FILARO” na temat osoby, która była wykorzystywana do realizacji zadań operacyjnych w systemie łączności „N” w latach 1973-1977. Potem współpracę rozwiązano z powodu utraty przez tę osobę „możliwości operacyjnych”. Dokumenty sprawy zdeponowano w archiwum Departamentu I, ale zniszczono je dopiero 23 stycznia 1990 roku.
Na podstawie protokołów brakowania można stwierdzić, jakie osoby znajdowały się w orbicie zainteresowań wywiadu PRL i jak były one kwalifikowane przez tę służbę. Wywiad cywilny był szczególnie zainteresowany osobami ze świata nauki, kultury i mediów, które wyjeżdżały za granicę.
Od 1962 r. wywiad PRL prowadził rozpracowanie obiektowe „KULUARY” na temat dziennikarzy akredytowanych przy ONZ w Nowym Jorku. 11 stycznia 1990 r. akta zostały zniszczone w związku „z niemożliwością realizacji sprawy, wynikającą z sytuacji operacyjnej w terenie”.
Według protokołu zniszczenia, znany publicysta Edmund Męclewski był zakwalifikowany jako KO „ROGOZIŃSKI”.
Z kolei profesor Hieronim Kubiak, wykładowca na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, współzałożyciel Stowarzyszenia Kuźnica w Krakowie oraz w latach 80. członek władz PZPR, miał zostać zarejestrowany jako KO „SOCJOLOG”.
Sławomir Szof – dziennikarz radiowy, prezenter „Lata z Radiem” i korespondent TVP i PR w Rzymie – był określany jako KO „ANATRA”. Jerzy Ambroziewicz został zarejestrowany jako KO kryptonim „SERENO”. Ambroziewicz był dziennikarzem „Po Prostu”, „Argumentów”, korespondentem TVP i PR we Włoszech oraz redaktorem naczelnym Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego.
Według protokołu zniszczenia dokumentów wywiadu PRL, jeden z najbardziej znanych dziennikarzy radiowych Marek Niedźwiecki został wpisany jako Kontakt Operacyjny kryptonim „BERA”. Niedźwiecki prowadzi popularne programy muzyczne, ostatnio uczestniczył w kontrowersyjnej akcji „Orzeł może”, która w zamyśle miała zastąpić patriotyczne imprezy. Materiały dotyczące Niedźwieckiego zniszczono 17 stycznia 1990 roku.
Należy jednak podkreślić, że zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem cytowane dokumenty dostępne w IPN, dotyczące tych osób, nie są sądowym dowodem i dlatego nie można w tym przypadku mówić o świadomej współpracy.
Bezwolność Mazowieckiego
Należy również pamiętać, że w tym czasie zniknęły dokumenty przydatne w procesach lustracyjnych, co obecnie uniemożliwia przeprowadzenie skutecznej lustracji. W MSW trwała swoista „prywatyzacja dokumentów”. Doktor habilitowany Sławomir Cenckiewicz wskazywał, na przykładzie Gdańska, że wiele ze zmikrofilmowanych akt zniknęło wiosną 1990 roku.
Na początku 1990 r. informacje o likwidowaniu archiwów SB dotarły do posła Jana Marii Rokity, który był przewodniczącym sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW. 19 stycznia 1990 roku komisja Rokity zażądała od szefa MSW i prokuratora generalnego Józefa Żyty wyjaśnień w sprawie niszczenia akt.
Charakterystyczne, że premier Mazowiecki nie zajął się tą sprawą, tylko… odesłał Rokitę do Kiszczaka. W końcu proceder opisała „Gazeta Wyborcza”. 30 stycznia 1990 r. płk Kazimierz Piotrowski – dyrektor archiwum MSW – na konferencji prasowej oświadczył, że niszczenie akt odbywa się w związku z reorganizacją MSW i jest zgodne z prawem. Dopiero dzień później Kiszczak wydał decyzję zakazującą niszczenia dokumentów w MSW.
Charakterystyczne, że Kiszczak przekonywał Mazowieckiego, iż teczki „zaszkodzą wielu waszym ludziom”. Po latach tak opisał rozmowę z Mazowieckim na ten temat: „Rokita napisał do Mazowieckiego pismo na mnie za palenie dokumentów. Premier dał mi to pismo. Powiedziałem: Panie premierze, postępujemy zgodnie z przepisami i lepiej będzie, jeżeli niektóre dokumenty zniszczymy. Są w nich rzeczy kompromitujące nie resort i nie ludzi służby bezpieczeństwa, tylko byłą opozycję, wielu waszych kolegów. Może dojść do tragedii. Mazowiecki odpowiedział, że zabezpieczą je przed niepożądanymi osobami i lepiej, żeby ich nie palić. Pańska wola – odpowiedziałem i wydałem zakaz palenia. Tak więc nie może być mowy o nielojalności”.
Wprawdzie Kiszczak taką decyzję wydał, jednak niszczenie dokumentacji trwało nadal. Co więcej, nawet po uzyskaniu oficjalnych informacji o niszczeniu akt Mazowiecki nie przeprowadził zmian w kierownictwie MSW. Dopiero w marcu 1990 r. powołał Krzysztofa Kozłowskiego na stanowisko podsekretarza stanu w MSW, ale Kiszczak był szefem tego resortu aż do lipca 1990 roku.
Jednocześnie organizacje, które sprzeciwiały się ustaleniom Okrągłego Stołu i domagały się odejścia od tych porozumień, były nazywane radykalną opozycją. Media sprzyjające rządowi Mazowieckiego prowadziły zmasowany atak propagandowy.
Gabinet Mazowieckiego nie reagował na oddolne postulaty zmian politycznych, w tym przejęcia dokumentów po PRL. Tymczasem przynajmniej od zburzenia muru berlińskiego w listopadzie 1989 r. były możliwe takie zmiany i zdymisjonowanie komunistów. Jednak w Polsce jednostki MSW dalej prowadziły inwigilację „antyustrojowych organizacji”.
Zaskakująca opieszałość rządu „pierwszego niekomunistycznego premiera” spowodowała zniszczenie wielu dowodów przestępstw, umożliwiła byłym funkcjonariuszom SB przejęcie najwartościowszych dokumentów i wpływ na życie publiczne III RP. To są właśnie konsekwencje działalności rządu Tadeusza Mazowieckiego."


"Lewactwo wie, że walka o przestrzeń publiczną to walka o rząd dusz. Jest jednak jeden kłopot: 64 tys. zł za prowokacyjną tęczę zapłaci polski podatnik.

opublikowano 05/11/2013

Na wiele rzeczy brakuje w Polsce pieniędzy, VAT będzie wyższy kolejne dwa lata, zamykane są szkoły, bankrutują szpitale, ale na ideologiczne przedsięwzięcia lewicowe pod rządami obecnymi nigdy gotówki nie zabraknie. Czy to kaleczące dzieci warsztaty mające pozbawić je cech typowych dla płci, czy to kuriozalną operę o rzekomej transseksualistce (libretto pisze dziennikarz Wyborczej) czy też na to, co widać powyżej.

Spalona kilkakrotnie przez nieznanych sprawców prowokacyjna tęcza na Placu Zbawiciela w Warszawie - symbol grup propagujących przywileje dla homoseksualistów - po raz kolejny jest odbudowywana. Koszt, jak podała prasa, to 64 tysiące złotych. Stać ma to coś dokładnie naprzeciwko pięknego Kościoła. Lewica wie, że walka o przestrzeń publiczną, to walka o rząd dusz. Jest jednak jeden kłopot. Płaci za to polski podatnik - stołeczny Zarząd Oczyszczania Miasta."


Ale hucpa lewacka bierze się bezpośrednio z terroru leninowsko - stalinowsko - chruszczowsko - brezniewowskiego, ma ta dziesiejsza hucpa cele wyższe" wziąc za mordę wszystkich oponentów, mówi nam: chcesz tu zyć, w tym kraju, stul zatem pysk, siedź  cicho, a bedziesz zdrów. 


Opublikowano: 07/11/2013,  dodano 07/11/13

Razwiedka robi milowy kroku na drodze faszyzacji naszego kraju

STANISŁAW MICHALKIEWICZ

„Bo to jest święta prawda stara: z poczwarki miast motyla, nędzna wykluje się poczwara – i tyla!” – napisał jeszcze przed wojną zapomniany dzisiaj humorysta Bogdan Brzeziński w humoresce zatytułowanej „Romans poety” i z tego tytułu napisanej mową wiązaną: „Chwilkę jedną, miły druhu, siedź tu cicho i bez ruchu, ja tymczasem w słowach prostych skończę tworzyć mój akrostych” – rozpoczął poeta, a kiedy już skończył, zaczął opisywać przyjacielowi zalety swojej narzeczonej: „Ona, ona – cudne dziewczę, obraz jej me zmysły łechce. Oczy ma jak dwa turkusy, usta proszą o całusy, zęby ma jak pereł sznurek…” – i nagle zabrakło mu rymu! Przyjaciel próbował spieszyć z pomocą: „może w rodzinie jest jakiś Turek? Może ma jakiś ciekawy wzgórek? Albo nie; wal tak: a zaś nos ma jak ogórek!”. – Zwariowałeś?! – ryknął poeta – i nagle podjął wartko: „Zęby ma jak pereł rządek, kocha czystość i porządek”… Wspominam o Bogdanie Brzezińskim, bo dzisiejsi humoryści – w każdym razie ci, w których gustują telewizyjni redaktorzy – to mizeria; oni się chicholą, a publiczność ponuro milczy, bo widać czuje, że sowizdrzałowie robią ją podwójnie w konia: chicholą się, bo któż by się nie cieszył, gdyby za nędzne chałtury nie inkasował od telewizyjnych funkcjonariuszy tyle szmalu, a ponadto – w głębi duszy z frajerów, którzy to oglądają.
To już lepsze produkcje trafiały się podczas konkursu poetyckiego, jaki w 1971 roku urządziliśmy na Jelonkach i w którym ex aequo laury zdobył kolega Łukasiewicz i kolega Miszalski. Kolega Łukasiewicz za trzynastozgłoskowiec o dwu postaciach, a kolega Miszalski za patetyczną odę. A dzisiaj co? Dzisiaj „poezji nikt nie zji”, w związku z czym nawet robiący za idola pan Wojewódzki musi podpierać się agresorami.
Wróćmy jednak do spiżowej sentencji o poczwarze. Najwyraźniej Bogdana Brzezińskiego wspierały proroctwa, bo właśnie w dniach ostatnich okazało się, że tak zwana tolerancja prędzej czy później musi doprowadzić do bezprawia i terroru. Ale incipiam. Otóż w 1988 roku „kazało” wprowadzić w naszym nieszczęśliwym kraju moratorium na wykonywania kary śmierci. W rezultacie kary śmierci orzeczone przez sądy nie były wykonywane, tylko automatycznie zamieniane na tzw. ćwiarę, czyli 25 lat – bo kodeks karny z 1969 roku zniósł karę więzienia dożywotniego.
W 1995 roku Sejm to moratorium przedłużył na kolejne pięć lat i wtedy zapytaliśmy ówczesnego ministra sprawiedliwości Jerzego Jaskiernię, kto właściwie to moratorium w 1988 roku wprowadził. Odpowiedział nam na piśmie, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. No proszę! „Nie można ustalić autora” – ale wszystkie niezawisłe sądy i inne organy demokratycznego państwa prawnego w podskokach i posłusznie wykonały rozkaz anonimowego dobroczyńcy ludzkości. Jeśli mimo takich przykładów ktoś jeszcze powątpiewa w teorię spiskową, to jest nie tylko człowiekiem mało spostrzegawczym, ale prawdopodobnie ciężkim idiotą. Mijały lata i oto okazało się, że odsiadujący z łaski anonimowego dobroczyńcy ludzkości wyroki „ćwiary” lada moment powinni wyjść na wolność.
Najwyraźniej okupująca Polskę razwiedka postanowiła wykorzystać tę okazję do zrobienia milowego kroku na drodze faszyzacji naszego nieszczęśliwego kraju. Pod pozorem i w ramach proklamowanej w ubiegłym roku świętej wojny z „faszyzmem”, to znaczy z polską młodzieżą, której okupacja kraju przez bezpiekę przestała się podobać, posłużyła się nie tylko agenturą w niezależnych mediach głównego nurtu, ale również pobożnym ministrem Jarosławem Gowinem. W niezależnych mediach głównego nurtu agentura zaczęła pokazywać jakieś dzikie baby – że to niby strasznie się boją tych przestępców, którzy teraz będą się na nich mścić – i tak dalej, i temu podobne.
Odgłosy tej padgatowki dotarły do uszu pobożnego ministra Gowina („Hej tam w Warszawie jest pan minister siwy i taki miły, przez okno rzuca spojrzenia bystre…”), który wychodząc razwiedce naprzeciw, wykombinował sobie, żeby tych skazańców na wolność nie wypuszczać, tylko dalej trzymać w izolacji – ale oczywiście nie za przestępstwa, co to, to nie, boć przecież żyjemy w demokratycznym państwie prawnym, gdzie nikogo dwa razy za to samo karać nie wolno – ale wolno go „leczyć”, jako „podejrzanego o chorobę psychiczną”.
Ciekawe, że na ten pomysł tubylcza razwiedka wpadła jeszcze w latach siedemdziesiątych, najwyraźniej inspirując się sowieckim odkryciem „schizofrenii bezobjawowej”, na podstawie której tamtejsi wracze umieszczali podejrzanych o te przypadłość w izolatorach zwanych popularnie psychuszkami. Jeśli dobrze pamiętam, pierwszym pacjentem, u którego zdiagnozowano ową „schizofrenię bezobjawową” był Włodzimierz Bukowski, którego potem, już jako „chuligana”, wymieniono w Zurychu na genseka Komunistycznej Partii Chile, Luisa Corvalana (Pamieniali uligana na Luisa Corvalana. Gdie najti takuju blad’, cztob na Lońku pamieniat’? – głosił anonimowy wierszyk). Jednak były w partii siły, które się tego przestraszyły i w „Polityce” ukazał się artykuł „Wariacje na temat osoby podejrzanej”, wyszydzający ten pomysł do gołej ziemi.
Ale teraz, po latach, razwiedka dopięła wreszcie swego, dla większego szyderstwa wykorzystując do faszyzacji państwa pobożnego ministra Gowina – wtedy jeszcze wysługującego się premieru Tusku. Ustawę nadającą pozory legalności temu niesłychanemu bezprawiu poparło 408 posłów, co pokazuje, że rozsadnikiem faszyzmu w naszym nieszczęśliwym kraju nie są żadni „kibole” czy narodowcy, tylko Umiłowani Przywódcy, a głównym legowiskiem faszystowskim jest Sejm, a ściślej: hotel sejmowy.
Ustawa wprowadza kategorię „osób stwarzających zagrożenie”, pod egidą ministra zdrowia tworzy psychuszki pod nazwą „Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym” – przez modestię nie wpisano „imienia dr. Józefa Mengele” – przewiduje, że dobrani specjalnie wracze nieubłaganym palcem będą wskazywać ofiary niezawisłym sądom, no a one już w podskokach zrobią wszystko, czego oczekują od nich nasi okupanci – podobnie jak w czasach dobrego fartu za Józefa Stalina. Za przyjęciem ustawy głosowało 408 posłów, przeciw – zaledwie 3, wstrzymało się 30, a nie głosowało 19. Umiłowani Przywódcy z Platformy Obywatelskiej głosowali za ustawą w liczbie 196, przeciwko – nikt. Umiłowani Przywódcy z PiS – za ustawą 131, przeciwko – nikt. Trzódka posła Palikota się podzieliła: 8 było za, 25 się wstrzymało. PSL – 28 za, przeciw – nikt. SLD – 21 za, 4 się wstrzymało, przeciw – nikt. Solidarna Polska – 16 za, przeciw – nikt. Niezależni – 5 za, 3 przeciw. Inicjatywa Dialogu – 3 za, 1 się wstrzymał, przeciw – nikt. Jeszcze raz się okazało, że w sprawach istotnych dla państwa, jak Anschluss, ratyfikacja traktatu lizbońskiego, czy wprowadzenie psychuszek, PiS i Solidarna Polska głosuje tak samo jak Platforma, PSL i SLD – z tym, że o ile PO, PSL i SLD daje w ten sposób wyraz umiłowaniu zdrady i zaprzaństwa, to PiS – płomiennego patriotyzmu."

TRYBUNAŁ STANU DLA J. KACZYŃSKIEGO?

"Trwa cyniczna akcja wyeliminowania przyszłego premiera. "Próba postawienia go przed Trybunał Stanu, jest karygodnym nadużyciem prawa, bardzo groźnym dla demokracji"



 

Absurdalne zarzuty, pogwałcenie procedury i przemożna chęć postawienia Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunał Stanu...
Media o tym piszą niewiele, tymczasem w Sejmie rozwija się akcja postawienia przed Trybunał Stanu byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Skądinąd, w akcji tej, nie tyle chodzi o byłego premiera Kaczyńskiego, ile o przyszłego premiera Kaczyńskiego. Jest to bowiem z premedytacją podejmowana próba wyeliminowania lidera opozycji, przygotowującej się do przejęcia odpowiedzialności za Polskę.
Tak im pilno do „załatwienia” Kaczyńskiego, że z pospiechu zapomnieli nawet wszcząć postępowania.
Jako obrońca Jarosława Kaczyńskiego od początku podnosiłem zarzut, że postępowanie nie zostało wszczęte. Na ostatnim posiedzeniu przedstawiłem Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, której przewodniczy poseł Andrzej Halicki z PO, opinię prof. dr hab. Piotra Kruszyńskiego i doc. dr Beaty Bieńkowskiej z Katedry Postępowania Karnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, którzy stwierdzili:

Wszczęcie postępowania przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej winno nastąpić w drodze podjęcia przez Komisję „uchwały o wszczęciu postępowania”. Należy podnieść, że podjęcie takiej uchwały z mocą „wsteczną” (w trakcie trwającego już określony czas postępowania) jako uchwały „potwierdzającej wszczęcie”, stanowi w istocie rzeczy próbę „naprawienia” błędu popełnionego przez Komisję i de facto stanowi przyznanie racji obrońcy Jarosława Kaczyńskiego, że postępowanie nie zostało formalnie (a zatem zgodnie z procedurą) wszczęte i jako obarczone taką wadą proceduralną nie może się toczyć. Prowadzi to do wniosku, że wstępny wniosek o pociągnięcie Pana Jarosława Kaczyńskiego do odpowiedzialności konstytucyjnej, w przedmiotowym postępowaniu, którego prawidłowość proceduralna w zakresie „wszczęcia” podlega ocenie w niniejszej opinii, nie powinien być rozpatrywany.
Mimo tak jednoznacznej opinii, większość Komisji zdecydowała, by nadal prowadzić postępowanie i wczoraj przesłuchała świadka Romana Giertycha.
Nie mam prawa powiedzieć, co zeznał Giertych, więc stwierdzę jedynie, że jego zeznania w niczym nie utrudniają mi obrony, wręcz przeciwnie.
Warto przypomnieć zarzuty, na podstawie których wnioskodawcy, czyli posłowie z PO, SLD i TR-u, usiłują wyjąć spod prawa Jarosława Kaczyńskiego. Napisałem – wyjąć spod prawa – bo konsekwencją skazania przez Trybunał może być między innymi zakaz pełnienia funkcji publicznych przez 10 lat.
Dwa zarzuty dotyczą odpowiedzialności konstytucyjnej:

1) w dniu 11 września 2006 r. w Warszawie, działając w celu uniemożliwienia działalności politycznej i społecznej przeciwników politycznych partii Prawo i Sprawiedliwość poprzez usiłowanie wykazania, iż w polskimżyciu politycznym, społecznym i gospodarczym funkcjonuje rzekoma sieć powiązań polityczno-biznesowo-towarzyskich o charakterze przestępczym (tzw. „układ”), wydał Zarządzenie nr 138 w sprawie Międzyresortowego Zespołu do Spraw Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej, nadające Ministrowi Sprawiedliwości-Prokuratorowi Generalnemu uprawnienia zwierzchnie względem Ministra Spraw Wewnętrznych i
Administracji, Komendanta Głównego Policji, Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, polegające na żądaniu udzielenia informacji o podejmowanych działaniach i wydawaniu powyższym organom wiążących poleceń, co stanowi naruszenie art. 2, art. 7 i art. 149 ust. 1 zdanie 2 Konstytucji RP, art. 34 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 8 sierpnia 1996 r. o Radzie Ministrów (Dz. U. 2003, Nr 24, poz. 199 ze zm.), art. 24 ust. 1, art. 29 ust. 1 i 4 oraz art. 36 ustawy z dnia 4 września 1997 r. o działach administracji rządowej (Dz. U. Nr
65, poz. 437 ze zm.);

2) w dniu 19 kwietnia 2007 r. w Warszawie, działając w celu uniemożliwienia działalności politycznej i społecznej przeciwników politycznych partii Prawo i Sprawiedliwość poprzez usiłowanie wykazania, iżw polskim życiu politycznym, społecznym i gospodarczym funkcjonuje rzekoma sieć powiązań polityczno-biznesowo-towarzyskich o charakterze przestępczym (tzw. „układ”), wydał Zarządzenie nr 40 w sprawie Międzyresortowego Zespołu do Spraw Zwalczania Przestępczości Kryminalnej, nadające Ministrowi Sprawiedliwości-Prokuratorowi Generalnemu uprawnienia zwierzchnie względem Ministra Spraw Wewnętrznych i
Administracji, Komendanta Głównego Policji, Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz Szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, polegające na żądaniu udzielenia informacji o podejmowanych działaniach i wydawaniu powyższym organom wiążących poleceń, co stanowi naruszenie art. 2, art. 7 i art. 149 ust. 1 zdanie 2 Konstytucji RP, art. 34 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 8 sierpnia 1996 r. o Radzie Ministrów (Dz. U. 2003, Nr 24, poz. 199 ze zm.), art. 24 ust. 1, art. 29 ust. 1 i 4 oraz art. 36 ustawy z dnia 4 września 1997 r. o działach administracji rządowej (Dz. U. Nr
65, poz. 437 ze zm.);
A trzeci zarzut ma charakter już wprost kryminalny, ale jaki – przczytajcie uważnie:

3) w dniu 26 lutego 2007 r. oraz 27 marca 2007 r., w budynku Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, nie dopełnił obowiązków jako Prezes Rady Ministrów w ten sposób, iż inicjował oraz brał udział w nieformalnych spotkaniach z udziałem funkcjonariuszy publicznych podległych Ministrowi Sprawiedliwości – Prokuratorowi Generalnemu oraz przedstawicieli kierownictwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego, w toku których zapadały decyzje procesowe w sprawach prowadzonych przez właściwe jednostki Prokuratury z pominięciem prokuratorów prowadzących postępowania przygotowawcze w tych sprawach, a zatem z naruszeniem przepisów ustawy z dnia 20 czerwca 1985 r. o prokuraturze, przepisów Kodeksu Postępowania Karnego oraz art. 5 ustawy z dnia 8 sierpnia 1996 r. o Radzie Ministrów, działając na szkodę interesu publicznego w postaci dobra wymiaru sprawiedliwości oraz prawidłowości toku postępowania karnego w sprawie V Ds. 25/06, a zatem popełniłczyn, o którym mowa w art. 231 § 1 Kodeksu Karnego,
Nie dopełnił obowiązku przez to, ze brał udział – ciekawa logika, nieprawdaż?
Wszystkie zarzuty są całkowicie bezpodstawne.
Dwa zarządzenia, o które cały ten zgiełk, mieszczą się w zakresie uprawnień premiera okreslonych w art. 12 ustawy o Radzie Ministrów – premier może tworzyć zespoły o charakterze opiniodawczym i doradczym. Takich zespołów międzyresortowych powstawało dziesiątki przed rządem Kaczyńskiego i po nim, a zarządzenia były pisane według jednego prawniczego szablonu. Udowodnimy to bez najmniejszych trudności.
Zarzut karny jest z kolei kompletnie nielogiczny. Zarzucając Panu Premierowi Kaczyńskiemu niedopełnienie obowiązków, wnioskodawcy nawet nie próbują wskazać, o jakie obowiązki im chodzi. Czego Jarosław Kaczyński nie zrobił, czego nie dopełnił?
Treść zarzutu wskazuje, że owo nieokreślone niedopełnienie obowiązków miało polegać na działaniu (inicjował, brał udział...) co jest absurdem i nielogicznością. Niedopełnienie obowiązku może bowiem polegać na zaniechaniu, nigdy na działaniu!
Student drugiego roku prawa nie zdałby egzaminu, gdyby napisał coś takiego, jak wnioskodawcy w zarzucie trzecim wstępnego wniosku. Kompromitacja wnioskodawców tym większa, że są wśród autorów wniosku profesjonalni prawnicy.
Z uzasadnienia wstępnego wniosku wynika, że zarzut niedopełnienia obowiązków wnioskodawcy wywodzą z dwóch wypowiedziach Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Wnioskodawcy piszą

...Kaczyński stwierdził, iż jeśli dowody w sprawie są „stalowe” to Barbarę Blidę trzeba „zamknąć”.
W tym stwierdzeniu (jeśli ono w ogóle padło, w tym miejscu tego nie analizuję) nie było niczego niestosownego. Wręcz przeciwnie – było to stwierdzenie motywowane troską o zasady praworządności.
Przecież tak powinno być w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, że jeśli przeciwko wysokiego funkcjonariuszowi publicznemu są „stalowe” dowody na korupcję, to miejsce takiego funkcjonariusza powinno być w więzieniu.
W stwierdzeniu Pana Premiera Kaczyńskiego nie tylko nie było dyspozycji zatrzymania Barbary Blidy, ale wręcz było zalecenie powściągliwości działań. Jeśli są „stalowe dowody”, trzeba zamknąć... czyli jeśli nie ma stalowych dowodów – zamykać nie należy.
O drugiej eksponowanej na poparcie zarzutu karnego wypowiedzi, wnioskodawcy piszą:

...Kaczyński wskazał wtedy, aby przy wykonywaniu czynności z udziałem osób, którym mają być przedstawione zarzuty uwzględnić ich status społeczny oraz aby charakter środków przymusu był adekwatny do okoliczności.
I tym razem nie była to żadna dyspozycja, a jedynie „wskazanie”, przypomnienie oczywistych zasad postępowania. Kaczyński i w tej swojej wypowiedzi niczego nie nakazywał, zalecał jedynie powściągliwość w tych działaniach, które organy ścigania podejmowały bez jego udziału i bez jego dyspozycji.
Pan Premier Kaczyński nie wzywał do brutalności, nie zapowiadał brutalnych działań, jak to uczynił ostatnio obecnie urzędujący premier. Wręcz przeciwnie – wskazywał na potrzebę powściągliwości i umiaru w stosowaniu środków przymusu.
Należy w tym miejscu dodać, że zarzuty dotyczą lat 2006 i 2007, a więc okresu gdy prokuratura pozostawała w strukturze administracji rządowej (Minister Sprawiedliwości był równocześnie Prokuratorem Generalnym), a walka z przestępczością, w tym zwłaszcza przestępczością zorganizowaną, stanowiła zadanie rządu, traktowane zresztą jako jeden z jego priorytetów. Premier wówczas nie tylko miał prawo, ale miał też obowiązek bezpośrednio interesować się zagadnieniami walki z przestępczością, jako szef rządu i zarazem zwierzchnik Ministra Sprawiedliwości-Prokuratora Generalnego.
Dziś ta sytuacja wygląda inaczej, dziś rząd PO-PSL poprzez wydzielenie prokuratury ze struktury rządowej, od odpowiedzialności za zwalczanie przestępczości się uwolnił, z fatalnymi skutkami, prokuratorzy stali się niezależni nie tylko od społeczeństwa, ale nawet od swojego generalnego zwierzchnika.
Reasumując – wstępny wniosek nie wskazuje żadnych podstaw do odpowiedzialności konstytucyjnej, ani tym bardziej karnej, Pana Premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Próba postawienia go przez Trybunał Stanu jest karygodnym karygodnym nadużyciem prawa, bardzo groźnym dla demokracji.
Wnioskodawcy z PO, SLD i TR-u czynią dokładnie to, co nieudolnie i bezpodstawnie starają się zarzucić Panu Jarosławowi Kaczyńskiemu – przy pomocy represji karnej prowadzą brutalną i bezwzględną walkę polityczną, której celem jest wyeliminowanie premiera, nie tyle byłego, co przyszłego."



zdjecie

Pościg za „towarzysza Iwińskiego”

Piątek, 8 listopada 2013 (ND)
"Olsztyńska policja ściga organizatorów happeningu przeciwko blokowaniu przez Tadeusza Iwińskiego (SLD) uchwały upamiętniającej Grzegorza Przemyka.
Policjanci skierowali sprawę do sądu, który zarzuty wobec protestujących uznał za zasadne i termin pierwszej rozprawy wyznaczył na 14 listopada.
Sprawa miała swój początek w maju, kiedy podczas prac sejmowej komisji kultury debatowano na temat projektu uchwały dotyczącej 30. rocznicy śmierci maturzysty Grzegorza Przemyka, zakatowanego na komisariacie przez milicjantów. Wówczas przyjęcie tego projektu zablokował protest posła SLD Tadeusza Iwińskiego, którego uraził fragment, że w sprawie śmierci Przemyka najwyższe władze partyjne i państwowe PRL fabrykowały dowody w celu obciążenia winą sanitariuszy karetki pogotowia.
Ostatecznie ten poselski protest spowodował, że projekt nie trafił pod głosowanie w Sejmie w 30. rocznicę śmierci Przemyka. Żeby ratować sytuację, przyjął go wtedy Senat.
Postawa Iwińskiego oburzyła Jacka Adamasa, artystę plastyka, byłego działacza opozycji antykomunistycznej; w jego warszawskim mieszkaniu w stanie wojennym drukowano podziemne pismo „Tygodnik wojenny”. Urodzony w Warszawie Adamas, absolwent ASP, od kilku lat mieszka z rodziną w warmińskiej wsi Worławki – wyborców m.in. z tego terenu reprezentuje w Sejmie poseł Iwiński.
Razem z żoną i przyjacielem Alfredem Surmą, również byłym opozycjonistą, w proteście przeciwko zachowaniu posła 29 maja zorganizował w Olsztynie happening „Gruba krecha, czyli powrót sekretarzy”. Akcja polegała na tym, że przy wejściu do budynku w Olsztynie, w którym mieści się biuro poselskie Iwińskiego, tylko na czas happeningu umieścili tablicę z napisem „Komitet Wojewódzki PZPR w Olsztynie Towarzysz Sekretarz Iwiński”. To nawiązanie do przeszłości posła, który od 1967 r. aż do 1990 r. był aktywnym członkiem PZPR.
Zaledwie siedem minut po zawieszeniu tablica została zerwana. Organizatorom happeningu udało się wykonać zdjęcie osobie, która to zrobiła.
– W związku z tym, że nie wiedzieliśmy, kto jest na tym zdjęciu, uznając jednocześnie, że ta osoba zerwała naszą tablicę bezprawnie, 8 września złożyliśmy wniosek na policję z prośbą o ustalenie personaliów tego osobnika i określenie, czy czyn ten nie ma znamion wykroczenia lub przestępstwa – tłumaczy Jacek Adamas. Do tej pory policja nie odpowiedziała. Organizatorzy happeningu na własną rękę przeprowadzili więc dochodzenie i ustalili, że zrobił to jeden z członków wojewódzkich struktur SLD.
Organizatorów happeningu podano na policję. – Pytaliśmy policję, kto na nas doniósł, ale nie chciano nam tego ujawnić. Jednak w policyjnym wniosku o ukaranie nas, który wpłynął do sądu, jako świadka podane są personalia Marcina Kulaska, sekretarza warmińsko-mazurskiej Rady Wojewódzkiej SLD w Olsztynie. Co ciekawe, rubryka wniosku „pokrzywdzony” jest pusta – relacjonuje Katarzyna Adamas.
Policja, po trzech miesiącach dochodzenia, uznała happening za wykroczenie i postawiła zarzuty Jackowi Adamasowi, jego żonie Katarzynie Adamas i Alfredowi Surmie. Adamasa oskarżono o to, że „w dniu 29 maja ok. godz. 10.00 w Olsztynie na budynku przy ul. Kopernika 45 wspólnie i w porozumieniu z Katarzyną Adamas i Alfredem Surma umieścił tablicę z napisem Komitet Wojewódzki PZPR w Olsztynie, Tow. Sekretarz Iwiński, bez zgody zarządzającego tym miejscem”.
– Policja potraktowała nas jak grupę przestępczą, ponieważ w oskarżeniu użyła formuły „działanie wspólne i w porozumieniu”, zarezerwowanej właśnie dla grupy przestępczej – mówi Adamas.
– My tymczasem działaliśmy w interesie społecznym, gdyż tym happeningiem chcieliśmy wyrazić brak zgody na blokowanie przez posła Iwińskiego przyjęcia przez Sejm uchwały upamiętniającej bohatera narodowego, który stracił życie w obronie wolności Polski – tłumaczy.
Stawiane w policyjnym wniosku zarzuty olsztyński sąd rejonowy, IX wydział karny, uznał jednak za zasadne i termin pierwszej rozprawy wyznaczył na 14 listopada. Wezwanie do sądu dostali wszyscy trzej organizatorzy happeningu. Jak dowiadujemy się z wezwania, obecność Jacka Adamasa jest obowiązkowa „pod rygorem przymusowego doprowadzenia”. Oskarżonym bezpłatnie chce pomóc jeden z prawników.
– Pan mecenas, wybitny specjalista, zaproponował, że bezpłatnie będzie nas w sądzie bronił – mówi Adamas, organizator wielu happeningów, który również w tej sytuacji nie traci dobrego humoru. – Ciekawe, co się stanie w sądzie. Może sformułowanie, jakiego użyła policja w tym wniosku do sądu „działanie wspólne i w porozumieniu”, zostanie tam uznane jako nowa definicja pracy społecznej – żartuje Jacek Adamas."




Brak komentarzy: