czwartek, 10 kwietnia 2014

Smoleńsk 2010 po 4 latach






W całym kraju trwają uroczystości upamiętniające ofiary katastrofy smoleńskiej. 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.41 samolot Tu-154M z delegacją udającą się na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Poległ prezydent Lech Kaczyński, jego żona i wielu wysokich rangą urzędników państwowych, duchownych, dowódców wojskowych, razem 96 osób.

Jarosław Kaczyński mówił na Krakowskim Przedmieściu o ofiarach tragedii smoleńskiej, konieczności uczczenia śmierci oraz roli prawdy w życiu publicznym. Po krótkim podziękowaniu tym, którzy biorą udział w uroczystościach rocznicowych oraz je organizują, J. Kaczyński zabrał głos.
Całość przemówienia prezesa Prawa i Sprawiedliwości:
"Łączy nas żałoba, żal, wspomnienia, ale sądzę, że łączy nas też jeszcze coś innego – otóż łączy nas wiara w znaczenie prawdy. Znaczenie prawdy jako fundamentu naszej cywilizacji, jako fundamentu, który przeciwstawiamy kłamstwu. Nasza cywilizacja ufundowana jest na tym przeciwstawieniu.
Prawda i kłamstwo. Prawda przeciwko kłamstwu. I nasza polska kultura, nasza polska tożsamość jest też na tym ufundowana. Nie ma człowieczeństwa, nie ma ludzkiej godności każdego z nas bez prawdy. Bo jeśli prawdę odrzucamy, to znaczy, że odrzucamy wszystkie wartości. A jeśli to robimy, to nie możemy uznać także wartości człowieka.
Nasza kultura, polska kultura i tożsamość wyrasta z chrześcijaństwa, a przecież to w chrześcijaństwie, w naszej wierze tak ważne są słowa: prawda nas wyzwoli! Prawda nas wyzwoli!
I powtarzam: bez tych słów, bez tej wiary, bez wiary w misję zbawczą Chrystusa nie ma polskości. Ale prawda jest potrzebna także, by budować dobre stosunki między ludźmi i między narodami. Lech Kaczyński, mój świętej pamięci brat i prezydent Rzeczypospolitej, nie wygłosił przemówienia w Katyniu, ale przygotował je.
Tam były słowa o kłamstwie i o prawdzie. Miał mówić, że na kłamstwie nie da się zbudować żadnych trwałych relacji, że kłamstwo dzieli ludzi i narody, że przynosi nienawiść i złość, że potrzeba nam prawdy. Tak, potrzeba nam prawdy!
Ale potrzeba nam także pamięci – tej szeroko rozumianej pamięci historycznej, która jest najważniejszą częścią tożsamości, ale też pamięć o konkretnych wydarzeniach, o Smoleńsku, o tragedii smoleńskiej. Musimy tę pamięć zachować – o wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce przed katastrofą, w jej trakcie i po katastrofie. Choć mówię to z bólem, to musimy pamiętać hańbę przemysłu pogardy, hańbę knowań z prezydentem obcego państwa przeciw własnemu prezydentowi. Hańbę porzucenia Polaków, którzy polegli – doprowadziło to do tego, że zbezczeszczane były nawet ich ciała w niektórych wypadkach.
Hańbę polegającą na oddaniu wszystkiego, co ważne w dochodzeniu do prawdy, obcemu państwu. Tę hańbę, którą jest ciągłe oszukiwanie Polaków – musimy o tym pamiętać. To musi być część naszej mocnej pamięci.
Ale musimy także pamiętać – i to szczególnie – o ofiarach, które porzucono. To byli ludzie różni, o różnych życiorysach, w różnym wieku, różnych poglądów. Ale zginęli w drodze do Katynia, gdzie chcieli oddać hołd ofiarom sowieckiego ludobójstwa. Polskim ofiarom sowieckiego ludobójstwa. I to był piękny czyn – zasługują na pamięć i szacunek. Wszyscy, podkreślam – wszyscy zasługują na pamięć i szacunek.
Na szczególną pamięć i szacunek zasługuje prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński i jego współpracownicy. Zasługuje nie tylko dlatego, że pełnił z wyboru narodu ten najwyższy urząd, ale też dlatego, że był mężem stanu, który potrafił nie być politycznym ślepcem i politycznym tchórzem!
On i jego współpracownicy wiedzieli, skąd mogą przyjść niebezpieczeństwa.Starali się temu przeciwdziałać. Wiedzieli, że Polska musi być silna, a żeby tak się stało, to musi być skonsolidowana. Aby była skonsolidowana, to musi być sprawiedliwa i praworządna. Państwo musi służyć obywatelom.
Byli państwowcami, którzy wiedzieli, że państwo musi być dla obywateli, a patriotyzm obowiązuje także współpracę i – jeśli trzeba – ochronę innych narodów. Tych, z którymi połączył nas los. I dlatego zasłużyli na wieczną pamięć i szacunek.
To nie tylko to, co mamy w sercach i umysłach, ale też upamiętnienie: pomniki, tablice, muzea i różnego rodzaju dzieła sztuki, które łącznie tworzą opowieść o polskiej historii i jej bohaterach. Musimy pamiętać dzisiaj z wdzięcznością o Kościele, który uczynił w tej sprawie najwięcej, o samorządowcach, którzy mieli odwagę to uczynić. Ale to, co najważniejsze, jeszcze przed nami. Musimy uczcić pamięć tych, którzy wbrew okolicznościom i piętrzącym się przeszkodom, wbrew nieustannemu atakowi, chcieli służyć teraźniejszości i przyszłości Polski. I potrafili to robić!
Uczczenie choć ważne, nie jest celem samym w sobie. Musimy podjąć ich dzieło, musimy iść tą drogą, którą wskazywał Prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński! A żeby tą drogą iść, musimy zwyciężyć – przypomnę słowa sprzed dwóch lat wypowiedziane w trakcie drugiej rocznicy tragedii smoleńskiej.
Prawda i zwycięstwo idą w parze. Żeby zwyciężyła prawda, my musimy zwyciężyć, ale żeby zwyciężyć, musimy walczyć o prawdę. Wtedy nadejdzie ten dzień, nadejdzie zwycięstwo i prawda wyzwoli Polaków, wolnych Polaków. Musimy dokończyć tamtą solidarnościową rewolucję. Dziękuję!" Jarosław Kaczyński, 10/04/2014
Jarosław Kaczyński tworzy posągową legendę Lecha Kaczyńskiego


"Ostatnie ustalenia Naczelnej Prokuratury Wojskowej w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej utwierdzają w przekonaniu, że śledztwo to od samego początku jest prowadzone nierzetelnie. Jego celem jest – wszystko niestety na to wskazuje – oddalenie i ostateczne zanegowanie bardzo prawdopodobnego faktu zaistnienia związku przyczynowo-skutkowego między eksplozją samolotu a jego upadkiem na ziemię. A już wątek udziału „osób trzecich” to pięta achillesowa tego śledztwa.
Zadanie, jakie wykonuje prokuratura wojskowa, jest zgodne z linią polityczno-propagandową państwa Tuska, które od samego początku zwolniło się z wszelkiej odpowiedzialności za dramat 10 kwietnia 2010 roku. Ani rząd, ani prezydent nie dopuszczają innej wersji przyczyn katastrofy niż tragiczny wypadek lotniczy i jego „banalnie prosta przyczyna”. Takie też jest oczekiwanie Moskwy.
Nieprofesjonalne działania NPW demaskuje przekaz medialny z konferencji prasowych, które cechuje coraz większy chaos, nerwowość i bezradność, z jaką prokuratorzy odpowiadają na najprostsze pytania dziennikarzy. Szef wojskowej prokuratury płk Ireneusz Szeląg (wcale nieproszony o tę wypowiedź) skarży się na zamiar likwidacji prokuratury wojskowej, pomysł powołania specjalnej ustawy regulującej zasady dalszego prowadzenia śledztwa, a nawet na prześladowania w postaci „wyzwisk” pod adresem prokuratorów. To fakt, działają pod coraz większą społeczną presją, ale o dyskomforcie ich pracy decydują oni sami oraz ich biegli z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Oby w miarę upływu czasu dyskomfort ten się nie pogłębiał.
Ostatnia konferencja prokuratury, o której ustaleniach zapewne „przypadkowo” wiedział wcześniej premier, bo od razu kazał przepraszać za oskarżenia o zamach, jest jak strona NPW w internecie. Na próżno w rubryce „historia” szukać, czym była prokuratura wojskowa za PRL i w III RP i jacy ludzie ją współtworzyli. Jest za to dużo odniesień do prokuratury z okresu II Rzeczypospolitej, widocznie, aby wymusić więcej empatii.
Niestety, nie można odnieść się z empatią do słów prokuratora Szeląga. „Biegli ustalili, że trzy fragmenty części metalowych [w brzozie – przyp. W.R.] pochodzą najprawdopodobniej z elementów konstrukcyjnych skrzydła samolotu”. Kiedy w ekspertyzie używa się słowa „najprawdopodobniej”, to ekspertyza ta w efekcie ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza tezie, że metale pochodziły ze skrzydła ani nawet z innych części samolotu. „Co do siedmiu fragmentów metali biegli nie mogą wykluczyć, że one mogą pochodzić z tego samolotu”. Jeżeli nie mogą wykluczyć, oznacza to, że nie mogą tego faktu potwierdzić. Wartość dowodowa wynikająca z tych dwóch zdań jest zerowa. I pomyśleć, że po katastrofie samolotu Concorde wśród setek tysięcy części złomu znaleziono fragment metalu będący przyczyną katastrofy, a pochodził on z innego samolotu.
I jeszcze zdanie trzecie z wypowiedzi prok. Szeląga: „W kwestii uderzenia samolotu w brzozę żaden z polskich prokuratorów się nie wypowiadał, że to nastąpiło”. Zatem nie było uderzenia w brzozę, nie było beczki autorotacyjnej, czyli nie była to główna przyczyna rozbicia się samolotu? A zatem co było tą przyczyną…?
Na przykładzie tylko tych trzech krótkich wypowiedzi prokuratora opinia, dla której zapewne zwołano tę konferencję prasową, w przeddzień 4. rocznicy smoleńskiego dramatu, że „nie ma żadnych dowodów na to, że wewnątrz samolotu doszło do wybuchu”, brzmi tak samo niewiarygodnie jak dotychczasowe ustalenia biegłych prokuratury wojskowej. Chodzi tu także o te ustalenia, że na próbkach badań zabezpieczonych w Smoleńsku w 2012 roku nie ujawniono śladów materiałów wybuchowych. Na tych samych 700 próbach, które w Smoleńsku wykazywały te ślady, a w Warszawie już nie.
Ustalenia prokuratury cofają nas do początku śledztwa, ale na szczęście nie da się już nam wmówić, że pijany dowódca, siedząc w kokpicie, zmusił samolot do lądowania. Nie wszystkie bowiem ekspertyzy mogą być robione na polityczne zamówienie. Są wśród biegłych i zapewne wśród prokuratorów ludzie, którzy staną w końcu po stronie prawdy. Na to czekamy już cztery lata." Wojciech Reszczyński, 10/10/2014










Fot. wPolityce.pl/TVP Info


Fot. /TVP Info


Podziękowaniami dla ludzi świata nauki oraz wszystkich zaangażowanych w poszukiwanie przyczyn tragedii smoleńskiej rozpoczęło się ostatnie posiedzenie parlamentarnego zespołu badającego przyczyny tragedii.
To jest bezprecedensowa katastrofa, w której zginął nie tylko najlepszy prezydent tego kraju, ale również generalicja, wybitni przedstawiciele narodu. To jest o tyle ważne, że od kilku dni słyszymy o konieczności zamykania pewnych wątków i badań, a dziś słyszymy znów szereg opinii i też z jak wielką uwagą aparat państwowy miałby badać przyczyny tragedii smoleńskiej. To nieuprawnione. Przez cztery lata, mimo starań pokrzywdzonych i osób zainteresowanych, nie dano rodzinom i społeczeństwu odpowiedzi na podstawowe pytania, jak doszło do tragedii.Jedynie zdaje się zwierzchnik prokuratury jest zadowolony z wyników i ustaleń
— powiedział pełnomocnik części ofiar mec. Piotr Pszczółkowski, prezentując stan postępowań dot. katastrofy smoleńskiej. Podkreślił, że śledztwo, które prowadzi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, mimo starań rodzin nie dało na razie odpowiedzi na podstawowe pytanie: jak doszło do katastrofy. Jak ocenił, działania prokuratury były często dezinformacją, która dzieliła społeczeństwo.
Według Pszczółkowskiego kwestia badania materiałów wybuchowych nie jest definitywnie zamknięta. Ocenił, że opinia Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego jest niepewna i musi być uzupełniona. Mówił o braku informacji dotyczących sprzętu wykrywającego materiały wybuchowe, a także błędnej - jego zdaniem - metodologii badań. Zapowiedział, że pełnomocnicy rodzin będą wnosić o uzupełnienie opinii.
Zwrócił uwagę, że nie są zamknięte wątki dotyczące fałszowania rejestratorów lotów, a także uderzenia samolotu skrzydłem w brzozę. Mówił też, że polscy prokuratorzy nie byli przy oględzinach zwłok, przy pobieraniu próbek i oględzinach miejsca katastrofy w Smoleńsku. Podkreślił, że oryginały rejestratorów i wrak są konieczne, by zakończyć w wiarygodny sposób wyjaśnianie katastrofy.
Dodał, że zamknięty nie jest także wątek organizacji lotu do Smoleńska. Podkreślił, że również sprawa BOR nie jest zamknięta. Na decyzje sądu czeka również postanowienie o umorzeniu sprawy zaniedbań prokuratury ws. smoleńskiej.
Opinia publiczna jest epatowana opiniami, w jaki sposób można zamknąć śledztwo bez sprowadzenia wraku i czarnych skrzynek. Z mojego doświadczenia wynika, że to śledztwo nie może być zamknięte. Naczelną zasadą w Polsce jest zasada prawdy materialnej. W Polsce nie realizuje się śledztwa na podstawą wniosków o pomoc prawną, ale na podstawie dowodów, pozwalających odpowiedzieć na kluczowe pytania.
Dodał, że polska strona nie zapewniła prokuratorom warunków do pobrania materiałów do badań, nie wzięli udziału w oględzinach miejsca. Pszczółkowski mówił, że Polska była zobowiązana do zbadania każdej wersji zdarzeń, a obecnie kończenie śledztwa bez wraku i rejestratorów będzie hańbą.
Przypominał także, że badania, jakich wyniki ostatnio prezentowali śledczy, były wykonywane na materiale, który pobierali rosyjscy funkcjonariusze.
Na koniec mecenas zacytował wypowiedź Seremeta, który mówił, że nie otwierano trumien, ponieważ nikt nie miał podejrzeń, że rosyjskie sekcje były nierzetelne.
A kto miał go informować, skoro śledczy obecni w Smoleńsku na sekcje nie stawiali się na autopsję?
— pytał Pszczółkowski.
Po mecenasie głos zabrała Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku. Podziękowała zespołowi za pracę. Dodała, że zaraz po ogłoszeniu Raportu MAK omal nie pękło jej serce. Wspomniała także, że wiele osób powtarzało oszczerstwa kierowane pod adresem jej męża.
Kluczowa część posiedzenia dotyczyła raportu, jaki w związku z czwartą rocznicą katastrofy wydał zespół. Wśród wielu opracowań znajduje się analiza rozpadu salonki Prezydenta RP, która znalazła się w opracowaniu.
Ustalenia prokuratury z ostatnich dni wskazują, że na 40 metrów przed brzozą znaleziono, biegli prokuratury znaleźli, fragment samolotu. Oni zawarli to w oficjalnym sprawozdaniu
— mówił Macierewicz.
Wskazał, że zespół zidentyfikował kolejne fragmenty tupolewa, które leżą przed brzozą.
Następnie przedstawiono zdjęcia rekonstruujące zniszczenia salonki Prezydenta RP.
Dzięki pracy zespołu możecie państwo zobaczyć, jak rozrzucona została salonka prezydenta
— tłumaczył Macierewicz.
Następnie pokazał mapę szczątek z miejsca tragedii smoleńskiej, wskazując, gdzie były rozmieszczone części salonki. Poseł zaznaczył, że okna odleciały na odległość 28 metrów od burt, że są one zwęglone. Z kolei kanapa odleciała na 40 metrów od burty, przy której była zamontowana.
Nie ma wątpliwości, że burta nie była objęta płomieniami, jakie miały miejsce po tragedii. Ta burta nigdy na miejscu zdarzenia się nie paliła. Te zniszczenia, osmalenia, zniszczenie burty miały miejsce w powietrzu
— dodawał Macierewicz.
Rządowi eksperci przekonują, że to się stało pod wpływem ognia już po uderzeniu w ziemię. To nie prawda. Dowody przekażemy prokuraturze
–- dodawał.
Na koniec zaznaczył, że „wniosek naukowców, by wszcząć od początku śledztwo jest wymogiem polskiej racji stanu”.
Liczę, że Polacy nigdy nie pozwolą, by narzucać nam narrację, że to pijany generał, brak umiejętności załogi doprowadzili do tragedii. Sądzę, że wszyscy w Polsce mają już dość kłamstwa smoleńskiego. Prosimy o prawdę , praworządność, prosimy o zbadanie tej tragedii
— apelował.
Na koniec głos zabrał przybyły z Danii Glenn Jorgensen, ekspert lotniczy zaangażowany w sprawę smoleńską.
Niektórzy twierdzą, że Smoleńsk powoduje podział w polskim społeczeństwie. I powinniśmy zakończyć badania tragedii, żeby nie powodować podziału. Jednak z drugiej strony powinnyśmy znaleźć prawdę, żeby znów połączyć społeczeństwo. Jedyna droga do tego to znalezienie wytłumaczenia, któremu większość osób może zaufać. Wszystkie poważne badania dotyczące Smoleńska prowadzą do jednego: brzoza nie miała żadnego związku z tragedią. Profesor Binienda udowodnił to wcześniej, a kolejni profesorowie poszli w ślad za tymi wnioskami.
Biorąc to pod uwagę, należy zadać pytanie, co spowodowało katastrofę i co się stało. Dopóki te pytania nie znajdą odpowiedzi nie będzie wiadomo, co się stało, nie dojdziemy do wyjaśnienia. Szukanie przyczyn tragedii powinno być ponad politycznymi podziałami. Widzimy związki pomiędzy tym co stało się śp. Lechowi Kaczyńskiemu z tym, co miało miejsce w Gruzji, obecnie ma miejsce na Ukrainie i może mieć miejsce w Mołdawii. To, co zrobimy jest ważne nie tylko dla Polski, nie tylko dla Europy, ale dla całego wolnego świata. Gdy patrzy się na doświadczenia, nie widzę szansy na to, by sprawę smoleńską rozwikłać przy obecnym układzie rządzącym
— tłumaczył Jorgensen.
Dodał, że w „Danii jest duże zainteresowanie tą sprawą, ponieważ miała miejsce niedawno audycja w radiu ogólnokrajowym”. Zachęcał, by zrobić wszystko, co w naszej mocy, by kwestię Smoleńska wyjaśnić.
W związku z czwartą rocznicą tragedii smoleńskiej zespół parlamentarny zaprezentował swoje najnowsze ustalenia. Stanisław Żaryn, 10/04/2014
Macierewicz: Salonka prezydenta została rozerwana w powietrzu.



"Podczas lotu do Smoleńska doszło do wybuchu w salonce Lecha Kaczyńskiego. Ogromna siła rozerwała jej prawą burtę, rozrzucając zwęglone elementy w promieniu kilkudziesięciu metrów – wynika z materiałów zgromadzonych przez zespół Antoniego Macierewicza. To prawdopodobnie ta eksplozja zabiła prezydenta i jego małżonkę

O tym, że 10 kwietnia 2010 r. na pokładzie rządowego tupolewa doszło do wybuchów (m.in. na skrzydle), eksperci zespołu Antoniego Macierewicza mówili już od kilkunastu miesięcy. W najnowszym raporcie, zaprezentowanym równo cztery lata po katastrofie, przedstawiono dowody, że ostatnia eksplozja nastąpiła w salonce prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To niewielkie pomieszczenie przeznaczone dla pary prezydenckiej znajdujące się zaraz za kabiną pilotów.

Wyrwana burta, nadpalona tapicerka
Wstrząsające ustalenia ekspertów zespołu parlamentarnego oparte są przede wszystkim na analizie zniszczeń poszczególnych elementów samolotu. Wynika z niej, że z maszyny został wyrwany fragment prawej burty salonki i toalety prezydenckiej. Element ten widać na wielu fotografiach z miejsca katastrofy. Jedną z nich prezentujemy, resztę można obejrzeć w najnowszym raporcie zespołu parlamentarnego.
W poszyciu Tu-154 – właśnie w miejscu między wyrwanym fragmentem prawej burty a częścią burty z napisem „Republic of Poland” – znajduje się luka wyraźnie wskazująca na zniszczenie tej części tupolewa. Blachy poszycia w okolicy tej „dziury”, powstałej na styku salonki i toalety prezydenckiej, wywinięte są na zewnątrz. To ewidentny dowód, że fragment prawej burty rozerwany został falą uderzeniową pochodzącą z wewnętrznej przestrzeni warstw poszycia Tu-154." Grzechorz Wierzchołowski, 10/04/2014
Nr 15 z 9 kwietnia 2014

Czwartek, 10 kwietnia 2014 (ND)

"Z prof. Igorem Trunowem, rosyjskim adwokatem specjalizującym się w sprawach wypadków i aktów terrorystycznych, rozmawia Piotr Falkowski

 Jako pełnomocnik ofiar albo rodzin ofiar katastrof z reguły staje Pan w śledztwie i w sądzie przeciwko instytucjom państwowym. To chyba nie jest światowy standard?

– Chodzi o to, że we wszelkie katastrofy technogenne w pewien sposób zaangażowane jest państwo, np. w 2004 r. zawalił się w Moskwie dach centrum sportowo-rozrywkowego Transwal-Park. Na miejscu zginęło 28 osób, sto zostało inwalidami. To centrum było prywatne, ale okazało się, że jego właścicielem była Jelena Baturina, żona ówczesnego mera Moskwy Jurija Łużkowa. Do dzisiaj nie daje się pociągnąć tych instytucji do odpowiedzialności. Sprawy karnej w ogóle nie skierowano do sądu – umarła na etapie śledztwa. Nikt nie został nawet zatrzymany.
Sąd jest w Rosji przedłużeniem państwa, a sędzia – urzędnikiem państwowym. Sędziowie mianowani są w ramach logiki funkcjonowania państwa i oczywiście nie stoją po stronie obrony praw i interesów pojedynczych osób.

Podobnie jest z katastrofami lotniczymi?

– W okresie ostatnich około 15 lat widać tendencję, by sprawy karne nigdy nie trafiały do sądu. Proszę zrozumieć, że śledztwo jest u nas specyficzne, zamknięte i utajnione, nie trafia do rąk osób przypadkowych. Można zobaczyć, co zrobili śledczy, jakie mają dowody, tylko w sądzie, gdzie możliwa jest jakakolwiek przejrzystość. W ciągu ostatnich 15 lat żadna katastrofa lotnicza nie trafiła do sądu i nie wiemy, dlaczego do nich doszło. Znamy tylko wywody, w których wszystko zrzuca się na nieżyjących lotników. Albo źle hamowali, albo byli pijani, zażywali jakieś lekarstwa, nie mieli doświadczenia itd. W przypadku katastrofy pod Permem (14 września 2008 r.) znaleziono ślady alkoholu rzekomo znajdującego się we krwi pilota, którego ciało spłonęło i zostały zwęglone resztki. Jak można znaleźć krew w popiołach, a w niej jeszcze spirytus, który przecież sam się spala?

Alkohol to częsty motyw w obwinianiu uczestników katastrof lotniczych?

– MAK razem z Komitetem Śledczym mają chyba na etatach pisarzy science fiction, bo niektóre ich pomysły naprawdę wyróżniają się oryginalnością. Weźmy choćby katastrofę w Jarosławiu (7 września 2011 r.). Tam stwierdzono, że podczas startu był zaciągnięty hamulec kół i to wpłynęło na rozbieg. Na pasie nie ma śladów tego hamowania. Poza tym samolot uniósł się już 6 metrów nad ziemię. A wtedy hamulce kół już tylko ściskają zawieszone w powietrzu koła, nie wpływają na silniki ani skrzydła.

Dlaczego władze Rosji pozwalają sobie na coś takiego, przecież taka liczba katastrof lotniczych musi niepokoić. To wpływa na zaufanie obywateli do państwa, pogarsza wizerunek kraju za granicą.

– To wszystko ofiary imperialnych ambicji państwa. Ofiary te pochłania potwór złożony z MAK, Komitetu Śledczego i ministerstwa transportu. Dlaczego? Otóż działania MAK rozciągają się na 12 krajów, byłych republik Związku Sowieckiego, w których posiada on w efekcie spore wpływy. Tylko Ukraina utworzyła własne struktury i bazę normatywną, w efekcie praktycznie uniezależniła się od MAK. Pozostałe państwa (poza oczywiście Rosją) nie są w stanie stworzyć własnych struktur lotniczych na wystarczającym poziomie profesjonalizmu.

Nie boi się Pan latać samolotami?

– Po tej rozmowie być może i pan niezbyt pewnie będzie się czuć, wsiadając do samolotu. Mnie jest o wiele bardziej nieprzyjemnie. Znam wiele szczegółów, nazwisk, faktów. Wiem więcej niż inni, bo zajmowałem się zawodowo siedmioma dużymi katastrofami lotniczymi. Systematycznie wymaga się ode mnie podpisu, że nie będę tego rozgłaszał, grożąc odpowiedzialnością karną. Staram się korzystać tylko z usług zachodnich linii lotniczych albo rosyjskich, ale wykonujących loty nad państwami zachodnimi. To dlatego, że mamy podwójne standardy. Samolot latający tylko nad terytorium Federacji Rosyjskiej jest ubezpieczony według rosyjskich przepisów o ubezpieczeniach i odpowiedzialności materialnej. Jeśli natomiast leci nad terytorium zagranicznym (choćby leciał tylko do Kaliningradu), musi się ubezpieczyć według zasad europejskich. Różnica jest ogromna. W Rosji ubezpiecza się na 2 mln rubli, a w Europie na co najmniej 12 mln rubli. Do Europy latają więc inne samoloty, inaczej się je remontuje, obsługuje, gdyż jeśli coś się stanie, od razu linie lotnicze ponoszą ogromne straty związane z ubezpieczeniem.
Próbowaliśmy raz w sądzie zaskarżyć raport MAK. Napisano nam, że się nie da – MAK nie podlega wymiarowi sprawiedliwości. Na ponad 300 katastrof badanych przez MAK ani jeden raport nie został skutecznie zaskarżony przed sądem.

Nie da się jakoś zachować politycznych korzyści, jednocześnie eliminując te patologie, które przecież szkodzą najbardziej Rosji?

– To nie jest wcale takie proste. Tatiana Anodina i jej struktura istnieją na podstawie porozumienia 12 państw. Jest pytanie o prawomocność tego porozumienia, o ratyfikację, wiele różnych wątpliwości prawnych można postawić i zakwestionować to porozumienie i w ogóle istnienie MAK.

Ale przecież Kreml posiada zapewne jakieś środki oddziaływania na szefostwo MAK bez zbierania dwunastu prezydentów?

– Z prawnego punktu widzenia nie ma takiej możliwości. Pewnym środkiem pozostaje finansowanie. MAK dostaje jakieś pieniądze z budżetu federalnego, więc można obiecać ich więcej w zamian za określone działania albo dać mniej. Oczywiście państwo może wpływać na MAK w sposób nieoficjalny, i to robi.

Wygrał Pan kiedyś z instytucjami państwowymi związanymi z lotnictwem?

– Nigdy w tym zakresie, w jakim powinno tak się stać. Ponieważ ja za wygraną uważam sprawę, w której do odpowiedzialności karnej zostaną pociągnięci wszyscy winni. Nie kwestionuję tego, że w poszczególnych przypadkach winę ponoszą lotnicy, nie kwestionuję tego, że z nimi jest problem, że jakość ich przygotowania bardzo mocno szwankuje, że lotnicy, szczególnie pracujący na maszynach zachodnich, nie mają odpowiednich nawyków. Ale katastrofa lotnicza to zawsze kompleks problemów, przyczyn i winnych. Jeśli sadza się człowieka zupełnie nieprzygotowanego za sterami boeinga i on się rozbija, to odpowiedzialność powinien ponieść także ten, kto tego człowieka wyznaczył do wykonywania lotu.
Wszystkie ostatnie katastrofy, którymi się zajmowałem, dotyczyły rejsów międzynarodowych. Były więc ubezpieczone według zasad europejskich. Okazywało się, że państwo płaciło i tak 2 mln rubli, a nie 12 mln jak zapisano w polisie. Wyjątkiem był jeden przypadek, gdy wypłacono wszystko zgodnie z prawem. Wtedy odbywało się to przez sąd, a odszkodowanie dotyczyło bliskich urzędnika administracji prezydenta gen. Giennadija Troszewa, który zginął w katastrofie permskiej. Na stronie internetowej naszej kancelarii pokazaliśmy wyrok w tej sprawie i za każdym razem pytamy, skąd taka różnica, że Troszewowi wypłacono 12 milionów, innym 2 miliony.

I co odpowiadają?

– Utajniają postępowania. I każą podpisać zobowiązanie do zachowania tajemnicy. Złamanie jej zagrożone jest karą do 10 lat pozbawienia wolności. Więc nie mogę panu powiedzieć. Nie mogę tego powiedzieć też swoim klientom – bliskim ofiar np. po katastrofie donieckiej (26 sierpnia 2006 r. nad Ukrainą rozbił się Tu-154M lecący z Anapy do Sankt Petersburga) same linie lotnicze uznały roszczenie w wysokości 12 mln rubli dla każdej rodziny, a są to linie należące do kancelarii prezydenta. Sąd przyznał jednak od 50 tys. do 800 tysięcy. Skąd takie różnice? Nie wiadomo. Taki był wyrok i koniec. Kiedy ten wyrok upubliczniłem, z tymi dziwnymi różnicami, także te postanowienia, począwszy od katastrofy permskiej, utajniono.

Zdarza się, że Komitet Śledczy dochodzi do wniosków zasadniczo innych niż MAK?

– Rzecz w tym, że to, co ustalił MAK, jest prawdą obowiązującą w całej Federacji Rosyjskiej, w Komitecie Śledczym również. Werdykt MAK jest niepodważalny i niezaskarżalny. Jako podstawę w śledztwie zawsze bierze się raport ekspertów MAK. Wszystko inne to dopełnienie tej ekspertyzy. Śledztwo nigdy nie wychodzi poza ramy tej ekspertyzy, żeby jej zaprzeczyć. Po katastrofie jarosławskiej zaprosiliśmy ekspertów z ośrodków wojskowych. Zrobili dla nas niezależną ekspertyzę. Przedstawiliśmy ją śledczym, pokazaliśmy, że jest sprzeczna z raportem MAK, i chcemy go na tej podstawie zaskarżyć. Sąd powiedział, że tak nie wolno robić. Zrobiliście sobie ekspertyzę, to fajnie, ale weźcie ją sobie. Sąd Najwyższy tak powiedział.

Ma Pan jakieś doświadczenia w postępowaniu przy katastrofach statków powietrznych państwowych, którymi nie zajmuje się MAK, tylko komisja ministerstwa obrony?

– Na pokazach lotniczych w Żukowskim wojskowy Su-27 uderzył w daczę. Zniszczył całą budowlę, wbijając się w nią na 6 metrów. Nastąpił wybuch paliwa, wszystko spłonęło. Ludzie przebywający w daczy oczywiście zginęli. Reprezentowałem ich bliskich. Te ofiary, właściciele daczy, były również wysokimi rangą urzędnikami. Sprawa do sądu nie trafiła, wszystko zakończyło się na etapie śledztwa, winę zrzucono na nieżyjących pilotów. Ponieważ pokazy były ubezpieczone, firma ubezpieczeniowa wypłaciła odszkodowanie pokrywające stratę tego budynku, natomiast wojsko zawarło z rodziną porozumienie o dalszym zadośćuczynieniu, ale już beze mnie. Budżet wojskowy jest na tyle duży, że może sobie pozwolić na wyciszanie spraw tego rodzaju za pomocą pieniędzy.

Katastrofa smoleńska należy do tej kategorii, chociaż zajmował się nią z dość niejasnych przyczyn MAK, a teraz Komitet Śledczy. Czy państwo polskie albo rodziny ofiar mają jakieś prawa, z których mogliby skorzystać?

– Mam wrażenie, że coś zablokowało tę drogę. Były już ze mną rozmowy o możliwości uczestniczenia w tej sprawie. Byłem tym bardzo zainteresowany, ale rozmowy niczym się nie kończyły. To, jaki to był lot i kto powinien go badać, to decyzja, którą można zaskarżyć.
To nie MAK zdecydował, tylko określone osoby pełniące urzędy w systemie prawa rosyjskiego. Poprzez określone środki odwoławcze można byłoby wyjść aż do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Poprzez ETPC byłaby szansa doprowadzenia tej sprawy przynajmniej do otwartej rozprawy sądowej, w której można byłoby postawić także kwestię niezależności ekspertyz. Mam wrażenie, że polskiej stronie wcale na tym nie zależało.

Takie zaskarżenie jest jeszcze możliwe?

– Dopóki prowadzone jest śledztwo, sprawa nie jest zakończona. Konstytucja Federacji Rosyjskiej mówi wyraźnie, że każde działanie lub zaniechanie dowolnej osoby urzędowej podlega zaskarżeniu. Oczywiście taka jest teoria. Praktyka bywa oryginalna.

Co mogą jeszcze teraz zrobić na terenie Rosji rodziny ofiar chcące korzystać ze swoich praw i poznać pełną prawdę o katastrofie?

– Mają oczywiście status pokrzywdzonych z mocy prawa. Możliwości działania w ramach rosyjskiej procedury karnej jest bardzo dużo. W praktyce nie da się tego skutecznie wykonać bez pomocy rosyjskiego adwokata, który ma do dyspozycji całe spektrum narzędzi w postaci wniosków i skarg.

Czy jest realna możliwość, że Komitet Śledczy uzna nieżyjących pilotów polskiego samolotu za winnych i będzie ich sądzić tak jak Siergieja Magnitskiego?

– Niestety, tak. Dzięki rozstrzygnięciu Sądu Konstytucyjnego (wydanemu w ramach wygranej przez nas sprawy dotyczącej wypadku drogowego na Leninskim Prospekcie) bliscy osób zmarłych uznanych za winnych mają prawo występować w postępowaniu sądowym. Przypadek Magnitskiego jest specyficzny, ma tło polityczne. Ale każde przestępstwo oznacza jakąś stratę. Wyobraźmy sobie, że lotników, którzy zginęli, uznaje się za winnych spowodowania katastrofy. Muszą więc naprawić wyrządzoną szkodę, wypłacić zadośćuczynienie rodzinom pozostałych ofiar. Wtedy już na etapie śledztwa w oparciu o samo podejrzenie konfiskowana jest cała ich własność – domy, samochody – na poczet tych należności. Więc rodziny tych nieżyjących winnych mają prawo wystąpić przed sądem w ich obronie, bo zgodnie z konstytucją tylko sąd może uznać kogoś za winnego i nałożyć odpowiedzialność materialną. Jeśli okaże się, że to dotyczy polskich pilotów, ich rodziny także mają takie prawo.

Na razie nie wiadomo jeszcze jednak, czy Komitet Śledczy uzna ich za winnych.

– Sam status podejrzanego daje określone prawa w postępowaniu karnym. Gdy tylko sprawa trafi do sądu, strony mogą zapoznać się z aktami. Dzisiaj więc krewni zmarłych mogą zrobić coś ogromnie ważnego i pożytecznego dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Dziwię się, że tego jeszcze nie robią. To byłby niesamowity ból głowy dla naszego Komitetu Śledczego."

Antoni Macierewicz prezentuje nowy raport: „Tu-154M rozpadł się w powietrzu” - RELACJA

Dodano: 10.04.2014 [13:14]
Antoni Macierewicz prezentuje nowy raport: „Tu-154M rozpadł się w powietrzu” - RELACJA - niezalezna.pl
foto: Patryk Luboń/Gazeta Polska
Z przygotowanego w związku z IV rocznicą katastrofy smoleńskiej raportu parlamentarnego zespołu pod kierownictwem Antoniego Macierewicza wynika, że Tu-154M rozpadł się w powietrzu. Świadczyć ma o tym układ szczątków salonki na obszarze o promieniu 30–50 metrów i ich stan, m.in. nadpalenia od wewnątrz. 

Raport pt. „Cztery lata po Smoleńsku. Jak zginął prezydent RP” z załącznikami liczy ponad 200 stron. Jego omówieniem zajmuje się podczas dzisiejszego posiedzenia Zespół Parlamentarny ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r.

W raporcie, znajduje się m.in. relacja kilkudziesięciu osób opisujących ostatnie chwile przed katastrofą.Tezę o rozpadzie samolotu nad ziemią potwierdzają prezentowane w dokumencie wyniki badań polskich archeologów, zgodnie z którymi pod Smoleńskiem znaleziono ponad sześćdziesiąt tysięcy szczątków maszyny, często o powierzchni kilku centymetrów kwadratowych.


14:20
- Niektórzy twierdzą, że Smoleńsk powoduje podział w Polskim społeczeństwie i powinniśmy zaprzestać zajmować się tym, żeby nie powodować podziału. Jest zupełnie odwrotnie - powinniśmy działać. Powinniśmy dojść do prawdy, żeby połączyć na nowo społeczeństwo polskie. Jedyną drogą do tego jest znalezienie sensownego i wiarygodnego wytłumaczenia przyczyn katastrofy, takiego, które rzeczywiście moglibyśmy przyjąć. Wszystkie poważne badania i analizy dotyczące Smoleńska prowadzą w jednym kierunku, że sławna brzoza nigdy nie była przyczyną katastrofy (...) Należy zadać pytanie co spowodowało upadek samolotu i jak to się stało. Dojście do prawdy powinno być ponad wszelkimi politycznymi podziałami. Widzimy bezpośrednie związki z tym, co stało się polskiemu prezydentowi z tym, co wydarzyło się w Gruzji, a obecnie dzieje się na Ukrainie. Nasze wnioski i badania są ważne nie tylko dla Polski, ale także dla całej Europy. Bardzo gorąco namawiam wszystkich Polaków do podjęcia własnych wysiłków, i wzięcie tych wniosków pod uwagę przy następnych wyborach, bo wydaje się że po czterech latach, przy tej władzy i tak rządzonych instytucjach nie jesteśmy w stanie dojść prawdy – tłumaczył Glenn Jørgensen.

14:10
- Ustalenia prokuratury z ostatnich dni wskazują, że 40 m przed brzozą znaleziono fragment tupolewa. Mamy 4 fragmenty samolotu, które wskazują, że tupolew rozpadał się przed brzozą – mówił Antoni Macierewicz.

Ponadto szef zespołu parlamentarnego prezentował zdjęcia ukazujące skalę rozpadu prezydenckiej salonki w tupolewie. 

- Jutro przekażemy prokuraturze materiał dowodowy ws. katastrofy smoleńskiej. (...) Wyjaśnienie przyczyn tragedii to polska racja stanu, chyba, że premier chce, aby Rosjanie dyktowali nam jak zginął polski prezydent. Prosimy o prawdę, o praworządność o zbadanie tragedii w Smoleńsku – mówił Antoni Macierewicz.

Ponadto szef zespołu parlamentarnego zwracał uwagę, że choć przez prawie cztery lata przekonywano opinię publiczną, że nie było żadnego wybuchu, teraz stwierdzono, że doszło do wybuchu paliwa po zderzeniu samolotu z ziemią.

- Przez 4 lata zapomnieli nam o tym powiedzieć twierdząc, że nie było żadnego wybuchu – podkreślił Macierewicz.

Szef zespołu parlamentarnego zaprezentował też pierwszą symulację rosyjską, podkreślając, że jest to materiał prawie nieznany. Symulacja wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku przygotowania przez RIA Novosti jeszcze dniu katastrofy również wskazuje na wybuch samolotu.



13:42
- W Smoleńsku odczuwałem brak rzetelnej opieki konsulatu RP. Wiem, że okazywano rodzinom ciała ofiar nienoszące znamion sekcji. Przez trzy tygodnie obowiązywał jeden czas zgonu ofiar katastrofy – tłumaczył Andrzej Melak.

13:30
- Jestem zawiedziona postawą Macieja Laska. Dzisiaj jest rocznica, więc nie chcę wypowiadać słów, które mogłyby zaboleć. Mam wielki szacunek dla por. Wosztyla – to człowiek honoru. Proszę, abyśmy wszyscy nadal szukali prawdy o katastrofie smoleńskiej. Czas najwyższy, aby polskie władze i prezydent Komorowski oczyścili honor mojego męża. Nie może tak być, aby przez 4 lata szargano dobre imię polskiego oficera, który udawał się tam wiadomo przecież w jakiej sprawie. Apeluję, abyśmy się wszyscy dowiedzieli, kto wydał rozkaz, aby nie broniono honoru polskich oficerów – apelowała Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku.

13:20
Mecenas Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, podkreśla, że nie jest prawdą, jakoby zamknięty był wątek uderzenia samolotu w drzewo i zwrócił uwagę, że już w trakcie konferencji prasowej, rzecznik prokuratury wojskowej przyznał, że rozważana jest możliwość dalszych badań.

- Jeśli ktoś mówi, że zamknięty jest wątek fałszerstwa czarnych skrzynek czy uderzenia w drzewo, to jest nieprawda.  (...) Odpowiedzialność urzędników państwowych za organizację lotów nadal czeka na opinię sądu. Kwestia umorzenia śledztwa w ogóle nie powinna być brana pod uwagę. (...) Całość śledztwa oddano państwu obcemu. Temu państwu obcemu, które było na samym początku postrzegane jako potencjalna, zainteresowana strona. Oddanie śledztwa Rosji było całkowicie niezgodne z prawem.(...) Polscy prokuratorzy mieli możliwość uczestnictwa we wszystkich czynnościach – nie skorzystali z niej (...) Czynności w Smoleńsku odbyły się bez kontroli polskich przedstawicieli. W śledztwie dotyczącym śmierci elity politycznej nie może być miejsca na niedopowiedzenia. – mówił mec. Pszczółkowski."


Echa rocznicy w świecie, na poczatek widziane oczami polskiej dziennikarki z DW, czyli próba narzucenia Niemcom narracji rządowej i konfabulacji MAK-u:


"Vor vier Jahren stürzte Polens Präsidentenmaschine bei Smolensk ab. Lech Kaczynski, seine Frau und 95 Würdenträger starben. Bis heute hat sich das Land davon nicht erholt. Tragödie oder Attentat?Von Julia Szyndzielorz, Warschau

Jaroslaw Kaczynski, Chef der polnischen Oppositionspartei Recht und Gerechtigkeit und Zwillingsbruder des vor vier Jahren bei einem Flugzeugabsturz getöteten Präsidenten Lech Kaczynski, wirft den Ermittlern Manipulation vor
Foto: AFPJaroslaw Kaczynski, Chef der polnischen Oppositionspartei Recht und Gerechtigkeit und Zwillingsbruder des vor vier Jahren bei einem Flugzeugabsturz getöteten Präsidenten Lech Kaczynski

Heute vor vier Jahren, um 8.41 Uhr, starben der polnische Präsident, seine Ehefrau sowie 95 Angehörige der polnischen Elite und das Bordpersonal. Sie waren auf dem Weg zu einer Gedenkfeier in Katyn, wo im April und Mai 1940 insgesamt 4400 polnische Offiziere im Auftrag des sowjetischen Diktators Josef Stalin erschossen worden waren.
Rot-weiß lackierte Flugzeugteile liegen zerstreut im lichten grauen Wald. Überall Flammen. Jeder Pole kann sich an dieses Bild erinnern und weiß genau, wo er war und was er tat, als das Flugzeug von Lech Kaczynskiin der Nähe der russischen Stadt Smolensk abstürzte. Ein Trauma für die ganze Nation, in dem sie noch immer gefangen ist.
Jede politische Partei hatte Vertreter an Bord der Präsidentenmaschine. Minister, Abgeordnete, der Präsident der Nationalbank und der Chef des Generalstabs der polnischen Streitkräfte – sie alle kamen bei dem Absturz ums Leben. Gewissermaßen wurde Polen enthauptet.
Zwei Ermittlungen hat es zu den Ursachen des Unglücks gegeben. Sie kamen übereinstimmend zu folgenden Schlüssen: Die Landung des Düsenjets TU-154M im dichten Nebel auf einem mangelhaft beleuchteten und ausgestatteten Flughafen endete in der Katastrophe, weil die Piloten schwere Fehler begingen. Auch die Ermittlungen der polnischen Militärstaatsanwaltschaft sollen nun eingestellt werden.

Experten sind sich einig: Es war ein Unfall

Die Gutachter haben aufgrund von 700 genommenen Einzelproben aus dem Wrack der Maschine eine Explosion an Bord ausgeschlossen. Polens Ministerpräsident Donald Tusk zeigte sich mit der Arbeit der Ermittler zufrieden. Nur die Opposition von Recht und Gerechtigkeit, das ist die rechtskonservative Partei von Jaroslaw Kaczynski, dem Zwillingsbruder des verstorbenen Präsidenten, will die Sache nicht auf sich beruhen lassen.
Vizeparteichef Antoni Macierewicz wirft der Militärstaatsanwaltschaft Manipulationen und Betrug vor. Er fordert eine dritte, unabhängige Untersuchung und hat angekündigt, heute neue Fakten präsentieren zu wollen, um zu beweisen, dass es an Bord der Unglücksmaschine sehr wohl Explosionen gegeben habe. Er geht noch weiter und macht eine Mitwirkung der russischen Geheimdienste sowie eine mutwillige Täuschung des russischen Flughafenpersonals in Smolensk geltend.
Das Drama von Smolensk treibt noch immer einen Keil nicht nur in die polnische Innenpolitik, sondern in die ganze Gesellschaft. Es herrscht ein unüberwindbar scheinendes Misstrauen der rechten Fraktion um Kaczynski gegenüber dem liberalen Lager um Tusk.
Im Grunde besteht diese Feindschaft seit der Wendezeit von 1989. Zwar waren damals sowohl Tusk als auch Kaczynski und Macierewicz in der Opposition, doch sie beschritten nach 1989 höchst unterschiedliche politische Pfade.

Unüberwindbare Kluft in der Gesellschaft

Die Smolensk-Katastrophe hat diese Kluft in der polnischen Politik noch vertieft und dazu beigetragen, dass sie wohl nie überwunden wird. Der Soziologe und Begründer der polnischen Akademie der Wissenschaften, Edmund Wnuk-Lipinski, vergleicht diese Spaltung mit dem Konflikt zwischen Romantikern und Positivisten zu Beginn des 20. Jahrhunderts.
Die Positivisten, geeint durch eine Verantwortungsethik, seien auf die Resultate ihrer Handlungen orientiert gewesen. Die Romantiker, ein Fall der Gesinnungsethik, auf ihre Emotionen und ihren Glauben.
"Diese Kluft zwischen Recht und Gerechtigkeit um Kaczynski und der Bürgerplattform um Tusk lässt sich nur auf dieser Ebene verstehen. Die Ersten sind Romantiker, die anderen Positivisten", sagt Wnuk-Lipinski. "Die Romantiker glauben, Polen sei eine heilige Nation. Die Katastrophe von Smolensk könne deshalb kein normaler Unfall gewesen sein. Das würde das Ansehen der Verstorbenen herunterstufen. Sie wären dann keine Märtyrer mehr."

Jaroslaw Kaczynski wittert überall Feinde

Das Land teilt sich zusätzlich in den reichen Westen im Verbund mit den Großstädten, wo eher die Bürgerplattform gewählt wird, sowie in den armen Osten, der in seiner Mehrheit mit Kaczynskis Recht und Gerechtigkeit sympathisiert. Die Partei wird von der Idee der Souveränität des polnischen Nationalstaates angetrieben sowie von der Überzeugung, Polen sei von Feinden umgeben.
Die Ukraine-Krise offenbart den pragmatischen Ansatz der Bürgerplattform, die die Stärke des polnischen Staates aus der engen Vernetzung mit der Europäischen Union und der Nato zieht. Für Kaczynski ist die Außenwelt eine Gefahr, für Tusk eine Chance.
"Recht und Gerechtigkeit mobilisieren diejenigen, die im neuen System verloren haben und immer in der Opposition sind", sagt der Historiker Professor Andrzej Friszke. Auch in der Frage des tragischen Flugzugabsturzes vom 10. April 2010."


Fot. PAP/Wojciech Pacewicz
   Fot. PAP/Wojciech Pacewicz


"W czasie pobierania metalowych części z brzozy, która miała spowodować tragedię smoleńską, wyjęto z drzewa 40 fragmentów. Obecnie okazuje się, że do badania przez polskich biegłych użyto jedynie 12, ponieważ tyle przesłano nam z Moskwy. Jak tłumaczy rzecznik prokuratury każdą część dzielono na dwa, a te, których się nie dało zostawiono w Rosji. O czym to świadczy?
Mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin ofiar tragedii smoleńskiej, poseł PiS: Ta sytuacja świadczy przede wszystkim o podległości strony polskiej stronie rosyjskiej. To Rosjanie decydują co Polakom przekażą i w jakim zakresie. Liczba elementów wyjętych z brzozy była duża, ale strona polska wielu nie otrzymała. Być może gdyby te części były dzielone losowo to można byłoby przyjąć taką logikę. Jednak mieliśmy sytuację inną. Skoro za każdym razem, gdy się nie dało podzielić części — pytanie co to oznacza, ona zostawała w Moskwie, to dowód, że polskie śledztwo jest zależne rosyjskiemu.
To wynika z początkowych decyzji, dotyczących sposobu prowadzenia śledztwa?
To jest skutkiem decyzji z pierwszych dni po tragedii. Rząd Polski oddał wrak, najważniejsze dowody i całe śledztwo stronie rosyjskiej, mogąc walczyć o inną, lepszą  pozycję. Mógł chociaż próbować. Obecnie sytuacja rodzi oczywiste pytania natury dowodowej. Pytanie, jakie elementy do Polski nie trafiły? Nie mam żadnego zaufania do badań rosyjskich. Po ostatnich doniesieniach prokuratury nikt już nie może mieć wątpliwości. Rosjanie zapewne przedstawią i swoje ekspertyzy dotyczące brzozy. Można sądzić, że stwierdzą, że wszystkie elementy pochodzą z tupolewa. Zobaczymy jaką metodologie będą stosować. Może się okazać, że uznają, że części metalu pochodzą z rządowego samolotu, ponieważ wyjęto je z brzozy…
Rosyjskie badania będą niewiarygodne?
Może się tak okazać. Kolejny raz możemy mieć do czynienia z materiałem, który nie będzie mógł zostać wykorzystany w polskim śledztwie, ponieważ nie będzie miał przymiotów wiarygodności. Widzieliśmy już zbyt wiele błędów i zaniedbań strony rosyjskiej, by im ufać i wierzyć.
Co dla polskich badań oznacza procedura pobierania próbek? Skoro wiadomo, że badano jedynie 12 z 40 metalowych części to pytanie o wiarygodność wyników jest zasadna?
Ta opinia jest w związku z tym wybiórcza, ponieważ nie dotyczy całości materiału dowodowego, który mógłby być zbadany. Dotyczy jedynie wybranych fragmentów, wybranych elementów. To zawsze będzie działało na niekorzyść jej wiarygodności. Ona nigdy nie będzie kompleksową opinią i wiarygodnym wyjaśnieniem w tym zakresie.
Zapoznając się z materiałami ze śledztwa widział pan jakiś dowód, że skrzydło tupolewa uderzyło w brzozę? Coś stoi za tą tezą?
Należy zaznaczyć, że różne dowody mają różną wiarygodność. W materiałach śledztwa są zeznania świadków, którzy coś widzieli, mamy różne badania. Jednak takiego badania, które jednoznacznie wskazywałoby, że samolot zderzył się z brzozą, nie ma. Ta opinia, o której rozmawiamy, miała być opinią kluczową dla tego zagadnienia. Ona miała wyjaśnić tę sprawę. Takie badanie powinno zostać przeprowadzone już dawno, zaraz po tragedii. Jednak ten materiał nie wskazuje nawet, że elementy wyjęte z brzozy pochodzą z tego tupolewa. Biegli wskazali jedynie, że te elementy są zbliżone rodzajowo do tych, które mogą pochodzić z tupolewa. Wyniki szczegółowych badań mogą wiele jeszcze zmienić. Te części wciąż mogą nie pochodzić z tego samolotu." Stanisław Żaryn

Brak komentarzy: