Dzieci na stacji kolejowej w Małkini (i w Sokołowie Podlaskim, i wielu, wielu innych) przyglądały się pociągom i zabawiały się ich liczeniem, nazywając te jadące do Rosji: sało (tłustości) i te do Polski: spiczki (zapałki), spiczki-sało, spiczki-sało... Warto dodać, że towary rolne z Polski były najwyższej jakości, a z zapałek, jak jedna na dziesięć się zapalało, to było dobrze.
Oczywiści Sowieci grabili wszystko jak leci, mając swoiste eldorado zwłaszcza na ziemiach "odzyskanych".
"Nie były to jedyne straty spowodowane celową i systematyczną polityką "gospodarczą" sowieckich "wyzwolicieli". Jak wspomniano, Związek Radziecki zrzekł się 16 sierpnia 1945 roku roszczeń do mienia niemieckiego i innych aktywów niemieckich na terenie całej Polski, w tym także na nowych ziemiach zachodnich. Jednak wcześniej, od lutego do sierpnia 1945 roku, teren dzisiejszej Polski był obszarem zapewne największej, obok terenów przyszłej NRD, systematycznej akcji rabunkowej w historii XX wieku. Sowieckie trofiejne komanda demontowały i wywoziły całe fabryki, elektrownie, młyny, urządzenia, tory kolejowe, stacje telefoniczne, rzeźnie, surowce, półfabrykaty, bydło, z całej "wyzwolonej" Polski. Rabunek ten był zaplanowany i przeprowadzany systematycznie na osobiste polecenie Stalina. Najbardziej atrakcyjnym kąskiem dla Sowietów był przemysł Górnego Śląska. Już 31 stycznia 1945 r. Stalin wydał rozporządzenie, aby rozpoznać stan przemysłu na Śląsku. W tym samym dniu marszałek Żukow zameldował Stalinowi, że zakłady przemysłowe na terenach właśnie wyzwolonej Polski prawie nie ucierpiały, ponieważ Niemcy nie mieli czasu, aby je zniszczyć, a tym bardziej ewakuować. Podobnie było na pozostałych terenach na wschód od Odry.
W lutym 1945 r. Państwowy Komitet Obrony (Gosudarstwiennyj Komitet Oborony - GKO), który skupiał całą władzę w Związku Radzieckim do momentu rozwiązania 4 września 1945 roku, wydelegował do Polski, głównie na Górny Śląsk, komisje ekspertów, których zadaniem była rejestracja wszystkich ważnych zakładów i urządzeń przemysłowych."
Polska będąc w bloku państw zwycięskich, siłą rzeczy nic od sojusznika dostać nie mogła, ale też ten "sojusznik" zadbał aby Polska nic nie dostała od Niemiec. Skutkiem czego wielkie straty do dziś nie zostały w żaden sposób powetowane.
Tym niemniej nie chodzi tu tylko o zniszczenia jakich dokonali Niemcy, ale również o zwykłe kradzieże. Tymczasem to nie Niemcy nazywani są w Polsce złodziejami, ale Polacy w Niemczech - oto ironia historii, czy raczej skutek, właściwej, systematycznej propagandy.
"Zniszczenia nie były ubocznym efektem działań wojennych, ale stanowiły efekt zaplanowanych i z całą konsekwencją przeprowadzanych akcji, mających na celu unicestwienie Narodu Polskiego poprzez likwidację materialnych podstaw jego bytu. Ale wymierzone były także w sferę duchową, w naukę i kulturę.
Tym niemniej, nawet gdyby reparacja wojenne była zadowalające (w rzeczywistości Polaska otrzymała 0,5% strat wojennych, w tym głownie tabor kolejowy z Ziem Odzyskanych - potrzebny do przewozu rabowanych z Polski dóbr do ZSRR...) to nawet w wypadku uzyskania stosownego odszkodowania nie byłaby w stanie racjonalnie go wykorzystać. Zbyt łatwy był bowiem wszelkiego rodzaju transfer dóbr poza wschodnią granicę państwa.
Kwestia reparacji wojennych powinna być otwarta ponownie po 1989 roku, niestety nei została, ale i teraz, gdyby była taka wola rządu, to wystąpienie o nie miałoby sens (tak jak obecnie w dniu 1. września b.r. wystąpiono w imieniu mniejszości polskiej w Niemczech o odszkodowania w wysokości 500 mln euro za zrabowane mienie tejże) - oczywiście Niemcy nie sa w ciemię bici i nie zagrzebują gruszek w popiele, tylko kupują polskich polityków, ostatnio kupili Tuska.
http://www.naszdziennik.pl/mysl/8907.html
.
W lutym 1945 r. Państwowy Komitet Obrony (Gosudarstwiennyj Komitet Oborony - GKO), który skupiał całą władzę w Związku Radzieckim do momentu rozwiązania 4 września 1945 roku, wydelegował do Polski, głównie na Górny Śląsk, komisje ekspertów, których zadaniem była rejestracja wszystkich ważnych zakładów i urządzeń przemysłowych."
Polska będąc w bloku państw zwycięskich, siłą rzeczy nic od sojusznika dostać nie mogła, ale też ten "sojusznik" zadbał aby Polska nic nie dostała od Niemiec. Skutkiem czego wielkie straty do dziś nie zostały w żaden sposób powetowane.
Tym niemniej nie chodzi tu tylko o zniszczenia jakich dokonali Niemcy, ale również o zwykłe kradzieże. Tymczasem to nie Niemcy nazywani są w Polsce złodziejami, ale Polacy w Niemczech - oto ironia historii, czy raczej skutek, właściwej, systematycznej propagandy.
"Zniszczenia nie były ubocznym efektem działań wojennych, ale stanowiły efekt zaplanowanych i z całą konsekwencją przeprowadzanych akcji, mających na celu unicestwienie Narodu Polskiego poprzez likwidację materialnych podstaw jego bytu. Ale wymierzone były także w sferę duchową, w naukę i kulturę.
Dobitnie ilustrują to wojenne losy wybitnego polskiego filozofa profesora Władysława Tatarkiewicza. Tak oto wspominał wydarzenia z sierpnia 1944 r. w Warszawie: "Gdy wojska niemieckie opanowały dzielnicę, którą zamieszkiwałem, kazano nam niezwłocznie opuścić dom i spalono go od razu wraz z całym urządzeniem, zbiorami, biblioteką, warsztatem pracy naukowej. A przed nim i po nim płonęły inne domy, jeden za drugim. Wychodząc, zdołałem wziąć do walizki tylko nieco bielizny i rękopis pracy naukowej, nad którą pracowałem przez całą wojnę. W drodze, gdy nas z płonącego domu gnano do obozu, żołnierze odebrali z walizy bieliznę - został już tylko rękopis. Wtedy podszedł oficer niemiecki, otworzył walizę, znalazł rękopis. - Co to? Praca naukowa? - rzekł. - Nie, nie ma już polskiej kultury. (Es gibt keine polnische Kultur mehr). I rzucił rękopis do rynsztoka. W tych jego słowach zawarty był cały stosunek Niemców do nas...".
Profesor Tatarkiewicz bez wahania wskazywał na sprawców akcji zniszczeń: "Była ona wykonaniem osobistego rozkazu Hitlera. Ale rozkaz ten spełniali wszyscy - i władze cywilne, tak samo jak ludzie prywatni, uczeni i artyści. Cały naród niemiecki brał udział w tym rabunku i zniszczeniu, cały jest zań odpowiedzialny".
Tym niemniej, nawet gdyby reparacja wojenne była zadowalające (w rzeczywistości Polaska otrzymała 0,5% strat wojennych, w tym głownie tabor kolejowy z Ziem Odzyskanych - potrzebny do przewozu rabowanych z Polski dóbr do ZSRR...) to nawet w wypadku uzyskania stosownego odszkodowania nie byłaby w stanie racjonalnie go wykorzystać. Zbyt łatwy był bowiem wszelkiego rodzaju transfer dóbr poza wschodnią granicę państwa.
Kwestia reparacji wojennych powinna być otwarta ponownie po 1989 roku, niestety nei została, ale i teraz, gdyby była taka wola rządu, to wystąpienie o nie miałoby sens (tak jak obecnie w dniu 1. września b.r. wystąpiono w imieniu mniejszości polskiej w Niemczech o odszkodowania w wysokości 500 mln euro za zrabowane mienie tejże) - oczywiście Niemcy nie sa w ciemię bici i nie zagrzebują gruszek w popiele, tylko kupują polskich polityków, ostatnio kupili Tuska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz