Oczywiście o egzekutorach wiemy nie tylko z książki Dąbskiego, ale do tej pory - no może jeszcze problemy Józefa Mackiewicza z wydanym na niego wyrokiem śmierci, w jakiś sposób wzbudziły zwątpienie - postrzegaliśmy ich brudną robotą jako coś nieodzownego w walce.
Pamiętam jak kiedyś w jednej z okupacyjnych książek przeczywtałem o wyroku na nijaką Lisową, która została zlikwidowana na dworcu w Warszawie podczas swojej podóróży do Lwowa, a tak się skłąda, że znałem rodzinę Lisowych z Lwowa, współczesną, ukraińską, ale o polskich korzeniach.
Generalnie egzekutorzy z AK, to było takie NKWD na tyła Armii Czerwonej.
Oto zdanie z książki napisanej przez oficera Kedywu Komendy Głównej AK Aleksandra Kunickiego pt. "Cichy front" (Warszawa, 1968) z rozdziału o zamachu na urzędnika warszawskiego Arbeitsamtu: "(...) "Elektryk" nie wyjął pistoletu i nie strzelił, lecz gnany jakąś przemożną pasją, przebiegł przez jezdnię (...) i z gołymi rękami rzucił się na Niemca." I tyle, ani słowa wyjaśnienia, dlaczego "Elektryk" postąpił tak a nie inaczej. Skąd u niego ta "przemożna pasja"? Natomiast Dąmbski nie szczędzi szczegółów. Opisuje wyrok wykonany na niejakiej Jadzi Pierożance, mieszkance Harty, za to że wydała Niemcom swego narzeczonego, AK-owca: "Celuję prosto w głowę. Jest księżycowa noc. Widzę to piękne ciało przed sobą i w ostatniej chwili odczuwam pewnego rodzaju żal. Zniżyłem lufę i równocześnie pociągnąłem za spust. Byle nie w głowę - pomyślałem - jak ona będzie wyglądać w trumnie. Długa seria... i koniec wszystkiego! Jadzia Pierożanka przestała istnieć. I dlaczego? Było to pytanie, które dręczyło mnie później tygodniami.".
Kim był autor tych wynurzeń? Dąmbski urodził się w 1925 roku w Nosówce w rodzinie ziemiańskiej. Do AK wstąpił jako 16-latek. Najpierw służył w oddziale "Józefa", dowódcy placówki AK w Hyżnem, później w 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich AK pod dowództwem majora "Draży". Wyznaje, że pod koniec wojny uczestniczył na Dynowszczyźnie w akcji odwetowej na Ukraińcach, potem wykonywał wyroki na funkcjonariuszach UB i milicji. Po dokonaniu zamachu na komunistę Dobruckiego i starostę w Brzozowie uciekł na Zachód. Osiadł w USA. Pod koniec życia zaczął spisywać wspomnienia. Nie dokończył ich. Samotny i chory na raka popełnił samobójstwo 13 stycznia 1993 roku w Miami.
Z prawie stustronicowego zapisu wyłania się intrygujący portret byłego akowskiego "pistoleta", czyli egzekutora, jak sam siebie nazywa Dąmbski. Z jednej strony chwali się, że był specjalistą od likwidacji ludzi. W tych fragmentach nietrudno dostrzec, że nie pogodzony z życiem (dwukrotnie rozwiedziony) próbuje odzyskać siebie jako pełnego witalnych sił młodzieńca. I taka właśnie postać widnieje na zdjęciach zamieszczonych w książce: uśmiechnięty chłopiec sprzed wojny i młody człowiek w mundurze po wojnie. Z drugiej zaś strony Dąmbski ma wyrzuty sumienia. Zawadiaka przemienia się w cynika. Bez skrupułów opisuje swoje wyczyny. Na przykład, gdy uśmiercił śpiącego "Sowieczyka", czyli radzieckiego sierżanta, wbijając mu kolbą karabinu gwóźdź między oczy. A na końcu wyznaje: "doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach - w atmosferze do przesady patriotycznej".
Wspomnienia Dąmbskiego są tak emocjonujące, że rodzą się pytania o wiarygodność autora. Znawca dziejów AK na Rzeszowszczyźnie, dr hab. Grzegorz Ostasz, prof. Politechniki Rzeszowskiej, a zarazem konsultant naukowy "Egzekutora" nie ma wątpliwości, że Dąmbski faktycznie był "pistoletem" działającym na terenie południowej części rzeszowskiego obwodu AK. - Są dokumenty akowskie i ubeckie powojenne, potwierdzające tożsamość Dąmbskiego - mówi historyk. - Zachowały się też wzmianki o Dąmbskim w polskich archiwach londyńskich. Szukałem zapisków o ludziach, którzy po zakończeniu okupacji działali jeszcze w podziemiu i Dąmbski w nich występuje. Zapiski potwierdzają, że uczestniczył w zamachu w Brzozowie.
W prawdopodobieństwo relacji Dąmbskiego jest skłonny wierzyć inny znawca dziejów AK na Rzeszowszczyźnie, Piotr Szopa z rzeszowskiego IPN, autor m.in. pracy "Armia Krajowa w Strzyżowskiem". Książkę Dąmbskiego określa on mianem "źródła historycznego subiektywnego". Zwraca uwagę, że Dąmbski mówi dużo o podziemiu, ale nie wszystko. - Nie opowiada o tym, jak wyglądało jego życie, jakie były problemy dnia codziennego, jak był szkolony, jakie miał inne zajęcia bojowe. Koncentruje się tylko na wykonywanych wyrokach, co świadczyłoby o tym, że pod koniec życia faktycznie targały nim wyrzuty sumienia.
Wspomnienia Dąmbskiego wzburzyły środowiskiem kombatanckim. Stanisław Kostka-Dąbrowa książki nie czytał, zna tylko fragmenty opublikowane w periodyku "Karta". W okresie, o jakim pisze autor, pełnił odpowiedzialną funkcję w komendzie Podokręgu AK Rzeszów, potem - od grudnia 1944 roku - pod nowym ps. "Dzierżyński", był oficerem dywersji w przemyskiej komendzie Obwodu AK-Nie-DSZ. Jego zdaniem opowieści Dąmbskiego to "chore majaczenia". Nie wierzy, że tam, gdzie jakoby grasował "żądny krwi egzekutor", nie obowiązywały stosowane wszędzie zasady dbałości o honor polskiego żołnierza. - Funkcjonowały konspiracyjne sądy cywile i wojskowe, obowiązywały wyroki określone jednoznaczną procedurą - podkreśla były akowiec. - Przecież nie można było zabijać na zasadzie własnych fantazji, dając przy tym upust swym sadystycznym instynktom.