środa, 19 grudnia 2012

Poszukiwanie tożsamości

Czy tożsamości musimy poszukiwać czy też od początku wszystko jest jasne, czyli to kim jesteśmy, do czego lub do kogo przynależymy?
Stwierdzam, jestem Polakiem, jestem z Polski, ale co za tym się kryje, czy jest w tym coś niezwykłego, czy też kompletne zwykłość to jest to co cenię w swojej polskości, dążenie do normalności, do nijakiej jednolitości poprzez rozmycie się w tłumie rozmaitości.
Te pytania wydają się zasadnicze w czasach nowożytnych, choć być może na naszych ziemiach zaczęto zadawać je sobie na szerszą skalę dopiero w  ostatnich dwóch wiekach kiedy przewaliły się przez Polskę konflikty zbrojne na niespotykaną wcześniej skalę, ze zmianami granic, władców, systemów władzy i ustrojów, ideologii obcych naszej kulturze, sprzecznych z nią i budzących grozę.
Być może w okresie złotym dla Rzeczpospolitej, kiedy kwitła jej potęga i kultura mało który szlachcic zadawał sobie trud zastanawiania się do którego narodu należy, komu powinien być wierny, czy ma kultywować tradycje przodków, czy ma zachowywać praw ustalonych przed wiekami, czy twierdzić, co to za prawo, skoro zostało uchwalone lub przyznane np. 100 lat temu? To tak jakby dziś, przestrzegać ustawy z 1912 roku - prawnik powołujący się na akty prawne sprzed II wojny, wzbudza uśmiech politowania, nawet jeśli nie zostały aż do dziś zmienione.
Zatem poszukując mojej tożsamości, muszę pochylić się też nad dziedzictwem które otrzymałem w spadku po przodkach moich bezpośrednich i po ich współczesnych, których nie tylko dokonania podziwiam, jak tych spośród nich, którzy się wybili na mężów stanu, sławnych rycerzy, ludzi sztuki lub polityków, ale też ich styl życia, ich przywiązanie do ich kraju, do ich dziedzictwa, do ich stanu.


zdjecie
Spektakle wystawiane w Muzeum Powstania Warszawskiego dyskredytują idee patriotyczne i ośmieszają Powstanie. Na zdjęciu: scena z przedstawienia „Kamienne niebo zamiast gwiazd” (FOT. R. DANIELUK/NOWY TEATR)

Teatr – zabijanie tożsamości narodowej

Żyjemy w czasach rozchwiania wszystkich wartości. Na naszych oczach przez świat przetacza się antychrześcijańska rewolucja, niczym walec tratując po drodze wszystko, co dobre, normalne, zgodne z prawem naturalnym. Żyjemy w czasach, gdy w ramach pogłębiającej się integracji europejskiej następuje agresywne dążenie do zacierania tożsamości państw i narodów, co skutkuje tym, iż na przykład polskie symbole narodowe traktowane są jako szkodliwy relikt zamierzchłej epoki. Krótko mówiąc – ciemnogród, którego należy się wstydzić. Tak jak i słowa „patriotyzm”. Nowa lewica i neoliberalne środowiska polityczne oraz medialne wbijają nam do głów, iż bycie Polakiem, a do tego jeszcze katolikiem, nie ma najmniejszego sensu.

Antynarodowość i antykatolickość

I taki klimat antypolskości towarzyszy dziś większości przedsięwzięć realizowanych niemal już w każdej przestrzeni naszego życia: w polityce, gospodarce, nauce, edukacji, mediach. Ale najbardziej spektakularną przestrzenią, najsilniej oddziałującą na odbiorcę, jest kultura, a w niej niezwykle ważną rolę pełni teatr. I – aż przykro powiedzieć – teatr, który należał kiedyś do sztuki wysokiej i ma tak piękne karty w swojej historii (dość przypomnieć postawę teatru polskiego w czasie okupacji niemieckiej), dzisiaj ochoczo bierze aktywny udział w niszczeniu polskości.
Naturalnie, nie dotyczy to wszystkich teatrów w Polsce, ale o większości z nich można powiedzieć, że prezentowane na ich scenach przedstawienia nie są skierowane ku patriotyzmowi, ku kształtowaniu ducha patriotycznego, ku kształtowaniu świadomości narodowej, lecz ku nienawiści własnego kraju. Słowo „patriotyzm” jest tu rzadko używane, a jeżeli już, to wyłącznie w celach prześmiewczych, szyderczych. Tak więc jeśli teatr dziś kształtuje tożsamość, to jest to tożsamość antynarodowa i antychrześcijańska, zwłaszcza antykatolicka. Ta antynarodowość w przedstawieniach zazwyczaj idzie w parze z antykatolickością.
Obserwując wnikliwie życie teatralne i w ogóle kulturalne, trudno oprzeć się wrażeniu, że istnieje scenariusz bardzo precyzyjnie przygotowany, według którego systematycznie dokonuje się dziś niszczenia kultury zakorzenionej w chrześcijaństwie. Podejmowałam już tę tematykę, pisząc na łamach „Naszego Dziennika”, że chodzi o to, by całkowicie tę kulturę przeformułować, zmienić hierarchię wartości, a w to miejsce wprowadzić antykulturę, antysztukę, antyteatr, antyliteraturę itp. Dlaczego? Bo kultura, jak wiadomo, jest tym najbardziej bezpośrednim nośnikiem i przekaźnikiem wartości, które budowano przez wieki i których nie można oderwać od tradycji, ta z kolei jest nieodłącznie związana z cywilizacją chrześcijańską. A to znaczy, że wartości chrześcijańskie są tutaj fundamentem, na którym zbudowany jest podstawowy trzon kultury. Z tym łączą się pewne wzorce zachowań, styl życia, relacje między ludźmi itd. No i oczywiście twórczość artystyczna. Na straży tychże wartości od pokoleń stoi Kościół broniący tradycji w jej najszlachetniejszym wydaniu.

Za nasze pieniądze

Tymczasem lewicowo-liberalne ideologie i ich pochodne próbują dziś zawładnąć światem i przejąć rząd dusz. Czynią to przez kulturę, sztukę. Film, literatura, sztuki plastyczne, teatr, a także nauki humanistyczne są więc poddawane nieustannej presji odcięcia się od tradycji. Finansowanie przez państwo tego typu przedsięwzięć jest realizowaniem owego scenariusza. Wystarczy przyjrzeć się, na co wydawane są publiczne pieniądze.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, podkreślam: dziedzictwa narodowego, finansuje na przykład przedstawienia teatralne, które nie tylko uwłaczają teatrowi jako sztuce, ale są jadowicie antypolskie, antynarodowe, antykatolickie i promują elementy dewiacji w relacjach międzyludzkich, traktując to jako walor godny naśladowania.
Przez zacieranie naturalnych granic międzykulturowych, narodowych niszczy się świadomość historyczną Narodu, a wraz z tym poczucie odrębności kulturowej. Tym samym pozbawia się Naród pamięci o jego dziedzictwie kulturowym dającym gwarancję duchowej niepodległości. I właśnie o tę duchową niepodległość chodzi, która przez wieki silnie ugruntowana w naszej tradycji narodowej pokazała wielokrotnie na przestrzeni dziejów, iż tym, co najbardziej ludzi łączy i gruntuje ich tożsamość, są wiara i kultura narodowa. A depozytariuszem wartości narodowych, naszego dziedzictwa narodowego jest Kościół, który nieustannie przez wieki stoi na straży wartości definiujących naszą tożsamość religijną, narodową, kulturową. I dlatego jest tak agresywnie atakowany. Najnowszy atak, kolejny już, to rodzaj linczu na ks. abp. Józefie Michaliku za to, że powiedział prawdę o wrogiej człowiekowi ideologii wywodzącej się z marksizmu, mianowicie ideologii gender, która już od kilku lat funkcjonuje w teatrze. Jej treści są sprytnie promowane w przedstawieniach.

Idealny grunt

Bo nie przestrzeń stricte polityczna jest najlepszym miejscem dla szerzenia tej patologii, jaką jest ideologia gender. Najlepszym miejscem jest kultura, sztuka, a zwłaszcza teatr. Ta skrajnie antychrześcijańska ideologia, jaką dziś środowiska genderowe pasują na dyscyplinę naukową, którą przecież nie jest – burzy fundament całej naszej cywilizacji, odcinając ją od korzeni chrześcijańskich, co powoduje, że nasza cywilizacja zatraca swoją tożsamość.
Ta niebezpieczna, wynaturzona ideologia skierowana przeciwko prawu naturalnemu niszczy godność osoby ludzkiej, ingeruje w istotę człowieczeństwa i odbiera istocie ludzkiej sferę najczulszą i najgłębszą, mianowicie życie duchowe. Niszczy transcendentalny wymiar człowieka. Lansując styl życia singli oraz układów jednopłciowych, homoseksualnych, lesbijskich, odciąga człowieka od życia rodzinnego i podstawowych wartości tradycyjnych. Tym samym w relacjach międzyludzkich wprowadza zamęt i fałszywe postrzeganie świata realnego. Człowiek gubi swoją tożsamość, traci orientację, kim jest naprawdę. Nie odróżnia świata prawdziwego od wirtualnego. Staje się bezradny. I właśnie o to chodzi, bo taką istotą pozbawioną tożsamości, umocnienia w rodzinie i wartościach można bezkarnie manipulować.
Atakujące dziś sceny teatralne w Polsce (i nie tylko w Polsce) ponowoczesne, postmodernistyczne nurty są znakomitym narzędziem do wprowadzania ideologii gender. Gdy uważnie przyjrzymy się, jakie treści niesie obecnie większość spektakli teatralnych, wnioski nasuwają się jednoznaczne. Przestrzeń stricte artystyczna w przedstawieniach najczęściej nasiąknięta jest ideologią gender, dla niepoznaki ubraną w kostium teatralny. Niech za przykład posłuży Warszawska Opera Kameralna, gdzie obecnie przygotowywana jest premiera opery o pośle, transseksualiście, Annie Grodzkiej.
Ideologia gender promowana jest przez teatr w różnych wariantach, nie tylko poprzez tematykę zmiany płci czy ukazywania na scenie seksu w wydaniu homoseksualnym, jak na przykład obrzydliwy „Shoping and fucking” prezentowany przez – uwaga! – młodzież jako spektakl dyplomowy studentów aktorstwa łódzkiej szkoły filmowo-teatralno-telewizyjnej. Ideologią gender można indoktrynować także poprzez uderzenie w Kościół katolicki, w wiarę chrześcijańską, poprzez ośmieszenie symboliki religijnej czy interpretując Pana Jezusa „super współcześnie”, na przykład w spektaklu Teatru Łaźni Nowej w Krakowie „Jezus Chrystus Zbawiciel” w reżyserii Michała Zadary. Spektakl jest obrazoburczy, oparty na skandalicznym tekście Klausa Kinskiego sprzed ponad 40 lat (warto zastanowić się, dlaczego ten marny tekst sprzed prawie pół wieku wyciągnięto z lamusa właśnie teraz).

Dominują nihilizm i negacja

Choroba, która toczy dzisiejszy teatr w Polsce, nie wynika z braku środków finansowych na realizację przedstawień, lecz ze świadomości twórców teatralnych, w której najczęściej dominuje brak jakiegokolwiek pozytywnego światopoglądu i pozytywnych inspiracji programowych. To sprawia, że teatr już od wielu sezonów tkwi w skierowanym przeciwko człowiekowi nihilizmie i negacji wszystkiego, co wiąże się z wartościami pozytywnymi, z ładem moralnym i harmonią funkcjonowania wartości podstawowych w społeczeństwie.
Dla przykładu: jeśli pojawia się temat rodziny, to zawsze jest to rodzina patologiczna, w której relacje między jej członkami są –jak się dziś określa – toksyczne. Żadnych pozytywnych wzorców. Jeśli na scenie widzimy postać uosabiającą wiarę katolicką, to okazuje się, że jest to hipokryta, na zewnątrz świętoszkowaty, a w rzeczywistości figura bardzo negatywna. Jeśli temat spektaklu dotyka patriotyzmu, to wyłącznie w kategorii prześmiewczej, albo jest to patriotyzm postrzegany jako niebezpieczny wojujący nacjonalizm. Jeśli w spektaklu pojawi się już wątek Powstania Warszawskiego, to koniecznie w kontekście jakoby polskiego antysemityzmu, co ma niby świadczyć o tym, iż żołnierze Armii Krajowej to zajadli antysemici. Jeśli zaś w przedstawieniu mówi się pozytywnie o miłości, to tylko wtedy, gdy dotyczy to związków dewiacyjnych, jednopłciowych, homoseksualnych.
Ale najagresywniej teatr reaguje na wartości narodowe i katolickie. Rzadko już można znaleźć przedstawienie, w którym nie ośmieszano by symboliki religijnej, Kościoła katolickiego, a nawet nie szargano Imienia Pana Boga czy Krzyża Chrystusowego. Drugim stałym elementem jest szydzenie z wartości narodowych, z polskiej tradycji zawartej w przekazach literatury klasycznej, w sztuce czy obyczajach.
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego typu działalności jest Stary Teatr w Krakowie, najpierw pod dyrekcją Mikołaja Grabowskiego, a teraz, od stycznia bieżącego roku, pod dyrekcją artystyczną Jana Klaty. Bezkarnie trwa tu niszczenie wartości tradycyjnych, polskiej historii, tożsamości narodowej, religijnej, kulturowej, społecznej.

Tradycja na celowniku

Zadziwiająca jest w przedstawieniach tego teatru zajadłość, wręcz nienawiść do polskiej tradycji, do narodowych pamiątek, do tego, co wiąże się z polskością, do polskiej literatury klasycznej upamiętniającej naszą historię, jak na przykład „Trylogia” Henryka Sienkiewicza w reżyserii Jana Klaty. Sztuka miała ośmieszyć wartości narodowe, udowodnić, że Sienkiewicz był idiotą i grafomanem, zaś polska szlachta to analfabeci, prymitywna dzicz.
W szekspirowskim zaś „Tytusie Andronikusie”, współfinansowanym przez Niemców, Klata obsadził Polaków w roli barbarzyńców, wręcz podludzi, a Niemców ukazał jako przedstawicieli cywilizacji rzymskiej.
Nie można tu nie wspomnieć o niedawnej premierze tego teatru, czyli „Bitwie Warszawskiej 1920” autorstwa Pawła Demirskiego (który silnie akcentuje swoje przywiązanie do tzw. nowej lewicy i miłość do marksistowskiej ideologii) w reżyserii Moniki Strzępki. Spektakl jest wprawdzie całkowitym bełkotem pseudoartystycznym, ale w tym bełkocie wyraźnie zaakcentowano zdeprecjonowanie, a nawet zanegowanie znaczenia bitwy oraz ośmieszenie postaci Piłsudskiego, potraktowanie Marszałka jako niedorozwiniętego przygłupa, zaś na piedestale bohatera ustawienie – uwaga! – zbrodniarza Dzierżyńskiego. No i nie zabrakło szydzenia ze śmierci księdza Skorupki. Ale i na wielu innych scenach nie jest lepiej.
Parę sezonów temu Opera Narodowa w Warszawie wystawiła operę Stanisława Moniuszki „Verbum nobile” w reżyserii Laco Adamika, który swoją inscenizacją próbował wmówić Polakom – podobnie jak Klata „Trylogią” – że Moniuszko to również grafoman, tylko taki bardziej ludowy, więc wystawianie go dzisiaj wymaga dużej korekty.
Wrócę jeszcze do Jana Klaty, który kieruje dziś jednym z najważniejszych teatrów w Polsce, Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, który ma prawo używać nazwy „narodowy”. Wielokrotnie już pisałam, że teatrowi powinna być odjęta nazwa „narodowy” z uwagi na to, iż to, co prezentuje na scenie, jest zaprzeczeniem wartości narodowych, jest antypolskie, antypatriotyczne i szkodliwe dla polskiej kultury, a nawet – powiedziałabym – racji stanu. Klata wcześniej, nim jeszcze został dyrektorem Starego Teatru, „odświeżał” klasykę.
Na przykład jego inscenizacja „Fantazego” Juliusza Słowackiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku odznaczała się głównie obscenami ordynarnego seksu uprawianego przy piosence „Czerwone maki na Monte Cassino” oraz zamianą języka poetyckiego na najbardziej rynsztokowe wulgaryzmy. Z tekstu Słowackiego pozostały tam właściwie tylko imiona postaci. I pewnie w nagrodę za takie „odświeżanie” klasyki minister Zdrojewski awansował reżysera na dyrektora teatru.
A oto inne przykłady. Co roku w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego w Muzeum Powstania Warszawskiego wystawiane są spektakle upamiętniające rocznicę tego wielkiego wydarzenia. Ale de facto spektakle te uwłaczają dziedzictwu związanemu z etosem powstańczym, promują antywartości, dyskredytują idee patriotyczne i ośmieszają Powstanie. Są bezczelną kpiną z Powstania. Hańbią pamięć o tych, którzy oddali życie za Ojczyznę.
Przedstawienia te wpisują się w trwający już od dłuższego czasu proces usuwania ze świadomości społecznej symboliki narodowej. Cel jest czytelny: ośmieszanie, dyskryminowanie Powstania i jego bohaterów ma prowadzić do wyeliminowania ze świadomości społecznej prawdziwej wartości Powstania w jego patriotycznym wymiarze. Taka działalność ma obrzydzić etos Powstania, umniejszyć jego wagę i heroizm walczących Polaków, by dla współczesnych, zwłaszcza dla młodego pokolenia, przestało być wzorem patriotyzmu i podstawowych wartości.

Na topie – dewiacja

Nie wszystko jest dziś w teatrach ośmieszane. Jest coś, co teatr szeroko popiera i promuje na wszelkie sposoby: to promocja dewiacji seksualnych, układów homoseksualnych. Tego typu spektakle zalewają dziś nasze sceny. A niektóre zamiast w teatrze powinny znaleźć się na biurku prokuratora, bo są ewidentną promocją pedofilii, jak na przykład spektakl „Enter”, ze względu na promowanie układu homoseksualnego między trzydziestoparoletnim homoseksualistą i jego partnerem nastolatkiem. Spektakl, w reżyserii Anny Smolar i Jacka Poniedziałka, wystawiony był trzy sezony temu pod szyldem Nowego Teatru w Warszawie, któremu dyrektoruje Krzysztof Warlikowski.
Zachęta idzie z góry. Bo gdyby nie było przyzwolenia ze strony obecnej władzy na takie właśnie spektakle, to teatry nie otrzymywałyby na ich realizację funduszy. Tymczasem na takie szkodnictwo kulturalne są i fundusze, i zachęta, by iść dalej w tym kierunku.
Trzeba dodać, że większość tych koszmarnych przedstawień to nikomu niepotrzebny pseudoartystyczny bełkot. O co więc w tym wszystkim chodzi? Może o to, by teatr był jednym z narzędzi zabijania naszej tożsamości narodowej także poprzez „odmóżdżanie” Polaków.
Dość spojrzeć na listę lektur w programie edukacji szkolnej, gdzie dzieła klasyków literatury polskiej są usuwane, a w ich miejsce wprowadza się utwory w większości autorów współczesnych, nierzadko miernych literacko, ale nadgorliwie poprawnych politycznie. Ośmieszających więc wszystkie te wartości, które przez wieki formowały pokolenia Polaków, utwierdzając nas w narodowej tożsamości i wskazując zarazem na wspólne europejskie korzenie cywilizacji wyrastającej z chrześcijaństwa. Dziś, kiedy Europa, to znaczy jej liberalno-lewicowi przedstawiciele w Unii Europejskiej, starają się za wszelką cenę unieważnić ów chrześcijański fundament, na którym zbudowana jest nasza cywilizacja, stworzono nurt polityczno-poprawnościowy mający za zadanie uformowanie nowego człowieka, obywatela „wolnego” od wszystkiego, a zwłaszcza od Boga.
Na koniec pytanie, retoryczne: jak długo będziemy godzić się na to, by z kasy państwowej, z naszych pieniędzy łożono na antyteatr i finansowano przedsięwzięcia celowo podważające fundamenty wiary katolickiej, deprecjonujące nasze pamiątki narodowe i promujące ewidentne zło? Jak długo jeszcze teatr będzie politycznym narzędziem w ręku tych, którzy poprzez teatr realizują swój plan wrogi człowiekowi?"

Wykład „Pamięć i tożsamość Polaków – dziś” wygłoszony podczas VII Konferencji z cyklu: Dziennikarz – między prawdą a kłamstwem. Temida Stankiewicz - Podhorecka

zdjecie

Tożsamość daje poczucie wartości

Zenon Baranowski, Poniedziałek, 21 października 2013 (ND)
"Rozchwiana tożsamość narodowa służy ludziom żądnym władzy i grupom biznesowym, bo osoby jej pozbawione są łatwym narzędziem manipulacji – podkreślali uczestnicy sesji „Pamięć i tożsamość Polaków – dziś”, która odbyła się w sobotę w Łodzi z cyklu „Dziennikarz – między prawdą a kłamstwem”.
– Po co nam tożsamość narodowa? Po to, żebyśmy byli wspólnotą – wskazywała socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska (PAN). – Tożsamość narodowa buduje poczucie więzi, świadomości posiadania wspólnych interesów i spraw, buduje poczucie własnej wartości, a obniżone poczucie własnej wartości to słabszy poziom motywacji – dodała.
Kryzys tożsamości narodowej rodzi realne problemy społeczne. – Tożsamość narodowa jest bardzo potrzebna do normalnego funkcjonowania zarówno wspólnoty, jak i jednostki – podkreślała dr Fedyszak-Radziejowska. A różne ośrodki władzy czy biznes nie potrzebują silnej tożsamości narodowej, ponieważ konsument reaguje na bodźce reklamowe, które podsuwają mu przeświadczenia, iż poczucie własnej wartości buduje dzięki temu, co kupi.
Jak stwierdził prof. Piotr Jaroszyński (KUL, WSKSiM), naród jest połączony wspólną kulturą, a społeczeństwo obywatelskie to ludzie powiązani czysto administracyjnie, można być obywatelem dzisiaj, a jutro już nie. Filozof zaznaczył, że powiązanie z narodem jest głębsze, z jednej strony więzami pokrewieństwa, a z drugiej – wspólnotą kultury i języka. Pamięć jest ważna dla bycia człowiekiem i bycia narodem. – Musimy mieć tę pamięć, aby osiągać wspólne cele – tłumaczył prof. Jaroszyński.
Jako przykład strukturalnego kłamstwa przywołał przekaz związany z Katyniem – w czasach PRL w encyklopedii powszechnej w ogóle nie było takiego hasła.
Strach przed państwem
Wpływ na tożsamość narodową mają, na co wskazywał europoseł Janusz Wojciechowski, patologie drążące państwo. – Państwo polskie coraz częściej krzywdzi swoich obywateli – zauważył europoseł, przytaczając szereg przykładów dotyczących doprowadzania do upadku firm pod różnymi pretekstami.
To samo dotyczy ofiar niewydolnego wymiaru sprawiedliwości, który np. nie ściga oszustów, tłumacząc oszukanym rolnikom, którzy nie otrzymali zapłaty za dostarczone płody rolne, że w chwili zawierania umowy nie miała ona charakteru oszustwa. – Ale przecież taki jest charakter oszustwa – dziwił się postawie śledczych Wojciechowski.
– W normalnie funkcjonującym państwie takie sprawy powinien ścigać prokurator, ale u nas prokurator umarza sprawy, twierdząc, że nic nie wskazuje na oszustwo. Coraz większy jest strach ludzi przed własnym państwem – ocenił Wojciechowski.
– Jaki to ma związek z tożsamością, ano ludzie wyjeżdżają, nie zakładają tu rodzin, firm, a duża część dramatu bierze się ze złego stanu państwa, w którym ze strony władzy wszystko jest możliwe i nic nie jest pewne, wielu by nie wyjechało, gdyby państwo polskie działało i egzekwowało elementarną sprawiedliwość – podsumował deputowany. – Dzisiejsza szkoła przestaje wyrabiać smak – diagnozował prof. Andrzej Waśko (UJ). Zrezygnowano z wielu lektur podstawowych dla polskiej tożsamości. – Trwające reformy polonistyki uniwersyteckiej i reformy nauczania oparto na fałszywych założeniach – zauważył.
Ci, którzy decydowali o kanonie lektur, stwierdzili, że skoro młodzież nie chce czytać, a historia ją nudzi, to należy wprowadzić ją w aktualną ofertę rynku wydawniczego.
Efektem tych reform jest m.in. kryzys kreatywności, która kształci się na arcydziełach, czy spadek poziomu rozumienia czytanych tekstów, przerabianych tylko we fragmentach, bez głębokiego osadzenia w kontekście.
Według badań socjologicznych z ostatnich lat sprawa tożsamości społecznej, jak mówiła dr Fedyszak-Radziejowska, „wygląda dobrze”. W 2007 r. 94 proc. zaznaczyło wybór „jestem Polakiem” jako identyfikację społeczną. W 2012 r. silny i bardzo silny związek z Narodem odczuwało 80 procent. – Nie mamy do czynienia z kryzysem – zauważyła socjolog.
Jednak ks. prof. Andrzej Zwoliński zwrócił uwagę, że w badaniach 60 proc. młodzieży mówi, iż wychowuje ją telewizja. – Korzystanie niekontrolowane z obrazu powoduje, że jesteśmy podatni na działania propagandowe – zaznaczył. Niesie to za sobą ograniczenia w wiedzy na temat tożsamości narodowej czy kościelnej.
Jak przeciwdziałać?
Remedium na to może być prezentacja pokolenia żołnierzy niezłomnych jako wzorca dla dzisiejszej młodzieży, o czym mówił red. Tadeusz M. Płużański. W zakresie edukacji należy – zdaniem prof. Waśki – „odbudować kanon lektur, obronić go i odnowić”. – To wyzwanie dla społeczeństwa i dla władzy – mówił. Należy dokonać także głębszych reform struktur państwowych. – Konieczna jest naprawa instytucji państwowych, by Polacy odzyskali zaufanie i wiarę we własne państwo. A przede wszystkim w sprawiedliwość – skwitował Wojciechowski.
Warto też protestować. O konieczności takiego działania mówił reżyser Grzegorz Królikiewicz.
Na to, że protesty mają sens, wskazał też red. Wojciech Reszczyński, przypominając niedawno ostatecznie zakończoną sprawę wetknięcia polskiej flagi w imitację psich odchodów w jednym z programów TVN. Za co stacja została ukarana ponad 430 tys. zł kary.
Jakie jest zadanie dziennikarzy w tym względzie? – W dobie rewolucji społecznej rola dziennikarza jest potężna, musi widzieć problemy, nazywać je i reagować na nie, otwierać oczy czytelnikom, pokazywać, co się dzieje – podkreśliła red. Dorota Łosiewicz."
Słowenia:

© Goethe-Institut Ljubljana / Hendrik Kloninger"Rozliczenie z komunistyczną przeszłością w Słowenii, która na początku lat 90-tych wkroczyła jednocześnie na drogę transformacji i emancypacji, jest wciąż problematyczne. Z niewielkimi wyjątkami, społeczeństwu nie udało się całkowicie zdystansować od dawnego reżimu, titoizmu.

Od titoizmu do koalicji wyborczej "Demos"

Zasadniczą przyczyną kłopotów z krytyczną oceną byłego socjalistycznego reżimu w Słowenii jest jego stosunkowo specyficzna natura. W ocenie niektórych współczesnych i nieobciążonych ideologicznie historyków reżim ów stanowił szczególną odmianę komunizmu, tak zwany titoizm. Przy czym w zasadniczych rysach był to paradygmat leninowski, w którym decydujące znaczenie przypadało monolitycznej ideologii marksistowskiej i w którym utrzymywano równocześnie niedemokratyczny system jednopartyjny, centralizm partii kadrowej oraz polityczny woluntaryzm. Jednocześnie uznaje się, że reżim ten pozostawiał obywatelom więcej swobód w życiu prywatnym i umożliwiał wyższy standard życia, niż miało to miejsce w innych reżimach komunistycznych bloku sowieckiego. Ponadto po 1965 roku państwo Tito wykazywało otwartość w kontaktach z demokratycznym Zachodem i w kwestii przepływu osób.
Inni historycy próbują przedstawić ów reżim tylko jako szczególną drogę socjalizmu. Z wyjątkiem lat 1945-1950 nie miał on nic wspólnego z sowieckim komunizmem, ponieważ nigdy nie określał się mianem "komunistycznego". Co więcej, historycy ci podkreślają jego demokratyczny charakter, względnie słabe represje, których w ostatnich dziesięcioleciach niemal całkowicie zaniechano, jak również jego dużą sprawiedliwość społeczną i bezpieczeństwo socjalne.
Drugą przyczyną jest proces demokratycznych przemian, połączony ze słoweńską emancypacją i utworzeniem suwerennego państwa w 1991 roku. W trakcie tego procesu zwolennicy, a także niektórzy funkcjonariusze byłego reżimu komunistycznego w pewnym zakresie współpracowali z nowo powstałymi demokratycznymi partiami politycznymi, chociaż nie posiadały one władzy przywódczej. Dzięki temu udało im się, inaczej niż w innych państwach, które spod komunistycznego jarzma wyzwoliły się siłą, utrzymać mocniejszą pozycję w sferze polityki, gospodarki, kultury i nauki.
Trzecią przyczyną jest silnie demokratyczny charakter nowej alternatywnej koalicji wyborczej "Demos", która wygrała pierwsze demokratyczne wybory w kwietniu 1990 roku. W grudniu 1989 roku „Demos” pisał w swoim programie, że z całych sił włączy się w proces pokojowego przejścia od totalitaryzmu do społeczeństwa opartego na ładzie demokratycznym. Czuje się do tego zobowiązany z racji wyznawanych przez siebie zasad moralnych oraz z uwagi na krwawe ofiary i inne skutki rewolucji. Dlatego też w swojej postawie nie będzie się opierać na opozycyjnym rewanżyzmie, tylko dążyć do prawdy o przeszłości i do zadośćuczynienia za wszelkie niesprawiedliwości, za które można jeszcze zadośćuczynić. W tym sensie domaga się prawa do publicznego wspomnienia tych zmarłych, którym prawo to zostało odebrane oraz rehabilitacji tych, którzy zostali niesłusznie skazani. Przygotuje również program denacjonalizacji i będzie się dopominać o bardziej obiektywne przedstawienie historii, odideologizowanie podręczników szkolnych, a także prowadzenie przez Kościół działalności charytatywnej. Ponadto zaangażuje się na rzecz pojednania narodowego będącego procesem koniecznego moralnego oczyszczenia w imię wspólnej słoweńskiej przyszłości.

Niepowodzenie w rozliczaniu reżimu komunistycznego

Kierownictwo "Demosu" pozostało wierne tej nadzwyczaj demokratycznej i „nierewanżystowskiej“ postawie przez cały okres swojego istnienia od 1990 do 1991 roku, co nadaje mu doniosłe moralno-polityczne znaczenie w słoweńskiej historii. Inaczej niż w innych krajach transformacji systemowych "Demos" nie uchwalił ustaw lustracyjnych, żaden też z wysoko postawionych funkcjonariuszy partyjnych nie został pozbawiony swojej funkcji politycznej czy gospodarczej. Nawet ci pracownicy instytucji gospodarczych i kulturalnych, którzy mieli najsilniejszą orientację marksistowsko-komunistyczną, mogli zachować swoje stanowiska.
Tutaj należy upatrywać jednej z przyczyn, dla której nie powiodło się rozliczenie z byłym niedemokratycznym i totalitarnym systemem oraz jego potępienie. Drugą przyczyną hamującą ów proces była faktyczna formalna władza partii politycznych, które wywodziły się z nomenklatury dawnego reżimu i w pierwszych demokratycznych wyborach uzyskały 46% mandatów w trzyizbowym Zgromadzeniu Słowenii.
Sam "Demos", koalicja tworzona przez liberałów, chrześcijańskich demokratów, partię chłopską, nowo utworzonych socjaldemokratów oraz Zielonych, złożył partiom pochodzącym ze starej nomenklatury ofertę współpracy i uznał ich legitymizację zdobytą w demokratycznych wyborach. Nowa demokratyczna władza polityczna starała się uwzględnić we wspólnym projekcie utworzenia samodzielnego słoweńskiego państwa narodowego również wszystkie partie-kontynuatorki starej nomenklatury.
Z początkiem lata 1990 roku na placu, na którym w maju i czerwcu 1945 roku zabito wielu przeciwników reżimu komunistycznego, odbyła się uroczystość wspomnieniowa, kiedy to symboliczny uścisk dłoni wymienili: demokratycznie wybrany prezydent Republiki, Milan Kučan, będący uprzednio przewodniczącym Związku Komunistów Słowenii, oraz arcybiskup Lublany, Alojzij Šuštar, który reprezentował w większości chrześcijańskie ofiary komunistycznej rewolucji. Naród słoweński z aprobatą przywitał ten gest pojednania i oczekiwał dalszych konkretnych kroków w kierunku rozliczenia reżimu komunistycznego oraz zadośćuczynienia za niesprawiedliwości, którym reżim ów był winny.
Przeciw zwrotowi skonfiskowanej własności oraz odszkodowaniom materialnym za krzywdy wyrządzone przez terror komunistyczny, co pod względem materialnym skutkowałoby przesunięciem punktu ciężkości władzy w społeczeństwie, uformował się opór ze strony partii-kontynuatorek dawnej nomenklatury. Partie te sprzeciwiały się powszechnemu potępieniu reżimu komunistycznego i podkreślały jego specyficzny charakter w Słowenii, który nie był aż tak represyjny i niedemokratycznie-totalitarny, jak w przypadku reżimów w innych krajach wschodnioeuropejskich.
Postawa ta mocno rozdrażniła rządzącą koalicję "Demos" i wywołała kilka gwałtownych, niedemokratycznych reakcji pojedynczych jej członków skierowanych przeciw spadkobiercom dawnej nomenklatury. Niemniej jednak kierownictwo "Demosu", wliczając w to przewodniczącego dra Jožeta Pučnika, okazało się bardzo pojednawcze i wezwało następców komunistycznej nomenklatury zaledwie do symbolicznego gestu zdystansowania się od reżimu komunistycznego i jego potępienia.

Niepodległość narodowa i zmiana rządu

© Goethe-Institut Ljubljana / Hendrik KloningerPod koniec 1990 roku polityczne spory pomiędzy "Demosem" i partiami-kontynuatorkami ustąpiły na dalszy plan na korzyść wspólnych starań o uzyskanie przez Słowenię niezawisłości państwowej. Oba obozy współpracowały ze sobą przy referendum przeprowadzonym 23 grudnia 1990 roku, w którym 88% wszystkich uprawnionych do głosowania opowiedziało się za tym, żeby w przeciągu sześciu miesięcy Słowenię ogłoszono samodzielnym i niezależnym państwem.
Współpraca ta okazała się nad wyraz przydatna. Umożliwiła bowiem uzyskanie suwerenności państwowej 25 czerwca 1991 roku oraz zwycięstwo w wojnie obronnej przeciw agresji rządu jugosłowiańskiego i jugosłowiańskiej armii.
Latem 1991 roku Słowenii udało się skutecznie obronić własną niepodległość, jesienią zaś zarysowała się możliwość uznania państwa na arenie międzynarodowej. Niemniej jednak w łonie koalicji "Demos" doszło do zatargów w związku z ustawą o prywatyzacji majątku społecznego, społeczną rolą Kościoła oraz uchwaleniem konstytucji i nowego prawa wyborczego. Na nowo rozgorzał stary spór pomiędzy katolikami i materialistycznymi wolnomyślicielami nurtu liberalnego. Pod koniec 1991 roku doszło do samorozwiązania koalicji, przy czym tworzony przez nią rząd przetrwał do maja 1992 roku.
Nastała krótka faza przejściowa z rządem pod przywództwem dra Janeza Drnovšeka, na który złożyło się kilka partii „Demosu” oraz partie-kontynuatorki byłej nomenklatury. Kierowniczą rolę objęła Liberalna Demokracja Słowenii (LDS) dra Drnovšeka, która powstała na bazie komunistycznej organizacji młodzieżowej. Pomimo kursu liberalno-demokratycznego partię tę cechowało silne ideologiczne i polityczne dziedzictwo marksizmu i młodzieży komunistycznej. Poza tym wykazywała dążności hegemonistyczne i próbowała, jak tylko mogła, ograniczyć wpływy partnerów koalicyjnych z partii „Demosu”. W rządzie i parlamencie cieszyła się poparciem starszych towarzyszy z Partii Demokratycznej Odnowy (SDP, odnowiony Związek Komunistów).
W następnych wyborach w grudniu 1992 roku, które przebiegły w zgodzie z nową konstytucją i w oparciu o nową ordynację wyborczą, partie-kontynuatorki byłej nomenklatury odniosły sukces. Zwyciężyła LDS, zdobywając 23% głosów. Weszła w koalicję z ugrupowaniem, które uzyskała trzeci wynik (14,3% głosów), partią postkomunistów, noszącą teraz nazwę Zjednoczona Lista Socjaldemokratów (ZLSD). W ten sposób stworzyła solidną podstawę dla składu nowego rządu o całkowicie innej orientacji. Partie „Demosu” poniosły absolutną klęskę, z wyjątkiem chrześcijańskich demokratów, którym przypadło w udziale 15% głosów. Kierując się przemyślaną taktyką, dr Drnovšek przyjął ich do swojego rządu i w ten sposób całkowicie zneutralizował. Stało się oczywistym, że nie może już dojść do dalszego zdystansowania się od byłego reżimu komunistycznego i jego potępienia.

Zadanie dla opozycji i Kościoła?

Rozliczenie i krytyczna ocena rewolucji komunistycznej oraz powojennego reżimu komunistycznego stały się przedmiotem starań mniejszych partii opozycyjnych, niemających wszakże większego wpływu, oraz niewielkiej liczby ekspertów naukowych i kulturalnych, historyków i filozofów. Stary reżim został także napiętnowany przez Kościół katolicki. Warty wzmianki krok ku potępieniu rewolucji i pojednaniu narodowemu w kadencji 1996-2000 starał się poczynić przewodniczący Zgromadzenia Państwowego, Janez Podobnik, członek Partii Ludowej, która akcentowała swoje związki z orientacją chrześcijańsko-społeczną. Po kilku miesiącach twardych negocjacji we wrześniu 1998 roku zyskał w Zgromadzeniu Państwowym poparcie większości partii reprezentowanych w parlamencie dla odpowiedniej deklaracji. Taką propozycję poparł również nowo wybrany przewodniczący postkomunistów, Borut Pahor. Przeciwko niej z kolei opowiedziało się kierownictwo partii postkomunistów oraz część LDS. W Zgromadzeniu Państwowym zebrała się spora liczba ekspertów naukowych i kulturalnych, a także historyków. Większość uczestników w aspekcie ideologicznym zdecydowanie opowiedziała się przeciw deklaracji, broniła starej oceny komunizmu, zgodnie z którą w przypadku NOB (Narodowa Walka Wyzwoleńcza) w Słowenii i Jugosławii wcale nie chodziło o rewolucję socjalistyczną, i podkreślała, że komunizm był ruchem postępowym i wolnościowym.
Inne głosy poparcia dla deklaracji można było zliczyć na palcach jednej ręki. Wyraźnie okazało się, że pozostałości systemu komunistycznego miały jeszcze znaczny wpływ oraz że ludzie, którzy byli z nim związani moralnie i materialnie, zrobiliby wszystko, aby utrzymać jego stary obraz. Popierała to również większość słoweńskich mediów, przez co tylko z największym trudem mogła się przebić nowa krytyczna ocena reżimu komunistycznego w Słowenii. Inicjatywa części polityki opozycyjnej (następców "Demosu") na rzecz godnego pochówku ofiar wojny i rewolucji oraz wzniesienia pomników napotykała w Zgromadzeniu Państwowym na uporczywą odmowę.

Nowe inicjatywy

© Goethe-Institut Ljubljana / Hendrik KloningerZnaczący wkład w krytyczną ocenę rewolucji komunistycznej oraz powojennego reżimu wniosła słoweńska nauka jesienią 2004 roku. Z prywatnej inicjatywy kilku historyków, prawników i filozofów zorganizowano sympozjum naukowe dla przedstawicieli tych trzech dyscyplin naukowych pod tytułem "Ofiary wojny i rewolucji". Gospodarzem konferencji była Rada Państwa Republiki Słoweńskiej, coś na kształt drugiej izby parlamentu, dzięki czemu przy projekcie współpracowała także pewna część polityki słoweńskiej.
Biorący udział w sympozjum analizowali i oceniali przemoc rewolucyjną, niedemokratyczne przejęcie władzy po wojnie i jej niedemokratyczny charakter. Uczestnicy, należący wprawdzie do różnych orientacji światopoglądowych i politycznych, lecz podzielający zainteresowanie dla wolności, demokracji i etyki naukowej, uzgodnili wspólny wstęp do tomu zbiorczego, w którym opublikowano wykłady. Stanowi on obecnie w Słowenii najbardziej krytyczną i kompetentną naukową ocenę rewolucji i powstałego w jej wyniku reżimu. Prawdopodobnie sympozjum miało ostateczny wpływ także na decyzje polityczne o przyznaniu wreszcie znaczenia pomnikom dla ofiar rewolucji i wojny, którego im wcześniej odmawiano. Ponadto w kadencji 2004-2008 rząd powołał do życia komisję i wyasygnował środki na wykrycie tajnych i anonimowych masowych grobów oraz na pomniki upamiętniające ofiary wojny i rewolucji. W roku 2008 utworzył Centrum Badań na rzecz Pojednania Narodowego (SCNR), które zajmuje się naukowym opracowywaniem terroru okupacyjnego i rewolucyjnego, to znaczy terroru wszystkich trzech systemów totalitarnych, które wyrządzały krzywdy Słoweńcom.
Wszystko to jest pożądane, bowiem w lecie 2009 roku okazało się, że większość Zgromadzenia Państwowego z niezadowoleniem przyjęła rezolucję Parlamentu Europejskiego dotyczącą potępienia totalitaryzmu w Europie. Starano się obejść tę uchwałę, powołując się na procedury, i zaproponowano własną, która oględniej obchodziła się z totalitaryzmem komunistycznym.
Pozostaje mieć nadzieję, że prace Centrum Badań chociaż trochę przyczynią się do pojednania narodu, bowiem w związku z wydarzeniami w czasie II wojny światowej oraz po jej zakończeniu ciągle jeszcze jest on podzielony."
Prof. Dr. Janko Prunk
jest historykiem na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu w Lublanie

Brak komentarzy: