Oglądając powyższy obraz jako uczeń zastanawiałem się, czy polskiemu chłopstwu, czyli włościanom, było rzeczywiście tak podle pod panowaniem królów i szlachty jak tego uczą w szkole, skoro król nadawał przywileje (czy musiał, czy też po prostu chciał, bowiem jego i jego doradzców zdaniem taka właśnie była racja stanu?).
Opisy w Panu Tadeuszu przedstawiały z kolei sielski obrazek dworski ze wsią w tle, gdzie pola nie były niszczone (polowaniami), gdzie był szacunek wzajemny, podobnie zresztą w Nad Niemnem, gdzie początkowy konflikt dworu ze wsią znalazł wyjaśnienie wcale nie pieniądzach leżące.
Kiedy patrzymy na przeszłość poprzez pryzmat literatury, a ta przecież była porządna, rzetelna, zwykle nie pod publiczkę, to poszanowanie dla własności i pewność jej posiadania w ludziach była wielka.
A jak jest teraz?
"Zrozumiałbym coś takiego, że ustanawia się prawo, według którego od jutra OFE nie mogą kupować obligacji Skarbu Państwa oraz zmieniana jest przyszła wysokość składek. Ale bieżący stan posiadania OFE, czyli de facto każdego z nas, przyszłego emeryta, pozostaje bez zmian.
To, mimo że niedoskonałe, byłoby przynajmniej
zgodne ze zdrowym rozsądkiem i pozostawiało rządowi resztki etyki – nie
okradamy własnych obywateli. Tymczasem rząd po prostu wziął sobie, jak
swoje, nasze obligacje. W zamian za to dopisze te 140 mld zł do naszych
kont w ZUS, zmieni wartość w poszczególnych komórkach w bazie danych.
Ciekawe, że jak pożyczał od nas pieniądze, sprzedając nam obligacje, to
my (rękami OFE) daliśmy jednak prawdziwe pieniądze, a nie zmieniliśmy
zapisy w naszym domowym excelu.
Wygląda na to, że płaciliśmy przez 13 lat składki i
właśnie ponad połowę z nich rząd sobie po prostu buchnął. Chociaż
należy zauważyć, jakie świetne psychologiczne zagranie zostało wykonane.
Przecież po rynku krążyły słuchy, że rząd chce całkowicie
znacjonalizować OFE, łącznie z częścią akcyjną. Wobec takiej
apokaliptycznej wizji, to co się stało, czyli tylko położenie łapy na
naszych obligacjach, wydaje się wręcz łaskawością ze strony rządu. Wiem,
że brzmi to ironicznie, ale mam wrażenie, że niejeden obserwator rynku
odetchnął po ogłoszeniu decyzji rządu.
Nie wiem, gdzie jest granica, do której można się
posunąć. Niech mi ktoś to wytłumaczy, jeżeli jest inaczej, ale moim
zdaniem państwo właśnie ogłosiło bankructwo. Premier Tusk wraz ministrem
Rostowskim w pięknych okrągłych słowach ogłosili, że rządu nie stać na
wykupienie obligacji o wartości 140 mld, wobec tego nie wykupią ich. W
każdym innym przypadku oznaczałoby to bankructwo. Tak czy nie? Moim
zdaniem tak!
W związku z tym mam kilka pytań. Czy gdy ja
posiadam udziały w jakimś TFI, które ma takie obligacje, to też jestem
narażony na to, że rząd sobie te obligacje umorzy? A jak mam takie
obligacje na osobistym rachunku maklerskim, to co? Czy muszę liczyć się z
tym, że rząd również stwierdzi, że skoro mam takie obligacje, to pewnie
oszczędzam na emeryturę, a skoro tak, to lepiej będzie jak mi tych
pieniędzy nie odda, tylko zwiększy mój zapis na wirtualnym koncie w ZUS?
Płaciliśmy przez 13 lat składki i właśnie połowę z nich rząd sobie po prostu buchnął
Mam wrażenie, po wczorajszym, niezwykle karkołomnym
wywodzie premiera, że teraz to już wszystko jest możliwe. Dalszym
krokiem mogłoby być np. rozwinięcie wariantu cypryjskiego, czyli
zabranie mi jakiejś części moich lokat terminowych i dopisanie ich
wartości do mojego konta w ZUS. Czemu nie? Ja nie widzę żadnej różnicy
między tym, co rząd zrobił, zabierając nam 140 miliardów z tego, co
uzbieraliśmy w OFE, a takim wyjęciem pieniędzy z mojego osobistego ROR.
Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym
poruszyć. Taki aspekt psychologiczny środowej wypowiedzi premiera Tuska.
Widać było po wywodzie premiera, że on wie, że to, co mówi, to jest
ekonomiczny bełkot i że właśnie próbuje wytłumaczyć niemożliwe, czyli,
jak w majestacie prawa ograbić własnych obywateli. Ja też gdybym miał
wyjść przed ludzi i tłumaczyć coś, co z góry wiem, że ma marne podstawy
merytoryczne, to miotałbym się, kręcił, pociłyby mi się ręce, a głos się
trząsł. Oczywiście staram się nie doprowadzać do takich sytuacji, ale
ja nie jestem politykiem, więc na szczęście nie jestem do tego zmuszany.
W przypadku premiera, to było widać, niepewny głos, niepewne
formułowanie zdań, używanie populistycznych stwierdzeń typu „gra
inwestycyjna, którą proponuje OFE" itp. Chociaż z drugiej strony było
widać, że premier nie od dzisiaj jest politykiem i wyjątkowo sprawnie
manewrował i tłumił emocje. Współczuję, ja bym się bardzo źle czuł,
jakbym musiał wyjść przed ludzi i takie głupoty opowiadać."
Opinia polityka:
Jak ocenił Gowin zmiany w OFE zapowiedziane przez rząd, to "nic innego, jak znacjonalizowanie prywatnych oszczędności".
Opinia polityka:
Jak ocenił Gowin zmiany w OFE zapowiedziane przez rząd, to "nic innego, jak znacjonalizowanie prywatnych oszczędności".
Polacy, w czasach nowożytnych, zawsze byli okradani przez władzę, ale zawsze to było tylko wtedy kiedy ta władza była obca. W czasach zaborów wiadomo - obca, w czasach najazdów również wiadomo, że obca. Po 1945 władze przekonywała, że nasza, ale wiadomo było, że obca nie tylko jeśli chodzi o kraj pochodzenia ale również system wartości zupełnie obcy. Dziś władza ponownie okrada społeczeństwo, tym razem wieki skok na 140 mld złotych, ale przeciez małych skoków na kasę (vide: urzędy skarbowe i izby skarbowe) w ostatnich 24 latach było tyle, że pewnie więcej zebrałoby się niż ostatni łup.
Na pewno, mimo łamanej polszczyzny (ojczyzna polszczyzna), niegramatycznej polszczyzny, władza ta nie jest nasza.
"Ogólna wartość strat materialnych Polski w granicach z 1945 r. szacowano na 258 mld zł parytetu z 1927 r., czyli niemal 13–krotnie więcej, niż wynosił dochód narodowy w 1938 r. wskaźnik zniszczeń w przeliczeniu na jednego mieszkańca był w Polsce najwyższy na świecie. Dane te nie uwzględniają zniszczeń i grabieży majątku produkcyjnego na ziemiach polskich przez władze radzieckie. W dniu 26 III 1945 r. Rząd Tymczasowy zgodził się na wywóz do ZSRR majątku uznanego za zdobycz wojenną na ziemiach zajmowanych przez Armię Czerwoną. Do planowego demontażu majątku produkcyjnego dochodziła grabież mienia przez czerwonoarmistów oraz powodowane przez nich pożary. Umowa polsko-radziecka z sierpnia 1945 r. przyniosła częściowe rozwiązanie problemu rekwizycji majątku „poniemieckiego”, choć oznaczała nowe ciężary gospodarcze dla zrujnowanego kraju.
Częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu uległo 65% zakładów przemysłowych. Jakkolwiek przesuniecie granic na zachodzie spowodowało włączenie do Polski wielu przedsiębiorstw, korzyść tę zmniejszyły ogromne zniszczenia Ziem Odzyskanych. Całkowitej lub częściowej ruinie uległo 73% zakładów. W rolnictwie nastąpiła dewastacja gruntów, zabudowań i inwentarza żywego. Zniszczonych lub uszkodzonych było 22% wszystkich zagród w Polsce. W latach 1939 – 1945 pogłowie koni spadło o 57%, bydła rogatego o 67%, a trzody chlewnej o 83%. Gwałtownie zmalały zasiewy i plony. Jeszcze w 1946 r. ugorowało 40% gruntów. Zdezorganizowany był także transport. Zniszczono 33% torów, 65% mostów kolejowych, 80% parowozów i wagonów. W ruinach leżały główne miasta: Warszawa, gdzie całkowitemu zniszczeniu uległo 44% budynków, a w Śródmieściu 72% domów, a także Wrocław, Szczecin, Gdańsk i Poznań. Ogółem zniszczenia materialne wynosiły 39% majątku produkcyjnego na ziemiach w granicach 1945 r. Stawiało to znów Polskę na pierwszym miejscu wśród zrujnowanych wojną państw Europy.
Wobec ogromu zniszczeń wielkie znaczenie miała odbudowa i zasymilowanie Ziem Zachodnich i Północnych. Rozumiejąc, że sprawne przeprowadzenie tego dzieła może stanowić ważny argument polityczny w ręku władz, komuniści energicznie przystąpili do zagospodarowania nowo nabytych ziem. W dniu 13 XI 1945 r. utworzono specjalne Ministerstwo Ziem Odzyskanych z Gomułką na czele. Na miejsce wysiedlonych Niemców przybywała ludność polska, przede wszystkim wywieziona na roboty podczas wojny, a od wiosny 1945 r. także osadnicy z centrum kraju. Po zakończeniu wojny większość osadników polskich na Ziemiach Zachodnich pochodziła spośród repatriantów z Kresów Wschodnich. W lutym 1946 r. liczba Polaków na Ziemiach Odzyskanych wyniosła już 2,7 mln, a w styczniu 1947 r. było to już 4,6 mln osób.
W dniu 6 września 1944 r. Krajowa Rada Narodowa wydała dekret o ustroju rolnym i osadnictwie na Ziemiach Odzyskanych, czyli dekret o reformie rolnej. Nowo tworzone gospodarstwa miały posiadać przeciętnie 7 do 15 ha. Część gruntów przekazano w zarząd Państwowych Nieruchomości Ziemskich lub parcelowano grupom osadników tworzących spółdzielnie, ponieważ zabudowania folwarczne były tu rzadsze, niż wymagały tego potrzeby osadnictwa indywidualnego. Majątki PNZ znajdowały się na ogół w opłakanym stanie Trudności, które napotykali osadnicy, pogłębiały akcje podziemia niemieckiego. Dopiero zakończenie wysiedlania Niemców w 1948 r. położyło temu kres.
Tereny nad Odrą i Bałtykiem stanowiły w pierwszych latach po wojnie raj dla różnych niebieskich ptaków, ludzi wyrwanych z dawnego środowiska, nierzadko zdemoralizowanych przez wojnę i okupację. Przerzucali się oni od szabru i spekulacji do udziału w administracji i milicji. Czynnikiem stabilizującym środowiska osadnicze był Kościół katolicki. Nowo przybywający ludzie szukali przede wszystkim wsi, gdzie już był kościół i polski ksiądz. Jeśli ze wschodu przyjeżdżał z repatriantami kapłan, sprzyjało to wzmocnieniu grupy i sprawiało, że osadnicy szybciej czuli się u siebie w domu. Kościół prowadził tu także szeroką akcję pomocy społecznej.
Po utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej w nowy etap wkroczyła reforma rolna. Tekę ministra rolnictwa objął Stanisław Mikołajczyk, jednak PSL znalazło się w niezręcznej sytuacji, gdyż jako partia chłopska, opowiadająca się zawsze za parcelacją, walczyć musiała z bezprawiem wywłaszczeń starając się naprawić nadużycia wobec byłych właścicieli oraz zapobiec nadmiernemu rozdrabnianiu gospodarstw. Komuniści siali zaś nienawiść do dawnych właścicieli ziemskich i dążyli do nadzielania maksymalnej liczby chłopów w celu ich pozyskania dla nowej władzy. W zanadrzu PPR trzymała plany kolektywizacji na wzór radziecki, na razie jednak słowo „kolektywizacja” należało do najbardziej tępionych przez cenzurę.
Ogółem do końca 1946 r. na ziemiach dawnych rozparcelowano 9,3 tys. majątków o powierzchni 3,1 mln ha. Około 1 mln ha z tej liczby stanowiły upaństwowione lasy. Miedzy małorolnych i bezrolnych chłopów rozparcelowano 1,2 mln ha, przy czym ziemie otrzymało 387 tys. rodzin. Choć ziemię dawano chłopom wolną od długów, spłata w wysokości jednego plonu rocznego, stanowiącą nadzwyczajny dochód państwa, była niejednokrotnie dużym ciężarem, a wysokie podatki i obowiązkowe dostawy dla państwa po niskich cenach niweczyły niemal resztki korzyści. Reforma nie rozwiązała też do końca kwestii przeludnienia wsi, a zwłaszcza rozdrobnienia gospodarstw. Przeciętna powierzchnia gospodarstwa chłopskiego wzrosła, bowiem zaledwie z 5 ha w 1938 r. do 5,2 ha w 1959 r. W rękach państwa pozostawiono 900 tys. ha dalsze setki tysięcy ha pozostawały w zarządzie Armii Czerwonej na Dolnym Śląsku. W wyniku reformy zniszczono ziemiaństwo jako klasę społeczną. Jakkolwiek w nowoczesnym społeczeństwie rola wielkiej własności ziemskiej musiała maleć, brutalna likwidacja tej grupy spowodowała upadek życia kulturalnego na wsi. Zniszczenia w rolnictwie były ogromne, brakowało sprzętów, nasion, inwentarza, a duża część ziemi leżała odłogiem lub mogła być uprawiana dopiero po usunięciu min i niewypałów. Od jesieni 1945 r. głównym źródłem pomocy dla wsi stały się dostawy UNRRA, która do końca 1946 r. przysłała do Polski 125 tys. koni, 17 tys. bydła rogatego, duże ilości jaj wylęgowych, piskląt i ziarna siewnego. Pod koniec 1945 r. obszar upraw na ziemiach dawnych ulegał 90% stanu przedwojennego. Gorzej było na Ziemiach Zachodnich, gdzie w 1946 r. produkcja rolnicza wyniosła zaledwie 47% stanu lat 1934-1938. System dostaw obowiązkowych zniesiono w połowie 1946 r. tuż przed referendum, co było chwytem propagandowym PPR na wsi. Państwo uzyskiwało odtąd produkty rolne na zaopatrzenie kartkowe miast w drodze wymiany wiązanej, rolnik mógł nabyć artykuły przemysłowe po cenach państwowych w zamian za sprzedaż po tych samych cenach produktów rolnych. Widząc we wsi główny rezerwuar siły nabywczej, a jednocześnie oporu społecznego, władze obciążały rolników wysokimi podatkami, narzutami i opłatami.
W połowie 1945 r. państwo zarządzało 10% zakładów przemysłowych, ale zatrudniało prawie ¾ ogółu robotników. Sektor prywatny zatrudniał ¼ robotników, a sektory spółdzielcze i komunalny stanowiły margines. W drugiej połowie 1945 r. przechodziły pod zarząd państwowy następne fabryki, kierowane początkowo przez komitety fabryczne i rady zakładowe. Teoretycznie było to rozwiązanie tymczasowe. W Manifeście PKWN nie tylko nie zapowiedziano nacjonalizacji przemysłu, ale postulowano ochronę własności prywatnej. Konfiskacie miał ulec tylko majątek niemiecki. W tym punkcie Manifest był jednak zabiegiem propagandowym, raz zdobytej kontroli państwowej nad przemysłem komuniści nie zamierzali oddać. Towarzyszyła temu rozbudowa aparatu Ministerstwa Przemysłu, którym kierował dyrektor gospodarczy Polski – Hilary Minc. Ministerstwo nadzorowało działalność nie tylko przedsiębiorstw państwowych, ale i przemysłu prywatnego, spółdzielczego i rzemiosła.
Jedną z barier odbudowy stawał się katastrofalny brak surowców i niedobór produkcji na eksport, co ograniczyło środki na zakupy za granicą. Praktycznie jednym towarem eksportowym był węgiel, którego wydobycie przekroczyło poziom przedwojenny już w 1946 r. Pozwoliło to pokryć koszty importu rud żelaza ze Szwecji, bawełny, wełny, skór, ołowiu i miedzi z ZSRR oraz towarów gotowych z innych państw. Globalny wskaźnik produkcji przemysłowej stanowiący w listopadzie 1945 r. 55% poziomu z 1938 r., osiągnął 77% tego stanu pod koniec 1946 r. Odnosił się on do obszaru powojennego Polski, zatem był niezbyt porównywalny.
Zakończeniu wojny i powrotowi części właścicieli nie towarzyszyła normalizacja stosunków własnościowych. Zasady zwrotu przedsiębiorstw opuszczonych, sformułowane w marcu i maju 1945 r., realizowano w niewielkim stopniu. Siły społeczne, które mogły bronić przemysłu przed nacjonalizacją, były słabe i rozbite. Część przedsiębiorców i fachowców zginęła, inni znajdowali się za granicą, w więzieniach lub nie mogli działać legalnie. Spór o własność przemysłu toczył się między zwolennikami totalnego upaństwowienia, za którym opowiadała się PPR, a zwolennikami uspołecznienia w wydaniu socjalistycznym lub współistnienia sektora państwowego, spółdzielczego i prywatnego, za którym opowiadało się PSL. Podczas debaty nad rządowym projektem ustawy o nacjonalizacji PSL domagało się podniesienia minimum wielkości zakładów przejmowanych przez państwo do 100 robotników, wobec rządowego projektu 50 robotników, co mogło uratować polską inicjatywę prywatną. Zakłady, w których pracowało od 50 do 100 pracowników, zatrudniały około 10-15% ogółu pracujących i były w większości w rękach Polaków. Jednocześnie PSL proponowało zaniechanie wypłaty odszkodowania właścicielom fabryk większych, zatem głównie zagranicznym. Przeważył jednak projekt rządowy, w którym komuniści przeforsowali zasadę wypłaty odszkodowań za granicę dla stworzenia dobrego wrażenia na Zachodzie.
Ustawa o nacjonalizacji przemysłu w Polsce, przyjęta przez KRN w dniu 3 stycznia 1946 r., zakładała przejecie na własność państwa bez odszkodowania przedsiębiorstw należących do Niemców, spółek kontrolowanych przez Niemców lub osoby zbiegłe do nieprzyjaciela. Za odszkodowaniem przejęto wszystkie przedsiębiorstwa w 17 gałęziach przemysłu wydobywczego, hutniczego, rolno-spożywczego, włókienniczego i poligraficznego. Oprócz tego państwo przejąć miało za odszkodowaniem zakłady przemysłowe zatrudniające ponad 50 robotników na jedną zmianę. Przedsiębiorstwa nie podlegające nacjonalizacji, a znajdujące się w tymczasowym zarządzie państwowym, miano zwrócić właścicielom. Realizacja ustawy praktycznie zlikwidowała resztki polskiej burżuazji przemysłowej."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz