Historyczne siedziby NBP
Prezes NBP Marek Belka nie zamierza podawać się do dymisji, do czego w następstwie „afery taśmowej" wzywa go część polityków i ekonomistów, m.in. prof. Leszek Balcerowicz. W innych krajach Europy przedstawiciele banków centralnych nieraz rezygnowali ze stanowisk nawet w mniej kontrowersyjnych okolicznościach, aby nie narażać reprezentowanej instytucji na uszczerbek wiarygodności.
Różnica pomiędzy naszymi politykami i urzędnikami wysokiego szeczebla jest ogromna, jest zatrważająca.
Na tę chwilę w naszych dziejach obserwujemy sowietyzację życia publicznego jakiej chyba nikt nie przewidywał w czasie kontraktowych wyborów w 1989 roku, które w tamtym czasie napełniły serca Polakó euforią.
Od początku transformacji spotykamy się z porównywaniem Polski do Zachodu, robia to przedsawicie mediów i tzw. elit, oczywiście okreslienie 'tzw' jest niezbędne, bowiem sa to potomkowie ubecji, która z elit się nie tyle wywodziła, co elity zwalczała brutalnymi, bloszewickimi metodami fizycznej eksterminacji.
Ale z tych porównań nic właściwie nie wynika dobrego, poza pouczaniem spełczeństwa, jako to ono powinno dążyć do nowoczesności, a tymczasem urzędnicy dzielą się wpływami i zyskami.
Wiele wykryto afer na Zachodzie, bowiem wszędzie chciwość i żadza władzy jest pokusą często nie do odparcia, ale afery wykryte przynoszą konsekwencje ich spracwom, ale ani w Polsce, ani w Rosji tego nie ma. Tak jak nie było w ZSRR ani w PRL.
Polska
To jest sprawdzian tego, jakie państwo budujemy – mówi
o aferze były szef banku centralnego Leszek Balcerowicz.
Jest pan poruszony nagraną rozmową prezesa NBP Marka Belki z ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem?
Prof. Leszek Balcerowicz: Tak. W całej tej sprawie nagrań najważniejszy jest sam fakt i treść rozmowy. Nie bardzo chcę komentować jej styl. Powiem tylko tyle, że przypomina rozmowę trzech facetów konkurujących o miano najbardziej cynicznego i najbardziej męskiego.
Fundamentalną sprawą jest treść rozmowy. Uważam, że mieliśmy do czynienia z próbą targu politycznego, która w ogóle nie powinna mieć miejsca w praworządnym państwie. W tym targu politycznym z jednej strony mamy prezesa NBP Marka Belkę, a z drugiej strony ministra. Dla mnie, jako osoby, która przez lata walczyła o niezależność banku centralnego, treść tej rozmowy jest bulwersująca. Niezależność NBP jest kolosalnie ważna jako wiarygodnego obrońcy stabilnego złotego. Żeby to było możliwe, to po pierwsze, potrzebne jest fachowe kierownictwo, ale po drugie, nie może być ono upolitycznione. Upolitycznienie oznacza silne i skuteczne naciski polityków na NBP, by prowadził inną politykę pieniężną wedle ich życzeń.
To chyba w historii NBP nie pierwszy raz?
Sam to przeżyłem. Najpierw Leszek Miller, u którego zresztą Marek Belka był ministrem finansów, naciskał na bank centralny. Potem to samo robił rząd PiS. Leszek Miller i Marek Belka najpierw naciskali, by obniżyć stopy procentowe pod groźbą, że powiększą Radę Polityki Pieniężnej. Potem naciskali, byśmy odeszli od płynnego kursu walutowego. W obu tych sprawach RPP miała jednolite stanowisko, że nie należy tego czynić i nie zrobiliśmy tego. W ten sposób niezależność banku centralnego została wzmocniona. Za rządów koalicji PiS były naciski w sprawie nadzoru bankowego. Przypomnę, że również w obronie niezależności banku centralnego odmówiłem stawania przed komisją śledczą. To stworzyłoby fatalny precedens. Potem każdego szefa banku centralnego można by pod byle pretekstem przesłuchiwać. Trybunał Konstytucyjny podzielił moją opinię i niezależność banku została zachowana, a nawet wzmocniona. Ale niezależność banku ma też drugą stronę. Jeżeli NBP ma być niezależny, to jego kierownictwo nie może mieszać się do bieżącej polityki, i to w sposób skryty. Jeżeli to robi, jak w czasie tej rozmowy, to podważa wiarygodność banku centralnego jako apolitycznej instytucji. Oczywiście, NBP może i powinien wpływać na opinię publiczną. Ja, występując w Sejmie, starałem się zwracać uwagę społeczeństwa na znaczenie dla naszej gospodarki zdrowych finansów i zdrowego pieniądza. To nie miało jednak nic wspólnego z tajnymi konszachtami, jak te nagrane, w trakcie których była mowa o robieniu politycznego biznesu.
A co oferował w tej rozmowie prezes banku centralnego?
Prezes Belka daje do zrozumienia, że jest duże pole dla „poparcia" rządu przez bank centralny. On nie mówi dokładnie, w jaki sposób miało to nastąpić, ale wskazuje, że w zamian za to potrzebowałby koncesji. Uważam, że samo sugerowanie takiego targu politycznego nie mieści się w normach konstytucyjnego państwa. Jeżeli ma być zachowana ta nasza wielka zdobycz ustrojowa, jaką jest niezależny i apolityczny NBP, to w jego obronie Marek Belka powinien podać się do dymisji. Nie przemawiają przeze mnie względy personalne, odnoszę się do kwestii ustrojowych.
Bardzo surowo ocenia Belkę, profesor Jan Winiecki z RPP, wywiad z nim poniżej:
"RadioPiN": We wtorek wydali państwo oświadczenie, że Rada Polityki Pieniężnej ubolewa, iż wypowiedzi prezesa NBP, mogą sprawiać wrażenie, że przewodniczący RPP włączył się w polityczny cykl wyborczy. Jak przebiegało wczorajsze spotkanie? Może pan trochę zdradzić?
JW.: Nie mogę, ponieważ mamy zasadę, że nie dyskutujemy o tym, co dzieje się na posiedzeniach Rady Polityki Pieniężnej.
RP: A długo dyskutowaliście na ten temat?
JW: Niewątpliwie dyskusja była wyczerpująca.
RP: Dyplomatycznie, a pana zdaniem prezes Belka złamał zasadę apolityczności, czy to tylko wrażenie?
JW: Powiedziałbym, że to jest wrażenie, bo kiedy to się czyta, to widać wyraźnie, że prezes Belka tłumaczy osobie niewprowadzonej, że on właściwie większość tych instrumentów ma, że one już istnieją, pozostaje tylko kwestia tego, czy tych instrumentów używać, czy nie. Ewentualnie chciałby mieć coś więcej z tych instrumentów, żeby sobie móc w sytuacjach kryzysowych mówiąc nieelegancko „objechać", okrążyć Radę i samemu podejmować decyzje. To są sprawy wtórne. Podstawowe sprawy są zupełnie gdzie indziej, dziś przeczytałem, że z taśm wynika, że prezes Belka ingerował w projekt ustawy o NBP. To jest jakieś pomieszanie z poplątaniem. Jakim prawem kaduka Ministerstwo Finansów przygotowuje projekt ustawy? Jeżeli mamy niezależny organ, jakim jest Narodowy Bank Polski, to propozycje zmian w ustawie przygotowują konstytucyjne organy tegoż niezależnego organu - czyli prezes, zarząd i Rada Polityki Pieniężnej.
RP: To, dlaczego ministerstwo przygotowuje?
JW: Zapomnieliśmy o tym, że istnieją reguły konstytucyjne. Następnym organem, który może to zrobić to są te organy, które tę niezależność NBP stworzyły, to znaczy Sejm, Senat i Prezydent i nikt inny. To, że powstaje to w Ministerstwie Finansów to dla mnie jest naruszenie zasad Konstytucji. Obserwujemy całą masę tego typu rzeczy, o których w ogóle się nie mówi. Byłem pierwszy, który ostro się wypowiedział w tej sprawie, kiedy pojawiła się kwestia dwukadencyjności Rady.
RP: Wyjaśnimy słuchaczom, chodzi o to, żeby część członków rady była wybierana w innym terminie?
JW: Nie, dwukadencyjność polega na tym, że tych samych ludzi będzie można wybierać dwa razy, co oznacza, że jak będziesz grzeczny, to my ciebie wybierzemy większością głosów do następnej rady. To jest bardzo brzydki numer polityczny i to powinno być natychmiast zarzucone. Raptem słyszę, że gdzieś, żeby zapewnić kroczące wchodzenie poszczególnych grup członków Rady, co jest sensowne. Ja to popieram, trzeba zmienić to w ten sposób, że raz będzie sześciu członków, a raz będzie dwunastu. To jest jakaś niepełnosprawność intelektualna. Dzieją się jednak gorsze rzeczy, wróćmy do nie konsytucyjności. Kiedy zmarł doktor Krzyżewski, był wybór do końca kadencji kolejnego kandydata, wiem, bo byłem kontrkandydatem profesora Czekaja, więc znam to z pierwszej ręki. Profesor Czekaj został wybrany do końca kadencji, a potem nastąpiły wybory całej Rady i profesor Czekaj dostał prawo na całą następną kadencję. Teraz mieliśmy zmianę i niż tego ni z owego profesor Osiatyński został wybrany na całą sześcioletnią kadencję, czyli zmienione zostały procedury. Nikt o tym nie mówi, nie wyjaśnia, dlaczego zmieniono, na jakiej podstawie. Dla mnie to jest w ogóle nie zrozumiałe.
RP: Na jakich zasadach pana zdaniem, prezes NBP powinien się spotykać i rozmawiać z członkami rządu? Był zarzut, że to spotkanie odbyło się to w restauracji, w półprywatnej atmosferze.
JW: Ludzie się spotykają prywatnie, politycy też.
RP: Ale prezes NBP nie powinien być politykiem.
JW: Przepraszam, szef niezależnej instytucji, jednej z najważniejszych w państwie z definicji jest politykiem. W związku z tym, ten problem nie występuje. Niewątpliwie, jeżeli chce się rozmawiać o sprawach publicznych, to raczej należy wybrać takie miejsce, w którym jest osłona elektroniczna. My, kiedy mamy posiedzenie tzw. decyzyjne, zostawiamy telefony na zewnątrz, a nawet, gdybyśmy nie zostawili, to mamy zero zasięgu, bo jest osłona elektroniczna. W takich miejscach, nawet w restauracji człowiek czasem chce się odprężyć w restauracji i porozmawiać w innej atmosferze, ale w takiej, gdzie przeprowadza się tego rodzaju osłonę. Tutaj jak widać nastąpiły różnego rodzaju zaniedbania.
RP: Tym bardziej, że w NBP jak pan sam mówi są takie pomieszczenia. Prezes Belka mógł zaprosić Bartłomieja Sienkiewicza i po prostu usiąść z nim w takim miejscu.
JW: Inicjatywa była odwrotna, jak rozumiem.
RP: Co do tego są wątpliwości, dlatego, że premier mówił, że to spotkanie odbyło się na wniosek prezesa NBP, a nie na wniosek szefa MSW, ale to nie my będziemy to rozstrzygać. W ustawie NBP przygotowanej przez Ministerstwo Finansów pojawiają się dwie ważne zmiany. Po pierwsze członkowie Rady Polityki Pieniężnej mają być wybierani na 6 lat, ale co 2 lata ma się zmieniać część tego składu, a po drugie NBP ma dostać większą możliwość skupu obligacji na rynku. Jak panu się podoba ten pomysł i to narzędzie?
JW: Prezes Belka z tych tekstów, które znam, tłumaczył ministrowi Sienkiewiczowi, że on właściwie takie uprawnienia ma i w tej chwili, tylko chciałby, żeby one były rozszerzone i tak dalej, więc uprawnienia do tego są. Natomiast jest zawsze kwestia tego, w jakich warunkach ich używamy. U nas zamiennie używa się nazbyt swobodnie takich pojęć jak zagrożenie stabilności finansowej państwa, kryzys, a lokalne, chwilowe, przejściowe potrzeby aktualnej większości. Tu przepisy nie wystarczą. Przepisy nie są złe, można je trochę poprawić, można je trochę pogorszyć, jak wiadomo różnie bywa. Ważny jest też kręgosłup i klasa polityków, dlatego, że mieliśmy takie przypadki. Stworzono bardzo sensowną instytucję, Fundusz Rezerwy Demograficznej, będą się zmieniać proporcje pracujących i emerytów, wtedy będzie się z tego funduszu wykorzystywać. Co się okazało? Przyszło pierwsze spowolnienie w 2009 roku i zaczęto sięgać po pieniądze już teraz. Czyli tak jak mówię, żadne przepisy nie chronią przed nie najwyższą klasą i kręgosłupem polityków.
RP: To jak stworzyć takie ramy, by nawet najbardziej pazerni, czy najgłupsi politycy nie dokonali szkody? Bo otwieramy kolejną furtkę...
JW: Pani redaktor, nie ma takich możliwości, na szczęście nie można stworzyć takich szczegółowych przepisów, ponieważ nie można przewidzieć wszystkich możliwych sytuacji. Nie da się, niestety zawsze jest margines swobody i on powinien być, tylko właśnie w jakiś stopniu powinniśmy liczyć na to, że ta swoboda będzie wykorzystywana w tych zasadniczych, kluczowych celach, a nie w pobocznych.
RP: Założenia do ustawy i nowe przepisy umożliwiłyby Bankowi Centralnemu wspieranie budżetu państwa? To jest taka furtka? Łatanie dziury budżetowej, dodruk pieniędzy mówiąc wprost.
JW: Nie, coś takiego to nie. Oczywiście, istnieją w tej chwili możliwości, jeżeli zaoferuje się odpowiednio atrakcyjną cenę i powiedzmy jakiś państwowy bank taki , czy inny te obligacje będzie chciał swoje obligacje zakupić, bądź sprzedać w zależności od sytuacji, co jest potrzebne. Takie możliwości też istnieją. To usiłował wyjaśniać jak rozumiem prezes Belka, że jak one są, to oczywiście, on chciałby mieć więcej, kto by nie chciał. Ale bardzo śmieszy mnie informacja, że prezes Belka ingerował w projekt ustawy o NBP. To tu u nas powinno powstawać, a nie tam.
RP: Czyli raczej powinno być tak, że to Minister Finansów ingeruje w niezależność NBP.
JW: Parlament, Komisja Finansów, czy jakiekolwiek inne powołane ciało zajmuje się zmianami ustawy o NBP. Mogą oni się zwrócić do różnych organów państwowych tylko w takim zakresie, w jakim dotyczy to ich wpływu, współdziałania na tenże odcinek relacji między niezależną instytucją, jaką jest NBP, a danym ministerstwem. W tym zakresie może przedstawić Parlamentowi odpowiednie propozycje. Ale zapomnieliśmy o elementarnych regułach konstytucyjnych. Tak wynika z moich rozmów ze specjalistami i prawnikami.
JW: Ale go wygrałem, włącznie do Trybunału Konstytucyjnego.
RP: Nic dziwnego, że nie darzył pana wielką sympatią.
JW.: Nie chodziło mi o mnie, tylko o to, że wtedy było wyraźnie widać, jak zarząd z prezesem na czele grał przeciwko rządowi w różnych konkretnych sprawach.
RP: Teraz rozumiem, że niezależność i Rady i Prezesa jest cały czas utrzymywana pana zdaniem.
JW.: Tak, oczywiście pojawiają się tarcia jak zawsze między tym organem, który jest bardziej wykonawczym, a tym, który jest bardziej regulacyjnym, ale to jest zdrowa sytuacja.
RP: Pojawia się jeszcze inny wątek, wczoraj na posiedzenie Rady nie przyszedł profesor Jerzy Hausner. Konflikt między obu panami może mieć wpływ na dalsze posiedzenia Rady? Niemiłe słowa na temat prof. Hausnera padły w tych stenogramach.
JW.: Ja się nie będę wypowiadał na ten temat, natomiast jakkolwiek często mam różne opinie merytoryczne, jeśli idzie o ocenę gospodarki z prof. Hausnerem, zresztą publicznie, w różnych publikacjach i tak dalej, to jest to człowiek wyjątkowo rygorystyczny, jeśli idzie o procedury i nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że z tego tytułu problemów nie będzie nigdy.
RP: Marek Belka "zalazł panu za skórę?"
JW: Mam różne doświadczenia z tym prezesem, podobnie jak z poprzednim. Miałem z nim do czynienia tylko przez 3 miesiące, ale doskonale pamiętam tę atmosferę zastraszania, rozmaitych gierek, przeszkadzania rządowi i tak dalej.
RP: Pan miał konflikt z byłym prezesem."
Schweizerische NationalBank siedziba główna
Szwajcaria.
Inne obyczaje polityczne panują w Szwajcarii. Prezes Schweizerische Nationalbank połakomił się na łatwy zarobek, wykorzystał informację, którą posiadł dzięki swojej funkcji, i w konsekwencji wykrycia tego uczynku, stracił posadę. Czy słusznie podał się do dymisji?Najzupełniej. Czy jego działania zagraząły bezpieczeństwu pieniędzy w szwajcarskich bankach? Nie.
'Jestem niewinny, ale nie potrafię tego do końca udowodnić. Mogę jedynie dać słowo honoru' powiedział Hildebrand na konferencji prasowej, gdy niespodziewanie po dwóch latach spędzonych na czele Szwajcarskiego Banku Narodowego podał się do dymisji. Nie miał wyjścia, bo skandal wokół jego rodziny zataczał tak szerokie kręgi, że rykoszetem uderzał w wiarygodność jego kraju. "Financial Times" pisał bez ogródek: "Hildebrand zhańbił szwajcarską markę". Zaś w kraju coraz głośniej mówiono, że jest "łotrem" i "spekulantem" - szwajcarska skrajna prawica najchętniej widziałaby go za kratkami. A wszystko zaczęło się od jednej bankowej transakcji
Historia upadku Hildebrada wygląda jak żywcem przepisana ze scenariusza hollywoodzkiego dreszczowca. Zaczyna się mniej więcej jesienią zeszłego roku (dokładna data nie jest znana) w klimatyzowanym pomieszczeniu, w którym pracują informatycy zuryskiego Banku Sarasin. To licząca 160 lat instytucja zajmująca się głównie bankowością prywatną. W zeszłym roku na kontach klientów leżało ponad 100 mld franków, a Bank Sarasin należał do najbardziej prestiżowych w kraju. Pogrzebał go jednak niespełna 40-letni informatyk, który zaczął przeglądać historie transakcji na koncie Hildebranda i jego żony Kashyi. Ze zdumieniem odkrył, że pół roku temu żona szefa banku centralnego sprzedała 400 tys. franków, by kupić 500 tys. dol. Miesiąc później zamieniła dolary z powrotem na franki. Na transakcji zarobiła ponad 50 tys. CHF. Uwagę informatyka zwrócił jednak nie zysk (jak na warunki mały), ale data. Pani Hildebrand dolary kupiła 15 sierpnia 2011 r. Trzy tygodnie później jej mąż podjął decyzję o usztywnieniu kursu franka. Szwajcarska waluta, która w ostatnich tygodniach biła kolejne rekordy wartości, odtąd miała kosztować dokładnie 1,20 euro. W ten sposób bank chronił szwajcarską gospodarkę. Niewyobrażalnie drogi frank nie tylko doprowadzał do rozpaczy Polaków czy Węgrów, którzy w tej walucie wzięli kredyty hipoteczne. Zabijał też szwajcarską branże turystyczną i żyjący z eksportu przemysł. Skutki odczuwali nawet rolnicy, bo Szwajcarzy po żywność jeździli do tańszych Niemiec.
Informatyk uznał, że Kashya Hildebrand wiedziała o tym, co planuje jej mąż, i wykorzystała to, by zarobić. Jednym słowem doszło do tzw. insider tradingu, co w Szwajcarii (i nie tylko) jest przestępstwem. Tylko kto uwierzy podrzędnemu informatykowi, który jako dowód pokazywał jedynie trzy zrzuty z ekranu? Okazało się, że jest człowiek, który czeka, by Hildebrandowi powinęła się noga. To Christian Blocher, szwajcarski milioner i przywódca ksenofobicznej Szwajcarskiej Partii Ludowej (SVP).
SVP zdobyła w Europie złą sławę, organizując regularnie nagonki na żyjących w Szwajcarii cudzoziemców - nie tylko uciekinierów z Afryki czy Bliskiego Wschodu, ale także Niemców, którzy zdaniem Blochera i jego ludzi podkradają Szwajcarom pracę. Trzy lata temu partia na drodze referendum przeforsowała łamiący prawa człowieka zakaz budowy meczetów z minaretami, rok później nakaz automatycznego deportowania każdego cudzoziemca, który popełni w Szwajcarii jakiekolwiek przestępstwo.
Nazwisko Blochera w Europie wymawia się jednym tchem z francuskim ksenofobem Jean-Marie Le Penem czy nieżyjącym austriackim populistą Jörgiem Haiderem. Ale choć SVP popiera co czwarty Szwajcar, pozostałe partie są w stanie izolować populistów, a poparcie dla nich powoli spada. Blocher jesienią zeszłego przegrał walkę o tekę w szwajcarskim rządzie, a jego gwiazda zaczynała blednąć. Finansowe machinacje Hildebrandów spadły mu jak z nieba. Tym bardziej że szef banku centralnego był od dłuższego czasu jego osobistym wrogiem. Wielokrotnie krytykował podejmowane przez Hildebranda rozpaczliwe próby osłabiania franka. - W ten sposób okrada się Szwajcarów - mówił.
O sprawie Blocher dowiedział się przez kilku pośredników (informatyk z Banku Sarasin najpierw powiadomił o sprawie związanego z SVP adwokata, z którym razem chodził do szkoły). Zaalarmował rząd, a opinią publiczną na początku stycznia zajął się związany ze skrajną prawicą tygodnik "Weltwoche", który SVP regularnie wykorzystuje do ataków na politycznych przeciwników.
Hildebrand bronił się dobry tydzień. Twierdził, że jeszcze pod koniec roku transakcje jego rodziny sprawdzili niezależni kontrolerzy i nie wykryli w nich nic niezgodnego z prawem. Wcześniej sprawdzali je kontrolerzy banku centralnego. A samą decyzję o zakupie dolarów w sierpniu podjęła jego żona, o czym on nie miał pojęcia. Dowodów na to jednak nie ma. Później "Weltwoche" zamieściło korespondencję mailową między Hildebrandami, a ich doradcą bankowym. Twierdziło nawet, że Hildebrand sam kazał mu przez telefon kupić dolary. Okazało się jednak, że tę informację dziennikarze wyssali z palca. Jednak sam fakt, że Hildebrand rozmawiał z bankowcami o interesach żony, jeszcze bardziej podgrzał atmosferę.
Hildebranda bronili członkowie szwajcarskiego rządu. Ale pogrążali go eksperci. Zgodnie uznali, że niezależnie od okoliczności, najważniejszy bankier kraju i jego rodzina nie mogą spekulować walutą. To po prostu nie przystoi. A prasa przypomniała też, że pochodząca z Pakistanu żona Hildebranda, dziś właścicielka galerii, dorobiła się milionów na Wall Street. Kupując w sierpniu dolary, powinna pomyśleć o reputacji męża, a nie o korzystnym kursie. - Mój mąż nie powinien mi po prostu pozwolić tego robić. Przepraszam z całego serca Szwajcarów i mojego męża - mówiła w telewizyjnym wywiadzie Kashya Hildebrand.
Na awanturze stracili jednak tylko Hildebrandowie. Informatyk, gdy tylko dowiedział się w jaki sposób SVP wykorzystała jego donos, próbował popełnić samobójstwo. Z Banku Sarasin wyrzucono go dyscyplinarnie, czeka go też sprawa karna. Ujawnianie danych bankowych osobom trzecim jest w Szwajcarii poważnym przestępstwem. - Zrujnowali moje życie. Nie chciałem tego - mówi dziennikarzom.
Blocher i "Weltwoche" są zaś w Szwajcarii na cenzurowanym. Polityk ostatecznie udowodnił bowiem, że nie ma żadnych skrupułów. "Weltwoche" oskarżono zaś o manipulowanie opinią publiczną i urządzanie nagonki na państwo. Politycy wszystkich partii poza SVP domagają się od redakcji wyjaśnień i grożą jej konsekwencjami.
Ale najbardziej straciła sama Szwajcaria. Nie chodzi tylko o to, że transakcje żony Hildebranda mogły naruszyć prestiż banku centralnego. Wpływy jego byłego już prezesa miały globalny charakter. Hildebrand zasiadał w wielu instytucjach kształtujących zasady globalnego rynku finansowego, cieszył się w nich sporą estymą i potrafił forsować decyzje korzystne dla Szwajcarów. Nie wiadomo, czy jego następca będzie postacią podobnego kalibru.