sobota, 12 marca 2016

Wybory w USA 2016



Wybory w USA to prawdpodobnie najważniejsze zagraniczne wybory dla każdego kraju na świecie, w tym oczywiście również dla Polski.
Zanosi się na to, że nominację republikańską dostanei Donald Trump a demokratyczną żona byłego prezydenta Hilary Clinton. Ale też może się zdarzyć, że te nominacje dostaną republikanin Ted Cruz oraz demokrata Bernie Sanders.
Ze względu na to, że USA to kraj stworzony przez imigrantów to narody z których wywodzą się mniejszości narodowe mają pewnein wpływ na wynik wybrów.
Polonia zwraca uwagę na obietnice kandydatów względem Polski dotyczące różnych spraw, wiz, tarczy rakietowej, obecności wojsk, spraw takich czy innych ważnych jednakowoż nie tyle dla Polonusów bezpośrednio ale dla Polski, czyli w większym lub mniejszym /częściej mniejszym/ stopniu i dla nich.

Ted Cruz.
Przeciwnik małżeństw homoseksualnych, aborcji, pasjonat broni, zwolennik całkowitego zniesienia wiz dla Polaków i zwiększenia obecności wojsk NATO w Europie. Nazwisko teksańskiego senatora Teda Cruza od poniedziałku jest na ustach wszystkich amerykańskich mediów z racji jego zwycięstwa w plebiscycie w stanie Iowa o nominację Partii Republikańskiej w listopadowych wyborach prezydenckich.

Urodzony w grudniu 1970 r. w Kanadzie polityk jest synem kubańskiego pastora i Amerykanki. To właśnie dzięki matce Cruz otrzymał obywatelstwo USA. Gdy Cruz miał cztery lata, cała rodzina przeniosła się z kanadyjskiego Calgary do Houston w Stanach Zjednoczonych. W 1992 r. Cruz ukończył politykę publiczną na Uniwersytecie Princenton w stanie New Jersey, a kilka lat później uzyskał dyplom prawnika na Harvardzie.

Na przełomie wieków Ted Cruz rozpoczął pracę w administracji przyszłego prezydenta USA George’a W. Busha. W 2003 r. objął stanowisko prokuratora generalnego w Teksasie. W 2012 r. został senatorem Teksasu z ramienia Partii Republikańskiej. Rok później stał się celem ataków ze strony nieprzychylnych dziennikarzy, którzy wytykali mu zatajenie kanadyjskiego obywatelstwa. Teraz ta sprawa wyciekła do mediów na nowo, gdyż zgodnie z konstytucją USA prezydentem może zostać jedynie osoba, która urodziła się na amerykańskiej ziemi. Ponadto część dziennikarzy zarzuca Cruzowi, że w 2008 r. wątpił w miejsce urodzenia obecnego prezydenta USA Baracka Obamy, którym miały być nie Hawaje, lecz Kenia, czyli ojczyzna Baracka Obamy seniora.

Z tego powodu niektórzy dziennikarze zastanawiają się, czy Cruz może w ogóle wystartować w jesiennych wyborach prezydenckich. Po poniedziałkowym referendum w stanie Iowa sprawa ta wydaje się oczywista. Ted Cruz, uzyskując 28-proc. poparcie, wygrał niezwykle ważny plebiscyt przedwyborczy. Jeszcze większą sensacją była klęska kontrowersyjnego miliardera Donalda Trumpa, który był niemal pewny wygranej w Iowa, ale uzyskał 24 proc. głosów. Tuż za nim uplasował się Marco Rubio z 23-proc. poparciem.
Z kolei „Washington Post” stwierdza, że sukces w Iowa Ted Cruz zawdzięcza osobom o podobnych poglądach politycznych.
To właśnie niezmienność poglądów, nacisk na politykę prorodzinną i sprzeciw wobec aborcji oraz legalizacji marihuany może przyczynić się do spektakularnego sukcesu teksańskiego senatora. W politycznej sylwetce Cruza pojawia się również polski wątek:jako jeden z nielicznych opowiada się za całkowitym zniesieniem wiz dla Polaków i popiera zwiększenie obecności sił NATO w Europie. Z kolei brytyjscy dziennikarze wskazują na jeszcze jeden atut Cruza. „Nalega na zmianę prawa o dostępie do broni, by obywatele USA czuli się pewniejsi i bardziej bezpieczni” – donosi „The Independent”.

Donald Trump.
Lider wyścigu po nominację prezydencką Partii Republikańskiej (GOP) w USA Donald Trump to prawicowy populista - ocenił w rozmowie z gazetą "Welt am Sonntag" Sigmar Gabriel.

W tym samym wywiadzie należący do Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) Gabriel zarzucił prawicowy populizm także przywódczyni francuskiego Frontu Narodowego (FN) Marine Le Pen i liderowi holenderskiej antyislamistycznej Partii Wolności Geertowi Wildersowi.
- Czy to Donald Trump, czy Marine Le Pen, czy Geert Wilders - wszyscy ci prawicowi populiści stanowią nie tylko zagrożenie dla pokoju i społecznej jedności, ale także dla rozwoju gospodarczego - mówił Gabriel, który w rządzie Angeli Merkel pełni też funkcję ministra gospodarki i energetyki.

Ocenił także, że Trump i Le Pen obiecują swoim wyborcom "powrót do świata baśni", gdzie gospodarcza aktywność ma miejsce tylko wewnątrz granic własnego państwa.
Gabriel uważa, że historia pokazała, iż tego typu polityka prowadzi do izolacjonizmu i powstrzymywania rozwoju.
- Musimy podjąć wysiłek, aby pokazać, jak chcemy w sposób uczciwy kształtować globalizację - podkreślił.
Agencja Reutera przypomina, że w swych wcześniejszych wypowiedziach kontrowersyjny miliarder z USA nazywał politykę migracyjną kanclerz Merkel "szaleństwem" i przewidywał, że doprowadzi ona do zamieszek w kraju.
Trump prowadzi w wyścigu republikanów o nominację prezydencką swej partii. Miliarder zebrał do tej pory największą liczbę delegatów GOP, którzy wezmą udział w lipcowej konwencji Partii Republikańskiej, która nominuje ostatecznego kandydata partii w listopadowych wyborach prezydenckich.
Jednak perspektywa zdobycia nominacji prezydenckiej przez Trumpa budzi coraz większe zaniepokojenie niektórych polityków i komentatorów nie tylko w USA, ale także na całym świecie.

20/03/2016
Partia Republikańska stanęła przed poważnym problemem. Triumfalny marsz Donalda Trumpa po nominację do Białego Domu zaskoczył establishment do tego stopnia, że jego przedstawiciele stanęli przed dylematem – pozwolić miliarderowi stanąć do wyścigu o prezydenturę, czy zrobić wszystko, aby zablokować jego kandydaturę.
Ostatnie zdobycze Trumpa to Floryda, Karolina Północna oraz Illinois. Miliarder zdobył już 673 głosów delegatów na konwencję Partii Republikańskiej na 1237 potrzebnych do poparcia większości. Przeciwników zostało mu już tylko dwóch i nagle z outsidera stał się zdecydowanym faworytem, ku rozpaczy wielu polityków z jego własnej partii.
Do sukcesu Trumpa przyczyniło się kunktatorstwo wielkich sponsorów Partii Republikańskiej. Przez cały 2015 rok zwlekali z finansowaniem kampanii, czekając na wyłonienie się zdecydowanego faworyta z grona establishmentu. Nic takiego nie nastąpiło, więc pieniądze nie popłynęły. A teraz potencjalni ofiarodawcy zastanawiają się, co naprawdę się stało. Doszło bowiem do tego, co jeszcze niedawno wydawało się polityczną fantazją. To finansujący kampanię z własnej kieszeni Donald Trump wypełnił polityczną lukę i patrzył jak potencjalni rywale eliminują się nawzajem. A najpoważniejsze autorytety wśród republikanów oraz polityczni eksperci długo i zgodnie utrzymywali, że nie ma szans, aby multimiliarder długo utrzymał się w prawyborczym wyścigu.
Na korzyść Trumpa – często bezwiednie lub wbrew intencjom – działają także media, które właśnie miliarderowi poświęcały i poświęcają najwięcej uwagi. Trump jest bowiem ze wszystkich kandydatów najbardziej barwny i medialny. Otwarcie ignoruje zasady politycznej poprawności. Uchodzi mu na sucho to, co zwykłych polityków eliminowałoby z gry nie tylko o prezydenturę, ale o krzesło w radzie miejskiej małego miasteczka.
Ale niektóre pomysły Trumpa rzeczywiście mogą budzić niepokój. Nałożenie wyższych ceł na towary sprowadzane z Chin może wywołać wojnę handlową, a nawet doprowadzić do globalnej recesji. Zarysy nakreślonego przez Trumpa planu podatkowego też nie były obiecujące, bo według niektórych ekspertów grożą one wysadzeniem w powietrze systemu finansowego państwa.
Liberalne media ostrzegają jednak przede wszystkim przed innymi zagrożeniami wynikającymi z retoryki używanej przez Trumpa w czasie prowadzenia kampanii wyborczej. Piszą o demonizowaniu całych grup społecznych, przyzwoleniu na przemoc czy obrażaniu wyborców.
Rozejm z establishmentem?
Trump aby zapewnić sobie zwycięstwo wciąż musi zdobyć aż 51,4 proc. wszystkich mandatów dla kandydatów w pozostałych stanach, w których jeszcze nie przeprowadzono prawyborów. Do tej pory zyskiwał jednak około 40 proc. poparcia republikańskich wyborców. Reszta rozkładała się na sporą grupę kandydatów, która jednak ostatnio zmalała praktycznie do dwóch – senatora Teda Cruza (411 głosów na konwencji) oraz gubernatora Ohio Johna Kasicha (143 głosy). Po wycofaniu się z wyścigu wyborczego senatora Marco Rubio to Kasich pozostał ostatnią nadzieją partyjnego establishmentu. Jak widać – pozostającym daleko w tyle.
Ale w grze jest przede wszystkim najważniejszy rywal Trumpa, ultrakonserwatywny senator Ted Cruz. I on mógł cieszyć się ze zwycięstwa Kasicha w Ohio, bo ten zgarnął Trumpowi sprzed nosa wszystkie głosy delegatów z tego stanu.
Z kolei Kasich może mieć jednak problem z “wybieralnością” w wyborach powszechnych. Jest słabo rozpoznawalny poza swoim stanem. Z trudem udało mu się zarejestrować w prawyborach w większości pozostałych stanów. W sprawach fiskalnych i socjalnych jest ortodoksyjnym republikaninem, opowiadając się za ostrą dyscypliną budżetową i minimum obecności państwa. Od czasu wywalczenia fotelu z stanowym senacie w Ohio w 1976 roku (miał wówczas 26 lat), poprzez służbę w Izbie Reprezentantów (1983-2001) dał się poznać jako zwolennik cięć wydatków. To za czasów jego przewodnictwa w Komisji Budżetowej pod koniec drugiej kadencji Bill Clintona, Kongresowi Stanów Zjednoczonych udało się po raz pierwszy od 30 lat zrównoważyć budżet federalny.

Napastliwej retoryce Trumpa przeciwstawił Kasich swój pragmatyzm zwłaszcza po aktach agresji, do których doszło na wiecach wyborczych miliardera. To może przemówić do tych republikanów, którzy krytycznie oceniają styl Trumpa. Warto jednak pamiętać, że jako gubernator Ohio, Kasich dał się poznać jako zagorzały konserwatysta. Wymienić tu można przede wszystkim nieudaną próbę ograniczenia roli związków zawodowych, sprzeciw wobec legalizacji marihuany, czy podpisanie kilkunastu ustaw i rozporządzeń ograniczających dostęp do aborcji.
Kasich na razie będzie się starał wyrwać Trumpowi jak najwięcej głosów, aby w decydującym momencie lipcowej konwencji uzyskać poparcie umiarkowanych delegatów, którzy w pierwszej fali prawyborów otrzymali mandat głosowania na kandydatów, którzy wycofali się później z rywalizacji. Ostateczne zwycięstwo graniczyłoby jednak z cudem. Już prędzej Trumpa pokona Cruz, ale on także uważany jest za politycznego outsidera.
Część demokratów nie kryje satysfakcji widząc w sukcesach Trumpa dowód na autodestrukcyjne tendencje w Partii Republikańskiej. Nie znaczy to jednak, że w przypadku nominacji Trumpa, Hillary Clinton będzie mogła być pewną sukcesu w listopadowych wyborach. Demokratka ma także bardzo silny negatywny elektorat. Kampania może zamienić się w festiwal obrzucania się błotem, a rezultat tak prowadzonej rywalizacji jest zawsze zagadką.
Trump ostrzega, że jeśli dotrwa do konwencji Partii Republikańskiej jako najsilniejszy kandydat, ale bez większości 50 proc. głosów i nie uda się mu wywalczyć nominacji, może dojść do rozruchów. “Będą problemy, jakich nie widziano do tej pory. Będą się działy złe rzeczy” – grozi. Szanse aby oponenci zjednoczyli na konwencji swoje siły przeciwko Trumpowi są jednak znikome.
Jeśli miliarder uzyska nominację – będzie najbardziej kontrowersyjnym kandydatem w historii swojej partii, przynajmniej od 1964 roku, kiedy fala konserwatywnej rewolucji wyniosła kontrowersyjnego senatora z Arizony Barry’ego Goldwatera. (Goldwater przegrał wówczas gładko z Lyndonem Johnsonem). Wtedy przywódcy Partii Republikańskiej, mimo wszystkich oporów, będą musieli wesprzeć go nie tylko personalnie. Cała machina GOP zacznie pracować na jego wyborczy sukces.
Trump zdaje sobie sprawę, że bez pomocy establishmentu trudno mu będzie wygrać i zaczyna wysyłać pojednawcze sygnały. Przeprowadził prywatne rozmowy, między innymi z Mitchem McConnellem, przewodniczącym republikańskiej większości w Senacie. Nie ukrywa jednak, że nie zamierza stonować swojej retoryki. Nie odciął się od aktów przemocy na swoich wiecach. Odmówił też ujawnienia swojego zespołu doradców w sprawach polityki zagranicznej, mimo że jego chaotyczne komentarze m.in. na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie wywołały spore zaniepokojenie wśród sojuszników USA. Trump oświadczył wprost, że w sprawach międzynarodowych doradza sobie… sam.
Miliarder zyskuje sobie poparcie przede wszystkim tych republikanów, którzy zbuntowali się przeciwko swoim politykom. Stąd poparcie przelewane na telewizyjnego celebrytę, ale jednocześnie politycznego outsidera, który prosto z mostu i często mało parlamentarnym językiem “mówi, jak jest”.
Dla establishmentu może być już za późno. “Ameryka znajduje się w samym centrum politycznej burzy, prawdziwego tsunami. Ludzie są wściekli a my powinniśmy byli to przewidzieć” – przyznał sen. Marco Rubio, wielki przegrany wtorkowych prawyborów.
Tymczasem w czwartek brytyjski think tank Economist Intelligence Unit (EIU) uznał, że gdyby Donald Trump został prezydentem, stanowiłby jedno z 10 największych globalnych zagrożeń – byłby bardziej niebezpieczny niż Brexit.
W używanej przez EIU skali od 1 do 25 Trump otrzymał 12 punktów – tyle samo, ile ryzyko związane z możliwością zdestabilizowania globalnej gospodarki przez terroryzm.
Rządy Trumpa byłyby też bardziej ryzykowne niż zbrojny konflikt na Morzu Południowochińskim.