W środowisku polskich historyków panuje opinia, że z dniem 17 września 1939 kampania wrześniowa została ostatecznie przegrana. Trudno się z tym nie zgodzić. Do agresora z zachodu, dysponującego prawie 2 milionami żołnierzy, 10 tys. dział, 2800 tys. czołgów oraz 2 tys. samolotów, dołączył nieprzyjaciel, który rzucił do walki ponad 300 tys. żołnierzy, 4 tys. dział, 5 tys. czołgów oraz tysiąc samolotów. Wojsko Polskie, poważnie osłabione walkami na zachodzie nie miało fizycznych szans powstrzymania takiej siły. Lecz czy rzeczywiście tak było? Czy na wschodzie naprawdę nie było wojsk, mogących jeżeli nie powstrzymać, to chociaż stawić twardy opór Armii Czerwonej?
"Długośmy na ten dzień czekali, z nadzieją niecierpliwą w duszy, kiedy bez słów towarzysz Stalin na mapie fajką strzałki ruszy..."
Uległa jednak ona gwałtownemu pogorszeniu pod koniec sierpnia następnego roku, kiedy to III Rzesza oraz Związek Radziecki ku zaskoczeniu całego świata podpisały pakt o nieagresji, nazwany od nazwisk sygnatariuszy Paktem Ribbentrop-Mołotow. Stanowiło to kres francusko-angielskich zabiegów o pozyskanie do koalicji antyniemieckiej Związku Radzieckiego i w zasadzie przesądziło o wybuchu wojny. Tajna klauzula jaką zawierała ów umowa odkreślała podział stref wpływów obydwu państw w Europie Środkowej i Wschodniej. W radzieckiej strefie interesów znalazły się Finlandia, Estonia oraz Łotwa, a także pośrednio Rumunia i Polska. Niemcy zaakceptowali pretensje Sowietów do Besarabii i Północnej Bukowiny - części Rumunii, które przed I wojną światową znajdowały się w granicach Cesarstwa Rosyjskiego. W Polsce granice radzieckich interesów stanowiły rzeki Wisła, Narew i San. Niemcy zadowolili się terenami zachodniej części Rzeczypospolitej oraz wpływami na Litwie.
Znaczenie paktu oraz zagrożenie jaki ze sobą niósł zostało przez Polskę zignorowane. Minister spraw zagranicznych Józef Beck nie mógł uwierzyć, że dwaj najzagorzalsi wrogowie gotowi są porozumieć się w jakiejkolwiek politycznej kwestii. Zbagatelizowano fakt, iż tego typu umowy podpisywane są przez państwa mające wspólne granice, a przecież Związek Radziecki nie graniczył z III Rzeszą.
Pierwszy września 1939 roku o godzinie 4:45 Wojska niemieckie, realizując plan "Fall Weiss" przekroczyły granice Rzeczypospolitej. Wybuchł konflikt polsko-niemiecki, który wkrótce przerodził się w II wojnę światową. Wojsko Polskie stanęło do z góry przegranej batalii o młoda, bo zaledwie dwudziestoletnią niepodległość. Biło się dzielnie o czym świadczą przykłady takich bitew jak: Westerplatte, Węgierska Górka, Mokra, Wizna, Bzura czy wiele innych bardziej lub mniej znanych batalii. Jednak na skutek błędów w rozmieszczeniu wojsk, spóźnionej mobilizacji, objęcia fatalnej doktryny wojennej oraz przygniatającej przewagi technicznej wroga, po dwóch tygodniach walk sytuacja była niemalże krytyczna: Warszawa - główny punkt oporu - została okrążona; w "korytarzu pomorskim", ostatnimi siłami broniły się odcięte od reszty kraju wojska Lądowej Obrony Wybrzeża; Niemcy po rozgromieniu polskich armii w centrum kraju podchodzili pod Chełm i Lwów, a polskie armie "Poznań" i "Pomorze" po początkowych sukcesach kontrataku pod Kutnem zostały niemal całkowicie unicestwione. 12 września (9 dni po wypowiedzeniu wojny Niemcom) na konferencji w Abbeville, przedstawiciele Sztabów Generalnych zachodnich sojuszników Polski - Anglii i Francji uznali, że żadna pomoc materialna nie ma sensu wobec szybkości z jaką wojska niemieckie posuwały się w głąb terytorium państwa polskiego. Stanowiło to pogwałcenie traktatów sojuszniczych jakie Anglicy i Francuzi zawarli z Polską tym bardziej, że o wynikach tych rozmów nie powiadomiono rządu walczącego kraju.
Stalin, który od swych agentów na zachodzie dowiedział się o postanowieniach konferencji w Abbeville zrozumiał, iż dostał zielone światło do wypełnienia zobowiązań zawartych w Pakcie Ribbentrop-Mołotow. Niemcy już od 8 września nalegali na szybkie włączenie się ZSRR do walki. Lecz 8 września wojna nie była jeszcze rozstrzygnięta.
"...Krzyk jeden pomknął wzdłuż granicy i zanim zmilkł zagrzmiały działa, to w bój z szybkością nawałnicy Armia Czerwona wyruszała..."
O 3:00 nad ranem, 17 września 1939r. wojska sowieckie przekroczyły granicę polską. Wejście to różniło się całkowicie od tego "niemieckiego" sprzed dwóch tygodni. Mijając posterunki graniczne, czerwonoarmiści wymachiwali do zaskoczonych żołnierzy KOP-u białymi flagami, czołgiści w otwartych wieżyczkach czołgów wykrzykiwali: Wpieriod ! Na Germanca ! Rebiata ! Mimo tego wiele strażnic KOP-u stawiło zacięty opór. Najdłużej broniły się placówki "Ludwikowo", "Sienkiewicze" oraz "Dawidówek". Do Sztabu Generalnego pierwsze wiadomości o przekroczeniu granicy przez Sowietów nadeszły około godziny 6:00. Tak brzmiał meldunek dowódcy pułku KOP "Podole", ppłk Marceli Kotarba: "Przewaga bardzo duża, bijemy się uporczywie i będę się starał jak najdłużej moje kierunki osłaniać..." W podobnym tonie przybywało innych meldunków z pozostałych odcinków nowego, wschodniego frontu. Naczelne dowództwo - co zrozumiałe - wpadło w panikę. Mnożyły się przesadzone informacje o postępach wojsk radzieckich: w południe nadeszły wiadomości o przekroczeniu przez Armie Czerwoną Dniestru pod miejscowością Uśnieczek, 40 kilometrów od Kołomyi. Mimo, iż okazało się to nieprawdą, w obliczu całkowitego chaosu i niemal beznadziejnej sytuacji szef francuskiej misji wojskowej w Polsce gen. Faury naciskał na marszałka Rydza-Śmigłego - Wodza Naczelnego by jak najszybciej wyruszył w stronę granicy rumuńskiej. Było to zachowanie uzasadnione. Widmo pochwycenia przedstawicieli polskich władz i wojska przez Sowietów stawało się coraz bardziej realne, a gdyby ziścilo się stanowiłoby całkowitą katastrofę.
W wyniku narady z ministrem spraw zagranicznych, Józefem Beckiem oraz premierem Felicjanem Sławoj-Składkowskim, marszałek Rydz-Śmigły zrezygnował z planów utworzenia obrony na linii Dniestru, na tzw. "przedmościu rumuńskim" - gdzie zamierzał czekać na ofensywę sojuszników na zachodzie - i wydał kontrowersyjny do dziś rozkaz:
"Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry, najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub prób rozbrajania oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii. W nocy z 17 na 18 września Naczelny Wódz wraz z polskimi władzami przekroczył granicę Rumunii, gdzie został internowany".
Rozkaz ten pogłębił chaos jaki powstał w wyniku wkroczenia wojsk sowieckich. Wielu dowódców liniowych nie wiedziało jak zachować się w obliczu nowego zagrożenia zwłaszcza, że czerwonoarmiści celowo dezinformowali Polaków, głosząc, iż przekroczyli granicę w charakterze sojuszników w walce z Niemcami. Wiele jednostek podjęło jednak próby oporu przeciw przeważającemu pod każdym względem nieprzyjacielowi. W północno-wschodnich regionach kraju w rezultacie ciężkich walk rozbite zostały Baony KOP "Krasne", "Budsław" oraz "Iwieniec". W Wilnie, przygotowywanym od połowy września do odparcia ataku niemieckiego skoncentrowano 8 batalionów piechoty wspartych 14 lekkimi działami oraz dwoma działami przeciwlotniczymi.17 września do Wilna wycofały się oddziały pułku KOP "Wilno", 20 Bateria Plot. oraz Baon Obrony Narodowej "Postawy". Łącznie garnizon miasta stanowiło prawie 7 tys. żołnierzy, jednak pozbawionych artylerii i broni przeciwpancernej. Funkcję dowódcy obrony objął najstarszy stopniem oficer - pułk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn. Wieczorem 18 września, po otrzymaniu meldunków o zbliżaniu się czołgów radzieckich wydał on rozkaz odwrotu na granice litewską, po czym sam opuścił Wilno. Zamieszanie jakie powstało w wyniku wydania takiego rozkazu sprawiło, iż doszło do szeregu nieskoordynowanych walk z wkraczającą do miasta Armią Czerwoną. Do końca walczyli harcerze i warta honorowa przy grobie z sercem marszałka Piłsudskiego na Rossie. Zdecydowana większość improwizowanego garnizonu Wilna wycofała się z miasta i w dniach 19-20 września przekroczyła granicę Litwy.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Grodnie. Stacjonowały tutaj tylko słabo uzbrojone oddziały rezerwowe oraz wartownicze, dowodzone przez płk w st. spocz. Bronisława Adamowicza. Dowódca Okręgu Warownego "Grodno" zamierzał wykonać rozkaz gen. Olszyny-Wilczyńskiego i ewakuować wojsko z miasta w razie pojawienia się Armii Czerwonej. Całkowicie inne stanowisko prezentował wiceprezydent Grodna Roman Sawicki, który wezwał ludność cywilną do budowy umocnień oraz walki z nieprzyjacielem.
20 września do miasta od południowego zachodu wjechało około 20 czołgów XV Korpusu Pancernego. Bez przeszkód pokonały most na Niemnie i dotarły do centrum. Tu natrafiły na twardy opór: celny ogień działka plot. oraz młodzież szkolna uzbrojona w butelki z benzyną unieszkodliwiły 8 czołgów. Pozostałe zostały zmuszone do odwrotu. Obrońców wzmocnili żołnierze zgrupowania "Wołkowysk" gen. w st. spocz. Wacława Przeździeckiego (Rezerwowa Brygada Kawalerii), którzy weszli do miasta w nocy z 20 na 21 września. Dowodzenie objął gen. Przeździecki. Następnego dnia Sowieci ponowili atak. Piechota wsparta czołgami oraz silną artylerią w ciągi kilku godzin dotarła do mostu na Niemnie i opanowała go. Czołgi ponownie wjechały do centrum. Wobec beznadziejnej sytuacji Polacy zdecydowali się na odwrót. Walki trwały do późnych godzin wieczornych. Ich złowrogim epilogiem było wymordowanie przez Sowietów wziętych do niewoli obrońców Grodna (ich masowe groby odkryto dopiero w roku 1992...). Większość Rezerwowej Brygady Kawalerii, stanowiącej trzon obrony Grodna, wkrótce przekroczyła granicę Litwy. Generał Olszyna-Wilczyński został 22 września zatrzymany pod Spockiniami przez zmotoryzowaną kolumnę sowiecką i wraz ze swym adiutantem kpt. w st. spocz. Mieczysławem Skrzemeskim zamordowany.
"...Zwycięstw się szlak ich serią znaczy, sztandar wolności okrył chwała, głowami polskich posiadaczy brukują Ukrainę całą. Pada Podole, w hołdach Wołyń, lud pieśnią wita ustrój nowy, płoną majątki i kościoły i Chrystus z kulą w tyle głowy..."
Gdy późnym wieczorem 18 września gen. Kleeberg otrzymał rozkaz Naczelnego Wodza postanowił skoncentrować podległe sobie oddziały w rejonie na zachód od Kowla. Stamtąd zamierzał wyruszyć w kierunku granicy rumuńskiej i zgodnie z otrzymanym rozkazem przekroczyć ją. Jego grupa oderwawszy się od Niemców ze śpiewem na ustach pomaszerowała na Kowel, gdzie jak mówiono było "wiele wojska, dużo sprzętu i olbrzymie zapasy amunicji i środków do dalszej walki". Po dotarciu w zamierzony rejon, oddziały te zostały zreorganizowane i nazwane Samodzielną Grupą Operacyjną "Polesie". Nawiazano kontakt z wojskami sowieckimi, które już dotarły do Kowla, w celu zapewnienia swobodnego przemarszu do granicy. Wobec fiaska negocjacji, gen. Kleeberg rozkazał marsz na Włodawę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wykorzystując pas "ziemi niczyjej" jaki nagle wytworzył się między wycofującymi się Niemcami, a prąca na zachód Armią Czerwoną umożliwi mu swobodny dostęp do Bugu pod Włodawą. Dalej planował marsz na pomoc jedynemu pewnemu punktowi oporu - Warszawie...
22 września SGO "Polesie" w rejonie miejscowości Maloryt napotkała zgrupowanie ppłk Ottokara Brzozy-Brzeziny, które po zreorganizowaniu utworzyło 50 Dywizje Piechoty "Brzoza". Pięć dni później oddziały Kleeberga wkroczyły do Włodawy, entuzjastycznie witane przez ludność cywilną. Do SGO "Polesie" dołączyły kolejne jednostki, m.in. dwubrygadowa Dywizja Kawalerii "Zaza" (utworzona z niedobitkow Suwalskiej Brygady Kawalerii oraz oddziałów Podlaskiej Brygady Kawalerii), pod dowództwem gen. Podhorskiego. Tego też dnia do żołnierzy dotarły wieści o kapitulacji Warszawy, co postawiło dalszy marsz na zachód pod wielkim znakiem zapytania... Po długiej i burzliwej naradzie generałowie zdecydowali się poprowadzić swe wojsko w kierunku na Dęblin, a stamtąd przebić się w Góry Świętokrzyskie i zainicjować wojnę partyzancką. 29 września podjęto marsz na Radzyń-Łuków. Zanim jednak doszło do kontaktu z wojskami niemieckimi, stoczono szereg zwycięskich bitew z Armią Czerwoną, usiłującą zniszczyć siły polskie. 60 Dywizja Piechoty "Kobryń" płk Adama Eplera pokonała wojska sowieckie pod Jabłonią, a dzień później również pod Milewem. Godny odnotowania jest fakt, iż wzięto znaczną liczbę jeńców radzieckich, którzy na własną prośbę zostali wcieleni do jednostek polskich, gdyż odmówili powrotu do swoich. Brali oni udział w dalszych walkach aż do końca kampanii.
Pod Włodzimierz na Wołyniu Armia Czerwona podeszła już 19 września. W samym mieście otoczyło siły polskie w koszarach Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii. Polski dowódca wysłał parlamentariuszy z warunkami kapitulacji, które zapewniały zachowanie broni osobistej oraz swobodny przemarsz do Rumunii. Radziecki dowódca, Komdiw Bogomołow zgodził się na te warunki, ale gdy tylko żołnierze polscy opuścili koszary oznajmił, iż "na skutek zmian zaszłych w sytuacji miedzynarodowej oficerowie musza złozyc broń i od tej chwili są uważani za jeńcow wojennych." Później ich nazwiska znalazły się na listach katyńskich...
Zupełnie nie powiodły się plany obrony Równego przez oddziały KOP-u. Na miasto uderzały czołgi 5 Armii komdiwa Sowietnikowa, które z łatwością łamały obronę pułku KOP "Równe". Baon "Ostróg" został zniszczony już na granicy, baon „Dederkały” zmuszony do odwrotu na Poczajów i Brody.
Bez walki oddano Tarnopol mimo iż miasto posiadało silny kilkutysięczny garnizon, który mógł bronić się nawet do tygodnia. Jedynie mała grupka oficerów i szeregowców ostrzelała z wieży kościoła wkraczające oddziały sowieckie. Zostali natychmiast schwytani i rozstrzelani na miejscu...
Już 19 września Armia Czerwona podeszła pod Lwów, który w tym czasie opierał się od zachodu atakom wojsk niemieckich. Dowódca Samodzielnej Brygady Pancernej płk Iwanow wystosował do dowódcy obrony Lwowa, gen. Langera żądanie poddania miasta. Nie czekając na odpowiedź, Sowieci przypuścili 20 września próbę wkroczenia do Lwowa. Zostali jednak odparci tracąc jeden czołg. Mimo iż nastroje wśród żołnierzy garnizonu oraz ludności cywilnej były dobre, zapasów żywności starczyłoby na trzy miesiące, a amunicji na około dwa tygodnie obrony, gen. Langer oraz jego sztab byli przeciwni kontynuowaniu walki ze względu na „brak możliwości poprawy ogólnego położenia kraju”, które pod dwudziestu dniach wojny było beznadziejne. Rano 22 września polska delegacja podpisała w Winnikach dokument, na mocy którego przekazano miasto Armii Czerwonej. Punkt 8 gwarantował oficerom wolność osobistą i nietykalność własności. Gen. Langer po podpisaniu dokumentu miał powiedzieć: „Z Niemcami prowadzimy wojnę. Miasto biło się z nimi przez 10 dni. Oni, Germanie, wrogowie całej Słowiańszczyzny. Wy jesteście Słowianie...”
Sowieci złamali postanowienia zapisane w punkcie 8 i wielu z oficerów broniących Lwowa zostało wymordowanych w Starobielsku.
„...Już starty z map wersalski bękart, już wolny Żyd i Białorusin, już nigdy polska ręka ich do niczego nie przymusi. Nową wolność głosi Prawda, świat cały wieść obiega w lot, że jeden odtąd łączy sztandar gwiazdę, sierp hackenkreuz i młot !”
„...Tych dni historia nie zapomni, gdy stary ląd w zdumieniu zastygł...”
Lecz tego typu błędów podczas ostatniej fazy kampanii popełniono znacznie więcej. Jeden być może jest tutaj kluczowy. Gdyby siły KOP-u generałów Kleeberga i Orlika-Ruckemana wycofały się na południe, a nie podjęły zgubny marsz na zachód, to najprawdopodobniej w rejonie Kowla doszło by do wielkiej bitwy z Armią Czerwoną. Oprócz samych wojsk obu generałów znajdowały się tam znaczne siły polskie m.in. batalion kolarzy ze Śląska, dywizjon 36 moździerzy 81mm kpt. J. Cebuli, kilka baterii artylerii lekkiej oraz 18 czołgów. Zgrupowanie to odeszło na Krasnystaw zamiast podjąć próbę obrony w rejonie Łucka. W samym Łucku znajdowało się 9 tys. żołnierzy w tym tysiąc oficerów, którzy poddali się Sowietom bez walki. Bardzo prawdopodobne, że wsparte jednostkami KOP-u Kleeberga i Orlika-Ruckemana mogłoby stanowić twardy orzech do zgryzienia dla wojsk sowieckich.
Rodzi się jednak pytanie czy w obliczu całkowitej klęski na froncie zachodniej i centralnej Polski, wielka bitwa na wschodzie miałaby jakieś znaczenie. Zapewne nie. Przedłużyło by to kampanię o kilka tygodni lecz na jej wynik nie było by w stanie wpłynąć. Spalono by więcej sowieckich czołgów, zabito więcej czerwonoarmistów, lecz i polskie straty były by zdecydowanie większe. Część z tych wojsk podjęła udaną próbę przebicia na Węgry i Rumunię, gdzie po długiej odysei wzmocniły skład polskiej armii we Francji, a później Wielkiej Brytanii. Część zrzuciła mundur i zakopała broń, która mogła przydać się w późniejszej walce partyzanckiej. Myślę i nie jestem w tym odosobniony, że nie mamy prawa dziś oceniać decyzji dowódców walczących wtedy z Armią Czerwoną. Ich rozkazy nawet te najbardziej kontrowersyjne miały jakąś podstawę i zostały wydane z myślą o dobru kraju oraz armii. Mimo iż w większości były one fatalne w skutkach to okoliczności w jakich je wydano w całości zmazują winę z tych, którzy te decyzje podejmowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz