W Zimbabwe dokonuje się ostatni etap krwawej reformy rolnej: 2009 rok.
Mike Campbell i jego zięć Ben Freeth próbowali bronić swej farmy Mount Carmel przed sądem. Ale zwycięstwa prawne nie zdały się na nic. Podpalacze przyszli nocą. Nie udało się ugasić pożaru i posiadłość doszczętnie spłonęła.
Wkrótce potem wśród dymiących zgliszcz doszło do tajemniczej eksplozji. Freeth został na krótko aresztowany. Policja oskarża go o gromadzenie broni i materiałów wybuchowych. Nieszczęsny farmer twierdzi, że to prowokacja, często stosowana przez agentów reżimu, lecz śledztwo przeciw niemu się toczy.
Campbell i Freeth stoją na czele ostatnich białych farmerów w Zimbabwe, rozpaczliwie usiłujących uniknąć wywłaszczenia. Prawdopodobnie poniosą klęskę. 85-letni autokrata, prezydent Robert Mugabe, uważa bowiem kontrowersyjną reformę rolną za największy sukces swego rządu i zamierza doprowadzić ją do końca.
Kiedy brytyjska kolonia Rodezja zdobyła niepodległość w 1980 r. i przyjęła nazwę Zimbabwe (Dom Wodza), w kraju było ok. 6,5 tys. „rolników komercyjnych”, wyłącznie białych. Zimbabwe cieszyło się wtedy sławą spichlerza Południowej Afryki, kraj eksportował kukurydzę, pszenicę, tytoń i inne płody rolne. Reforma rolna była koniecznością, ponieważ nieliczni biali obszarnicy posiadali większość najlepszych ziem ornych i pastwisk. Zmiany należało jednak przeprowadzić stopniowo, w sposób cywilizowany, zapewniając rolnikom komercyjnym jakąś rekompensatę lub też pozostawiając im część posiadłości, aby nie doszło do upadku rolnictwa. Ale Robert Mugabe, przywódca o skłonnościach despotycznych, który do dziś rządzi w Harare, wybrał drogę „bolszewicką”, czy, jak sam głosi, rewolucyjną. W 2000 r. rozpoczęło się wywłaszczanie. Władze wręczały nowym czarnoskórym „właścicielom”, często funkcjonariuszom rządowej partii Zanu-PF, niemającym pojęcia o agrotechnice, „świadectwa własności” farm komercyjnych. Dotychczasowy posiadacz otrzymywał pisemną informację: „Farma już do ciebie nie należy. Prosimy, nie stawiaj oporu”. Tych, którzy usiłowali się bronić,
Wkrótce potem wśród dymiących zgliszcz doszło do tajemniczej eksplozji. Freeth został na krótko aresztowany. Policja oskarża go o gromadzenie broni i materiałów wybuchowych. Nieszczęsny farmer twierdzi, że to prowokacja, często stosowana przez agentów reżimu, lecz śledztwo przeciw niemu się toczy.
Campbell i Freeth stoją na czele ostatnich białych farmerów w Zimbabwe, rozpaczliwie usiłujących uniknąć wywłaszczenia. Prawdopodobnie poniosą klęskę. 85-letni autokrata, prezydent Robert Mugabe, uważa bowiem kontrowersyjną reformę rolną za największy sukces swego rządu i zamierza doprowadzić ją do końca.
Kiedy brytyjska kolonia Rodezja zdobyła niepodległość w 1980 r. i przyjęła nazwę Zimbabwe (Dom Wodza), w kraju było ok. 6,5 tys. „rolników komercyjnych”, wyłącznie białych. Zimbabwe cieszyło się wtedy sławą spichlerza Południowej Afryki, kraj eksportował kukurydzę, pszenicę, tytoń i inne płody rolne. Reforma rolna była koniecznością, ponieważ nieliczni biali obszarnicy posiadali większość najlepszych ziem ornych i pastwisk. Zmiany należało jednak przeprowadzić stopniowo, w sposób cywilizowany, zapewniając rolnikom komercyjnym jakąś rekompensatę lub też pozostawiając im część posiadłości, aby nie doszło do upadku rolnictwa. Ale Robert Mugabe, przywódca o skłonnościach despotycznych, który do dziś rządzi w Harare, wybrał drogę „bolszewicką”, czy, jak sam głosi, rewolucyjną. W 2000 r. rozpoczęło się wywłaszczanie. Władze wręczały nowym czarnoskórym „właścicielom”, często funkcjonariuszom rządowej partii Zanu-PF, niemającym pojęcia o agrotechnice, „świadectwa własności” farm komercyjnych. Dotychczasowy posiadacz otrzymywał pisemną informację: „Farma już do ciebie nie należy. Prosimy, nie stawiaj oporu”. Tych, którzy usiłowali się bronić,
terroryzowały uzbrojone bojówki
młodzieżowej organizacji Zanu-PF. Podczas reformy rolnej zamordowano co najmniej 13 farmerów, dziesiątki innych zostało ciężko pobitych lub trafiło do więzień. Obecnie w Zimbabwe pozostało niespełna 500 białych rolników komercyjnych. Ci, którzy przetrwali, często musieli oddać część ziemi i zazwyczaj płacą wysoki haracz małym hienom. Tak nazywani są wpływowi funkcjonariusze reżimu, którzy w zamian za pieniądze zapewniają białym obszarnikom ochronę.
Opłacania się hienom odmówił 67-letni Malcolm Clark, właściciel 67-hektarowego gospodarstwa rolnego w Welston na przedmieściach Harare, którego wartość ocenia na 5,4 mln dol. W styczniu br. banda zbrojnych osiłków wypędziła go z domu. Żona Malcolma nie wytrzymała stresu, zmarła na atak serca. Clark usiłuje uzyskać sprawiedliwość na drodze sądowej – podkreśla, że jego gospodarstwo znajduje się na gruntach miejskich i nie podlega ustawie o wywłaszczeniu. Wydał na koszty procesu dziesiątki tysięcy dolarów bez żadnego rezultatu.
Spośród pozbawionych majątków farmerów zaledwie 3% dostało rekompensatę finansową – najwyżej jedną dziesiątą wartości utraconej ziemi. Nadziały gruntów otrzymało 144 tys. ubogich czarnych obywateli, jednak jedna trzecia skonfiskowanej ziemi trafiła w ręce funkcjonariuszy reżimu, którzy najczęściej nie chcą lub nie potrafią jej uprawiać. W rezultacie 50 tys. ha dawniej urodzajnych gruntów leży odłogiem. Na domiar złego dla nowych właścicieli zabrakło nawozów, narzędzi, ziarna na siew. Produkcja rolna załamała się. Według ocen FAO, agencji ONZ ds. wyżywienia i rolnictwa, w bieżącym roku w Zimbabwe zebrana zostanie zaledwie jedna czwarta płodów rolnych potrzebnych do wyżywienia ludności (do zapaści rolnictwa przyczyniła się także susza). Reforma rolna oznaczała także katastrofę dla 320 tys. zatrudnionych przez rolników komercyjnych czarnoskórych robotników rolnych, którzy utracili pracę i środki do życia. W ubiegłym roku bezrobocie w Zimbabwe wynosiło kilkadziesiąt procent, inflacja zaś sięgnęła 3 bln rocznie (sic!).
Urzędnicy ministerstw w Harare nie przyjeżdżali do pracy, ponieważ nie mieli pieniędzy na bilety komunikacji miejskiej.
W marcu ub.r. mimo utrudnień i szykan ze strony reżimu, sukces wyborczy odniosła partia opozycyjna – Ruch na rzecz Demokratycznej Przemiany – MDC, którego liderem jest Morgan Tsvangirai.
Opłacania się hienom odmówił 67-letni Malcolm Clark, właściciel 67-hektarowego gospodarstwa rolnego w Welston na przedmieściach Harare, którego wartość ocenia na 5,4 mln dol. W styczniu br. banda zbrojnych osiłków wypędziła go z domu. Żona Malcolma nie wytrzymała stresu, zmarła na atak serca. Clark usiłuje uzyskać sprawiedliwość na drodze sądowej – podkreśla, że jego gospodarstwo znajduje się na gruntach miejskich i nie podlega ustawie o wywłaszczeniu. Wydał na koszty procesu dziesiątki tysięcy dolarów bez żadnego rezultatu.
Spośród pozbawionych majątków farmerów zaledwie 3% dostało rekompensatę finansową – najwyżej jedną dziesiątą wartości utraconej ziemi. Nadziały gruntów otrzymało 144 tys. ubogich czarnych obywateli, jednak jedna trzecia skonfiskowanej ziemi trafiła w ręce funkcjonariuszy reżimu, którzy najczęściej nie chcą lub nie potrafią jej uprawiać. W rezultacie 50 tys. ha dawniej urodzajnych gruntów leży odłogiem. Na domiar złego dla nowych właścicieli zabrakło nawozów, narzędzi, ziarna na siew. Produkcja rolna załamała się. Według ocen FAO, agencji ONZ ds. wyżywienia i rolnictwa, w bieżącym roku w Zimbabwe zebrana zostanie zaledwie jedna czwarta płodów rolnych potrzebnych do wyżywienia ludności (do zapaści rolnictwa przyczyniła się także susza). Reforma rolna oznaczała także katastrofę dla 320 tys. zatrudnionych przez rolników komercyjnych czarnoskórych robotników rolnych, którzy utracili pracę i środki do życia. W ubiegłym roku bezrobocie w Zimbabwe wynosiło kilkadziesiąt procent, inflacja zaś sięgnęła 3 bln rocznie (sic!).
Urzędnicy ministerstw w Harare nie przyjeżdżali do pracy, ponieważ nie mieli pieniędzy na bilety komunikacji miejskiej.
W marcu ub.r. mimo utrudnień i szykan ze strony reżimu, sukces wyborczy odniosła partia opozycyjna – Ruch na rzecz Demokratycznej Przemiany – MDC, którego liderem jest Morgan Tsvangirai.
Autokrata Mugabe
nie zamierzał jednak oddać władzy. Dopiero po długich negocjacjach i kłótniach doszło w lutym br. do utworzenia rządu jedności narodowej. Tsvangirai został premierem, jednak kluczowe resorty obrony, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych zostały obsadzone przez dygnitarzy Zanu-PF. Prezydent Mugabe wciąż pociąga za wszystkie sznurki. W rządzie znalazł się wywłaszczony biały farmer Roy Bennett jako wiceminister rolnictwa. Mugabe nie chce jednak przyjąć od niego przysięgi, ponieważ Bennett formalnie oskarżony jest o terroryzm (w domu jego znajomego policja znalazła rzekomo skład broni).
Nowy rząd zdusił inflację (wcześniej prasy drukarskie pracowały pełną parą, aby wyprodukować pieniądze dla funkcjonariuszy państwowych i wiernych reżimowi). Udało się nieco zwiększyć dochody państwa, aczkolwiek do względnego ustabilizowania gospodarki potrzebnych jest 10 mld dol. pomocy zagranicznej. Do tej pory inne kraje, przede wszystkim afrykańskie, obiecały tylko miliard.
Biali farmerzy liczyli, że wraz z nową władzą nadejdą dla nich lepsze czasy, tym bardziej że w przeszłości Morgan Tsvangirai kilkakrotnie brał ich w obronę i obiecywał rządy prawa. Ale te nadzieje nie zostały spełnione. Charles Lock, rozgoryczony biały rolnik komercyjny, opowiada, że zawsze starał się dojść do porozumienia z reżimem. Na żądanie władz oddał farmę i przeprowadził się do gospodarstwa teścia. Potem rząd zabrał jeszcze 70% gruntów teścia. W lutym, już po utworzeniu nowego gabinetu, zażądano, aby Lock oddał wszystko. Farmę obstawili żołnierze, którzy zatrzymują ciężarówki transportujące kukurydzę, co uniemożliwiło sprzedaż zboża. Lock musi zakradać się do swego domu jak złodziej, aby odzyskać trochę ruchomości. „Kiedy władzę miała tylko Zanu-PF, w rządzie byli politycy jastrzębie i gołębie. Ci ostatni często nam pomagali. Kiedy jednak powstał nowy rząd dwóch partii, Mugabe obsadził wszystkie stanowiska jastrzębiami. Ich zadaniem jest dokończenie reformy rolnej. Tsvangirai zaś traktuje tę sprawę jak gorący kartofel i boi się podjąć interwencję”, żali się Lock. Działacze MDC zaprzeczają, faktem jest jednak, że nie bronią farmerów zbyt energicznie, nie chcą bowiem zostać uznani za „pachołków imperialistów i kolonizatorów”.
W lutym br. rozpoczął się ostatni już chyba etap reformy rolnej, czyli wywłaszczeń. Co najmniej sześciu opornych rolników komercyjnych padło ofiarą porwania, 16 zaś
Nowy rząd zdusił inflację (wcześniej prasy drukarskie pracowały pełną parą, aby wyprodukować pieniądze dla funkcjonariuszy państwowych i wiernych reżimowi). Udało się nieco zwiększyć dochody państwa, aczkolwiek do względnego ustabilizowania gospodarki potrzebnych jest 10 mld dol. pomocy zagranicznej. Do tej pory inne kraje, przede wszystkim afrykańskie, obiecały tylko miliard.
Biali farmerzy liczyli, że wraz z nową władzą nadejdą dla nich lepsze czasy, tym bardziej że w przeszłości Morgan Tsvangirai kilkakrotnie brał ich w obronę i obiecywał rządy prawa. Ale te nadzieje nie zostały spełnione. Charles Lock, rozgoryczony biały rolnik komercyjny, opowiada, że zawsze starał się dojść do porozumienia z reżimem. Na żądanie władz oddał farmę i przeprowadził się do gospodarstwa teścia. Potem rząd zabrał jeszcze 70% gruntów teścia. W lutym, już po utworzeniu nowego gabinetu, zażądano, aby Lock oddał wszystko. Farmę obstawili żołnierze, którzy zatrzymują ciężarówki transportujące kukurydzę, co uniemożliwiło sprzedaż zboża. Lock musi zakradać się do swego domu jak złodziej, aby odzyskać trochę ruchomości. „Kiedy władzę miała tylko Zanu-PF, w rządzie byli politycy jastrzębie i gołębie. Ci ostatni często nam pomagali. Kiedy jednak powstał nowy rząd dwóch partii, Mugabe obsadził wszystkie stanowiska jastrzębiami. Ich zadaniem jest dokończenie reformy rolnej. Tsvangirai zaś traktuje tę sprawę jak gorący kartofel i boi się podjąć interwencję”, żali się Lock. Działacze MDC zaprzeczają, faktem jest jednak, że nie bronią farmerów zbyt energicznie, nie chcą bowiem zostać uznani za „pachołków imperialistów i kolonizatorów”.
W lutym br. rozpoczął się ostatni już chyba etap reformy rolnej, czyli wywłaszczeń. Co najmniej sześciu opornych rolników komercyjnych padło ofiarą porwania, 16 zaś
trafiło za kraty.
170 farmerów, którzy nie chcą porzucić swej ziemi, zostało oskarżonych przed sądem i grożą im kary więzienia.
Według Generalnego Związku Zawodowego Pracowników Rolnych i Plantacyjnych, od tego czasu w wyniku konfiskat gruntów pracę utraciło 66 tys. czarnoskórych robotników rolnych. Ludzie ci, przeważnie cudzoziemcy z Mozambiku, Malawi i Zambii, pozbawieni środków do życia, koczują w górach i piją wodę z przydrożnych rowów zakażoną zarazkami różnych chorób. Nikt nie przejmuje się ich losem.
Robert Mugabe bardzo rzadko udziela wywiadów. We wrześniu zgodził się jednak na pierwszą od lat rozmowę z zagranicznym dziennikarzem (z amerykańskiej telewizji CNN). Autokrata z Harare określił się jako rewolucjonista i oskarżył Stany Zjednoczone oraz Wielką Brytanię, że poprzez sankcje ekonomiczne próbują pozbawić władzy Zanu-PF.
Nazwał też reformę rolną najlepszą rzeczą, która mogła się zdarzyć w afrykańskim kraju. „Zimbabwe należy do narodu Zimbabwe, to jasne i proste. Nawet ci biali rolnicy, którzy się tu urodzili i zdobyli prawo własności ziemi, mają dług do spłacenia. To brytyjscy osadnicy, którzy stali się obywatelami poprzez kolonizację i zabrali ziemię prawowitym, pierwotnym mieszkańcom kraju”, wywodził prezydent.
Po tych słowach autokraty biali farmerzy nie mogą liczyć na żadne względy. Niektórzy jednak próbują walczyć o swe prawo. W listopadzie zeszłego roku Ben Freeth i Mike Campbell w imieniu 77 komercyjnych rolników złożyli skargę do trybunału utworzonego przez Południowoafrykańską Społeczność Rozwoju (SADC), regionalną organizację skupiającą 15 państw. Sąd uznał wywłaszczenia za nielegalne i rasistowskie, ponieważ objęły tylko białych. Jak można było przewidzieć, władze w Harare nie uznały wyroku. Trybunał zwrócił się do państw członkowskich SADC o podjęcie interwencji, lecz żaden rząd nie zdecydował się na konflikt z Harare.
Na odwet reżimu nie trzeba było długo czekać. Farma Freetha i Campbella stanęła w płomieniach. Obaj rolnicy w przeszłości kilkakrotnie padali ofiarą represji. Zostali ciężko poturbowani przez uzbrojonych w metalowe pręty bojówkarzy, którzy grozili: „Jak się stąd nie wyniesiecie, zgwałcimy wasze kobiety i pożremy małe dzieci, które teraz śpią w łóżeczkach”. Na skutek pobicia 76-letni Mike Campbell częściowo stracił pamięć, jego zięć doznał uszkodzeń nerwu wzrokowego. Mimo ciosów zadanych przez władze sędziwy farmer nadal prowadzi beznadziejną walkę. Już przystąpił do odbudowy strawionego przez pożar domu.
Według Generalnego Związku Zawodowego Pracowników Rolnych i Plantacyjnych, od tego czasu w wyniku konfiskat gruntów pracę utraciło 66 tys. czarnoskórych robotników rolnych. Ludzie ci, przeważnie cudzoziemcy z Mozambiku, Malawi i Zambii, pozbawieni środków do życia, koczują w górach i piją wodę z przydrożnych rowów zakażoną zarazkami różnych chorób. Nikt nie przejmuje się ich losem.
Robert Mugabe bardzo rzadko udziela wywiadów. We wrześniu zgodził się jednak na pierwszą od lat rozmowę z zagranicznym dziennikarzem (z amerykańskiej telewizji CNN). Autokrata z Harare określił się jako rewolucjonista i oskarżył Stany Zjednoczone oraz Wielką Brytanię, że poprzez sankcje ekonomiczne próbują pozbawić władzy Zanu-PF.
Nazwał też reformę rolną najlepszą rzeczą, która mogła się zdarzyć w afrykańskim kraju. „Zimbabwe należy do narodu Zimbabwe, to jasne i proste. Nawet ci biali rolnicy, którzy się tu urodzili i zdobyli prawo własności ziemi, mają dług do spłacenia. To brytyjscy osadnicy, którzy stali się obywatelami poprzez kolonizację i zabrali ziemię prawowitym, pierwotnym mieszkańcom kraju”, wywodził prezydent.
Po tych słowach autokraty biali farmerzy nie mogą liczyć na żadne względy. Niektórzy jednak próbują walczyć o swe prawo. W listopadzie zeszłego roku Ben Freeth i Mike Campbell w imieniu 77 komercyjnych rolników złożyli skargę do trybunału utworzonego przez Południowoafrykańską Społeczność Rozwoju (SADC), regionalną organizację skupiającą 15 państw. Sąd uznał wywłaszczenia za nielegalne i rasistowskie, ponieważ objęły tylko białych. Jak można było przewidzieć, władze w Harare nie uznały wyroku. Trybunał zwrócił się do państw członkowskich SADC o podjęcie interwencji, lecz żaden rząd nie zdecydował się na konflikt z Harare.
Na odwet reżimu nie trzeba było długo czekać. Farma Freetha i Campbella stanęła w płomieniach. Obaj rolnicy w przeszłości kilkakrotnie padali ofiarą represji. Zostali ciężko poturbowani przez uzbrojonych w metalowe pręty bojówkarzy, którzy grozili: „Jak się stąd nie wyniesiecie, zgwałcimy wasze kobiety i pożremy małe dzieci, które teraz śpią w łóżeczkach”. Na skutek pobicia 76-letni Mike Campbell częściowo stracił pamięć, jego zięć doznał uszkodzeń nerwu wzrokowego. Mimo ciosów zadanych przez władze sędziwy farmer nadal prowadzi beznadziejną walkę. Już przystąpił do odbudowy strawionego przez pożar domu.
Rodezja 2017:
Biały rolnik z Zimbabwe dostał iście królewskie powitanie po powrocie do kraju, z którego go wyrzucono go za rządów byłego prezydenta Roberta Mugabe. Ludzie klaskali, śpiewali, wiwatowali, rzucali mu się na szyję. Za rasistowskich rządów afrykańskiego dyktatora takie sceny były nie do pomyślenia.
Z wojskową eskortą Robert Smart udał się na farmę w Lesbury, około 124 mil na wschód od stolicy, Harare, by świętować i wiwatować z dziesiątkami byłych pracowników i ich rodzinami z okazji powrotu.
Robert jest pierwszym białym rolnikiem, który otrzymał ziemię z powrotem, wszystko z powodu tego, że prezydent Mugabe został usunięty z urzędu i został mianowany jego następca, który zamierza cofnąć rasistowskie decyzje o odebraniu ziemi białym farmerom w Zimbabwe.
-„Przybyliśmy, by odzyskać naszą farmę”, śpiewały czarne kobiety i mężczyźni, wczoraj wracając z nowymi właścicielami ziemskimi by dodać im otuchy i wsparcia.
Dwie dekady temu ich przybycie oznaczałoby, że Smart i jego rodzina musieli by odejść z farmy, bo taka była polityka Zimbabwe.
Rządzący zwolennicy partii ZANU-PF, kierowani przez weteranów wojny z lat 70. przeciwko rządom białej mniejszości, eksmitowali wielu białych rolników w ramach brutalnego programu reformy rolnej prowadzonego przez Mugabe.
Biali stanowią mniej niż 1 procent populacji południowoafrykańskiego kraju, ale posiadali ogromne połacie ziemi, podczas gdy wielu czarnych pozostawało w obszarach w większości nieproduktywnych.
Ta rasistowska reforma miały rozwiązać kolonialną nierównowagę własności ziemi wypaczoną w stosunku do Murzynów – powiedział Mugabe. Znaczna część społeczności międzynarodowej zareagowała oburzeniem i sankcjami.
Z około 4500 białych rolników, którzy uprawiali ziemię w Zimbabwe zanim Mugabe rozpoczął swoją reformę rolną w 2000 roku pozostało zaledwie kilkuset.
Nowy prezydent Emmerson Mnangagwa, wieloletni sojusznik Mugabe, ale urażony z powodu wcześniejszego zwolnienia z funkcji wiceprezydenta, obiecał cofnąć niektóre reformy rolne, starając się ożywić prosperującą niegdyś gospodarkę która znalazła się na zupełnym dnie.
Robert Smart to pierwszy biały farmer, któremu zwrócono jego byłą farmę. Wczoraj niektórzy weterani wojenni i miejscowi lokalni przywódcy dołączyli do robotników i wieśniaków, by wraz z nimi śpiewać i radować się z jego powrotu.
– „Och, Darryn” – zawołała jedna z kobiet, starając się przytulić syna Roberta Smarta.
„Jestem zachwycony postawą tych ludzi. Słowa nie mogą opisać tego wspaniałego uczucia – powiedział Darryn.
Powrót Smarta, wspierany przez rząd Mnangagwy, może oznaczać nowy zwrot w polityce własności ziemi. Podczas swojej inauguracji w zeszłym miesiącu Mnangagwa określił reformę rolną jako „nieuniknioną”, nazywając zarządzanie gruntami kluczem do ożywienia gospodarczego.
Miesiące przed wyborami – najpóźniej w sierpniu 2018 r. – nowy prezydent desperacko chce przyciągnąć zagranicznych inwestorów i rozwiązać poważne problemy gospodarcze, w tym masowe bezrobocie i dramatyczny wzrost cen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz