Sobota, 28 grudnia 2013 (02:00)
Represjonowani przez komunistów apelują o
umorzenie sprawy kibiców Górnika Wałbrzych oskarżonych o znieważenie
rosyjskiego ambasadora.
Wałbrzyska prokuratura szuka współwinnych próby rozwinięcia transparentu „Za Wilno, za Katyń, Grodno, za Lwów zapłaci czerwona hołota”. O umorzenie sprawy apelują byli opozycjoniści.
Prokuratura rejonowa, która prowadzi śledztwo w sprawie próby obrazy rosyjskiego ambasadora, nie próżnuje. Nie tylko nie umorzyła postępowania, ale za wszelką cenę chce doprowadzić do postawienia przed sądem uczestników i współwinnych akcji rozwieszenia transparentu.
Policja przesłuchała do tej pory ponad dwudziestu członków klubu kibica Górnika Wałbrzych. Z ich relacji wynika, że byli pytani, „kto ich do tego namawiał”. Co ciekawe, funkcjonariusze nie formułowali dokładnie, do czego mieli być namawiani.
Chodziło oczywiście w domyśle o współudział w przygotowaniu akcji rozwinięcia banneru z antysowieckim tekstem będącym cytatem z pieśni śpiewanej przez działaczy opozycji antykomunistycznej. Policja chciała się też dowiedzieć, kto organizował spotkanie, czy ktoś ich podwoził, czy znali treść banneru, który miał być rozwinięty na placu Magistrackim podczas wizyty ambasadora Rosji w Wałbrzychu.
– Prokuratura nadal prowadzi postępowanie przygotowawcze. Dotąd przesłuchano już ponad 20 młodych ludzi związanych z Górnikiem Wałbrzych. Policja dokładnie przepytywała ich na okoliczność przygotowania transparentu, planów odnośnie do wizyty ambasadora – relacjonuje mec. Piotr Sosiński, który monitoruje sprawę.
Sprawa odbiła się głośnym echem. W rocznicę stanu wojennego po Mszy św. za Ojczyznę sprawowanej w kościele św. Aniołów Stróżów w Wałbrzychu pod tablicą upamiętniającą ofiary stanu wojennego szef wałbrzyskiego NSZZ „Solidarność” Radosław Mechliński odczytał list w obronie swobód obywatelskich.
Podpisali się pod nim działacze dawnej opozycji, ludzie autentycznie represjonowani przez władze komunistyczne. Jest wśród nich m.in. Ignacy Sarnecki, który jako młody chłopak, żołnierz Armii Krajowej, już po zakończeniu wojny został ugodzony kulą wystrzeloną w jego kierunku przez funkcjonariusza UB, która tkwi do dzisiaj w jego klatce piersiowej. Aresztowany, po krótkim leczeniu został osądzony za działalność niepodległościową. Dostał wyrok śmierci zamieniony na długoletnie więzienie.
List podpisał też Jacek Pilichowski, w latach 1977-1980 współpracownik KSS „KOR”. W latach 1979-1980 redaktor „Robotnika”, współpracownik Niezależnej Oficyny Wydawniczej oraz kolporter i informator „Biuletynu Dolnośląskiego”. Jeden z sygnatariuszy Karty Praw Robotniczych. W styczniu 1980 r. uczestnik prac Komisji Helsińskiej przy opracowywaniu tzw. Raportu Madryckiego, dokumentu na temat łamania praw człowieka i obywatela. W czasie stanu wojennego internowany, więziony, w końcu zmuszony do emigracji.
Pod listem znajdziemy też nazwiska działaczy pierwszej „Solidarności” i więźniów politycznych: Zbigniewa Senkowskiego, Józefa Zalasa, Jerzego Langera i Idziego Gagatka.
„Jesteśmy przekonani, że wolność słowa jest jednym z fundamentów demokratycznego państwa prawnego i jedną z podstawowych swobód obywatelskich zachodniego kręgu cywilizacyjnego, gwarantowaną stosowanymi zapisami konstytucji” – piszą w liście otwartym.
Próba pociągnięcia do odpowiedzialności za rozwinięcie transparentu z antykomunistyczną i antysowiecką treścią to – zdaniem sygnatariuszy listu – złamanie konstytucyjnych praw obywateli i próba karania za poglądy.
Przypomnijmy, że sprawa dotyczy wizyty ambasadora Federacji Rosyjskiej 25 i 26 listopada w Wałbrzychu. Aleksandr Aleksiejew przyjechał uroczyście otworzyć odnowiony cmentarz sowieckich żołnierzy. Przed ratuszem trzech mężczyzn próbowało rozwinąć transparent z napisem „Za Wilno, za Katyń, Grodno, za Lwów zapłaci czerwona hołota”, wtedy zatrzymała ich policja. Prokuratura zarzuca im, że wspólnie i w porozumieniu usiłowali nawoływać do nienawiści na tle różnic narodowościowych oraz próbowali publicznie znieważyć obywateli Federacji Rosyjskiej z uwagi na przynależność narodowościową.
Wałbrzyska prokuratura szuka współwinnych próby rozwinięcia transparentu „Za Wilno, za Katyń, Grodno, za Lwów zapłaci czerwona hołota”. O umorzenie sprawy apelują byli opozycjoniści.
Prokuratura rejonowa, która prowadzi śledztwo w sprawie próby obrazy rosyjskiego ambasadora, nie próżnuje. Nie tylko nie umorzyła postępowania, ale za wszelką cenę chce doprowadzić do postawienia przed sądem uczestników i współwinnych akcji rozwieszenia transparentu.
Policja przesłuchała do tej pory ponad dwudziestu członków klubu kibica Górnika Wałbrzych. Z ich relacji wynika, że byli pytani, „kto ich do tego namawiał”. Co ciekawe, funkcjonariusze nie formułowali dokładnie, do czego mieli być namawiani.
Chodziło oczywiście w domyśle o współudział w przygotowaniu akcji rozwinięcia banneru z antysowieckim tekstem będącym cytatem z pieśni śpiewanej przez działaczy opozycji antykomunistycznej. Policja chciała się też dowiedzieć, kto organizował spotkanie, czy ktoś ich podwoził, czy znali treść banneru, który miał być rozwinięty na placu Magistrackim podczas wizyty ambasadora Rosji w Wałbrzychu.
– Prokuratura nadal prowadzi postępowanie przygotowawcze. Dotąd przesłuchano już ponad 20 młodych ludzi związanych z Górnikiem Wałbrzych. Policja dokładnie przepytywała ich na okoliczność przygotowania transparentu, planów odnośnie do wizyty ambasadora – relacjonuje mec. Piotr Sosiński, który monitoruje sprawę.
Sprawa odbiła się głośnym echem. W rocznicę stanu wojennego po Mszy św. za Ojczyznę sprawowanej w kościele św. Aniołów Stróżów w Wałbrzychu pod tablicą upamiętniającą ofiary stanu wojennego szef wałbrzyskiego NSZZ „Solidarność” Radosław Mechliński odczytał list w obronie swobód obywatelskich.
Podpisali się pod nim działacze dawnej opozycji, ludzie autentycznie represjonowani przez władze komunistyczne. Jest wśród nich m.in. Ignacy Sarnecki, który jako młody chłopak, żołnierz Armii Krajowej, już po zakończeniu wojny został ugodzony kulą wystrzeloną w jego kierunku przez funkcjonariusza UB, która tkwi do dzisiaj w jego klatce piersiowej. Aresztowany, po krótkim leczeniu został osądzony za działalność niepodległościową. Dostał wyrok śmierci zamieniony na długoletnie więzienie.
List podpisał też Jacek Pilichowski, w latach 1977-1980 współpracownik KSS „KOR”. W latach 1979-1980 redaktor „Robotnika”, współpracownik Niezależnej Oficyny Wydawniczej oraz kolporter i informator „Biuletynu Dolnośląskiego”. Jeden z sygnatariuszy Karty Praw Robotniczych. W styczniu 1980 r. uczestnik prac Komisji Helsińskiej przy opracowywaniu tzw. Raportu Madryckiego, dokumentu na temat łamania praw człowieka i obywatela. W czasie stanu wojennego internowany, więziony, w końcu zmuszony do emigracji.
Pod listem znajdziemy też nazwiska działaczy pierwszej „Solidarności” i więźniów politycznych: Zbigniewa Senkowskiego, Józefa Zalasa, Jerzego Langera i Idziego Gagatka.
Sygnatariusze apelują do wałbrzyskiej prokuratury o umorzenie śledztwa, a do organów ścigania o zajęcie się ważniejszymi problemami, jak choćby przestępstwami zagrażającymi bezpieczeństwu obywateli.
„Jako osoby represjonowane przed 1989 rokiem jesteśmy szczególnie wrażliwi na wszelkie próby ograniczania swobód obywatelskich” – tłumaczą byli opozycjoniści. W ich ocenie, działania prokuratury to przejaw powrotu praktyk pamiętających czasy PRL.„Jesteśmy przekonani, że wolność słowa jest jednym z fundamentów demokratycznego państwa prawnego i jedną z podstawowych swobód obywatelskich zachodniego kręgu cywilizacyjnego, gwarantowaną stosowanymi zapisami konstytucji” – piszą w liście otwartym.
Próba pociągnięcia do odpowiedzialności za rozwinięcie transparentu z antykomunistyczną i antysowiecką treścią to – zdaniem sygnatariuszy listu – złamanie konstytucyjnych praw obywateli i próba karania za poglądy.
Przypomnijmy, że sprawa dotyczy wizyty ambasadora Federacji Rosyjskiej 25 i 26 listopada w Wałbrzychu. Aleksandr Aleksiejew przyjechał uroczyście otworzyć odnowiony cmentarz sowieckich żołnierzy. Przed ratuszem trzech mężczyzn próbowało rozwinąć transparent z napisem „Za Wilno, za Katyń, Grodno, za Lwów zapłaci czerwona hołota”, wtedy zatrzymała ich policja. Prokuratura zarzuca im, że wspólnie i w porozumieniu usiłowali nawoływać do nienawiści na tle różnic narodowościowych oraz próbowali publicznie znieważyć obywateli Federacji Rosyjskiej z uwagi na przynależność narodowościową.
Włosi protestują
Włosi w sprawie zatrzymania rodzimych kibiców nie pozostali obojętni. W minioną sobotę około 70 osób uczestniczyło w pikiecie przed ambasadą RP w Rzymie, zorganizowanej w obronie fanów klubu Lazio. W dzielnicy Parioli zgromadzili się kibice oraz rodziny zatrzymanych w Polsce. Włoskie media poinformowały, że wokół całej sprawy rozgorzała spora dyskusja.
Podkreślono, że wydarzenia te zaczynają mieć znamiona kwestii politycznej i sporu dyplomatycznego. Rzymskie ugrupowanie "Bracia Włoch" złożyło interpelację dotyczącą kibiców i zażądało informacji włoskiego rządu na ten temat. Politycy domagają się wyjaśnień na jakiej podstawie przedłużył się czas przetrzymywania włoskich obywateli w Polsce. Ich zdaniem doszło bowiem do naruszenia prawa międzynarodowego.
Większość kibiców uwolniono, ukarano ich tylko grzywnami. Przed polskim sądem ma stanąć 22 z nich. W niedzielę wieczorem szefowa włoskiej dyplomacji, Emma Bonino, wyraziła opinię, że konieczne jest sprawdzenie wszelkich okoliczności, które doprowadziły do zatrzymania włoskich kibiców i podjęcia decyzji o postawieniu niektórych z nich przed sądem. Bonino w oświadczeniu napisała, że personel włoskiej ambasady w Warszawie dokonał "nadzwyczajnego wysiłku", doprowadzając do zwolnienia ponad stu osób, które przetrzymywano w różnych komisariatach policji.
Swoją wersję wydarzeń przedstawiają także włoskie media. Niespokojnie miało być już w przeddzień meczu, kiedy zatrzymano grupę kilkunastu włoskich kibiców, którzy awanturowali się przed jednym z warszawskich hoteli. – O świcie ze środy na czwartek, niewielka grupa rzymskich kibiców wracających do hotelu, została zaatakowana przez fanów Legii – napisało o zajściu "Corriere della Sera".
– Policja zdecydowała się zatrzymać wtedy 17 włoskich kibiców, którzy w efekcie zostali zmuszeni do opuszczenia kraju z zakazem uczestnictwa w meczu – relacjonował włoski dziennik. W pokojach hotelowych zamieszkiwanych przez "laziali" miały bowiem znajdować się torby z ostrymi narzędziami takimi jak noże czy kastety.
Nigdy nie wrócę do Polski
Włoscy kibice na temat zajść przed meczem mają jednak zupełnie odmienne zdanie. W wywiadzie dla "Corriere dello Sport" o swoich przeżyciach i zatrzymaniu przez policję opowiedział jeden z "laziali". – Około 16 wyruszyliśmy w stronę stadionu, było nas 200. Wszyscy wiedzieli, że spotkamy się w Hard Rock Cafe, by potem udać się na stadion. Nie znaliśmy drogi, policja przemieszczała się za nami. To był pokojowy przemarsz – relacjonował kibic włoskiej drużyny piłkarskiej.
– Przeszliśmy na nogach 100 metrów, nie więcej. Polscy policjanci byli nerwowi, przyczepili się do kibiców, wyglądali groźnie. Zaczęła się przepychanka, ludzie zaczęli biec przestraszeni. Były tam całe rodziny, normalni ludzie, dzieci. Ja zacząłem biec jak wszyscy, ze strachu. Z furgonetek policyjnych i samochodów wybiegali policjanci w cywilu, mieli ze sobą pałki teleskopowe. Rzucili nas na ziemię, na kolana i skuli. Nikt z nas nie zrobił nic złego (…) Podnosili nas jednego po drugim i przeszukiwali. Zabrali wszystko, także telefony. Kręcili nasze twarze kamerami. Aresztowano wszystkich, nawet małżeństwa, ludzi po czterdziestce. Nasz kolega, 18-latek, ciągle jeszcze siedzi w areszcie. Uciekł mu samolot, nie ma bagaży. To jest absurd – mówił włoski kibic.
Następnie zabrano nas na posterunek. Było nas dwunastu, w jednej sali. Zabierali nas po jednym, co 10 minut. Najpierw test alkomatem, potem rozebrali nas i fotografowali. Trwało to do 3 w nocy, potem w końcu trafiłem do celi. Nie było materaców do spania, jedynie drewniana deska i poduszka. O 6 nas zbudzili, zabrali poduszki, podali śniadanie: dwie kromki chleba z ketchupem i kawałek schabu. Nie dali nam do picia nawet wody. Gdy chciałem iść do ubikacji, musiałem zadzwonić dzwonkiem. Przyszli godzinę po tym, jak zadzwoniłem.
fragment wypowiedzi dla "Corierre dello Sport"
Kibic opowiada, że polscy policjanci nie mówili po angielsku. Krzyczeli, gdy obcokrajowcy mówili, że nie rozumieją co mówią. Po nieprzyjemnej pobudce w celi zatrzymanych przewieziono do sądu. – Była nas trójka. Ja, sędzia i tłumaczka. Nie byli mili. Musiałem powiedzieć, że jestem winny naruszenia porządku publicznego, taki był sens tego procesu. Mówili mi, że nie można biegać i krzyczeć w Warszawie – opowiada.
Winnego brak?
Sędzia miał mu mówić, że wyjdzie na wolność, jak przyzna się do winy. W przeciwnym razie odbyłby się normalny proces, a kibice musieliby przyjechać do Polski. – Przyznałem się do winy i wyszedłem z sali nie czekając nawet na odczytanie wyroku. Nigdy nie wrócę do Polski. Potraktowano nas jak bandytów, a u nas, w Rzymie, kibice Legii we wrześniu robili co chcieli – skonkludował włoski kibic.
Relacja zatrzymanego, opublikowana w "Corriere dello Sport", nie jest jedyna. Zarówno Polacy, jak i Włosi piszą o nieodpowiednim zachowaniu policji i niesprawiedliwym traktowaniu włoskich kibiców. – Widziałem to z okna. Wrzuciłem zdjęcia na "kontakt24", to prawda. Nikt tam z policją się nie przepychał. Po prostu szła większa grupka ludzi, nagle zaczęły zjeżdżać się radiowozy na sygnałach i policjanci w białych kaskach. Było ich mnóstwo, to musiała być akcja zorganizowana policji – napisał jeden ze świadków wydarzenia.